ROZDZIAŁ V

Przyglądał im się długo czarnymi jak bezdenne studnie oczyma, w których głębi migotały zielonkawe płomyki.

– Wy dwoje tutaj? – roześmiał się. – I to razem? To ostatnie, czego bym się spodziewał. Czy to twoje dzieło, Mar?

Zrobił nieokreślony ruch ręką wokół siebie.

– Tak – odparł Mar zwięźle.

– No, nieźle – powiedział Shama zdumiony, ale z uznaniem. – Dobra robota, mój najwierniejszy wojowniku! Ale co ty tu robisz z nią? Z niej nie będziemy mieli żadnego pożytku.

– Wiem – powiedział Mar urażony. – Ja nie prosiłem o jej towarzystwo. Próbowałem ją także zabić, ale mi się nie udało.

– Nie, powinieneś był wiedzieć, że to się nie uda.

Shama spojrzał swoimi dziwnymi oczyma gdzieś ponad Shirą. Sprawiał wrażenie zamyślonego, a jednocześnie rozbawionego.

– Czy teraz umrzemy? – zapytała Shira spokojnie.

Wybuchnął krótkim chichotem.

– Nie, nie wy. Jednego z was nie chcę wziąć, a drugiego nie mogę stracić. Ale nie wchodź Shamie w drogę zbyt często, moja dobra panienko! Ja nie mam za dużo cierpliwości.

Shira mimo woli rzuciła pełne lęku spojrzenie na zwisający wciąż nad ich głowami blok.

– On nie spadnie – uspokoił ją Shama. – W każdym razie dopóki mam ochotę z wami rozmawiać.

– W jaki sposób może…?

Shama usiadł na kamieniu.

– Znajdujemy się teraz pomiędzy dwiema milionowymi częściami sekundy, pomiędzy jednym drgnieniem a drugim. Mogę przeciągać ten moment, jak długo zechcę. Bo inaczej jak mógłbym zdążyć od jednego umierającego człowieka do drugiego? Usiądź, Shiro. Jak widzisz, znam twoje imię. Spotykaliśmy się już wiele razy.

– Wiem – odparła Shira i ostrożnie przysiadła pod ścianą. – Ale widywałam cię jedynie jako cień.

Shama machnął ręką przed oczyma Mara.

– Cofnąłem go trochę w czasie, żeby nam nie przeszkadzał w rozmowie. No, niestety, nie udało mi się ciebie dostać, Shiro, bo stoją za tobą potężne moce. Drażniłaś mnie, robiąc rzeczy, których zwyczajni ludzie nie potrafią. Czworo twoich niewidzialnych przyjaciół miało z pewnością dużo pracy, żeby zachować cię przy życiu, i chyba nie było im za bardzo wesoło.

Chichotał zadowolony. Shira spojrzała na Mara, który stał oparty o skałę jak przedtem, teraz jednak trwał w bezruchu, skamieniały jak wszystko wokół niego, czekając, aż przestrzeń pomiędzy milionowymi częściami sekundy się wypełni.

Ale Shama się nie spieszył. W tym ułamku sekundy potrafił zawrzeć całą wieczność.

– Czy nie przeraża cię, Shiro, siedzieć tak ze mną twarzą w twarz?

– Nie, szczerze mówiąc nie.

Twarz jego przybrała wyraz głębokiej powagi.

– Dlaczego nie?

– Może dlatego, iż ludzie spodziewają się, że jesteś straszny, bo stoisz ponad tym, co ludzkie. Tymczasem mnie dużo bardziej przeraża Mar, który powinien być człowiekiem, a nie jest.

Shama znowu się rozpogodził. Uśmiechał się często, ale to nie był dobry, ciepły uśmiech. Shira miała uczucie, że on bawi się jej kosztem.

– A ty teraz masz się spotkać z Demonem w Ludzkiej Skórze, prawda?

– Dlaczego pytasz, skoro znasz odpowiedź?

– Ponieważ chciałbym poznać twoją naturę. Czy odpowiadasz szczerze, czy próbujesz kręcić?

– Bo wiem, że Demon w Ludzkiej Skórze jest twoim wasalem? Tak, chciałabym go unieszkodliwić. Tego, którego my nazywamy Tan-ghil, a mój przyjaciel Daniel mówi o nim Tengel Zły. On wyrządził naszym rodom wiele złego.

