15

Pająków czarne nogi, piekielna czerwień ich serc

Don Marquis[98]


Lord Pająk

— Chryste! — Odwróciłam się i ujrzałam twarz Sida, wyłaniającą się z ekranu niczym barwny relief, zawieszony na szarej ścianie. Wyobraziłam sobie, że znienacka zajrzał przez dziurę w arrasie do sypialni królowej Elżbiety.

Nie miał czasu nacieszyć się wrażeniami, nawet gdyby chciał, bo oto przez ekran przebiło się ramię z miedzianą bransoletą. Kaby dała Sidowi sójkę pod żebra i wprowadziła Liii, którą trzymała za kark. Tuż za nią wkroczyli Erich, Mark i Illy. Zauważyli niebieskie światełko i osłupieli, gapiąc się na obiekt swoich długich poszukiwań. Erich zaszczycił mnie krótkim spojrzeniem, mówiącym: A więc to ty; cóż, to już nieistotne. Postąpił krok do przodu, chwycił serwisanta, przycisnął go do lewego boku i z miną człowieka, który otwiera butelkę whisky, sięgnął do przełącznika introwersji.

Niebieskie światełko zgasło. Wiatr zmian uderzył we mnie niczym kieliszek wódki, na który czekałam wieki, albo jazgotliwy grzmot trąbek nie wiadomo skąd.

Czułam, jak przewiewa mnie na wylot zmieniająca się przeszłość, jak z gwizdem odlatuje nawał niepewności, jak topnie je zmrożona na kość rzeczywistość wraz z bagażem obowiązków i powinności, jak posiekane wspomnienia tańczą na podobieństwo jesiennych liści, nie zostawiając za sobą być może nawet duchów. Ogarniały mnie zwariowane nastroje jak w tłusty wtorek wieczorem, gdy tancerze wylegną na ulice. Jakaś cząstka mojej natury odważyła się powiedzieć, że nieważne, czy wiatr niesie śmierć Grety Forzane, i tak jest wspaniale.

Zauważyłam, że inni reagują w podobny sposób. Nawet poobijana, zacięta w sobie Lili zdawała się mówić: Zmuszasz mnie, bym to piła! Nienawidzę cię, choć to takie dobre… Chyba wszyscy obawialiśmy się, że nawet jeśli znajdziemy i ekstrawertujemy serwisanta, nie połączymy się już z kosmosem i nie poczujemy tego wiatru, który tak kochamy i nienawidzimy.

Wtem, gdyśmy tak stali rozanieleni, coś nas brutalnie otrzeźwiło. Nie był to wcale strach przed bombą (który i tak dopadłby nas już niedługo), lecz głos Sida.

Odwróciwszy się w ekranie w ten sposób, że widzieliśmy jedynie tył jego szarego kaftana, zakrzyknął:

— Jezu! — co zabrzmiało tak wyraźnie, jakby wrzeszczał nam do uszu. — Miłościwy panie… — Na początku nie wiedziałam, do kogo się zwraca, choć słowo daję, nigdy nie słyszałam w jego głosie tyle dworskiej uniżoności: niezwykle silnej, a jednak połączonej z bojaźnią, ba, nawet nutą śmiertelnej trwogi. — Wielcem skonsternowany, żeś zaszczycił wizytą moje niskie progi. Gdzieżby tam moje! Służbę tu pełniąc wytrwale, nawet nie marzyłem, że pewnego dnia raczysz… Wiedząc wszelako, że zawsze mnie wzrokiem dosięgniesz… Chociem proch marny, rzucon między gwiazdy… Czoło chylę… Co rzekniesz, panie, rad uczynię. Jak najgodniej zwracać się do ciebie? Miłościwy panie? Królu? Jaśnie oświecony cesarzu Pająku?

Czułam się coraz mniejsza, chociaż wolałabym się całkiem zapaść pod ziemię. Co prawda wiatr zmian dodawał mi sił, pomyślałam jednak, że to już naprawdę przesada, że za dużo tych przygód. Należało nam się trochę spokoju. Równocześnie doszłam do wniosku, iż nie ma nic dziwnego w tym, że odkąd przeprowadziliśmy introwersję, generalicja bacznie nam się przygląda swoimi czarnymi, paciorkowatymi ślepiami, chcąc nam się dobrać do skóry przy najbliższej okazji. Wyobrażałam sobie, co znajduje się po drugiej stronie ekranu, i wcale a wcale mi się to nie podobało.

