ROZDZIAŁ VIII

Już w ciemnym przejściu Shira usłyszała niewiarygodny, dudniący łoskot. Po ciszy panującej w sali próżności i po sferycznej muzyce w mglistym bezkresie ten łoskot sprawiał jej ból. Gdy przekroczyła próg, nabrał ogłuszającej siły.

Zatrzymała się, przerażona, wstrząśnięta widokiem, który się przed nią roztaczał. Jak ona sobie z tym poradzi? Co to wszystko ma symbolizować?

Znajdowała się znowu w grocie. Zwyczajnej, dość głębokiej grocie, wypełnionej potężnymi, gładkimi aż do połysku kamiennymi blokami, które przetaczały się i uderzały o siebie nawzajem w ciągłym ruchu. Kręciły się pojedyncze kamienie, każdy w swoim rytmie, a poza tym całe to zwałowisko wirowało wokół jakiejś potężnej, niewidzialnej osi.

Shira stała jak porażona. Naprawdę musi się przez to przedostać? Wydawało się to fizyczną niemożliwością. Spojrzała na wysokie sklepienie ponad blokami, które toczyły się nieprzerwanie jeden ponad drugim. Wszystko to przypominało jakiś monumentalny młyn z kamiennymi blokami w miejsce ziarna.

W rozpaczy, jaka ogarnęła Shirę, głos z wysokości spłynął jak pociecha, a był tak potężny, że niósł się wyraźnie poprzez łoskot i zgrzyt kamieni.

– Shiro z Nor! Teraz zostanie poddana próbie twoja mądrość i zaradność. To, czego nauczył cię twój dziadek i ty sama w ciągu ponad dwudziestoletniego życia.

Mądrość? To pozwalało się domyślać, że istnieje jakieś rozwiązanie. Ale znalezienie go z pewnością nie będzie łatwe. Bo głos wyraźnie dawał do zrozumienia, że trzeba wielkiej wiedzy, by sobie z tym poradzić.

Shira lubiła wyzwania, stanowiły dla niej bodziec.

Gdzie jest pochodnia? Nigdzie jej nie widać. Wszystko przesłania olbrzymia góra, stos przewalających się kamieni.

Głos odezwał się znowu:

– A poza tym zobaczymy, jak jest z twoją orientacją, Shiro.

Huk nie pozwalał jej myśleć jasno. By nie męczyć się niepotrzebnie, usiadła w wejściu do groty, zakryła uszy rękami i zaczęła się uważnie wpatrywać w przetaczające się z łoskotem głazy.

Ruch kamieni? Obserwowała je długo. W końcu ogarnęła ją senność, ale żadnej zasady dopatrzyć się nie mogła. Cała ta sprawa zaczynała przedstawiać się beznadziejnie.

Nagle w głębi mignęło światełko, krótko jak mgnienie dalekiej błyskawicy, ale zobaczyła je pomiędzy kamieniami. Natychmiast zniknęło znowu.

Ten krótki błysk dodał jej odwagi. Siedziała w głębokim skupieniu i znowu uważnie śledziła ruch kamieni z nadzieją, że jeszcze raz zobaczy światełko.

Minuty mijały. Nieskończenie długie i było ich nieskończenie wiele…

– Mar jest zmęczony – rzekł cicho Irovar do Sarmika.

– A kto nie jest? Ale on rzeczywiście ma wytrzymałość jak mało kto. Ten etap zajmuje naprawdę dużo czasu.

Sarmik rozejrzał się. Vassar spał na twardej ziemi, ale przecież Strażnicy Gór nie byli specjalnie rozpieszczeni, jeżeli chodzi o miękkie posłania. Irovar walczył dzielnie, by nie zasnąć. Tylko Daniel nie mógł sobie znaleźć spokoju, wychodził i wchodził do groty.

– Słońce zaraz osiągnie swój najwyższy punkt na niebie – rzekł. – Jest mglisto, ale widzę je poprzez chmury. Czy nikt nie ma niczego do jedzenia?

– Niestety. Ale korzeń tłumi głód.

– Ja nie wiem… – zaczął Daniel gwałtownie, ale zaraz pożałował tego i z wdzięcznością wziął od Sarmika kawałek korzenia. Okazywanie irytacji wydać się musi małostkowe, gdy pomyśleć, co Shira znosi właśnie teraz.

– Czy Shira ma ze sobą te korzenie?

– Mnóstwo – odparł Sarmik.

No tak, pomyślał Daniel cierpko, ale przestał już się zastanawiać nad tym, co jest rzeczywistością, a co wynikiem napięcia mózgu wywołanego narkotycznym działaniem korzenia.

Ukradkiem spojrzał na Mara. Bestia stała tam gdzie przedtem, nieruchomo, jak odpoczywający koń, przekładała tylko od czasu do czasu pochodnię z jednej ręki do drugiej. Od chwili gdy zapytał, jak długo ma tak stać, nie wyrzekł ani słowa. Daniel w zamyśleniu przyglądał się jego zdumiewającej twarzy. Za ohydną maską było w niej jakieś uderzające, dzikie piękno. Skóra na policzkach była tak napięta, że twarz sprawiała wrażenie wyrzeźbionej, a pod wiecznym zimnym uśmieszkiem dostrzegało się potężne szczęki. Nietrudno też było stwierdzić, że skośne oczy mogłyby być piękne, gdyby nie ten przywodzący na myśl śmierć brak uczuć. Nie, to nie wygląd, choć straszny, był najbardziej odpychający u Mara, a raczej atmosfera, którą wokół siebie stwarzał, nastrój nienawiści, przerażenia i śmierci.

Sarmik odezwał się i jego głęboki głos wibrował pod sklepieniem jaskini.

– Nie sądzę, by Tan-ghil potrzebował tak dużo czasu na przejście przez tę drugą grotę.

– Nie, ja też nie sądzę – odpowiedział mu Irovar. – Ale to chyba znaczna różnica. Z pewnością łatwiej jest być wyłącznie złym niż dobrym bez żadnej skazy.

