ROZDZIAŁ XII

W Elistrand zresztą wcale też nie było tak spokojnie tego popołudnia i wieczoru.

To właśnie tego dnia Heike i Vinga zdecydowali się pójść do proboszcza, żeby dać na zapowiedzi.

Trzej pomocnicy Snivela dowiedzieli się o tym natychmiast i czuwali przy drodze. Ukryli się w lasku, niedaleko Elistrand, wśród wysokich krzewów jałowca.

Czekać przyszło im dłużej, niż się spodziewali. Kiedy bowiem młodzi gotowi już byli do wyjścia, Vinga w swojej najlepszej sukni, w której, niestety, wyglądała jeszcze bardziej dziecinnie niż zazwyczaj, do Elistrand przyszła pewna stara kobieta z sąsiedniej zagrody i bardzo chciała rozmawiać z panem Lindem z Ludzi Lodu.

Proboszcz będzie musiał poczekać, Heike i Vinga chcieli się dowiedzieć, o co chodzi.

Stara słyszała, że pan Lind wyleczył dziewczynę oborową z reumatyzmu, przykładając dłonie do chorych miejsc. No i teraz jest tak, że ona sama, stara komornica, cierpi na okropne bóle pod łopatką, to może pan Lind by się zlitował…

Heike słuchał przestraszony.

– Ależ, matko, nikogo nie uleczyłem. Bóle reumatyczne mają zwyczaj się przenosić. Jednego dnia bolą chorego ręce, innego kolana. Ja nie umiem uzdrawiać, naprawdę.

– Dziewczyna jest całkowicie pewna, że ją pan wyleczył. Och, drogi panie Heike, proszę mi pomóc. Wiecie, panie, we wsi gadają, że z panem jest tak samo, jak z nieboszczykiem Panem Tengelem Dobrym. To był czarownik, żył bardzo dawno temu, mówią, że miał uzdrawiające ręce.

– Tengel Dobry umiał dużo więcej, on był prawdziwym lekarzem. Ja nie umiem nic.

Ale Heike nie mówił prawdy, już i przedtem zdarzało się, że kładł swoje dłonie na cierpiących ludziach. Początkowo robił to tylko dla członków rodziny w Słowenii. Ale i później od czasu do czasu komuś pomagał. Tylko że nie chciał, żeby się to rozniosło.

Wyglądało jednak na to, że jakaś taka pogłoska już krąży.

– No dobrze – zdecydował się w końcu. – Zrobię, co będę mógł. Ale jeśli ci się nie poprawi, to bardzo proszę, wyświadcz mi tę przysługę i rozpowiedz, gdzie się da, że wcale nie umiem uzdrawiać!

Kobieta kiwała głową, że tak zrobi, ale w jej wzroku Heike czytał, że ślepo mu wierzy.

– Vingo, możesz na mnie zaczekać?

– Naturalnie. Proboszcz przecież nie wie, że przyjdziemy.

Heike wprowadził staruszkę do małej izdebki i nie było ich dosyć długo.

Kiedy nareszcie wyszli i kiedy kobieta, nie przestając dziękować, pożegnała się z obietnicą, że jutro wróci i przyniesie jajek jako zapłatę, Heike powiedział do Vingi:

– To jest rak. Toczy ją już od dawna. Nie potrafię czegoś takiego leczyć! Biedna stara!

Vinga popatrzyła na niego z ufnością.

– Ale kładłeś ręce na wszystkich chorych miejscach?

– Wszędzie, gdzie wydawało mi się konieczne. Było to dla niej krępujące, dla mnie zresztą czasami też, ale rozumiała, że tak trzeba.

– Uważam, że postąpiłeś właściwie – stwierdziła Vinga z powagą, kiedy wyruszyli już w drogę.

– Vingo, kochanie – westchnął Heike zmartwiony. – W tym ubraniu wyglądasz jak mała dziewczynka. Pastor oskarży mnie o uwodzenie dzieci!

