4

De Bailhache, Fresca, pani Cammel — rzucone

Za krąg drżącej Niedźwiedzicy

W rozsypce atomów.

Eliot[40]


SOS znikąd

Nieoczekiwanie fortepian przestał przygrywać Erichowi. Wykręciwszy głowę, zobaczyłam, że Beau, Maud i Sid biegną co sił w nogach do sofy sterowniczej. Większy serwisant błyskał alarmową zielenią bardzo szybko, ale przekaz był prosty i nawet ja w mig rozpoznałam używany przez Pająki sygnał wzywania pomocy. Zrobiło mi się niedobrze, wtedy jednak Erich ostatkiem tchu wydyszał słowo „wrota”, a ja zmobilizowałam się do działania następnym, jakże pomocnym psychicznym kopniakiem. W trójkę, bo jeszcze towarzyszył nam Marek, pognaliśmy na środek Miejsca.

Kiedy się tam zatrzymaliśmy, światełka przygasły. Sid kazał nam się nie ruszać, bo rzucaliśmy cień. Przyłożył oko do wskaźnika, a my staliśmy nieruchomo jak posągi. Pieścił tarcze przyrządów, jakby to była jego gra miłosna. Wprawną dłonią przeskoczył nad włącznikiem introwersji do mniejszego serwisanta i zaraz cała stacja pogrążyła się w mroku. Trzymając za ramię Ericha, rozmyślałam o Sidzie, doglądającym zielonego światełka, którego nie widziałam, mimo że moje oczy miały dość czasu, by przywyknąć do ciemności. W końcu jednak, pomału, zielone światełko mętnie się rozjarzyło i ujrzałam jego zacne, sędziwe oblicze; w zielonkawej poświacie przypominał syrenę. Kiedy lampka zapłonęła pełną mocą, Sid włączył światło na stacji, a ja się wyprostowałam.

— Mamy ich, przyjaciele, kimkolwiek są i kiedykolwiek. Przygotujcie się do przejęcia.

Beau, który oczywiście znajdował się najbliżej, popatrzył na niego badawczo.

Sid wzruszył ramionami z zażenowaniem.

— Zrazu mi się zdało, że sygnał pochodzi z naszej planety sprzed tysiąca lat przed Narodzeniem Pańskim, lecz migał i gasł jak ognie na górze czarownic. Obecnie wezwanie pochodzi z przestrzeni mniejszej od Miejsca, pewnikiem dryfującej w kosmosie. Zdawało mi się również, że znam tego, który pierwszy wzywał pomocy (Benson-Carter, atomista z antypodów), ale i tu musiałem zmienić zdanie.

— Miejsce nie jest w dogodnej fazie z kosmosem, żeby dokonać przejęcia, prawda? — zapytał Beau.

— Teoretycznie — odpowiedział Sid.

— Jeśli się nie mylę, nie mamy w planie żadnych przejęć. Ani zaległych zleceń.

— Nie mieliśmy.

Marek poklepał po ramieniu Ericha z roziskrzonym wzrokiem.

— Stawiam denar Oktawiusza przeciwko dziesięciu reichsmarkom[41], że to pułapka Węży.

Erich wyszczerzył zęby.

— Wchodzę w to, jeśli przed następną misją pierwszy przejdziesz przez wrota.

Nie trzeba było mieć wielkiej wyobraźni, żeby zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Węże nieraz uciekały się do pod stepu, nie mówiąc już o tym, że zawsze coś może się wyłonić z głębin pozawszechświata. Maud w milczeniu rozdawała broń, w czym pomagał jej Doktorek. Tylko Bruce i Lili stali na uboczu, choć pilnie śledzili rozwój wydarzeń.

Lampka rozbłysła. Sid wyciągnął rękę do serwisanta.

— W porządku, kompania. Pamiętajcie, że przez te wrota może wleźć najwredniejsze draństwo z kosmosu.

Wrota ukazały się trochę na lewo i wyżej od miejsca, gdzie ich oczekiwano, w dodatku o wiele ciemniejsze. Zawiało stęchłym morskim powietrzem, jeśli to w ogóle możliwe, lecz nie poczułam silniejszego wiatru, wiatru zmian, przed którym drżałam. Wrota zaszły atramentową czernią, a potem naszym oczom ukazało się coś na kształt szarych, futrzanych biczy, błysk miedzianej skóry, jakaś pozłota, jakiś niewyraźny kształt; dał się też słyszeć stukot kopyt. Erich dzierżył w lewej ręce pistolet ogłuszający, wymierzony we wrota… które nagle znikły. W naszą stronę kroczył srebrzysty Lunanin z giętkimi ramionami w towarzystwie satyra z Wenus.

