ROZDZIAŁ SZÓSTY

— To na pewno nie była moja wina — warknęła Chalopin, administratorka Portu Trzeciego. — Nawet mi nie powiedziano, co się dzieje. — Spojrzała znacząco na Van Attę. — Jak mam zarządzać swoim terenem, kiedy inni administratorzy omijają oficjalne kanały komunikacji, wydają rozkazy moim ludziom, nawet mnie o tym nie informując, naruszają protokół…

— Sytuacja była szczególna. Najbardziej liczył się czas — mruknął zaczepnie Van Atta.

Leo współczuł Chalopin. Ustalony rutyną porządek został naruszony, swoje biuro musiała pośpiesznie przygotować dla pani wiceprezes na przesłuchania; Apmad nie dopuszczała nawet myśli o jakiejkolwiek zwłoce. Na jej rozkaz, wydany zaledwie godzinę temu w korytarzu 29, wszczęto oficjalne śledztwo w sprawie incydentu. Leo byłby zaskoczony, gdyby sprawa nie została zamknięta w ciągu następnej godziny.

Z okien biur administracyjnych Portu Trzeciego, hermetycznie zamkniętych ze względu na wewnętrzne ciśnienie w budynku, widać było panoramę kompleksu — drogi, stanowiska załadunku, magazyny, biura, hangary, baraki pracowników, kolejkę jednotorową jadącą w stronę widocznej na horyzoncie rafinerii i majaczące w oddali góry oraz elektrownię — najważniejszą ze wszystkiego. W atmosferze Rodeo znajdował się tlen, azot i dwutlenek węgla, ale w niewłaściwych proporcjach i pod zbyt niskim ciśnieniem, by ludzie mogli w niej egzystować. System wentylacyjny pracował więc nieustannie, żeby uzdatnić mieszankę gazów i odfiltrować niepotrzebne składniki. Na zewnątrz człowiek bez maski gazowej mógłby przeżyć najwyżej piętnaście minut. Leo miał zresztą wątpliwości, czy byłoby to przeżycie, czy też powolna śmierć. Z pewnością to miejsce nie nadawało się na zakładanie hodowli kwiatów.

Bannerji przesunął się za administratorkę portu. Chowa się za jej plecami, pomyślał Leo. Może to i najlepsza strategia w jego sytuacji. Z postaci Chalopin — nieskazitelny mundur GalacTechu, eleganckie buty, stanowczo wysunięta broda i zaczesane do tyłu włosy, z których każdy leżał idealnie na swoim miejscu — emanowała wola obrony powierzonego jej pieczy terytorium.

Apmad była zupełnie inna. Przysadzista, w mocno już zaawansowanym wieku, z kędzierzawymi, krótko przyciętymi szarymi włosami, mogłaby uchodzić za czyjąś babcię, gdyby nie oczy. Nie kryła, że obce są jej jakiekolwiek starania o wygląd i elegancję. Jakby osiągnęła już faką władzę, że sprawy te nie miały żadnego znaczenia. Nie próbowała łagodzić sytuacji, jej lakoniczne komentarze raczej ją zaostrzały, jakby sama wiceprezes była ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie. Z całą pewnością nie miała oczu babci…

Leo wciąż był bliski wybuchu.

— Projekt istnieje od dwudziestu pięciu lat. Czas nie może być aż tak ważny.

— Dobry Boże! — jęknął Van Atta. — Czy tylko ja jeden zdaję sobie sprawę z tego, o co tu chodzi?

— A o co chodzi? — spytał Leo. — Zyski z projektu Cay są bliżej niż kiedykolwiek. Zepsuć wszystko przez niecierpliwą, przedwczesną próbę wydobycia forsy to czysty kryminał. Jesteście o krok od prawdziwych wyników.


— Niezupełnie — zauważyła chłodno Apmad. — Pańska pierwsza grupa piętnastu pracowników to drobiazg. Uruchomienie całego tysiąca zabierze następne dziesięć lat.