– On bardzo dobrze wie, ile ja mam lat.

– Tak, ale ja sam mam wątpliwości. Nie wiem, czy mogę cię poślubić i wprowadzić do małżeńskiej łożnicy.

– Och, przestań! – warknęła Vinga i poszła krótszą drogą przez zagajnik.

Heike uśmiechał się pod nosem, ale nadal był zamyślony. Co oni właściwie zamierzają zrobić? Czy Vinga naprawdę jest taka dojrzała, jak sama twierdzi i jak on chce, żeby była? Śliczne blond włosy Vingi związane zostały tasiemką, a suknia miała taki dziecinny fason, że narzeczona wyglądała jak dziewczynka, która idzie po raz pierwszy do szkoły. Czysty, niewinny profil dopełniał obrazu.

Odwrócił twarz w stronę ścieżki i ponownie uderzyła go niezwykła uroda tego zagajnika.

Ponieważ wzgórza wokół Elistrand były takie ładne z tymi porastającymi je jałowcami, zagajnika nikt nie naruszył od czasów, kiedy córka hycla, Hilda, starała się pozyskać miłość Andreasa. Zagajnik był świadkiem jej bolesnego upokorzenia, kiedy Andreas wybrał Eli, stare jałowce widziały też, że Hilda dostała w zamian Mattiasa. Zagajnik był świadkiem prześladowania Hildy przez „wilkołaka”, a później miłości Villemo i Dominika towarzyszył kolejnym pokoleniom aż do czasów Vingi, która, samotna po śmierci rodziców, uciekła potajemnie z Elistrand, za cały dobytek mając nieduży wózek i kozę na postronku. Fakt, że nie został wykarczowany i unicestwiony czasach krótkiego panowania Sorensena, zawdzięczać należy raczej lenistwu właściciela. Uroda wiejskiego krajobrazu nie miała dla adwokata większego znaczenia.

I teraz znowu jałowce w zagajniku miały być świadkami ponurych wydarzeń.

Atak nie powinien był być dla Vingi i Heikego zaskoczeniem, w ostatnich czasach ciągle przecież musieli się mieć na baczności. Teraz jednak tyle innych spraw zajmowało ich myśli, że szli nie rozglądając się.

Trzej ludzie Snivela spadli tak nagle, że młodzi nie mieli szans obrony. Strzelać nędznicy się nie odważyli, sprawa powinna zostać załatwiona po cichu. Dwóch napadło na Heikego, trzeci rzucił się na Vingę.

Heike bardzo szybko wyrwał się temu, który próbował mu wykręcić ręce do tyłu. Kątem oka zobaczył błysk noża i instynktownie zwrócił się w tamtą stronę. Trzeba pamiętać, że Heike był niepospolicie silnym mężczyzną, więc gdy zaciśniętą pięścią trafił napastnika w nos, rozległo się nieprzyjemne głośne chrupnięcie. Rozbójnik potoczył się na ziemię, drugi jednak skoczył na Heikego, wbił mu paznokcie w twarz, a uzbrojoną w nóż rękę przyłożył mu do gardła.

Heike gwałtownym szarpnięciem podrzucił go w górę po czym tamten opadł na ziemię tak gwałtownie, że powietrze uszło ze świstem z jego płuc. Przez chwilę swobodniejszy Heike zdołał wyrwać nóż z ręki napastnika i cisnąć go daleko w jałowce. Przez cały czas Heike myślał o Vindze, nie mógł jej widzieć, bo był od niej odwrócony, a także dlatego, że krew z podrapanej twarzy zalewała mu oczy. Słyszał jednak, jak Vinga krzyczy, nie ulegało wątpliwości, że żyje, i to już była jakaś pociecha. Napastnik wciąż jednym ramieniem trzymał w żelaznym uścisku szyję Heikego. Poszarpana twarz paliła, a do tego przez cały czas Heike spodziewał się ponownego ataku ze strony trzeciego z napastników, tego ze złamanym nosem.