– A mnie uczynił wiele dobrego – powiedział Shama z zaczepnym, krzywym uśmieszkiem. – Spłodził wielu dobrych morderców. Zdobywał młode, piękne, czarne kwiaty do mego ogrodu… Ofiary tych morderców.

– Ty, który wszystko wiesz… powiedz, co mam robić? Na czym polega moje zadanie?

Błysk przebiegłości ukazał się w oczach pozbawionych białka, kompletnie czarnych, jeśli pominąć ów zielonkawy płomyk.

– Myślisz, że zechcę ci to powiedzieć?

– Dlaczego nie? Skoro uważasz, że i tak cię nie pokonam?

Zastanawiał się długo, przekrzywiał głowę i przyglądał jej się.

– Ty będziesz najpiękniejszym kwiatem w moim ogrodzie. Nie mogę dostać cię teraz. Ale może jeżeli podejmiesz się przejść przez tę nieludzką próbę? Podejmiesz się swojego zadania. Nie potrafisz go wypełnić. Twoi zidiociali przyjaciele, te cztery duchy, nie są w stanie cię obronić. Przodkowie twego przyjaciela Daniela także nie. Więc… Dlaczego nie? Co chciałabyś wiedzieć? Tylko pamiętaj: Shama niczego nie robi za darmo!

Shira poczuła zimny dreszcz strachu. Nie mogła odpowiedzieć natychmiast. W co ja się wdałam, myślała. To niebezpieczne przedsięwzięcie. Ale przecież musi wiedzieć!

Shama powtórzył pytanie i dodał:

– Jak dużo ty w ogóle wiesz?

– Jak mało, chciałeś zapytać? Wiem tylko, że kiedyś, dawno temu, Demon w Ludzkiej Skórze dotarł do źródeł życia, które, jak sądzimy, znajdują się na Górze Czterech Wiatrów. Duchy żywiołów odwiedziły mojego dziadka tej nocy, kiedy się urodziłam, i prosiły, żeby wychował mnie najlepiej jak potrafi, tak bym mogła podjąć walkę. To wszystko.

– Aha. No tak, to niewiele, by o własnych siłach szukać drogi. Co do tego, zgadzam się z tobą. A zatem słuchaj uważnie, bo po raz pierwszy i ostatni usłyszysz coś o źródłach. Znajdują się one, tak jak mówisz, na Górze Czterech Wiatrów. Źródła są dwa. Leżą ukryte głęboko, każde w swojej grocie, ale droga do nich jest szlakiem śmierci! Demon w Ludzkiej Skórze dotarł do jednego z nich i napił się czarnej wody zła. Tam dojść może tylko ktoś, kto jest tak zły, że ani jeden najmniejszy dobry uczynek nie zakłóci swoim blaskiem mroku zła. Ten, kto napije się wody z tego źródła, uzyskuje ogromną siłę, niemal równą naszej…

Shama zrobił pauzę, a Shira spytała cicho:

– Na czym ta siła polega?

– To bywa różnie, dotyczy wszystkiego, czego Demon w Ludzkiej Skórze zapragnie. Twój przodek… On miał dwa pragnienia. Pożądał dwóch rzeczy. Pragnął żyć wiecznie i pragnął panować nad całym światem. To bardzo pospolite pragnienia – zakończył Shama z niechęcią.

– To znaczy, że on tobie zaprzedał swoich potomków? Żeby mogli dostarczać ci „młode, piękne kwiaty”? A w zamian za to ty pokazałeś mu drogę do źródeł?

– Zgadza się. Spotkał mnie kiedyś w Taran-gai, w czasie kiedy tu mieszkał. Był bardzo nieostrożny i o mało nie przypłacił tego życiem. Ja jednak wyczuwałem otaczające go zło i dobiliśmy targu.

Shira przerwała mu:

– Ale ród mojego ojca i Daniela… Oni żyją wszak tak daleko stąd. Ty przecież nie masz władzy nad ofiarami tamtych obciążonych dziedzictwem?

Shama uśmiechnął się tym swoim podstępnym, na wpół tylko widocznym uśmiechem.

