Vigor dowodził chłopcami, którzy próbowali pchać wóz, a Eleanor popędzała konie. Alvin Miller jedną po drugiej przenosił dziewczynki w bezpieczne miejsce na brzegu. Prąd był diabłem i szeptał: Porwę twoje dzieci, porwę je wszystkie, ale Alvin odpowiadał: Nie. Każdym mięśniem swego ciała zaprzeczał groźnym słowom, każdym mięśniem prącym ku brzegowi, Aż wreszcie przemoczone dziewczynki stały na wzniesieniu, a woda spływała im po twarzach niby łzy wszelkich zgryzot tego świata.
Przeniósłby także Faith razem z dzieckiem w jej brzuchu i całą resztą, ale nie chciała się ruszyć. Siedziała w wozie, zapierając się o burty i meble, a platforma kołysała się i podskakiwała. Trzaskały błyskawice i pękały konary drzew; jeden z nich rozerwał płótno i woda chlusnęła do wnętrza wozu, ale Faith trzymała się pobielałymi z wysiłku palcami, patrząc nieruchomo przed siebie. To spojrzenie mówiło wyraźnie, że Alvin w żaden sposób nie zdoła jej namówić, by wyszła. Był tylko jeden sposób, by wyciągnąć z rzeki Faith i nie narodzone dziecko: ruszyć ten przeklęty wóz.
— Tato! Konie nie mają się o co zaprzeć! — krzyknął Vigor. — Potykają się tylko i w końcu któryś złamie nogę!
— Nie wydostaniemy się bez koni!
— Konie to już coś. Jeśli je tu zostawimy, stracimy i konie, i wóz.
— Mama nie chce zejść z wozu!
Dostrzegł zrozumienie we wzroku syna. Rzeczy w wozie nie były warte, by ryzykować dla nich życiem. Mama tak.
— Mimo wszystko — nie ustępował chłopak. — Na brzegu konie pociągną mocniej. Tu, w wodzie, nic nie pomogą.
— Niech chłopcy je wyprzęgną. Ale najpierw przywiąż linę do drzewa, żeby przytrzymać wóz.
Nie minęły nawet dwie minuty, a już Wastenot i Wantnot byli na brzegu i mocowali linę do tęgiego pnia. David i Measure wiązali drugą do końskiej uprzęży, a Calm odcinał rzemienie, łączące zaprzęg z wozem. Dobre chłopaki; robili dokładnie to co trzeba. Vigor wydawał rozkazy, gdy Alvin mógł tylko patrzeć, stojąc bezradnie z tyłu. Pilnował Faith, która starała się nie rodzić, nie na rzece, próbującej porwać ich wszystkich do piekła.
Nieduża rzeczka, zapewniał Vigor, ale potem nadpłynęły chmury, lunął deszcz i Hatrack stała się sporą rzeką. Nawet wtedy jednak wydawała się łatwa do przejścia. Konie ciągnęły mocno i Alvin właśnie powiedział do Calma, który trzymał lejce: „Dojechaliśmy w ostatniej chwili”, kiedy to woda oszalała. Prąd niósł dwa razy silniej, spieniły się fale. Konie wpadły w panikę, straciły orientację i zaczęły szarpać w różne strony. Chłopcy skoczyli, żeby doprowadzić je do brzegu, ale wóz stracił już rozpęd, a koła zapadły się w muł i utknęły. Tak, jakby rzeka wiedziała, że nadjeżdżają i zachowała całą wściekłość na moment, gdy znajdą się w samym środku i nie będą mogli uciec.
— Uwaga! Uwaga! — wrzasnął z brzegu Measure.
Alvin spojrzał w górę, żeby sprawdzić, jakie nowe diabelstwo wymyśliła rzeka. Zobaczył płynące z prądem całe drzewo, niby taran kierujące swe korzenie w środek wozu — dokładnie w to miejsce, gdzie siedziała Faith, z trudem hamująca poród. Alvin nie potrafił jej pomóc, w żaden sposób nie potrafił. Mógł tylko ile sił w płucach wykrzykiwać imię żony. Może w głębi serca wierzył, że póki utrzyma na wargach jej imię, utrzyma i ją przy życiu. Ale nie miał nadziei. Żadnej.
