Daniel musiał obiecać, że odwiezie Shirę następnego lata, sam zresztą uważał, że tak będzie najlepiej. Tu jest jej dom. W jego kraju byłaby zawsze obcym ptakiem.
Podróż przebiegała łatwiej, niż się spodziewali. Shira była ożywiona jak dziecko, wszystko co nowe i nieznane wprost chłonęła, cieszyła ją podróż statkiem, a nawet różne niedogodności, śmiała się i szczebiotała jak dzień długi. Przygnębienie zniknęło, zniknęła ta nieziemska eteryczność, Shira stała się zwyczajną dziewczyną, bardziej tylko lubianą i bardziej wrażliwą, ponieważ w jej żyłach płynęła mieszana krew szwedzka i juracka, co dało znakomite rezultaty.
Wiozła ze sobą piękną rzeźbioną szkatułkę z kości wieloryba. Daniel poznał historię tego cacka. Kiedyś pewien młody chłopiec w Nor wyrzeźbił szkatułkę właśnie dla niej, ale ona nie mogła jej przyjąć. A teraz niedawno odszukała chłopca i po długiej, uprzejmej rozmowie, w której mu wszystko wytłumaczyła, ofiarował jej szkatułkę ponownie. Wiozła ją razem z innymi ukochanymi drobiazgami.
Daniel był poruszony jej ożywieniem i chęcią odkrywania wciąż nowych rzeczy, próbował też nauczyć ją po drodze trochę szwedzkiego.
Ale najchętniej mówiła o Marze. Martwiła się o niego i broniła go szczerze, Daniel dowiedział się wiele o tym nieludzkim potworze z jej opowiadań, które go, oczywiście, zastanawiały, ale niczego nie dał po sobie poznać.
Niepokoił się, jak to delikatne dziecko natury zostanie przyjęte u niego w domu, w Skanii i w Grastensholm. Postanowił bowiem, że odwiedzi z nią wszystkich i przedstawi całemu rodowi. Była przecież nieskończenie ważną personą, jeśli chodzi o wyjaśnienie zagadki Ludzi Lodu, niezależnie od tego, że oboje z Marem pokrzyżowali plany. Bo w istocie to brak chęci do życia sprawiał, że gotowa była wyruszyć na poszukiwanie naczynia Tan-ghila.
Ale prawdę powiedziawszy Shira zrobiła i tak wiele, uważał Daniel. Ktoś inny powinien dokończyć dzieła.
Nawet sama kiedyś o tym wspomniała. Powiedziała mianowicie w zadumie:
– Myślę, że duchy nie są teraz szczególnie przyjaźnie usposobione. Na pewno okropnie się na mnie złoszczą. Dobrze, że odjechałam od nich!
Rana goiła się zdumiewająco szybko. Shira twierdziła, że to zasługa Shamy, ale Daniel szybko jej tę pomyłkę wyperswadował. Nie istnieją żadne duchy, nie istnieje żaden Shama, Shira jest zwykłą dziewczyną i nie powinna o tym zapominać!
Niedzielną wycieczką ta podróż w żadnym razie nie była, ale mimo wszystko dotarli do Zatoki Fińskiej z końcem sierpnia, wkrótce po tym, jak Szwecja z Rosją zawarły pokój w Helsinkach. Daniel zastanawiał się przez moment, czy nie przeprawić się przez Bałtyk razem z powracającymi do domu szwedzkimi oddziałami, ale zarzucił ten pomysł, kiedy się dowiedział, że wśród żołnierzy panuje epidemia krwawej biegunki. Licząc na dobrą pogodę, Daniel i Shira wyruszyli na morze w swojej małej rzecznej łódce.
Było to ryzykowne przedsięwzięcie, ale Daniel znał bezpieczne wody przybrzeżne. Płynęli wzdłuż południowych wybrzeży Finlandii, a potem wiosłowali przez Morze Alandzkie pomiędzy tysiącami małych wysepek, zawsze mając przed sobą jakąś skalistą wysepkę na wypadek kłopotów. Ale pogoda utrzymywała się piękna i wkrótce znaleźli się w szwedzkim domu Daniela.
