ROZDZIAŁ IX

Bezlitosny uścisk trzymał Shirę pod wodą. Walczyła zaciekle, starając się możliwie najdłużej zatrzymać powietrze w płucach. Nieoczekiwany chłód w tym niesamowitym morzu już dawno pozwolił jej zrozumieć, kim jest ów brutalny przeciwnik. To nie mógł być nikt inny jak tylko Mar i tak też, niestety, było. Oczywiście Shira nie mogła żywić tak gwałtownych uczuć do drugiego człowieka jak nienawiść czy miłość, lecz z Marem to zupełnie inna sprawa. Zapomniała o Marze. On był jej równym, czy, ściślej biorąc, on stał na przeciwległym biegunie, więc mogła go nie cierpieć, ile tylko chciała.

I czyniła to z gwałtownością, która ją samą zastanawiała…

Zapas powietrza w płucach się kończył, Shira była bliska omdlenia. Podejmowała rozpaczliwe próby uwolnienia się z ramion bolesnym uściskiem oplatających jej ciało, usiłowała odepchnąć od siebie głowę z całych sił naciskającą na jej barki, wszystko na próżno!

I wtedy nieoczekiwanie nadszedł ratunek. Pod stopami poczuła piaszczystą mieliznę, która wypchnęła ją z wody, tak że głowa dziewczyny znalazła się ponad powierzchnią. Wciągała powietrze głębokimi, bolesnymi haustami.

Mar ją puścił. W jego wzroku płonęła nieugaszona nienawiść.

– Otrzymujesz pomoc po drodze! – krzyknął wściekle, chwytając ją ponownie, tym razem za ramiona, i wbijając palce w jej barki. – Tych czworo prowadzi nieczystą grę!

– Nie, oni grają czysto – wysyczała. Uświadomiła sobie, że rana znowu się otworzyła, a ona nic nie może na to poradzić. – To nie była ich zasługa, to moja wdzięczność dla ciebie za to, że trzymałeś pochodnię w czasie tej trudnej wędrówki.

Oczy mu się zwęziły. Twarz wyrażała gorycz i bezradność. Wydawało się, że zamierza znowu przyciągnąć ją do siebie, lecz niechęć Shiry do niego zmalała, gdy tylko przypomniała sobie, że to on trzyma przed nią pochodnię. I to wtedy nadszedł ratunek. Mar zniknął pod powierzchnią i odpłynął. Drżąc na całym ciele Shira skierowała się w stronę światła i wkrótce wyszła na brzeg.

Trzymający pochodnię znowu się poruszył. Płomień z głuchym trzaskiem wystrzelił ku sklepieniu groty i oświetlił zmęczone twarze ludzi. Daniel badawczo przyglądał się Marowi i znowu napotkał jego wzrok. Próbował wyczytać z twarzy demona, co się stało, ale stwierdził jedynie, że oczy tamtego są głęboko zapadnięte, że pociemniały ze zmęczenia oraz że zmarszczki wokół ust wyrażają niezłomną samodyscyplinę. Ile to kosztowało Mara, tak stać bez odpoczynku, bez jedzenia, teraz już drugą dobę, Daniel mógł się jedynie domyślać. Sam Daniel i jego towarzysze spali trochę od czasu do czasu. Do jedzenia też nic nie mieli, ale na razie jakoś dawali sobie radę bez niego. Żuli przecież korzenie.

Te przeklęte korzenie, myślał Daniel. Znajdował się pod wpływem narkotycznego odurzenia, czy przeżywał to wszystko w rzeczywistości? Nawet nie próbował na to odpowiadać, był zbyt otępiały, zbyt zmęczony i oszołomiony.

Wyszedł raz z groty, ale krajobraz na zewnątrz był upiorny, mało zachęcający do kolejnych wycieczek.

Dygocząc otulił się szczelniej ciepłą kurtką i usiadł wygodniej.

Sarmik usiadł obok.

– Tyle czasu to zabiera! Tyle czasu! Biedna dziewczyna!

Po chwili odpoczynku na brzegu Shira gotowa była ruszyć dalej. Wciąż jeszcze drżała po zetknięciu się z chłodem bijącym od Mara, ciałem wstrząsały dreszcze, a ona uświadomiła sobie, że dotychczas nic nie wzburzyło jej tak bardzo jak to ostatnie spotkanie.

Przejście okazało się tak niskie, że nie będzie chyba mogła przeczołgać się przez nie na czworakach. Zawsze oddychała z ulgą, gdy mogła wstać. Niezbyt to logiczne, bo właśnie tylko w przejściach mogła czuć się całkowicie bezpieczna.