Lecz Vigor nie wiedział, że nie ma nadziei. Skoczył, gdy pień dzieliło od wozu nie więcej niż pięć metrów. Trafił tuż powyżej korzeni. Siła jego skoku odchyliła nieco kłodę, potem okręciła, okręciła i odchyliła od wozu. Oczywiście, drzewo wciągnęło Vigora pod wodę — ale korzenie minęły wóz, a pień bokiem zahaczył o burtę.
Potem spłynął do brzegu i huknął o zagłębiony w ziemi głaz. Alvin stał dwadzieścia metrów dalej, ale od tego dnia pamiętał wszystko, jakby był tuż obok: drzewo walące o kamień i Vigora między nimi. Tylko ułamek sekundy, długi jak całe życie; rozszerzone zdziwieniem oczy syna, krew płynąca z ust i plamiąca drzewo, które go zabiło. Potem Hatrack pchnęła pień w prąd wody. Vigor zniknął pod powierzchnią. Pozostała tylko wplątana w korzenie ręka; wyglądało to, jakby sąsiad machał na pożegnanie po krótkiej wizycie.
Alvin z taką uwagą śledził wzrokiem konającego syna, że nie zauważył nawet, co dzieje się z nim samym. Uderzenie pnia wystarczyło, by wyrwać z mułu koła, a prąd porwał wóz i poniósł go w dół. Alvin przywarł do tylnej klapy, Faith szlochała w środku, Eleanor na koźle wrzeszczała z całej siły, a chłopcy na brzegu coś krzyczeli.
— Trzymaj! Trzymaj! Trzymaj!
Lina wytrzymała; wytrzymała z jednym końcem obwiązanym wokół mocnego drzewa, a drugim przymocowanym do osi. Rzeka nie zdołała porwać wozu; zakręciła nim za to ku brzegowi tak, jak malcy kręcą kamieniem na sznurku. Uderzyli o ziemię i zatrzymali się dyszlem pod prąd.
— Wytrzymała! — wołali chłopcy.
— Bogu niech będą dzięki! — krzyknęła Eleanor.
— Dziecko nadchodzi — szepnęła Faith.
Ale Alvin słyszał jedynie krótki, słaby krzyk, który był ostatnim dźwiękiem wydanym przez jego pierworodnego. Widział tylko swojego chłopaka, przyciśniętego do pnia i wirującego, wirującego w wodzie. I potrafił wymówić tylko jedno słowo, jedno polecenie.
— Żyj — szepnął.
Vigor zawsze był posłuszny. Solidny robotnik, wesoły towarzysz, bardziej przyjaciel niż syn. Tym razem jednak Alvin wiedział, że syn nie posłucha. Mimo to wyszeptał:
— Żyj.
— Jesteśmy bezpieczni? — zapytała drżącym głosem Faith. Alvin spojrzał na nią, próbując zetrzeć z twarzy wyraz bólu. Nie musi wiedzieć, jaką cenę zapłacił Vigor, by ocalić ją i dziecko. Przyjdzie na to czas po porodzie.
— Czy możesz wysiąść z wozu?
— Co się stało? — Faith spojrzała na niego z uwagą.
— Przestraszyłem się. Drzewo mogło nas zabić. Możesz wysiąść teraz, kiedy tkwimy przy brzegu?
Eleanor zajrzała do wnętrza.
— Mamo, David i Calm czekają na brzegu. Pomogą ci. Lina na razie trzyma, ale nie wiadomo jak długo.
— Idź, matko, to tylko jeden krok — dodał Alvin. — Szybciej poradzimy sobie z wozem, jeśli będziemy pewni, że nic ci nie grozi.
— Dziecko nadchodzi — powtórzyła Faith.
— Lepiej na brzegu niż tutaj — odparł ostro Alvin. — Idź już. Faith wstała i niezgrabnie przeszła do przodu. Alvin postępował tuż za nią, by ją podtrzymać, gdyby straciła równowagę. Nawet on widział, jak bardzo opadł jej brzuch. Dziecko już pewnie przepycha się na świat.
