ROZDZIAŁ XIV

Wstał nowy dzień.

Sędzia chodził po spokojnym nareszcie Grastensholm i dyrygował wiernym Larsenem, jedynym, który mu pozostał.

– Zapakuj też ten porcelanowy serwis!

– Ale, wasza wysokość, serwis należy do domu!

– No to co? Jakie to ma znaczenie? Zabierzemy wszystko, co ma jakąś wartość. Niech ten przeklęty sługa diabła przyjdzie do pustych ścian! Wiesz, Larsen, jestem całkowicie pewien, że to on ściągnął na nas to wszystko. Hipnozę, halucynacje, te wszystkie upiory.

Larsen miał podobne zdanie, wolał jednak milczeć.

– Ale on dostanie, Larsen. Bóg mi świadkiem, że dostanie. On i ta jego bezwstydna łachudra! I ten zasraniec lensman też. Wymyśliłem dla nich coś wyjątkowego, już wiem, że…

Umilkł, bo do wejściowych drzwi ktoś stukał.

– Idź i zobacz, kto to! Nie chcę już więcej nieprzyjemności!

Larsen wrócił po chwili.

– To ten pan, który był tutaj przed kilkoma dniami. Ten, który chciał kupić wzgórza. Pan Aasen.

Sędzia ożywił się. Kupiec nic nie wie, że on niczego już nie posiada. Tu będzie można zrobić szybki interes! Sprzedać ziemię Heikego Linda! Czy raczej kamienie, bo przecież na wzgórzach nie ma nic prócz kamieni. A gdyby później Aasen robił trudności, to się go po prostu wyekspediuje w zaświaty.

– Wprowadź go – rozkazał z grymasem zadowolenia na swojej złej twarzy.

Kiedy gość wszedł do pokoju, Snivel znowu odniósł wrażenie, że już go kiedyś spotkał, nie mógł sobie tylko przypomnieć ani gdzie, ani kiedy. To musiało być bardzo dawno temu… Bardzo dawno. Ale ten człowiek wcale nie wyglądał staro. Może to syn tamtego?

Aasen?

Kiedy? I gdzie?

Przywitał go serdecznie. Z tą fałszywą serdecznością, na którą tylko Snivela było stać.

– No i jak? – zapytał gość. – Przemyślał pan moją propozycję?

– Owszem, Przemyślałem – odparł Snivel w nadziei, że tamten nie odkryje, jak mu się spieszy po tym całym zamieszaniu w domu. Nie, w tym salonie wszystko było jak zawsze. – Owszem, przemyślałem i gotów jestem sprzedać. Na określonych warunkach, rzecz jasna.

– Co do tego na pewno się porozumiemy. jedyne, o co bym prosił, to żeby poszedł pan ze mną na wzgórza. Określimy teren, który chciałbym nabyć.

Sędzia był człowiekiem praktycznym.

– Czy to konieczne? Nie mógłby tego załatwić mój ochmistrz?

– Chyba nie – uśmiechnął się gość. To straszne, jaki był siny na twarzy! – Tylko pan posiada tę inteligencję i te kompetencje, jakie uważam za niezbędne.

Snivel westchnął. Pamiętał jednak, ile może z tego wyciągnąć dla siebie.

– Dobrze. Jak trzeba, to trze ha. Ale pod jednym warunkiem: że ewentualną transakcję zawrzemy dzisiaj. Jutro muszę wyjechać i nie będzie mnie dość długo. Prowadzę skomplikowany proces…

– Naturalnie, rozumiem. Mam przy sobie gotówkę.

– Znakomicie! Larsen! Pracuj nadal, tylko niczego nie przegap. Ja wkrótce będę z powrotem.

Z ciężkim westchnieniem spojrzał ku wysokim szczytom wzgórz. Wydawały się i wysokie, i bardzo odległe. Może powóz? Nie, nie wjedzie po stromym zboczu.

Snivel nie lubił transportować swego potężnego cielska na własnych nogach.

Ale skoro tak łatwo można zdobyć sporo pieniędzy, to chyba warto się poświęcić…

Weszli do lasu i zaczęli wspinać się w górę. Obcy sprawiał wrażenie, że zna się na skałach, warunki sprzedaży uzgodnili bez trudu. Kupiec płacił dobrze, niewiarygodnie dobrze. Teraz tylko Snivel musiał zadbać, żeby sprzedać jak najwięcej. Tu można było zarobić mnóstwo pieniędzy, więc już nic nie szkodzi, że trzeba narazić się na ciężki wysiłek.

Sędzia co chwila wycierał nos. Przez cały czas odkąd opuścili Grastensholm, dręczył go jakiś nieprzyjemny zapach. Obrzydliwy odór zgniłych korzeni czy coś takiego. Chyba coś mu się dostało do nosa albo może w jakiejś zagrodzie palili stare szmaty i inne śmieci.

Snivel przystanął, żeby odetchnąć. Posuwali się wolno, bardzo wolno, sędzia nie był przyzwyczajony do wysiłku. Las stał wokół nich mroczny, dzień był ponury, niebo szare.

– Jestem pewien, że już pana widziałem, panie Aasen – wykrztusił sędzia z wysiłkiem.

W oczach tamtego pojawił się jakiś nieprzyjemny błysk.

– Zgadza się, panie Snivel. Tylko że pan nazywał się wtedy Sorensen.

