25

Zabraliśmy Wandę do mojego mieszkania. W budynku nie było windy. Dwie kondygnacje schodów stanowiły dla osoby na wózku przeszkodę nie do pokonania. Jean-Claude zaniósł ją na górę. Idąc przede mną, poruszał się płynnie i pewnie. Wanda nie spowalniała go ani trochę. Ja podążałam za nim z wózkiem. Szłam przez to bardzo wolno. Pocieszał mnie fakt, że mogłam obserwować Jean-Claude’a wspinającego się po schodach. Przyznaję się. Jestem winna. Ale Jean-Claude jak na wampira miał całkiem zgrabny tyłek.

Czekał na mnie w korytarzu na górze, stojąc z trzymaną na rękach Wandą. Oboje spojrzeli na mnie dziwnie nieobecnym wzrokiem. Potoczyłam wózek po wykładzinie. Jean-Claude ruszył za mną. Krynolinowa spódnica Wandy szeleściła przy każdym jego kroku.

Oparłam wózek o nogę i otworzyłam drzwi. Pchnęłam je aż do końca, aby wpuścić do środka Jean-Claude’a.

Wózek składał się do środka, to było bardzo wygodne. Przez chwilę mocowałam się z metalowymi zaczepami rurek, aby wózek wrócił do poprzedniego kształtu. Tak jak przypuszczałam, łatwiej go było popsuć, niż złożyć. Przerwałam szarpaninę z wózkiem i ujrzałam Jean-Claude’a wciąż stojącego pod drzwiami. Wanda spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.

– Co się stało? – spytałam.

– Nigdy nie byłem w twoim mieszkaniu.

– I co z tego?

– Wielka znawczyni wampirów… daj spokój, Anito.

– Możesz wejść. Zapraszam.

– Dziękuję za zaproszenie. Jestem zaszczycony. – Ukłonił się lekko.

Wózek odzyskał dawny kształt. Jean-Claude posadził Wandę na nim. Zamknęłam drzwi. Wanda wygładziła spódnicę, zasłaniając nią nogi.

Jean-Claude stał pośrodku pokoju i rozglądał się dokoła. Spojrzał na kalendarz z pingwinkami na ścianie, przy kuchni. Przekartkował go, by zobaczyć pozostałe miesiące i towarzyszące im rozmaite zdjęcia nielotów. Chciałam powiedzieć, aby przestał, ale to, co robił, było w sumie nieszkodliwe. Nie zapisuję w kalendarzu umówionych spotkań. Czemu mi przeszkadzało, że tak się tym zainteresował? Odwróciłam się do prostytutki. Ta noc była zdecydowanie zbyt dziwna.

– Napijesz się czegoś? – spytałam. Gdy masz wątpliwości, bądź uprzejma.

– Czerwonego wina, jeżeli je masz – odparła Wanda.

– Przykro mi, ale nie mam żadnych napojów alkoholowych. Kawa, napoje gazowane, nic dietetycznego, ewentualnie woda.

– To może jakiś napój – poprosiła.

– Podać szklaneczkę? – Wyjęłam z lodówki puszkę coli.

Pokręciła głową. Jean-Claude oparty o ścianę obserwował, jak krzątam się po kuchni.

– Ja też dziękuję za szklaneczkę – rzekł półgłosem.

– Nie bądź taki mądry – mruknęłam.

– Za późno.

Uśmiechnęłam się mimowolnie. Ten uśmiech chyba mu się spodobał. Zasępiłam się. Życie w pobliżu Jean-Claude’a nie było łatwe. Wampir skierował się w stronę akwarium. Zwiedzał moje mieszkanie. Wiedziałam, że tak będzie. Ale przynajmniej dzięki temu zostałam sam na sam z Wandą.

– Cholera, to wampir – rzuciła Wanda. Wydawała się zdziwiona.

To mnie zaskoczyło. Ja rozpoznawałam nieumarłych na pierwszy rzut oka. Trup to trup, niezależnie jak atrakcyjny.

– Nie wiedziałaś? – spytałam.

– Nie jestem trumiennym wabikiem – odparła. Mięśnie jej twarzy zacisnęły się. Widziałam, jak śledzi Jean-Claude’a wzrokiem. Była przerażona.

