9

„Zbadaliśmy mech między cegłami i przekonaliśmy się, że był nietknięty”.

„Przejrzeliście oczywiście papiery ministra i książki w bibliotece?”.

„Tak jest, przeglądaliśmy wszystkie zwitki i pliki; otwieraliśmy wszystkie książki i odwracaliśmy kartkę po kartce w każdym tomie…”.

Poe[70]


Zamknięty pokój

Trzy godziny później klapnęliśmy z Sidem na kanapę najbliższą kuchni, choć byliśmy jeszcze zbyt zmęczeni, żeby myśleć o jedzeniu. W rezultacie najstaranniejszych poszukiwań, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłam, okazało się, że serwisanta nie ma w Miejscu.

Rzecz jasna, musiał gdzieś tu być, jak sobie wmawialiśmy podczas pierwszych dwóch godzin. Po prostu musiał, jeśli wierzyć w mechanizmy i prawidła obowiązujące w Świecie Zmian. Większy serwisant ma utrzymywać Miejsce w dobrym stanie. Mniejszy zajmuje się tlenem, temperaturą, wilgotnością, grawitacją i ogólnie wszystkim, co jest związane z podtrzymaniem życia i obiegiem materii, ale to dzięki większemu sufit się nie zapada i ściany nas nie zgniatają. Taki mały, a tyle robi. Nie działa w oparciu o kable czy fale radiowe, po prostu wpina się w miejscową czasoprzestrzeń.

Ktoś mi powiedział, że jego trzewia zbudowane są z olbrzymich cząsteczek, bardzo trwałych i twardych, z których każda jest praktycznie kieszonkowym kosmosem. Z zewnątrz przypomina radio z dużą liczbą wskaźników, przełączników, gniazd słuchawkowych oraz mnóstwem czujników i przystawek.

Serwisant zniknął, jednak pustka nas jeszcze nie zgniotła. Zresztą, byłam tak skonana, że miałam gdzieś to, co się stanie.

Jedno z dwojga: serwisant został przełączony na introwersję, zanim go buchnięto, albo też jego zniknięcie automatycznie skutkowało introwersją. Bo z całą pewnością przeszliśmy introwersję; przecież czułam w myślach okrutny i nieustępliwy napór rzeczywistości, którego, o czym dobrze wiedziałam, nie mogła złagodzić żadna ilość wina. I ani tchnienia wiatru zmian, że aż duszno było. Szarość pustki wdzierała się do głowy, dając mglisty pogląd na to, co mają na myśli naukowcy, kiedy tłumaczą, że Miejsce powstało ze splotu materii fizycznej i psychicznej. Było gigantyczną monadą[71], jak się wyraził jeden z nich.

Tak czy owak, myślałam sobie: Jeśli to faktycznie introwersją, mamy przekichane. Wiedzieć, że się dryfuje z dala od kosmosu, to koszmarna sprawa. Mniej samotna jest szalupa błąkająca się po wodach Pacyfiku czy statek kosmiczny między galaktykami.

Nieraz się zastanawiałam, czemu Pająki wyposażyły serwisantów w przełączniki introwersji, skoro nie przeszliśmy stosownego przeszkolenia, a używać ich mieliśmy tylko w razie absolutnej konieczności, gdyby alternatywą była kapitulacja przed Wężami. Po raz pierwszy znalazłam sensowne wytłumaczenie: introwersję można przyrównać do samozatopienia okrętu, po to by wróg nie przechwycił sprzętu i tajemnic wojskowych. Miejsce znajdowało się w takim położeniu, że nawet sztab dowódczy Pająków nie mógłby go ocalić, nie pozostawało więc nic innego, jak zapadać się głębiej (wyżej? dalej?) w pustkę.

Jeśli tak było w istocie, prawdopodobieństwo, że się z tego wykaraskamy, było nie większe niż szansa, że znowu będę dzieckiem bawiącym się na wydmach w małym czasie.

Przysunęłam się do Sida, wcisnęłam mu się pod ramię i przyłożyłam policzek do gdzieniegdzie poplamionego, obszytego złotogłowiem szarego aksamitu.

Gdy spojrzał na mnie z góry, powiedziałam:

— Daleka droga stąd do Lynn Regis, Siddy, prawda?