– Mam władzę nad wszystkim, co pochodzi z krwi Demona w Ludzkiej Skórze. Tak, tak, to nic, że tamci, mieszkający tak daleko, nazywają swoje bóstwo Szatanem czy nie wiem jak jeszcze. Ale pewnego dnia wybiorę się tam i zabiorę moje czarne kwiaty. Musi ich być już bardzo dużo…

To są tylko jego marzenia, pomyślała Shira. Shama nie ma żadnej władzy poza granicami Taran-gai. A może on naprawdę jest także bóstwem Ludzi Lodu? Zapytała więc:

– A ci obciążeni dziedzictwem potomkowie Ludzi Lodu, którzy odwrócili się od ciebie i czynili dobro zamiast zła…? Czy nad nimi także masz władzę?

– Phi, mówisz o tych biedakach? – prychnął Shama. Nie podobało mu się, że rozmowa przybrała taki kierunek. – Oni niech żeglują po własnych morzach. Ale pozostałych sobie wezmę. Moi dobrzy pomocnicy na ziemi mają prawo po śmierci znaleźć się w moich ogrodach.

Muszę o tym opowiedzieć Danielowi, pomyślała. Obciążeni dziedzictwem potomkowie Tengela Złego, którzy czynili zło na ziemi, po śmierci trafiają do Shamy. I to jest logiczne. Ale nikt inny z Ludzi Lodu nie. Pozostaje niewyjaśnione, co się dzieje z ofiarami złych. Shama powiedział, że pewnego dnia ich sobie zabierze, ale zabrzmiało to jak przechwałka.

– Chciałabym wiedzieć więcej o Demonie w Ludzkiej Skórze – powiedziała Shira, zmieniając tamten najwyraźniej drażliwy temat. – Powiadasz, że on pragnął władzy. Ale nie zrobił wielkiego użytku z tego daru.

– On czeka, aż świat się odmieni. Żył w czasach, kiedy panowała bieda, więc postanowił udać się na spoczynek, a potem znowu się obudzić. Wtedy w kraju i na całym świecie szalały zarazy. Uważał, że władza nad takim światem to żadna władza. Ale nie powinien był opuszczać Taran-gai…

Shama skrzywił się w okrutnym grymasie, a wtedy Shira pojęła wszystko lepiej. Jak długo Tan-ghil żył, a także jego potomstwo i może najbliżsi krewni, Shama oraz inne duchy i bóstwa były podstawą ich religii niezależnie od tego, jak daleko od Taran-gai się znajdowali. Z czasem jednak ta wiara w kraju Daniela wymarła, pojawiły się inne bóstwa…

Drgnęła na dźwięk głosu Shamy.

– To, czego mój wasal Mar i ty dzisiaj dokonaliście, to wielki czyn. Wymordowaliście wrogów Taran-gai. Gdybyście tego nie zrobili, ostatni ludzie z plemienia Taran-gai straciliby życie najbliższej nocy. Nasi bogowie drżeli z lęku.

– Jak to? Czy nie mogliby po prostu stworzyć nowych ludzi?

Shama odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął gromkim śmiechem.

– Stworzyć nowych ludzi? Moje drogie dziecko, czy ty naprawdę wierzysz, że to bogowie stworzyli ludzi?

– Oczywiście!

– Co za bzdura! To przecież ludzie stworzyli bogów poprzez to, że w nich wierzą. Bogowie żyją poprzez ludzi i będą istnieć tak długo, jak długo ludzie będą w nich wierzyć. Jeżeli Taran-gaiczycy wymrą, to wymrą też ich bogowie. Nic więc dziwnego, że się boją!

A zatem otrzymała potwierdzenie. Shama również miał interes w tym, by małe plemię Taran-gai przeżyło. Żadne z nich jednak nie powiedziało tego głośno.

– W zamian za twój wspaniały czyn dzisiejszej nocy chciałbym ci pomóc, opowiadając o źródłach – oświadczył Shama z godnością, choć ona nie wierzyła, że tylko z tego powodu. Szukał jej, to jasne, a w drodze do źródeł inne duchy nie będą jej ochraniać.

Podjęła znowu przerwany wątek.

– Powiadasz, że jeśli lud wymrze, to bogowie, których czci, także umrą. Czy to odnosi się do wszystkich religii na świecie?

– Ja mogę odpowiadać tylko za Taran-gai, ale podejrzewam, że dotyczy to wszystkich religii. Naród jednak nie musi wymrzeć, wystarczy, żeby przestał wierzyć. Myślę, że wiele bóstw na świecie zostało usuniętych w cień i wymarło tylko dlatego, że ich wyznawcy odwrócili się od nich. Bo w przeciwnym razie dlaczego na przykład Bóg chrześcijan mówiłby do swoich wyznawców: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną?” Jak ci się zdaje? Mógłbym ci przytoczyć wiele innych przykładów, ale to nie ma znaczenia.