– Co to jest trumienny wabik? – Podałam jej puszkę.

– Dziwka, która daje wampirom.

Trumienny wabik, ciekawe określenie.

– On cię nie skrzywdzi – powiedziałam.

Spojrzała na mnie brązowymi oczami. Wzrok miała przenikliwy, jakby chciała wejrzeć w głąb mojej czaszki i stwierdzić, czy mówię prawdę. To przerażające, chodzić z nieznajomymi do pokoi na godziny i nie mieć pewności, czy się stamtąd wyjdzie. Czy klient nie zrobi ci nic złego. Desperacja albo żądza śmierci.

– To jak zrobimy to razem? – zapytała. Ani na chwilę nie odrywała wzroku od mojej twarzy.

Zamrugałam powiekami. Dopiero po chwili zorientowałam się, o co jej chodziło.

– Nie – pokręciłam głową. – Nie, przecież mówiłam, że chcę tylko porozmawiać. I to prawda. – Chyba się zaczerwieniłam.

Może podziałał ten rumieniec. Otworzyła puszkę i pociągnęła łyk.

– Chcesz, abym opowiadała, jak robiłam to z innymi, podczas gdy ty będziesz się z nim zabawiać? – Skinęła głową na wędrującego po mieszkaniu wampira.

Jean-Claude zatrzymał się przed jedynym obrazem, jaki miałam w pokoju. Był nowoczesny i pasował do wystroju. Szarość, biel, czerń i lekki róż. To jeden z tych obrazów, który im dłużej mu się przyglądasz, staje się bardziej wyrazisty i czytelny.

– Posłuchaj, Wando, chcę tylko z tobą porozmawiać. To wszystko. Nikt nie będzie niczego z nikim robił. Jasne?

– Ty za to płacisz. Możemy robić, co zechcesz. – Wzruszyła ramionami.

Te słowa sprawiły, że coś zabolało mnie w środku. Mówiła serio. To ja płaciłam. A ona zrobiłaby wszystko, za co zapłacę. Wszystko? To było okropne. Świadomość, że ktoś mówi, że zrobi wszystko, i co gorsza, mówi to z pełnym przekonaniem. Rzecz jasna wampiry nie wchodziły w grę. Nawet dziwki mają pewne granice.

Wanda uśmiechnęła się do mnie. Zmiana była niesamowita. Jej oblicze rozpromieniło się. Wyglądała cudownie. Nawet jej oczy błyszczały. Przypominała mi uśmiechającą się bezgłośnie Cicely. Wracajmy do interesów.

– Słyszałam, że jakiś czas temu byłaś kochanką Harolda Gaynora. – Żadnych wstępów, bez owijania w bawełnę. Waliłam prosto z mostu.

Uśmiech Wandy przygasł. Wesołe iskierki znikły z jej oczu, zastąpiła je czujność.

– Nie znam nikogo o tym nazwisku.

– Owszem, znasz – zaoponowałam. Wciąż stałam nad nią, zmuszając, by patrzyła na mnie pod niewygodnym kątem. Upiła łyk coli i pokręciła głową, nie patrząc na mnie. – Daj spokój, Wando, wiem, że byłaś kochanką Gaynora. Powiedz, że go znasz i dalej pójdzie jak z płatka.

Spojrzała na mnie, po czym spuściła wzrok.

– Nie. Zrobię ci dobrze. A wampir niech patrzy. Będę mówiła sprośności do was obojga. Ale nie znam nikogo nazwiskiem Gaynor.

Nachyliłam się, opierając dłonie o podłokietniki jej fotela. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie.

– Nie jestem reporterką. Gaynor nigdy się nie dowie o naszej rozmowie, chyba że sama mu o tym powiesz. – Jej oczy stawały się coraz większe. Spojrzałam w tę samą stronę, co ona. Poły mojej wiatrówki rozchyliły się. Widać było mój pistolet. To ją zdenerwowało. Doskonale. – Mów do mnie, Wando – rzekłam miękkim, łagodnym tonem. Czasami tak właśnie brzmią najbardziej przekonujące pogróżki.

– Kim ty jesteś, u diabła? Na pewno nie gliną. Reporterką też nie. Pracownice społeczne nie noszą spluw. Kim jesteś?