— Ano prawaś, słodziutka — odparł.

Już ja wiem, czemu ten mój stary lis nadaje swoim słowom archaiczne brzmienie.

— Na co ci złota nić, Siddy? — zapytałam. — Bez niej miałbyś gładszy materiał.

— O święci, mąż z natury swojej kłuć winien. Zresztą, sam nie wiem, jakoś mi z tym kruszcem poręczniej.

— Dziewki będziesz drapał. — Pociągnęłam nosem. — Wszelako nie wrzucaj jeszcze kaftana do czyszczenia. Nim wyjdziemy z tego lasu, chcę się kierować zapachem.

— O święci, czemuż miałbym to uczynić? — zapytał prostodusznie. Chyba się nie zgrywał. Podróżnicy w czasie zwykle nie przejmują się tym, jak pachną. Wtem twarz mu się zasępiła i wyglądał tak, jakby to on chciał się wcisnąć pod moje ramię. — Jeno że, słodziątko, w twoim lesie więcej drzew niż w puszczy Sherwood.

— Ajuści — zgodziłam się.

Rozmyślałam nad jego zachowaniem. Właściwie, to nie powinien się interesować moimi wdziękami. Wiedziałam, że wyglądam jak siedem nieszczęść, a jednak w trakcie poszukiwań nie odstępował mnie na krok… Zresztą, sama nie wiem. Przypomniałam sobie, że też uciekł od decyzji, kiedy Bruce pytał nas o zdanie, co chyba zraniło jego męską dumę. Inaczej w moim przypadku: cieszyłam się, że serwisant wybawił mnie z krępującej sytuacji, mimo iż przy okazji wpakował nas w nie lada tarapaty. Miałam wrażenie, że to się stało przed wiekami.

Wspólnie doszliśmy do wniosku, że duchy dziewczyn zwiały z serwisantem. Nie wiadomo dokąd i po co, ale na to wyglądało. Maud powtarzała zrzędliwie, że nigdy nie ufała duchom i zawsze wiedziała, że któregoś dnia się znarowią. Kaby zaś wbiła sobie do łba i z uporem maniaka przekonywała, że Fryne, jako Greczynka, a więc urodzona buntowniczka, zamierza siać zamęt i zniszczenie.

Kiedy po raz pierwszy zajrzeliśmy do magazynu, zauważyłam, że koperty z duchami dziewczyn są podejrzanie płaskie. Skompresowana ektoplazma nie zajmuje dużo miejsca, lecz dla pewności sprawdziłam pierwszą, potem drugą… i wtedy zawołałam o pomoc. Wszystkie koperty, co do jednej, były puste. Straciliśmy prawie tysiąc duchów dziewczyn, całą rezerwę Sida.

Cóż, przynajmniej mieliśmy namacalny dowód na coś, czego nikt z nas nie widział i o czym nie słyszał od naocznych świadków: otóż istniała zagadkowa więź, jakiś związek oparty na wietrze zmian, pomiędzy duchem i jego linią życia. Kiedy pępowina (jak ktoś ją nazwał) urywa się, część oddzielona od linii życia umiera.

Ciekawe, jednak najbardziej martwiłam się tym, czy i my, demony, nie wyparujemy, ponieważ jesteśmy sobowtórami w tej samej mierze co duchy, a przecież most został spalony także za nami. Rzecz jasna, jesteśmy bardziej materialni, ale to by tylko przedłużyło agonię. Tak na chłopski rozum…

Pamiętam, jak popatrzyłam na Lili i Maud. Bo to my, dziewczęta, zwykłyśmy sprawdzać te koperty. O tego typu rzeczy stale się troszczymy. Gdyby zajmowali się tym faceci, sypałyby się głupkowate, doprowadzające mnie do szału dowcipy o „łatwym towarze”.

Tak czy owak, popatrzyłam na nie i powiedziałam:

— Miło było was poznać.

— Czas się zbierać — odparła Lili.

— Raz kozie śmierć — dodała Maud.

Podałyśmy sobie dłonie.

Podejrzewaliśmy, że hrabianka i Fryne ulotniły się razem z innymi duchami dziewczyn, lecz dręczyły mnie pewne podejrzenia.

