Głos polecił, by Shira odczekała trochę, zanim rozpocznie ostatnią walkę w grotach. Także ona musiała przyjąć do wiadomości, że jej serce już długo nie wytrzyma, jeżeli zaraz nie odpocznie. Z ulgą wykonała polecenie, bała się bowiem ostatniego wysiłku, a ten strach spotęgowany był lękiem o stan własnego organizmu.
Siedziała długo i przyglądała się nowej grocie, raz jeszcze doznając wrażenia, że znajduje się w otwartej pustej przestrzeni. Widziała niewiele, bo wszystko przesłaniał mokry, lepki śnieg. Padał w ciszy wielkimi, ciężkimi od wody płatami, kładł się białą powłoką na ziemi, nigdy jednak nie tworzył zasp. Czarne nagie drzewa rysowały się niewyraźnie w śnieżycy.
– Wiesz, kogo masz tu spotkać, prawda? – zapytał głos, gdy Shira odzyskała trochę energii i wstała.
Skinęła głową.
– Wszystkich, których nieświadomie zraniłam lub sprawiłam im ból. Nie mogę powiedzieć, że mnie to cieszy.
O, gdyby on wiedział, jak bardzo jej to nie cieszy! Jej kondycja fizyczna była tak marna, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Nerwy miała tak zszarpane, że podskakiwała przy byle szeleście, nie wiedziała już, ile czasu minęło, odkąd spała po raz ostatni, nie miała odwagi prosić o jedzenie, straciła mnóstwo krwi, a cała skóra była jedną raną. Trzęsła się, miała mdłości i bolała ją głowa. A na dodatek tutaj jest tak zimno…
Uff!
– Poradziłaś sobie znakomicie, Shiro – rzekł głos z uznaniem. – A trzeba pamiętać, że on zrobił wiele, by dostać właśnie ciebie, i że oszukiwał paskudnie. Nie obawiaj się zatem ostatniego zadania!
Słowa zachęty specjalnie jej nie pocieszyły.
– To nie jest w porządku, żeby taką próbę jak ta zostawiać na sam koniec, kiedy wszystkie moje siły już się wyczerpały – żaliła się. – Już niczemu nie potrafię się przeciwstawić, niczemu oprzeć…
– O, Shiro, za bardzo narzekasz – rzekł głos z uśmiechem. – O to właśnie chodziło, miałaś być zmęczona. W przeciwnym razie byle kto mógłby stanąć twarzą w twarz ze swoimi dawnymi błędami.
– Czy można mówić o błędach, kiedy chodzi o nieświadome sprawianie przykrości?
– Czasami tak. Możemy to zresztą nazywać ukrytym egoizmem. Jesteś gotowa?
– Tak, teraz jestem gotowa. Wybacz mi, że narzekałam.
– Dobrze cię rozumiem. Jeszcze się zobaczymy!
Zobaczymy się? No tak, on ją widzi, choć ona słyszy jedynie głos… Ale może naprawdę chciałaby spotkać jego właściciela, może głos ma także ciało?
Ciekawość ożywiła ją, a ożywienie dodało odwagi. Nie wahając się dłużej, wkroczyła w śnieżycę.
Tam gdzie sypał śnieg, panowała niezwykła cisza. Płatki padały na jej włosy; wyciągała ręce i patrzyła, jak topnieją na skórze. Wilgotny chłód zaczął przenikać przez ubranie, strząsnęła z siebie lepką biel.
Ciszę przerwał jakiś dźwięk – stłumiony, niepocieszony płacz. Serce Shiry podeszło do gardła. Zaczęło się!
Miała wrażenie, że znalazła się w zimowym osiedlu w tajdze, gdzie Juraci mają stałe domostwa. Pod drzewem siedziała stara kobieta w prostym ubraniu. Shirę przeniknął dreszcz. Znała tę kobietę z dzieciństwa, to była ich sąsiadka, zmarła przed wieloma laty. Biedna i samotna mieszkała w swojej małej jurcie z daleka od ludzi. Zdumiona i pełna złych przeczuć Shira podeszła do staruszki. O ile mogła sobie przypomnieć, nigdy jej nic złego nie zrobiła.
Pozdrowiła starą i zapytała, dlaczego płacze. Tamta otarła łzy wierzchem dłoni i zapłakanymi oczyma wpatrywała się w Shirę.
– Twój dziadek powiedział, że przyjdziesz mnie odwiedzić. Przygotowywałam jedzenie i sprzątałam przez dwa dni. Cały dzień siedziałam na progu i czekałam na ciebie. Ale ty nie przyszłaś. Nikt do mnie nie przyszedł. Och, to długie czekanie, nadzieja… i rozczarowanie, jakie mnie ogarnęło, kiedy zrozumiałam, że ty nigdy nie przyjdziesz…! Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego zraniłaś mnie tak boleśnie?
Shira była wstrząśnięta. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Ja o niczym nie wiedziałam! – zawołała. – Dziadek musiał zapomnieć i nic mi nie powiedział. Nie wiedziałam, och, gdyby mi tylko ktoś powiedział, natychmiast bym pobiegła, zapewniam cię! Jak mam ci wynagrodzić tę krzywdę? Czy możesz mi wybaczyć?
Broda staruszki drżała.
– Gdybym wiedziała o tym wtedy! Teraz jest za późno. Na nic się zdadzą wyjaśnienia, kiedy człowiek już nie żyje.
