Dominga Salvador siedziała w swoim pokoju i uśmiechała się. Mała dziewczynka, która podczas mojej ostatniej wizyty tutaj jeździła na trzykołowym rowerku, siedziała u babci na kolanach. Dziecko było rozluźnione i rozleniwione jak kociak. Dwaj starsi chłopcy siedzieli u stóp Domingi. Wyglądała jak uosobienie macierzyńskiej błogości. Zbierało mi się na mdłości. Naturalnie to, że była najgroźniejszą kapłanką voodoo, jaką spotkałam, nie oznaczało, że nie mogła być również dobrą babcią. Ludzie są skomplikowani. Hitler lubił psy.
– Może pan przeprowadzić przeszukanie, sierżancie. Mój dom jest również pańskim. Proszę się czuć jak u siebie – rzekła miodopłynnym tonem, jakby proponowała nam lemoniadę lub być może mrożoną herbatę.
John Burke i ja staliśmy z boku, pozwalając glinom wykonywać ich obowiązki. Dominga sprawiała, że czuli się kretyńsko ze swymi podejrzeniami. Przecież to tylko miła starsza pani. No jasne. Antonio i Enzo także stanęli z boku. Nie bardzo pasowali do sielskiego wizerunku, ale najwyraźniej Dominga chciała mieć świadków. A może nie wykluczała ewentualnej strzelaniny.
– Pani Salvador, czy rozumie pani potencjalne konsekwencje niniejszego przeszukania? – spytał Dolph.
– Nie ma o nich mowy, bo nic nie mam do ukrycia. – Uśmiechnęła się słodko. Niech ją szlag.
– Anito, panie Burke – rzucił Dolph. Wysforowaliśmy się naprzód jak artyści podczas występu. W sumie to całkiem trafne porównanie. Wysoki funkcjonariusz z kamerą był gotowy zacząć kręcić. – Zna pani, o ile mi wiadomo, pannę Blake – rzekł Dolph.
– Miałam tę przyjemność – odparła Dominga.
Kłamała w żywe oczy.
– To John Burke.
Jej oczy leciutko się rozszerzyły. Pierwsza skaza na pancerzu. Czy słyszała o Johnie Burke’u? Czy się zaniepokoiła? Miałam nadzieję, że tak.
– Cieszę się, że mogę wreszcie pana poznać, panie Burke – rzekła w końcu.
– Zawsze miło poznać inną osobę praktykującą sztukę – odparł.
Nieznacznie schyliła głowę. Przynajmniej nie próbowała zgrywać niewiniątka. Przyznała się, że jest kapłanką. voodoo. To pewien postęp.
Uznałam za odrażające, że matka chrzestna voodoo próbowała udawać niewiniątko.
– Zrób to, Anito – powiedział Dolph. Żadnych wstępów, teatralności, zrób to i już. Taki był Dolph.
Wyjęłam z kieszeni plastykową torebkę. Dominga zmieszała się. Wyłuskałam z torebki gris-gris. Twarz Domingi była niewzruszona jak maska. Kąciki jej ust wykrzywiły się w uśmiechu.
– Co to? – spytała.
– Ależ, Senora – odezwał się John – proszę nie udawać Greka. Przecież dobrze pani wie, co to takiego.
– Wiem, że na pewno jakiś amulet. Ale odkąd to policja grozi starym kobietom magią voodoo?
– Każdy sposób dobry – wtrąciłam.
– Anito – rzucił Dolph.
– Przepraszam. – Spojrzałam na Johna, a on tylko pokiwał głową.
Położyłam gris-gris na dywanie niecałe dwa metry od Domingi. Musiałam zaufać Johnowi. Rozmawiałam też o tym z Mannym przez telefon. Gdyby się udało i sprawa trafiłaby do sądu, gdybyśmy zdołali przekonać ławę przysięgłych, może Dominga Salvador odpowiedziałaby za swoje zbrodnie. Tylko trochę za dużo tych “gdyby”… Gris-gris przez chwilę leżało nieruchomo, a potem kości palców zadrżały, jakby poruszone niewidzialną dłonią.
Dominga zdjęła wnuczkę z kolan i odesłała chłopców do Enza. Siedziała sama na kanapie i czekała. Wciąż dziwnie się uśmiechała, ale teraz wyglądała raczej upiornie. Amulet zaczął przesuwać się w jej stronę jak ślimak, pełznąc za sprawą nieistniejących mięśni. Włosy na rękach stanęły mi dęba.
