11

Palba z hukiem narasta. Wtem, krzywo zgarbieni,

Z karabinem, łopatą, bitewnym rozmachem,

Ludzie lawą się garną wprost w ogień klujący,

Sznury twarzy zszarzałych, obleczonych strachem.

Wojsko z szańców wypada, przechodzi przez wały,

Srogi czas już przyspiesza wskazówki zegarków.

Sassoon[74]


Rok 1917, front zachodni

— Proszę cię, Lili, nie.

— Muszę, kochana.

— Słodziutka, zbudź się! Zaliś drżąca?

Uchyliłam powieki i z uśmiechem okłamałam Siddyego. Z kurczowo splecionymi dłońmi patrzyłam, jak Bruce i Lili spierają się przy sofie sterowniczej. Marzyłam o wielkiej miłości, która by ulżyła mej niedoli, dała mi jaką taką namiastkę wiatru zmian.

Lili postawiła na swoim, sądząc po tym, jak odrzuciła w tył głowę, wysunęła się z ramion Brucea i obdarzyła go czułym, acz zwycięskim uśmiechem. Oddalił się na kilka kroków, przy czym, co mu się chwaliło, nie wzruszył ramionami pod naszym adresem jak stary mężulo. Choć znać było, że ledwo trzyma nerwy na wodzy i źle znosi introwersję — zresztą jak każdy z nas.

Lili położyła rękę na wezgłowiu sofy sterowniczej i z zaciśniętymi ustami powiodła po nas wzrokiem. Z włosami opiętymi szarą, jedwabną apaszką, ubrana w krótką, szarą sukienkę bez talii, wyglądała nie tyle na wyemancypowaną pannicę (to też), ale przede wszystkim na młodziutkiego podlotka… czemu jednak przeczył głęboko wycięty dekolt.

Jej spojrzenie zawahało się i spoczęło na mnie. Miałam paskudne przeczucie tego, co za chwilę nastąpi, bowiem kobiety zawsze wybierają mnie z widowni. Poza tym, tworzyłam z Sidem dwuosobową partię centrową na naszej raczkującej scenie politycznej.

Wzięła głęboki oddech i z hardo wysuniętym podbródkiem, z jeszcze wyraźniejszym brytyjskim akcentem od tego, jakim się zwykle posługuje, powiedziała:

— My, dziewczyny, wołałyśmy często: „Zamykajcie wrota!”, i oto wrota zamknięte jak ta lala!

Wiedziałam, że moje przypuszczenia się sprawdzą, i poczułam się dość niewyraźnie. Też kiedyś posmakowałam tej specyficznej miłości, kiedy wydaje się człowiekowi, że jest tą drugą osobą, kiedy próbuje żyć jej życiem, głosić jej przesłanie, a przy okazji, nawet nieświadomie, przywłaszczyć należne jej zaszczyty, co zwykle przynosi opłakane skutki. Pomimo tego, musiałam to przyznać, zaczęła udanie; w każdym razie nie można było odmówić jej słuszności:

— Mój luby wciąż wierzy, że zdołamy otworzyć wrota. Ja się z tym nie zgadzam. Uważa, że jeszcze nie czas główkować, jak wybrnąć z tych paskudnych tarapatów. I z tym się nie zgadzam.

Przy barze rozległ się rechot naszych kondotierów.

Erich wysunął się na czoło z uradowaną miną.

— A więc musimy już wysłuchiwać kobiecych mów, ha?! — zawołał. — Czymże jest nasze Miejsce? Prowadzonym przez Sida Lessinghama kółkiem gospodyń wiejskich?

Beau i SiedemCe, którzy przerwali spacer w połowie drogi między barem a sofą sterowniczą, odwrócili się do Ericha. SiedemCe, ze względu na swoją zwalistą sylwetkę, bardziej przypominał konia niż satyrów, przedstawianych na mitologicznych ilustracjach. Tupnął nogą, średnio mocno, powiedziałabym, i rzekł:

— A, dajże se siana!

Podobno uczy się ludzkiego języka od demona, który był kiedyś dokerem i wielkim zwolennikiem ruchów robotniczo-anarchistycznych.

Erich ucichł i uśmiechnął się od ucha do ucha z rękami na biodrach.

Lili podziękowała satyrowi skinieniem głowy i chrząknęła, najwyraźniej speszona. Na razie nic jednak nie mówiła. Widać było, że nie dają jej spokoju wzburzone myśli i uczucia. Na jej twarzy wybijał się brzydki wyraz udręki, jakby napastował ją wiatr zmian, który jeszcze do mnie nie dotarł. Usta się wykrzywiały, gdy walczyła ze łzami, które i tak potoczyły się z oczu. Wreszcie zabrała głos, tym razem brzmiący o oktawę niżej, przy czym do londyńskiego akcentu wmieszał się nowojorski.