Shira patrzyła zrozpaczona na staruszkę, która powoli jakby się rozwiewała, a w końcu całkiem zniknęła jej z oczu. Nie miało sensu prosić kobietę o zrozumienie, bo ona była przecież jedynie wytworem wyobraźni. Zmarła staruszka nigdy się nie dowie, że Shira nie chciała jej zranić. Za późno, za późno!
Powoli wstała. Teraz rozumiała, jak okrutna jest ta próba!
I śmiertelnie się bała iść dalej.
Nie zrobiła wiele kroków, gdy na jej drodze pojawiła się młoda, piękna kobieta o rysach wykrzywionych bólem. Shira przypominała ją sobie jak przez mgłę, to było tak dawno temu…
– Dlaczego tak rozpaczasz, kobieto? – zapytała, choć najchętniej nie podejmowałaby tego tematu.
Kąciki ust tamtej opadły w dół jak do płaczu.
– Spotkałyśmy się kiedyś podczas zawodów w Nor. Byłaś bardzo młoda i nie rozumiałaś wiele. To ty powiedziałaś mi, że mój mąż poszedł do namiotu innej kobiety. Twoje słowa były dla mnie jak pchnięcie nożem, tamta kobieta bowiem od dawna zastawiała sieci na mojego męża…
Zdezorientowana Shira zmarszczyła brwi.
– Nie mogę sobie przypomnieć… To by był bardzo dziwny grzech, bo akurat ja jestem całkowicie obojętna na wszelkie miłosne intrygi. Musiałam absolutnie się nie domyślać, co robię, kiedy wymawiałam te fatalne słowa. Tak mi przykro!
Udręczona kobieta wzruszyła ramionami.
– Co to teraz pomoże? Moje małżeństwo się rozpadło. Gdybyś wtedy nic nie mówiła, pewnie nadal wierzyłabym w jego niewinność.
– Ale… – Shira zasłoniła dłonią usta, by stłumić jęk rozpaczy. – Co mam zrobić? Czy mogę cofnąć te słowa?
Z pełnym wyrzutu spojrzeniem kobieta zniknęła.
Nie, nie, myślała Shira, jakby chciała powstrzymać rozwój wypadków. Tak nie można!
Na jej spotkanie wyszło dwoje zmarzniętych dzieci w cienkich ubrankach. Stanęły przed Shirą i patrzyły na nią oskarżycielsko.
– Co… Co ja wam zrobiłam? – zapytała z drżeniem. Dzieci były małe i bezradne.
– Byłyśmy kiedyś na zawodach w Nor. Ty miałaś nam wszystko pokazać. Ale przyszły inne dzieci, które znałaś, i zapomniałaś o nas. Stałyśmy bardzo długo, trzymając się za ręce, i czekałyśmy na ciebie. Nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy. W końcu usiadłyśmy gdzieś w kącie i posnęłyśmy. Ty nigdy do nas nie przyszłaś.
Shira padła przed nimi na kolana.
– Teraz was sobie przypominam – szlochała. – Ja sama byłam wtedy dzieckiem, ale znałam Nor, byłam pewna siebie, rzuciłam na wiatr obietnicę, że wam wszystko pokażę. Nie wiedziałam, że jesteście same i że potraktowałyście poważnie moje słowa. Och, gdybym mogła znowu ożywić tamtą chwilę! Wybaczcie mi! Wybaczcie mi oboje!
Wiedziała jednak, że to na nic. Zawód, jaki sprawiła, wrył się w pamięć tych dzieci. Teraz są już dorosłymi ludźmi, a ona nigdy ich nie odnajdzie.
Kiedy dzieci zniknęły, a Shira znowu ruszyła przed siebie ku chybotliwemu płomieniowi, który jaśniał tak strasznie daleko przed nią, ze śnieżycy wyłoniła się grupa młodych ludzi. Przestraszona zatrzymała się. I natychmiast ich poznała. Z nimi wszystkimi rywalizowała na zawodach w Nor.
– Gdyby ciebie tam nie było, Shiro – powiedział jeden z nich – to my wszyscy osiągnęlibyśmy dużo większe sukcesy. To ty ograniczałaś nasze możliwości, co nie było sprawiedliwe, skoro nie jesteś taka jak my. Ty masz zdolności, których my nie posiadamy.
Mają rację! Im duchy nie pomagają. Ale dziadek zawsze chciał, żeby brała udział w tych zawodach, żeby była silna.
– Nigdy więcej nie będę się z nikim ścigać! – zawołała szczerze.
Oni uśmiechnęli się tylko i zniknęli.
Jak to wytrzymam? zastanawiała się Shira. I kogo jeszcze spotkam?
Na drodze ukazało się jeszcze jedno dziecko, mały, siny z zimna chłopczyk. Znała go dobrze. Był synem sąsiadów, teraz już jest dorosły, opuścił swoje plemię, Shira nie wiedziała, co się z nim dzieje.
– Marzniesz – powiedziała zmartwiona.
– Wtedy marzłem jeszcze bardziej – odparł smutno. – Pamiętasz, że pewna kobieta uszyła piękną dziecięcą kurtkę z najszlachetniejszych skór? Czy przypominasz sobie, że to właśnie ty ją dostałaś?