W ostatnim pytaniu dało się wyczuć nutę strachu. Jean-Claude wszedł do pokoju. Był w mojej sypialni. Pięknie, po prostu pięknie.

– Kłopoty, ma petite?

Nie skarciłam go, że tak się do mnie zwrócił. Wanda nie musiała wiedzieć, że nie wszystko było między nami tip-top.

– Idzie w zaparte – mruknęłam.

Odstąpiłam od wózka. Zdjęłam wiatrówkę i położyłam, na kuchennym blacie. Wanda spojrzała na pistolet. Może nie budzę grozy swoim wyglądem, ale browning na pewno. Jean-Clande podszedł do kobiety z tyłu. Jego szczupłe dłonie dotknęły jej ramion. Podskoczyła, jakby z bólu. Ale ja wiedziałam, że to jej nie bolało. Choć może tak byłoby lepiej.

– On mnie zabije – odezwała się Wanda.

Sporo osób podzielało jej zdanie na temat pana Gaynora.

– Nigdy się nie dowie – sprostowałam. Jean-Claude potarł policzkiem o jej własny. Palcami delikatnie zaczął masować jej ramiona.

– A poza tym, moja słodka kokietko, dziś go tu nie ma – wyszeptał jej wprost do ucha. – Ale my tu jesteśmy.

Dodał coś jeszcze, tak cicho, że tego nie usłyszałam. Dostrzegłam, tylko ruch jego warg. Wanda go usłyszała. Jej oczy rozszerzyły się, zaczęła dygotać. Całe ciało przeszyły gwałtowne dreszcze. W oczach zalśniły łzy i po chwili spłynęły po jej policzkach błyszczącymi strużkami. O Jezu.

– Proszę, nie. Proszę, nie pozwól mu – wykrztusiła zduszonym ze strachu głosem.

W tej chwili nienawidziłam Jean-Claude’a. I samej siebie też. Miałam stać po stronie prawa. To jedno z moich ostatnich złudzeń. Ostatnia iluzja. Nie chciałam jej utracić. Wanda zacznie mówić albo nie. Bez tortur.

– Zostaw ją, Jean-Claude – powiedziałam. Jego oczy wydawały się być bliźniaczymi, bezdennymi granatowymi otchłaniami.

– Smak jej strachu jest niczym mocne wino – rzekł, spoglądając na mnie. Z takimi oczami wyglądał jak ślepiec. Jego twarz wciąż miała w sobie mnóstwo uroku, nawet gdy otworzył szeroko usta, obnażając wilgotne kły.

Wanda wciąż płakała i patrzyła na mnie. Gdyby ujrzała teraz wyraz twarzy Jean-Claude’a, zaczęłaby krzyczeć.

– Sądziłam, że lepiej umiesz nad sobą zapanować, Jean-Claude.

– Panuję nad sobą bez zarzutu, ale nie bez końca. – Odstąpił od niej i zaczął spacerować w drugim końcu pokoju. Wyglądał jak lampart w klatce. Skondensowana brutalność i przemoc, czekająca tylko na uwolnienie. Nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Czy odegrał tę komedię tylko po to, by przestraszyć Wandę? A może wcale nie grał?

Pokręciłam głową. Nie mogłam spytać go o to przy Wandzie. Może później. Może. Uklękłam przed nią. Ściskała puszkę w dłoni tak mocno, że aż wgniotła blachę. Nie dotknęłam jej, ale uklękłam bardzo blisko.

– Nie pozwolę mu ciebie skrzywdzić. Naprawdę. Harold Gaynor mi groził. Dlatego chcę dowiedzieć się o nim możliwie jak najwięcej.

Wanda patrzyła na mnie, ale skupiała uwagę na wampirze za moimi plecami. Była spięta. Nie rozluźni się, dopóki Jean-Claude pozostawał w tym pokoju. Ta kobieta miała gust.

– Jean-Claude, Jean-Claude. – Gdy odwrócił się do mnie, wyglądał całkiem normalnie. Jego pełne wargi wykrzywiły się w uśmiechu. To była jednak gra. Udawał. Niech go szlag. Czy stając się wampirem, równocześnie nabierasz sadystycznych skłonności? – Wejdź na chwilę do sypialni. Wanda i ja chcemy porozmawiać na osobności.

