Rozdział 5 Mleko, które się dzieje

Mau pomknął do Zakątka Kobiet i wkroczył tam śmielej niż poprzednio. Nie miał ani chwili do stracenia. Na niebie słońce chyliło się ku zachodowi i unosił się duch księżyca.

Musi się udać. Będzie musiał się skoncentrować, pora jest odpowiednia i prawdopodobnie drugiej szansy już nie dostanie.

Najpierw trzeba było zdobyć piwo. To akurat nie było trudne. Kobiety codziennie przygotowywały „piwo-matkę” i znalazł trochę tego płynu, szumiącego cichutko do siebie na półce. Pływało w nim pełno martwych much, ale nie musiał się tym przejmować. Odprawił ceremonię piwną i odśpiewał Pieśń Czterech Braci, czego wymagało piwo, a potem ściągnął sporą kiść rajskich bananów i kilka gwiżdżącychignamów. Były stare i pomarszczone, idealne dla świń.

Nacja była tak bogata, że miała cztery trójnożne kotły, z których dwa znajdowały się tutaj, w Zakątku. Rozpalił pod jednym z nich i wrzucił do niego banany i ignamy. Dolał trochę piwa, odczekał, aż wszystko się zagotuje, a korzenie zmiękną i staną się mączyste, po czym zostało już tylko wymieszanie wszystkiego w jedną wielką piwną papkę za pomocą grubszego końca dzidy.

Jednak cienie już się wydłużały, kiedy ruszył w stronę lasu z aromatyczną piwną papką chlupiącą w plecionym worku na drewno i niewielkiej tykwie pod pachą.Wyszukał najlepszą:ktoś bardzo starannie wyskrobał pomarańczowy miąższ i wysuszył skórkę, żeby była lekka i mocna, bez pęknięć.

Zostawił dzidę przy wejściu do Zakątka Kobiet. Pojedynczej osobie dzida do niczego by się nie przydała w starciu z wściekłą świnią — rozzłoszczony dzik mógł go przegryźć na pół albo nadziać się na ostrze dzidy i pędzić dalej niczym kula kąsającego, tnącego gniewu, która nie wie, kiedy jest martwa. Lochy były jeszcze gorsze, kiedy miały przy sobie małe, toteż gdyby z piwem się nie udało, Mau mógł się pożegnać z życiem.

Przynajmniej dopisało mu szczęście. Szlakiem podążała stara tłusta locha w otoczeniu prosiąt i Mau dostrzegł ją, zanim ona zobaczyła jego, ale tylko chwilę wcześniej. Znieruchomiał. Świnia chrząknęła i przekręciła swe wielkie trzęsące się cielsko, nie wiedząc jeszcze” czy ma szarżować, ale gotowa to zrobić, gdyby wykonał zły ruch.

Sięgnął do worka i cisnął garść papki w jej stronę. Nim spadła na ziemię, wziął nogi za pas i popędził przez zarośla jak wystraszone zwierzę. Po minucie zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Zza jego pleców z pewnej odległości doleciały go bardzo zadowolone chrząknięcia.

A teraz najgorsza część. Poruszał się dużo ciszej, zatoczył wielkie koło, żeby znaleźć się z powrotem na ścieżce kawałek za lochą. Nadeszła z wielkiego błotnistego bajora, które świnie zrobiły w miejscu, gdzie strumień krzyżował się ze szlakiem. Uwielbiały je i było obrzydliwe. Cuchnęło świniami i Mau wytarzał się w nim, żeby śmierdzieć tak samo.

Gdy zakradał się szlakiem, spływały po nim strużki mulistej mazi. Z pewnością nie wydzielał już zapachu człowieka. Pewnie też nigdy już go nie odzyskam, pomyślał.

Stara locha wydreptała sobie legowisko w poszyciu i wydobywała z siebie zadowolone piwne pochrapywania, gdy potomstwo wokół niej tłoczyło się i przepychało.

Mau położył się na ziemi i zaczął się czołgać. Locha miała zamknięte oczy. Chyba go nie wywęszy przez tę warstwę brudu? Cóż, nie miał wyjścia, musiał zaryzykować. Czy prosiaki, już teraz próbujące dopchać się do cycków, zorientują się, kim jest? Tak czyinaczej kwiczały cały czas, ale czy mogły zakwiczeć w jakiś specjalny sposób, który zaalarmuje lochę? Wkrótce miał się tego dowiedzieć. Czy w ogóle uda mu się odciągnąć trochę mleka? Nie słyszał nigdy, żeby ktoś doił świnię. Kolejna rzecz, której miał się dowiedzieć. Będzie musiał w krótkim czasie wiele się nauczyć. Ale będzie walczył z Locahą wszędzie, gdzie bóg śmierci rozłoży swe ciemne skrzydła.

— Nie dzieje się — szepnął i wślizgnął się w awanturujące się, rozwrzeszczane kłębowisko wieprzowiny.


* * *

Daphne zaciągnęła kolejne polano do ogniska, wyprostowała się i rzuciła starcowi gniewne spojrzenie. Też mógłby coś zrobić, pomyślała. I mógłby się czymś okryć. Tymczasem on siedział tylko przy ognisku, od czasu do czasu kiwając głową. Zjadł więcej pieczonej ryby, niż mu się należało (odmierzała porcje patykiem), i to ona rozgniotła palcami część ryby i nakarmiła Nieznajomą, która wyglądała nieco lepiej teraz, gdy przynajmniej przełknęła kilka kęsów. Wciąż tuliła dziecko, ale ono już nie płakało i to było bardziej niepokojące niż wcześniejszy płacz…

Coś wrzasnęło na wzgórzach i wrzeszczało dalej, coraz głośniej.

