ROZDZIAŁ VI

O brzasku zeszli w dół przez stare tajemnicze lasy na zboczach Taran-gai, gdzie mech porastał drzewa i gdzie nie było słychać śpiewu ptaków. Tym razem zmierzali ku morzu.

Wkrótce bezpieczny las się skończył i na jego miejsce pojawiły się nagie skały. Morskie powietrze chłodziło twarze, a po jakimś czasie usłyszeli huk fal, rozbijających się o brzeg.

Sarmik prowadził ich krętymi ścieżkami aż do rozległej, osłoniętej zatoki z morskim dnem pokrytym mnóstwem drobnych kamyków, które chrzęściły cicho obmywane przez wodę. Tutaj Taran-gaiczycy przechowywali swoje łodzie. I teraz wszyscy mogli się przekonać, jak bardzo kraj ten został w ostatnich latach wyniszczony. Bardzo wiele łodzi utraciło swoich właścicieli, leżały porzucone, wystawione na działanie wiatru i wody, czego skutki były już wyraźnie widoczne.

Daniel przyglądał się sporej grupie ludzi zebranych wokół dużej krypy, którą Sarmik zamierzał pożyczyć. Wśród nich stała Shira, drobna i drżąca w chłodnym powietrzu poranka. Wyglądała na tak bezradną, że Daniel miał ochotę objąć ją i osłonić przed wszelkimi niebezpieczeństwami.

Ale on miał nie jechać! Właśnie ze względu na Shirę musiał zostać na lądzie. Irovar prosił go, by wrócił do Nor, do jego domostwa, i tam czekał ich powrotu. Jeżeli w ogóle wrócą! A potem Daniel powinien statkiem popłynąć do Archangielska i dalej, do ojczyzny. Już swoje zrobił. Opowiedział o Vendelu, poznał jego córkę i to właśnie przybycie Daniela stało się niezbędnym impulsem dla przedsięwzięć, które miały uratować i Taran-gaiczyków, i jego własny ród. Więcej Daniel zrobić nie może, uznał Irovar, a Sarmik podzielał jego zdanie.

Daniel był wprost niewypowiedzianie zgnębiony. Tak chciał być pomocą i oparciem dla Shiry. Naprawdę by jej nie przeszkadzał!

Odszedł od grupy, wędrując wzdłuż brzegu, gdy usłyszał za sobą głośną wymianę zdań pomiędzy rozprawiającymi o wyprawie do wyspy Taran-gaiczykami.

Po raz pierwszy słyszał podniesiony głos Shiry. Po raz pierwszy słyszał ją rozgniewaną.

– Nie! – krzyczała wzburzona. – Ty, Milo, nie możesz iść ze mną! Nie znoszę tych twoich szyderczych chichotów, twojej chęci mordu, nienawiści do ludzi! Nie chcę, żebyś płynął z nami!

– Ależ, Shiro – mitygował ją przelękniony Irovar. – Nigdy przedtem tak się nie zachowywałaś! Czyś ty oszalała? Nie wolno ci ranić człowieka, nie teraz, czy naprawdę postradałaś zmysły? Czy chcesz zniszczyć wszystko, co oboje zbudowaliśmy, ty i ja?

Shira wybuchnęła gwałtownym płaczem.

– Wybacz mi, dziadku, ale ja nie mogę go zabrać! Tak się boję, tak się boję tego, co się ma stać, ja nie zniosę… obok siebie takiej złej istoty.

Sarmik powiedział zdecydowanie:

– Milo, będzie najlepiej, jeżeli zostaniesz.

Milo klął długo i siarczyście. Daniel dziękował Bogu, że nie rozumie wszystkich przekleństw, jakie tamten miotał na Shirę. Ale, oczywiście, podzielał jej stanowisko. Ten czarny Taran-gaiczyk ze sterczącymi kłami był najbardziej odpychającą istotą, jaką Daniel kiedykolwiek spotkał.

W pewnym sensie był on bardziej odpychający niż Mar, ponieważ Milo był człowiekiem. Mara trudno było porównywać z normalnymi ludźmi, został dotknięty strasznym dziedzictwem, może najcięższym, jakie spadło na potomstwo Tengela Złego.

Orin oświadczył ze złością:

– Skoro Milo ma zostać, to ja zostaję także.