– Do twojej sypialni. – Uśmiechnął się szerzej. – Z przyjemnością, ma petite.

Łypnęłam na niego spode łba. Był niepoprawny. Jak zawsze. Ale zrobił, o co go prosiłam.

Ramiona Wandy rozluźniły się. Wzięła drżący, niepewny oddech.

– Naprawdę nie pozwolisz, aby mnie skrzywdził?

– Naprawdę.

Rozpłakała się na dobre. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nigdy nie wiem, jak mam się zachować w takiej sytuacji. Objąć ją? Poklepać na pocieszenie? Co?

Wreszcie przykucnęłam przed nią na podłodze i nie zrobiłam nic. Zupełnie. Trochę to trwało, ale wreszcie się uspokoiła. Przestała płakać. Zamrugała i spojrzała na mnie. Makijaż wokół jej oczu rozpłynął się zupełnie. Wyglądała tak delikatnie. Tak krucho. I moim zdaniem przez to jeszcze bardziej atrakcyjnie. Miałam ochotę wziąć ją w ramiona i utulić jak dziecko. A potem szeptać jej do ucha kłamstwa, że już wszystko będzie w porządku.

Gdy się rozstaniemy, jeszcze tej nocy, ona nadal będzie dziwką. Kaleką dziwką. Jak coś takiego mogło być w porządku? Pokręciłam głową, bardziej do siebie niż do niej.

– Chcesz chusteczkę higieniczną? – Skinęła głową. Wyjęłam pudełko z szafki w kuchni. Wytarła chustką twarz, po czym delikatnie, jak prawdziwa dama, wydmuchała nos. – Czy teraz możemy porozmawiać? – Zamrugała powiekami i pokiwała głową. Upiła łyk coli. – Znasz Harolda Gaynora, prawda?

Spojrzała na mnie tępym wzrokiem. Czyżbyśmy ją złamali?

– Jeśli się o tym dowie, zabije mnie. Może nie mam ochoty zostać trumiennym wabikiem, ale niespieszne mi też umierać.

– Nikt tego nie pragnie. Mów do mnie, Wando, proszę.

– W porządku, znam Harolda. – Westchnęła przeciągle i drżąco.

Harolda?

– Opowiedz mi o nim.

Wanda spojrzała na mnie. Przymrużyła lekko powieki. Miała wyraźne zmarszczki wokół oczu. Bardzo ją to postarzało. Wyglądała poważniej, niż sądziłam.

– Czy wysłał już do ciebie Brunona albo Tommy’ego? – spytała.

– Tommy złożył mi krótką wizytę.

– I co było dalej?

– Wymierzyłam do niego z pistoletu.

– Z tego? – zapytała półgłosem.

– Tak.

– Co zrobiłaś, że Harold tak się na ciebie wkurzył?

Powiedzieć prawdę czy skłamać? Ani jedno, ani drugie.

– Chciał, żebym coś dla niego zrobiła, ale odmówiłam.

– Co?

– Nieważne. – Pokręciłam głową.

– Na pewno nie chodziło o seks. Nie jesteś kaleką. – Ostatnie słowo wymówiła ze szczególnym naciskiem. – On interesuje się tylko niepełnosprawnymi. – W jej głosie czuć było gorycz.

– Jak go poznałaś?

– Na studiach na uniwersytecie w St. Louis. Gaynor przekazywał na jakiś cel pewną kwotę pieniędzy.

– I tam cię poderwał?

– Tak – powiedziała to tak cicho, że musiałam nachylić się w jej stronę.

– Co było potem?

– Oboje byliśmy na wózkach. On był bogaty. To było cudowne. – Oblizała wargi, po czym przełknęła ślinę.

– A kiedy sielanka się skończyła? – zapytałam.