Owszem, była chłodna, ale Leo wyczuwał w niej potężne napięcie, którego źródła nie mógł odgadnąć.

— No to co? Wpiszcie to sobie w koszty. Nie chce mi pani chyba powiedzieć, że to wszystko — Leo machnął ręką w stronę okna, co miało oznaczać Rodeo — nie jest warte jednej czy drugiej straty.

Apmad spojrzała na mężczyznę, który stał cicho przy jej boku.

— Proszę uświadomić temu młodemu człowiekowi, na czym polega życie, Gavin.

Gavin był dużym, rozczochranym byczkiem, którego Leo początkowo wziął za goryla. W rzeczywistości był głównym księgowym pani wiceprezes, a kiedy już się odzywał, wysławiał się zaskakująco precyzyjnie i elegancko, przemawiając imponująco okrągłymi zdaniami.

— GalacTech pokrywał bardzo poważne straty projektu Cay, gdyż w ogólnym rozliczeniu przynosiło to zwiększenie zysków z Rodeo. Może powinienem udzielić panu krótkiej lekcji historii, panie Graf. — Gavin podrapał się po nosie. — GalacTech wydzierżawił Rodeo na dziewięćdziesiąt dziewięć lat od rządu Orientu IV. Warunki wynajmu były dla nas wtedy bardzo korzystne, bo tutejsze wyjątkowo bogate złoża minerałów i ropy nie zostały jeszcze odkryte. I takie pozostały przez pierwszych trzydzieści lat. Przez następnych trzydzieści GalacTech zainwestował olbrzymie środki i siłę roboczą, by wykorzystać te złoża. Oczywiście — dźgnął powietrze uniesionym palcem — jak tylko Orient IV zorientował się w naszych zyskach, co nie było znów takie trudne, bo nasze transporty szły przez ich czarne dziuiy, zaczął kwestionować warunki umowy, żeby wytargować więcej dla siebie. Rodeo wybrano na siedzibę projektu Cay głównie po to, poza pewnymi korzyściami prawnymi, żeby przewidywa ne koszta realizacji zrównoważyły nieco korzyści z Rodeo i zmniejszyły, hmm, niezdrowe emocje, które wspomniane zyski budzą na Oriencie IV. Od tej chwili licząc, umowa wynajmu pozostanie ważna jeszcze przez czternaście lat, natomiast rząd Orientu IV jest… hmm, jak by to określić… coraz bardziej opanowywany przez niecierpliwość i chciwość. Właśnie zmienił prawo podatkowe, i z końcem tego roku zamierza opodatkować całe nasze operacje na Rodeo, bez potrąceń, a nie, jak do tej pory, tylko ostateczny zysk. Sprzeciwialiśmy się temu, ale bez skutku. Cholerna prowincja. A zatem — kontynuował — z końcem tego roku podatkowego straty projektu Cay nie będą miały żadnego znaczenia, jeśli chodzi o uzyskanie ulg od urzędu podatkowego na Oriencie IV. Staną się teraz stratami rzeczywistymi i będziemy musieli je pokryć. Nowa umowa dzierżawy po tych czternastu latach najprawdopodobniej nie byłaby korzystna. Prawdę mówiąc, Orient IV zamierza wyrzucić stąd GalacTech i przejąć operacje na Rodeo za drobny ułamek ich prawdziwej wartości. Jakkolwiek by to nazwać, pozostanie w istocie wywłaszczeniem. Blokada ekonomiczna już się rozpoczyna. Nadszedł czas na minimalizowanie inwestycji i maksymalizowanie zysków.

— Innymi słowy — odezwała się Apmad, a w jej oczach pojawił się błysk wściekłości — pozwolimy im odebrać pustą skorupę.

