22

Otoczyła ich przeszłość — pozamykana w szafkach i gablotach, poustawiana na postumentach, przeszłość zagubiona, zapomniana, albo wręcz nieznana, wyrwana ze swojego czasu przez docierające do każdej epoki ekspedycje polowe, zbierające próbki ze wszystkich zakamarków historii ludzkości. Znajdowały się tu dzieła sztuki i folkloru, z których istnienia ludzie nie zdawali sobie sprawy aż do czasu, kiedy cofnęli się w czasie i odnaleźli je; nieskazitelnie nowe wyroby z ceramiki, które wcześniej znano jedynie w postaci porozrzucanych skorup, albo też nie znano w ogóle; naczynia pochodzące ze starożytnego Egiptu, zawierające ciągle świeże balsamy i maści; pradawna broń żelazna porwana z kuźni starych mistrzów; zwoje pergaminów z biblioteki aleksandryjskiej, które nie zdążyły ulec spaleniu, ponieważ uczestnicy ekspedycji w ostatniej chwili uratowali je przed zagładą; słynne arrasy z Ely, które dla mieszkańców odległej epoki zaginęły w dziwnych okolicznościach — bezcenny zbiór przedmiotów, niekiedy wręcz skarbów, wydobytych z otchłani czasu.

Maxwell stwierdził w duchu, że miejsce to zostało nazwane niewłaściwie, nie powinno nosić miana Muzeum Czasu, ale raczej Muzeum Ponadczasowego — miejsca, w którym stykały się wszystkie epoki, gdzie czas przestawał się liczyć, pomieszczeń, w których można było wyeksponować obiekty wszelkich dokonań i marzeń rodzaju ludzkiego, przedmioty nie tknięte zębem czasu, lecz nowe i błyszczące, jakby wytworzone dopiero wczoraj. Nikt nie musiał już odgadywać przeszłości na podstawie starych zapisków i rozproszonych dowodów, mógł dotykać przedmiotów, posługiwać się narzędziami i przyrządami, używanymi przez wszystkie wieki rozwoju ludzkości.

Stojąc przed postumentem, na którym umieszczony był Artefakt, Maxwell wsłuchiwał się w odgłos rytmicznych kroków strażnika, to oddalający się, to znów przybliżający, w miarę wykonywania rutynowego obchodu.

Carol udało się w końcu wprowadzić ich do budynku, chociaż w pewnym momencie zwątpili już w powodzenie jej starań. Ale wszystko przebiegało zgodnie z planem. Zatelefonowała do strażnika i przekonała go, by pozwolił jej wraz z kilkoma przyjaciółmi po raz ostatni popatrzeć na Artefakt, zanim ten zostanie wywieziony. Strażnik wpuścił ich przez małe drzwiczki umieszczone w wielkiej bramie, otwieranej tylko wówczas, kiedy muzeum udostępnione było dla zwiedzających.

— Nie siedźcie za długo — mruknął. — Nie jestem pewien, czy powinienem was w ogóle wpuszczać.

— Nikt się o tym nie dowie — uspokoiła go Carol. — Nie ma żadnego powodu do niepokoju.

Odszedł, powłócząc nogami i mamrocząc coś pod nosem.

Zestaw lamp umieszczonych pod sufitem zalewał rzęsistym światłem czarną bryłę Artefaktu.

Maxwell zanurkował pod aksamitną liną, ograniczającą dostęp do postumentu, wdrapał się na podwyższenie i przykucnął obok Artefaktu, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu urządzenia do odczytu.

Co mnie podkusiło? pomyślał. Jakieś zwariowane przeczucie, pomysł zrodzony w przypływie desperacji. Po prostu tracił czas, wystawiał się na pośmiewisko. Nawet gdyby ta szalona eskapada pozwoliła im odkryć coś ważnego, nie mogli już nic zrobić. Było zdecydowanie za późno. Jutro Kołowiec miał wejść w posiadanie Artefaktu, a tym samym wiedzy zgromadzonej na krystalicznej planecie. Ludzkość bezpowrotnie traciła szansę zdobycia informacji gromadzonych z takim pietyzmem i ofiarnością przez pięćdziesiąt miliardów lat z obszaru dwóch wszechświatów — wiedzy, która powinna stać się własnością Ziemskiego Uniwersytetu, której zdobycie leżało w zasięgu możliwości uniwersytetu, a która teraz miała zostać stracona na zawsze na rzecz enigmatycznej wspólnoty kulturowej, mogącej w efekcie okazać się potencjalnym wrogiem, jakiego spotkania w przestrzeni kosmicznej Ziemia obawiała się od dawna.