Shira powróciła do spraw dla niej najistotniejszych:

– Dobrze, to co mam teraz zrobić?

Twarz Shamy zbliżyła się do niej tak bardzo, że mogła spojrzeć prosto w ów zielonkawy płomyczek pełgający w jego czarnych oczach.

– Istnieje tylko jedna rzecz, która może złamać potęgę Demona w Ludzkiej Skórze i unicestwić przekleństwo ciążące nad jego potomstwem – powiedział z takim wyrazem twarzy, jakby bawiło go obserwowanie, ile ona jest w stanie znieść. – Trzeba mianowicie zdobyć jasną wodę z drugiego źródła. To jednak, mój piękny kwiecie, jest bardzo niebezpiecznym przedsięwzięciem.

Serce Shiry zaczęło bić mocniej. Nareszcie wiedziała, dokąd wiedzie jej droga! Przeczuwała jednak, że nie będzie to łatwa walka. Shama bowiem zrobi wszystko, by nie osiągnęła celu, chciałby natomiast schwytać ją w drodze do źródła jako swoją zdobycz.

– A kiedy już będę mieć tę jasną wodę?

– Oj, oj – uśmiechnął się Shama. – Bardzo wierzysz w swoje siły! A poza tym czy naprawdę myślisz, że ja ci wszystko powiem? o nieco będziesz musiała wyjaśnić sobie sama. Nie popełniaj jednak tego błędu i nie sądź, że jasna woda da ci osobistą władzę. Nie taka jest siła tej wody. Władza należy do ciemnego źródła.

– Tak, to rozumiem – powiedziała cicho.

– Dobrze, ale czy nie posunęliśmy się trochę za daleko? Jeszcze nie zdobyłaś wody – uciął.

– A skoro już o tym mówimy: Duchy przestrzegały dziadka, żebym nie piła wody.

– Dlaczego? Uważam, że właśnie powinnaś się napić – powiedział Shama dziwnie szybko. Za szybko, wobec czego Shira postanowiła, że posłucha raczej tamtych duchów. – Niech ci się nie wydaje, że cała sprawa polega tylko na tym, żeby się przespacerować do groty i nabrać wody ze źródła – uśmiechnął się Shama złośliwie. – Człowiek, który będzie w stanie tego dokonać, nie może mieć najmniejszej plamki na karcie swego życia. Pytanie więc, czy twój dziadek wychował cię odpowiednio. I czy ty sama wytrwałaś. A mogę cię zapewnić, że nie. Bo żaden człowiek nie ma wyłącznie czystych myśli, nie postępuje tylko dobrze.

– Czy ty nie możesz mi pomóc? – zapytała impulsywnie.

Ale Shama roześmiał się szczerze.

– Ja? Ja miałbym pomagać komuś, kto przynosi posłanie nadziei? Kiedy czas nadejdzie, Shiro, ja będę ci przeszkadzał, pamiętaj o tym ty mały, ufny wróbelku! Ty, z twoim posłannictwem pokoju, dobroci, szczęścia i tych tam głupstw. I ja wygram. Bo chyba nawet ty wiesz, mała Shiro, że podburzającym do wojny zawsze żyje się dobrze, podczas gdy ludzie walczący o pokój na ziemi przegrywają.

– Dlaczego tak musi być, Shamo?

– To bardzo proste. Wszystko zależy od tego, kogo się ma za przeciwnika. Ktoś podburzający do wojny ma przeciwko sobie dobrych ludzi, a dobrzy ludzie nie mordują. Natomiast ktoś, kto walczy o pokój… ech!

– Rozumiem.

Shama wstał, stanął przed nią w całej swej okazałości i uczynił jakiś ruch w stronę Mara, który poruszył się natychmiast. Shira chciała zapytać jeszcze o bardzo wiele spraw, o to, jak dojdzie do źródeł i różne inne szczegóły, lecz Shama tylko machnął ręką. Mar krzyknął coś do niej, spostrzegła, jakie grozi im niebezpieczeństwo, i oboje zaczęli uciekać w dzikim pędzie jak najdalej od osypiska kamieni w przejściu. Usłyszeli straszliwy huk, gdy wielkie bloki skalne opadły akurat w miejscu, gdzie przed chwilą stali.