W pewnym momencie szamoczący się z Vingą rozbójnik podniósł ją w górę, by uciec jak najdalej ze swoją zdobyczą, zanim Heike zdoła przyjść jej z pomocą.

Najwyraźniej jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, jak może się zachowywać uprowadzona młoda panienka. Może zdarzyło mu się kiedyś oglądać obraz zatytułowany „Porwanie Sabinek”, gdzie piękna dziewica bezradnie wyciąga ramiona z błaganiem o pomoc do kogoś, kto stoi z tyłu.

Jakkolwiek było, popełnił błąd.

Vinga należała do osób zupełnie innego rodzaju, o czym napastnik przekonał się bardzo szybko. Bardziej rozwścieczonej kobiety nigdy w ramionach nie trzymał. I nie chodziło tu o żadne niegroźne bębnienie dziewczęcych piąstek po plecach, o nie! Rozbójnik zawył z bólu, gdy zęby Vingi wbiły mu się w szyję tuż nad barkiem, jedną ręką ciągnęła go z tyłu za włosy, tak że widział tylko niebo nad sobą. Vinga trzymała jedynie cieniutki kosmyk jego włosów, co sprawiało nieznośny ból, a przy tym przez cały czas kopała go w golenie swoimi twardymi butami tak, że poraniła mu nogi do krwi. I ani na moment nie przestawała wrzeszczeć, wzywając pomocy, a słowa, których używała, stanowczo nie były przeznaczone dla uszu księdza. Toteż nie będziemy tu przytaczać wyzwisk, które miotała na rozbójników, ale nawet oni uważali, że posuwa się za daleko.

Od strony Elistrand rozległy się głosy. Służba wołała, że biegnie na pomoc. Nagle niosący Vingę napastnik potknął się – bo przecież nic nie widział – na małym kamieniu i runął tak długi na ziemię, zadowolony, że Vinga musiała uderzyć się bardziej. Ale ona natychmiast znowu rzuciła się na niego z zębami i paznokciami; drapała, aż trzeszczało. Rozbójnik wrzeszczał, uznał, że nic już nie wskóra, i zawołał do swoich kompanów:

– Chodźcie, wiejemy stąd!

Ten, któremu przypadkiem udało się złapać Heikego za szyję, nie chciał zrezygnować z szansy. Ale nie doceniał Vingi. Dumna z efektu, jaki wywołały jej zęby i paznokcie, gdy tylko się uwolniła, rzuciła się na pomoc ukochanemu.

Rozbójnik jednak walczył zaciekle i nie zamierzał ustępować jakiejś smarkuli. Zniósł ból, choć z pogryzionego nadgarstka zaczęła mu kapać krew. Vinga, widząc, że Heike sam niewiele może zrobić, wsunęła rękę między nogi napastnika, chwyciła całą garścią I z całej siły przekręciła.

Skutek był natychmiastowy. Rozbójnik zawył z bólu i uskoczył w bok. Heike zerwał się na nogi, gdy tylko znowu mógł złapać oddech, ale wtedy napastnik, zgięty wpół, zawodząc rozpaczliwie uciekał w ślad za swoim kamratem.

Trzeci wciąż leżał na ziemi z twarzą zalaną krwią.

Przybiegli ludzie z Elistrand. Chcieli gonić uciekających, lecz Heike ich powstrzymał. Tamci byli już za daleko, nikt ich nie złapie.

Stał pochylony, trzymając rękami obolały kark.

– Dziękuję ci, Vingo – wykrztusił.

– Mój kochany, jak ty wyglądasz? – zawodziła Vinga zrozpaczona. – Wszędzie krew. Och, Heike!

Służący z Elistrand wyprostował się.

– Ten człowiek nie żyje.

Heike zbladł.

– Nie żyje?

– Tak. Musiał upaść na kamień, o, tutaj.