Zdawał sobie sprawę, że podjęte przez niego działania już na starcie były spóźnione. Gdyby miał odrobinę więcej czasu i udało mu się nie dopuścić do sfinalizowania transakcji, mógłby znaleźć ludzi, którzy wysłuchaliby go i udzielili mu swego poparcia. Ale wszystko sprzysięgło się przeciw niemu, a teraz było już za późno.

Wsunął interpreter na głowę i zaczął go układać. Dziwnym sposobem urządzenie nie chciało ustawić się we właściwej pozycji.

— Pozwól, że ci pomogę — zaproponowała Carol.

Poczuł jej palce zręcznie manipulujące przy elastycznych paskach, rozplątujące je i układające na odpowiednich miejscach.

Spojrzał w dół. Sylwester siedział na podłodze obok postumentu i dziwnie obwąchiwał Oopa.

Neandertalczyk pochwycił spojrzenie Maxwella. — Ten kocur mnie nie lubi — powiedział. — Wyczuwa,.że jestem jego naturalnym wrogiem. Któregoś dnia jego nerwy nie wytrzymają i rzuci się na mnie.

— Nie bądź śmieszny — parsknęła Carol. — To tylko mały, oswojony kotek.

— Ale nie z mojego punktu widzenia — stwierdził Oop. Maxwell uniósł dłoń i zsunął obiektywy interpretera na oczy.

Popatrzył na Artefakt.

W jego wnętrzu, w tej martwej czarnej bryle coś się znajdowało. Jakieś linie, jakieś kształty — coś dziwnego. W jego oczach nie był to już blok nieprzeniknionej czerni, odbijającej wszelkiego rodzaju promieniowanie, nie pochłaniającej i nie emitującej żadnych fal, przedmiot niezależny, w żaden sposób nie związany z otaczającym go wszechświatem.

Pochylił głowę, usiłując znaleźć odpowiedni kąt, pod którym mógłby rozpoznać charakter obserwowanych linii. Był pewien, że nie są to wiersze zapisu, ale coś zupełnie innego. Sięgnął do interpretera i pokręcił gałką zwiększającą energię, a następnie spróbował zmienić nieco ustawienie sensorów.

— No i co? — zapytała Carol.

— To nie…

Nagle uświadomił sobie, że dostrzega w jednym z narożników bloku olbrzymi pazur, pokryty dziwnie opalizującą skórą czy też łuską, z którego wystawał mieniący się szpon, wyglądający tak, jakby był pokryty drobniutkimi diamencikami. Ów pazur poruszał się, jak gdyby pragnął wyswobodzić się i dosięgnąć intruza.

Odskoczył do tyłu, pragnąc znaleźć się poza jego zasięgiem, i stracił równowagę. Poleciał do tyłu, usiłując obrócić się w powietrzu, żeby nie upaść plecami na podłogę. Zahaczył ramieniem o aksamitną linę, a podtrzymujące ją paliki zwaliły się z łoskotem. Dostrzegł pędzącą wprost na niego posadzkę. Zdążył uchwycić się liny i przekręcić. Wylądował twardo, rozbijając sobie ramię o podłogę, ale dzięki temu osłonił przed uderzeniem głowę. Błyskawicznie przesunął dłonią po czole, ściągając interpreter na bok głowy i odsłaniając oczy.

Spostrzegł, że znajdujący się ponad nim Artefakt ulega przemianie. Coś wydobywało się z jego wnętrza, wysuwało w górę, rozciągając podłużną bryłę martwej czerni. To była żywa istota, emanująca siłami witalnymi i olśniewająca swym pięknem.