Ciekawe, czy oni słyszeli dźwięki bębnów? zastanawiała się. O, słyszeli na pewno. Ale czy liczą uderzenia? Ona już dawno straciła rachubę.

Zaskoczona tym, że znalazła się w małym, wąskim, ale wysokim szybie, przystanęła. Przystanęła…? Po prostu nie była w stanie zrobić ani kroku więcej. Pokój, czy jak to nazwać, miał zaledwie kilka łokci długości i tyleż szerokości.

– Czy mam się wspinać? – zawołała.

– Nie, stój tam, gdzie jesteś! – odparł głos. – W odpowiednim czasie przejście się otworzy. Jeśli wciąż jeszcze jesteś w stanie iść dalej, rzecz jasna.

– Więc mogłabym umrzeć w tym zamknięciu? – zapytała.

– Czy byś mogła? Naprawdę nie zauważyłaś nic w kącie za sobą?

Coś rzeczywiście widziała wchodząc…

– Och! – jęknęła.

W kącie leżała kupka ludzkich kości.

– Na czym polegało jego przestępstwo? – zapytała.

– To była obojętność. Obojętność wobec wszystkiego z wyjątkiem spraw, które dotyczyły jego samego. To jest izba nudy i obojętności.

– Nie, to nie jest sprawiedliwe – rzekła Shira gwałtownie. – Jak ja, waszym zdaniem, sobie tu poradzę?

– Nie przypadkiem ta próba została umieszczona wśród ostatnich – odparł głos łagodnie. – Rozumiem, co masz na myśli. Dobroć nie jest zbyt podniecająca, wobec tego komuś, kto bardzo się stara być niezwykłym, łatwo przekroczyć próg nudy.

– Owszem, a poza tym odebraliście mi zdolność do głębszych uczuć wobec ludzi. A od tego bardzo blisko do obojętności, prawda? Nie mówiąc już o tej presji, pod jaką ciągle żyłam, o tym nieustannym zastanawianiu się, co robię, jak się zachowuję. W takiej sytuacji człowiek musi być zajęty sobą, czy tego chce, czy nie.

– Takie ryzyko rzeczywiście istnieje. Pytanie polega jednak na tym, czy inni uważali cię za nudną, czy za żywą i interesującą. Ponieważ nuda i obojętność, cechy równoznaczne z egoizmem, należą do najgorszych cech człowieka, znajdują się one na samym końcu twojej wędrówki w głąb własnej duszy. Ale ty sama jesteś trochę niesprawiedliwa. To prawda, że odebraliśmy ci zdolność kochania i odczuwania nienawiści, ale współczucie mogłaś okazywać. Jeżeli myślałaś inaczej, to znaczy, że niczego nie rozumiałaś i teraz masz niewielkie szanse dać sobie radę. Ale okazywałaś chyba choć trochę zainteresowania innym ludziom?

– Mam nadzieję, że w istocie tak było – odparła Shira załamana. – A zatem? Kiedy próba się rozpocznie?

– Już się rozpoczęła. Rozejrzyj się, a zobaczysz!

Shira przyglądała się ołowianoszarym ścianom, ale niczego nie znalazła. Nagle uniosła wzrok i krzyknęła. Sufit obniżał się i Shira ze skurczem w sercu odczuła, że coraz ciężej jej się oddycha.

Śmierć przez uduszenie! pomyślała wstrząśnięta. Tak, to o to chodzi. Udusić się z nudy i braku zainteresowań, to dość popularne powiedzenie.

Głos odezwał się znowu:

– Przejście otworzy się po określonym czasie. Jeśli wytrzymasz tak długo, będzie to znaczyć, że sprostałaś próbie. Jeśli nie, to nuda i twój własny egoizm staną się tak gęste, że cię zadławią.

Shira przytomnie usiadła. Sama nie miała żadnego wpływu na rozwój sytuacji, tutaj miał decydować sąd innych o niej.

Czas płynął. Powoli, powoli sufit się obniżał, powietrze stawało się coraz cięższe, w końcu już nie można tego było nazywać powietrzem, nie zostało w nim już ani odrobiny tlenu. Shira oddychała przez nos i tak rzadko, jak to tylko było możliwe; siedziała zupełnie bez ruchu, by nie zużywać tlenu bez potrzeby.

Czuła, że płuca za chwilę jej popękają, ogarnęło ją dramatyczne pragnienie wciągnięcia w siebie całego powietrza świata jednym potężnym haustem. Dzwoniło jej w uszach, dudniło w skroniach, wzrok się mącił.