Mimo że paraliżował mnie strach, to jednak z trudem hamowałam się od śmiechu — niczym wesołek na egzaminie maturalnym — widząc, jak pozostali radzą sobie z nową sytuacją. A ściślej żołnierze. Każdy z nich stał sztywno, jakby połknął wycior armatni. Z napuszoną miną, nie pochylając głowy, patrzyli na ziemię i na siebie wzajemnie, jak gdyby sprawdzali, gdzie mogą stawiać kroki, i obmyślali strategię poruszania się. Erich i Kaby, trzymający z namaszczeniem większego i mniejszego serwisanta, spoglądali na przywoływacze i kiwali uspokajająco głowami, aż wydawało się, że przekazują sobie wiedzę tajemną. Nawet Illy wyglądał jak na paradzie.

Aż raptem zza ekranu doleciał nas, jakby z wielkiej dali, najstraszniejszy odgłos — biorąc pod uwagę okoliczności — jaki kiedykolwiek słyszałam, płaczliwe wycie z pozoru pozbawione sensu. Dźwięczała w nim wszakże groźba, od której ciarki szły po plecach, mimo że dało się wychwycić dziwną, ohydnie znajomą nutę.

Rozległy się słowa Sida: głośne, prędkie, pełne strachu:

— Racz wybaczyć, panie, nie myślałem… Z pewnością grawitacja… Zajmę się tym niezwłocznie… — Nie odwracając się do nas, przebił ekran dłonią i połową głowy, pstryknął palcami, na co Kaby migiem wcisnęła mu w dłoń mniejszego serwisanta.

Sid zniknął z naszych oczu i wycie ustało. Przyszło mi do głowy, że jeśli w ten sposób lord Pająk wyraża swoje zdenerwowanie niewłaściwą siłą ciążenia, to nie chcę, by szefostwo ucięło sobie ze mną pogawędkę.

Erich wydął usta, skinął głową na pozostałych żołnierzy i cała czwórka przeszła przez ekran, jakby długie lata ćwiczyła ten manewr. Pomyślałam naiwnie, że Erich poda mi ramię, ale minął mnie, jakbym była… mistrzynią rozrywki.

Zawahałam się, ale przecież musiałam zobaczyć, co się dzieje z drugiej strony, choćby przyszło mi za to słono zapłacić. Miałam świadomość, że jeśli formalności będą się przedłużać, lord Pająk odczuje żar eksplodującej bomby atomowej.

Przeszłam przez ekran w towarzystwie Lili.

Żołnierze zatrzymali się kilka kroków przed nami. Wytężałam wzrok, przygotowana na każdy widok, sposobiąc się do dygnięcia czy czegokolwiek, bez wyjątku, co będzie ode mnie wymagane.

Miałam kłopoty z namierzeniem bestii. Zauważyłam, że niektórym też się nie powiodło. Doktorek zataczał się jak idiota wokół sofy sterowniczej, za którą w głębi stali Bruce, Beau, SiedemCe i Maud. Zastanawiałam się, czy nie mamy do czynienia z niewidzialnym monstrum. Cóż to za trudność dla szefostwa opracować tak proste sztuczki jak niewidzialność.

Nagle pobiegłam wzrokiem w lewo, dokąd też wszyscy, nawet Doktorek z mętnymi oczami, prędzej czy później kierowali spojrzenie: na sekcję wrót. Nie było tam jednak żadnego potwora, samych wrót też nie, a jedynie Siddy z serwisantem w ręku; szczerzył zęby jak wtedy, gdy groził mi gilgotaniem, tyle że teraz było w tym więcej diabelskiej satysfakcji.

— Mości państwo, ani kroku dalej! — krzyknął z wesołym błyskiem w oczach. — Bo jak amen w pacierzu, przygniotę was wszystkich do ziemi. Prędzej dopilnuję, żeby Miejsce rozleciało się w drobny mak, nim dam sobie wydrzeć ten przyrząd.