Pojawiła się filigranowa, kształtna głowa z wydłużonym pyskiem, od nasady której zbiegał wzdłuż grzbietu szereg ostrych, trójkątnych płyt grzebienia. Po chwili wychynęła walcowata klatka piersiowa i ramiona zaopatrzone w parę na wpół złożonych skrzydeł, a następnie kształtne przednie kończyny uzbrojone w diamentowe szpony. Skóra stworzenia mieniła się oślepiająco w jaskrawym świetle reflektorów padającym na Artefakt, a raczej na to, co jeszcze niedawno było Artefaktem. Każda łuska okrywająca skórę, na którą padło silne białe światło, pozyskiwała wszystkimi odcieniami brązów i złota, żółci i błękitu.

Smok! pomyślał Maxwell. Smok odradzający się z nieprzeniknionej czerni Artefaktu! Smok powracający do życia po wielowiekowym uwięzieniu w bryle ciemności.

Smok! Po tylu latach poszukiwań, po latach ciągłych rozczarowań, wreszcie odnalazł smoka! W dodatku zupełnie innego, niż go sobie wyobrażał. Zamiast zwykłego stworzenia o ciele pokrytym łuską miał przed sobą żywy, wspaniały symbol — symbol wielkości krystalicznej planety, a może nawet całego wszechświata, który umarł po to, by odrodził się inny, nowy wszechświat. Legendarne, prehistoryczne stworzenie, współczesne owym dziwacznym plemionom istot, których żałosne, zdegenerowane resztki stanowiły trolle, gobliny, wróżki i banshee. Stworzenie, którego imię przekazywano z ust do ust przez liczone w tysiącach pokolenia, lecz aż do tego momentu nie znane nikomu z ludzi.

Oop stał jak wmurowany obok jednego z przewróconych drążków podtrzymujących aksamitną linę, a jego nogi stały się jeszcze bardziej pałąkowate niż zazwyczaj, jakby chciał przykucnąć, lecz zamarł z muskularnymi rękoma bezsilnie zwieszonymi wzdłuż ciała, z palcami zagiętymi na kształt szponów i przerażonym wzrokiem utkwionym w dokonującym się na postumencie cudzie przemiany. Tuż przed nim Sylwester rozpłaszczył się na podłodze, prężąc do skoku, pod futrem na jego łapach poruszały się gruzły mięśni, a w rozwartym pysku złowrogo połyskiwały kły.

Maxwell poczuł rękę na swoim ramieniu i odwrócił się.

— Czy to smok? — zapytała Carol.

Słowa zabrzmiały dziwnie, jakby bała się wypowiedzieć je na głos i z niemałym trudem wydobyła pytanie z gardła. Nie patrzyła na niego. Nie odrywała oczu od wyłaniającego się smoka, który teraz zdawał się odzyskiwać swój pierwotny wygląd.

Stworzenie wyprężyło długi, wijący się sinusoidalnie ogon i machnęło nim. Oop w panice rzucił się twarzą na posadzkę, unikając uderzenia.

Sylwester zawarczał gniewnie i podczołgał się do przodu kilkanaście centymetrów.

— Sylwester, spokój! — Maxwell okrzykiem próbował powstrzymać kota.

Oop podniósł się na czworaka, podpełznął do przodu i schwycił Sylwestra za jedną z tylnych łap.

— Przemów do niego — zwrócił się Maxwell do Carol. Jeśli ten głupi kocur rzuci się na niego, nawet sam diabeł nam nie pomoże.

— Masz na myśli Oopa? Nie wierzę, żeby mógł rzucić się na Oopa.

— Nie na Oopa — jęknął Maxwell — ale na smoka. Jeśli on rzuci się na smoka…

Za ich plecami rozbrzmiewały w panującym tam półmroku okrzyki wściekłości i tupot biegnących stóp.

— Co tu się dzieje? — wrzasnął strażnik wpadając nagle w krąg światła.

Smok obrócił się na postumencie i pełnym gracji ruchem spłynął na podłogę, kierując się w stronę nadbiegającego strażnika.