– Nagrywasz to, Bobby? – spytał Dolph.
– Jasne, że tak – odparł glina z kamerą. – Nie wierzę własnym oczom, ale, kurwa, nagrywam, jak leci.
– Proszę nie używać takich słów przy dzieciach – odezwała się Dominga.
– Przepraszam – bąknął policjant.
– Nic się nie stało. – Wciąż udawała gospodynię doskonałą, podczas gdy amulet pełzł w kierunku jej stóp. Miała nerwy ze stali, muszę jej to przyznać. W przeciwieństwie do Antonia. Załamał się. Postąpił naprzód, jakby zamierzał podnieść gris-gris z dywanu.
– Proszę tego nie dotykać – warknął Dolph.
– Grozicie mojej babci swoimi tandetnymi sztuczkami – rzucił Antonio.
– Proszę tego nie dotykać – powtórzył Dolph. I wstał. Jego ogromne cielsko zdawało się wypełniać cały pokój. W porównaniu z nim Antonio wydał się nagle mały i żałosny.
– Proszę, nie straszcie jej. – Ale to jego twarz była blada i zlana potem. Czego tak się obawiał stary Tony? Przecież nie on miał trafić do pudła.
– Proszę wrócić – rzekł Dolph – i to już, czy mamy pana skuć?
Antonio pokręcił głową.
– Nie… ja… lepiej się cofnę. – Zrobił to, ale równocześnie spojrzał na Domingę. Rzucił jej szybkie, ukradkowe spojrzenie. Gdy napotkała jego wzrok, w jej oczach malował się gniew. Niepohamowana wściekłość. Grymas gniewu wykrzywił jej twarz. Co się stało, że zrzuciła maskę opanowania?
Gris-gris powoli pełzło w jej stronę. Zaczęło łasić się do stóp jak pies i ocierać się o palce jak kot złakniony pieszczot. Starała się to ignorować, wciąż grała.
– Nie przyjmie pani powracającej do niej mocy? – spytał John.
– Nie wiem, o czym pan mówi. – Znów była zimna jak głaz. Ale chyba jednak trochę skonsternowana. Grała zakłopotanie. Była niezła. Naprawdę. – Jest pan potężnym kapłanem voodoo. Próbuje pan zastawić na mnie pułapkę.
– Jeśli nie chce pani tego amuletu, ja go wezmę – stwierdził. – Dodam pani magię do swojej. Będę najpotężniejszym mistrzem sztuk w całych Stanach. – Po raz pierwszy poczułam na skórze falę mocy Johna. To tchnienie magii było naprawdę przerażające. A już zaczęłam myśleć o Johnie jak o zwyczajnym facecie. Cóż, mój błąd. Pomyliłam się.
Pokręciła głową.
John postąpił naprzód i ukląkł, wyciągając rękę po wijące się gris-gris. Jego moc towarzyszyła mu jak niewidzialna opończa.
– Nie! – Pochwyciła gris-gris i ukryła w dłoniach.
– Czy potwierdza pani, że wykonała to gris-gris? – John uśmiechnął się. – Jeżeli nie, wezmę je i wykorzystam tak, jak uznam za stosowne. Znaleziono je wśród rzeczy mego brata. Zgodnie z prawem jest moje, czyż nie, sierżancie Storr?
– Zgadza, się – przyznał Dolph.
– Nie, nie może pan tego zabrać.
– Mogę i zrobię to, chyba że przyzna pani przed kamerą, że to gris-gris jest jej dziełem.
– Pożałuje pan tego. – Warknęła do niego.
– A pani pożałuje, że zabiła mojego brata.
– W porządku, przyznaję, że to ja wykonałam ten amulet. – Spojrzała na kamerę. – Ale nie przyznaję się do niczego więcej. Zrobiłam to gris-gris dla pańskiego brata. To wszystko.
– Aby sporządzić ten amulet, złożyła pani ofiarę z człowieka – rzekł John.
– Amulet jest mój. – Pokręciła głową. – Zrobiłam go dla pańskiego brata. To tyle. Ma pan amulet, nic poza tym.
– Proszę wybaczyć, Senora – rzekł Antonio. Wydawał się blady i roztrzęsiony oraz bardzo, ale to bardzo przerażony.
– Calenta! – rzuciła. – Zamknij się!
– Zerbrowski, zaprowadź naszego przyjaciela do kuchni i spisz jego zeznanie – polecił Dolph.