Shira została przyjęta z otwartymi ramionami, Daniel, oczywiście, także, bo bardzo się wszyscy niepokoili jego losem. Dan wrócił już do domu z głównymi transportami wojska, Goran Oxenstierna natomiast nadal pozostawał w rosyjskiej niewoli i nikt nie wiedział, co się z nim dzieje.
Etnograficzne i przyrodnicze zbiory Daniela wzbudziły w Uppsali prawdziwą sensację.
Shira była zdezorientowana.
– Tyle opowiadałeś o swojej matce, ale gdzie ona jest? Zdawało mi się, że ona ma na imię Ingrid, a przecież twojej matce na imię Madeleine!
Daniel musiał wyjaśnić, że urodził się jako dziecko pozamałżeńskie i że jego matka mieszka w Norwegii. Shira przyjęła te informacje ze spokojem; Nieńcy nigdy nie odrzucają samotnej kobiety z dzieckiem, zwłaszcza po wielkich nieszczęściach, jakie na nich spadły w czasie, kiedy Shiry nie było jeszcze na świecie, a w wyniku których w plemieniu było zawsze więcej kobiet niż mężczyzn. Daniel domyślał się jednak, że Shira współczuje Ingrid, iż tyle musiała przeżyć.
Wczesną jesienią, póki jeszcze w powietrzu było trochę letniego ciepła, pojechali do Skanii. Nie zdążyli napisać do Vendela, niczego się więc nie spodziewał.
– Myślisz, że nowa żona mojego ojca będzie zła? – zapytała Shira z lękiem.
– Nie Anna-Greta. Wiem, że martwiła się o ciebie tak samo jak ojciec.
– A mój brat?
– Miałby się złościć dlatego, że ma siostrę?
Mimo to jednak twarz Shiry pobladła, gdy zbliżali się do dworu Vendela.
– To tutaj mieszka mój ojciec? W tym wielkim domu? Dziadek powinien to zobaczyć!
Daniel pytał Irovara, czy chciałby im towarzyszyć, ale sędziwemu Nieńcowi nie spodobał się ten pomysł. Jest za stary na podróże, odparł, a poza tym ktoś musi się opiekować zwierzętami Shiry.
Drzwi otworzyła Anna-Greta. Daniel patrzył na nią bez słowa. Ona zaś wpatrywała się w Shirę, bladą i nieśmiałą. Oczy Anny-Grety stawały się coraz większe i napełniały się łzami.
– Czy to… Vendela? – szepnęła.
Daniel skinął głową.
– Och, mój drogi, taka drobniutka! – jęknęła Anna-Greta i wybuchnęła płaczem. – Chodź, dziecko kochane, wejdź! No, znam kogoś, kto się strasznie ucieszy!
Pochwyciła Shirę w swoje pulchne ramiona i wciągnęła do środka.
– Czy ona rozumie, co ja mówię?
– Pod warunkiem, że będziesz używać prostych słów.
– Ależ ona wygląda jak Chinka!
– O nie, nie. Istnieje ogromna różnica pomiędzy Nieńcami i Chińczykami, Anno-Greto. I nie zapominaj, że Shira jest półkrwi Szwedką!
– Ona ma na imię Shira? – zapytała Anna-Greta swoim soczystym skańskim dialektem. – To bardzo piękne imię! A…?
Jej spłoszone spojrzenie i dyskretna pauza w pół zdania pozwoliły Danielowi zrozumieć, co ją dręczy.
– Jej matka nie żyje. Umarła przy porodzie.
Kamień spadł Annie-Grecie z serca. Stała się jeszcze bardziej wylewna. Trzeba natychmiast iść do Vendela.
– Czy ona wie, że on… nie ma stóp? – szepnęła.
– Oczywiście, że wie. Ale czy Vendel wie, że ja byłem nad Morzem Karskim?