Jak długo miało to trwać? Straciła na moment panowanie nad sobą, zaczęła pięściami tłuc w ścianę, oczywiście bez skutku. Tak nie można, trwoni tylko siły. Sufit opierał się już prawie na jej głowie. Próbowała nie patrzeć na te ludzkie kości obok, uparcie spoglądała w górę, teraz już tak zmęczona, że zaczynała popadać w omdlenie.

W głowie huczało i wirowało, myśli się rwały, zapomniała, że musi oszczędnie oddychać, łapczywie wciągnęła całe powietrze, jakie jeszcze zostało w pomieszczeniu, i skuliła się na podłodze, by uniknąć zderzenia z sufitem. I wtedy w ścianie utworzył się z trzaskiem mały otwór. Wpłynęło tamtędy świeże powietrze; na wpół omdlała, ciężko dysząc, ledwo żywa Shira zaczęła się czołgać w tamtym kierunku…

Gdy tylko przeszła, otwór został zamknięty, a dźwięk bębna rozpłynął się w powietrzu.

Długo leżała bez ruchu. Nie zamierzała już iść dalej. Na tym koniec! Dość!

– Shiro z Nor! – zawołał głos.

– Zamilcz! – odparła krótko.

Na zewnątrz, poza przejściem, rozległ się śmiech.

– Wyjdź! Słyszę, że zostało jeszcze w tobie życie.

– Trochę jeszcze zostało. Idę już, idę – mamrotała ze złością, czołgając się ku wyjściu.

Panowały tam absolutne ciemności.

– No? O co tym razem chodzi?

– Shiro, wyszłaś już obronną ręką z ośmiu prób. Zostały ci jeszcze dwie.

– Dwie? Czyż nie miało być jedenastu sal?

– Ostatnia nie jest już próbą. Tam nie będziesz już miała żadnych kłopotów. Jeśli dojdziesz tak daleko. Bo te dwie są najgorsze.

– Wielkie dzięki! – powiedziała Shira. – A zatem najbardziej smakowite kąski zachowaliście na koniec?

– Nic dziwnego, że udało ci się przejść przez salę nudy – roześmiał się głos. – Masz temperament, nie można zaprzeczyć!

– Dziękuję! Na czym mają polegać dwie ostatnie próby?

– Pierwsza dotyczy siły fizycznej, twojej wytrzymałości.

Shira jęknęła.

– I to teraz? Kiedy jestem kompletnie wyczerpana, kiedy mam ranę, z której nieprzerwanie płynie krew, i kiedy już właściwie zrezygnowałam z walki?

– O to właśnie chodziło, żebyś była zmęczona. Śmiertelnie zmęczona, byś nie wiedziała, co mówisz ani co robisz. Bo, oczywiście, nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz?

– Muszę przyznać, że odzywałam się bezwstydnie, bez szacunku. Zdrowy rozsądek zaczyna mnie opuszczać.

Głos zamilkł.

– Cóż – powiedział w końcu. – Niedobrze, bo ostatnia próba dotyczy twoich sił duchowych, twego rozsądku.

– Uff – westchnęła Shira z drżeniem. – Ale czy nie było już takiej próby?

– Masz na myśli siłę duchowego uporu? Nie, to nie to samo. Tam, jak pamiętasz, byłaś wiedziona na pokuszenie, i nie uległaś. Tym razem będzie dużo gorzej. Kiedyś spotkałaś ludzi, których świadomie zraniłaś, prawda? A teraz spotkasz ludzi, których zraniłaś nieświadomie. To jest coś tak okropnego, że naprawdę może się od tego rozum pomieszać.

– Ale co człowiek może na to poradzić? – wykrzyknęła wzburzona. – Zranić nieświadomie! Teraz posuwacie się za daleko. Jeśli takie mają być kłody na drodze, to nikt nigdy do źródła nie dojdzie!

– Toteż będzie to ostatnia próba – oświadczył głos. – Bo ona będzie najgorsza. Czy pamiętasz, co duchy powiedziały kiedyś twojemu dziadkowi? Że ten, kto dojdzie do źródła, pragnie śmierci? Zrozumiesz, co to znaczy, kiedy już tam dojdziesz. Najpierw jednak musisz przejść przez tę salę. Ja cię teraz opuszczę, bo i tak będziesz tu miała towarzystwo. Pamiętaj: Tym razem chodzi o twoją fizyczną siłę i wytrzymałość!