– Ty głupcze, ty żałosny głupcze! – Dominga wstała. – Jeśli piśniesz choć słówko, sprawię, że twój język zgnije ci w ustach.
– Wyprowadź go stąd, Zerbrowski.
Zerbrowski wyprowadził prawie płaczącego Antonia z pokoju. Miałam wrażenie, że to stary Tony był odpowiedzialny za odzyskanie amuletu. Zawiódł i teraz za to zapłaci. Gliny były obecnie najbłahszym z problemów, jakie miał na karku. Na jego miejscu upewniłabym się, że babunia jeszcze dziś trafi do mamra. Nie chciałabym, aby miała kiedykolwiek w przyszłości dostęp do swych magicznych akcesoriów.
Teraz dokonamy przeszukania, pani Salvador.
– Proszę bardzo, sierżancie. Niczego pan tu jednak nie znajdzie – powiedziała ze stoickim spokojem.
– A to, co było ukryte za drzwiami? – zapytałam.
– Tego już nie ma, Anito. Nie znajdziesz tu nic nielegalnego i… zdrowego – odparła z niezłomną pewnością siebie.
Dolph spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami. Ta jej pewność siebie trochę mnie deprymowała.
– W porządku, chłopcy, przetrząśnijcie tę budę. – Mundurowi i cywile wzięli się do roboty. Chciałam podążyć za Dolphem. Zatrzymał mnie. – Nie, Anito. Ty i Burke zostajecie tutaj.
– Dlaczego?
– Jesteście cywilami.
Ja, cywil?
– Czy byłam cywilem, gdy spenetrowałam dla ciebie cmentarz?
– Gdyby mógł to zrobić któryś z moich ludzi, nie pozwoliłbym ci na to.
– Nie pozwoliłbyś mi?
– Wiesz, o co mi chodzi. – Zmarszczył brwi.
– Nie. Obawiam się, że nie.
– Może i jest z ciebie kawał cholery, ale nie jesteś gliną. To robota dla glin. Zostań w tym pokoju tylko teraz. Gdy skończymy, będziesz mogła zejść na dół i zidentyfikować dla nas czarnego luda.
– Nie wyświadczaj mi przysług, Dolph.
– Odpuść sobie te dąsy, Blake.
– Nie dąsam się.
– A co? Może marudzisz?
– Daj spokój. Powiedziałeś swoje. Masz rację. Zostanę tu, choć wcale mi się to nie podoba.
– Zwykle pakujesz się po uszy w kłopoty. Dobrze ci zrobi, gdy chociaż raz nie znajdziesz się na linii ognia. – To rzekłszy, ruszył w kierunku piwnicy.
Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty ponownie zapuszczać się w tę mroczną czeluść. I na pewno nie chciałam ujrzeć istoty, która ścigała mnie i Manny’ego po schodach. A mimo to poczułam się… odrzucona. Dolph miał rację. Dąsałam się. Świetnie.
John Burke i ja usiedliśmy na kanapie. Dominga zajęła miejsce w fotelu. Dzieci poszły się bawić pod czujnym okiem Enza. Wyglądał na rozluźnionego. Nieomal miałam ochotę mu potowarzyszyć. Wszystko było lepsze, niż siedzieć tu i czekać, aż rozlegną się pierwsze wrzaski.
Jeśli tam na dole był potwór, a sądząc po odgłosach, nie mogło to być nic innego, wrzaski rozlegną się prędzej czy później. Gliny świetnie sobie radziły z bandziorami, ale potwory stanowiły dla nich pewną nowość. Poniekąd byłoby prościej, gdyby całym tym szajsem zajęła się grupka ekspertów. Para samotników potrafiących walczyć. Kołkujących wampiry. Unicestwiających zombi. Palących czarownice. Choć można by się spierać, co mogłoby mnie spotkać jeszcze parę lat temu. Dajmy na to w latach pięćdziesiątych.
Bez wątpienia, parałam się magią. Zanim wszystkie potwory wyszły z ukrycia, istoty nadnaturalne były uznawane za nadnaturalne. I należało je zniszczyć, zanim one zniszczą ciebie. To były prostsze czasy. Teraz oczekiwano, że policja będzie umiała rozprawiać się z zombi, wampirami i od czasu do czasu z jakimś przypadkowym demonem. Gliny nie bardzo radzą sobie z demonami. Ale powiedzmy sobie szczerze, kto umie sobie z nimi radzić?