Sarmik popatrzył bezradnie na starszego syna, potem skinął głową na znak, że się zgadza, i odwrócił się od nich. Orin i Milo w poczuciu krzywdy odmaszerowali z miejsca nad brzegiem, kierując się z powrotem w góry.

Shira ocierała oczy i roztrzęsiona oddychała ciężko.

To dziwne, że nie mówi nic na temat Mara, pomyślał Daniel. Chyba po prostu brak jej odwagi. Albo wie, że po nim to spłynie jak woda po gęsi. W końcu zarówno Daniel, jak i wszyscy inni wiedzieli, że Mar będzie się starał jej przeszkadzać.

Rozgoryczony Daniel wyjął z plecaka, który zawsze ze sobą nosił, przybory do pisania. Niezbyt uważnie słuchając tego, co mówili dwaj starsi mężczyźni i rozgorączkowany Vassar, usiadł na nadbrzeżnym kamieniu i zaczął pisać pożegnalny list do Shiry. Pisał najlepiej jak umiał, po juracku, ale rosyjskim alfabetem, który Irovar potrafi odczytać.

Poranek był chmurny, nigdzie nawet promyka słońca, tylko ciężka pokrywa chmur aż po horyzont. Nad morzem zalegała gęsta mgła, tak że Wyspy Czterech Wiatrów w ogóle nie było widać. Zresztą Daniel nie był pewien, czy jest ona z lądu widoczna. O ile pamiętał, to najpierw przepłynęli obok wyspy, a potem minęło sporo czasu, nim zobaczyli wybrzeża Taran-gai. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Pisał szybko.

Noc blednie i brzask poranka spływa niczym szara mgła na morski brzeg, Shiro. Nadszedł czas i musisz zacząć działać. Ja się usuwam w milczeniu, bo nie lubię pożegnań. Ten list to moje pożegnanie z Tobą, gdyż nie mam nadziei Cię zobaczyć, zanim odjadę, Droga Przyjaciółko. Serce krwawi mi z Twojego powodu!

Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy mam wierzyć we wszystko, co mi opowiadacie, i w to, co ja sam widzę w Twoim dzikim, niezwykłym kraju? Albo może jest tak, jak ja twierdzę, że my przez cały czas znajdujemy się w stanie narkotycznego oszołomienia tym korzeniem, który tu ciągle żujecie? Gdyby jednak tak było, to jak wytłumaczyć całą historię Ludzi Lodzi? Nigdy nie pojmę, który z tych dwóch światów jest rzeczywisty – owa twarda, zimna teraźniejszość, w której wszystko jest puste, bezlitosne i realistyczne, czy też Twój świat, gdzie wszystko zastygło w czasie, kiedy ludzie pozyskiwali żelazo z rud bagiennych, a głębokie cienie przesądów kładły się nad ziemią.

Próbowałem ogarnąć jakoś rozumem to, co się stało od chwili, gdy przyszedłem do Twojej krainy nad brzegami Oceanu Lodowatego. Ale ja żyję na samym skraju tej ponurej baśni, w którą Ty zostałaś wciągnięta, nie pojmuję wszystkich wątków w tej olbrzymiej sieci, którą zostaliśmy omotani.

Teraz się rozstajemy, moja niezwykła Przyjaciółko i Kuzynko, bo ja nie zostałem wybrany, a zatem nie jestem godzien Ci towarzyszyć w Twojej trudnej drodze. Niech wszyscy nasi obrońcy Cię wspierają! To moje najszczersze pragnienie.

Twój przyjaciel Daniel

Kiedy skończył, podszedł do Irovara, który pomagał spychać łódź na wodę, i podał mu list.

– To dla Shiry – powiedział. – Oddaj jej to. My obaj jeszcze się zobaczymy!

Irovar skinął głową, że rozumie, ale tak naprawdę nie zwrócił uwagi na pożegnanie Daniela.

Potem młody Szwed opuścił zgromadzonych nad brzegiem i szybkim krokiem poszedł w kierunku skał.

Minęło trochę czasu, zanim spuścili łódź na wodę i zajęli w niej miejsca.

– Gdzie jest Daniel? – zapytała Shira.