— Uważaj! — krzyknął Oop, wciąż kurczowo zaciskający palce na łapie Sylwestra.

Smok obejrzał się do tyłu i z wyraźnym zaciekawieniem w małych oczkach, z pochyloną na bok głową popatrzył na ludzi. Radośnie machnął ogonem, który jak tajfun przewalił się przez blat stołu, zmiatając z pół tuzina czar i wazonów. Ceramika z głuchym trzaskiem roztrzaskała się na podłodze, a błyszczące skorupy poleciały na wszystkie strony.

— Hej! Natychmiast przestańcie! — wrzasnął strażnik i stanął nagle, jakby dopiero teraz zauważył smoka.

Jego krzyk przemienił się w przeraźliwy skowyt, człowiek obrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki. Smok puścił się za nim majestatycznym kłusem, nie spiesząc się ani trochę, najwyraźniej gnany zwykłą ciekawością. Jego drogę znaczyła seria głuchych trzasków i brzęku tłuczonego szkła.

— Jeżeli nie zabierzemy go stąd natychmiast, nie ocaleje ani jeden eksponat — odezwał się Maxwell. — Porusza się z taką gracją, że nie później jak za piętnaście minut nie pozostanie tu ani jeden cały przedmiot. Obróci to wszystko w perzynę. A ty, Oop, trzymaj, na miłość boską, tego cholernego kota. W przeciwnym razie rozpęta się tu istne piekło.

Maxwell podniósł się z podłogi, ściągnął z głowy interpreter i wsunął go do kieszeni.

— Mogłabym pootwierać drzwi — zaofiarowała się Carol. — Spróbujmy go stąd wypłoszyć. Najgorzej będzie z bramą, ale chyba wiem już, jak to zrobić.

— Co sądzisz, Oop, o tej propozycji przepłoszenia smoka? — spytał Maxwell.

Smok, który w tym czasie dotarł do ostatniej z całego ciągu sal muzealnych, zawrócił i znowu zmierzał w ich kierunku. — Oop, pomóż mi z tymi drzwiami — zawołała Carol. Potrzebuję silnego mężczyzny.

— A co z kotem?

— Zostaw go mnie — rzucił szybko Maxwell. — Może będzie zachowywał się spokojnie i dam sobie radę.

Nieustający brzęk tłuczonych eksponatów zwiastował zbliżanie się smoka. Maxwell tylko jęknął słysząc ów dźwięk. Sharp, nie bacząc na dawną przyjaźń, gotów go z wściekłości oskalpować. Całe muzeum zmienione w pobojowisko, a Artefakt przeistoczony w galopujące tony mięsa.

Uczynił kilka niepewnych kroków w kierunku, skąd dochodziły odgłosy zniszczeń. Sylwester skradał się tuż przy jego nodze. W półmroku Maxwell ledwie dostrzegał niewyraźną sylwetkę buszującego smoka.

— Dobry smoczek — mruknął. — Uspokój się, malutki. Zabrzmiało to co najmniej głupio i nie na miejscu. Jakimi słowami, do cholery, można się było zwrócić do smoka?

Sylwester raz jeszcze warknął groźnie.

— Ty się trzymaj od tego z daleka! — krzyknął na niego Maxwell. — Jeszcze tylko twojego udziału brakuje nam do szczęścia!

Przemknęło mu przez myśl, że przerażony strażnik z pewnością dzwoni teraz na policję i podnosi piekielny alarm. Usłyszał za sobą skrzypienie otwieranych drzwi. Gdyby tylko smok raczył zaczekać na ich otwarcie, można by go wreszcie wygonić na zewnątrz. Maxwell zadał sobie nagle pytanie: co będzie, kiedy stworzenie w końcu znajdzie się na wolności? Przeszył go dreszcz na samą myśl o tym. Ujrzał w duchu olbrzymią bestię galopującą uliczkami i alejkami miasta. Może, mimo wszystko, byłoby lepiej zatrzymać go w zamkniętym pomieszczeniu?