Dominga siedziała w fotelu i gapiła się na mnie. Dwaj mundurowi, którzy pozostali w pokoju, stali jak posągi z pustymi twarzami, pozornie znudzeni, ale mimo wszystko czujni i zawsze gotowi do działania. Gliny zawsze wszystko widzą. Skrzywienie zawodowe. Ale od tego zależy ich życie. Dominga nie patrzyła na policjantów. Nie zwracała nawet uwagi na Johna Burke’a, który nieomal dorównywał jej pod względem posiadanej mocy. Odnalazłam jej spojrzenie.
– Czego? – spytałam.
Jeden z gliniarzy spojrzał na nas. John poruszył się na kanapie.
– Co się dzieje? – spytał.
– Gapi się na mnie.
– I na tym się nie skończy, chica. – Zniżyła głos. Włoski na moim karku zjeżyły się.
– Grozisz mi. – Uśmiechnęłam się. – Ale szczerze mówiąc, nie sądzę, abyś mogła jeszcze kiedyś kogoś skrzywdzić.
– Masz na myśli to. – Wyciągnęła amulet w moją stronę. Przedmiot wił się w jej dłoni, jakby z radości, że został dostrzeżony. Zmiażdżyła go w dłoni. Przedmiot na próżno wyrywał się i próbował stawiać opór. Ukryła go w dłoniach. Spojrzała na mnie, po czym wolno przysunęła dłoń do piersi.
Powietrze zrobiło się nagle ciężkie, trudno było oddychać. Włosy na moich rękach zjeżyły się.
– Powstrzymać ją! – rzucił John. I wstał.
Znajdujący się najbliżej niej policjant wahał się tylko przez chwilę, ale to wystarczyło. Gdy siłą rozwarł jej palce, dłoń była pusta.
– Sprytna sztuczka, Domingo. Sądziłam, że stać cię na coś lepszego niż iluzjonistyczne triki.
– To nie był trik. – John pobladł. Głos mu się łamał. Usiadł ciężko na kanapie obok mnie. Jego ciemna twarz wyraźnie pobladła. Moc jakby osłabła. Wyglądał na zmęczonego.
– Co się stało? Co ona zrobiła? – zapytałam.
– Musi pani oddać amulet – rzekł policjant.
– Nie mogę – odparła.
– John, co ona zrobiła, do cholery?
– Coś, czego nie powinna być w stanie dokonać.
Zaczynałam rozumieć, jak czuł się Dolph usiłujący wyciągnąć ze mnie jakieś informację. To było jak wyrywanie zęba.
– Co ona zrobiła? – powtórzyłam…
– Wchłonęła swoją moc z powrotem w siebie – odparł.
– To znaczy?
– Wchłonęła gris-gris do swego ciała. Nie czułaś tego?
Coś poczułam. Powietrze było teraz trochę lżejsze, ale nie za bardzo. Świerzbiała mnie skóra. Coś było na rzeczy.
– Coś poczułam, ale w dalszym ciągu nie rozumiem.
– Bez ceremonii, tez pomocy loa wchłonęła to na powrót do swojej duszy. Już nie znajdziemy po tym nawet śladu. I po dowodzie.
– A zatem jedyne, co mamy, to taśma? – Pokiwał głową. – Skoro wiedziałeś, że może to zrobić, dlaczego nie powiedziałeś wcześniej? Nie dalibyśmy jej tego do ręki.
– Nie wiedziałem, że to potrafi. To niemożliwe bez przeprowadzenia specjalnego rytuału.
– A jednak to zrobiła.
– Wiem, Anito. Wiem. – Po raz pierwszy wydawał się przerażony. Ze strachem nie było mu do twarzy. Po tym, jak poczułam jego moc, wydawało mi się nieprawdopodobne, że ten człowiek może się czegoś obawiać. A jednak się bał. Poczułam, jego strach. Zadrżałam, jakby ktoś przeszedł po moim grobie. Dominga patrzyła na mnie.
– Na co się gapisz?
– Na trupa – odparła półgłosem.
– Gadka-szmatka. – Pokręciłam głową. – Twoje pogróżki nie robią na mnie wrażenia.
– Nie drażnij jej, Anito – John dotknął mego ramienia. – Skoro jest w stanie dokonywać bez przygotowania czegoś takiego, kto wie, na co jeszcze ją stać.
– Ona nic nie zrobi. – Glina miał już dość. – Jeśli pani choćby drgnie, senora, zastrzelę panią.
– Jestem tylko starą kobieta. Grozi pan starej kobiecie?
– Ani słowa więcej.