David i Calm nie byli sami na brzegu. Zjawili się jacyś obcy, silni mężczyźni z końmi. Mieli nawet mały powóz, co Alvin dostrzegł z ulgą. Nie wiedział, kim są ci ludzie ani skąd wiedzieli, że potrzebna jest pomoc, ale nie marnował czasu na pytania.
— Ludzie! Czy w zajeździe jest akuszerka?
— Pani Guester pomaga przy porodach — odpowiedział jeden z nich. Ogromny mężczyzna o ramionach jak nogi bawołu. Z pewnością kowal.
— Możecie zawieźć tym wozem moją żonę? Nie ma chwili do stracenia. — Alvin wiedział, że nie wypada tak otwarcie mówić przy mężczyznach o porodzie, zwłaszcza w obecności kobiety, która właśnie ma powić dziecko. Ale Faith nie była głupia — wiedziała, co jest najważniejsze. A w tej chwili najbardziej się liczyło, by możliwie szybko ułożyć ją w łóżku, pod opieką doświadczonej akuszerki.
David i Calm ostrożnie podprowadzili matkę do wozu. Faith zataczała się z bólu. Kobiety rodzące nie powinny przeskakiwać z kozła wozu na brzeg rzeki — to było jasne. Eleanor szła tuż za nią. Przejęła dowodzenie, jak gdyby nie była młodsza od wszystkich chłopców z wyjątkiem bliźniąt.
— Measure! Zbierz dziewczęta. Pojadą z nami wozem. Wastenot i Wantnot, wy też. Wiem, że moglibyście pomóc starszym, ale ktoś musi uważać na siostry, kiedy ja będę się zajmować mamą.
Eleanor nie należało lekceważyć. Sytuacja była tak poważna, że nie nazwali jej nawet tak jak zwykle Eleonorą Akwitańską. Posłuchali bez protestów. Dziewczęta zaprzestały swych kłótni i natychmiast wsiadły na wóz.
Eleanor przystanęła jeszcze na moment i spojrzała w stronę ojca, który stał nieruchomo na koźle. Popatrzyła na rzekę, potem znowu na niego. Alvin zrozumiał pytanie i pokręcił przecząco głową. Faith nie powinna wiedzieć o ofierze Vigora. Niechciane łzy napłynęły mu do oczu, lecz oczy Eleanor pozostały suche. Miała dopiero czternaście lat, ale kiedy nie chciała płakać, to nie płakała.
Wastenot krzyknął na konia i lekki wóz skoczył do przodu. Faith krzywiła się, dziewczynki ją głaskały, a deszcz lał jak z cebra. Kiedy kobieta obejrzała się na męża, jej wzrok był posępny niby spojrzenie krowy i równie bezmyślny. Alvin sądził, że w takich chwilach jak poród kobieta zmienia się w zwierzę: przestaje myśleć, a ciało przejmuje kontrolę i robi, co należy. Czyż inaczej mogłaby znieść ból? Duch ziemi opanowywał jej duszę, tak jak władał już duszami zwierząt. Czynił ją częścią życia całego świata, odcinał od rodziny, od męża, od wszelkich więzów ludzkiej rasy, by poprowadzić w dolinę dojrzałości, plonów, żęcia i krwawej śmierci.
— Jest już bezpieczna — odezwał się kowal. — I mamy dość koni. żeby wyciągnąć wasz wóz.
— Zelżało — zauważył Measure. — Deszcz przechodzi, a prąd już nie jest taki silny.
— Od razu się poprawiło, kiedy wasza żona zeszła na brzeg — stwierdził człowiek wyglądający na farmera. — Deszcz przechodzi, to pewne.
— Najgorszą pogodę przetrwaliście na wodzie — dodał kowal. — Ale już wszystko w porządku. Weź się w garść, jest jeszcze dużo roboty.