Heike jakoś dziwnie się skulił. Trzymał się na nogach, kiedy razem z Vingą szli w stronę dworu, ale jakby wola życia i cała radość go opuściła. Vinga musiała go prowadzić, nie był zdolny do niczego, do niczego. Służba zajęła się trupem. Wszyscy uważali, że państwo powinni wrócić do domu i ogarnąć się trochę.

– Idziemy na górę do mojego pokoju – powiedziała Vinga tonem doświadczonej pielęgniarki. – Trzeba ci obmyć twarz.

– Ale przecież mieliśmy…

– Zapowiedzi mogą poczekać. Teraz chodzi o ciebie, Heike. Nie wyglądasz najlepiej.

– Ja, ja…

Ukrył twarz w dłoniach, a kiedy Vinga podeszła bliżej, przyciągnął ją gwałtownie do siebie.

– Trzymaj mnie mocno, Vingo! I powiedz, że jest jeszcze we mnie coś wartościowego!

– Masz mnóstwo wartości – szepnęła, głaszcząc go delikatnie po włosach.

Kiedy poczuła, że ramiona mu drżą jak w spazmatycznym płaczu, przeraziła się.

– Ależ, Heike, wszystko się dobrze skończyło!

On bezradnie potrząsał głową.

– Nie, Vingo, nie skończyło się dobrze! Ja przecież nie chcę zabijać, przecież nie chcę! Ale sama widzisz, ile jest śmierci na mojej drodze!

Wydawało się, że nogi zaraz się pod nim załamią, powoli więc podeszli do łóżka, a potem Heike padł na posłanie. Długo leżał na plecach, wciąż zasłaniając rękami skrwawioną twarz.

– Od urodzenia jestem naznaczony nieszczęściem i śmiercią, Vingo. Matka umarła z mojego powodu, moja biedna matka, o której nic nie wiem, bo Solve nie chciał mi nic powiedzieć. Ona była nikim, twierdził, zerem, jedyne, co możemy zrobić, to zapomnieć o niej. A ja przecież kosztowałem ją życie, czy to nic nie znaczy? I od tego czasu śmierć prześladowała mnie nieustannie. Solve… mnóstwo ludzi w Szwecji…

– Tak, ale to byli przecież źli ludzie – zaprotestowała Vinga. – Walczyłeś ze złem, Heike, więc nic dziwnego, że otaczała cię śmierć

On potrząsał tylko głową.

Vinga położyła się przy nim i gładziła delikatnie jego poranioną, brudną twarz, bo w tej chwili nie było czasu na drobiazgi, mycie i opatrunki, teraz chodziło o Heikego. O spokój jego serca i jego przyszłość.

– Ale masz przecież mnie, Heike. Czy to nic nie znaczy?

Przerażony, wykrztusił:

– Ależ tak, Vingo! To znaczy dla mnie wszystko! Jesteś jedynym światłem mojego życia. Ale tak się boję owych cieni, które sprowadziłem na ten świat; nie mam dość siły, by nimi kierować. To… To ostatnie wydarzenie. Ja ich nie rozumiem. Dlaczego pozwolili tym trzem rzezimieszkom się tu kręcić? Dlaczego ich najpierw nie wystraszyli z Grastensholm? Czy zostawili ich umyślnie? Ze złośliwości? Żeby mogli napaść na ciebie, małą, niewinną istotę, kiedy pójdziesz do kościoła w swoim najlepszym ubraniu? Byłaś taka śliczna, Vingo. Jeszcze cię takiej nie widziałem. I czy naprawdę musieli to wszystko zniszczyć? Czy szary ludek oszczędził tych drani po to, żebym jednego z nich zabił i przez całe życie nie mógł się uwolnić od wyrzutów sumienia? W takim razie szary ludek działa przeciwko temu, kto dał mu wolność! Jakie to niesprawiedliwe!

Vinga przytuliła go, zanurzyła palce w jego włosach, leciutko ucałowała twarz.