Wtedy Sarmik musiał jej wytłumaczyć, że nie powinni zabierać Daniela, bo jest po pierwsze obcym, a poza tym wątpi w to, co robią. Potem Irovar w obecności wszystkich odczytał pożegnalny list Daniela.

Shira jęczała zrozpaczona.

– Ale ja nie mogę szukać źródeł bez niego! Rozumiecie to chyba! On był dla mnie taki dobry, tak wiele rozumie! Wy wszyscy myślicie jak mężczyźni, Daniel wie znacznie więcej o tym, jak myślą i reagują kobiety. Muszę biec i go przyprowadzić.

– Nie, nie! – zawołał Sarmik, przerażony jej gwałtowną reakcją. – Vassar, ty biegnij i sprowadź Daniela! Przepraszam cię, Shiro, my nie wiedzieliśmy!

– Ja myślę, że Daniel także był bardzo przygnębiony – powiedział Irovar. – Zdawało nam się, Sarmik, że postępujemy najlepiej jak można w tej sytuacji. Ale zapomnieliśmy, co myślą i jak czują młodzi.

Shira nie mogła sobie znaleźć miejsca, dopóki Daniel nie wrócił na brzeg. Natychmiast wciągnęła go do łódki i nakazała, by usiadł przy niej. Ze stojącym na dziobie Marem jako wysłannikiem podziemnych mocy łódź wypłynęła z portu w spokojne na szczęście tego dnia morze.

To wyprawa do krainy śmierci, pomyślał Daniel spoglądając na Mara. Ale dzięki ci, Shiro, że mogę być z tobą! Zraniło mnie to do żywego, gdy się dowiedziałem, że nie mogę popłynąć.

Wkrótce łódź pogrążyła się w szarej mgle i z brzegu nie można jej już było dostrzec.

Na brzegu jednak nadal stała nieliczna i zupełnie niewidoczna gromadka wpatrująca się ślad za znikającą łodzią.

– Zrobiliśmy, co było możliwe – powiedział Tengel Dobry.

– Dalej nie możemy im towarzyszyć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że się im powiedzie. To chyba dobrze, że mogą przeżywać to wszystko jako rzeczywistość.

Kobieta z bardzo dawnych czasów powiedziała łagodnie:

– Żeby ocalić zdrowe zmysły tej małej, pozwoliliśmy jej zajrzeć w zupełnie inny świat. W ten świat, który żywy człowiek może zaledwie przeczuwać i który czasami przychodzi do niego w snach lub jako błysk w silnym wzburzeniu.

– Nasz świat, tak – mruknęła Villemo. – Zastanawiam się, czy Tengel Zły przeczuwa, na co się zanosi?

– Jeżeli wie, to musi teraz drżeć – odparł Dominik.

Patrzyli jeszcze przez chwilę, ale łodzi nie było już widać. Potem opuścili brzeg.

List, który Shira zgubiła w zamieszaniu, kiedy czekała na powrót Daniela, szybował powoli z powrotem ku kamiennemu brzegowi. Tam zaczepił się na jakimś wyschniętym krzewie, po chwili wiatr go zerwał, list znowu zawirował w powietrzu, aż opadł i utknął na dobre pośród kamieni na skraju wody. Leżał zwrócony ku górze zapisaną stroną, jakby czekał, że jeszcze raz ktoś go przeczyta.

Ale na brzegu nie było nikogo, kto mógłby to zrobić. Języki morskiej wody wysuwały się i wysuwały na brzeg, aż wciągnęły kartkę. Powoli pismo rozmyło się w słonej, lodowatej wodzie.

Całkowicie i bez śladu, jakby o świcie na brzegu nikogo nie było…

W miarę jak dzień się wypełniał, mgła wokół łodzi rzedła. Szare cienie unosiły się w górę i nad horyzontem ukazały się poszarpane górskie szczyty.

– To tylko góra lodowa – wyjaśnił Sarmik. – Ale tam… dalej na zachód! Tam widać wyspę!

Szczyty potężniały w miarę, jak łódź się zbliżała; ludzie na pokładzie przyglądali im się w milczeniu. Słońce widniało zza chmur jak lśniąca tarcza i przydawało Górze Czterech Wiatrów jakiegoś dziwnego, niesamowitego blasku.

Napięcie i strach stawały się coraz większe.

– Och! – westchnęła Shira z lękiem. – Jak my się dostaniemy na ląd?