Stał przez chwilę niezdecydowany, rozważając ujemne skutki zatrzymania smoka w zamknięciu i wypuszczenia go na wolność. Muzeum i tak było już mniej lub bardziej zniszczone, a nawet kompletne jego zrujnowanie wydało mu się mniejszym złem, niż wypuszczenie tej kreatury na wolność w obrębie miasta.

Wciąż jeszcze rozbrzmiewało skrzypienie otwieranych powoli drzwi. Smok, który dotychczas truchtał dość spokojnie, teraz puścił się szaleńczym galopem w kierunku wyjścia.

Maxwell odwrócił się gwałtownie. — Zamknijcie te drzwi! — krzyknął, po czym błyskawicznie uskoczył pod ścianę, schodząc z drogi szarżującego wprost na niego smoka.

Drzwi, częściowo już otwarte, nie zostały zamknięte, bowiem Oop i Carol pierzchli na boki, zmuszeni ustąpić miejsca galopującej ciężkimi susami w ich stronę górze mięsa.

Głośny ryk Sylwestra odbił się dudniącym, zwielokrotnionym echem w przestronnych salach muzeum i kocur rzucił się w pogoń za umykającym stworzeniem.

— Sylwester! Stój! — krzyknęła stojąca pod ścianą Carol. — Nie! Sylwester!

Wygięty w sinusoidę ogon smoka huśtał się nerwowo w trakcie biegu z boku na bok. Szkło w gablotach i szafach sypało się z trzaskiem, posągi padały na posadzkę — pas zniszczeń znaczył drogę smoka ku wolności.

Z dzikim charkotem Maxwell ruszył śladem Sylwestra i smoka, chociaż sam nie wiedział, co popchnęło go do tej pogoni. Zdawał sobie tylko sprawę, że nie było to pragnienie schwytania smoka.

Smok dotarł do otwartych drzwi, minął je długim susem, skoczył wysoko w powietrze, rozkładając jednocześnie skrzydła i zaczął nimi poruszać z ogłuszającym łopotem.

Maxwell również dobiegł do drzwi i zatrzymał się. Sylwester wyhamował efektownym ślizgiem, stanął na schodach przed głównym wejściem do muzeum, podniósł łeb w górę i posłał za wzbijającym się w niebo smokiem gniewny ryk.

Widok zaparł Maxwellowi dech w piersi. Blask księżyca padał na bijące powietrze skrzydła, i odbijał się czerwonymi, złotymi i błękitnymi refleksami od pokrytego łuskami grzbietu. Odnosiło się wrażenie, że w niebo powoli unosi się drgająca tęcza.

Oop i Carol wyskoczyli zza drzwi, stanęli obok Maxwella i zapatrzyli się w niebo.

— Wspaniały — szepnęła Carol.

— Owszem, wspaniały — przyznał Maxwell.

Dopiero w tej chwili w pełni uświadomił sobie, co się wydarzyło. Nie było już Artefaktu, a więc umowa z Kołowcem siłą rzeczy została zerwana. Podobnie przedstawiała się sprawa transakcji, którą miał prowadzić w imieniu krystalicznej planety. Ciąg zdarzeń, zapoczątkowany skopiowaniem jego wzorca falowego w czasie podróży do Systemu Jenocie] Skóry, zbliżał się do końca. Jedynie owa migocząca na niebie tęcza przypominała jeszcze, że wszystkie wydarzenia nie były tylko urojeniem.

Smok wznosił się coraz wyżej, zataczając olbrzymie koło. Jego samego nie było już widać, pozostała tylko ~ drgająca plamka o wszystkich kolorach tęczy.

— To zamyka sprawę — stwierdził Oop. — I co teraz zrobimy?

— To moja wina — powiedziała Carol.

— Nie było w tym niczyjej winy — uspokoił ją Oop. — Po prostu wydarzenia ułożyły się w ten sposób.

— W każdym razie unieważniliśmy transakcję Harlowa zauważył Maxwell.

— To się jeszcze okaże — rozległ się za ich plecami czyjś głos. — Czy ktoś byłby łaskaw wyjaśnić mi, co tu się dzieje? Odwrócili się jak na komendę.