– To nie tak, Heike, nie wolno ci tak mówić – szeptała tak przekonująco, jak tylko umiała. – Nie sądzę, by szary ludek miał jakąkolwiek kontrolę nad czymś, co się dzieje poza granicami Grastensholm. Nikt nie był w stanie tego przewidzieć. A ty przecież nikogo nie zabiłeś, bo nie miałeś takiego zamiaru. Musiałeś nas bronić, a on upadł i uderzył głową w kamień. Poza tym to nie był dobry człowiek, świat naprawdę nie ma czego żałować.

Heike, owa ogromna bestia o czułym sercu, obejmował ją rozpaczliwie jak tonący, który szuka ratunku.

– Wciąż mam wrażenie, jakbym błądził w ciemnościach, Vingo. Zabierz mnie do swojego jasnego świata, zostań ze mną, pomóż mi zapomnieć, po co się urodziłem! Powiedz, że jestem człowiekiem jak inni!

Głaskała go, jakby go chciała osłonić, bo wyczuwała jego lęk.

– Nie. Jesteś lepszy, dużo lepszy niż wielu innych, mój kochany – powiedziała cicho. W oczach miała łzy, ale nawet nie pomyślała o tym, by je obetrzeć.

– Tak się boję tych cieni, które mnie otaczają. Taki od nich płynie chłód; oddech śmierci!

– Jestem z tobą! I zostanę z tobą na zawsze!

Objął ją czule, on, który sam potrzebował czułości.

– No i nie doszliśmy do proboszcza.

– Proboszcz może poczekać – mruknęła bez szacunku dla duchownej osoby. – Ty jesteś ważniejszy.

Wtedy Heike ją pocałował. Czy to Vinga odwróciła się ku niemu, tak że nie mógł przestać, czy też on sam tego pragnął, nigdy się nie dowiedział. Ale czynił to długo i tak jak mężczyzna powinien, tak jak Vinga od wielu miesięcy niecierpliwie pragnęła. Kiedy się to jednak dość nieoczekiwanie stało, doznała odmiennych uczuć, niż się spodziewała. Pocałunek był taki delikatny, taki serdeczny. Dostrzegła jednak, że pod czułością skrywa się wielka rozpacz. Oboje byli tak samo przejęci, oboje czuli ten sam głęboki smutek i tę samą potrzebę czułości. I tyle było w tym szczerości, takiej cudownej, takiej aż do bólu rozkosznej!

Kiedy po drugiej chwili uwolniła się z jego objęć, zapytała:

– Czy teraz cienie zniknęły?

– Cienie były wokół mnie zawsze! Ja nie miałem na myśli szarego ludku. Błąkałem się po krainie cieni przez całe życie, choć nigdy nie pragnąłem tam być.

Vinga w niemym zdumieniu stwierdziła, że ręce Heikego zaczęły zdejmować z niej ubranie, starały się rozpiąć suknię. Ale nie była pewna, czy Heike czyni to w pełni świadomie.

Ostrożnie mu pomagała, bardzo ostrożnie, żeby w nim tej świadomości nie zbudzić. Wtedy na pewno znowu wróciłyby te jego przesadne wyobrażenia o potrzebie zachowania szacunku wobec niej, skrupuły i te wszystkie głupstwa. W tej chwili jego myśli zajęte były tylko jednym: żeby wyjść z ciemnej otchłani złego dziedzictwa i znaleźć się z Vingą w jasnym świetle dnia. A że to jego dążenie do Vingi znajdowało także fizyczny wyraz, akurat teraz nie wydawało się wcale dziwne.

W ich zachowaniu nie było gorączkowej niecierpliwości. Jedyne o czym myśleli, to okazywać sobie nawzajem czułość i być razem. Jeśli Heike w ogóle o czymkolwiek myślał. On zdolny był teraz tylko do uczuć, zawsze przecież był człowiekiem głęboko uczuciowym. I odnosił się do niej z cudowną delikatnością. Vinga szeptała mu do ucha cichutkie słowa, niosące pociechę, a on tulił ją, instynktownie odnajdywał do niej drogę. Drżeli oboje przejęci podniosłością tej chwili.

