11.

Obudziłam się w ciszy, w słonecznym świetle, we własnym łóżku, w moim mieszkaniu. Leżałam pod kołdrą i czułam się wyczerpana, rozpalona, obolała.

Ludzka, i z tego powodu przegrana.

Poczułam zapach parzonej kawy, a pełny pęcherz zmusił mnie, żebym poszła do łazienki. Wtedy dostrzegłam parę kul opartych o ścianę i pokuśtykałam, wspierając się na nich, do małej kuchni, w której zastałam dzbanek kawy na podgrzewaczu. Nalałam sobie do kubka i wypiłam, a później dolałam, nie siadając.

– Lepiej się czujesz? – dobiegł mnie głos Luisa, siedzącego na kanapie w małym salonie.

– Teraz już tak – powiedziałam i wypiłam jeszcze jeden kubek kawy, aż do dna, odstawiłam go i niezdarnie poczłapałam do kanapy, żeby usiąść obok niego. Kule zabrzęczały, uderzając o podłogę.

Luis wyglądał… jak zwykle. Owszem, był posiniaczony i zmęczony, ale nie zauważyłam żadnych poważniejszych ran ani sińców. Szczęściarz, pomyślałam. Albo lepiej niż ja potrafił się z nimi uporać.

– Dziękuję za kawę – powiedziałam.

– Nie ma za co. Zrobiłem ją dla siebie. Ty skorzystałaś przy okazji. Odwrócił się z ręką na oparciu kanapy i przyjrzał mi się z troską. Nie spojrzałam mu w oczy. Przesunęłam palcami po nodze.

– Nie pamiętam… – stwierdziłam – żeby mnie na to leczyli.

– Nie możesz pamiętać. Znieczulili cię. Rzucałaś się jak lew zamknięty w klatce. Ale wszystko w porządku. Usztywnienie jest tylko po to, żebyś nie zrobiła czegoś głupiego. Kości są całe. – Przerwał na chwilę. – To głupota tak się z tobą związać.

Westchnęłam i oparłam głowę o kanapę.

– Przecież nie chciałam, żeby coś mi się stało – tłumaczyłam. – Nie jestem masochistką z natury. To ludzka przypadłość.

– Nie, jesteś sadystką, po prostu. Wiesz, jak to jest być blisko ciebie, Cassiel? Wiesz, jak to jest czuć się tak… bezradnym? Patrzeć, jak sobie to robisz? – Zamilkł i potarł dłonią twarz. – Cholera. Wiem, że to nie twoja wina. Po prostu nie mogę tego ścierpieć. Nie znoszę tego. Jakim cudem to się tak potoczyło?

– Powoli – powiedziałam. – Nikt tego nie chciał. – Skrzywiłam się dziwnie i w końcu spojrzałam mu w oczy. – A Isabel?

– Nic jej nie jest – nie mówił tego zbyt pewnym głosem, ale raczej tak, jakby sam starał się w to uwierzyć. – Na pewno nic jej nie będzie. Zrobili tym dzieciakom niemiłosierną krzywdę. Kazali im myśleć same najgorsze rzeczy. Wykorzystali iluzję, żeby je przekonać, że ludzie, którym powinny ufać, są źli. Oświadczam ci w tej chwili, że tym ludziom należy się głęboki dół.

– A co z jej mocą? – spytałam.

– Sprawdzamy – powiedział łagodnie Luis. – Otrzymała podwójny talent. Albo otrzymałaby. Strażnicy nie chcą tego stracić. Ale nie mogą pozwolić, żeby biegała z tamtymi dzieciakami i posługiwała się niekontrolowaną mocą. Ja też nie. Chociaż ją kocham. Ale nie wiem, jak… Nie wiem, jak mam im pozwolić tak ją zneutralizować.

Poczułam, że te słowa przeszywają mnie jak piorun.

– Zneutralizować?

– Wiesz, zrobić operację. Całkowicie odebrać jej moc. To niebezpieczny zabieg i może się okazać śmiertelny, jeżeli coś spieprzą. Mało tego, nie zawsze daje rezultaty. Część jej mocy może pozostać nienaruszona i ujawnić się później, a wtedy w jej rękach stanie się jeszcze bardziej niebezpieczna.

Nie wspominając o tym, jaką krzywdę wyrządzi samej Isabel. Niektórym Strażnikom udawało się utrzymać bezpiecznie swoją moc. Inni… inni wykradali się, zakrwawieni i wściekli. Jeszcze inni zrobiliby wszystko, żeby cofnąć podjętą decyzję.

Isabel nie należała do Strażników, którym udałoby się odejść. Wiedziałam to już, dostrzegłam to w niej. Miała potężną moc i miała stać się jeszcze potężniejsza.

Albo bardziej zniszczona.

Albo i jedno, i drugie.

Był to koszmar, który obiecała im Perła, i oto się spełniał jako przerażająca możliwość. Obiecałam. Obiecałam im…

– I co zrobisz? – spytałam go. Spojrzał na swoje dłonie i rozprostował palce, jakby go bolały.

– Nie wiem – odpowiedział. – Chociaż cholernie tego żałuję. Myślę… myślę, że muszę zaryzykować, żeby czasowo zablokowali jej moc. To niebezpieczne i nie zawsze się udaje, ale przynajmniej nie jest… nieodwracalne. Jeżeli możemy opóźnić bieg spraw o jakieś sześć czy siedem lat, osiągnie przynajmniej fizyczną dojrzałość na tyle, żeby poradzić sobie z tym, co będzie się działo w jej ciele pod wpływem ziemskich mocy. To będzie odpowiedni wiek, żeby zacząć ujawniać swoje zdolności. Inne dzieci nie są w aż tak złym stanie.