– Nie, skąd? O niczym nie mieliśmy pojęcia. Wszyscy martwili się, że obaj z ojcem zginęliście na wojnie.
– Ojciec też właśnie wrócił do domu. Ale nie miał jeszcze czasu napisać. Z nim wszystko dobrze, był w niewoli, a teraz wrócił wraz z innymi. Gorzej z kapitanem Oxenstierną. Nic o nim nie wiemy. A to przecież wysoki oficer.
A zatem Vendel niczego się nie domyśla! To dopiero będzie niespodzianka!
Anna-Greta była tak przejęta, że pobiegła przodem.
– Vendel, zgadnij, kto do nas przyjechał? Daniel!
– Daniel? – usłyszeli głos Vendela, radosny i zdziwiony. Shira przystanęła niepewna. – Boże, a ja się bałem, że zginął! Wrócił do domu z Finlandii?
– Dalej niż z Finlandii, Vendelu! Zgadnij, kto z nim jest?
Daniel i Shira wkroczyli do pięknego salonu Vendela. On sam siedział przy stole zajęty jakąś papierkową robotą. Cały stół zarzucony był notatkami.
Najpierw zmarszczył czoło, jakby niczego nie pojmował, ale przecież znał Nieńców, natychmiast więc uświadomił sobie, kto to przyjechał. Zrobił się strasznie blady.
– Czy to… moja… córka?
– Tak, Vendelu – potwierdził Daniel ciepło. – Ma na imię Shira i przyjechała do ciebie w odwiedziny. Następnego lata musi wrócić do domu, obiecałem to jej dziadkowi.
– A jej matka nie żyje – wtrąciła pospiesznie Anna-Greta. – Umarła przy porodzie.
Tę nieco zaszyfrowaną informację Vendel zrozumiał doskonale. Poza tym jednak nie miał czasu słuchać, co mówią inni.
– Shiro! – wyszeptał najłagodniejszym głosem i wyciągnął ramiona do córki. Dziewczyna stała przez moment, niepewna, ale potem rzuciła się w objęcia ojca, jakby zawsze to robiła. Nie było w pokoju nikogo, kto by nie płakał.
W środek tego wszystkiego wkroczył Orjan w roboczym ubraniu, zalatujący oborą, duży i silny. Zatrzymał się w drzwiach, zdumiony tą wyciskającą łzy z oczu sceną.
Vendel próbował się pozbierać.
– Orjan, to jest twoja przyrodnia siostra, Shira – powiedział ze śmiechem.
Minęła dłuższa chwila, nim Orjan otrząsnął się z szoku. Ta mała laleczka o migdałowych oczach ma być jego siostrą? Wiedział, oczywiście, że jego ojciec był żonaty daleko stąd, nad Oceanem Lodowatym, i że prawdopodobnie on sam ma tam brata lub siostrę, ale jak to możliwe, żeby ktoś tak niepodobny do niego…?
Shira podeszła i przywitała go uprzejmym dygnięciem. Nie sięgała mu nawet do piersi! Jej maleńka dłoń całkiem utonęła w jego ręce.
Daniel śmiał się i wyjaśniał, że Shira rozumie trochę po szwedzku, i wtedy nareszcie Orjan uśmiechnął się do niej. Ostatecznie to nie takie głupie mieć siostrę!
Daleko, daleko od Skanii Mar stał nad brzegiem i patrzył na Morze Karskie. Zbliżała się zima, mróz budował mosty od brzegu do brzegu. Wkrótce zorza polarna rozświetli barwnym, chybotliwym blaskiem niebo pod Gwiazdą Polarną.
Na razie jeszcze noce były dość jasne.
W duszy Mara panował spokój. Trawiła go tylko straszna tęsknota, marzył o świecie, w którym nigdy się nie znajdzie.
Nor… Osada opustoszała, wszystkie domostwa zniknęły. Nieńcy przenieśli się na dół, do lasów. Tylko w tajdze Taran-gai można było nadal mieszkać.