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy: Ten Siddy, choinka, jest świetnym aktorem! Cóż z tego, że nie pobierał nauk od nikogo po Burbage’u[99]? Dowodziło to tylko wielkości Burbage’a.

Sid wpoił w nas przeświadczenie, że przybyły prawdziwe Pająki, mało tego, wcześniej przekonał nas, że na granicy z magazynem siła ciążenia jest o wiele silniejsza niż w rzeczywistości. Wyprowadził w pole żołnierzy, łącznie z moim butnym, przebojowym małym komendantem. Na długo zapamiętam, z jak dużym wyczuciem chwili Sid wyciągnął rękę i bez oglądania się pstryknął palcami. Niesamowite!

— Beauregard! — zawołał teraz. — Podejdź do większego serwisanta i połącz się ze sztabem. Jeno nie waż mi się przechodzić przez sekcję wrót, racz przejść przez odświeżacz. Nie zaufam w tej sekcji żadnemu demonowi, póki tego i owego sobie nie wyjaśnimy i spraw nie zamkniemy.

— Siddy, jesteś cudowny! — stwierdziłam, ruszając w jego stronę. — Zaledwie rozpracowałam serwisanta, rozejrzałam się i spostrzegłam twe słodkie oblicze…

— Ty dokąd, podstępna ladacznico?! Ta stópka z krasnym paznokietkiem ani na włos niech się do mnie nie zbliża, królowo forteli, przeoryszo oszustwa! — ryczał. — Tobie najmniej ufam! Zaiste nie wiem, czemuś skryła serwisanta, aliści całą prawdę wyjawisz, inaczej flaki ci wypruję!

Najwyraźniej należało mu się parę słów wyjaśnienia.

Doktorek, chyba rozeźlony tym, że Sid mi wygraża, zadarł głowę i wydobył z gardła przeraźliwe wycie syberyjskiego wilka, które pierońsko dobrze naśladuje. Sid gniewnie machnął ręką, na co ten się uciszył z promiennym uśmiechem. Przynajmniej wiedziałam już, kto jest odpowiedzialny za wściekłe wycie Pająka, które Sid albo wymusił, albo — co pewniejsze — dostał w prezencie od bogów i wykorzystał w swoim przedstawieniu.

Beau łukiem zbliżył się do Ericha, a ten bez szemrania wepchnął mu w ręce większego serwisanta. Czwórka żołnierzy miała minorowe nastroje po przegraniu tej wielkiej batalii.

W galerii sztuki Beau zepchnął jakieś klamoty z szerokiego taboretu i szybko, acz ostrożnie, ustawił na nim serwisanta. Potem od razu przykucnął, porwał za słuchawki i rozpoczął strojenie. Wprawa, z jaką zabrał się do rzeczy, sprawiła, że raz-dwa zapomniałam o swoim genialnym pomyśle z inwersją. W moich myślach niepodzielnie panowała okuta brązem skrzynia z bombą.

Zastanawiałam się, czy nie zaproponować, żeby poddano ją inwersji, ale powiedziałam do siebie: Oj, Greto, jaki ty im dyplom pokażesz? Zresztą, nie było czasu na wypróbowywanie dwóch sposobów.

Erich wreszcie uczynił coś, czego od niego oczekiwałam. Nawet się nie przejmowałam, jak zniosą to moje nerwy. Zerknął na przywoływacz i oświadczył:

— Zostało dziewięć minut, jeżeli czas w Miejscu jest zsynchronizowany z czasem w kosmosie.

Beau, obojętny jak skała, pracował nad ustawieniami tak zwinnie, że nie widziałam ruchu jego palców.

Bruce, znajdujący się w głębi Miejsca, zrobił kilka kroków w naszą stronę. SiedemCe i Maud też drgnęli w ślad za nim. Przypomniało mi się, że Bruce jest jednym ze świrów, którzy zakodowali sobie, że wysadzą Miejsce.