– Och, tak! – zawołała Shira. – Kochałam tę kurtkę i bardzo się martwiłam, kiedy już z niej wyrosłam. Pamiętam, że bardzo nudziłam dziadka, żeby mi ją kupił.
Chłopiec kiwał głową.
– Ja też bardzo kochałem tę kurtkę. Nie miałem ciepłego ubrania, ale rodzice nie mieli też za co kupić mi tej kurtki. Chodziłem codziennie do tamtej kobiety, żeby chociaż pogłaskać futerko. Przez wiele tygodni pracowałem, żeby zarobić na cielę renifera, bo takiej właśnie zapłaty kobieta żądała za kurtkę, ale kiedy po nią przyszedłem, miałaś ją już ty. Strasznie marzłem tamtej zimy.
Shira wybuchnęła szlochem. Zerwała z siebie bluzkę i otuliła nią chłopca. Nie oglądając się pobiegła dalej, a łzy strumieniami spływały jej po twarzy.
Zatrzymała ją stara kobieta. Dawno temu mieszkała w Nor. Patrzyła na Shirę oskarżycielsko.
– Ale… ale… – jąkała się Shira zakłopotana. – Ciebie chyba niczym nie uraziłam! Co tydzień przychodziłam przecież do ciebie z chlebem i mięsem. Niekiedy przynosiłam też ubrania.
– Owszem – potwierdziła kobieta. – Ale dobre uczynki mogą ranić bardziej niż cokolwiek innego, nie wiedziałaś o tym? Jak myślisz, jakie to uczucie, kiedy człowiek ciągle jest na łasce innych, wciąż musi im być wdzięczny? I nie może powiedzieć „nie”, nawet jeśli wszystko w nim się burzy.
Shira jęknęła.
– Nigdy nie miałam nic takiego na myśli! Nie wiedziałam, że to dla ciebie takie trudne. Och, przepraszam, wybacz mi moje błędy!
Znowu wszystko na nic. Zjawa zniknęła, a rzeczywista kobieta od dawna nie żyła. W żaden sposób nie da się naprawić błędu.
Na skraju drogi siedział młody mężczyzna.
– Ty tutaj? – spytała zaskoczona. Ten młody człowiek mieszkał w sąsiedztwie, był jej przyjacielem. Nie mogła znaleźć powodu, dla którego on miałby się znajdować wśród tych ludzi.
– Dawałem ci kiedyś podarunek, Shiro – powiedział półgłosem. – Małą szkatułkę, którą sam wyrzeźbiłem. Nie chciałaś jej przyjąć. Jak mogłaś tak mnie zranić?
Z trudem przełknęła ślinę i usiadła obok niego.
– Podarunki to delikatna sprawa – zaczęła ostrożnie; – Takie piękne podarunki, jak ten, który chciałeś mi ofiarować, zobowiązują.
– Nie miałem nic złego na myśli, chciałem tylko pokazać, jak bardzo cię cenię.
– Wiem, że nie zamierzałeś starać się o moją rękę ani nic takiego – powiedziała Shira zawstydzona. – Ja się przecież nie nadaję do małżeństwa. Ale dziadek prosił, żebym nie brała szkatułki, bo ludzie mogliby gadać, a może nawet prześmiewać się z ciebie. Czyniłam to z ciężkim sercem, wierz mi.
Potrząsnął głową.
– Nigdy o tym nie zapomniałem, Shiro. Szkatułka wciąż stoi u mnie w domu jak szyderstwo.
Impulsywnie zaproponowała:
– Czy mogę przyjść do ciebie i poprosić o nią? Och, powiedz, że mogę, że nie jest za późno! Nie zniosę tego!
On patrzył w ziemię, na której topniały płatki śniegu niby rozpływające się sny. Po czym i on rozpłynął się we mgle.
W sercu Shiry zapłonęła jednak iskierka nadziei. Tym razem istniała chociaż jakaś szansa, że można będzie naprawić błąd.
Wędrówka była długa i trudna. Shira mijała tak wielu ludzi, których nigdy by się nie spodziewała spotkać podczas sprawdzianu własnej lekkomyślności i egoizmu. A każde spotkanie nadwerężało jej duchowe siły, załamywało ją tak, jak przestrzegał głos. Ale dopiero u kresu czekało ją to, co miało jej psychikę doprowadzić do granicy wytrzymałości.
Zmęczona na duszy i na ciele, zapłakana, uginając się pod ciężarem zbyt wielkich napięć, stanęła przed nieznanym młodym mężczyzną, najpiękniejszym, jakiego kiedykolwiek widziała, o włosach koloru polerowanego złota i jasnych, błękitnych oczach. Patrzył na nią z głębokim smutkiem.
– Shira, Shira, moje dziecko! Ze względu na twoje dobro zostałem od ciebie odesłany. A w czasie długiej, bolesnej podróży życie wymierzyło mi taki cios, bym nigdy już nie mógł do ciebie wrócić. Nie danym mi było cię zobaczyć, ale smutek jak bolesny cierń na zawsze pozostał w mym sercu.
Spostrzegła, że człowiek ten nie ma stóp, oparł na śniegu żałosne kikuty. Shira, głęboko wstrząśnięta, zawołała:
– Ojcze! Mój ojcze! Jakim sposobem mogłam sprawić ci ból? Tobie, o którym marzyłam i do którego tęskniłam przez całe życie! Nie chciałam także, żebyś cierpiał i marzył o córce, której nigdy nie widziałeś!