— Siddy — zapytałam — czy to możliwe, choćby teoretycznie, że gdy wszyscy patrzyli na Brucea, nasze dwie duszyczki uruchomiły serwisanta, przywołały wrota i dały drapaka razem z tym ustrojstwem?

— Wielce mądre słowa, słodziutka… jeno wszystko zda się im przeczyć. Imprimis: wiadomo każdemu, że duchy nie knują forteli i nie wdają się w spiski. Secundo: czas nie sprzyjał wywołaniu wrót. Tertio, i tu mocny argument: Bez serwisanta Miejsce się zapada. Quatro: głupstwem byłoby zakładać, że nikt (a ilu nas było? dziesięciu? jedenastu?) nie będzie się wkoło rozglądał, gdy one…

— Ja tylko raz się obejrzałam, Siddy. Najpierw piły, potem własnymi siłami podeszły do sofy sterowniczej. Kiedy to było?…A tak, Bruce akurat mówił o umrzykach.

— W rzeczy samej, słodziątko. Miałem swój koronny argument wytoczyć, nimeś trajkotać poczęła. Owóż gotów jestem przysiąc, że żadna nie mogła tknąć serwisanta, a zwłaszcza już obsługiwać go i skraść bez zwrócenia mej uwagi. A jednak…

— Zawżdy „jednak” — zauważyłam.

Ktoś musiał przywołać wrota i wynieść urządzenie. Na pewno nie znajdowało się w Miejscu. Poszukiwania były czystym szaleństwem. Niełatwo ukryć przedmiot wielkości maszyny do pisania, a przekopaliśmy wszystko od fortepianu Beauego po recyklingową pętlę odświeżacza. Do tego prześwietliliśmy wszystkich rentgenoskopem, choć Illy, o czym nas uprzedził, wiercił się, jakby go mrówki oblazły. Twierdził, że strasznie swędziało. Podjęłam się gładzić mu sierść przez pięć minut, choć odnosił się do mnie z niejaką rezerwą.

Niektórym zakątkom, takim jak bar, kuchnia czy magazyn, należało poświęcić więcej czasu, lecz byliśmy skrupulatni. Kaby pomagała Doktorkowi zbadać sekcję szpitalną; odkąd poprzednim razem zawitała do Miejsca, pełniła straż w szpitalu polowym (okazuje się, że Pająki naprawdę rozpoczynają w szpitalach operacje wojskowe) i poznała tam kilka miłych zakamarków.

Doktorek wziął się do pracy na całego, choć oczywiście na każdym kroku towarzyszyły mu przynajmniej trzy osoby, wyłączywszy Brucea i Lili. Kiedy zniknął serwisant, otrząsnął się z pijackiego zamroczenia, co by mnie zadziwiło, gdyby nie fakt, że kiedyś już to widziałam. Zaledwie jednak skończyliśmy ze szpitalem i przeszliśmy do galerii sztuki, jął się słaniać na nogach. Zauważyłam, jak pochyla głowę, maskuje się płaszczem, wyciąga flaszkę i przykłada ją do ust. Wiedziałam, że za chwilę znowu go zetnie.

W galerii sztuki też nam trochę zeszło, ponieważ nagromadziła się w niej masa najdziwniejszych przedmiotów. Z krwawiącym sercem patrzyłam, jak Kaby łupie toporkiem prześliczną wenusjańską meduzę, niebieską rzeźbę z drewna, bo chociaż nie byłonajdrobniejszej skazy na jej wypolerowanej powierzchni, stwierdziła, że ma odpowiednią wielkość. Doktorek trochę pokrzyczał, a później poskładał szczątki i z sentymentem obejrzał inne eksponaty.

Kiedy już uporaliśmy się z całą resztą, Marek zasugerował, żebyśmy zabrali się za podłogi. Beau i Sid próbowali mu wytłumaczyć, że Miejsce otwiera się w jedną stronę i pod spodem nie ma absolutnie nic. Starczy wgryźć się na ćwierć cala, a tworzywo staje się twardsze od diamentowego poszycia; jest odpowiednikiem pustki w stanie stałym. Jednakże Marek był uparciuchem (jak wszyscy Rzymianie, o czym poinformował mnie ukradkiem Sid) i złamał cztery wiertła z naddiamentu, nim dał sobie spokój.