Mar opuścił góry i przeniósł się na dół. Stał teraz na skraju lasu i patrzył w stronę Nor, którego przecież nie było na dawnym miejscu, i w stronę morza, skąd przed paroma miesiącami odpłynął statek łowców fok. I może już nigdy nie wróci…
Wszystko w nim było puste.
Uchwyt Shamy zelżał. Mar odzyskał wolność. Ale do czego?
Co mu zostało? Był teraz człowiekiem, ale co go łączyło ze światem ludzi?
Zmącił stopą na wpół zamarzniętą wodę w kałuży i odrzucił na bok kawałki lodu. Przyglądał się grze światła w połamanych kryształkach.
Myśli tłukły mu się po głowie bezładne, niejasne, niezdolne skupić się na niczym.
Woda w kałuży uspokoiła się. Spojrzał w dół.
Zobaczył swoje odbicie. Demona z piekielnych otchłani, który nawet samego siebie napełniał grozą. Nikt nie mógł z przyjemnością patrzyć w tę twarz.
Nikt!
Po raz pierwszy w życiu Mar poczuł to bolesne, palące ssanie w dołku, które oznacza najgłębszy smutek. Po raz pierwszy w życiu ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął głębokim, nieutulonym płaczem. Dotychczas nie znał znaczenia słowa „rozpacz”. Teraz już wiedział, co to jest.
Gdy tylko znowu zaczął oddychać normalnie, rysy jego twarzy stały się na powrót surowe, zawrócił i odszedł do tajgi, gdzie ziemia jest niemal wciąż zamarznięta, i do życia w pustce.
Shira spędziła zimę w Andrarum i miała się tam znakomicie. Daniel dotrzymywał jej towarzystwa, z początku czuła się dość niepewnie, prosiła więc, by został.
A jednak mimo szczęścia, jakim napełniało ją spotkanie z ojcem, Daniel widział często w jej dobrych oczach wyraz rozmarzenia, a wtedy wiedział, tylko on o tym wiedział, gdzie są jej myśli. Opowiedzieli, oczywiście, o wodzie, która mogłaby uwolnić Ludzi Lodu od przekleństwa, i Vendel uwierzył w wędrówkę Shiry poprzez groty. Ale on przecież znał jej babkę, szamankę, więc chyba lepiej rozumiał kulturę tego ludu.
Vendel uważał, że jest sprawą niezwykłej wagi, by pojechali z wodą do Grastensholm. Samą butelkę uznał zresztą za klejnot i dzieło sztuki najwyższej klasy. Muszą się naradzić z Ulvhedinem i z Ingrid, razem zadecydują, co robić.
A zatem wczesną wiosną znowu wyruszyli w drogę, tym razem do Norwegii. Daniel wzdychał ciężko. Czy ród naprawdę musi żyć w takim rozproszeniu? Shira jednak lubiła jeździć, a odkąd nauczyła się dobrze mówić po szwedzku, dużo i chętnie rozmawiała z obcymi. Wielu jednak patrzyło sceptycznie na tego obcego ptaka, a wtedy Daniel musiał interweniować.
Przyjazd Shiry do Grastensholm wzbudził sensację, natychmiast zwołano zebranie całego rodu. Stary Tristan zmarł, a po nim także Alv. W Skanii Shira zdążyła jeszcze poznać babkę Christianę i obie miały z tego wiele radości. Poza tym niewielu już pozostało przedstawicieli starszej generacji.
Ingrid nie posiadała się ze szczęścia, że znowu widzi swego synka podróżnika, a Shira była głęboko poruszona przyjaźnią i miłością, które łączyły Ingrid i Daniela. Ona sama nigdy nie miała matki…
Kiedy Daniel i Shira opowiedzieli całą długą historię o jego podróży nad Morze Karskie i o wszystkich przygodach, jakie tam przeżyli, i gdy Daniel zdążył co najmniej piętnaście razy powtórzyć, że wyprawa do Góry Czterech Wiatrów była jedynie narkotyczną wizją, zapadła długa cisza.