Vinga poczuła jego skórę przy swojej, dotyk jego owłosionych nagich ud, Heike oddychał głęboko, drżącymi wargami dotykał jej ust i wtedy uświadomiła sobie, że bardzo pragnie właśnie jej, a nie pożąda po prostu kobiecego ciała. Jej, Vingi, szukał, swojej drugiej, połowy w tym życiu, skoro więc mogła dać spokój także jego ciału, to czyniła to z radością.

O, tak. Z największą radością!

Mocno objęła ramionami jego szyję, opasała nogami jego uda, zamknęła oczy, dała się unieść słodkiemu pożądaniu, jakie w niej rozgorzało z całą gwałtownością, i…

Nie!

Dojmujący ból przeniknął jej ciało. Jak to boli, jak okropnie boli! Była oczywiście przygotowana, że musi cierpieć, ale nie aż tak!

Normalna Vinga zerwałaby się na równe nogi i uciekła, nie godziłaby się na ból. Ale nie teraz. Zacisnęła zęby i stłumiła lęk. Bo Heike był tak delikatny, jak to tylko możliwe. Ból miał naturalną przyczynę i żadne z nich nie mogło mu zapobiec. Vinga pocieszała się, że z czasem jej ciało ukształtuje się, dostosuje do budowy Heikego.

Dla Heikego to ich pierwsze miłosne doświadczenie było źródłem zupełnie innych przeżyć.

To prawda, że przedtem błądził jak nocny wędrowiec po ciemnym lesie. Fakt, że spowodował śmierć napastnika, stał się kroplą, która przepełniła czarę. Jakby cała gorycz minionych lat zebrała się – nie w nim, lecz wokół niego. Jakby go otoczyła niczym gęsta ciemność z szarymi smugami światła to tu, to tam, akurat na tyle jasnego, by mógł zobaczyć cienie tych wszystkich, którzy stanęli mu na drodze, wszystkich, którzy ze złej woli chcieli go powstrzymać w jego dążeniu do lepszego życia, tych, których on zranił, bo inaczej nie umiał. I wszystkich, którzy stracili życie z jego powodu…

Dławił go niewypowiedziany żal i ból. Był tak zakleszczony w tej ciemności, że teraźniejszość wydawała mu się nierzeczywista. Gdzieś istniało światło; promienny elf imieniem Vinga, migał mu w oddali i zdawało się, że słyszy jej najłagodniejszy na świecie, najbardziej wyrozumiały głos. Czyż i on nie odpowiadał? Miał wrażenie, że tak właśnie jest, zdawało mu się, że słyszy, jak jej opowiada o mrocznych cieniach, że ją woła, a ona wyciągnęła do niego ramiona i wzięła go w objęcia.

To niebiańskie uczucie, znaleźć się w tych objęciach. Jej przyjazne ciepło ogrzewało jego przemarzniętą duszę. Poraniona twarz paliła boleśnie, lecz ona dotykała ran wargami i uśmierzała ból. W rozpaczliwym dążeniu do wszystkiego, co piękne i dobre w życiu, odszukał te wargi i przywarł do nich swoimi ustami, a cudowna błogość ogarnęła jego ciało, rozpaliła je, skłaniała, by dążyło dalej. Mrok, wszelkie zło krążyło wokół niego, obciążało jego myśli, ale był z Vingą i tylko to miało jakiekolwiek znaczenie. Heike niezupełnie był świadomy tego, co się dzieje, pod tym względem Vinga się nie myliła: Czuł się jakby we śnie, gdzie istnieje tylko to, co dobre. Miłość Vingi i jej czułość mogły stać się ratunkiem i oparciem dla jego udręczonej duszy. To, że ciało także pragnęło jej do granic wytrzymałości, stanowiło już tylko konsekwencję i nie było nic pospolitego ani odpychającego w tym, że takie pragnienie pojawiło się akurat teraz.