Pomijając nietypowe kryjówki, pozostawała już tylko pustka, aczkolwiek nic, co się w nią wrzuca, całkiem nie znika. Raczej nadtapia się i zamarza na zawsze — lub dopóki ktoś tego nie wyłowi. Za odświeżaczem, mniej więcej na wysokości wzroku, znajdują się trzy wenusjańskie orzechy kokosowe, które tam cisnął hetycki atleta w czasie burzliwej awantury. Nie znoszę ich widoku, bo kojarzą się z głowami wiedźm i przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Przestrzeń w skrajnych rejonach Miejsca charakteryzuje się osobliwymi właściwościami, które wykorzystuje aparatura w sekcji szpitalnej do wstrętnych celów… ale to temat na inną okazję.

Podczas poszukiwań, żeby namierzyć serwisanta, Kaby i Erich wykorzystywali przywoływacze w charakterze przyrządów nawigacyjnych, tak samo jak używali ich do lokalizowania wrót w kosmosie… lub czasem w wielkich miejscach, z tego co słyszałam. Przywoływacze jednak wariowały — niczym kompasy, których wskazówki bez końca kręcą się wkoło — i nikt nie wiedział, skąd się to bierze.

Nietypowe kryjówki, o których wcześniej wspomniałam, to mniejszy serwisant (niezła myśl, tyle że serwisanty nie różniły się wielkością, nadto mniejszy w swoim wnętrzu chował własne tajemnice i najwyraźniej wciąż wykonywał swoją pracę, więc chociażby z tych względów nie wchodził w rachubę) i skrzynia z bombą, chociaż wątpiłam, by udało się otworzyć ją nawet temu, kto zna sekret zamka, a przecież Erich wskoczył na nią, przez co znalazła się w podwójnym blasku jupiterów. Kiedy jednak upadają wszystkie opcje, słowo „niemożliwe” nabiera nowego znaczenia.

Skoro na co dzień paramy się podróżami w czasie, ktoś mógłby podpowiedzieć wszelkiego rodzaju sztuczki, mające na celu wyprawienie serwisanta w przeszłość łub przyszłość, czasowo lub na stałe. Wszelako Miejsce w całości przynależy do wielkiego czasu, a każdy zorientowany w temacie twierdzi, że podróżowanie w wielkim czasie jest wykluczone. A oto dlaczego: wielki czas to pociąg, mały czas to kraina za oknami. Siedzimy w pociągu, dopóki nie przejdziemy przez wrota, i — jak mogłaby rzec Gertie Stein[72] — nie da się podróżować w czasie w czasie, w którym podróżuje się w czasie, kiedy podróżuje się w czasie.

Chodziła mi po głowie pewna myśl. Wyobrażałam sobie jakąś oczywistą, acz niebywałą skrytkę — może coś, co ludzie mogliby przekazywać sobie nawzajem. Oznaczałoby to spisek, a przecież gdyby założyć istnienie dostatecznie dużej konspiracji, można by wytłumaczyć dosłownie wszystko, nawet sens kosmosu. Tak czy owak, przypomniał mi się szwindel z trzema kubkami, tyle że zamiast nich główna rola przypadłaby prze pastnym, czarnym czakom naszych żołnierzy. I póty nie zaznałam spokoju, póki nie ustawiłam przy sobie wszystkich trzech i nie zajrzałam na raz do środka.

— Zbudźże się, Greto! Bierz, nie będę tak stał całą wieczność.

Maud przyniosła nam tacę ze smakowitymi przekąskami, łup z rozmaitych epok, i muszę przyznać, że trudno było się oprzeć. Dziewczyna potrafi złożyć fantastyczny zestaw.

Przyjrzałam się tacy.

— Mam ochotę na hot-doga, Siddy — powiedziałam.

— A ja na pasztet z dzika! Niechże cię licho, rozkapryszona primadonno, rozgrymaszona lalo, rozpuszczona i bezduszna marionetko!

Pochwyciłam garść przekąsek i przytuliłam się do niego.

— Wyzywaj mnie, Siddy, proszę, nawet jeszcze dosadniej.

Загрузка...