Sarmik znowu zapadł w drzemkę, czekając starał się odpoczywać. Nawet Daniel dał za wygraną i usiadł, plecami oparł się o ścianę, rękami objął kolana. W jaskini zaległa cisza. Tylko woda w studni szemrała i pluskała, a od strony pochodni dobiegał stłumiony szum. Na dworze chmury odniosły ostateczne zwycięstwo i zaczął padać lodowaty deszcz.

Shira podniosła się w napięciu. Nic dziwnego, że nie odnalazła żadnego rytmu w ruchu kamieni! Oczywiście, toczyły się one według pewnego wzoru, ale musiało minąć nieskończenie dużo czasu, by krąg się zamknął. Trzy razy dostrzegała słabe światełko i za każdym razem przerwy były takie same. Starannie oceniała położenie każdego głazu. Błysk światła nie stanowił znaku, że teraz może rzucić się w chaos i szukać przejścia. Zawsze gdy widziała światło, droga tuż przy niej była zamknięta, musiało jednak istnieć przejście za następnymi kamieniami. Natomiast mniej więcej w połowie okresu pomiędzy kolejnymi błyskami światła na moment ukazywało się przejście między dwoma potężnymi głazami niedaleko niej, tyle tylko że za tymi kamieniami droga znowu nieubłaganie się zamykała.

Teraz jednak Shira znała już drogę, przynajmniej do pewnego punktu. Najpierw należało przejść przez ten otwór, który od czasu do czasu tworzył się tuż przy niej. A potem szybko, zanim znowu wszystko się zamknie, w górę po jednym z kamieni. Nad nim bowiem powinien też w chwilę później powstawać otwór. Potem w lewo, na skos przez grotę. Ale z tym właśnie wiązała się największa trudność. Z miejsca, w którym Shira stała, nie mogła ocenić, jak przetaczają się kamienie w tamtej części. Musiała jednak podjąć ryzyko.

Ta próba nie miała na celu odkrycia jej słabostek tak jak w sali próżności. To był sprawdzian inteligencji, odwagi i zaradności. Wszystko zależało od tego, jak szybko potrafi teraz myśleć, czy trafnie oceni sytuację. Dawne głupstwa i błędy nie miały wpływu na to, co się stanie.

Ta myśl dodała jej sił i raz jeszcze pobudziła zmęczone ciało do działania.

Niecierpliwie czekała na otwarcie się przejścia. Musiała decydować się szybko, by nie zostać zmiażdżona przez wciąż przewalające się kamienie. Minuty wlokły się w ślimaczym tempie.

A może błędnie obliczyła? Może po prostu w ogóle nie istnieje żaden system? Wobec tego czy nie ma innych możliwości? Och, jak trudno myśleć spokojnie i trzeźwo!

Owszem! Te kamienie ukazują się najpierw, a potem natychmiast otwiera się przejście. Tam obracają się powoli, z hukiem, gotowe zmiażdżyć wszystko, co po drodze. Teraz… zaraz…

Już! Z tłukącym się w piersi sercem Shira skoczyła naprzód, przecisnęła się w wąskim przesmyku między kamieniami i wskoczyła na olbrzymi głaz za nimi. Nie od razu trafiła, kamień był wyższy, niż myślała, ale czołgając się i wdrapując, znalazła się w końcu na górze. Podjęła próbę przejścia i nie mogła się cofnąć! Nie wolno jej było myśleć, że znajduje się w środku tego młyna z toczącymi się, przewalającymi kamieniami nad sobą, pod sobą i z wszystkich stron, nie wolno ulec panice!

Piękna kunka zaczynała jej przeszkadzać. Kilkakrotnie mało brakowało, a byłaby się zakleszczyła między kamieniami. Shira w biegu zerwała okrycie; uczyniła to z wielkim żalem. Nie dlatego, że we wnętrzu góry panował chłód, ale po prostu lubiła ten strój, jedyną ładną rzecz, jaką posiadała, taką wypracowaną, przez całe tygodnie, ba, miesiące szytą ze starannie dobieranych skórek.

Straciła sekundę na zdjęcie kurtki. To była kosztowna sekunda. Musiała natychmiast rzucić się do przodu, by nie zostać zmiażdżona przez kamienie.

Na lewo… Tak! Tam było długie przejście. Od czasu do czasu przetaczał się tam jakiś głaz, ale zawsze udawało jej się uskoczyć w bok.

W końcu nadeszło najtrudniejsze. Przejście się skończyło, Shira stała w głębi groty, ale nowego otworu nigdzie nie dostrzegała. Nie pozostawało jej nic innego, jak stać spokojnie i czekać, podczas gdy kamienie zbliżają się ze wszystkich stron, a grota drży.

Tam! W ostatniej chwili dostrzegła możliwość, cień możliwości. Ale mogła wykonać jedynie ruch w tył, do tej części groty, w której siedziała tak długo i obserwowała.

Czy zatem to wszystko było pomyłką? Czy została wciągnięta w pułapkę, z której nie ma wyjścia? Nie miała czasu na wahanie. Musiała chwytać się tej jedynej okazji, jaka się nadarzała.

Przyciśnięta do ściany, od której dopiero co się oderwała, tyle że teraz stała znacznie wyżej, rozglądała się gorączkowo za jakimś kolejnym przejściem. Kamienie przed nią kręciły się wciąż i wciąż w kółko, a ona nie mogła oka z nich spuścić, by nie utknąć tu na zawsze. Kamień, na którym stała, zaczął się usuwać spod jej stóp, więc przerażona przeskoczyła na sąsiedni. Całą siłą woli przymuszała się, by myśleć jasno i zachować zdolność oceny sytuacji. W pewnej chwili znalazła się na samej górze, pod sklepieniem groty, i leżąc na brzuchu czołgała się ku centrum pomieszczenia. Najbardziej bała się, że w pewnym momencie będzie musiała wybierać pomiędzy dwiema różnymi możliwościami i że wybierze źle.

Na razie wszystko szło dobrze, ale wiedziała też, że w każdej chwili przejście może zostać zamknięte, a kamienie będą nieubłaganie mleć dalej. Słuch jej już nieco przywykł do tego dudniącego, zgrzytliwego, wizgliwego łoskotu, za co była losowi szczerze wdzięczna.