Została sama. Sama w przytłaczającej ciemności.

W oddali powolutku rozpalało się światełko pochodni. Shira zrobiła krok w ciemność.

Natychmiast potem rozległy się monotonne, huczące dźwięki bębna. Biły w rytm jej serca, zdławione, mroczne. Grunt pod stopami miała pewny i nie wiedziała, z czym ma się tutaj zmagać. Ciemności się nie bała. Ani tych monotonnych bębnień, które były uderzeniami jej pulsu. I to miała być ta najgorsza sala?

Musiało zatem być tu coś jeszcze…

Nagle stwierdziła, że nie jest sama. Głos powiedział, że będzie miała towarzystwo, i rzeczywiście coś poruszało się przed nią w ciemnościach.

Słyszała oddech. I niski, skrzekliwy śmiech. Niestety, nie przyjazny ani serdeczny. Wyczuwało się w nim radosne oczekiwanie walki, jakby pewność zwycięstwa…

Shira stała bez ruchu. Wodziła w ciemnościach wzrokiem to tu, to tam, węszyła, nasłuchiwała.

Ale nie słyszała nic oprócz łoskotu bębna i tego stłumionego oddechu. Ktoś czekał tak jak ona w tej ciemnej choć oko wykol sali.

Tam! Shira wytrzeszczyła oczy i przestała oddychać.

W ciemnościach zapalały się powoli dwa zielone, tańczące płomyki.

Cichy śmiech świadczył, że Shama dostrzegł jej przerażenie.

Zebrani w zewnętrznej grocie wstawali powoli, w napięciu.

– Co się stało? – zapytał Sarmik cicho.

– Nie wiem – odparł Irovar. – Ale myślę, że Mar coś wyczuł i wzmógł czujność.

– Tak – potwierdził Daniel. – Włosy jeżą mi się na głowie od najokropniejszych przeczuć.

– Zastanawiam się, gdzie teraz jest Shira – rzekł Vassar. – To wszystko nie wróży nic dobrego!

Wciąż czujni usiedli, by znowu czekać.

– Czyż nie powiedziałem ci, że się jeszcze spotkamy, Shiro, mój kwiecie? – roześmiał się Shama. – Mam wiele obowiązków, a jednym z nich jest zamykanie drogi do źródła jasnej wody.

Shira wyczuwała, że Shama ma do niej słabość, choć jest w tym coś podstępnego, złowieszczego. Powinna to wykorzystać, ale nie wiedziała jak.

– Shamo, jestem strasznie zmęczona i ciężko ranna – powiedziała, próbując apelować do jego instynktów opiekuńczych. – Nie jestem w stanie znieść już wiele więcej.

– Tym lepiej dla mnie. W takim razie złowię cię bez trudu.

Nie, nic z tego. Podobnie jak Mar Shama posiadał tylko jedno ja, jedną osobowość. Tę gorszą. Jedynym sposobem przeciągnięcia Shamy na swoją stronę było podjąć u niego służbę. A tego Shira nie mogła zrobić. Wtedy byłaby ostatecznie zgubiona!

Uświadomiła sobie, że głos się wycofał. Do kogokolwiek należał, było pewne, że owa istota źle się czuła w towarzystwie tego monstrum z piekielnych otchłani.

Nie, Shama stanowczo nie należał do ziemi! Jego miejsce było we wnętrzu góry. Może nawet w tej grocie? Nie, nie tak blisko źródła. To niemożliwe. To było źródło nadziei, a Shama reprezentował coś dokładnie przeciwnego.

– Czego dotyczy walka między nami? – zapytała Shira. – Na czym ona ma polegać?

– Będziemy się bawić w kotka i myszkę – odparł swoim głębokim, melodyjnym głosem. – Ty będziesz próbowała dojść do światła pochodni, ja będę próbował cię schwytać. Proste, prawda?

– A co będzie, jeżeli uda ci się mnie złapać?

– W takim razie będziesz moją zdobyczą. Pamiętaj: Ty od dawna jesteś zdobyczą, która mi się słusznie należy. Gdyby nie ten przeklęty blask nad twoim czołem, to… Ale tutaj, sama chyba rozumiesz, to nie działa. Tutaj mam prawo cię zabić!

Och, Mar, pomyślała Shira, teraz wszystko zależy od ciebie, od tego, jak ty mi poświecisz. I muszę polegać na tobie, który nienawidzisz mnie tak strasznie!

– Jesteś gotowa? – zapytał Shama.

– Nie, zaczekaj! – wykrzyknęła Shira w panice. – Ja… ja muszę poprawić bandaż.