Załamana ukryła twarz w dłoniach. A gdy znowu spojrzała w górę, ojca nie było, przed nią natomiast siedziała młoda dziewczyna z jej własnej rasy, ubrana w cienkie szaty jak do trumny. Zmarzła tak, że cała dygotała.
Oczy młodej kobiety nie były takie ciepłe jak oczy ojca.
– Ty wiesz, kim jestem, prawda?
Łzy oślepiły Shirę, padła na kolana.
– Matko… – wyszeptała.
– Z twojego powodu, Shiro, musiałam umrzeć. Shama mnie zabrał.
– Shama? O, nie, nie, tylko nie on! – wrzasnęła. – O, bodajbym się nigdy nie urodziła! Ty, moja matka, u niego? Nie zniosę tej myśli.
– To nic strasznego. Jesteśmy kwiatami w jego ogrodzie. Jest to co prawda ponury ogród – dodała matka w zadumie i jakby rozmarzeniu. – Nic nie jest tam jasne i piękne, wszystko czernieje, umiera. Ale Shamie to właśnie się podoba.
Shira próbowała opanować płacz, nos miała zatkany, twarz wykrzywioną.
– Och, ty marzniesz. Weź moją bluzkę, to cię chociaż trochę ogrzeje.
Dygoczącymi jak w gorączce dłońmi otuliła matkę resztkami tkanej bluzy.
Wkrótce Sinsiew zniknęła.
Shira zamknęła oczy. Te wyłaniające się z mgły postacie nie wiedziały, co się z nią właściwie dzieje. rodzice nigdy jej nie znali, nie mieli pojęcia o tym, że tamtej nocy, kiedy się urodziła, przyszły duchy, ani o tym, że walczy o uratowanie Taran-gai.
Och, śmierć jest okrutna, okrutna!
A Shama, duch kończącego się życia, duch gasnącej nadziei, jest gorszy niż sama śmierć.
Shira podniosła się z trudem. Bardziej samotna niż kiedykolwiek zrobiła tych kilka kroków, dzielących ją od ostatniej, jedenastej groty.
Trwała w oszołomieniu. Huczało jej w głowie, w piersiach czuła ból, była bliska szaleństwa. Ta ostatnia podróż kładła się głębokim cieniem na jej duszy. Wyrzuty sumienia ciążyły jej tak bardzo, że zaczęła krzyczeć. Głośno, rozpaczliwie i bardzo długo. Iluż jest tych ludzi, których nie mogła prosić o wybaczenie, a przedtem nie wiedziała nawet, że ich rani! A najgorsze ze wszystkiego było spotkanie z matką. Shira, która prowadziła zaciekłą walkę z Shamą, sama wepchnęła matkę do jego strasznego królestwa. Przerwała jej młode życie…
– Nie! Nie, nie, nie!
Nikt nie słyszał krzyków płynących z samej głębi jej udręczonego serca. Śnieg padał cicho i miękko i nawet nie zauważała, że marznie. Bezradnie przyglądała się niewiarygodnie wąskiemu otworowi. Jak ona przez to przejdzie?
Z wyciągniętymi rękami posuwała się do przodu, cal po calu, dopóki nie dotarła do dalekiego światła pochodni i dopóki po raz ostatni nie rozległo się głośne bębnienie.
Wokół niej panował dziwny, czerwony mrok.
Gdy jej wzrok przywykł do tej osobliwej poświaty, rozpoznała, że mdłe czerwone światło płynie od jednej ze ścian tej ogromnej jaskini, w której się znalazła. Na tle tej ściany rysowało się siedem potężnych kamiennych słupów, siedem kolosów czuwających nad grotą. Posępne i ogromne tkwiły tam niby zapomniane dzieła sztuki z pradziejów. Nie wiedziała, czy w kamieniu zostały także wycięte oblicza, widziała jedynie ich nieruchome, monumentalne kontury.
Ale gdzie jest źródło, pomyślała, rozglądając się wokół. Powinna już być przy nim. Najlepiej było mieć to już za sobą, wyjść stąd, a potem… Zasnąć i więcej się nie obudzić.
Shira bowiem utraciła już całą wolę życia. Zamiast duszy miała teraz wielką, obolałą, głęboką otchłań.
Jakaś postać oderwała się od ciemności w pobliżu słupów. Shira zdumiona wpatrywała się w mongoloidalną twarz z długimi i cienkimi zwisającymi wąsami, w ubraniu, które musiało pochodzić z czasów zbyt odległych, by Shira mogła coś o nich wiedzieć.
Wyciągnął rękę i uśmiechnął się wesoło:
– Witaj, Shiro z Nor!
Na to ona, zaskoczona i radosna, wykrzyknęła:
– Głos!
– Tak, to ja prowadziłem cię w tej długiej wędrówce przez groty. Muszę przyznać, że już kiedy przeszłaś przez salę próżności, nie wierzyłem własnym oczom. Taka delikatna i krucha kobieta sobie z tym poradziła? Z początku byłem chyba trochę sarkastyczny. Ale potem mój szacunek nieprzerwanie wzrastał. Ja wiem bardzo dobrze, co oznacza przejście tą drogą, sam tego dokonałem przed wieloma setkami lat.
Pochylił się głęboko.