A jednak musiała popełnić błąd! Oto wszelkie przejścia zostały zamknięte. Shira uświadomiła sobie, że broda jej się trzęsie. Będzie zgubiona, jeżeli nie… Nie, tego przecież zrobić nie może!

Owszem, musi! Pośrodku największego kłębowiska kamieni ukazał się ciemny otwór. Ale jak tam zejść? Do tego kotłowiska głazów, które przewalają się, odwracają i zmieniają miejsce?

Niemal bez udziału woli Shira zsunęła się w dół. Nie było już ani sekundy na zastanawianie się. Co by się stało, gdyby ześlizgnęła się w złym kierunku? Gdyby otwór był za nią, a ona nie mogła go zobaczyć? Rękami i nogami chwytała się bloków, które przesuwały się nieustannie, nie dając żadnego oparcia. Ale otwór w dole wciąż był widoczny, mimo że rozpoczęła tę przeprawę zbyt późno. Kamienie za nią przemieszczały się tak szybko, że w którymś momencie kosmyk jej włosów został przytrzaśnięty i potężnym szarpnięciem wyrwany. To była groźna przestroga – oto co stanie się z nią samą, jeśli nie będzie dość ostrożna.

Nagle wszystko się zamknęło. Ze wszystkich stron. Była uwięziona we wnętrzu tego straszliwego młyna.

Nerwy Shiry zaczynały odmawiać posłuszeństwa. I to było najgroźniejsze. Jeśli teraz popełni błąd, pójdzie w niewłaściwą stronę, nie będzie dla niej ratunku. Wszystko się pod nią kręciło, odsuwało na boki i wracało, mełło i przecierało. Shira nieustannie przenosiła się z miejsca na miejsce w ślad za poruszającymi się kamieniami, nie wiedziała już, gdzie się znajduje, czy posuwa się w tył, czy w przód, w górę, czy w dół. Jedyne, co mogła robić, to się przemieszczać, dopóki istniał jeszcze dla niej choćby najmniejszy kawałek miejsca pomiędzy tymi bezlitosnymi kolosami.

Wreszcie zdarzyło się coś, czego bała się najbardziej. Udało jej się odpocząć przez chwilę, gdy nagle, sama nie wiedząc jak, znalazła się na samym dole groty. Cóż za cudowne uczucie stać na pewnym gruncie, który się nie kołysze i nie kręci! Ale długo nie mogła się tym rozkoszować. Kamienie zbliżyły się znowu i ukazały się dwa przejścia.

Shira jęknęła. Czas naglił, tak strasznie naglił, nie mogła wybrać rozsądnie, musiała się usunąć jak najszybciej, a w ogóle nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.

Wtedy znowu błysk światła pojawił się w szczelinie pomiędzy dwoma głazami. Shira posłała ciche podziękowanie Marowi, bogom czy nie wiadomo już komu, kto to sprawił. Bez dalszych wahań rzuciła się stronę coraz węższego przejścia.

W pierwszej chwili myślała, że to pułapka i że weszła w nią dlatego, iż jedyną możliwość, jaka jeszcze istniała, by posuwać się do przodu, stwarzało niskie i ciasne pomieszczenie na samym dole. Zdawała sobie sprawę, że się spóźnia, gdyż owo pomieszczenie stawało się coraz mniejsze. Błyskawicznie wpełzła do środka, dosłownie w ostatniej chwili, bo nasuwający się blok kamienny o mało nie uderzył jej w plecy.

Przeszła przez korytarz i mogła się znowu wyprostować. I teraz znacznie wyraźniej widziała odblask pochodni, blisko, ale oddzielony od niej murem. Ostatnie, bolesne wyczekiwanie, gdy najchętniej rzuciłaby się naprzód, nie bacząc na to, co się stanie, ale zmusiła się, by stać i czekać, aż pojawi się najlepsza możliwość, i oto…

Znajdowała się po drugiej stronie! Już nic nie zamykało jej drogi do światła, które ukazało się w drzwiach nie większych niż wejście do namiotu.

Z ubrania Shiry zostały strzępy. Z poobcieranymi łokciami i kolanami, z krwawiącymi rękami, zataczając się przekroczyła kolejny próg. Potem położyła się na plecach, objęła rękami głowę i zamknęła oczy. Wszystko wokół trwało w ciszy. Słyszała swój własny oddech, świszczący, urywany, bolesny. Jeden jedyny raz rozległo się uderzenie w bęben – tak ciężkie, że podstawa góry zadrżała pod leżącą Shirą.

W zewnętrznej grocie Sarmik odetchnął głęboko.

– No, nareszcie!

Irovar wyprostował się i mrużył oczy. Mar przestępował z nogi na nogę i nagle Daniel uświadomił sobie, co w starych podaniach skandynawskich oznaczało imię Mar. Koń bojowy…

Rzeczywiście, sposób, w jaki Mar stał na kamiennej płycie, cierpliwy, nieruchomy, wszystko to przywodziło na myśl niezwykłą zdolność konia do spania na stojąco. Ale Mar nie spał. Od czasu do czasu w jego diabelskich oczach pojawiał się zimny błysk, który napełniał Daniela głęboką odrazą.

Oczy go piekły, wysuszone, jakby wypełnione piaskiem, a w ustach zasychało z głodu i pragnienia. Oczywiście powinien był spać, ale nie pozwolił sobie na to: chciał towarzyszyć samotnej wędrówce Shiry, choć w żaden sposób nie mógł jej pomóc. Daniel jednak należał do ludzi, których nieustannie dręczą wyrzuty sumienia, że nie zrobili dostatecznie dużo dla swoich bliźnich. Dlatego nie był w stanie odpoczywać.

Jedno pytanie drążyło nieustannie jego mózg: Czy jeszcze kiedyś zobaczą tę małą, niezwykłą Shirę?

Minęło sporo czasu, nim Shira była w stanie znowu otworzyć oczy. Ciało miała obolałe, poobcierane do krwi, zesztywniałe. Z cichym jękiem zaczęła się podnosić.