Najgorzej wyjdą na tym ci, którzy odejdą stąd jako ostatni, pomyślał Leo ze zgrozą. Czy te typy z Orientu IV nie rozumieją, że współpraca i kompromis zwiększyłyby w końcu dochody wszystkich? Negocjatorzy GalacTechu też pewnie nie są bez winy. Leo widział już różne wersje scenariusza zajmowania czegoś siłą. Spojrzał przez okno na duże, funkcjonujące urządzenia i zabudowania, owoc rzetelnej pracy dwóch pokoleń, i jęknął w duchu na myśl o takim marnotrawstwie. Po przerażonej minie Chalopin widać było, że myśli o tym samym; Leo współczuł jej z całego serca. Ile straciła krwi przy wznoszeniu tego miejsca? Pot i oddanie wielu ludzi można, jak się okazało, unieważnić jednym pociągnięciem długopisu.

— Twój problem zawsze na tym polegał, Leo — odezwał się Van Atta jadowicie. — Zakopujesz się w szczegółach i nie dostrzegasz całości.

Leo potrząsnął głową.

— Ale przecież samodzielność projektu Cay… — przerwał gwałtownie, zauroczony nagłą, cudowną myślą. Jeden ruch długopisu. Czy wolność można zdobyć za pomocą jednego ruchu długopisu? Tak po prostu? Wpatrzył się w Apmad intensywnie, z natężeniem co najmniej dwa razy większym niż poprzednio.

— Proszę mi powiedzieć — zapytał ostrożnie — co się stanie, jeżeli się okaże, że koszta projektu Cay nigdy się nie zwrócą?

— Zlikwidujemy go — odparła.

No, mógłbym opowiedzieć parę historyjek — pomyślał Leo. I na dokładkę udupić przy okazji małego Brucie. Już otwierał usta, by dokonać dzieła zniszczenia, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Opuścił wzrok na swoje paznokcie i zapytał obojętnie:

— A co się wtedy stanie z czworaczkami?

Wiceprezes zmarszczyła brwi, jakby ugryzła coś bardzo gorzkiego.

— To jest najtrudniejszy problem.

— Najtrudniejszy? Dlaczego? Po prostu pozwólcie im odejść. Właściwie — Leo z całych sił starał się ukryć rosnące podniecenie — to gdyby GalacTech wypuścił ich teraz, jeszcze przed końcem roku podatkowego, mógłby doliczyć to, co uznałby za zainwestowane w nich pieniądze, do strat na Rodeo. Ostatni prztyczek dla Orientu IV — Leo uśmiechnął się kusząco.

— Dać im odejść? Dokąd? Najwyraźniej zapomniał pan, panie Graf, że większość z nich to jeszcze dzieci.

Leo zawahał się.

— Starsi zaopiekowują się młodszymi, już to przecież robią… Może na kilka lat byłoby możliwe przeniesienie ich do jakiegoś innego sektora, gdzie dałoby się odliczyć straty związane z ich utrzymaniem od podatku. Nie powinno to kosztować GalacTechu dużo więcej niż emerytury, to przecież tylko kilka lat…

— Fundusz emerytalny sam się utrzymuje — zauważył księgowy Gavin.

— A moralne zobowiązania? — rzucił zdesperowany Leo. — Przecież GalacTech musi się przyznać do jakichś moralnych zobowiązań względem nich. W końcu to my ich stworzyliśmy.

Po minie pani wiceprezes poznał, że porusza się po bardzo cienkim lodzie, ale jeszcze nie rozumiał wszystkiego.

— Moralne zobowiązania, rzeczywiście — zgodziła się Apmad, zaciskając dłonie. — Ale czy nie przeoczył pan faktu, że doktor Cay uczynił te stworzenia płodnymi? To nowy gatunek; on nazwał je jednak Homo ąuadrimanus, a nie Homo sapiens, podgatunek ąuadrimanus. Był genetykiem, więc można założyć, że wiedział, co robi. A co z moralnymi obowiązkami GalacTechu względem społeczeństwa? Czy może pan sobie wyobrazić, jak ono zareaguje, kiedy te stworzenia ze wszystkimi ich problemami zostaną po prostu wepchnięte do istniejących systemów społecznych? Jeżeli uważa pan, że ludzie przesadnie reagują na skażenia chemiczne, to proszę sobie wyobrazić reakcję wywołaną możliwością skażenia genetycznego!