Biegli przez porosłe trawą połoniny Taran-gai, w górę po zboczach, w stronę ukrytej doliny, wspinali się po stromych ścianach do kryjówki Strażników Gór pod skalnym nawisem.

W połowie drogi Shira zatrzymała się i spojrzała za siebie, oszołomiona, prawie bez tchu. Chmura piasku i kamiennego pyłu spowijała miejsce, gdzie kiedyś było przejście. Po Shamie nie zostało ani śladu. Ale wiedziała, że on tam jest, że chodzi i szuka poległych intruzów.

To dziwne… Mimo że wyszła cało ze spotkania z nim, mimo iż uważała, że poradziła sobie świetnie i nawet nawiązała z nim jakiś rodzaj przyjaźni, pozostało w niej nieprzyjemne uczucie, że to on wygrał. Że odniósł nad nią duże zwycięstwo.

Kiedy Shira opowiedziała o tym, co się stało koło przejścia, wśród zebranych w mrocznym pomieszczeniu z ubitą ziemią zamiast podłogi i skalnymi ścianami zaległo milczenie.

W końcu Daniel spytał krótko:

– Czy ty dzisiaj żułaś ten dziwny korzeń?

Shira spojrzała na niego zdziwiona.

– Tak. Sarmik dał mi kawałek. Lubię ten korzeń, tak dobrze się po nim czuję.

– Aha – rzekł Daniel takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.

– Och, Shira, Shira – wzdychał Irovar. – Czyś ty aby nie zawarła jakiegoś porozumienia z Shamą? Oczywiście to bardzo dobrze wiedzieć, gdzie się znajdują źródła życia, ale za jaką cenę? Tak się martwię! Och, mam nadzieję, że dobrze wychowałem moją wnuczkę i że ma ona tylko dobre myśli. Ale powtórzę za Shamą: Naprawdę nie wiem, jak ona sobie poradzi!

Daniel rzekł odrobinę zirytowany:

– Czy ta cała sprawa z „dobrym człowiekiem” naprawdę zasługuje na tyle uwagi? Trochę za bardzo mi to przypomina nieustanne gadanie naszych skostniałych chrześcijan o grzechu, niemoralności i wiecznym potępieniu. Tak zwani nawiedzeni ludzie to na ogół nie mające nic do powiedzenia indywidua, nudziarze, którzy nierzadko budzą śmiech. Pełni przesądów, kompleksów i różnych tabu. Shira do nich nie należy. Ona jest żywym człowiekiem i to jest jej największa zaleta.

Sarmik uśmiechnął się.

– Masz rację młody, trzeźwo myślący człowieku. My w Taran-gai też tak dobroci nie traktujemy. Uważamy, że człowiek powinien cieszyć się wszystkim, co życie niesie, i wykorzystywać to do ostatniej kropli.

– To bardzo rozsądne – przyznał Daniel.

– Nasze zasady moralne są proste: Rób wszystko, na co masz ochotę, byłeś nie czynił krzywdy ani nie ranił innych.

Orin uznał, że wszystko jest jakieś mało konkretne.

– To znaczy teraz mamy odprowadzić Shirę do Góry Czterech Wiatrów, tak? – zapytał.

– Tak, teraz powinniśmy myśleć przede wszystkim o tym – potwierdził Irovar. – Jest mnóstwo spraw, mnóstwo szczegółów, których nie znamy, jak na przykład to, w którym miejscu na wyspie znajdują się źródła, jak w ogóle dostać się na wyspę i tak dalej. Ale najpierw trzeba się zastanowić, jak dotrzemy do wyspy.

Zaległo milczenie.

– Popłyniemy łodzią – pierwszy odezwał się Orin.

– Znakomicie! – odparł Sarmik cierpko. – Pytanie tylko, jaką łodzią? Masz może jakąś?

Nie, Strażnicy Gór działali w górach, a nie na morzu.

– Naprawdę nie możemy pożyczyć łodzi? – zapytał Daniel.

– Bardzo bym chciał zobaczyć rybaka, który zgodzi się podpłynąć do brzegów Góry Czterech Wiatrów – wtrącił Vassar.

– To trzeba ukraść – zaproponował Milo ze swoim paskudnym grymasem.