– Co za głupstwa! Próbujesz zyskać na czasie? Chyba się nie boisz?

Czyż mogła znosić takie rzeczy?

– Jestem gotowa – oświadczyła czystym głosem.

Bicie w bębny natężyło się, stało się i głośniejsze, i szybsze. Nie myślała, że to jej własny puls odzwierciedlający wszystkie stopnie przerażenia, Shama jednak zauważył to z zachwytem. Wstał w całej swojej okazałości i Shira uświadomiła sobie, że dotychczas siedział przed nią. Zapomniała, jaki jest kolosalny. Teraz uświadomiła sobie także, jak wielka musi być ta grota.

Dobrze, że jego oczy świecą, pomyślała. Przynajmniej wiem, gdzie się znajduje.

Wypatrzyła płomień pochodni i rzuciła się w lewo. Żeby go tylko okrążyć… Pochodnia, pochodnia, jej maleńkie światełko! Oto ono!

Mar drgnął, a pochodnia wypadła mu z ręki i wirując spadała na ziemię.

– Co ty robisz? Oszalałeś? – wrzasnął Vassar. – Zniszczysz wszystko, co Shira osiągnęła.

– Ja jej nie słucham!

Wszyscy rzucili się do niego. Sarmik starał się powstrzymać Mara, który zamierzał zeskoczyć z podwyższenia, ale został brutalnie odtrącony. Pochodnia potoczyła się w kąt, Daniel podbiegł i podniósł ją. Vassar krzyczał z przerażenia.

– Przecież ona jest prawie u celu! Nie możesz teraz wszystkiego zniszczyć!

– Wróć na górę, Mar! – prosił Irovar. – Błagam cię ze względu na moją wnuczkę! I ze względu na wszystkich. Na całe Taran-gai!

– Ze względu na cały świat – dodał Daniel. – Ludzie Lodu mogą się rozprzestrzeniać ze swoim przekleństwem, a jeśli Tengel Zły ujdzie wolno… Mar, dlaczego, na Boga?

Mar z zadowoloną miną stał bez ruchu. Daniel próbował wcisnąć mu do ręki pochodnię, ale on nie chciał jej wziąć.

– Mar, odpowiedz mi teraz szczerze – rzekł Sarmik spokojnie. – O co chodzi?

Mar strząsnął z siebie Daniela i Vassara, jakby to były dwa szczeniaki. Dławiąc się z wściekłości, krzyczał:

– Nie mogę służyć wielu panom naraz! Nie wejdę już więcej na podwyższenie! Niech ona radzi sobie sama!

Zgromadzeni spoglądali po sobie.

– Wielu panom? – zapytał Irovar. – Powiedz mi, czy to ma coś wspólnego z Shamą?

– Tak myślę. W każdym razie dostałem rozkaz, żebym trzymał się z boku.

– O, bogowie! – jęknął Sarmik. – To już koniec! Nie możemy zmusić Mara, jeśli Shama nakazuje mu co innego.

– Boję się, że wyrok na Shirę już zapadł – rzekł Irovar z westchnieniem. – Znalazła się w jego łapach już wtedy, kiedy odbyła z nim rozmowę.

Vassar błagał jeszcze raz:

– Mar, Shira potrzebuje pomocy. Spróbuj!

– Nie! Ani nie mogę, ani nie chcę!

– To się na nic nie zda, Vassar – mruknął szybko Irovar. – Mar znajduje się wyłącznie pod rozkazami Shamy. Shira musi radzić sobie sama, nawet jeśli ta myśl wydaje nam się trudna do zniesienia.

Daniel szlochał z bezsilności.

– Nie możemy jej zawieść, nie możemy. Ona przecież walczyła tak długo. Czy wy nie rozumiecie, jak trudna i samotna była to walka? I my ją zdradzamy teraz, kiedy już jest tak blisko celu! Mar, ty bestio, zrób coś!

Ale uparty Mar stał z plecami przy ścianie. Oczy mu płonęły, suche ze zmęczenia. Bezradni musieli patrzeć, jak Mar wyciąga nóż, by trzymać ich z daleka od siebie.

Shama, rzecz jasna, momentalnie przejrzał jej wybieg. W ostatniej sekundzie zdołała mu się wymknąć z rąk. Szukała blasku pochodni, ale go nie znajdowała. Czy Shama go przesłania? Nie, światła po prostu w ogóle nie było! Och, jak się teraz zorientuję, dokąd iść?

Shama roześmiał się cicho.