Dopiero wtedy Alvin przyszedł do siebie. Zauważył, że płacze. Dużo roboty, to fakt. Weź się w garść, Alvinie Millerze. Nie jesteś słabeuszem, żeby się rozczulać jak dziecko. Są ludzie, którzy stracili po tuzinie dzieci, a przecież żyli dalej. Ty miałeś dwanaścioro, a Vigor żył jak prawdziwy mężczyzna, choć nie zdążył się ożenić i mieć własnych dzieci. Może Alvin szlochał, gdyż Vigor zginął tak szlachetnie; może płakał, bo zginął tak nagle.
David dotknął ramienia kowala.
— Zostawcie go na chwilę — szepnął. — Niecałe dziesięć minut temu woda porwała naszego najstarszego brata. Zaplątał się w niesione prądem drzewo.
— Wcale się nie zaplątał — rzucił ostro Alvin. — Skoczył na to drzewo, żeby ratować wóz i twoją matkę, która była w środku. A rzeka mu odpłaciła. Właśnie tak: ukarała go.
— Uderzyło nim o tamten głaz — wyjaśnił cicho Calm. Wszyscy spojrzeli. Kamień wyglądał tak niewinnie… nie było nawet śladów krwi.
— Hatrack ma paskudny charakter — stwierdził kowal. — Ale jeszcze nigdy nie widziałem jej równie wzburzonej. Przykro mi z powodu waszego chłopaka. Niżej jest takie szerokie zakole, gdzie z pewnością się zatrzyma. Wszystko, co porwie rzeka, tam właśnie zostaje. Kiedy przejdzie burza, możemy pójść i przynieść jego… przynieść go z powrotem.
Alvin wytarł oczy rękawem, ale niewiele to dało, jako że był zupełnie przemoczony.
— Dajcie mi jeszcze minutę, a pomogę wam — poprosił. Zaprzęgli dodatkowo dwa konie i czwórka zwierząt bez trudu wyciągnęła wóz ze słabnącego nurtu. Zanim stanął czterema kołami na drodze, przez chmury zaczynało już przebijać słońce.
— Coś takiego — mruknął kowal. — Jeśli komukolwiek nie podoba się tutejsza pogoda, wystarczy chwilę poczekać. Na pewno się zmieni.
— Nie tym razem — mruknął ponuro Alvin. — Ta burza czekała właśnie na nas.
Kowal objął go ramieniem.
— Nie obraźcie się — powiedział bardzo łagodnie. — Ale to gadanie wariata.
Alvin strząsnął jego rękę.
— Burza i rzeka chciały nas zabić.
— Tato — wtrącił David. — Jesteś zmęczony i załamany. Lepiej nic nie mów, dopóki nie dotrzemy do zajazdu i nie sprawdzimy, co z mamą.
— Dziecko będzie chłopcem — oświadczył Alvin. — Zobaczysz. Byłby siódmym synem siódmego syna.
To od razu zwróciło ich uwagę, tego kowala i pozostałych także. Każdy wiedział, że siódmy syn posiada pewne dary, ale siódmy syn siódmego syna to najniezwyklejsze urodziny, jakie można sobie wyobrazić.
— To zmienia postać rzeczy — przyznał kowal. — Urodziłby się różdżkarzem, a tego woda nie cierpi.
Inni zgodnie pokiwali głowami.
— Woda osiągnęła, co chciała. Osiągnęła i zwyciężyła. Gdyby zdołała, zabiłaby Faith i dziecko. A że nie potrafiła, to cóż, zabiła mojego chłopaka, Vigora. I teraz, kiedy przyjdzie dziecko, będzie szóstym synem, bo mam tylko pięciu żywych.
— Niektórzy mówią, że to żadna różnica, czy pierwszych sześciu żyje czy nie.
Alvin milczał, ale wiedział, że różnica jest ogromna. Miał nadzieję, że ten syn będzie cudownym dzieckiem, ale rzeka już zadbała, by tak się nie stało. Kiedy woda nie powstrzyma cię w jeden sposób, na pewno spróbuje innego. Nie powinien był liczyć na cud. Zbyt wysoką cenę musiał zapłacić. Przez całą drogę miał przed oczami Vigora pochwyconego w korzenie drzewa; wirował w nurcie jak liść pochwycony wiatrem, a krew płynęła mu z ust, by zaspokoić mordercze pragnienie Hatrack.