– Nie gadaj głupstw – uciął Sarmik. – Musimy pożyczyć łódź i biorę to na siebie. Zejdę na dół zaraz, jak tylko ludzie się obudzą. Mamy kilka dobrych, dużych łodzi w Taran-gai, poproszę, żeby mi jedną pożyczyli. A teraz wszyscy powinniśmy się położyć i odpocząć. Przed nami trudne i nieznane zadanie.

Wyszedł na dwór, by zobaczyć, czy wszystko jest jak trzeba wokół kryjówki Strażników Gór. Daniel ruszył za nim.

– Jedno, czego nie rozumiem, Sarmik, to jak ci się udaje utrzymać dyscyplinę wśród twoich strażników. Nigdy się nie boisz, że cię zlekceważą?

– Orina i Milo nie – odparł tamten. – Oni uznają mnie za przywódcę, bo powierzyłem im zadanie nieustannego śledzenia intruzów. Ich interesuje tylko to jedno i nietrudno nimi kierować. Vassara trzeba trzymać żelazną ręką, bo to chłopiec o słabym charakterze. On w każdej chwili może się wyłamać.

– To nie musi być oznaką słabości – rzekł Daniel powoli. – Może to po prostu świadczyć, że chłopiec różni się od innych.

Po skupionej twarzy Sarmika przebiegł pospieszny, wyrażający wdzięczność uśmiech, który mówił wyraźnie, że Wilk, mimo całej surowości, bardzo jest przywiązany do młodszego syna i że się o niego martwi.

– Nie. Mar jest jedynym wśród Strażników Gór, którego i ja, i trzej pozostali się boimy. Bo Mar ma nas za nic. Chce walczyć z intruzami i dlatego przystał do nas. Ale przez cały czas musimy się mieć na baczności. Zrobimy coś, co mu się nie spodoba, to nas powystrzela ze swojego okropnego łuku i koniec.

– Uff- westchnął Daniel. – I tak dziwne, że nie sięga po przywództwo.

– Nie, takie sprawy go nie interesują. To dla niego zbyt kłopotliwe. Jeśli tylko pozwolę mu w spokoju wypełniać jego ponure rzemiosło, chętnie będzie słuchał moich rozkazów. Ale teraz boję się, że stanie się zbyt męczący dla Shiry. On jej nie znosi. A dziewczyna ma przecież i tak dość kłopotów i jest za dobrym człowiekiem, by ją w ten sposób traktować.

– Tak, teraz przynajmniej zadanie Strażników Gór zostało wypełnione, prawda? – powiedział Daniel. – Choć może Mar postąpił zbyt okrutnie.

– Owszem. Przyjemnie będzie żyć przez jakiś czas w spokoju. Najpierw jednak musimy przełamać wasze i nasze przekleństwo. Chociaż naprawdę nie wiem, jak ta mała Shira…

Potrząsnął w zakłopotaniu głową i nie dokończył zdania.

– Ja w każdym razie zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby jej pomóc.

Sarmik spojrzał na niego.

– Ty odnosisz się sceptycznie do świata naszych wierzeń, prawda? Uważasz, że wszystkiemu winne są te korzenie, które żujemy? One twoim zdaniem sprawiają, że widzimy nie istniejące rzeczy?

– No, coś w tym rodzaju – potwierdził Daniel zakłopotany.

– W takim razie myślę, że najlepiej zrobisz, nie jadąc z nami na wyspę.

– Ale ja… – Daniel zaprotestował gwałtownie.

Sarmik poniósł rękę.

– Zostaw Shirę. Twoje niedowiarstwo będzie jej przeszkadzać. Ona potrzebuje absolutnego spokoju. Mara też nie chcę zabrać, ale nad nim nie mam żadnej władzy, zrobi, co zechce. Mogę tylko mieć nadzieję, że z własnej woli zostanie na lądzie.

– Ale ja nie po to przebyłem tę całą długą drogę z mojego kraju, żebyś mnie teraz odsunął w ten sposób! – wykrzyknął Daniel.

– W takim razie musisz uwierzyć w nasze podania!

– Nie mogę.

– No to będzie tak, jak powiedziałem. Zostaniesz na lądzie.

Daniel westchnął ciężko, ale zacisnął usta i nie powiedział nic więcej. Przeżywał gorzkie, bezdenne rozczarowanie.

Загрузка...