— Nie wiem, jak się czuliście po zmartwychwstaniu, bo jestem tu od niedawna i nie znoszę zadawać pytań, ale dla mnie to była katorga. Żałuję, że zabrakło mi odwagi, by powiedzieć Suzaku: Jeśli nie masz nic przeciwko, to chcę zostać umrzykiem, wolę już koszmary. Ale zgodziłam się na wskrzeszenie, bo siedzi we mnie demon, którego nie rozumiem, kochający życie. Nadto odkryłam, że nadal czuję się umrzykiem, a na dokładkę mogę fruwać tu i tam. Koszmarów też nie ubyło, a nawet stały się o wiele wyraźniejsze… Znowu byłam młoda, siedemnaście lat; kto by nie chciał mieć siedemnastu. Byłam kobietą, która zmarła na chorobę Brighta w 1929 roku w Nowym Jorku, a jednocześnie, ponieważ wielka zmiana przestawiła moją linię życia na nowe tory, kobietą, która zmarła na tę samą chorobę w 1955 roku w okupowanym przez nazistów Londynie. Umieranie trwało dłużej, jak się domyślacie, bo brakowało trunków, żeby to przyspieszyć. Musiałam żyć z dwiema wersjami wspomnień, a Świat Zmian nie wymazał ich w większym stopniu, niż to się dzieje w przypadku każdego demona, ba, nie zepchnął ich nawet w cień, na co miałam nadzieję… Kiedy ktoś z naszego bractwa mówi: „Cześć, ślicznotko, gdzie twój uśmiech?”, albo: „Klawa kiecka, mała”, cofam się do Bellevue[75], gdzie patrzę na swoje napuchnięte ciało i mrużę oczy przed lodowymi igłami światła, bądź do okropnej, śmierdzącej dżinem sypialni w Stepney[76], gdzie obok mnie Phyllis kona w atakach kaszlu, a gdy dopisze mi szczęście, przez krótką chwilę znów jestem dziewczynką w Glamorgan[77], patrzącą na stary rzymski trakt i myślącą o cudach, które czekają ją w życiu.

Spojrzałam na Ericha, przypomniawszy sobie, że i jego czeka w kosmosie długa, paskudna przyszłość. Nie uśmiechał się; być może (choć nie liczyłabym na to) trochę spokorniał, gdy się dowiedział, że jest wśród nas jeszcze ktoś obarczony rozdwojoną przyszłością.

— Bo widzicie — kontynuowała Lili — w każdym życiu z tych trzech byłam dziewczyną zakochaną we wspaniałym młodym poecie, z którym się nigdy nie spotkałam, w piewcy nowej młodości i wszystkiej młodości. Dziewczyna po raz pierwszy posłużyła się kłamstwem właśnie po to, żeby dostać się do Czerwonego Krzyża, a następnie do Francji, bliżej niego. Wyobrażała sobie największe niebezpieczeństwa, czarną magię, rycerza w pełnej zbroi, a potem śniła, że będzie ranny, lecz nie za ciężko, z bandażem na głowie, a ona go odnajdzie, poda mu papierosa, uśmiechnie się łagodnie… Oczywiście, nie zdradzi swoich uczuć, ale będzie chciała pokazać się z jak najlepszej strony, zarazem śledzić przemiany w jego sercu… W Passchendaele posiekały go szkopskie karabiny maszynowe i nie było takich bandaży, którymi można go było połatać. Dziewczyna psychicznie zatrzymała się na siedemnastu latach, włóczyła się bez celu, próbowała odpłacać złem światu, choć kiepsko jej to wychodziło, a także topić smutki w kieliszku, do czego miała większy talent. I choć zapić się na śmierć nie jest wcale tak łatwo, nawet z chorymi nerkami, udała jej się ta sztuka… I nagle pianie koguta. Podrywa się przerażona z szarego snu o śmierci, który wypełnia treścią jej linię życia. Jest zimno, wschodzi słońce. Zapach francuskiej zagrody. Dotyka łydek: nie są już ciężkimi gumowcami z wodą, ani śladu opuchlizny. Druga młodość nóg… W izbie jest małe okienko. Po chwili widać wierzchołki rosnących rzędem drzew, chyba topól. Wokół majaczą posłania, podobne do jej własnego, i twarze przykryte kocami, i duże cienie wiszących mundurów. Opodal kobieta chrapie. Z dali dobiega głuchy grzmot, od którego drży szyba. Wtedy przypomina sobie, że wszystkie są dziewczynami z Czerwonego Krzyża daleko, bardzo daleko od Passchendaele… i że Bruce Marchant ma zginąć tego ranka… Za kilka minut wyskoczy z okopu, znajdzie się w celowniku krótko obciętego żołnierza z karabinem maszynowym i żołnierz ten lekko przesunie lufę. Ona jednak nie umrze tego dnia. Umrze w roku 1929 i 1955… Kiedy zatraca się w rozpaczy, rozlega się stukot i z cienia drobnym kroczkiem wynurza się Japoniec z kobiecą fryzurą, bieluteńką twarzą i czarniutkimi brwiami. Nadchodzi w różowej szacie, przepasany czarną szarfą, za którą zatknął dwa samurajskie miecze. W prawej dłoni dzierży dziwny, srebrzysty pistolet. Uśmiecha się do niej, jakby był równocześnie jej bratem i kochankiem. Pyta: „Voulez-vous vivre, mademoiselle?”. Ona patrzy na niego, a on pyta ponownie: „Panienka życzy sobie jeszcze pożyć?”