– Gdzie? I kiedy?

– Tutaj, w parafii Grastensholm. Bardzo dawno temu.

– Nie mogę sobie przypomnieć…

– Skazał mnie pan na śmierć. I odebrał mi wszystko. A ja byłem niewinny i pan o tym wiedział.

Sędzia wpatrywał się w mówiącego. Nie wydawało mu się to specjalnie zabawne.

– Aasen… Nie pamiętam takiego nazwiska.

Tamten potwierdził cicho:

– Rzeczywiście. Bo naprawdę nazywam się Lunden. Aasen wymyśliłem teraz, to od tych wzgórz [As – w języku norweskim: podłużne wzniesienie, łańcuch wzgórz (przyp. tłum.)]

Jakieś niejasne wspomnienie zaczęło ożywać w głowie sędziego. I nagle przypomniał sobie. Zesztywniał, a na plecach poczuł lodowaty dreszcz.

– Ale… Ale pan nie został…?

– Powieszony? Owszem. Wasza wysokość okazał mi tę łaskę, że osobiście był obecny przy egzekucji. Nigdy nie zapomnę pańskiego obleśnego, zadowolonego uśmiechu. To był ostatni obraz, jaki za życia widziałem.

Nagle bardzo trudno było oddychać. A więc to dlatego nie mógł sobie przypomnieć tego człowieka! Bo przecież ów elegancki, kulturalny pan powinien był nie żyć!

Jeszcze jedna kropla potu spłynęła sędziemu po plecach.

Nie, to musi być syn tamtego. Stoi tu sobie i szydzi z niego!

– Ja… Ja myślę, że ja…

– Że pan zawróci? Oj, chyba nie. Idziemy dalej! Chce pan sprzedać te wzgórza, prawda? Chociaż wcale do pana nie należą i nigdy nie należały. Jest pan najbardziej chciwym sędzią, jakiego Norwegia kiedykolwiek miała, panie Snivel. Przynosi pan wstyd swojemu zawodowi, to niepojęte, że tak długo wszystko uchodziło panu płazem!

To nie żaden zawód, to bardzo wysokie stanowisko, i chciał Snivel z dumą sprostować, ale to chyba nie był odpowiedni moment na słowne przepychanki. Odwrócił się więc na pięcie, żeby jak najszybciej znaleźć się znowu w pobliżu ludzi. Larsen…

Nonsens, on, sędzia, dał się zwieść tym samym pospolitym przesądom, co wszyscy w parafii. Ów Lunden musi być synem tamtego powieszonego. Każde inne przypuszczenie jest po prostu śmieszne.

Nagle jęknął. Na wąskiej ścieżce pomiędzy gęsto rosnącymi sosnami zaroiło się od przypominających cienie, a mimo to wyraźnie widocznych istot różnego rodzaju, najobrzydliwszych, jakie można sobie wyobrazić. A wszystkie uśmiechały się łakomie.

– Nie! – dyszał Snivel, a serce biło mu boleśnie ciężko.

Najbliżej podszedł jakiś wysoki, odpychający człowiek z pętlą makabrycznie opasującą mu szyję. Wśród drzew, po obu stronach ścieżki, majaczyły przed oczyma sędziego elfy, męskie i kobiece, piękne, ale z gniewnymi oczyma. Dostrzegał jeszcze innego mężczyznę, także z tutejszej parafii i także skazanego na śmierć, i uświadomił sobie, że to właśnie ten człowiek szeptał mu wczoraj polecenia do ucha, widział dwie małe dziewczynki z ranami od ciosów siekiery w głowach, a także młodą piękną dziewczynę, która wyglądała tak, jakby od niepamiętnych czasów leżała w wodzie, dalej tłoczyły się jakieś potworne stworzenia, na wpół ludzie, na wpół zwierzęta, prawdopodobnie demony, widział…

Nie, o, nie, cóż za zgroza! To ta sama mara, która gwałciła go w taki upokarzający sposób! Wisiała nad ścieżką na grubej gałęzi, pełzała po niej niczym bezkształtna masa, a potem usiadła, wbiwszy szpony w drzewo, i uśmiechała się nad jego głową szyderczo z uporczywym, płonącym spojrzeniem.

U stóp sędziego wprost roiło się od małych, szarych paskudztw, których nie umiałby nawet w przybliżeniu określić.

Za tymi, które stały najbliżej niego na ścieżce, dostrzegał sędzia inne obrzydliwe i odpychające stwory; nie miał ochoty przyglądać im się dokładniej, absolutnie nie!

– Droga dla sędziego Jego Królewskiej Mości! – zawołał władczo, ale to nie odniosło żadnego skutku.

Bezczelny wisielec powiedział z ironicznym uśmiechem:

– O ile wiem, pan sędzia umówił się z naszym przyjacielem Lundenem. Będzie więc najlepiej, jeśli wejdzie pan na wzgórze, tak jak zamierzał.

Snivel nie należał do ludzi szczególnie chętnie oddających cześć Panu Bogu. Teraz jednak, skoro widział, że z trudem udaje mu się utrzymać na powierzchni, chwytał się wszelkich możliwości ratunku.

– W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego nakazuję wam odejść ode mnie, diabelskie pomioty!

Sam zdawał sobie sprawę z tego, że jego głos nie brzmi zbyt imponująco. Jakoś nie udawało mu się opanować drżenia.