– Zapominasz, kto trzyma pochodnię. Mój najbardziej oddany sługa! Dostał polecenie, by się usunąć. Tak więc teraz jesteśmy tylko ty i ja, Shiro!

– A zatem walczysz nieuczciwymi metodami! – zawołała wzburzona. – Warunkiem było, że mam widzieć światło, które mnie poprowadzi. Sam to przed chwilą powiedziałeś!

– Ja mówię to, co mi akurat wygodnie.

Umknęła mu zwinnie. Miała osobliwą zdolność wyczuwania, kiedy jego ręce się zbliżają; jakby płynęły do niej fale dźwięku.

Czuła się zdruzgotana wiadomością, że Mar się od niej odwrócił. Dopiero teraz zrozumiała, ile znaczyła dla niej jego pomoc. Teraz jej działania były całkowicie pozbawione sensu. Mogła zakładać, że wejście do następnej sali będzie jeszcze ciaśniejsze niż poprzednie, bo przecież zmniejszały się jedno po drugim. Jak więc je odnajdzie w tej ogromnej grocie? Zwłaszcza że Shama robił wszystko, co mógł, by zatrzymywać ją pośrodku sali.

Bawił się z nią tak, jak mu się podobało. I rozumiała też coś innego: Shama widział w ciemnościach. Jego ataki były starannie wymierzone.

Shira jednak nie zamierzała się poddać. Milcząca walka trwała; nie wiedziała już, ile minęło czasu – minut czy godzin. Była zmęczona wciąż odważnie ponawianymi próbami ucieczki, nerwy miała napięte do granic wytrzymałości, kolana i łokcie poobcierane o skalną ścianę, w której uparcie starała się znaleźć otwór. Już dawno straciła wszelką orientację. Równie dobrze mogła być w punkcie wyjścia, jak u celu.

Shama bawił się. Śmiał się z coraz szybszego bicia jej serca, które słychać było jak odgłosy bębna, zaśmiewał się z powodu jej urywanego, świszczącego oddechu, bawił się nią, dotykał palcami jej szczególnie wrażliwych miejsc i dziwił się, że przerażona uskakuje na bok. Ale jeżeli sądził, że ona weźmie udział w jakiejś erotycznej grze, to się mylił. Shira nigdy nie doznawała takich uczuć. W takim razie gra miałaby tylko jemu dostarczać przyjemności, zarzucił więc ją, by się nie ośmieszać.

Shira była niezmordowana! Przyjemnie było mieć takiego godnego przeciwnika. Jeszcze przyjemniej będzie ją złamać. Długo nie mogło to już trwać; to serce długo już nie wytrzyma.

Już wkrótce dziewczyna stanie się jego zdobyczą. Nareszcie! Zwycięstwo nad duchami będzie jego największym triumfem!

Doprowadzony niemal do rozpaczy Irovar po raz ostatni apelował do Mara. Wszyscy po kolei próbowali trzymać pochodnię, a jedynym rezultatem było to, że płomień nieustannie przygasał. Mar pozostawał nieczuły na ich prośby, był zmęczony brakiem snu i niebezpieczny dla ludzi, którzy mieli z nim do czynienia. Z rozjarzonymi oczyma stał oparty o ścianę i groził nożem każdemu, kto chciał się zbliżyć. Raz zamierzył się na Daniela, gdy ten próbował wcisnąć mu do rąk pochodnię. Daniel zdołał się uchylić, lecz dla wszystkich był to szok i ostatecznie zrozumieli, że Mar nigdy nie wróci na podwyższenie.

Nie wiedzieli też, co się dzieje z Shirą. Może będą tu siedzieć i czekać całymi dniami, a ona będzie tam umierać samotnie?

Ach, ten Mar!

Znowu nastała noc. Niemi, zgnębieni i zrozpaczeni stali wokół niego, gotowi go błagać, ale jego twarz pozostawała zimna i odpychająca.

Nagle Vassar wydał cichy okrzyk; stał najbliżej wyjścia. Wszyscy zwrócili się ku niemu.

W nocnym mroku do groty zbliżała się delikatna, jasna poświata. Taran-gaiczycy pozdrawiali ją w głębokich pokłonach.

Do wnętrza wkroczyły cztery duchy. W milczeniu przeszły obok stojących ludzi i zatrzymały się przed Marem, który odwrócił się twarzą do ściany.

– Weź pochodnię! – rzekł Duch Ziemi cicho i groźnie.

Mar potrząsnął głową.