Odnalazł do niej drogę, to przecież natura zawsze, we wszystkich czasach potrafiła, ich dusze i ciała stały się jednym, w tym miłosnym akcie dokonało się najwyższe, ostateczne zespolenie.

Vinga tak dobrze ukryła nieznośny ból, że Heike niczego nie zauważył. Instynktownie jednak wyczuwał, że ona cierpi, i mimo oszołomienia, w jakim trwał, starał się to nieuniknione uczynić dla niej lżejszym. W ten sposób oboje sprawili, że ta trudna chwila stała się piękna, każde z nich, w trosce przede wszystkim o drugą osobę, złożyło część swoich doznań w ofierze.

Kiedy Heike dotarł do najwyższego punktu wszechogarniającej rozkoszy, dokąd Vinga ze względu na ból towarzyszyć mu nie mogła, mrok i cienie zniknęły, Heike ocknął się zdyszany i wyczerpany u jej boku, próbując pojąć, co zrobił. Wiedział jednak, że było to najsłuszniejsze i najpiękniejsze, co wydarzyło się w jego życiu.

Po chwili, kiedy oboje uspokoili się trochę, Heike wstał, zmoczył nieduży ręcznik i troskliwie obmył Vingę. Podskoczyła z bólu, kiedy ją dotknął, choć robił to jak najostrożniej, mógł sobie więc wyobrazić, jakiego cierpienia jej przysporzył. Zresztą było to wyraźnie widoczne. Vanga leżała spokojnie, zasłaniając twarz dłońmi, żeby stłumić płacz, ale kiedy Pochylił się nad nią ponownie, zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła, by ją podniósł z posłania.

– Domownicy zastanawiają się pewnie, co się z nami dzieje – rzekł z czułością.

Vinga wiedziała, że stali się sobie teraz tak bliscy, iż naprawdę nic nie mogłoby ich rozdzielić.

– To było nieuchronne – powiedziała zdławionym głosem.

– Co masz na myśli? – zapytał Heike, pomagając jej się ubrać.

– To napięcie, jakie między nami istniało. Ta ostrożność, jakby się chciało powiedzieć: „Ja przecież ciebie nie znam”, wszystko to minęło. Teraz możemy rozmawiać spokojnie, bo udało nam się przejść wspólnie ten etap.

Heike uśmiechnął się słysząc takie określenie.

– Rozumiem, o co ci chodzi. Sprawy erotyczne znaczą dla dwojga ludzi bardzo wiele, ale nie można ślepo dać się ponieść tylko temu. Jakby to był jedyny cel. To prawda, że dzięki temu rozładowuje się długo narastające pragnienie, ale tak wiele innych spraw nabiera innego znaczenia… Teraz odczuwam jeszcze silniejszą i serdeczniejszą więź z tobą.

– A czy jesteś też spokojniejszy?

Heike zastanowił się.

– Tak. Naprawdę jestem spokojniejszy. Zelżało też napięcie z powodu tego, co się stało… co zrobiliśmy.

– Owszem, oboje mieliśmy w ostatnim czasie sporo denerwujących przeżyć. Ale masz rację, powinniśmy się chyba pokazać domownikom.

Przygarnął ją do siebie i pocałował. Długo i spokojnie.

– Bardzo cię boli? – zapytał.

– Już nie tak bardzo. Ale całkiem normalnie nie będę chyba mogła iść.

– Możesz powiedzieć, że podczas bójki uderzyłaś się w kolano.

– Tak zrobię.

Nie prosił o wybaczenie. Instynktownie wyczuwał, że ona by nie ścierpiała żadnych przeprosin. Musi przez to przejść i tyle.