Wisielec powiedział:

– Błędem jest sądzić, że te imiona mają jakąkolwiek władzę nad szarym ludkiem. Proszę iść dalej na wzgórze i nie robić trudności!

Sędzia Snivel nie widział innego wyjścia. Upiory zaczynały napierać na niego. Gdyby tak mógł wzywać pomocy! Ale tu nie było nikogo, kto by go usłyszał.

Zaczął sobie powtarzać, że to zwyczajne zdarzenie, co tam, dobije handlu z tym Lundenem. Na pewno jakoś się z tego wyplącze, jak ze wszystkich innych opresji.

Nigdy jednak ów pozbawiony sumienia sędzia Snivel nie pocił się tak obficie jak wtedy, gdy wspinał się po zboczu, a tłum ohydnych zjaw deptał mu po piętach!

W dzień później Vinga i Heike poszli do Grastensholm, żeby objąć dwór w posiadanie. Czas dany Snivelowi minął.

Na schodach spotkali przerażonego Larsena.

– Ach, panie Lind z Ludzi Lodu, taki jestem niespokojny! Mój pan nie wrócił wczoraj na noc i dzisiaj też się nie pokazał…

– Naprawdę? A kiedy widzieliście go po raz ostatni? – zapytał Heike, zastanawiając się, czy to nie jakiś nowy podstęp Snivela.

– To było wczoraj po południu. Pewien pan, który przychodził tu już wcześniej, ponownie odwiedził pana sędziego.

Larsen opowiedział o Aasenie, o tym, że chciał kupić ziemię, i że poszli razem z sędzią na wzgórza, żeby obejrzeć teren.

Najpierw Heikego zirytowało to, że Snivel chce sprzedawać ziemię należącą do Grastensholm, do czego żadną miarą nie miał prawa. Kiedy jednak Larsen zaczął mówić o wzgórzach, Heike poczuł, że blednie.

– Tam poszli? – zapytał, wskazując na szczyty.

– Właśnie tam, panie. Taki jestem zmartwiony, rano poszedłem w tamtą stronę, ale nigdzie ani śladu żadnego z nich.

– Chodził pan po lesie na wzgórzach? – zapytał Heike głucho.

– Nie – odparł Larsen zawstydzony. – Stałem tylko nad urwiskiem i głośno wołałem pana Snivela. Las był taki… nieprzyjemny. Nie jestem przyzwyczajony do życia na wsi, proszę pana.

Heike ostrożnie zapytał:

– A ów Aasen… czy to taki niezwykle wysoki mężczyzna, jakby wyciągnięty?

– Nie, wcale nie, panie Heike. Raczej dość niski i bardzo zadbany. Naprawdę kulturalny człowiek. Dlatego takie zaskakujące, że on…

– Tak? Dlaczego się wahacie?

Larsen był skrępowany.

– Że on pachniał niezbyt przyjemnie, panie. Musiałem wietrzyć po nim, za pierwszym razem kiedy nas odwiedził także. Panie Heike, co ja mam robić w sprawie pana Snivela? Tak się martwię!

– Powinien się pan martwić – powiedział Heike.

– Dlaczego nikt mi przedtem nie powiedział o tym Aasenie? Nie, no oczywiście, nie było powodu. Vinga, ty zostaniesz tutaj z Larsenem. Nie, w żadnym razie nie mogę cię zabrać! Tę sprawę muszę załatwić sam. Jesteście gotowi do wyjazdu? – zapytał Larsena.

– Tak, wszystko jest zapakowane.

– Hmm – zastanawiała się Vinga, która dobrze znała

Grastensholm z dawnych czasów. – Jakoś tu pusto. Gdzie się na przykład podział srebrny serwis Irmelin Lind? Albo zbiór porcelany cioci Ingrid? A kolekcja broni Niklasa Linda? A gdzie bezcenne dzieła sztuki Charlotty Meiden?

– To… to… Ja natychmiast wszystko wypakuję. Jego wysokość rozkazał…

– Tak. Zrobisz najlepiej wypakowując wszystko jak najszybciej – stwierdził Heike ze złością. – Nie życzymy tu sobie rabunku. Cały Snivel!

Heike poszedł, a Larsen, pod surowym nadzorem Vingi, pospiesznie zaczął wypakowywać zagrabione cenne przedmioty.

Heike pospiesznie szedł przez las. Miał ponure przeczucia co do losu sędziego Snivela. Prawdopodobnie znajdzie go na szczycie wzgórz, chorego ze zmęczenia, po okropnej wspinaczce na zbocze z Aasenem depczącym po piętach, dyszącego teraz gdzieś pod drzewem, bliskiego śmierci.

Ale kim jest ten Aasen? I co się z nim stało? Heike bał się zanadto w to zagłębiać.

Że Snivel próbował wywieść w pole zarówno jego, jak i Aasena, w to Heike nie wątpił. Chciał przecież sprzedać ziemię, która do niego nie należy.

Teraz nie miało to już znaczenia. Pozostaje faktem, że sędzia spędził całą noc poza domem i na pewno potrzebuje pomocy.

Heike bardzo nie lubił tego miejsca. Wzgórza. Dlaczego akurat tutaj?

Był już wysoko.

Stanął na krawędzi skalnego urwiska. Wszędzie panowała cisza. Potworna cisza.