– Nikt przed nami jeszcze na tej wyspie nie był – powiedział Sarmik.

– Nie zapominaj o Tan-ghilu – wtrącił Irovar łagodnie. – On przecież musiał jakoś zejść na ląd.

– Ale to było wieleset lat temu! Poziom wody mógł od tamtego czasu opaść.

Shira spojrzała w górę na złożoną z czterech szczytów koronę wyspy.

– Jesteś taka blada – szepnął Daniel.

– To tylko to nierzeczywiste światło – odparła, ale mocno ścisnęła jego rękę, jakby szukając pociechy.

Zauważył, że drży. Za chwilę jej los się dopełni.

Wkrótce łódź znalazła się w obrębie cienia Góry Czterech Wiatrów. Słońce schowało się za skałami, a ludzi ogarnęło dziwne odrętwienie. Cała odwaga opuściła ich na widok tych stromych, wynurzających się z wody skał, które zdawały się wznosić do samego nieba.

Ostrożnie manewrowali łodzią zrobioną ze skóry wieloryba, dopóki słońce znowu nie ożywiło barwami wszystkiego na pokładzie. Bez wielkiej nadziei wypatrywali jakiegoś zagłębienia, choćby nierówności w skale, czegoś, co by im pomogło zejść na ląd.

I oto…

Opłynęli już co najmniej połowę wyspy, gdy usłyszeli jakiś daleki szum, a woda zaczęła falować niespokojnie. Łodzią rzucało tam i z powrotem, morze burzyło się tak gwałtownie, że fale kłębiły się wysokie niczym szczyty.

– Czy to góry toną? – zapytał Vassar z niepokojem.

– Nie, to morze się podnosi – odpowiedział mu ojciec.

Z czcią patrzyli, że głęboka szczelina, która dotychczas znajdowała się wysoko w górskiej ścianie, teraz widnieje na wysokości łodzi i że mogą jej dosięgnąć.

– Jesteś oczekiwana, Shiro – szepnął Irovar uroczyście.

Dziwne światło czy nie, teraz wszyscy widzieli wyraźnie, że wargi Shiry są niemal białe. Spoglądała na wyspę z szacunkiem pomieszanym z lękiem. Tuż na wprost nich ukazała się szeroka rozpadlina, przechodząca wyżej w szeroki żleb pomiędzy dwoma szczytami.

No, Tengelu Zły, strzeż się, pomyślał Daniel. Gdziekolwiek na świecie on się znajduje, powinien, mimo zamroczenia, odczuwać niebezpieczeństwo. Drgania Góry Czterech Wiatrów muszą do niego docierać i wprawiać go w popłoch.

Na moment Daniel zapomniał, gdzie jest, zafascynowany tym, co się przed nim rozgrywało.

Łódź uderzyła o skałę. Znaleźli bezpieczne miejsce, gdzie można ją było ukryć, i zaczęli jedno po drugim wspinać się na ląd.

– To dudnienie musi docierać do Taran-gai – powiedział Irovar do Daniela. – A może nawet do Nor.

Dalej, pomyślał Daniel.

Wspinaczka rozpadliną w górę wymagała opanowania, ale chociaż wszyscy czuli strach przed tym tajemniczym, niesamowitym miejscem, nikt nie chciał zostać w łodzi. Owo sączące się przez chmury żółte światło słoneczne przerażało ich, a zarazem ułatwiało wspinaczkę, pomagało znajdować oparcie dla stóp.

Daniel ani razu nie spojrzał w dół. Nie miał odwagi.

Minęła chyba wieczność, zanim znaleźli się pośrodku korony między wschodnim i południowym szczytem. Rozciągał się tam przerażający widok. Przestrzeń pomiędzy czterema szczytami wypełniał krajobraz dziki i niesamowity jak zły sen, nieruchomy w blasku bladego słońca. Ogromne czarne ptaki przepływały ponad zamarłymi skałami, ponad mrocznymi otworami grot i porozrzucanymi wszędzie głazami. Ciemne oczka wody połyskiwały ponuro wśród sczerniałych zarośli, a jakieś zabłąkane porywy wiatru gwizdały złowieszczo między kamieniami. Mieli wrażenie, że znaleźli się w samym sercu martwej pustki na krańcach wieczności.