– Wprowadziłam się do niego. Rzuciłam studia. To było… znacznie prostsze. On wciąż nie miał mnie dość. – Wlepiła wzrok w swój podołek. – Ale po jakimś czasie zaczął eksperymentować… w sypialni. Bo choć ma niesprawne nogi, wciąż ma w nich czucie. W przeciwieństwie do mnie – głos Wandy przeszedł nieomal w szept. Musiałam oprzeć się o jej kolana, aby ją słyszeć. – Lubił robić różne rzeczy z moimi nogami, ale ja tego nie czułam. Z początku nie miałam nic przeciwko temu, ale potem… to zaczęło być coraz bardziej niezdrowe. Zboczone. – Spojrzała na mnie z odległości paru centymetrów. W jej oczach wciąż błyszczały łzy. – Zaczął mnie ranić, kroić, nie czułam tego, ale nie w tym rzecz, prawda?

– Oczywiście. – Pierwsza łza spłynęła po jej twarzy. Dotknęłam jej dłoni. Zacisnęła na mojej palce i przytrzymała. – Już dobrze – powiedziałam – już dobrze. – Rozpłakała się. Trzymałam ją za rękę i kłamałam jak z nut. – Teraz już będzie dobrze, Wando. On już cię nie skrzywdzi.

– Wszyscy nas krzywdzą – odparowała. – Ty też byłaś gotowa mnie skrzywdzić – dodała z oskarżycielskim błyskiem w oku.

Nie zamierzałam jej tłumaczyć procedury łamania opornych, znanej w policji jako dobry glina i zły glina. I tak by w to nie uwierzyła.

– Opowiedz mi o Gaynorze.

– Na moje miejsce znalazł sobie jakąś głuchą dziewczynę.

– Cicely – powiedziałam.

– Spotkałaś ją? – Uniosła wzrok zaskoczona.

– Przelotnie.

– Cicely to chora zdzira. – Wanda pokręciła głową.

– Lubi torturować ludzi. To ją rajcuje. – Spojrzała na mnie, jakby oceniała moją reakcję. Czy byłam wstrząśnięta? Nie. – Bywało, że Harold sypiał z nami obiema jednocześnie. Pod koniec zawsze sypialiśmy we trójkę. Sypialniane gry stały się znacznie ostrzejsze. – Jej głos zmienił się w ochrypły szept. – Cicely lubi noże. Jest bardzo dobra, jeżeli chodzi o skórowanie. – Znów oblizała wargi.

– Gaynor zabiłby mnie za sam fakt, że zdradzam ci tajemnice jego alkowy.

– Znasz jeszcze inne jego sekrety? Na przykład dotyczące prowadzonych przez niego interesów?

– Nie. – Pokręciła głową. – Przysięgam. Zawsze zachowywał daleko posuniętą dyskrecję. Nie chciał mnie w to wtajemniczać. Z początku sądziłam, że nie chciał, abym w razie jakiejś jego wpadki trafiła razem z nim do więzienia. – Wlepiła wzrok w podołek. – Później zrozumiałam, że od samego początku wiedział, iż prędzej czy później zastąpi mnie inną. Nie chciał, abym dowiedziała się czegoś, czym mogłabym mu zaszkodzić, gdy już się mnie pozbędzie. – Powiedziała to bez rozgoryczenia, bez gniewu, ale z głębokim smutkiem. Wolałam, aby się wściekła i złorzeczyła. Ta cicha rozpacz była nie do zniesienia. Bolała jak rana, która nigdy się nie zagoi. Gaynor nie zabił jej, ale zrobił coś znacznie gorszego. Podarował jej życie. Pozostawił ją żywą i okaleczoną zarówno fizycznie, jak i psychicznie. – Wiem tylko tyle, ile powiedział mi w sypialni. To raczej nie pomoże ci w walce z nim.

– Czy w sypialni rozmawialiście o czymś więcej prócz seksu? – spytałam.

– To znaczy?

– O osobistych sekretach, ale nie związanych z seksem. Byłaś jego kochanką prawie przez dwa lata. Musiał rozmawiać z tobą o czymś jeszcze oprócz seksu.

– Chyba… tak, opowiadał mi o swojej rodzinie. – Zamyśliła się.

– Co konkretnie?

– Pochodził z nieprawego łoża. Miał obsesję na punkcie rodziny swego prawdziwego ojca.

– Wiedział, kim byli?