– Sędzio Snivel! – zawołał.

Nikt nie odpowiadał.

Z najwyższą niechęcią ruszył w stronę miejsca, którego miał nadzieję nigdy więcej nie oglądać.

Las tonął w ciszy, nic tylko cisza, Heike mimo to odnosił wrażenie, że jednak jest tu jakieś życie. Ktoś go śledził. Czyjeś podstępne, pełne oczekiwania oczy. Złośliwe, a może… dumne?

Rozejrzał się wokół. Nigdzie nikogo.

– Sędzio Snivel!

Nigdy las nie był taki milczący. Szelest gałązki spadającej z wysokiej sosny jeszcze pogłębił wrażenie upiornej ciszy.

I oto znowu tamto miejsce.

To potworne miejsce, budzące ponure, pełne grozy wspomnienia! Skała, pod którą czekała Vinga. Gdzie błagalnie wyciągała ręce do alrauny, prosząc, by ją ochroniła przed czepiającymi się jej szarymi rękami.

Krąg…

O Boże, jak nienawidził tego kręgu!

Właściwie powinien być już niewidoczny, Heike tak się przecież starał go zasypać.

Z największą niechęcią spojrzał w tamtą stronę i… stanął jak wryty, z wysiłkiem, aż do bólu, wciągając powietrze.

– Nie! Nie! Tego nie wolno wam było robić! – krzyczał w panice, bliski utraty zmysłów.

Zacisnął powieki, żeby się uwolnić od tego potwornego widoku, i szlochał bezradnie.

Wisielec ze swoim zwykłym ironicznym uśmieszkiem stanął przy nim.

– Przyjęliśmy twoją propozycję wiosennej ofiary zamiast dziewicy, którą nam odebrałeś, ty, nasz panie i mistrzu.

Heike zakrył dłońmi już i tak zamknięte oczy, jakby chciał jeszcze dalej odepchnąć od siebie widok tego, co zostało ze Snivela.

Nie był jednak w stanie tego zrobić. Magiczny krąg wciąż lśnił krwawo pod jego powiekami i aż nazbyt dobrze Heike miał w pamięci to, co przed chwilą zobaczył: poszarpane na strzępy ciało, szczątki tego, który kiedyś był ważnym sędzią w norweskiej prowincji królestwa Danii.

Słyszał to już kiedyś dawniej, w Słowenii, że ten, kto wpadnie w ręce przedstawicieli świata umarłych, zostanie przez nich starty na miazgę, że nic z niego nie zostanie. Nie bardzo w to wówczas wierzył, uważał, że to takie gadanie dla straszenia ludzi.

Teraz wiedział więcej. Odwrócił się gwałtownie, z obrzydzeniem.

Mój Boże, myślał, czworo naszych przodków mówiło prawdę: Z szarym ludkiem nie ma żartów! Ja nad nimi nie panuję, o Boże co robić?

Tuż przy uchu rozległ się stłumiony głos wisielca:

– Przyjęliśmy też twoją propozycję, że dopóki ty żyjesz, możemy zostać w Grastensholm. Czy raczej propozycję twojej kobiety.

Heike wybuchnął niepohamowanym gniewem.

– Tak, dałem wam moje słowo, ponieważ Vinga się za wami wstawiła. Ale powiedziałem też, że jeśli jej włos spadnie z głowy, zostaniecie przepędzeni bez litości. Z powrotem do świata, z którego przybyliście!

– Tam jest zimno i okropnie – oświadczył upiór. – Znacznie lepiej czujemy się w Grastensholm. Toteż już ci obiecałem, że zostawimy ją w spokoju.

– Dobrze, ale jeszcze jedno – rzekł Heike, wciąż nie mogąc opanować gniewu. – Nie wolno wam ukazywać się służbie ani nikomu, kto przyjdzie do naszego domu. To jest bardzo ważne! Grastensholm już się dorobiło opinii domu, w którym straszy. Te pogłoski muszą ucichnąć.

Zjawa uśmiechnęła się krzywo.

– Nie trzeba się martwić. My znamy swoje miejsce.

– I jeszcze. Pamiętajcie, że są pewne pomieszczenia, w których nie wolno wam pod żadnym pozorem postawić nogi.

– Wiem, wiem – ziewnął wisielec, jakby go to nudziło. – Wasza sypialnia…

– Jak najbardziej! I salony, a także mieszkania służby.

– To możemy obiecać – rzekł tamten obojętnie. – Coś jeszcze?

– Tylko jedno: Posprzątajcie po tej… orgii! Każdy najmniejszy kawałeczek ofiary musi zostać pochowany. Na cmentarzu, bo nie chcę mieć takiego upiora w waszej gromadzie. Znajdę jakąś niedużą skrzynkę albo coś w tym rodzaju i dziś wieczorem przyniosę na skraj lasu. Umieliście zrobić to, co tam leży, to potraficie też znieść na dół skrzynkę. A ja się potem zatroszczę, żeby to znalazło się u proboszcza, spróbuję jakoś wytłumaczyć zaginięcie sędziego. Rozumiemy się?

– Tak, oczywiście. My robimy zawsze, co nam nasz władca rozkazuje.