– Shira umiera – powiedziała kobieta. – Jej serce więcej nie wytrzyma. Tylko ty możesz ją uratować.

– Wy nie jesteście moimi władcami. Ja słucham tylko Shamy.

Daniel nie wszystko rozumiał. Widział jednak cztery duchy groźnie otaczające Mara, słyszał, jak on odpowiada – ostro, z uporem.

– Shama posługuje się niehonorowymi metodami – powiedział Pan Wody. – Pozbawił Shirę ostatniej pomocy, czyli twojej pochodni. To daje nam prawo go lekceważyć. Wchodź na podwyższenie!

– Nie!

W grocie zaległa złowieszcza cisza. Wtedy Pani Powietrza odwróciła się i ruchem ręki wskazała ludzi w odległym kącie groty. Daniel poszedł za innymi, żywił bowiem głęboki respekt dla niezwykłych władców natury, których czczą Taran-gaiczycy.

Mar został sam wobec czterech żywiołów.

Pani Powietrza uniosła ramię. Na dworze zerwał się wicher, wyjący orkan, który wpadł do groty i całą swoją moc skierował przeciwko Marowi. On ukrył twarz w dłoniach, żeby się bronić, przywarł do ściany w ostatniej desperackiej próbie zachowania lojalności wobec Shamy. Pan Wody uczynił ruch. Z szemrzącego dotychczas źródła zaczęła się gwałtownie wylewać woda na tę część groty, gdzie stał Mar, grożąc mu zatopieniem. Pan Ziemi w brunatnej pelerynie, ten, który nigdy nie odsłaniał twarzy, wzniósł rękę w powietrze, a wtedy ściany zadrżały, odrzucając od siebie Mara. Spod ściany zaczęło się wydobywać gliniaste błoto, które mieszało się z wodą. Ono zmusiło Mara, by przeszedł na środek groty. Orkan ryczał wokół niego, a Pan Ognia wziął pochodnię, która rozpaliła się przy skórze Mara. Z poparzoną twarzą, na wpół uduszony przez ziemię i przemoczony do suchej nitki Mar został przez orkan zmuszony do wejścia na podwyższenie, a rozgniewany Pan Ognia wcisnął mu w rękę pochodnię.

– Podnieś ją! – zawołał grzmiącym głosem.

Mar chwiał się, zasłaniał dłonią piekącą, wykrzywioną twarz. Woda i glina opadły, orkan przycichł. Pokonany bólem i upokorzony Mar podniósł pochodnię.

– I masz ją tak trzymać! – przykazał Pan Wody o pięknych, migotliwych oczach. – Zostaniemy tu, dopóki Shira będzie w grocie z Shamą.

Czterej ludzie w kącie drżeli oszołomieni, oślepieni i zaszokowani.

Shira śmiertelnie zmęczona oparła się o ścianę. Teraz także i ona mogła zauważyć, że jej serce nie pracuje tak, jak powinno. Shama przygotowywał się do zagarnięcia ofiary, która zwodziła go tak długo.

Zaczęła mrugać. Czy wzrok jej nie myli? Czy to nie światło pochodni pojawiło się za plecami Shamy? Och, Mar! więc w końcu mi pomogłeś!

Żeby tylko udało jej się zwieść Shamę. Żeby zdołała dojść do światełka…

Nie było to daleko.

Shama był zdekoncentrowany. Miał ją przecież w garści, zdobycz jest pewna!

Żeby tylko nie odwracał głowy! Ale on, oczywiście, dobrze wie, gdzie jest przejście, i będzie szczególnie czujny, jeśli Shira zechce się tam zbliżyć.

– Wygląda na to, że wygrałeś! – zawołała, pragnąc zagłuszyć dudniące bębny swojego pulsu. Teraz należało jego myśli skierować na inne tory.

– Co? – zachichotał. – Dajesz za wygraną?

– Z największym trudem. Ale widzę… skoro zostałam pobita.

Rozmawiając przez cały czas z pozoru obojętnie, zbliżała się do światła. Wkrótce będzie mogła się odważyć na ostateczny skok. Oddech ranił jej udręczone płuca; Shama nie dał jej ani chwili odpoczynku w tej dzikiej, podstępnej gonitwie po grocie. Aż do tej chwili. Ręce i nogi ciążyły jej, jakby były z ołowiu, a kolana uginały się pod nią. W ustach czuła smak żelaza.

Jeszcze kilka łokci i będzie mogła skoczyć. Tam!