W drzwiach stał Harlow Sharp. Ktoś włączył wszystkie światła w muzeum i jego sylwetka odcinała się ciemną plamą na tle jasnej smugi padającej przez otwarte drzwi.

— Muzeum jest zrujnowane, a Artefakt zniknął — powiedział. — Mogłem się domyślić, że spotkam tu was oboje, jestem zaskoczony jedynie obecnością panny Hampton. Sądziłem, że ma pani zdecydowanie lepszy gust w dobieraniu sobie towarzystwa. Chociaż ten pani szalony kot…

— Proszę nie mieszać z tą sprawą Sylwestra — oburzyła się. — On nie miał z tym nic wspólnego.

— A co ty powiesz, Pete? — zapytał Sharp. Maxwell pokręcił głową.

— Cóż, będzie dość trudno wszystko wyjaśnić…

— Mogłem się tego spodziewać — stwierdził Sharp. — Czy kiedy rozmawiałeś ze mną dzisiaj wieczorem, miałeś gotowy już plan tej akcji, czy jeszcze nie?

— Skądże — odparł Maxwell. — Można powiedzieć, że to był wypadek.

— Raczej kosztowny wypadek — zauważył Sharp. — Może was zainteresuje, że cofnęliście prace Czasu o stulecie, a może i więcej. Rozumiem, że udało wam się jakimś sposobem przenieść Artefakt i gdzieś go ukryć. W takim razie, moi drodzy, daję wam równo pięć sekund na przetransportowanie go z powrotem.

Maxwell zakrztusił się.

— Nigdzie go nie przenosiliśmy, Harlow. Jeśli mam być szczery, ledwie go dotknąłem. Sam nie wiem, jak to się stało, że przeobraził się w smoka.

— W co się przeobraził?

— W smoka. Mówię ci, Harlow…

— Ach, tak, przypominam sobie — stwierdził Sharp. Zawsze miałeś obsesję na punkcie smoka. Specjalnie udałeś się do Systemu Jenocie] Skóry, żeby znaleźć tego swojego smoka. Wygląda na to, że go w końcu znalazłeś. Mam nadzieję, że to dobry smoczek.

— Wspaniały — wtrąciła Carol. — Pokryty złotą łuską i błyszczący.

— Ach, wspaniały- powtórzył Sharp. — Czyż to nie jest cudowne? Pewnie możemy jeszcze zbić fortunę, obwożąc go po całym świecie. Założymy własny cyrk, którego główną atrakcją będzie prawdziwy smok. Już widzę te afisze głoszące wielkimi literami: „JEDYNY ŻYWY SMOK!”

— Ale on uciekł — szepnęła Carol. — Wzbił się i odleciał.

— Oop — jęknął Sharp. — Może ty mi wreszcie coś powiesz. Co tu się właściwie dzieje? Zwykle buzia ci się nie zamyka. Wyjaśnisz mi, co tu się dzieje?

— Zostałem upokorzony — bąknął Oop.

Sharp odwrócił się i z powrotem popatrzył na Maxwella.

— Chyba uświadamiasz sobie wagę tego, co zrobiliście, Pete — powiedział. — Strażnik zadzwonił najpierw do mnie, a potem chciał wezwać policję, ale stwierdziłem, żeby się wstrzymał, że już schodzę na dół. Nie miałem pojęcia, iż zniszczenia okażą się aż tak wielkie. Artefakt zniknął, więc nie będę go mógł teraz wydać, a to oznacza, że nie mam innego wyjścia, jak zwrócić wpłacone już za niego pieniądze. Poza tym wiele eksponatów zostało potrzaskanych w drobiazgi…

— Spustoszeń dokonał smok, zanim udało nam się go wypuścić — wyjaśnił Maxwell.

— Więc udało się wam go wypuścić? Nie umknął sam, ale został wypuszczony przez was?

— Niszczył wszystkie eksponaty. Sądzę, że jednak postąpiliśmy zbyt pochopnie.

— Powiedz mi szczerze, Pete. Czy to naprawdę był smok?

— Tak, naprawdę. Był unieruchomiony wewnątrz Artefaktu albo wręcz zamieniony w Artefakt. Nie pytaj mnie, jakim sposobem. Przypuszczam, że za pomocą czarów.