— Skażenie genetyczne? — wymamrotał Leo, usiłując nadać temu określeniu jakieś racjonalne znaczenie. Brzmiało imponująco.

— Jeżeli projekt Cay okaże się najkosztowniejszą pomyłką GalacTechu, podejmiemy odpowiednie kroki. Stworzenia Caya zostaną wysterylizowane i umieszczone w jakimś odpowiednim miejscu, żeby mogły dożyć końca swoich dni w spokoju. Nie jest to idealne rozwiązanie, ale chyba najlepsze z możliwych.

— Wyst… — Leo zająknął się. — A jaką zbrodnię oni właściwie popełnili, żeby skazywać ich na dożywotnie więzienie?

I gdzie, skoro zamknie się Rodeo, znajdziecie lub zbudujecie drugi odpowiedni habitat? Jeżeli martwi się pani o wydatki, dopiero to będzie kosztowne.

— Umieści się ich oczywiście na planecie, za drobny ułamek tej sumy.

Wizja Silver, czołgającej się po podłodze niczym ptak ze złamanymi skrzydłami, doprowadziła Lea do wybuchu.

— To obrzydliwe! Będą przecież zupełnymi kalekami.

— Obrzydliwością — warknęła Apmad — było przede wszystkim ich stworzenie. Dopóki śmierć doktora Caya nie sprawiła, że ten dział dostał się pod moje kierownictwo, nie miałam pojęcia, że te jego badania biologiczne oznaczają tak głęboką interwencję w ludzkie geny. Mój ojczysty świat uciekł się do niezwykle bolesnych, drakońskich środków, by uzyskać pewność, że nasza baza genetyczna nie zostanie skażona przez jakieś przypadkowe mutacje. Wprowadzanie takich mutacji z rozmysłem, celowo, wydaje mi się najgorszą zbrodnią… — Przez chwilę łapała oddech. Wysiłkiem woli opanowała emocje, nie udało się jej tylko uspokoić bębniących nerwowo o blat palców. — Rzeczą, którą naprawdę należałoby zrobić, jest eutanazja. Na pierwszy rzut oka wydaje się to potworne, ale w perspektywie mogłoby się okazać znacznie mniej okrutne.

Księgowy Gavin, wiercąc się nerwowo, rzucał swojej szefowej niepewne uśmiechy. Jego brwi uniosły się z zaskoczenia, opuściły z rozczarowania i w końcu uniosły z powrotem; może nie przejmował się jej słowami. Leo nie sądził, żeby żartowała, ale Gavin dodał niedbałym tonem:

— To rzeczywiście byłoby bardziej opłacalne. Gdyby to zrobić przed końcem roku podatkowego, można by faktycznie wszystkie koszty wpisać jako stratę. Absolutną.

Leo czuł się tak, jakby nagle uwięziły go szklane ściany.

— To są przecież ludzie… Dzieci… To byłoby morderstwo…

— Nie, nie byłoby — zaprzeczyła Apmad. — Może byłoby to odrażające, ale nie byłoby morderstwem. To drugi powód, dla którego zlokalizowano projekt Cay na orbicie Rodeo. Oprócz izolacji fizycznej Rodeo znajduje się także w izolacji prawnej. Jest wynajęte na dziewięćdziesiąt dziewięć lat i jedyne, co obowiązuje na tym terenie, to reguły GalacTechu. Mam wrażenie, że jest to nie tyle wynik przezorności firmy, co starań doktora Caya, żeby nikt nie przeszkadzał w realizacji jego planów. Jeśli jednak GalacTech postanowi nie definiować pracowników Caya jako istot ludzkich, firmowe przepisy odnoszące się do zbrodni ich nie obejmą.

— Naprawdę? — Bannerji nieco się rozjaśnił.

— A jak właściwie GalacTech ich określa? — zainteresował się Leo. — W sensie prawnym.