– Ale naprawdę muszę powiedzieć, że bić się to ty umiesz – powiedział z naciskiem. – Chodzi mi o to w zagajniku.

Parsknęła ze złości, poruszona wspomnieniem. Heike znowu ją pocałował, przepełniony miłością dla tej małej, niezwykłej osóbki.

Kiedy schodzili na dół, zauważył, że każdy krok sprawia jej ból.

– Do księdza pójdziemy jutro – powiedział. – Teraz pewnie nie należy ryzykować.

– Chyba tak – uśmiechnęła się Vinga. – Kto wie, cośmy spowodowali!

Służba czekała na nich w hallu na dole.

– Myślisz, że oni wiedzą, co się stało? – szepnęła Vinga.

– W każdym razie są dyskretni. Nie sądzisz, że oni dla nas tego chcieli?

– Oczywiście! To wspaniali ludzie!

– Zajęliśmy się tym zmarłym – poinformował zarządca Elistrand spokojnie. – Nie trzeba się już tym kłopotać.

– Dziękuję – powiedział Heike. Przystanął na ostatnim stopniu, objął Vingę ramieniem i oświadczył zebranym:

– Niezależnie od tego, jakie jeszcze przeszkody wymyśli dla nas sędzia, zamierzam się ożenić z tą panienką. Bo powiedziała, że mnie chce!

– Jeśli o mnie chodzi, to wyjdę za niego dla pieniędzy! – zawołała Vinga przekornie. – No, może też trochę dla tych jego blond włosów i błękitnych oczu.

Wesołe śmiechy i spontaniczny aplauz, z jakim służba przyjęła tę wiadomość, napełnił ich serca ciepłem i radością.

Spróbujemy jutro dostać się jakoś na plebanię – powiedział Heike swoim głębokim, budzącym zaufanie głosem. – Ale potrzebna nam będzie eskorta. Czy ktoś chciałby na ochotnika? Może być niebezpiecznie, już dzisiaj mogliśmy się o tym przekonać.

Zgłosiło się znacznie więcej chętnych, niż było trzeba.

– Dziękujemy, dziękujemy! Ale teraz musimy porozmawiać o nieco mniej przyjemnej sprawie – rzekł Heike. – Jest tu we dworze ktoś, kto doniósł Snivelowi albo jego ludziom, gdzie Vinga i ja zamierzamy dzisiaj pójść.

Z grupy wystąpił starszy mężczyzna.

– My wiemy, kto to jest, panie Heike. To pokojówka Ella. Ona jest kochanką jednego z ludzi Snivela – wskazał na młodą kobietę, która natychmiast cofnęła się pod ścianę.

Vinga podniosła głowę i spojrzała w oczy sporo od siebie starszej pokojówce.

– Natychmiast opuścisz dwór. Stangret odwiezie cię do Christianii, tam skąd przyszłaś. Dostaniesz zapłatę zgodnie z umową, ale od tej chwili już nic więcej.

Wszyscy uważali, że kara jest zbyt łagodna, ale Vinga upierała się przy swoim. Zakochana kobieta może być nieobliczalna. Słabego człowieka miłość może doprowadzić nawet do przestępstwa.

Ella posłała jej złe spojrzenie i wyszła.

Wtedy inni zaczęli podchodzić jedno po drugim i ściskać ręce obojgu młodym, życząc im szczęścia i składając zapewnienia o swojej lojalności. To tak bardzo wzruszało Heikego, że musiał oddychać bardzo głęboko, żeby zachować godność i powagę.

Nie do końca mu się to udawało i za to służba kochała go jeszcze bardziej. Ich mała panienka będzie miała wspaniałego męża. Co prawda nie był zbyt piękny, ale już dawno przestali zwracać uwagę na jego wygląd. Samotna i bezbronna córka Tarków po wielu latach cierpień odnalazła bezpieczny port.

Ale w Grastensholm nadal czaiło się zło…

Загрузка...