W końcu odezwał się Ulvhedin:
– A jak wytłumaczysz pochodzenie tej fantastycznej butelki, która, moim zdaniem, nie została wykonana przez ludzi? I skąd Shira miała tę ranę, o której opowiadacie?
Shira patrzyła wyczekująco na Daniela.
– Ja myślę, że ona błąkała się w kółko po tym pustym placu pomiędzy czterema szczytami i musiała wpaść na coś ostrego, tam też znalazła tę starą i piękną, przez kogoś zapomnianą butelkę, kiedy siedzieliśmy oszołomieni w grocie. Wpadła do studzienki, a wtedy myśmy się ocknęli i wyłowiliśmy ją.
– Mój kochany synu – rzekła Ingrid sceptycznie. – A jak wytłumaczysz to, że wszyscy mieliście tę samą wizję?
Daniel wzruszył ramionami.
– Narkotyk widocznie tak działał.
– Ale na Shirę nie. Ona śniła co innego.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem, ale musi istnieć jakieś rozsądne tłumaczenie!
Ulvhedin przerwał mu poważnie:
– Być może jest tak, jak mówisz. Ale na razie musimy wierzyć w opowiadanie Shiry o wodzie, a nie w twoje! Bo to może mieć nieskończenie ważne znaczenie dla przyszłości Ludzi Lodu.
Rozejrzał się wokół.
– Jest tak, jak mówisz: Nie mamy teraz kogo posłać z wodą do Doliny Ludzi Lodu. Musimy czekać, aż znowu urodzi się ktoś wybrany. Ani Ingrid, ani ja się do tego nie nadajemy, bo my jesteśmy dotknięci, a to co innego. Bardzo się cieszę, że Shira wypiła trochę wody. Bo posłać taką małą i kruchą istotę do Lodowej Doliny i do Tengela Złego… Nie, nigdy bym się na coś takiego nie odważył! Bo ja go widziałem!
– Ja też bym się nie odważył – wtrącił Jon. – Ale teraz wiemy przynajmniej, co było w kociołku. I nie był to chyba kociołek.
– Nie – poparła go Ingrid. – Musi to być coś mniej więcej jak ta butelka. Garnek, mówiliście? W takim razie wystarczy tylko to odkopać i wlać wodę z butelki Shiry.
Oni w to wierzą, myślał Daniel zaszokowany. Wierzą we wszystko co do joty, a ja, który byłem na skalistej wyspie i widziałem wszystko, nie wierzę!
A może jednak?
Ktoś mówił coś do niego.
– Najgorsze jest to, że nadal nie wiemy, gdzie Tengel Zły ukrył to naczynie – powiedział Ulvhedin. – Sol tam była, ale jej opowiadania nie znamy. I Kolgrim, ale on umarł zaraz potem. I ja też byłem, ale taki oszołomiony tym cholernym wywarem, który wypiłem, że nic nie pamiętam. Tak że i to też jest stracona okazja!
– A nie sądzę, żeby ktoś z nas, zwyczajnych ludzi, mógł coś w dolinie odnaleźć – powiedziała Elisa. – My niczego nie zauważymy, nawet gdybyśmy stanęli na samym naczyniu.
– Tak, to oczywiste – zgodził się Daniel. – To musi być ktoś dotknięty. A najlepiej wybrany. Żal mi tego wybranego, który będzie musiał podjąć walkę!
Drogocenna butelka została umieszczona razem ze skarbem Ludzi Lodu, który teraz strzeżony był uważniej niż kiedykolwiek. Pewnego dnia bowiem urodzi się ktoś, kto będzie mógł wypełnić do końca zadanie Shiry…
Kiedy tundra stała w pełnym rozkwicie, Shira wróciła do Nor. W towarzystwie Daniela, tak obładowana wspaniałymi prezentami od wszystkich Ludzi Lodu, choć najwięcej, rzecz jasna, od ojca, że łódź, którą przypłynęli, zanurzała się głęboko w wodzie.