– Nazywam się Teczin Chan. To ja wyciszyłem wszystkie walki, jakie nieustannie wybuchały pomiędzy tysiącami syberyjskich plemion.
Shira pozdrowiła chana zgodnie ze starym wschodnim obyczajem.
– Słyszałam o waszej wysokości. Wszystkie ludy znały was, panie, widzą w was najpotężniejszego człowieka, jaki się kiedykolwiek narodził.
– Cieszy mnie to. Ale weź, proszę, mój płaszcz. Jesteś tak lekko ubrana. Ja sam, kiedy tutaj doszedłem, byłem całkiem nagi.
Dopiero teraz Shira stwierdziła, że ma na sobie tylko bandaże i jakieś nędzne resztki ubrania. Z wdzięcznością wzięła płaszcz i otuliła się starannie.
Bohater podań i legend Wschodu przywołał do siebie jakiegoś człowieka, który wyłonił się z cienia. Miał na sobie przedziwne, archaiczne ubranie. W tym czerwonym mroku widziała, że jest wysokiego wzrostu, dość młody, o pięknej i dumnej twarzy, która przypominała raczej Daniela niż ludzi z plemienia Shiry.
Teczin Chan przedstawił go uprzejmym ruchem ręki.
– AginaharijaR. Jego imię znaczy „samotny wojownik”. Jest on pierwszym człowiekiem, który przeszedł tę drogę do samego końca. Teraz nikt o nim nie pamięta, bo kiedy przybył do Taran-gai, wszędzie tu była wyłącznie pokryta lodem, całkowicie pusta tundra. To jego zasługa, że teraz rośnie tu tajga, że mamy kwiaty i drzewa tak, że ludzie mogą tu mieszkać.
Shira skłoniła się aż do ziemi, bo to był człowiek germańskiego pochodzenia, którego należało pozdrowić na sposób zachodni.
AginaharijaR uśmiechnął się.
– Z zainteresowaniem śledziłem twoją wędrówkę, Shiro, twój ojciec bowiem jest z mojej krwi. Słyszałem, że daleko stąd, w jego kraju, moje dumne imię AginaharijaR zostało skrócone i brzmi teraz Einar. No, cóż!
Shira ukłoniła się znowu, tym razem przed obydwoma.
– Opowiem o was mojemu ludowi, jeśli wyjdę stąd – oświadczyła poważnie. – Przede wszystkim zaś mojemu dziadkowi i Danielowi, którzy na pewno będą tym zachwyceni! Jeśli czas na to pozwoli, chciałabym usłyszeć nieco więcej szczegółów od waszych wysokości.
Teczin Chan uśmiechnął się.
– Z przyjemnością, ale musimy się spieszyć. Powinniśmy bowiem pomyśleć także o tym, który trzyma pochodnię. Jest tak zmęczony, że zbliża się do kresu wytrzymałości.
– Och, biedny Mar – szepnęła Shira bez tchu. – Jak to miło z jego strony, że…
AginaharijaR wybuchnął śmiechem, który niby grzmot wypełnił grotę.
– Miło? Shiro, nie używaj takich słów, kiedy mówisz o tym człowieku! Ten bastard Shamy to największy ciężar, jaki muszą dźwigać duchy żywiołów.
– Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego on zgodził się trzymać dla mnie pochodnię.
– Powód się wyjaśni – powiedział AginaharijaR stłumionym głosem. – A zatem, w tamtym czasie, kiedy żądny przygód żeglowałem wzdłuż zimnych wybrzeży Oceanu Lodowatego i przybyłem aż tutaj, miałem na pokładzie załogę. Przez kilka lat cierpieliśmy bardzo z lęku i niedostatku w tym królestwie chłodu. Potem jednak ze wschodu nadeszło pewne dzikie plemię, ludzie ci przynieśli ze sobą swoją wiarę. Ich bogowie osiedlili się tutaj, na Górze Czterech Wiatrów, i stworzyli tę grotę dla źródeł życia, by ludzie mieli skąd czerpać pociechę. Ale na tej kamiennej wyspie znajdował się także Shama. Zmusił on bogów, by stworzyli drugie źródło z ciemną wodą zła. Mnie udało się dotrzeć tutaj, do źródeł życia, z pomocą jasnej wody stworzyłem lasy i dałem nowe życie tej nieurodzajnej naturze.
Teczin Chan uśmiechnął się cierpko.
– Jak więc widzisz, Shiro, to nie byle kto. Nie znamy zbyt wielu, którzy przebyli tę drogę. Ale jak wiesz, władza ukryta jest w ciemnej wodzie i niezliczeni ludzie próbowali do niej dojść, bo niewiele rzeczy pociąga ludzi tak jak władza. Nikomu się jednak nie udało dotrzeć do ciemnego źródła, dopóki nie pojawił się Demon w Ludzkiej Skórze. Nigdy przedtem tyle zła nie skupiło się w jednej ludzkiej istocie. Przybył on ze wschodu z resztkami jakiegoś plemienia. On, Tan-ghil, został na wyspie wraz z kobietami z tamtego plemienia, przyjął tutejszą wiarę, a po pewnym czasie udało mu się dotrzeć do źródła zła. Później i on udał się na zachód…
Shira opowiedziała, że ona przyszła tutaj, by unicestwić złą siłę Tan-ghila. Potwierdzili kiwając głowami. Wiedzieli, po co szła. I życzyli jej powodzenia.