Skinęłam głową. Mnie też wydawało się to lepszym rozwiązaniem.

– Chce cię zobaczyć – powiedział Luis. – Wyjaśniłem jej, że teraz nie może, bo musisz mieć czas, żeby wyzdrowieć. – Z trudem przełknął ślinę. – A ja muszę spytać, co się stało z tym chłopcem. Z tym, który umarł.

– Musisz spytać oficjalnie.

– Tak.

– Zabiłam go. – Zamknęłam oczy. Nastąpiła cisza. Z zewnątrz dobiegały mnie odgłosy toczącego się życia – ktoś kosił trawę, dzieci się śmiały, radio i telewizja walczyły o uwagę przez otwarte okna. Warkot samolotu w górze. Silniki samochodów na ulicy w dole.

– Nie podejrzewam cię o to, Cass. Zbadałem ciało. Był wysuszony, podobnie jak chłopiec, którego wieźliśmy samochodem. Wiem, że nie zrobiłabyś tego. To Perła. – Zamilkł na kilka sekund. – Opowiedz mi, co się stało.

Opowiedziałam mu wszystko po kolei, bez większych emocji w głosie. W tej chwili niewiele byłam w stanie czuć. Jedynie wyczerpanie. Bezsens. Kiedy skończyłam, Luis wyciągnął rękę, ukrył moją dłoń w swojej i mocno ją ścisnął.

– Och, kochanie. Tak mi przykro.

– To była moja decyzja, żeby wejść do środka. Myślałam, że miałam rację.

– Bo miałaś. Odzyskaliśmy Ibby i dwoje innych dzieci. Nie rozumiał. Perła dostała dokładnie to, czego chciała.

Isabel wróciła do nas, a my nie mieliśmy pojęcia, co właściwie jej zrobiono. Wątpiłam, żeby Perła pozwoliła nam tak po prostu ją zabrać, gdyby nie krył się za tym jakiś głębszy cel. Jakaś cząstka mnie spłonęła przy tym doszczętnie – ta najważniejsza cząstka, łącząca mnie z ludzką rasą.

– A co się stało z ciałem chłopca? – zapytałam.

– Zabraliśmy je ze sobą – powiedział Luis. – Sam je zbadałem. Jego rodzice nie żyją. Był sierotą. Zniknął z rodziny zastępczej kilka lat temu. Nikt poza nami go nie opłakuje.

Nie polepszało to sytuacji.

– Ona mnie wykorzystuje – odezwałam się. – Pikadorzy i byki. Wabi mnie w stronę czegoś i wkrótce nie będę miała wyjścia, Luis. Niedługo będę musiała zniszczyć to, co kocham albo stracę wszystko inne. Nie ma innego wyjścia. Obmyśliła wszystko. Nie mogę…

– Możesz – przerwał mi. – Cassiel. Ashan wybrał cię nie bez powodu. Wybrał ciebie, bo byłaś jedynym dżinnem, który potrafi tego dokonać. Który może stawić czoło Perle i wygrać. Nawet on nie był w stanie tego zrobić. Jeszcze nie przegrałaś. Nie przegraliśmy.

– Jestem zmęczona tym polowaniem na nią – stwierdziłam. – Muszę znaleźć sposób, żeby ją wyprzedzić.

– Znajdziemy go.

– Tak po prostu.

– Tak, mniej więcej. Co mają ze sobą wspólnego te wszystkie miejsca, które pokazało nam FBI? Poczułam, że budzi się we mnie coś na kształt zainteresowania. Nadziei.

– Tamtędy biegną linie ley – powiedziałam. – Ośrodki znajdowały się w miejscach linii ley.

– My też pójdziemy ich śladem. Zaczniemy zajmować miejsca, do których Perła może pójść. Zaczniemy ją wabić, zmuszać, żeby zaczęła grać na naszych warunkach Czułam na twarzy ciepłą dłoń Luisa. – Spójrz na mnie.

Otworzyłam oczy i utkwiłam w nim wzrok. Był blisko, a intensywny blask jego spojrzenia zaskoczył mnie.

– Nie pozwól, żeby ściągnęła cię na dno. Znam cię, Cass. Widziałem cię. Jesteś częścią mnie, a ja częścią ciebie. Tak jest, prawda? Nie możesz mi wciskać kitu, bo wiem swoje. Nie ma znaczenia, kim byłaś, jakim beznadziejnym dżinnem. Teraz jesteś jedną z nas. Człowiekiem. Istotą kruchą. Wrażliwą. W uczuciach nie ma nic złego.

Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Prawdziwe łzy, gorące od udręki, z frustracji, potwornego strachu. Paliły mnie w oczy jak ogień dżinnów. Otarł je kciukami.

– Nie pozwól, żeby ona zrobiła z ciebie łajdaczkę – poprosił i mnie pocałował. – Bo nie chcę być zakochany w łajdaczce. Przywarłam do niego, czując moje łzy na jego wargach, rozkoszując się ciepłym jasnym światłem jego miłości. Mówił poważnie.

I przez chwilę – przez krótką chwilę – czułam spokój, ten łagodny cichy szept pochodzący z samej Ziemi. Nie byłam jednak sama. Było nas dwoje w tej oazie spokoju. I to na razie wystarczyło.

Ciąg dalszy nastąpi…

Загрузка...