— Popłodowe eksperymentalne kultury komórkowe — oznajmiła Apmad.


— A jak się nazywa ich zamordowanie? Wsteczna aborcja? Nozdrza Apmad zadrgały.

— Po prostu pozbycie się.


— Albo — Gavin spojrzał ironicznie na Bannerjiego — wandalizm. Jedyne, czego się wymaga, to kremacja. Eksperymentalna kultura ma zostać poddana kremacji, głosi obowiązujący przepis IGS.

— Wyślijcie ich w słońce — zaproponował Leo. — Będzie jeszcze taniej.

Van Atta pogłaskał się lekko po podbródku i niespokojnie spojrzał na Lea.

— Uspokój się. Omawiamy tylko hipotetyczne scenariusze. W wojsku nieustannie się je rozważa.

— To prawda — potwierdziła wiceprezes. Przerwała, żeby zgromić wzrokiem Gavina, którego nonszalancja najwidoczniej nie przypadła jej do gustu. — Należy zatem podjąć kilka trudnych decyzji. Nie bardzo się do tego palę, ale najwyraźniej zwalono je na mnie. Lepiej, że podejmę je ja niż ktoś tak ślepy na odległe społeczne konsekwencje jak doktor Cay. Ale może pan Graf zechciałby dołączyć do pana Van Atty w demonstrowaniu, jak pierwotną wizję doktora Caya można jeszcze wprowadzić w życie i wyciągnąć z niej zyski tak, żebyśmy wszyscy mogli uniknąć najtrudniejszych wyborów.

Van Atta uśmiechnął się do Lea, pełen wazeliniarskiego triumfu. Obrażony, mściwy, podstępny…

— Wróćmy do spraw istotnych — powiedział. — Zażądałem już, żeby kapitan Bannerji został zawieszony w obowiązkach za nieumiejętność właściwej oceny sytuacji i — tu spojrzał na Gavina — wandalizm. Proponuję też, żeby koszta hospitalizacji TY-776-424-X-G poniósł jego dział.

Bannerji oklapł, Chalopin zesztywniała.

— Ale jest też dla mnie coraz jaśniejsze — ciągnął Van Atta, kierując swój najbardziej nieprzyjemny uśmiech w stronę Lea — że należy się zająć także czymś innym…

O cholera, pomyślał Leo, jak nic oskarży mnie o napaść. Osiemnastoletni staż diabli wezmą… I ja to sam zrobiłem… I nawet nie dokończyłem…

— …działalnością wywrotową — dokończył Van Atta.

— Co? — wyrwało się Leo.

— Czworaczki przez ostatnie parę miesięcy stawały się coraz bardziej oporne. A zaczęło się to od twojego przyjazdu, Leo. Po dzisiejszych wypadkach zastanawiam się, czy to rzeczywiście przypadek. Raczej nie sądzę. Czyż nie jest prawdą — obrócił się i dramatycznym gestem wskazał Lea — że to ty namówiłeś Tony’ego i Claire na tę eskapadę?

— Ja?! — wybełkotał oburzony Leo. — Tony raz przyszedł do mnie z bardzo dziwnymi pytaniami, ale myślałem, że tylko jest ciekawy swojej przyszłej pracy. Teraz żałuję…

— Przyznajesz się! — zapiał Van Atta. — Zachęcałeś do okazywania oporu przełożonym pracowników Hydroponiki oraz swoich studentów, których ci powierzono. Zignorowałeś starannie opracowane przez psychologów wytyczne odnośnie do wypowiedzi i zachowania, zaraziłeś pracowników złymi przyzwyczajeniami…

Leo nagle zdał sobie sprawę z tego, że Van Atta stara się ze wszystkich sił nie dopuścić go do wypowiedzenia chociaż jednego słowa we własnej obronie. Van Atcie chodziło o coś dużo ważniejszego niż tylko zemsta za cios w szczękę — chodziło o kozła ofiarnego. O doskonałego kozła ofiarnego, na którego mógłby zwalić winę za wszystkie problemy habitatu, jakie narosły w ciągu ostatnich dwóch miesięcy — a może i za wcześniejsze, gdyby się dało — i poświęcić bez skrupułów firmowym bogom, samemu wychodząc z opałów z czystymi rękami i czystym sumieniem.