Mam co do tego wątpliwości, pomyślał Heike cierpko. Uznał jednak, iż Vinga postąpiła słusznie, obiecując im, że będą mogli przez jakiś czas zostać w Grastensholm. Bo teraz wiedział, jacy mogą być groźni. I prawda też chyba, że Ingrid próbowała się ich pozbyć, ale skończyło się to dla niej porażką. A przecież Ingrid władała dużo większą magiczną siłą niż Heike!

Lepiej więc żyć z nimi w przyjaźni.

Jakkolwiek by go to denerwowało i niepokoiło.

Nigdy nie powinienem był tego robić, pomyślał po raz co najmniej setny. Mogliśmy osiedlić się w Elistrand i żyć tam w spokoju.

Wiedział jednak, że to nieprawda, że nie mogli tak zrobić.

Sam dom w Grastensholm wzywał Ludzi Lodu do powrotu. Na strychu ukryte było coś, co jest nadzwyczaj ważne dla rodu. Coś, co może uwolnić ich od przekleństwa.

Poza tym Vinga i on nie zaznaliby spokoju, dopóki sędzia mieszkałby w parafii. Dręczyłby ich i prześladował, nie dałby za wygraną, dopóki by ich stąd nie wypędził albo tak czy inaczej nie unieszkodliwił.

Heike musiał go pokonać.

Ale czy koniecznie w ten sposób?

Na moment zapomniał, że towarzyszy mu wisielec. Ale znowu usłyszał jego nonszalancki głos.

– No a teraz, panie z podejrzanego rodu Ludzi Lodu, nie wypowiedziałeś się jeszcze na temat naszej pracy. Czyżbyśmy nie wykonali jej dobrze?

– Aż nazbyt dobrze, nazbyt skutecznie – mruknął Heike. – Nie w taki sposób chciałem się pozbyć sędziego z Grastensholm.

– On był silny. Próbowaliśmy go najpierw wystraszyć, tylko że on nijak nie chciał przyjąć do wiadomości, że w ogóle istniejemy. Dlatego zrobiliśmy to, co widziałeś. A poza tym, jako się rzekło, chcieliśmy dostać naszą małą wiosenną ofiarę.

– To samo zrobilibyście z Vingą? – wybuchnął Heike z rozpaczą. – Gdyby wtedy udało się wam ją pochwycić?

– Z dziewicą? – uśmiechnął się wisielec pogardliwie. – Nie.

Heikego ogarnęła fala mdłości.

Zaczęli schodzić w dół. Heike nie chciał już więcej rozmawiać o Snivelu.

– W każdym razie należy się wam podziękowanie za zajęcie się inwentarzem – powiedział burkliwie.

– Chętnie to robimy. W ogóle nie musisz przyjmować służby do obór.

– O, tak! To by dopiero było pięknie!

– Dobrze, ale w takim razie zatrudnij jakiegoś starca, który nie będzie pamiętał, co zrobił, a czego nie. Znam nawet jednego takiego niedaleko. My naprawdę bardzo byśmy chcieli służyć i tobie, i twojej ślicznej, małej pani.

– A tak przy okazji – rzekł Heike ze złością. – Ona już nie jest dziewicą, powinniście o tym wiedzieć! Na wypadek gdyby wam przyszedł do głowy pomysł jakiejś jesiennej ofiary albo coś takiego.

Tamten uśmiechnął się. Makabryczna pętla wciąż dyndała na jego szyi.

– Ona jest teraz poza naszym zasięgiem. A poza tym my myślimy o niej z sympatią.

– Wielkie dzięki! A o mnie?

– Ty, mój panie i mistrzu, jesteś szlachetny, lecz słaby.

Słaby? Tak, to chyba prawda. Jeśli słabością jest krwawić z bólu, gdy inni cierpią, to tak.

– Twoja prababka Ingrid była silniejsza. Ulvhedin także. Ale my cię szanujemy. Uważamy ciebie i twoją kobietę za naszych protegowanych. Zrobimy dla was wszystko.

Nie, dziękuję! Heike spojrzał przez ramię na wzgórza i zadrżał.

Nie uważał, że to coś niezwykłego tak iść przez ciemny las z upiorem u boku. Ale też Heike od wczesnego dzieciństwa widywał istoty z tamtego świata. Wyglądało zresztą na to, że wisielcowi rozmowa z nim sprawia przyjemność, skoro mu towarzyszy. Gdyby chciał, mógł przecież po prostu zniknąć.

– Kim ty właściwie jesteś? – zapytał Heike. – Czy, ściślej biorąc: Kim byłeś?

– Kim jestem, to widzisz. A w doczesnym życiu byłem łotrem i oszustem. Urodziłem się w biedzie, los obdarzył mnie znaczną inteligencją, ale nie dał możliwości, bym ją rozwijał. Wstąpiłem więc na najprostszą drogę zdobycia bogactwa. Zabierałem innym to, co posiadali.

– I złapali cię?

– Cóż! Ale nie przedstawiciele prawa. To była tak zwana samoobrona. Chłopi wzięli sprawę w swoje ręce.

– Żyłeś tutaj, w parafii Grastensholm?

– Tak. Ale to nie tutaj mnie… powiesili. Okropna śmierć, muszę ci powiedzieć. Wystrzegaj się czegoś takiego! A wiesz, do tego miejsca, gdzie mnie powiesili, przyszła kiedyś jedna panna z twojego rodu. Rzecz jasna bardzo dawno temu. Mogłem jej się wtedy ukazać, ale nie zrobiłem tego. Pochodziła z Ludzi Lodu, a wobec nich zawsze mieliśmy wielki respekt.