Irovar przyjął ich serdecznie, a Shira miała tyle do opowiadania! Daniel mówił, że teraz podróżuje się znacznie łatwiej, a wtedy Irovar spoważniał i rzekł:
– Wiemy o tym. Także i u nas więcej się podróżuje.
– Tak? – zapytał Daniel.
– Tak. Większość naszych plemion żyje w pokoju. Tylko Taran-gaiczycy…
– Co się stało z Taran-gaiczykami? – zawołała Shira z wyraźnym lękiem w głosie.
– Ludzie cara przyszli – westchnął Irovar. – Dowiedzieli się o tym wojowniczym plemieniu w górach Taran-gai i o jego wierzeniach. O bogach, duchach i wszystkim innym. Ludzie cara poczynali sobie ostro. Taran-gaiczyków nie zostało już przecież wielu, ale bronili się dzielnie. Sarmik i obaj jego synowie zginęli.
– Och, nie! – zawołał Daniel wstrząśnięty do głębi.
Shira siedziała w milczeniu ze zbielałymi wargami.
– Teraz w górach pozostało zaledwie kilkoro starych ludzi. Przeszli na wiarę Rosjan i dlatego zostawiono ich przy życiu. Wszyscy inni zginęli. Taran-gaiczycy to wymierający lud.
Potomkowie Tan-ghila, pomyślał Daniel.
– Ale twój syn Ngut? On także jest z ich krwi?
– Ngut nie ma dzieci – powiedział Irovar z żalem.
– A zatem pozostała już tylko Shira…
Przez twarz Shiry przebiegł bolesny skurcz.
– Ja też nie mogę mieć dzieci. Ponieważ przeszłam przez groty…
Irovar przypomniał sobie, co powiedziały duchy. Zamknął oczy. Postarzał się bardzo przez ten rok. Daniel nie znajdował słów pociechy.
– Cały lud – szeptał stary.
Nareszcie Shira mogła zadać pytanie, które od dawna paliło jej serce.
– A Mar? Czy on także…?
– Nie, Mar żyje – odpowiedział Irovar. – I muszę wam powiedzieć, że bardzo się zmienił!
Twarz Shiry rozbłysła.
– I nadal mieszka w Taran-gai?
– Nie, nie mógł tam zostać. Ludzie cara szybko zrobiliby z nim porządek. Nie, na wiosnę przyszedł do nas i prosił, byśmy go przyjęli do naszego plemienia. Zbudował sobie jurtę tu niedaleko, na zboczu. Wygląda na to, jakby na kogoś czekał. Ludzie mówią, że ładniejszej jurty jeszcze nie widzieli.
– Więc przyjęliście go do plemienia? – zapytał Daniel.
– Nie było to łatwe, bo wielu się go bało. Zewnętrznie to on się bardzo nie zmienił, ale jeśli chodzi o charakter, stał się zupełnie innym człowiekiem! Często przychodzi do mnie i pomaga mi, już go właściwie wszyscy zaakceptowali, chociaż przeważnie trzyma się na uboczu.
Daniel pogrążył się na chwilę w zadumie.
– To by znaczyło – powiedział w końcu. – To by znaczyło, że Ludzie Lodu są już jedynymi potomkami Tengela Złego. W Taran-gai nie będzie już dotkniętych dzieci.
– Tak, masz rację. Shiro, zastanawiałem się nad taką sprawą…
Ona siedziała jak na szpilkach.
– Słucham, dziadku?
– Teraz, kiedy jesteś taka bogata… I nie masz dzieci… Jest tutaj dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, dwu-, trzyletnie, które tej wiosny zostały sierotami. Umieszczono je u rodzin, które nie bardzo chcą się nimi opiekować. Czy nie mogłabyś się zastanowić…?
– Myślę, że tak, dziadku – odparła Shira i aż podskoczyła z radości. – Tylko muszę zapytać.
I wybiegła z jurty.
– O, bogowie! – zawołał Irovar. – Kogo ona będzie pytać?
– Myślę, że wiem, kogo – uśmiechnął się Daniel.
Irovar oszołomiony kręcił głową.