– Czy wy tutaj mieszkacie? – zapytała uprzejmie.
– Nie – odparł AginaharijaR. – Przychodzimy tylko wtedy, gdy ktoś waży się wejść na tę drogę. Nigdy bym się nie spodziewał, że zdoła ją przebyć kobieta! Moje najwyższe uznanie, Shiro!
– A kiedy myśmy szli, mieliśmy przynajmniej przyjaciół, którzy trzymali dla nas pochodnie – powiedział Teczin Chan. – Ty miałaś w tej roli najgorszego wroga. To imponujący wyczyn spełnić zadanie mimo takiego obciążenia.
– Spełnić? – zapytała. – Czy to już wszystko? Wystarczy po prostu dojść do źródła?
– Nie – odparł chan. – Masz rację, to dopiero początek. Dopiero teraz nastąpi druga część twojego zadania.
– Och, wiedziałam, że nie będzie to proste – westchnęła. – Na czym polega druga część zadania?
– Trzeba odnaleźć naczynie z ciemną wodą Tan-ghila. I przelać do niego jasną wodę, by w ten sposób unieszkodliwić zło.
Shira jęknęła cicho.
– Ale… Och, myślę, że wiem, gdzie jest to naczynie! Daniel wspomniał coś…
– Bardzo prawdopodobne! Tan-ghil podążył przecież na zachód, do kraju twojego ojca.
– Są jednak dwie rzeczy, które absolutnie musisz zapamiętać – powiedział chan. – Ty sama nie pij tej wody! A po drugie: Nie budź Demona w Ludzkiej Skórze, dopóki zła woda nie zostanie unieszkodliwiona!
– Ja go w ogóle nie zamierzałam budzić. Jak się to robi? Muszę to wiedzieć, żeby nieświadomie nie popełnić błędu.
AginaharijaR sprawiał wrażenie zakłopotanego.
– On czeka na coś, by móc się obudzić… Ale my nie wiemy, co to jest. Nie mogę ci więc udzielić żadnej rady.
Westchnęła ciężko.
– Ale Daniel powiada, że duch Tan-ghila strzeże miejsca, w którym sam zakopał kociołek. To zresztą może być naczynie z wodą zła. Nikt nie może do tego miejsca dotrzeć.
– Ty możesz – powiedział chan łagodnie. – Przeszłaś przecież przez wszystkie tutejsze próby. Ty jesteś wybrana, Shiro. Nie wolno ci tylko pić wody, ona nie jest dla ciebie.
Głosy ich odbijały się echem w potężnej sali, Shira zatem zaczęła mówić szeptem:
– Gdzie my jesteśmy? Te kamienne słupy przerażają mnie. Zdaje mi się, że one słyszą, co mówimy.
– Bo słyszą. To są bogowie Taran-gai. Ale wiara ludu coraz bardziej się od nich odsuwa i kieruje w stronę ich wysłanników, duchów. Bogowie zaczynają przemieniać się w kamień. Wciąż jeszcze mogą cię słyszeć, ale mówić już nie potrafią.
Oniemiała ze zdumienia i szacunku Shira z wahaniem podeszła bliżej i kłaniała się aż do ziemi przed każdym z kamiennych posągów. Gdyby mogła się przyczynić do ich ożywienia, chętnie by to zrobiła.
AginaharijaR podszedł do posągów, stanął w ich cieniu i podał jej pas z przytroczoną do niego butelką. Butelka iskrzyła się i mieniła, została chyba wykonana z czystego górskiego kryształu.
– Weź ten pas i przymocuj go sobie w talii, Shiro, bo w żaden sposób nie zdołasz przenieść butelki w rękach. Napełnisz ją wodą ze źródła nadziei! Ale powtarzam: Ta woda nie jest dla ciebie!
– A gdzie jest źródło? – zapytała. Obecność bogów sprawiała nieco przygniatające wrażenie.
– Musisz przejść tędy, tam je znajdziesz – powiedział jakby od niechcenia, wskazując wąską szczelinę w nierównej skale tuż nad ziemią.
– Nieee! – wykrzyknęła zirytowana. – Teraz żartujecie!
Obaj pomocnicy potrząsali głowami.
Stała oszołomiona przed szczeliną. W końcu westchnęła, zrezygnowana, i położyła się na brzuchu.
– Żegnaj, Shiro – wołali za nią. – Może spotkamy się jeszcze kiedyś.
Odwróciła głowę.
– Żegnajcie, i dziękuję za pomoc! Ale nie mogę zrozumieć..
Zmartwiona wpatrywała się w wąską szczelinę. Ostrożnie wsunęła rękę do środka i zauważyła, że kamień z oporem ustępuje pod naciskiem. Zachęcona posuwała się dalej, mając nad głową przygniatający, potężny masyw górski.
Ale przejście było możliwe! Przeciskała się przez nie nieskończenie wolno, kawałek po kawałku. Skała przylegała tak szczelnie do jej ciała, że wprost nie mogła oddychać. Na szczęście nie trwało to dłużej, niż była w stanie wytrzymać. Teraz jestem znowu u początków życia, pomyślała. Tę drogę musi przebyć każdy człowiek, by ujrzeć świat.