Lunanin niósł stos ubrań i broni. Satyr pomagał kobiecie z talią osy dźwigać skrzynię obitą brązem, na oko dość ciężką. Kobieta miała na sobie kusą spódniczkę i skórzane bolerko z postawionym kołnierzem w kolorze ciemnobrązowym, prawie czarnym. Na głowie rogata minojska fryzura, tu i ówdzie bogate ozdoby ze złota, sandały, miedziane bransolety na nogach i nadgarstkach (wśród nich platerowany miedzią przywoływacz). U szerokiego miedzianego pasa wisiał dwuostrzowy toporek z krótkim trzonkiem. Miała ciemną karnację, cofnięte czoło i brodę, co dawało piorunujący efekt: jej lico, ostre jak grot strzały, było niezwykle urodziwe… i, niech mnie kule biją, znajome!

Nim zdążyłam krzyknąć: „Kabysia Labrys[42]”, wyprzedziła mnie Maud swoim piskliwym zawołaniem:

— Kaby i jej przyjaciele! Szykujcie dwa duchy dziewczyn!

Wówczas zrozumiałam, że to tydzień powrotów do domu, bo w Lunaninie rozpoznałam swojego dobrego kompana Ilhili hisa. Pośród całego zamętu z przyjemnością stwierdziłam, że powoli zaczynam odróżniać zarośnięte srebrną szczeciną gęby.

Doszli do sofy sterowniczej. Illy zrzucił swój ładunek, a pozostali położyli skrzynię. Kaby zadrżała ze zmęczenia, lecz wywinęła się nieziemcom, kiedy pośpieszyli ją podtrzymać. Zgromiła też Sida morderczym spojrzeniem, gdy ruszył na pomoc… mimo że to ona była tym kreteńskim przyjacielem, o którym wspominał Brucebwi.

Oparła się o sofę wyprostowanymi rękami. Dwa razy odetchnęła chrapliwie i tak głęboko, że nad brązowymi biodrami zaznaczył się mocno zarys kręgosłupa.

Uniosła głowę i rozkazała:

— Wina!

Podczas gdy Beau chyżo spełniał jej zachciankę, Sid znów próbował ująć jej dłoń.

— Słodkości, nigdy wcześniej nie słyszałem twojego sygnału i nie od razu…

— Lunanina pocieszaj, nie mnie! — przerwała mu gniewnie. Wtedy zauważyłam, że — na Zeusa! — jedno z sześciu ramion Ilhilihisa zostało odcięte w połowie jego długości.

Jak na komendę, podeszłam do Sida i wyrecytowałam:

— Mimo siedmiu stóp wzrostu waży jedynie pięćdziesiąt funtów. Nie lubi dudniących dźwięków i woli, żeby go nie chwytać. Dwie nogi właściwie nie są ramionami i mają inne zadania. Używa ich do długich spacerów, do skoków zaś wyłącznie ramion. Ramiona służą też jako narządy chwytne i narządy wzroku do patrzenia z bliska. Jeśli są wydłużone, oznacza to, że jest spokojny. Jeśli są cofnięte, jest nerwowy lub ma się na baczności. Jeśli są mocno cofnięte, czuje wstręt. Wita się…

W tym momencie jedno z ramion smyknęło mi po twarzy niczym pachnąca miotełka z piór.

— Illy, kolego, kopę snów. — Pogłaskałam go po pyszczysku koniuszkami palców. Musiałam się powstrzymywać, żeby go nie przytulić. Trochę niezdarnie sięgnęłam do zranionej kończyny.

Odtrącił jednak moją rękę, a z aparatu, który nosił na pasku, wydobył się skrzek:

— Ejże, urwisie! Tatko sam się uleczy. Bandażowałaś kiedyś, moja miła Greto, chociażby ziemską ośmiornicę?