Nie jestem już w stanie iść dalej, myślała. Ale muszę. Głód zaczyna mi się dawać we znaki, cudowne korzenie z Taran-gai już wiele nie pomogą. Żułam ich już tyle, że ich smak dławi mnie w gardle. Ale dobrze, że je mam. Sprowadzają takie dobre myśli, człowiek żyje jakby w świecie snów…

Muszę iść dalej, będę i tak coraz słabsza z głodu. Tylko w żadnym razie nie wolno mi zepsuć wszystkiego przez nadmierny pośpiech. To najgorsze, co mogłabym zrobić, zresztą wyraźnie było to widać w ostatniej grocie. Muszę dać sobie tyle czasu, ile go potrzeba. No właśnie, czas… Jak długo już jestem tu, we wnętrzu góry? Tu przecież nie istnieje czas, nie ma słońca ani śladu pulsującego ziemskiego życia… Przeszła przez bramę. Ogarnęła ją wielka cisza. To była jakaś nowa odmiana ciszy. Nie ta dzwoniąca cisza wieczności jak wtedy, przy spotkaniu z Shamą, gdy czas się zatrzymał. Nie szumiąca cisza w wirującym bezbrzeżnym morzu mgły, gdy kobiecy głos śpiewał dziwną pieśń. Tutaj panowała cisza absolutna, przygniatająca, gęsta, działająca na nerwy. Nie było słychać nawet najmniejszego dźwięku. Shira przypomniała sobie, że zdarzało jej się czasami przeżywać ciszę tak intensywną, że aż słyszalną. Ale teraz to nie było tak. Ta cisza była ciężka, martwa.

Zobaczyła drogę, wąski pomost wznoszący się ku górze na zawrotne wysokości ponad pustką, a daleko, daleko stąd droga opadała znowu zakolami nad taką samą pustą przestrzenią.

Shira doznała nagle uczucia, że jej wędrówka jest w jakiś niezwykły sposób skierowana ku wnętrzu. Zapytała o to.

– To prawda, Shiro – odpowiedział głos. – To najtrudniejsza podróż, jaką człowiek może przedsięwziąć, wędrówka coraz dalej i dalej w głąb własnej duszy. Niewiele ludzi jest w stanie oglądać siebie samych w ten sposób. Dlatego byłaś do tego przygotowywana od samego urodzenia, Shiro. Żeby wędrówka była łatwiejsza. I przodkowie twego przyjaciela Daniela także wiele zrobili, byś nie musiała płacić zbyt wysokiej ceny za niewiedzę. Od dawna poznawałaś świat, który nie jest przeznaczony dla ludzi.

– Żeby wędrówka była łatwiejsza? – roześmiała się gorzko, rozcierając poobijane łokcie. – No, można to i tak nazwać.

Przemilczała natomiast, że już się wcale nie przejmuje przekleństwem, że nie obchodzi ją, czy Taran-gaiczycy i Ludzie Lodu zostaną od niego uwolnieni. Teraz to nie wydawało się ważne.

– Ale gdzie ja jestem? – zapytała z głową uniesioną w górę.

– Ta droga nazywana jest mostem zła. Jest bardzo długa, bo musi się na niej zmieścić całe twoje przeszłe życie. Znajdują się tu wszystkie te cechy, które należą do zła, takie jak gniew, złośliwość, zawiść, żądza zemsty i tak dalej. Na tym moście spotkasz wszystkich, których kiedykolwiek zraniłaś. I możesz być pewna, że oni nie ułatwią ci drogi.

– Co może się stać? – zapytała Shira spłoszona.

– Most, jak widzisz, jest bardzo wąski. Im mniej grzechów masz na sumieniu, tym będzie szerszy. Ale zawsze wtedy gdy w twojej duszy rozżarzy się zło, most będzie się zwężał. Przy prawdziwych przestępstwach może się załamać, ukaże się wtedy przepaść, której sama nie pokonasz. To wszystko odnosi się do twoich myśli. Kiedy jednak spotkasz na moście kogoś, komu otwarcie i świadomie wyrządziłaś krzywdę, wtedy strzeż się!

Głos umilkł. Shira przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko, bardzo głęboko, i powoli zaczęła wchodzić na biały łuk mostu.

Właściwie nie był to most w zwyczajnym pojęciu. Raczej droga, wąska dróżka w przezroczystym powietrzu.

Na początku droga była dość szeroka, Shira szła więc szybko. Miękkie buty zdarte już były na strzępy i raczej przeszkadzały, zdjęła je zatem i wyrzuciła. Wirując opadały w bezkresną pustkę pod mostem.

Zaskakująco łatwo posuwała się naprzód. Oczywiście, to tu, to tam most się zwężał, raz nawet musiała przez jakiś czas balansować na wąskiej krawędzi, ale nie były to poważne trudności. Chętnie zapytałaby głosu, jakie to złe myśli sprawiły, że most tak się zwęził, ale uznała, że lepiej dać temu spokój. Nie ma powodu, by grzebać się w przeszłości, i żadnej też z tego nie byłoby korzyści. Wystarczy udręk, które same się nasuwają.

Osiągnęła największe wzniesienie drogi, która teraz opadała w dół, gdzie Shira zobaczyła światełko pochodni. Podniesiona na duchu ruszyła szybciej przed siebie, gdy nagle musiała się zatrzymać.

Przed nią wyrastała przeszkoda.

Tak blisko końca. Przeszkoda musiała się wyłonić dopiero co… No, tak, oczywiście!

Most miał teraz szerokość liny, a przejście zastawiał jakiś mężczyzna. Milo!

– Nie chciałaś mnie zabrać na Górę Czterech Wiatrów! – wykrzyknął z nienawistnym grymasem. – Myślisz, że to było miłe, co?

Pojmowała, że zraniła go boleśnie.

– Przepraszam cię, naprawdę mi przykro – powiedziała z żalem. – Byłam taka przerażona, wszystko to mnie przygniatało. Przepuścisz mnie? Bardzo cię proszę!