– Znałem kiedyś wiedźmę – wtrącił drugi mundurowy – która umiała rzucać uroki na ludzi samym tylko głosem.
Dłonie obu gliniarzy w jednej chwili znalazły się niebezpiecznie blisko kabur z bronią. To zabawne, jak magia zmienia czyjś punkt widzenia i sposób postrzegania pewnych osób. Wszystko było w porządku, dopóki sądzili, że Dominga do swoich czarów musi korzystać ze złożonych rytuałów i składać ofiary z ludzi. Ale wystarczy jedna sztuczka i nagle staje się osobą szczególnie niebezpieczną. Ja zawsze uważałam ją za groźną.
Dominga siedziała w milczeniu pod czujnym okiem glin. Jej mały popis trochę mnie zdekoncentrował. Z dołu wciąż nie dobiegały żadne wrzaski. Nic. Cisza.
Czyżby to coś dopadło ich wszystkich? Tak szybko, że nie zdołali oddać ani jednego strzału? Nie. Mimo to poczułam ucisk w dołku i strużka potu ściekła mi po plecach. “Wszystko gra, Dolph?” – pomyślałam.
– Mówiłaś coś? – zapytał John.
– Tylko intensywnie myślałam. – Zaprzeczyłam. Pokiwał głową, jakby to było dla niego oczywiste. Dolph wszedł do pokoju. Nie potrafiłam wyczytać niczego z jego oblicza. Typowy stoik. – No i co? – spytałam.
– Nic – odparł.
– Co to znaczy – nic?
– Wyczyściła tu wszystko dokumentnie. Znaleźliśmy pomieszczenia, o których wspominałaś. Jedne drzwi były wyłamane od środka, ale pokój został wysprzątany i odmalowany. – Uniósł przed siebie jedną wielką dłoń. Była cała biała. – A niech to, farba jest jeszcze świeża.
– To niemożliwe, aby nic tu nie zostało. A co z zabetonowanymi drzwiami?
– Wyglądają jakby ktoś potraktował je młotem pneumatycznym. Teraz to jedynie świeżo odmalowane pokoje. Cuchną wapnem i świeżą farbą. Żadnych trupów, żadnych zombi. Nic.
– Chyba żartujesz. – Patrzyłam na niego.
– Bynajmniej. – Pokręcił głową.
– Kto cię ostrzegł? – Stanęłam przed Dominga.
Tylko na mnie patrzyła, uśmiechając się. Miałam ochotę zetrzeć ten uśmiech z jej twarzy silnym sierpowym. Wystarczyłoby raz przywalić – od razu lepiej bym się poczuła. Byłam o tym przekonana.
– Anito – rzekł Dolph. – Cofnij się.
Może to wyraz gniewu na mojej twarzy, zaciśnięte pięści albo dreszcze przenikające moje ciało. Trzęsłam się z wściekłości i czegoś jeszcze. Jeśli Dominga nie trafi do paki, będzie wolna i znów spróbuje mnie zabić. Tej i każdej kolejnej nocy.
– Nic nie masz, chica. – Uśmiechnęła się, jakby czytała w moich myślach. – Pokazałaś swoje karty, ale okazało się, że to same blotki.
Miała rację.
– Trzymaj się ode mnie z daleka, Domingo.
– Nie zbliżę się do ciebie. To nie będzie konieczne.
– Twoja ostatnia niespodzianka nie wypaliła. Nadal tu jestem.
– Nic nie zrobiłam. Ale jestem pewna, że są gorsze rzeczy niż te, które odwiedziły twoje mieszkanie, chica.
– Cholera, czy nic nie możemy zrobić? – Odwróciłam się do Dolpha.
– Mamy amulet. To wszystko. – Wyraz mojej twarzy musiał coś zdradzić, bo Dolph dotknął mego ramienia. – Co się stało?
– Ona zrobiła coś z amuletem. Zniknął.
Dolph wziął głęboki oddech i odszedł kilka kroków, ale zaraz wrócił.
– Niech to szlag, jak to się stało?