– Żaden człowiek nie dotknął stopą tej ziemi od setek lat! – krzyknął Vassar, a po chwili odpowiedziało mu potężne, czterokrotnie odbite od skalnych ścian echo.

Shira rozejrzała się dokoła.

– No, a gdzie są źródła?

– Źródła? – powtórzył Irovar. – Najpierw powinnaś chyba odszukać grotę, która cię do nich zaprowadzi.

– Ja widzę dwie – oświadczył Vassar. – Skąd będziemy wiedzieli, która jest właściwa?

Niepewnie spoglądali na dwie czarne jamy, jedną na lewo, od południowej strony góry, i jedną na prawo, od północnej. Obie wyglądały dokładnie tak samo, lecz nagle wydało im się, że północna grota jakby pociemniała, podczas gdy nad południową unosił się delikatny, niemal niewidoczny blask.

– Gdybyśmy mieli ze sobą człowieka złego do szpiku kości, to blask ukazałby się zapewne nad ciemną grotą – powiedział Sarmik. – Myślę więc, że powinniśmy pójść za światłem.

Wszyscy myśleli tak samo. Mieli ze sobą Mara. A może światło świeci dla niego? Albo może Shira nie jest dostatecznie czysta? Ale nie mieli wyboru, musieli iść. Zrobili zaledwie kilka kroków, a przekonali się, że są na właściwej drodze. Bowiem teraz wszyscy Taran-gaiczycy zobaczyli stojące na skraju ścieżki cztery milczące postaci. Nawet Irovar i Daniel dostrzegali coś ciemnego i niewyraźnego, coś, co połyskiwało niczym ogień, a obok coś migotliwego jak woda lub powietrze i jeszcze coś szarego niczym ziemia. Irovar z drżeniem rozpoznawał istoty, które odwiedziły go przed laty. Daniel wstrzymał oddech, gdy mijał te milczące zjawy.

W głębokich ukłonach duchy pozdrawiały Shirę, która odpowiadała im starodawnym pozdrowieniem – najpierw z szacunkiem dotykała ręką czoła, a potem pleców. Taran-gaiczycy powtarzali za nią pozdrowienie, wszyscy z wyjątkiem Mara. Kiedy on się zbliżył, cztery sylwetki stanęły na ścieżce i zamknęły mu drogę. Mar wyszczerzył zęby ze złowieszczym pomrukiem, ale usunął się, zawrócił i odszedł z powrotem pod skały, gdzie jego sylwetka rysowała się groźnie w niesamowitym blasku dziwnie bladego słońca.

Pochylali głowy, by wejść do groty, której wnętrze okazało się wysokie i przestronne. Duchy zniknęły. Przy wejściu, w skalnej niszy, stała pochodnia. Irovar zapalił ją i wnętrze groty rozjaśniło się ciepłym światłem.

Ściana w głębi była gładka i błyszcząca, pozostałe zaś chropowate i nierówne. Przed gładką ścianą znajdowało się wzniesienie, rodzaj podium. Drugie takie wzniesienie znajdowało się w tylnej części groty, a przy nim, w rogu, szemrała woda w przepastnej studni. Woda wypływała z głębi, burzyła się, szumiała, rozpryskiwała i pieniła, po czym znowu znikała.

– Czy to jest źródło życia? – zapytał Vassar z niedowierzaniem, a jego głos z dudnieniem odbijał się od ścian groty.

– Nie, skąd? – odparł Irovar. – To jest zwyczajne źródło, gejzer czy jak chcesz to nazwać. Czy myślisz, że tak łatwo byłoby zdobyć jasną wodę? Czy musiałbym poświęcić całe życie, by odpowiednio wychować Shirę? A poza tym widzisz chyba, że woda wcale tu jasna nie jest.

– Rzeczywiście – mruknął Vassar.

– Ale gdzie jest ta grota? – jęknęła Shira bezradnie. – Mam na myśli drogę do źródła.

Wszyscy chodzili dookoła i ostukiwali ściany, ale nie natrafili na żaden otwór. Nagle Irovar głęboko odetchnął.

– Poczekajcie! Poczekajcie trochę! – zawołał i uniósł rękę. – To do tego odnosi się legenda o pochodni!

Wszyscy czekali, a starzec zastanawiał się.