– Kto to był?

– Miała na imię Villemo. Szukała takiego złodziejaszka nazwiskiem Eldar Svartskogen i…

– Poczekaj, poczekaj, Vinga czytała mi o tym w księgach Ludzi Lodu. Ty straszyłeś na Bagnach Wisielca w dolinie, w parafii Moberg, prawda?

– Zgadza się! Jesteś pojętnym słuchaczem, jak widzę.

Wisielec zdawał się być zadowolony z tego, że znalazł się w zapisach Ludzi Lodu. Jeszcze jeden plus dla nas, pomyślał Heike. To dobrze.

Tamten przystanął zamyślony.

– Villemo ma też swego rodzaju powiązania z kimś jeszcze w mojej gromadce. To młoda dziewczyna imieniem Marta.

Heike zmarszczył czoło.

– Marta? O niej też wspomina się w księgach. Ale w związku z czym?

– Ten łotrzyk, Eldar Svartskogen, zmajstrował jej dziecko, a potem zepchnął ją do wodospadu. To miejsce zostało później nazwane Głębią Marty. Jej doczesne szczątki nadal tam leżą.

– Oczywiście, masz rację! To też jest opisane. Ja nawet myślę, że wiem, kim ona jest teraz, to znaczy w twojej grupie. To ta miła młoda dziewczyna, która wygląda, jakby długo leżała w wodzie.

– Tak, to ona. Marta żywi głęboką sympatię do Villemo, która umiała zrozumieć jej ból i rozpacz. A przy okazji, twoja kobieta, mała Vinga, jest bardzo, ale to bardzo podobna do Villemo. Nie z wyglądu. Ale ma tę otwartość i odwagę, która cechowała wiele kobiet z Ludzi Lodu. I zdolność rozumienia innych.

Heike skinął głową. Widział, że szare istoty naprawdę są ich przyjaciółmi. Na swój szczególny sposób.

Napełniło go to wzruszeniem, a jednocześnie lękiem.

Na skraju lasu rozstali się, bo wisielec miał „coś do uporządkowania na leśnej polanie”. Heike, pogrążony w zadumie, poszedł dalej.

Larsenowi opowiedział, że znalazł sędziego Snivela, którego najwyraźniej trafił szlag, ale Heike zajmie się jego doczesnymi szczątkami jeszcze dziś wieczorem. Twarz Larsena przybrała wyraz szacunku i powagi, właściwej w takim dniu, po czym ochmistrz zaczął energicznie poszukiwać testamentu Snivela. Tym razem jego rybia twarz wyrażała szczere zainteresowanie.

A jeśli nawet nie znajdzie w testamencie swojego nazwiska… To jest w każdym razie wolny i może wspinać się dalej po społecznej drabinie gdzie indziej.

Sofia Magdalena z radością przyjęła propozycję wydzierżawienia Elistrand, bo naprawdę powodziło im się nie najlepiej. Jej mąż, który zrobił dość mizerną karierę jako kancelista, w Elistrand po prostu rozkwitł i okazał się bardzo zdolnym rolnikiem. Tak więc Elistrand znalazło się w dobrych rękach, a we dworze znowu pojawiły się dzieci. Pięcioro malców radośnie biegało po dziedzińcu, a wkrótce ich buzie nabrały rumieńców.

Tuż przed weselem Vinga dostała kolejny list od Arva.

Gunilla straciła dziecko, którego oczekiwała.

– Och, Heike – skarżyła się Vinga. – Tak strasznie żałuję tego, co powiedziałam, że teraz na nich kolej, żeby urodziło im się dziecko dotknięte. A oni nie będą mieć żadnego! Ludzie Lodu tak rzadko przecież mają więcej niż jedno dziecko.

– No, tego jeszcze nie wiemy, wszystko może się ułożyć. A może właśnie to dziecko było dotknięte?

W takim razie wszyscy moglibyśmy już być spokojni, zarówno Gunilla i Erland, jak i my, a także Ola i jego przyszła żona. Ale, oczywiście, wiem, co czujesz. Powiedziałem przecież dokładnie to samo co ty: Że teraz kolej na Gunillę.

– Och, kochany, czy nic nie możemy zrobić?

Heike roześmiał się.

– Nie, no wiesz, to powinniśmy chyba zostawić Erlandowi. On na pewno zrobi, co będzie mógł!

Vinga już jakiś czas temu przeprowadziła się do Grastensholm i ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje się tu znakomicie! Wielu z jej dawnej służby przeniosło się wraz z nią, bo Heike zdołał ich przekonać, że w Grastensholm nie ma żadnych duchów, coś się tu rozpanoszyło za czasów sędziego; ale skąd i jak, nikt nie wiedział. Służba nadziwić się nie mogła, jak łatwo utrzymać dwór w czystości, jak dobrze się wszystko układa w tak dużym gospodarstwie, nie wiedzieli tylko, że w tym i owym otrzymują pomoc.