— Nie, na Boga! — ryknął Leo. — Gdybym planował rewolucję, urządziłbym wszystko o niebo lepiej niż to… — machnął rękę w kierunku magazynu. Jego mięśnie naprężyły się; był gotów znowu rzucić się na Van Attę. Jeżeli już ma być wylany, może przynajmniej mieć z tego jakąś satysfakcję.

— Panowie — głos Apmad podziałał jak wiadro lodowatej wody. — Panie Van Atta, chciałabym panu przypomnieć, że usunięcia z pracy na tak odległych placówkach jak Rodeo nie są dobrze widziane. GalacTech musiałby nie tylko zapewnić transport dla usuniętych, ale także zostałby narażony na koszty i straty czasu związane ze sprowadzeniem zastępców. Nie, załatwimy to w inny sposób. Kapitan Bannerji zostanie zawieszony na dwa tygodnie bez prawa do pensji, a w jego danych znajdzie się oficjalna nagana za noszenie nie zarejestrowanej broni na służbie. Broń oczywiście skonfiskujemy. Panu Grafowi także udzieli się oficjalnej nagany, ale wróci on natychmiast do swoich obowiązków, skoro nikt nie może go w nich zastąpić.

— Ale mnie wystawiono — poskarżył się Bannerji.

— Ale ja jestem niewinny! — wrzasnął Leo. — To zmyślenie… Paranoiczne urojenie…

— Nie możecie teraz odesłać Grafa z powrotem na habitat — zaskowyczałVan Atta. — Ani się obejrzymy, a zacznie ich jednoczyć…

— Biorąc pod uwagę konsekwencje upadku projektu Cay — powiedziała zimno wiceprezes — nie sądzę. Prawda, panie Graf?

Leo zadrżał.

— Uhm.

Apmad westchnęła z ulgą, ale bez satysfakcji.

— Dziękuję panu. Śledztwo zostało zakończone. Ewentualnie zażalenia mogą być teraz kierowane do zarządu GalacTechu na Ziemi. — Jeśli się odważycie, mówiła uniesiona brew. Nawet Van Atta miał dość rozsądku, żeby się nie odzywać.

Nastrój na promie wracającym na habitat był, łagodnie mówiąc, nieprzyjemny. Claire, której towarzyszyła jedna z pielęgniarek z habitatu, specjalnie ściągnięta trzy dni wcześniej z urlopu, kuliła się z tyłu, ściskając Andy’ego. Leo i Van Atta siedzieli tak daleko od siebie, jak tylko się dało na tej niewielkiej przestrzeni.

Van Atta odezwał się do Lea raz:

— Mówiłem ci.

— Miałeś rację — odpowiedział Leo drewnianym głosem. Van Atta niemal zamruczał z zadowolenia. Leo chętnie pogłaskałby go kluczem do rur.

A może Van Atta wcale nie był taki zły? Czyżby to jego destrukcyjne domaganie się natychmiastowych rezultatów było oznaką troski o dobro czworaczków? Nie, uznał Leo. Jedyne dobro, o jakie Bruce naprawdę się martwi, to jego własne.