– Nie mogę, choćbym chciał. Stoję tu jak przyrośnięty, nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca. Bez trudu mógłbym zepchnąć cię w dół, ale…

– Jej przestępstwo wobec ciebie powinno zostać wybaczone! – zawołał głos. – Ty sam też nie byłeś dla niej specjalnie miły. Przejdź obok niego, Shiro, jeśli możesz!

Sztywna ze strachu balansowała na wąskim odcinku mostu. Nigdy w życiu nie zdoła przejść obok Milo! Stali teraz bardzo blisko siebie, on z rękami na plecach, żeby przypadkiem nie dać jej jakiegoś oparcia.

Czy mogłaby się go złapać? Przytrzymać mocno? Spróbowała. Natychmiast poczuła, że przenika ją tysiące drobniutkich, ostrych igieł, zachwiała się i o mało nie spadła w przepaść.

To ją zezłościło. Przykucnęła, obiema rękami chwyciła cienki sznur, jakim teraz była droga, i opadła w pustą przestrzeń. Po czym, przekładając ręce, wyminęła stopy Milo, podciągnęła się znowu w górę i stanęła na nieco szerszej i pewniejszej podstawie. Milo powoli przemienił się w smugę dymu, a po chwili zniknął.

Teraz nie było już przeszkód, Shira pobiegła do chybotliwego płomienia pochodni i wkrótce zatrzymała się przed wąskimi i niskimi drzwiami, ale nie tak niskimi, by pochylona nie mogła przez nie przejść. Rozległ się dźwięk kolejnego uderzenia w bęben.

Nie zatrzymując się Shira szła do następnej sali.

Była ona niewielka. Dużo mniejsza niż poprzednie, ale z tego powodu wcale nie sympatyczniejsza.

Shirę oświetliło ostre światło. Wypływało z podłogi ułożonej z rozpalonych, bardzo ostrych kawałków kości. Zostały umieszczone tak przemyślnie, że przy każdym kroku, nawet najbardziej ostrożnym, w stopę wbijały się dwa, najwyżej trzy szpikulce, co było dużo bardziej dokuczliwe, niż gdyby ostrza znajdowały się bliżej siebie.

Intensywne, rozpalone do białości światło towarzyszyło nieznośnie silnym dźwiękom; czemuś, co przypominało przenikliwy głos szarpanych grubych strun, przejmujący, piskliwy głos fletów, jazgotliwe bębenki i ogólny łoskot, który trudno z czymkolwiek porównać.

– Co to znaczy? – zawołała udręczona.

– Poradziłaś sobie bez trudu z poprzednim zadaniem, Shiro z Nor. Zobaczymy, czy równie łatwo dasz sobie radę teraz. To jest rozpalona do białości sala przestępstw. Tutaj są karane wszelkie przestępstwa, a także kłamstwa i dawanie fałszywego świadectwa.

Pociemniało jej w oczach. Tego nikt nie wytrzyma, pomyślała. Trzeba stąd uciekać, dopóki zmysły się nie pomieszają. Och, co będzie z moimi stopami? Bez butów?

Sądziła, że płomienia pochodni nie zdoła tu zobaczyć, ale mimo wszystko, poprzez cały ten żar, na przeciwległej ścianie jarzył się czerwony blask. Skierowała się w tamtą stronę i szła szybkim, długim krokiem. To dziwne, ale się nie poparzyła, a kościane wióry pochylały się pod jej stopami tak, by jej nie ranić. Po kilku sekundach znalazła się przed kolejnym wejściem, gdzie musiała oprzeć się rękami o podłogę i przeczołgać, tak niskie były drzwi.

– Wielkie nieba! – zawołał Sarmik. – Tym razem to poszło, trzeba przyznać! Zdawało mi się, że poprzednie przejście było krótkie, ale to bije chyba wszelkie rekordy.

Irovar także odetchnął z ulgą.

– Jak to dobrze dla Shiry – szepnął wzruszony.

– Teraz już naprawdę niewiele jej zostało.

– Dla Mara też dobrze – powiedział Daniel. – Trudno zrozumieć, jak on to wytrzymuje. Stoi tak już ponad dobę. Nadchodzi kolejny wieczór.

Umilkli znowu, próbując ułożyć się wygodniej na nierównych, zimnych skałach.

Wszyscy myśleli o tym samym: byli tu całą grupą, stosunkowo bezpieczni, w dość wygodnych warunkach. Shira natomiast musiała iść sama, pokonywać nieznane niebezpieczeństwa i lęk. Shira nie miała nikogo!

Ogłuszona potworną kakofonią wczołgała się do środka. Dwie poprzednie sale pokonała z taką łatwością, że teraz lękała się najgorszego.

Wciąż była oślepiona, nic nie słyszała i nie bardzo zdawała sobie sprawę, gdzie się znajduje. Dlatego zatrzymała się, oparła plecami o ścianę i czekała, aż wróci jej znowu wzrok i słuch. Jedyne, co tu odczuwała, to wilgotne, parujące gorąco. Po chwili zaczął do niej docierać szelest spadających kropel, miarowy, spokojny. Potem dosłyszała jakieś słabe mruczenie, jakby szepczące, stłumione głosy w powolnej, przyciszonej rozmowie. Otworzyła oczy.

Ukazał jej się dziwny, wilgotny krajobraz w błękitnej i złotozielonej tonacji. Dostrzegała coś przypominającego drzewa, blade, jakby wyrosłe bez słońca pnie ze zwisającymi wężowatymi konarami, kiwającymi się wolno tam i z powrotem, jakby czegoś szukały. Z ziemi w kłębach i spiralach unosiła się para, wydobywała się także z koron drzew, pokrywających cały sufit swymi białymi, zwisającymi gałęziami i podobnymi do dłoni liśćmi, z których przez cały czas powoli skapywały krople.

– Jestem gotowa! – zawołała Shira, zachęcona swymi ostatnimi zwycięstwami. – Czego się tutaj ode mnie oczekuje?

– Oto las zawiści i pożądania – odparł głos. – Należy do tego także zazdrość, ale jeśli o ciebie chodzi, możemy to pominąć. Będzie ci zatem nieco łatwiej niż innym. Jedyne, co masz zrobić, to iść za światłem pochodni. Ruszaj!