– Zostaniesz u nas przez jakiś czas, Danielu?
– Niestety, muszę wracać do domu. Wieki minęły, odkąd mieli tam ze mnie jakiś pożytek. A jak wiesz, jestem jedynakiem.
Jedynakiem i dziedzicem zarówno zameczku myśliwskiego Morby, jak i Grastensholm i Lipowej Alei…
Co on z tym wszystkim pocznie?
Shira pobiegła na wzgórza, wznoszące się ponad osadą Nor.
Dostrzegła go na tle nieba, jak stoi obok domostwa, którego dawniej tam nie było. Dużego i pięknego domostwa…
Rozpoznawała wysoką, prostą sylwetkę, szerokie barki, spiczaste uszy… Ale aura zła i chłodu zniknęła.
Gdy znalazła się w pół drogi, przystanęła z wahaniem. Może on nie chce, żebym przyszła?
A wtedy Mar zaczął iść do niej, wolno, długimi krokami, aż zatrzymał się przed nią na wyciągnięcie ramienia. Shira bała się. Kiedy widzieli się ostatni raz, odepchnął ją od siebie z ordynarnym słowem i pobiegł w swoją stronę najszybciej jak potrafił. Na co więc miała nadzieję? On przecież zawsze jej nienawidził, a tymczasem ona przychodzi tu i…
I w tym momencie zobaczyła jego oczy. Dostrzegła jego bolesną świadomość, że już zawsze będzie miał tę straszną twarz, jego pytanie, dlaczego, i jego rozpacz, że jest taki, jaki jest.
Uśmiechnęła się drżącymi wargami.
– Spotkanie z tobą… sprawia mi wielką radość, Mar – powiedziała z wolna. – Czy wciąż jeszcze jesteś na mnie… zły?
A kiedy on nieoczekiwanie padł na kolana i opasał ramionami jej talię, poczuła, że ogarnia ją wielki, błogosławiony spokój. Gładziła jego czarne, potargane włosy.
– Zbudowałeś piękne domostwo – powiedziała łagodnie.
– Czy chciałabyś tu zamieszkać… ze mną? – zapytał niewyraźnie z twarzą wtuloną w jej ubranie.
Zwlekała chwilę z odpowiedzią.
– To ja przyszłam do ciebie z pytaniem. Dziadek chce, żebym wzięła dwoje sierot. Nie widziałam ich, ale skoro ani ty, ani ja nie możemy mieć dzieci, to…
On wstał, ale wciąż trzymał ją mocno przy sobie. Shira nigdy by nie przypuszczała, że w jego ramionach może być tak słodko.
– Ja je znam – powiedział. – To dobre dzieci, powinniśmy je przygarnąć. – Przestraszony spojrzał w dół na jej głowę. – Czy to znaczy, że ty… chciałabyś się do mnie wprowadzić? Zbudowałem tę jurtę dla ciebie, wiesz.
– Myślałam o tobie przez cały rok, Mar.
– A ja o tobie. O tym, ile bólu ci zadałem.
– To nie byliśmy my – odparła. – Dopiero teraz jesteśmy ludźmi!
Przytulił ją do siebie i wargami musnął jej włosy.
– Tak się bałem, że ty nigdy nie wrócisz.
– Mam ci tyle do opowiedzenia. Widziałam tyle pięknych rzeczy!
Mar uśmiechnął się. Nigdy przedtem nie widziała jego przyjaznego uśmiechu. Ten uśmiech czynił go niemal pięknym w jakiś dziki, przerażający sposób. Ale jej Mar już nie przerażał.
– Słyszałam o Taran-gai – powiedziała. – Sprawia mi to ból.
– Tak. Tych kilkoro pozostałych przy życiu przyjęło wiarę w innych bogów. W jednego Boga. Ale oni nie byli tak blisko naszych bogów i duchów jak ty i ja. Nie sądzę, żebym ja mógł ich zdradzić, bo ja wiem, że istnieją!
Shira myślała tak samo.