Owszem, inteligentny okaz pochodzący mniej więcej z dwieście pięćdziesiątego milionlecia naszej ery… ale tego mu nie powiedziałam. Stałam więc, pozwalając mu się wygadać na mojej dłoni (na ogół nie przepadam za sierściomową, choć uczucie jest fajne). Swoją drogą, ciekawe, kto nauczył go angielskiego. Za pomocą dwóch innych ramion wydobył z kieszonki lunański bandaż z opatrunkiem, a następnie przyłożył go do rany.

Tymczasem satyr kucnął nad skrzynią ozdobioną trupimi czaszkami, krzyżami z pętelką i swastykami, która jednak wyglądała tak, jakby pochodziła z czasów dużo odleglejszych niż epoka nazistów.

— Myślę se, szefciu — zwrócił się do Sida — że choć grawitacja zdziebko siadła pode drzwiami, jakaś pomoc by się zdała…

Sid dotknął mniejszego serwisanta i zaraz zrobiliśmy się bardzo lekcy. Żołądek podchodził mi do gardła, kiedy satyr układał na skrzyni przyniesione przez Illy’ego ubranie i broń, by kicnąć z tym na koniec baru i tam wszystko ostrożnie położyć na ziemi. Doszłam do wniosku, że jego nauczyciel angielskiego musi być ciekawym typkiem. Chętnie bym poznała… ją, go, to…

Sid roztropnie zapytał Illy’ego, czy w którejś sekcji nie chciałby mieć księżycowej grawitacji, lecz mój kompan lubi towarzystwo, a że ma wagę piórkową, ziemska grawitacja mu nie przeszkadza. Kiedyś mnie pouczył: „Czy grawitacja Jowisza przeszkadzałaby żuczkowi, moja miła Greto?”.

Zapytałam go o satyra. Odparł, że satyr ma na imię SiedemCe i że pierwszy raz spotkali się w czasie tej właśnie operacji. Wiedziałam, że satyrowie pochodzą z przyszłości odległej o miliard lat, tyle samo co Lunanie, tylko w drugą stronę. Pomyślałam sobie — na Kristosa[43]! — że musiała to być jakaś niesamowita, kluczowa operacja, skoro Pająki powołały do niej tych dwóch ananasów, urodzonych w odstępie dwóch miliardów lat. Wyobraźcie sobie, ile to czasu. Normalnie… szok.

Zaczęłam wypytywać Illy’ego, lecz w tym momencie przykłusował Beau z wielką czarno-czerwoną, glinianą czarą wina; zebraliśmy bogatą kolekcję naczyń do raczenia się trunkiem, żeby goście czuli się jak w domu. Kaby pochwyciła czarę, jednym łykiem wychyliła prawie całą zawartość i trzasnęła nią o ziemię. Często się tak zachowuje, mimo że Sid próbuje ją ucywilizować. Następnie zamyśliła się tak głęboko, że poszerzyły się białka jej oczu, a usta znacząco wydęły, tak iż w mniejszym stopniu przypominała istotę ludzką niż nieziemcy; była czystym ucieleśnieniem furii. Jedynie podróżnicy w czasie wiedzą, jak bardzo starożytni ludzie mogą przypominać baśniowe rysunki i malowidła.

Włosy stanęły mi dęba, gdy zawyła. Walnęła pięścią w sofę i krzyknęła:

— O Bogini! Na moich oczach Kreta ginie, odradza się i znowu ginie!!! Twoja służebnica dłużej tego nie zniesie!

Osobiście, uważam, że jest zdolna znieść wszystko.

Natychmiast zasypano ją pytaniami o Kretę — jedno sama zadałam, bo zatrwożyły mnie wieści — lecz szorstkim gestem ręki nakazała milczenie, wzięła głęboki oddech i zaczęła:

— Ważą się losy bitwy. Okręty Dorów spychają resztki naszej floty. Na słonecznej plaży, ukryci wśród skał, ja i SiedemCe czekamy z działem igłowym, gotowi dziurawić czarne kadłuby okrętów. Obok mnie Ilhilihis pod postacią potwora morskiego. I wtedy… wtedy…

Wtedy zrozumiałam, że nie jest kocicą ze stali, bo głos jej się załamał, zaczęła się trząść i szlochać rozdzierająco, chociaż na jej twarzy wciąż malowała się nieopisana wściekłość. Zwymiotowała wino. Sid zbliżył się i przerwał jej opowieść, co chyba chciał zrobić już na samym początku.

Загрузка...