– Tun-sij znała fragment jakiejś legendy – powiedział w końcu. – Ale nie wiedziała, do czego się to odnosi, a ja nie słuchałem jej chyba zbyt uważnie. Czyżby to było wprowadzenie do historii o źródłach? Ale jak to było…? Cień… Cień… Pochodnia… ten, kto stoi najbliżej…

Czekali, aż jego mamrotanie przybierze bardziej zrozumiałą formę. Irovar wskoczył na boczne podium.

– Tu! Tu musi stać ten, kto trzyma pochodnię. A tam, na wzniesieniu przy gładkiej ścianie, stanie Shira. Tak, dobrze. Nie, odwróć się do nas plecami, twarzą do ściany! Tam, tak! Shiro, kto jest ci najbliższy w tym życiu?

– Chyba ty, dziadku.

– Tak, chyba ja. Vassar, podaj mi pochodnię!

Wszystkich ogarnęło podniecenie. Stary Irovar ujął pochodnię i wszedł na mniejsze podwyższenie. Podniósł pochodnię tak, by oświetlała plecy Shiry.

W tym samym momencie stało się jednak coś dziwnego. Pochodnia, która do tej pory paliła się równym, silnym płomieniem, zaczęła trzaskać, syczeć i o mało nie zgasła. Irovar pospiesznie zeskoczył na ziemię i w tej chwili ogień rozpalił się znowu.

– Nie, to nie ja – powiedział stary ze zdziwieniem. – Shiro, zastanów się! Kto poza mną jest ci bliski?

Stojąc wciąż odwrócona twarzą do ściany, Shira powiedziała:

– Nie wiem, może Daniel?

– Danielu, spróbuj ty!

Daniel posłusznie stanął na podwyższeniu i wziął pochodnię, ale z tym samym rezultatem. Nędzny, ledwie widoczny płomyk gasł.

– Szybko, zeskakuj, bo zgaśnie! – ponaglał Irovar.

Daniel zrobił, co mu kazano.

Nikt nie wiedział, do czego to wszystko może doprowadzić, ale z niecierpliwością oczekiwali dalszych wydarzeń. Wszyscy chcieli spróbować. Vassar wyciągnął rękę z pochodnią wysoko nad głowę, ale mimo to płomień chwiał się i zamierał. Sarmik zajął jego miejsce, ale jemu też nie poszło lepiej.

Shira odwróciła się.

– Spójrzmy prawdzie w oczy – powiedziała. – Ja nie mam na ziemi żadnych przyjaciół, nikogo, o kim mogłabym powiedzieć, że jest mi bliski. Zawsze o tym wiedziałam, ale to się dopiero teraz okazało takie straszne, kiedy przyjaciel jest mi naprawdę potrzebny.

Milczeli przygnębieni.

– A zatem wszystko na próżno? – westchnął Daniel po dłuższej pauzie.

– Spróbuj jeszcze raz, Irovarze – poprosił Sarmik.

– To się na nic nie zda. Ja nie jestem właściwym człowiekiem.

W ciemnej grocie ponownie zaległa cisza. Woda w studni szemrała i bulgotała. Na zewnątrz przed wejściem do groty przeleciał wielki ptak. Daniel uniósł głowę.

– Powiedz mi, Irovarze, co powiedziały ci duchy tamtej nocy, kiedy stały przed wejściem do twojej jurty? Czy nie było to coś o człowieku, którego byś się najmniej spodziewał?

Wydawało się, że grota jakby rozbłysła nową nadzieją.

– Tak! – zawołał Irovar przejęty. – „Pamiętaj, człowiek, którego się najmniej o to podejrzewało stanie po jej stronie”, tak powiedziały duchy.

Sarmik cytował dalej:

– ”Kiedy znajdzie się w potrzebie i kiedy wszystko będzie się wydawać beznadziejne”. Teraz naprawdę wszystko wygląda beznadziejnie!

– Wiem, oczywiście, kim jest ten, którego byśmy najmniej o to podejrzewali – rzekł Vassar cierpko. – Ale przecież duchy nie mogły jego mieć na myśli!

Sarmik, Wilk, wstał zdecydowanie.

– Przyprowadź go, Vassar!

– Ale przecież duchy nie chciały go wpuścić!