Jak strzała wpadła Shira do małego otworu w ścianie, gdzie płonęło światełko. Shama krzyknął i odwrócił się gwałtownie. Ona tymczasem była już w przejściu i jedyne, co mu zostało w ręce, to kawałek jej miękkich skórzanych spodni. Pełne zawodu ryki długo jeszcze rozlegały się po jaskini i Shira z niepokojem myślała, co się teraz stanie z Marem. Shama z pewnością nie będzie dla niego łaskawy! Nic przecież jeszcze nie wiedziała o tym, co się właściwie stało w zewnętrznej grocie. Chyba nie tylko Mar narażał się na gniew Shamy!

Przerażona, czy on mimo wszystko jej nie złapie, spieszyła się jak mogła, pełznąc na brzuchu, i wkrótce przystąpiła do swojej ostatniej próby.

Kiedy rozległ się dźwięk gongu, cztery cienie wyprostowały się.

– Teraz Shira jest bezpieczna – powiedziała kobieta, a jej głos brzmiał jak szum wiatru w koronach drzew. – W każdym razie nic jej nie grozi ze strony Mara i Shamy. Teraz was opuścimy. Dzięki, że trzymaliście tu wierną wartę!

Pan Ognia w płomienistej pelerynie mówił dalej:

– Shira wkracza teraz w ostatnią i najbardziej niebezpieczną fazę swojej wędrówki. Nie wiemy, czy jej zmysły zniosą obciążenie, na jakie tym razem będzie narażona.

– A jej serce?

Pan Wody uśmiechnął się życzliwie.

– Jej serce tylko przez chwilę było przeciążone. Jeśli okaże się na tyle mądra, by trochę odpocząć, to nic jej nie grozi. Ale kiedy wyjdzie na zewnątrz, oszczędzajcie ją przez pierwsze dni!

– Będziemy – powiedział Irovar, a pozostali kiwali głowami na znak, że się zgadzają.

Pan Ziemi podszedł do gładkiej górskiej ściany, przy której płonęło światło pochodni. Nie powiedział nic, zrobił tylko ruch ręką i ściana z łoskotem odsunęła się na bok. Oniemiali ze zdumienia wszyscy widzieli teraz tablicę w chwiejnym blasku płomienia. Duchy pożegnały ich w milczeniu i opuściły grotę.

– Na wszystkich bogów! – szepnął Irovar cicho. – Widziałeś, Sarmiku? Znasz te nazwiska?

– Znam w każdym razie nazwiska Shiry i Mara. I nazwisko największego bohatera starych podań Taran-gaiczyków, Teczin Chana. Z czasów kiedy nasz lud żył we własnym kraju daleko stąd na wschodzie.

– Shira z Nor! – szeptał Irovar. – Nazwisko mojej małej Shiry razem z jego! Ale nie znam innych nazwisk, tych pisanych obcymi znakami.

– Dzielni ludzie, którzy szukali źródeł i zginęli po drodze – rzekł Sarmik. – Z wyjątkiem tych, których nazwiska jarzą się świetliście. Ale kim był ten pierwszy?

– Nie wiem. Jeden z pierwszych, którzy tu dotarli z dalekiego świata. Musiał być wielkim mężem.

Daniel podszedł bliżej.

– Znam te znaki, którymi zostało wypisane jego imię – rzekł przejęty. – To są prastare ruiny! Musiał tu dotrzeć ze Skandynawii wzdłuż wybrzeży. AginaharijaR, brzmiało jego nazwisko. Żył zapewne zbyt dawno temu, byśmy w moim kraju mogli o nim słyszeć.

Irovar niecierpliwił się.

– Muszę natychmiast przepisać te nazwiska i znaki, wtedy je zapamiętam.

– Ja także – powiedział Daniel, wyjmując papier i pióro. – To może się w przyszłości okazać wartościowe.

Vassar z podziwem przyglądał się tablicy.

– Widziałeś, Mar, że Shira wypisała tu także twoje nazwisko na wieki? Nie jesteś dumny?

Mar nie odpowiadał. Jego oczy płonęły taką niechęcią i tak wielką rozpaczą, że musieli odwrócić wzrok. Zdradził Shamę, tego nigdy sobie nie wybaczy, mimo że został do tego przymuszony.

– Na zewnątrz znowu zaczyna się dzień – powiedział Daniel zdumiony. – Jak długo Shira była w grocie Shamy?

– Walczyła przez pół dnia i przez całą noc – odparł Vassar cicho.

– Ale najgorsze jeszcze przed nią, powiedziały duchy!

– Niech bogowie będą dla niej łaskawi – szepnął Irovar

Загрузка...