— Czarów?

— Czary rzeczywiście działają, Harlow. Nie wiem jak. Poświęciłem wiele lat na badanie czarów, ale nadal wiem niewiele więcej, niż wtedy gdy zaczynałem.

— Odnoszę wrażenie, że jeszcze kogoś brakuje mi w waszym towarzystwie — zauważył Sharp. — Kiedy rozpętuje się jakieś piekło, zwykle później znajduje się ktoś, kto maczał w tym palce. Czy możesz mi powiedzieć, Oop, gdzie znajduje się twój serdeczny przyjaciel, ów znamienity Duch?

Oop pokręcił głową.

— Nie sposób za nim nadążyć. Zawsze się gdzieś wymknie.

— To jeszcze nie wszyscy — kontynuował Sharp. — Myślę, że w tym gronie moglibyśmy poruszyć jeszcze jedną sprawę. Okazuje się, że nie sposób odnaleźć Shakespeare’a. Ciekaw jestem, czy ktoś z was nie mógłby rzucić trochę światła na jego zniknięcie?

— Był z nami przez jakiś czas — odparł Oop. — Siadaliśmy właśnie do kolacji, kiedy przeraził się śmiertelnie i dał stamtąd drapaka. Zdarzyło się to w chwilę potem, jak Duch przypomniał sobie niespodzianie, że jest Duchem Shakespeare’a. Jak wiesz, przez długie lata zastanawiał się nad tym, czyim jest duchem.

Powoli, jakby etapami, Sharp osunął się w dół i usiadł na najwyższym stopniu schodów. Omiótł spojrzeniem twarze wpatrujących się w niego ludzi.

— O niczym — jęknął. — Nie zapomnieliście absolutnie o niczym w swoim planie zniszczenia Harlowa Sharpa. Odwaliliście kawał dobrej roboty.

— Wcale nie mieliśmy zamiaru cię zniszczyć — odparł Oop. — Nie mamy nic przeciwko twojej osobie. Od pewnego momentu wszystko zaczęło układać się źle. Po prostu wydarzenia przybrały taki obrót..

— Po prawdzie powinienem teraz wyegzekwować od każdego z was wszystko, do ostatniego centa — zauważył Sharp. — Powinienem podać was do sądu i nie łudźcie się, że tego nie zrobię. Będę wnioskował, byście pokryli straty własną pracą na rzecz Czasu aż do końca życia. Zdajecie sobie chyba sprawę, że nawet wszyscy troje nie jesteście w stanie, do końca waszych dni, odpracować choćby ułamka tego, co z waszej winy Czas stracił dzisiejszej nocy. Zatem nie ma sensu zaskarżać was. Przypuszczam jednak, że policja będzie musiała wkroczyć w tę sprawę. Prawdę mówiąc, nie widzę sposobu na ominięcie interwencji policji. Obawiam się, że wszyscy troje będziecie musieli odpowiedzieć na wiele pytań.

— Gdyby tylko ktokolwiek zechciał mnie wysłuchać odezwał się Maxwell — mógłbym wszystko wytłumaczyć. Przez cały czas od mojego powrotu na Ziemię próbowałem naświetlić sprawę, usiłowałem znaleźć kogoś, kto chciałby mnie wysłuchać. Dziś po południu chciałem nakłonić ciebie…

— A więc spróbuj jeszcze raz, właśnie teraz, wyjaśnić mi wszystko — przerwał mu Sharp. — Tym razem postaram się wykazać pewne zainteresowanie. Przejdźmy na drugą stronę ulicy, do mojego biura, gdzie możemy usiąść i spokojnie porozmawiać. A może to ci również nie odpowiada? Prawdopodobnie jest jeszcze kilka rzeczy, które mógłbyś zrobić, by dokończyć dzieła doprowadzenia Czasu do bankructwa.

— Nie. Przypuszczam, że nie ma już takich możliwości stwierdził Oop. — Powiedziałem już na samym początku, że zrobiliśmy chyba wszystko, co było w naszej mocy.

Загрузка...