Leo oparł głowę na miękkim zagłówku i zapatrzył się w okno. Prom wciąż poruszał w nim jakieś ukryte struny mimo niezliczonych lotów, jakie już odbył. Byli ludzie — miliardy ludzi — którzy nigdy w życiu nie postawili stopy na swojej ojczystej planecie. On należał do szczęśliwych wyjątków. Co za szczęście, że miał swoją pracę. I że udało mu się osiągnąć tak wspaniałe rezultaty. Kosmiczna Stacja Transferowa Morita koronowała jego karierę, było to największe zadanie, jakie otrzymał. Kiedy pierwszy raz zobaczył tamto miejsce, nie było tam nic oprócz mroźnej, pustej próżni, tak pustej, jak to tylko możliwe. W zeszłym roku przesiadał się tam ze statku z Ylla na statek lecący na Ziemię. Morita wyglądała znakomicie, naprawdę świetnie. Żyła, zaczynała się nawet rozbudowywać, ładnych parę lat przed planowanym terminem. Stopniowy, spokojny rozwój bez zakłóceń, którego założenia włączano sukcesywnie do planów pierwotnych. Wtedy nazywali te plany nazbyt ambitnymi. Teraz mówili, że były dalekosiężne. Miał też wiele innych osiągnięć. Każdego dnia, od jednego końca czarnej dziury do drugiego, niezliczone przypadki załamania się konstrukcji nie zdarzały się tylko dlatego, że on i ludzie, których wyszkolił, dobrze wykonali swoje zadanie. Samo tylko wczesne wykrycie rozszerzających się mikropęknięć w systemie chłodzącym reaktora w wielkiej orbitalnej fabryce Beni Ra ocaliło zapewne tysiące istnień. Jaki chirurg mógł powiedzieć o sobie, że uratował trzy tysiące ludzi w ciągu dziesięciu lat pracy? A on, inżynier, w czasie tej pamiętnej podróży inspekcyjnej dokonywał tego co miesiąc przez cały rok. Nie dostrzegany, nie słyszany — wypadki, które się nie wydarzyły, nie są opisywane w gazetach. Ale on wiedział i ludzie, którzy z nim pracowali, też wiedzieli. To wystarczało.

Żałował, że uderzył Bruce’a. Chwilowa satysfakcja nie była warta ryzykowania utraty pracy. Osiemnaście lat składek na emeryturę, rosnące możliwości zdobywania akcji — wszystko to Leo potrafiłby rzucić na wiatr, gdyby tylko miał ochotę. Ale kto zająłby się wtedy następnym Beni Ra?

Kiedy wrócą do habitatu, będzie współpracował. Przeprosi Bruce’a. Podwoi wysiłki przy szkoleniu, uważając przez cały czas. Zaciśnie zęby i nigdy nie odezwie się nie pytany. Będzie miły dla doktor Yei. Do diabła, nawet zrobi to, co ona mu każe.

Wszystko inne stanowiłoby bezsensowne ryzyko. Tam, na górze, znajdowały się dzieci. Tak wiele, tak różnych od siebie — takich młodych. Setka pięciolatków, sto dwadzieścioro sześcio latków bawiło się w swoich żłobkach, urządzało zawody w bezgrawitacyjnej sali gimnastycznej. Żaden człowiek nie mógłby przecież wziąć na siebie tak wielkiej odpowiedzialności i zaryzykować życia każdego z nich. To nie miałoby końca, pochłonęłoby wszystko. Byłoby niemożliwe. Zbrodnicze. Szalone. Rewolucja — do czego by właściwie prowadziła? Nikt nie mógł przewidzieć konsekwencji. On też nie mógł, przecież nie potrafił nawet zgadnąć, co się kryje za najbliższym rogiem. Nikt tego nie wie. Nikt.

Dotarli do habitatu. Van Atta popędził Claire, Andy’ego i pielęgniarkę przed sobą, podczas gdy Leo powoli odpinał pasy.

— O, nie — usłyszał głos Van Atty. — Pielęgniarka zabierze Andy’ego do żłobka. Ty wrócisz do swojej starej sali. Zabranie dziecka na dół było zbrodniczą nieodpowiedzialnością. To jasne, że absolutnie nie nadajesz się do opieki nad nim. Gwarantuję ci, że na długo znikniesz z kolejki do reprodukcji.

Łkanie Claire było tak ciche, że prawie niesłyszalne. Leo zamknął oczy.

— Boże, dlaczego ja?

Odpiął ostatnią klamrę i ruszył na oślep w swoją przyszłość.


Загрузка...