— Sidney! — zawołał i ciągnął, kiedy ten zwrócił na niego uwagę: — Pamiętaj, Sidney, że obaj przyjechaliśmy do Londynu z Peterhouse.

Nie rozumiałam tego. Wtem Bruce spojrzał na Ericha z szatańsko wyzywającą miną, a potem popatrzył na Lili, jakby chciał ją prosić o wybaczenie. Nie mogłam nic wyczytać z jej twarzy; miała ciemne sińce na szyi i opuchnięty policzek.

Bruce po raz wtóry posłał Erichowi wyzywające spojrzenie, po czym obrócił się, szarpnął za nadgarstek Wenusjanina i podstawił mu nogę. Półkonie chyba nie celują w walce wręcz, a satyr — jak i ja — miał pełne prawo poczuć się zaskoczony. Zatoczył się na Maud i oboje grzmotnęli o ziemię w gąszczu włochatych nóg i szaroniebieskiej sukni. Bruce pomknął do skrzyni z bombą.

— Zatrzymaj go, Sid! — krzyczeliśmy jeden przez drugiego. — Zmiażdż go!

Też się przyłączyłam, nagle zrozumiawszy, za co przepraszał Lili. Zamierzał detonować bombę i wszystkich pozabijać, parszywiec zaślepiony miłością!

Sid od dawna miał go na oku. Teraz przysunął dłoń do mniejszego serwisanta, lecz nie dotykał pokręteł, tylko patrzył i czekał.

Czarci nadali! — pomyślałam. Czyżby Siddy też się pisał na śmierć? Zbrzydło mu życie?

Bruce kucnął i majstrował przy skrzyni, której pokrywa rozgorzała, jakby zapalono nad nią jupitery. Na próżno wmawiałam sobie, że jeśli wystrzeli kula ognia, niczego nie zauważę: wciąż miałam wątpliwości. SiedemCe i Maud pozbierali się w końcu i ruszyli do Bruce’a, a reszta krzyczała na Sida. Tylko Erich przyglądał mu się w milczeniu, z uśmiechem na twarzy. Sid nadal powstrzymywał się od działania.

Sytuacja była nie do zniesienia, aż poczułam, jak drobne arterie pękają w moim mózgu niczym sznurek petard, jak rwie się staruszka aorta i jak w pikawie — jakby tego było mało — wypadają z zawiasów zastawki.

Cóż, pomyślałam, przynajmniej już wiem, jak wygląda umieranie z powodu nadciśnienia i choroby serca. Uśmiechnęłam się, zadowolona, że wykiwałam bombę, gdy nagle Bruce zerwał się na równe nogi i odskoczył od skrzyni.

— Gotowe! — oświadczył wesoło. — Zabezpieczona jak Bank Anglii.

SiedemCe i Maud zatrzymali się tak blisko, że omal go nie staranowali.

Ejże! — powiedziałam do siebie. Weź się w garść! Atak serca miałby skutek natychmiastowy.

Zanim ktokolwiek zabrał głos, odezwał się Beau. Odwrócił się od większego serwisanta i zdjął jedną słuchawkę.

— Połączyłem się ze sztabem — rzekł ostro. — Poinstruowali mnie, jak rozbroić bombę. Powiedziałem im tylko, że powinniśmy to wiedzieć na wszelki wypadek. Cóżeś zrobił, mój panie!? — krzyknął do Bruce’a.

— Poniżej zamka są w rządku cztery anchy. Pierwszy od lewej przekręcasz w prawo ćwierć obrotu. Drugi: ćwierć obrotu w lewo. To samo czwarty. Trzeciego nie ruszasz.

— Zgadza się — potwierdził Beau.

Nie mogłam znieść przedłużającej się ciszy. Wychodzi na to, że najkrócej ze wszystkich potrafiłam w milczeniu cieszyć się zwycięstwem. Odbudowanymi arteriami przekazałam komórkom mózgu trochę pożywienia i wrzasnęłam:

— Siddy! Wiem, że jestem podstępną ladacznicą i królową lisiego plemienia, ale co to jest Peterhouse, do licha ciężkiego?

— Najstarszy college w Cambridge — odpowiedział dość chłodno.

Загрузка...