Nareszcie przeszła i mogła się wyprostować w pomieszczeniu zalanym promiennym światłem. W tej samej chwili góra pod nią zatrzęsła się i zadrżała z hukiem niesłyszanym w normalnym świecie. I oto stanęła u celu. W małej grocie, rozjaśnionej kaskadami krystalicznej wody, wytryskującymi ze skały.
Ostrożnie odwiązała butelkę. Była całkiem sama, tylko ona i to niezwykłe perlące się źródło. Droga powrotna została ostatecznie zamknięta, a pomocnicy tutaj z nią nie weszli.
Nie wolno jej pić wody, powiedzieli, ale widziała, że nie uniknie kontaktu z rozpryskującymi się nad źródłem kroplami, więc to chyba nie mogło być szkodliwe. Nie bała się już niczego i w dobrej wierze zbliżyła się z butelką. Na moment zapomniała, co się przytrafiło Demonowi w Ludzkiej Skórze…
W tej samej chwili, gdy chmura drobniutkich kropel dotknęła jej skóry, przeniknął ją ostry ból, a gwałtowny skurcz wstrząsnął całym ciałem, aż potoczyła się pod ścianę. Ból przeszywał ją niczym rozpalone żelazo, a z krtani wyrwał się nieludzki krzyk.
Krzyk roznosił się falami, jakby potężne trzęsienie ziemi targnęło skałą od podstaw aż po cztery poszarpane wierzchołki. W zewnętrznej grocie obok pochodni czterej ludzie zostali rzuceni na ziemię, a na tablicy imię Shiry rozbłysło ognistym blaskiem!
Kiedy grzmot ucichł, a wibracje ustały, Irovar wstał oszołomiony. Vassar uderzył się w głowę i krwawił, ale chyba nawet tego nie zauważył. Wszyscy wpatrywali się w tablicę, gdzie imię Shiry, jako trzecie, jarzyło się czerwonym ogniem. Nazwiska trzymających pochodnie z dawnych czasów lśniły nieco bardziej matowo niż nazwiska tych, którym pomagali. Po chwili imię Mara zapłonęło się takim samym, przygaszonym nieco światłem.
– Czy mogę teraz zejść? – zapytał głosem bez wyrazu i z oczami suchymi jak piasek.
– Nie, zaczekaj jeszcze – poprosił Irovar. – Nie wiemy, co się teraz stanie, może ona wciąż jeszcze potrzebuje pochodni, Nie mamy pojęcia, jak ona stamtąd wyjdzie.
Głos mu drżał ze wzruszenia i dumy. Shira wypełniła zadanie! Jego blisko dwudziestopięcioletnie wysiłki wydały owoce.
Nikt nie wątpił, że Shira drogo opłaciła swoje zwycięstwo. Wędrówka trwała dwie i pół doby, a pochodnia przygasała wielokrotnie. Wszyscy w napięciu czekali na opowiadanie Shiry, wszyscy też byli pewni, że wyjdzie ona z wnętrza góry gdzieś w pobliżu tablicy.
Ale czas mijał, a nic się nie działo.
Butelka została napełniona ostrożnie i starannie. Teraz bowiem Shira bała się gwałtownej siły wody i nie mogła ryzykować, że jakaś przypadkowa kropla spadnie na jej wargi. Po pierwszym niezwykle bolesnym doświadczeniu wszystko poszło już spokojnie i bez przykrych niespodzianek.
Gdy była gotowa, przypięła zakorkowaną butelkę do pasa i oddaliła się od źródła. Nie otrzymała żadnych instrukcji, jak ma stąd wyjść, zastanawiała się więc, co się teraz stanie. Musiało istnieć jakieś wyjście. Jej zadanie było przecież spełnione.
Miała teraz bóle, silne bóle. Po zetknięciu z wodą dolegało jej całe ciało, w wąskim przejściu wszystkie wcześniejsze rany się pootwierały. Pożyczony płaszcz musiała zostawić w dużej grocie, żeby móc się przecisnąć do źródła, i teraz zmartwiona patrzyła na obsuwające się bandaże. Nic więcej na sobie nie miała. Och, wyglądała naprawdę żałośnie!
I czuła się nie lepiej. Wędrówka przez groty zostawiła śmiertelną ranę w duszy, ale jak długo koncentrowała się na tym, co ją jeszcze czeka, udawało jej się nie poddawać przygnębieniu.
I oto znowu pojawił się mały, mdły płomyk! Z ulgą ruszyła w jego stronę. Ale żadnego wyjścia nigdzie nie widziała. Stała niepewna, gdy nagle usłyszała za sobą okropny huk i zobaczyła, że ściana się zamyka. Źródło zniknęło. Shirę otoczyły ciemności.
Po chwili usłyszała zbliżający się szum, a na bosych nogach poczuła wodę, wznoszącą się wciąż wyżej i wyżej. Utopię się, myślała w panice, gdy woda podchodziła jej już do gardła. Odetchnęła głęboko, wypełniła płuca powietrzem i dała się unieść prądowi.
– Jak długo to trwa! – wybuchnął Daniel. – Żebyśmy chociaż wiedzieli, co się tam stało!
Wciąż wpatrywali się w tablicę, gdy ściana powoli znowu ją przesłoniła. Teraz znowu było tak jak przedtem, znowu widzieli tylko gładką, lśniącą powierzchnię.
– Oj – jęknął Vassar. – Myślałem, że ona wyjdzie tędy.
– Wszyscy tak myśleliśmy – powiedział Sarmik. – Mam nadzieję, że nie stało się tam nic złego.