Shira z wahaniem poszła po wilgotnej ziemi. Rozkołysane gałęzie jakby się ocknęły, sprawiały teraz wrażenie trąb śledzących wszystko, co się rusza w ich lesie. Wąchały, wietrzyły i tropiły niczym niewidome istoty w poszukiwaniu zdobyczy.

Nietrudno było dostrzegać światło pochodni. Ze względu na gorąco i parę migotało na tle lasu jak mała latarenka we mgle. Chodź! zdawało się wołać. Chodź, to nie jest niebezpieczne!

Ziemia uginała się pod jej stopami. Przy każdym kroku nogi zapadały się głęboko. Głosy szeptały i mruczały podniecone, ale wciąż cicho, ciągle opanowane. Gałęzie kołysały się, a w dół się zsuwały liście niczym szukające po omacku dłonie. To chyba naprawdę były dłonie z rozczapierzonymi długimi palcami, poruszającymi się gorączkowo w powietrzu, by schwytać intruza.

Shira drgnęła i zatrzymała się. Oblała ją fala zimnego potu.

W głębi lasu przy drzewie, opasany tymi dziwnymi gałęziami podobnymi do ramion, wisiał szkielet. Musiał tam wisieć od niepamiętnych czasów, taki był biały i jakby wypolerowany do połysku. Biedny człowiek, pomyślała Shira. Zastanawiała się, czy i on, podobnie jak ona, został zmuszony do tej wędrówki, czy też poszedł z własnej woli. Domyślała się, że w tamtych czasach źródła życia były bardziej znane i że być może wielu próbowało je odnaleźć. Ona sama jest tylko późną wysłanniczką, ostatnią desperacką próbą bogów, by uratować nieszczęsny lud Taran-gai (i samych siebie). Ale poza tym nikt już o źródłach życia nie pamiętał.

Zawiść, pożądanie… Jak z tego punktu widzenia rysuje się jej przeszłość? Shita zastanawiała się, wciąż idąc przed siebie pod tymi obrzydliwymi mackami, które się za nią wyciągały. Zaraz jednak musiała przerwać rozmyślania, bo jakaś podstępna gałąź chwyciła ją i mocno trzymała.

Walczyła, żeby się uwolnić, ale gałąź nie ustępowała. A od najbliższych drzew wyciągały się wolno długie macki i zbliżały się do niej.

– Ratunku! – wrzasnęła Shira jak oszalała.

– Kto ma cię ratować? – zapytał głos ironicznie. – Sama musisz sobie z tym poradzić. Teraz zobaczymy, jak to było podczas zawodów w Nor. Ile razy pragnęłaś ponad wszystko nagrody i jak bardzo zazdrościłaś tym, którzy zwyciężyli.

– Zwracacie uwagę na takie głupstwa? – wybuchnęła Shira ze złością. – Naprawdę nie macie przeciwko mnie nic poważnego i musicie czepiać się byle czego? Mój dobry dziadek chciał, żebym uczestniczyła w zawodach i zdobywała sprawność, która pozwoli mi wypełnić zadanie, jakie postawiły przede mną duchy. I nie mogę sobie przypomnieć, bym szczególnie gorąco pragnęła nagrody albo zazdrościła tym, którzy zwyciężyli.

– Oj, oj – odezwał się głos. – Nie trać panowania nad sobą, to może cię drogo kosztować! I nie martw się, przygotowaliśmy dla ciebie gorsze rzeczy. A teraz idź wolno!

Ręce puściły. Shira otrząsnęła się.

– Przepraszam! – powiedziała pokornie. – Przykro mi z powodu tego wybuchu.

– Byłaś przestraszona – odparł głos pojednawczo.

Zalękniona szła dalej przez ten chory, złotozielony las. Jej nerwy zostały poważnie nadszarpnięte, teraz podskakiwała na dźwięk najlżejszego szelestu. Chciała iść szybciej, ale nie mogła, bo grunt był taki podmokły, że musiała przy każdym kroku bardzo wysoko podnosić nogi.

Wtedy to mamrotanie wokół niej przeszło w jakieś szumiące crescendo. Nagle spostrzegła, że znajduje się w zamknięciu, otoczona murem z gałęzi, rąk i drzew. Nie! myślała w panice. Nie, nie chcę już więcej!

Mdliło ją ze strachu. Nie mogąc nic uczynić, musiała patrzeć, jak te obrzydliwe ręce zbliżają się do niej coraz bardziej, jak ohydne ramiona ją opasują, oplątują niby sieć. Stopy Shiry utraciły kontakt z ziemią i poczuła, że jest unoszona w górę, ku koronom drzew.

– Powiedziałem ci, Shiro z Nor. Czekają cię gorsze rzeczy. Oto kara za zawiść, jaką odczuwałaś wobec wszystkich normalnych ludzi. To kara za twoją tęsknotę, by być taka jak oni, by uniknąć swego powołania.

Shira nie była w stanie mówić głośno, ale zdołała wyszeptać z goryczą:

– Och, jacy wy jesteście niekonsekwentni, moi prześladowcy! Przecież dopiero co zostałam ukarana za dumę, jaką czułam z tego powodu, że zostałam wybrana, a teraz mam być ukarana za to, że chciałam być normalna.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, byś żywiła oba te uczucia jednocześnie.

Chciała zaprotestować, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Ku swemu przerażeniu zobaczyła, że opuszcza się ku niej jakaś gałąź. Nie było na niej żadnych przypominających dłonie liści, tylko jeden bardzo długi cierń.

Cierń próbował ją ukłuć, a ona zdążyła odchylić się tylko na tyle, na ile pozwalała krępująca ją ciasna plątanina. Kolec starał się trafić ją w serce, boleśnie dźgał w żebra. Jęcząc z bólu straciła świadomość i opadła na wijące się, dławiące ją macki.

– No tak – rzekł Sarmik podejrzanie spokojnym tonem. – Pochodnia znowu gaśnie.