Nareszcie nadszedł dzień wesela i w parafii zapanowało wielkie poruszenie. Zaproszeni zostali wszyscy, w każdym razie ci, którzy związani byli z Grastensholm i Elistrand. Była też, rzecz jasna, Sofia Magdalena ze swoją liczną rodziną, ciotka Heikego, Ingela, i kuzyn Ola z narzeczoną Sarą, bardzo interesującą panną, starszą od narzeczonego i niezbyt piękną, ale niezwykle sympatyczną. Przybył też Arv Grip ze Smalandii ze swoją nową żoną Siri z Kvernbekken. Tylko Gunilla i Erland nie odważyli się wyruszyć w taką długą podróż tuż po poronieniu, tak więc Vinga nie mogła poznać swojej „rywalki”, która, rzecz jasna, żadną jej rywalką nie była, o czym też Vinga świetnie wiedziała. Ale kto potrafi zwalczyć zazdrość? Pojawia się wszędzie, żeby nie wiem jak była niechciana.

Niezwykle przyjemnie było spotkać się z rodziną. Wieczór poprzedzający dzień ślubu przegadali wszyscy razem i wszyscy odczuwali tę niezwykłą więź, charakteryzującą ich ród. Jakby się do siebie tulili, żeby znaleźć się jak najdalej od tego mrocznego cienia, któremu na imię Tengel Zły.

W kościele wszystko odbyło się bardzo pięknie, choć Heike z trudem pokonywał pragnienie, żeby zerwać się i uciec z domu pańskiego, pragnienie, które odczuwało wielu dotkniętych z Ludzi Lodu. Zostali sobie poślubieni ku radości wielu starych kobiet z parafii, mnóstwo łez szczęścia wylano w kościele, mało kto uważał, że Heike wygląda strasznie, a jeśli już, to tylko przybysze z innych wsi. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, kiedy wiadomość o śmierci sędziego rozeszła się po okolicy i gdy okazało się, że znowu i w Grastensholm, i w Elistrand mieszkać będą Ludzie Lodu.

Przybył też adwokat Menger, który po śmierci sędziego opuścił nareszcie swoją kryjówkę. Adwokat wyglądał naprawdę marnie, trzeba to przyznać, ale na tamten świat się nie wybierał. Uważał, że młody Heike dokonał cudu z jego zdrowiem, ale Heike nawet słuchać tego nie chciał. Nic nadzwyczajnego się nie stało, miał po prostu szczęście i znalazł odpowiednie dla adwokata lekarstwo.

Menger przywiózł też wiadomości, że w Christianii i innych częściach Snivelowego imperium ludzie odetchnęli. Wielu, bardzo wielu na własnej skórze odczuło metody i chciwość sędziego, ale nikt nie odważył się nawet mruknąć. Widziano przecież, jak skończyli ci, którzy próbowali!

Teraz wszyscy byli wolni. Nikt podobny do sędziego nie powinien już dostać w Norwegii wysokiego urzędu.

Na wesele przyjechał także Nils. Napisał nawet przemówienie, które zamierzał odczytać wieczorem, kiedy nastrój nie będzie już taki podniosły. Piękne przemówienie o miłości, która zwycięża wszystko. Taki był jednak zdenerwowany, że nieustannie miął kartkę w kieszeni i później przypominała raczej chusteczkę do nosa niż arkusz papieru.

Heike wiedział, że w uroczystościach bierze udział jeszcze czworo wyjątkowych gości. Stoją na podeście schodów i z radością przyglądają się weselnikom. Ingrid, kiedyś właścicielka dworu. Jej stary kompan, Ulvhedin. Dida, mistyczna kobieta z odległej przeszłości. I młody, jeszcze niedojrzały Trond, on, który w doczesnym życiu zdołał dojść tylko do siedemnastu lat.

Kiwali i uśmiechali się do Heikego, dawali mu znaki, że są z niego zadowoleni, choć on sam nie bardzo podzielał ich zdanie. I radowali się ogromnie, że znowu mogą wrócić do Grastensholm.

Heike także się cieszył, że ich tu widzi. Może oni potrafią trochę poskromić ten niemożliwy szary ludek? Choć musiał przyznać, że współżycie z szarymi istotami układało mu się lepiej niż przypuszczał.

Goście zebrali się na dziedzińcu przy długich, suto zastawionych stołach, bo był piękny, słoneczny dzień, a tymczasem Vinga poszła do salonu, by poprawić swój ślubny strój. Już chciała usiąść w ulubionym fotelu, gdy podskoczyła jak oparzona.

– No nie! – syknęła i strzepnęła z fotela kilka małych szarych istot. – Czy nie mówiłam, że nie wolno wam się kręcić po pokojach? Jazda stąd, ale już!

Małe paskudztwa wytoczyły się przez szparę w drzwiach. W tej samej chwili weszła Ingela.

– Vinga, goście czekają na pannę młodą. Z kim ty tu rozmawiałaś?

– Och, musiałam przepędzić kota.

– Przecież wy nie macie kota!

– To od sąsiadów. Chodźmy!

– Jesteś szczęśliwa?

Vinga uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– A jak ciocia myśli? Jutro zasadzimy na dziedzińcu drzewo. Heike znalazł naprawdę śliczną młodą lipkę.

– Tylko nie zróbcie tak jak Tengel Dobry! Nie zaczarujcie jej.

– Nie, nie, żadne z nas tego nie chce. Ale i tak będzie miło patrzeć, jak rośnie wraz z naszym pierwszym dzieckiem.

Goście przyjęli obie panie okrzykami i brawami.