– Ten krzyk był straszny – westchnął Vassar. – Prawdziwy krzyk śmierci.
– Demon w Ludzkiej Skórze też tak krzyczał, a przecież przeżył – rzekł Irovar.
Wszyscy jednak widzieli, że Irovar jest nienaturalnie blady.
I wtedy płomień z sykiem zgasł. Pochodnia zrobiła się zupełnie czarna.
Daniel zerwał się na równe nogi.
– Shira! Nie, nie teraz! Przeszła przecież przez wszystkie próby!
Bezsilny tłukł pięściami w ścianę, za którą przed trzema dobami zniknęła Shira.
Pochodnia wypadła Marowi z rąk i potoczyła się pod ścianę. On sam ukrył twarz w dłoniach, chwiejąc się ze zmęczenia na nogach.
Źródło w rogu znowu zaczęło szemrać. Z pluskiem i chlupotem woda przelała się na podłogę, jak to miało miejsce wielokrotnie przedtem, więc tylko przypadek sprawił, że Daniel spojrzał w tamtą stronę.
– Spójrzcie tam! – krzyknął podniecony.
W studzience coś się ukazało. Co to, na bogów, mogło być? Przez krawędź studzienki zwieszała się jakaś dziwna istota. A gdy woda opadła, Vassar wrzasnął:
– To Shira! O bogowie, to Shira!
Rzucili się do niej wszyscy. Sarmik zdążył pochwycić dziewczynę, nim woda wciągnęła ją z powrotem.
– Ostrożnie! – prosił Daniel. – O Boże, jak ona wygląda!
– Żyje? – zapytał Irovar bez tchu.
– Nie wiem. Vassar, twoja kurtka, szybko! Przecież ona jest całkiem naga!
Chłopiec zerwał z siebie okrycie i starannie otulili Shirę. Przenieśli ją na suche miejsce i wycierali jej włosy. Działali chaotycznie, nerwowo; widok zakrwawionego, poszarpanego ciała Shiry budził w nich współczucie tak silne, że dławiło w gardle.
– W studzience coś jeszcze jest! – zawołał Vassar. – Jej piękna kurtka. I buty…
– Zajmij się tym – powiedział Irovar.
Shira zaczęła kaszleć i ocknęła się.
– Pas… – wyszeptała.
– Jest tutaj – odpowiedział Sarmik. – Odpiąłem go, żeby cię osuszyć. Czy… czy to jest woda? W tej butelce?
Shira skinęła głową.
– Musimy stąd natychmiast odejść – powiedział Irovar zdecydowanie. – Tu jest za zimno dla Shiry. Należy przenieść ją do łodzi.
– Nie, pójdę sama – oświadczyła wstając. – Ja myślę… – nie dokończyła, bo znowu zemdlała.
Wyszli z groty. Irovar martwił się z powodu głębokiej rany Shiry, tyle krwi z niej wycieka. Zastanawiał się, jak długo to trwa.
Sarmik zatknął pochodnię na jej dawnym miejscu w ścianie. Nikt nie myślał o Marze, który upadł na podwyższeniu. Czepiając się ścian, niechętnie wychodził teraz za innymi, Idąc przez ponurą płaszczyznę pomiędzy czterema szczytami słyszeli szum morza, wskazujący, że woda się podniosła tak, by mogli wejść do łodzi.
Nim się nareszcie w niej znaleźli, Shirę musiało nieść wiele rąk. Bo chociaż była lekka niczym piórko, to niebezpieczne zejście wymagało zachowania niezwykłej ostrożności.
Łódź znajdowała się na miejscu, u dołu szczeliny w skale. Ostatni trybut złożony przez cztery żywioły.
Shira ocknęła się ponownie, gdy znalazła się w łodzi. Zmęczona i oszołomiona rozglądała się dookoła i wszędzie napotykała życzliwe, zatroskane twarze. Czekali, aż Mar do nich dołączy, on zaś, gdy tylko wszedł do łodzi, padł na deski i leżał bez ruchu. Shira uśmiechała się niepewnie do wszystkich.
– Chyba pójdę za jego przykładem – powiedziała. – Mam nadzieję, że mi wybaczycie?
– Oczywiście – kiwali głowami.
Potem ułożyła się obok Mara, bo tam było jedyne miejsce, na którym nikomu nie przeszkadzała. Przez chwilę leżała i patrzyła na olbrzyma.
– Mar, twoja twarz… Skaleczyłeś się…
Parsknął, zirytowany, i odsunął się. Leżeli cicho, przyglądając się niebu i chmurom. Powieki Mara opadły. Wtedy poczuł w swojej ręce małą, silną dłoń.
– Dziękuję ci, Mar – szepnął głos tuż przy nim.
Był tak zmęczony, że nie miał siły odtrącić jej dłoni. Nie był też w stanie powiedzieć niczego złośliwego ani nawet odwrócić głowy w niemym obrzydzeniu. Po prostu zasnął z ręką Shiry w swojej i to ona musiała się odsunąć, bo chłód ciągnący od Mara przenikał jej ciało.
W dwie minuty później ona także spała. Podczas gdy łódź sunęła cicho w stronę lądu, Daniel i Sarmik opatrzyli jej rany.
Shira nie zauważyła niczego, pogrążona w miłosiernym śnie, głębokim niby śmierć.