– Idź! Zobaczymy! Jeżeli nie wpuszczą go do wnętrza groty, będziemy wiedzieli, że to nie o niego chodzi.

Vassar zniknął w tym zimnym, bezsensownym świetle na zewnątrz. Wszyscy czekali w milczeniu, wciąż niepewni, co się stanie, jeżeli pochodnia nie zgaśnie. Shira wciąż przełykała ślinę, szukała spojrzenia Daniela, jakby stamtąd mogła czerpać pociechę i siły. On uśmiechał się, chciał dodać jej odwagi, ale czuł się tak strasznie bezradny.

Vassar wrócił, a w wejściu ukazał się Mar, patrząc na nich pytająco.

– Wytłumaczyłem mu, dlaczego ma tu przyjść – powiedział Vassar. – I tym razem nikt go nie zatrzymywał.

– Wejdź, Mar – powiedział Sarmik. – Stań na tym podwyższeniu i weź do ręki pochodnię. Trzymaj ją wysoko. Ty wiesz, o co chodzi, prawda?

Mar potwierdził skinieniem głowy.

– Ale ja nie mam ochoty jej pomagać. A poza tym nie jestem przecież jej najbliższym!

– Tak, bogowie powinni wiedzieć, że nie jesteś, ale spróbuj mimo to!

Mar niechętnie wszedł na podwyższenie. Irovar podał mu płonącą pochodnię.

Powoli Mar wyciągnął rękę.

Z szumem wybuchnął wysoki płomień i rozjaśnił grotę ostrym światłem. Płomień falował, skry strzelały w sufit, a ludzie, którzy przed chwilą czuli się mali i bezradni, cofnęli się przed silnym światłem.

Dudniący huk wstrząsnął grotą. Na gładką ścianę padał cień Shiry. Rozszerzonymi ze zdumienia oczyma patrzyli, jak cień intensywnieje, staje się czarny. Wyraźnie widać było głowę, ramiona i całą drobną sylwetkę odbitą na skalnej ścianie.

Pochodnia falowała i płonęła, Mar stał bez ruchu.

Powoli, bardzo wolno cień na ścianie zmieniał się, patrzący mieli wrażenie, że wnika w ścianę i zostawia za sobą otwór, dokładnie taki duży jak Shira, prowadzący do ciemnego pomieszczenia w głębi.

Huk ustał. W grocie znowu panowała cisza. Po chwili dał się słyszeć głos Irovara:

– Tak właśnie było w baśni o pochodni! Zatem ona jest wprowadzeniem do długiej historii o źródłach. Nigdy o tym nie pomyślałem. Wejdź do środka, Shiro! Twoja samotna wędrówka się rozpoczęła. Jedynym wsparciem będzie ci teraz światło pochodni Mara. Ono będzie ci towarzyszyć podczas długiej wędrówki jako odbicie wszystkiego, co zostawiasz na zewnątrz, i jako drogowskaz. Idź za tym słabym płomykiem, Shiro, on poprowadzi cię właściwą drogą. A ty, Mar, stój tam, gdzie stoisz, dopóki wędrówka nie dobiegnie końca, dopóki nie usłyszymy jedenastu uderzeń w bęben. Jedenaście uderzeń, siedem dla siedmiu bogów i cztery dla duchów, aż do ostatniego, ciężkiego uderzenia, kiedy Shira dojdzie do źródła. Albo dopóki pochodnia nie zgaśnie, bo wtedy będziemy wiedzieli, że Shira umarła gdzieś po drodze. Wejdź do środka, Shiro!

Irovar nie wiedział, skąd brały mu się te słowa. Po prostu same się pojawiły, jakby jakiś inny głos przemawiał przez niego.

Shira odwróciła się do nich po raz ostatni z niemą, rozpaczliwą prośbą w przerażonych oczach. Ale chociaż wszyscy chcieli, nie byli w stanie ani jej objąć, ani pocieszyć, nie wolno im było przerywać więzi pomiędzy nią a pochodnią Mara.

Wreszcie przyjęła swój los i weszła przez otwór, który dokładnie pasował do jej ciała. Z grzmotem, od którego cała wyspa zadrżała w posadach, a morze się wzburzyło, otwór zamknął się za Shirą, a ściana stała się znowu gładka i błyszcząca.

Загрузка...