– Wiedziałem, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe – westchnął Irovar zgnębiony. – Och, co robić? Jak pomóc ukochanej wnuczce?

Wszyscy już się pobudzili. Dawno minęła północ. Mar czuwał już drugą dobę. Vassar podszedł do niego.

– Podnieś pochodnię wyżej, Mar! – poprosił przestraszony. – Shira znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

– Pokój jej pamięci – odparł Mar lekceważąco i nic nie wskazywało na to, że zamierza posłuchać.

– Podnieś pochodnię, ty skośnooki demonie! – wrzasnął Irovar z wściekłością. – Przecież tylko ty możesz jej pomóc.

Mar posłał mu nienawistne, złe spojrzenie.

– Nie jestem jej niańką!

Daniel podszedł do niego.

– Chcesz się zemścić na Tan-ghilu, czy nie chcesz? – zapytał groźnie.

– Nie chcę!

Lęk o Shirę dał im siły, by rozmawiać z Marem, a Daniel nie ważył słów, które wypowiadał:

– Myślisz, że on ci dał takie szczęśliwe życie? Pamiętasz, co się działo, kiedy byłeś dzieckiem? Mogę sobie wyobrazić, że włóczyłeś się sam, bo inne dzieci nie chciały się z tobą bawić. A stare baby spluwały na twój widok. O, ciebie zapewne to życie uczyniło odpornym, ale czy chciałbyś, żeby w Taran-gai nadal rodziły się takie dzieci? Chcesz patrzeć, jak siedzą zranione i smutne i tylko z daleka patrzą, jak inne dzieci się bawią? Shira jest jedyną istotą na ziemi, która może uwolnić twój i mój ród od tego przekleństwa, które tak wielu kobietom odebrało życie i które z ich dzieci czyniło diabły w ludzkiej skórze. Jest w twojej mocy jej w tym przeszkodzić, możesz opuścić pochodnię i pomóc nieśmiertelnemu Tan-ghilowi, sprawić, że nadal będzie niszczył nasze rody. No, co wybierasz?

Daniel czuł, że kręci mu się w głowie. Z trudem znosił rozpalone pragnieniem mordu spojrzenie Mara i jego wściekły, ostrzegawczy syk.

Sarmik patrzył na nich bez słowa, a Vassar otworzył usta ze zdumienia. Nigdy nikt nie odważył się w ten sposób mówić do Mara! Irovar wstrzymał dech. Jeśli teraz Daniel rozdrażni Mara, dla Shiry nie będzie ratunku.

– Pochodnia! – jęczał Irovar. – Pochodnia… Ona gaśnie!

– Shira – szeptał Vassar. Po chwili chłopiec z Taran-gai wybuchnął płaczem.

Sarmik ukrył twarz w dłoniach.

Wolno, z najgłębszą niechęcią, Mar podniósł pochodnię.

Shira ocknęła się na bagnistej ziemi. Gałęzie ją puściły, w lesie panował spokój. Uniosła się, podpierając łokciami, i stwierdziła, że miękki mech jest czerwony od jej krwi. Szlochała zdjęta strachem. Z trudem usiadła i zaczęła rwać koszulę na kawałki. Ale otoczenie, w którym się znalazła, przerażało ją, wstała więc i wciąż drąc koszulę, ruszyła w stronę bladego płomyka pochodni.

Szlochała i pociągała nosem, półprzytomna ze strachu i osamotnienia. Rana krwawiła mocno; przerażona do ostatnich granic patrzyła, jak plama krwi się rozlewa. Łzy oślepiały ją, płakała głośno, nie mogąc się powstrzymać. Nie wiedziała, co ją uratowało, ale zdążała tam, gdzie widniał płomyk pochodni, jej jedyna pociecha i nadzieja.

Przejście okazało się zbyt wąskie, by mogła się w nim zatrzymać i opatrzyć ranę. Musiała albo zostać tam, gdzie była, albo przejść na drugą stronę. Mając na myśli stare powiedzenie: „Wiesz, co tracisz, nie wiesz, co zyskasz”, postanowiła zostać.

Las pogrążony był w ciszy. Szemrzące głosy umilkły, z drzew też już nie kapało. W tej sali próba się skończyła.

Opatrywanie własnych ran nie należy do najłatwiejszych czynności, ale Shira zdołała sporządzić prowizoryczne bandaże z podartej koszuli. Potem otarła łzy, odetchnęła głęboko i zdecydowanie przeczołgała się przez kolejny otwór.

Mężczyźni w zewnętrznej grocie ocierali pot spływający im po twarzach, gdy słuchali kolejnego bicia w bęben. Daniel szepnął: „Dzięki ci, Mar” i w odpowiedzi usłyszał wściekłe przekleństwo.

Shira rozglądała się w nowym otoczeniu. Było tu dość ciemno, panował jakiś pełen cieni mrok, ale zdołała sobie uświadomić, że to jezioro, rozległe, ginące w oddali. Woda w nim nie była czysta, miała kolor tak ciemnej purpury, że sprawiała wrażenie czarnej.

– O, pływać przecież umiem – westchnęła Shira z ulgą.

Była tak zmęczona, że nie reagowała już odpowiednio. Zdawała sobie sprawę, że obojętnieje na wszystko, ale nie była w stanie się skoncentrować.

– Shiro z Nor! – zawołał głos.

– Słucham cię – mruknęła Shira zmęczona.

– Stanęłaś oto nad morzem mórz. Tutaj spotkasz swoje negatywne uczucia, takie jak gniew, niechęć, obrzydzenie i wszelkiego rodzaju awersje.

– Ech! – odparła Shira lekceważąco. – To mieliśmy już na moście zła. Zaczynacie teraz powtarzać własne pomysły?

– Nie – odparł głos pełen łagodnej wyrozumiałości. – Złość, gniew, niecierpliwość i pragnienie zemsty to uczucia, które można w sobie stłumić. Awersje takie jak nienawiść czy obrzydzenie to uczucia fundamentalne. Ty nad nimi nie panujesz, one przychodzą same z siebie.

– A mimo to mam być za nie ukarana? – zapytała cierpko.