– Tak, Mar. Choć ja sama nie mam tak silnych związków z Taran-gai jak ty, pozostanę wierna twoim bogom, a przede wszystkim duchom.
– Dziękuję ci! Czy chciałabyś teraz zobaczyć mój dom? Łoże zrobiłem z najbardziej miękkich skór.
– Bardzo chętnie.
Wciąż obejmując Shirę ramieniem, Mar poprowadził ją w górę, ku domostwu. Ona oddychała głęboko, niewypowiedzianie szczęśliwa, gdy poczuła na twarzy powiew wiatru znad Morza Karskiego i gdy znowu zobaczyła góry w głębi lądu. Teraz dopiero naprawdę zrozumiała, jak bardzo tęskniła do tego kraju, kiedy była daleko.
Nie mogli tego widzieć, ale za nimi posuwało się niechętnie siedem potężnych cieni. Z lękliwą nadzieją i w milczeniu, z cichym błaganiem, szły za tą ostatnią ostoją starej wiary Taran-gai, za ogromnym mężczyzną o żółtych skośnych oczach i tą łagodną młodą kobietą.
Przed siedmioma ciężkimi kolosami, które z trudem się poruszały, sunęły cztery zwinne cienie o wielkich, bystrych oczach, teraz niespokojnie rozbieganych. A z tyłu, na wzgórzu, daleko za całym tym orszakiem stał nieruchomo samotny cień. Shira nie pamiętała nic z ich ostatniego spotkania. Nie pamiętała jego słów o tym, że bogowie i duchy giną i umierają, kiedy ludzie przestają w nich wierzyć. Nie wiedziała też, że jeśli przyjmie nową wiarę, zostanie zwolniona ze swojej strasznej, wymuszonej przecież obietnicy złożonej tamtej groźnej postaci na górze.
Wieczny zwycięski uśmiech Shamy nie był już teraz taki wyniosły.
Wszystkie cienie zgodnie odprowadzały tych dwoje dzieci człowieczych do ich domostwa. Shira i Mar nie musieli się chyba specjalnie martwić o swoją przyszłość.
Tengel Zły mógł znowu spoczywać w spokoju w swojej tajemnej kryjówce. Został poważnie przestraszony, ale to minęło. Na strychu w Grastensholm wciąż leżał pamiętnik, w którym Silje dokładnie wyjaśniła, gdzie zostało zakopane naczynie. Ale nikt go na razie nie znalazł, a od kiedy Shira została „odmieniona”, nie było już w rodzie wybranych, którzy mogliby go przerażać.
Ale Tengel Zły czekał niecierpliwie, aż ktoś go obudzi! Bo teraz chętnie by objął władzę nad światem. Gdyby tylko ktoś… Czekał i narastała w nim złość.
Daniel wrócił do swego kraju.
Krótko przed nim, ku wielkiej radości wszystkich, powrócił z rosyjskiej niewoli kapitan Goran Oxenstierna. Z bezwładną ręką, ale poza tym w niezłej formie.
Dawno, dawno temu Mattias uratował i sprowadził do domu wynędzniałą małą dziewczynkę imieniem Eli. Kaleb i Gabriella wzięli ją do siebie, a od jej imienia nazwali swój nowy dom – Elistrand. Później Eli wyszła za mąż za Andreasa z Lipowej Alei, a ponieważ była bardzo dobra dla wszystkich, na jej cześć jedna z rodzin komorniczych swojej małej córeczce dała na imię Elisa. Elisa wyszła za mąż za Ulvhedina. Ich wnuk, Ulf, syn Jona i Branji, ożenił się z panną z sąsiedztwa imieniem Tora. Mieli oni córkę, której dali na imię Elisabet. Tak oto mała, niepozorna Eli zostawiła po sobie trwały ślad.
Elisabet pod żadnym względem nie była istotą zwracającą uwagę. Nigdy nie miała nic wspólnego ze sprawami nadnaturalnymi. A mimo to w jej życiu znalazło się miejsce na wiele naprawdę ekscytujących doznań…