Sid bez słowa ujął moje drżące dłonie. Historia czyjegoś zmartwychwstania zawsze mnie wzrusza. Choć moje odbyło się w jeszcze bardziej zwariowanych okolicznościach, też maczały w nim palce szkopy. Na szczęście Lili nie streszczała reszty ceremoniału.

— Nie minęło pięć minut, a czekał pod schodami stromymi jak drabina, gdy ona się ubierała w pośpiechu. Jej ubranie stawia pewien opór, jakby ktoś je lekko przykleił do wieszaka i brudnej ściany. Ze wstrętem go dotyka. Robi się jaśniej, a jej posłanie, choć puste, wygląda tak, jakby ktoś w nim ciągle spał. Nie dotknęłaby tego posłania za żadne skarby świata. Schodzi na dół, przy czym długa sukienka wcale jej nie przeszkadza, bo wie, jak się w niej poruszać. Suzaku przeprowadza ją obok wartownika, który ich nie widzi, i pucułowatego rolnika w koszulinie, który przez całą noc charczał i kaszlał. Przecinają podwórze zalane blaskiem jutrzenki. Dziewczyna widzi wschodzące słońce i wie, że Bruce Marchant wykrwawia się na śmierć… Na kogoś czeka pusty, warkoczący samochód turystyczny ze złożoną budą. Auto ma duże, ubłocone koła z drewnianymi szprychami i mosiężną chłodnicę z napisem „Simplex”. Suzaku prowadzi ją wszakże dalej, pod gnojowisko, gdzie pochyla głowę w geście przeprosin. Tam przechodzą przez wrota.

Usłyszałam, jak Erich mówi do stojących przy barze:

— Wzruszające! To co, może teraz ja opowiem wam przygodę?

Tylko tu i ówdzie odpowiedział mu śmiech.

— W taki oto sposób Lilian Foster znalazła się w Świecie Zmian, krainie wyrytych w stali koszmarów, zabójczego tempa i jeszcze bardziej zabójczych napadów zwątpienia. Czuła się w większej mierze żywa niż kiedykolwiek do tej pory, ale był to żywot nieboszczyka, którego bez końca poddaje się wstrząsom elektrycznym. Nie potrafiła skrzesać w sobie nadziei ani poczucia sensu istnienia, a Bruce Marchant wydawał się jeszcze bardziej niedostępny… Aż nagle, gdy niespełna sześć godzin temu przez wrota przeszedł żołnierz w czarnym mundurze, pomyślała: „Nie może być! Jakbym widziała jego fotografię”. Zaraz chyba ktoś powiedział: „Bruce”, a potem on krzyknął, jakby cały świat chciał powiadomić, że jest Bruce’em Marchandem. Dziewczyna zrozumiała, że obok zmartwychwstania istnieje drugie zmartwychwstanie, prawdziwsze… Och, Bruce…

Popatrzyła na niego, a on się uśmiechał przez łzy. Na jej obliczu znów malowało się piękno młodości.

Zupełnie jak powiew wiatru zmian, pomyślałam, chociaż to niemożliwe. Prawda jest taka (tylko się nie rozklejaj, Greto), że są siły, które potrafią zdziałać większe cuda niż zmiana.

Ona zaś ciągnęła:

— Aż nagle ucichł wiatr zmian. Węże dmuchnęły serwisanta albo duchy dziewczyn go introwertowały, nim na skutek tego wszystkie trzy zniknęły tak szybko i bezgłośnie, że nawet Bruce niczego nie zauważył. Jedno z dwojga, lepszego wytłumaczenia nie widzę. Tak czy inaczej, wiatr zmian ucichł, lecz łatwiej mi zmierzyć się z przeszłością i wieloraką przyszłością, ponieważ mam przy sobie kogoś, kto mi w tym pomoże. Nareszcie nie wiem, co przyniesie przyszłość, co przede mną ukrywa, jak się w niej odnajdę. Od dziś wszyscy mamy przyszłość, zrozumcie, to nasza wielka szansa.

— Hip-hip dla sufrażystek[78] Sidneya i WCTU[79]! — zawołał Erich. — Hej, Beau! Zmiksujesz nam „Hearts and Flowers”[80] i „Onward, Christian Soldiers”[81]? Poruszyłaś mnie do głębi, Lili. Gdzie można kupić bilety na „Największy romans stulecia”?

Загрузка...