– To była bardzo zamożna, stara rodzina. – Wanda pokiwała głową. – Jego matka była dziwką, która awansowała do roli kochanki. Gdy zaszła w ciążę, została czym prędzej wyrzucona.

Gaynor postępował w podobny sposób ze swoimi kobietami, pomyślałam. Freud tak często objawia się w naszym życiu.

– Co to była za rodzina? – spytałam.

– Nie powiedział. Chyba obawiał się, że mogłabym ich zacząć szantażować albo zwrócić się do nich, zdradzając jego brudne, małe sekrety. Bardzo mu zależało, aby gorzko pożałowali, że nie przyjęli go na łono rodziny. Sądzę, że doszedł do całej tej fortuny tylko po to, by dorównać zamożnością swojej rodzinie.

– Skoro nie zdradził ci nazwiska tej rodziny, skąd wiesz, że nie kłamał?

– Nie pytałabyś o to, gdybyś go mogła usłyszeć. Mówił z takim przejęciem. On nienawidzi tych ludzi. Pragnie jedynie tego, co mu się należy z racji urodzenia. Czyli ich fortuny. Ich pieniędzy.

– Jak zamierza je przejąć? – spytałam.

– Tuż przed tym, jak od niego odeszłam, Harold dowiedział się, gdzie spoczywają niektórzy z jego przodków. Wspominał o jakimś skarbie. Zakopanym skarbie, uwierzyłabyś?

– W grobach?

– Nie, rodzina jego ojca dorobiła się fortuny jako piraci rzeczni. Pływali po Missisipi i grabili ludzi. Gaynor był z tego powodu dumny i wściekły zarazem. Twierdził, że jego przodkowie wywodzili się od złodziei i dziwek. Kiedy zdążyli nabrać dystyngowanych manier i czym tak bardzo się od niego różnili? Czy byli na tyle lepsi od niego? – Mówiąc te słowa, wpatrywała się w moje oblicze. Może coś powoli zaczynało jej świtać.

– Skąd wiedział, że lokalizując mogiły przodków, zdobędzie klucz do ich skarbów?

– Stwierdził, że znajdzie jakiegoś kapłana voodoo, który ich dla niego ożywi. Zamierzał zmusić ich, aby przekazali mu skarb zaginiony od stuleci.

– Ach, tak – mruknęłam.

– Co? Czy to ci jakoś pomogło?

Pokiwałam głową. Nareszcie zrozumiałam, jaka była moja rola w planie opracowanym w chorym umyśle Gaynora. Wszystko stało się jasne. Pytanie, na które dotąd nie znałam odpowiedzi, brzmiało – czemu właśnie ja? Dlaczego nie poszedł z tym do kogoś całkowicie niegodziwego, dajmy na to do Domingi Salvador? Do kogoś, kto przyjąłby jego pieniądze i zabił białą kozę bez mrugnięcia okiem czy wyrzutów sumienia. Dlaczego ja, skoro wszyscy doskonale wiedzą, że mam pewne zasady, których nigdy nie łamię?

– Czy wspominał jakieś nazwiska, mówiąc o tych kapłanach voodoo?

– Nie, żadnych nazwisk. – Wanda pokręciła głową. – Zawsze był pod tym względem ostrożny. Dziwnie wyglądasz. Ten wyraz twarzy. Czy to, co przed chwilą powiedziałam, w jakiś sposób ci pomogło?

– Wydaje mi się, że im mniej o tym wiesz, tym lepiej dla ciebie, prawda?

Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, po czym skinęła głową.

– Chyba tak.

– Czy jest jakieś miejsce… – Nie dokończyłam. Zamierzałam zaproponować jej bilet, na autobus lub samolot do dowolnie wybranego miejsca. Aby tylko nie musiała się już sprzedawać. Aby mogła zaleczyć swoje rany. Może wyczytała to z mojej twarzy albo zrozumiała, co oznacza moje milczenie. Zaśmiała się w głos. Czy dziwki nie powinny tylko cynicznie chichotać?

– A wiec jednak masz w sobie coś ze społecznicy. Chcesz mnie ocalić, prawda?

– Czy to takie naiwne z mojej strony, oferować ci bilet do domu czy w jakieś inne bezpieczne miejsce?