Głos wahał się przez chwilę, a potem powrócił, znacznie bardziej surowy.

– Co się stało z twoją pokorą, Shiro? Nie sądzisz chyba, że będziesz mogła iść sobie wolna tylko dlatego, że szczęśliwie przeszłaś przez salę pychy?

Ukryła twarz w dłoniach.

– Jestem zmęczona. I taka głodna!

– Tak, oczywiście! Usiądź, nie musimy cię dręczyć bardziej niż to konieczne. Jedzenia nie dostaniesz, bo to by oznaczało ułatwianie ci wędrówki, zresztą mogłabyś pomyśleć, że zastawiamy na ciebie pułapkę. Nie damy ci też wody. Ale niewielką pomoc otrzymasz. Zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopóki ci nie powiem.

Posłuchała. Tuż przy wejściu znajdował się wąski pas brzegu, tam właśnie usiadła i mocno zamknęła oczy. Słyszała obok siebie kroki, lecz opanowała ciekawość. W końcu głos zawołał:

– Możesz otworzyć oczy.

Oczywiście doznała rozczarowania, widząc przy sobie jedynie kawałek lodu z górskiej ściany, ale chyba nie mogła żądać więcej, wykrzyknęła więc jakieś słowa podziękowania i zaczęła ssać lód. A gdy ostatnie okruchy rozpłynęły się jej na języku, rzeczywiście poczuła się orzeźwiona, gotowa wyjść naprzeciw nowym trudnościom.

– Idź dalej, Shiro! Popatrz, płomień pochodni znowu się pali.

– Wygląda na to, że jest bardzo daleko stąd – odparła trochę przygnębiona.

– Chyba nie dla ciebie? Ale teraz spotkasz wszystkich ludzi, do których żywisz negatywne uczucia. Będą próbowali ściągnąć cię w przepaść, a stamtąd nie ma wyjścia.

– Nie mogę sobie przypomnieć, bym kogoś nienawidziła.

– Nie bądź zbyt pewna! Pamiętaj: Ujawnią się tu także łagodniejsze formy niechęci. Ale Milo już nie spotkasz, z nim już się rozliczyłaś.

– A, tak. Na moście, gdzie spotkałam wszystkich, których zraniłam. – Po czym dodała w zamyśleniu: – Nigdy bym nie sądziła, że to może symbolizować nienawiść. To wygląda bardziej na… jak to się nazywa? Pożądanie? To znaczy dlatego, że jest ciemnoczerwone. Szkoda, że to nie jest morze pożądania. Bo wtedy przebyłabym je całkiem swobodnie. Mogłabym wrzasnąć: Hurra!

Wyczuła, że właściciel głosu się uśmiecha.

– Pożądanie samo w sobie nie jest złym uczuciem. Staje się nim dopiero wtedy, kiedy przyczynia innym szkód, tak jak przy małżeńskiej zdradzie czy w podobnych sytuacjach, ale wtedy jest przestępstwem, karanym w sali przestępstw, przez którą przeszłaś już z łatwością.

– Rozumiem. – Poprawiła bandaże, zmartwiona, że straciła tak wiele krwi, i ostrożnie weszła do ciemnej wody. Woda była jakaś gęsta, trudno było się w niej poruszać. Shira zanurzyła się i zaczęła płynąć.

Morze nie było ani ciepłe, ani zimne, po prostu nieprzyjemne. Pływało się w nim jak w gęstej mlecznej zupie, ale ani jedna kropla nie przywarła do ubrania Shiry. To nie była woda, ale i nie krew, jak początkowo myślała. Nie wiedziała, co to jest.

Pokonywała głębinę stosunkowo łatwo, ale gdy znalazła się już mniej więcej w pół drogi, zobaczyła, że suną ku niej dwie głowy. Dwoje ludzi płynęło zdecydowanie, szybkimi, silnymi ruchami zbliżali się do jej toru.

Rozpoznawała ich. Była to para, ludzie, których nie mogła znieść, ponieważ źle traktowali swoje zwierzęta. Naskarżyła na nich i sprawę rozpatrywała rada w Nor. Zmuszono ich do zmiany postępowania, ale oni potem mścili się na niej przy każdej okazji.

– To nie jest sprawiedliwe! – zawołała ku sklepieniu groty. – Czy nikt nie może stanąć po stronie zwierząt?

Kiedy próbowała wyminąć parę, owa dziwna „woda” zgęstniała niczym kasza i Shira nie mogła się ruszyć z miejsca.

Ludzie znaleźli się ponad nią. Bez żadnych ceregieli próbowali wepchnąć ją w głębinę, ale ona uskoczyła w bok. Milcząca walka z tymi płodami wyobraźni trwała przez chwilę, lecz Shira wciąż zbliżała się do swego celu, do pochodni, i tamci wkrótce dali za wygraną. Było tak, jak się domyślała: wystąpienie w obronie zwierząt stanowiło okoliczność łagodzącą. Tamci zniknęli w mroku.

Z ulgą płynęła dalej. Teraz już naprawdę nie było więcej ludzi, których by nie lubiła…

Gdy otworzyła usta w ostatniej desperackiej próbie złapania świeżego powietrza, para silnych ramion oplotła ją w talii i nieubłaganie wciągnęła pod powierzchnię.

– Spójrzcie! – wrzasnął Vassar. – Pochodnia znowu gaśnie!

– Mar! Mar! – krzyczał Sarmik. – Czy ty nie słyszysz? Podnieś pochodnię!

Przerażeni patrzyli na Mara. Ten stał zupełnie nieruchomo jak kamienny posąg, nie mogli nawet dostrzec, czy oddycha.

– On jest w transie! – krzyknął zaskoczony Irovar. – Patrzcie, wygląda jak nieprzytomny!

– Tak, ale ja widzę coś innego – powiedział Daniel. – Spójrzcie na ten uśmiech!

Wszyscy zwrócili się w stronę Mara i zadrżeli. Twarz trzymającego pochodnię jaśniała jakąś złą radością.

– Teraz z Shirą jest źle – powiedział Vassar cicho. – On jest tam z nią!

Загрузка...