Kiedy wszyscy najedli się już i napili, wstał stary Eirik i długo chrząkał.

– My wszyscy, drobni gospodarze i komornicy z parafii, mamy dla was niespodziankę, specjalnie czekaliśmy na dzisiejszy dzień… Nie, to nie jest prezent ślubny, prezent już dostaliście.

Państwo młodzi spoglądali po sobie. Co to może być?

Eirik przywołał jakąś starszą kobietę. Poznali ją natychmiast. To ta sama staruszka, która prosiła Heikego o pomoc tego dnia przed napadem. Ciało miała przeżarte przez raka.

Letni wiatr bawił się białymi obrusami, a Eirik mówił cienkim starczym głosem:

– Chciałem tylko powiedzieć, że Borghild jest zdrowa, panie Heike! Wszystkie guzy i narośle zniknęły, nic już jej nie boli, Borghild biega jak młoda dziewczyna. Wszystko po tym, jak położyłeś swoje ręce na chorych miejscach. Dobrze mówię, Borghild?

– Tak, to prawda – Borghild pokazała w uśmiechu bezzębne dziąsła.

– No to zjawił się w parafii nowy Tengel Dobry – oświadczył Eirik, a wszyscy krzyknęli: hurra!

Heike jednak cieszył się umiarkowanie. Uśmiechał się, oczywiście, bo miło jest pomagać ludziom, ale, o Boże, jakaż to odpowiedzialność! Pamiętał opowieści o tym, jak tłumy ludzi ciągnęły do Tengela Dobrego i jaki on był tym zmęczony.

Musiał jednak pozwolić, by sprawy toczyły się własną koleją. Bo przecież chciał pomagać! Zwłaszcza że Vinga uściskała go szczególnie gorąco i szeptała, jak bardzo jest z niego dumna…

I tak zaczęło się jedno z najszczęśliwszych małżeństw Ludzi Lodu. Związek poważnego, trochę przyciężkawego Heikego z impulsywną Vingą.

Minęło sporo czasu, zanim przyszło na świat dziecko. Już nawet zaczęli wątpić, czy kiedykolwiek się go doczekają, gdy stał się cud.

Był rok 1797. Wtedy kuzyn Heikego, Ola, miał już córeczkę, którą on i jego żona Sara ochrzcili imieniem Anna Maria. Był to gest wobec Gunilli ze Smalandii, tej, która najpierw straciła imię nadane jej na chrzcie, a potem także dziecko.

Heike nie był obecny przy narodzinach swego pierworodnego. Nie chciał. Nie chciał patrzeć, jak Vinga cierpi.

Chodził tam i z powrotem po Grastensholm i powtarzał błagalne modlitwy:

– Dobry Boże, oszczędź nas tym razem! Nie obciążaj trzech pokoleń pod rząd! Solve był dotknięty. Ja, jego syn, jestem dotknięty. Nie możesz być tak okrutny, by skazać moje dziecko, prawdopodobnie jedyne, jakie będę miał, na takie same cierpienia, jakich ja doświadczałem! Spraw, by klątwa obciążyła to dziecko Gunilli, które zginęło! Bo przecież ja nikomu nie życzę nieszczęścia!

I wtedy weszła akuszerka z wrzeszczącym zawiniątkiem w ramionach.

Kobieta śmiała się od ucha do ucha, twarz jej promieniała.

– Duży, śliczny i najzupełniej normalny chłopczyk, panie Heike! Proszę tylko popatrzeć!

I Heike popatrzył. Jakoś nie bardzo mógł się dopatrzeć tej zachwalanej urody w pomarszczonej buźce chłopczyka, akuszerka jednak widziała dużo więcej noworodków i mogła lepiej ocenić.

Ale dziecko nie miało nawet śladu rysów, jakie przynosili ze sobą na świat obciążeni dziedzictwem!

Radość przepełniła Heikego. Uniósł maleństwo wysoko do sufitu i powiedział wolno, by ukryć wzruszenie:

– Witaj! Witaj, ty nowy maleńki gospodarzu Grastensholm, Lipowej Alei i Elistrand!

Potem mocno przytulił dziecko do piersi.

– I nigdy, nigdy nie będziesz musiał cierpieć tak jak ja. Nigdy nie poznasz, co to znaczy zostać zamkniętym w klatce albo być boleśnie kłutym! Dostaniesz to, co dla dziecka najlepsze: miłość!

Dali mu na imię Eskil, na pamiątkę matki Vingi, Elisabet.

W trzy lata później, w roku 1800, Gunilla i Erland z Backa także doczekali się dziecka. Przyszła na świat dziewczynka, a Gunilla, wzruszona tym, że Ola ochrzcił swoją córeczkę na jej cześć Anna Maria, swojej córeczce nadała imię, które miało upamiętniać i Olę, i Tengela Dobrego – Tula.

Opowieść o Heikem na tym się nie kończy. Wszystkie dzieci, Anna Maria, Eskil i Tula, będą w przyszłości musiały szukać u niego pomocy. Był jak opoka w czasach niepokoju, lęku i niepewności.

Wszyscy troje przeżyli bardzo wiele. Najpierw opowiemy o najstarszej z nich, największej romantyczce. O Annie Marii, córce Oli, dziewczynie, która gotowa była poświęcić wszystko dla, jak się zdawało, nieosiągalnej miłości.

Загрузка...