– Jeszcze jak. – Pokiwała głową. – A poza tym z jakiej racji miałabyś mi pomagać? Nie jesteś mężczyzną. Nie lubisz kobiet. Czemu miałabyś odsyłać mnie do domu?

– Z głupoty – podpowiedziałam, wstając.

– To nie głupota. – Ujęła mnie za rękę i ścisnęła ją. – Ale to i tak nic by nie dało. Jestem dziwką. Tu przynajmniej znam miasto i ludzi. Mam stałych klientów. – Puściła moją dłoń i wzruszyła ramionami. – Dam sobie radę.

– Z niewielką pomocą przyjaciół – dokończyłam.

– Dziwki nie mają przyjaciół. – Uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Nie musisz być dziwką. To Gaynor uczynił z ciebie dziwkę, ale nie musisz być nią już na zawsze.

Po raz trzeci tej nocy w jej oczach zakręciły się łzy. Cholera, nie była dość twarda, aby prowadzić takie życie. Nikt nie “był.

– Wezwij już dla mnie taryfę, dobra? Nie chce mi się dłużej z tobą gadać.

Cóż mogłam począć? Wezwałam taksówkę. Poinformowałam kierowcę, że będzie miał do przewiezienia osobę na wózku, tak jak kazała mi Wanda. Ponieważ ja nie mogłam tego zrobić, pozwoliłam, aby Jean-Claude zniósł ją po schodach. Była jednak bardzo sztywna i spięta w jego ramionach. Zostawiliśmy ją na wózku przy rogu ulicy.

Zaczekałam, aż podjedzie taksówka i zabierze ją. Jean-Claude stał obok mnie przy wejściu do budynku, w złocistym kręgu, światła. Ciepłe światło zdawało się wysączać kolory z jego skóry.

– Muszę cię już opuścić, ma petite. To było bardzo pouczające, ale mam niewiele czasu.

– Idziesz się pożywić, prawda?

– Aż tak to widać?

– Troszeczkę.

– Powinienem nazywać cię ma verite, Anito. Zawsze mówisz mi prawdę o mnie samym.

– Czy verite znaczy “prawda”? – zapytałam. Skinął głową.

Czułam się źle. Byłam zła, niespokojna i podenerwowana. Wściekałam się na Harolda Gaynora, że uczynił z Wandy ofiarę i beztrosko żerował na niej przez blisko dwa lata. Wkurzałam, się na Wandę, że na to pozwalała. Byłam też zła na siebie, że nie mogłam temu zaradzić. Tej nocy wściekałam się na. cały świat. Dowiedziałam się, czego oczekiwał ode mnie Gaynor. Co miałam dla niego zrobić. I niewiele mi to pomogło.

– Ofiary będą zawsze, Anito. Drapieżcy i ofiary, tak już jest urządzony ten świat – powiedział Jean-Claude.

Spojrzałam na niego spode łba.

– Sądziłam, że nie możesz już czytać w moich myślach.

– To prawda, nie mogę, ale umiem czytać to, co jest odmalowane na twojej twarzy i śmiem twierdzić, że trochę cię już znam. To wystarczyło mi, aby dojść do pewnych wniosków.

Nie chciałam wiedzieć, że Jean-Claude znał mnie aż tak dobrze. Tak dogłębnie.

– Idź już, Jean-Claude. Po prostu odejdź.

– Jak sobie życzysz, ma petite. – I już go nie było.

Silniejszy podmuch wiatru, a potem cisza.

– Szpaner – mruknęłam. Zostałam sama pośród nocy, czując łzy napływające do oczu. Czemu zbierało mi się na płacz? Z jakiej racji miałam opłakiwać dziwkę, którą dopiero poznałam? A może zamierzałam opłakiwać ogólnie wszelkie niesprawiedliwości tego świata.

Jean-Claude miał rację. Zawsze będą drapieżcy i ofiary. A ja robiłam, co w mojej mocy, aby zaliczać się do grona drapieżców. Byłam Egzekutorką. Czemu więc stale sprzyjałam ofiarom? I dlaczego wyraz rozpaczy w oczach Wandy sprawił, że za to właśnie znienawidziłam Gaynora bardziej niż za wszystko, co mi zrobił?

No właśnie, dlaczego?

Загрузка...