– Nich John ci wyjaśni. – Wzruszyłam ramionami. – Ja wciąż nie rozumiem, co tu zaszło. – Nie lubię przyznawać się, że czegoś nie pojmuję. Czuję się przez to niezręcznie. Ale cóż, nie można być specem od wszystkiego. Robiłam, co w mojej mocy, by trzymać się z dala od voodoo. I co mi z tego przyszło? Wpatrywałam się teraz w czarne oczy kapłanki voodoo obmyślającej najlepszy sposób, w jaki mogła się mnie pozbyć. Sądząc po tym, jak się uśmiechała, musiało to być coś naprawdę paskudnego. Cóż, ryzyko zawodowe. Podeszłam do niej. Spojrzałam jej prosto w oczy i uśmiechnęłam się. Jej uśmiech nieco przygasł. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – Ktoś dał ci cynk i przez dwa dni wyczyściłaś tę budę. – Nachyliłam się do niej, opierając dłonie na podłokietnikach fotela. Nasze twarze dzieliła odległość zaledwie paru centymetrów. – Musiałaś zburzyć swoje mury. Musiałaś unicestwić swoje dzieła. Wszystko, co stworzyłaś. Twoje wewnętrzne sanktuarium, twoje hougun zostało wysprzątane i pobielone. Wszystkie veuve zniknęły. Nie ma już śladu po zwierzęcych ofiarach. Dzięki temu cała ta domena została odarta z mocy, jej potęga słabnie z każdą chwilą. Będziesz musiała zacząć wszystko od nowa, ty suko. Będziesz musiała zaczynać od podstaw. – Spojrzenie tych czarnych oczu przeszyło mnie dreszczem, ale było mi to już obojętne. – Jesteś za stara na zaczynanie wszystkiego od początku. Czy musiałaś zniszczyć wiele swoich zabawek? Wykopać wiele grobów?
– Żartuj sobie, chica, ale pewnej ciemnej nocy przyślę do ciebie to, co zdołałam ocalić.
– Po co zwlekać? Zrób to teraz, w biały dzień. Staw mi czoło, a może się boisz?
Zaśmiała się, to był ciepły, przyjazny dźwięk. Zaskoczyła mnie do tego stopnia, że wyprostowałam się gwałtownie.
– Sądzisz, że jestem, na tyle nieroztropna, by atakować cię w obecności policji? Chyba masz mnie za idiotkę.
– Warto było spróbować – mruknęłam.
– Powinnaś przyłączyć się do mnie i rozwinąć interes z zombi. Razem mogłybyśmy osiągnąć naprawdę wiele. Byłybyśmy bogate.
– Razem mogłybyśmy się co najwyżej pozabijać – odpowiedziałam.
– Skoro tak twierdzisz. Wobec tego niechaj będzie między nami wojna.
– Zawsze była – poprawiłam.
Skinęła głową, uśmiechając się cały czas. Zerbrowski wyszedł z kuchni. Był rozpromieniony. Miał w zanadrzu coś przyjemnego. Dobrą wiadomość.
– Pani wnuk zaczął sypać.
Wszyscy w pokoju spojrzeli na niego.
– Co konkretnie powiedział? – zapytał Dolph.
– Wygadał się o ludzkiej ofierze. O tym, że miał odebrać Peterowi Burke’owi gris-gris, po zabiciu go na rozkaz swojej babki, ale ktoś akurat nadbiegł, jacyś zwolennicy joggingu i spanikował. Tak bardzo się jej boi – tu wskazał na Domingę – że chce, aby trafiła za kratki. Obawia się, co mogłaby z nim zrobić za to, że zapomniał o amulecie.
Tyle że nie mieliśmy już tego amuletu. Pozostawało nam jedynie nagranie wideo i zeznanie Antonia. Dzień zapowiadał się ciekawie.
Odwróciłam się do Domingi Salvador. Wydawała się wysoka, dumna i przerażająca. W jej czarnych oczach jarzyło się dziwne światło. Gdy stałam tak blisko, czułam bijącą z niej moc, ale był na to sposób. Usmażą ją na krześle elektrycznym, a potem spalą ciało i rozsypią popioły na rozstajach dróg.
– Już po tobie – wycedziłam. Splunęła na mnie. Plwocina wylądowała na mojej dłoni, paląc jak kwas. – Cholera!
– Zrób to jeszcze raz, a rozwalimy cię na miejscu i zaoszczędzimy w ten sposób pieniędzy podatników – rzekł Dolph.
Wydobył broń.
Ruszyłam na poszukiwanie łazienki, aby zmyć ślinę z dłoni. W miejscu, w które trafiła, pojawił się pokaźny bąbel. Oparzenie drugiego stopnia. Za sprawą zwykłego splunięcia. Boże święty!
Cieszyłam się, że Antonio pękł. Cieszyłam się, że Dominga trafi za kratki. Cieszyłam się, że ta wiedźma umrze. Lepiej ona niż ja.