Starzec wstał z trzaskiem kości i podniósł topór Mau, który z trudem utrzymywał w dłoniach. Kiedy próbował go podnieść nad głowę, zatoczył się do tyłu.

Nadleciał wrzask, a za nim wrzeszczące coś, co miało ludzkie kształty, lecz ociekało zielonym błotem i cuchnęło jak bagno w upalny dzień. Wcisnęło ciepłą, ciężką tykwę w ręce Daphne, która odruchowo ją przyjęła. Potem krzyknęło „MLEKO!” i pobiegło dalej, rozpływając się w mroku. Rozległ się plusk, gdy zanurkowało w lagunie.

Smród unosił się w powietrzu przez dłuższy czas. Kiedy lekki wietrzyk przewiał go nad ognisko, płomienie na chwilę zrobiły się niebieskie.


* * *

Mau przenocował na plaży w sporej odległości od pozostałych i gdy tylko zrobiło się widno, wykąpał się raz jeszcze. Ten zapach miał to do siebie: Mau mógł siedzieć na dnie laguny i szorować się piaskiem i wodorostami, a potem pływać pod wodą w dowolnym kierunku, kiedy jednak się wynurzał, zapach na niego czekał.

Złowił kilka ryb i zostawił je tam, gdzie pozostali mogli je zobaczyć. Na razie wszyscy smacznie spali; matka z niemowlęciem zwinięci w kłębek pod kocem spali tak spokojnie, że Mau aż im pozazdrościł, starzec natomiast spał z otwartymi ustami i wyglądał, jakby był martwy, chociaż wydawane dźwięki wskazywały na coś innego. Z jakiegoś tajemniczego spodniowcowego powodu dziewczyna wróciła na Słodką Judy.

Starał się trzymać od nich z daleka przez cały dzień, ale dziewczyna-duch najwyraźniej cały czas się za nim rozglądała, a jemu zaczęło już brakować nonszalanckich sposobów jej unikania. W końcu znalazła go wieczorem, kiedy reperował świeżymi ciernistymi gałęziami ogrodzenie wokół pola, żeby zabezpieczyć je przed świniami. Nic nie powiedziała, usiadła tylko i przyglądała mu się. Można się zirytować, kiedy ktoś to robi przez dłuższy czas. Wielka chmura milczenia rozrasta się jak burza. Ale Mau był mistrzem milczenia, czego nie można było powiedzieć o dziewczynie. Prędzej czy później musiała coś powiedzieć, w przeciwnym razie by ją rozsadziło. Nieważne, że nie rozumiał prawie nic z tego, co mówiła. Po prostu musiała mówić i słowami zapełniać świat.

— Moja rodzina posiada więcej ziemi niż cała ta wyspa — opowiadała. — Mamy wiele majątków i kiedyś pasterz dał mi jagnię, bym się nim zaopiekowała. Czyli małą owieczkę. Nie widziałam tutaj owiec, więc prawdopodobnie nie wiesz, co to jest. Robią meeeee. Mówi się, że robią beeee, ale to nieprawda. Owce nie potrafią wymówić „b”, ale ludzie wciąż tak mówią, bo nie potrafią słuchać. Mama uszyła mi kiedyś strój pastereczki i wyglądałam tak słodko, że aż by cię zemdliło, a to przeklęte stworzenie przy każdej nadarzającej się okazji trykało mnie w… trykało mnie. Oczywiście to wszystko nie ma dla ciebie najmniejszego sensu.

Mau skupiał się na wplataniu długich ciernistych gałęzi między słupki. Wyglądało na to, że będzie musiał wybrać się po więcej gałązek do zarośli na północnym stoku. Może powinienem pójść tam już teraz, pomyślał. Jeśli pobiegnę, może nie będzie próbowała mnie dogonić.

— W każdym razie chodzi o to, że pasterz pokazał mi, jak nauczyć jagnię spijać mleko z palców — paplała cały czas dziewczyna. — Trzeba tylko pozwolić mleku ściekać powoli po dłoni. Czy to nie zabawne? Potrafię mówić trzema językami, grać na flecie i pianinie, ale okazuje się, że najbardziej pożyteczną rzeczą, jakiej się nauczyłam, to jak nakłonić coś małego i głodnego do spijania mleka z moich palców!

Chyba właśnie powiedziała coś, co uważa za ważne, pomyślał Mau, toteż pokiwał głową i uśmiechnął się.

— Mamy też mnóstwo świń. Widziałem je z małymi prosiakami i w ogóle — ciągnęła dalej. — MÓWIĘ O ŚWINIACH. Kwik, kwik, chrum, chrum.

Ach, pomyślał Mau, chodzi o świnie i mleko. Świetnie. Tego mi było trzeba.

— Kwik? — powtórzył.

— Tak. I wiesz, chciałabym coś wyjaśnić. Wiem, że świni nie można wydoić jak owcę albo krowę, bo nie ma… — Dotknęła na chwilę klatki piersiowej, ale zaraz szybko schowała dłonie za plecami — …wymion. Ma tylko małe… małe… rurki. — Odkaszlnęła. — NIE MOŻNA ICH WYDOIĆ, ROZUMIESZ? — I zaczęła poruszać rękami z dołu do góry, jak gdyby ciągnęła za liny, jednocześnie z jakiegoś powodu siorbiąc. Odchrząknęła. — Ehm… więc sądzę, że zdobyłeś mleko dla dziecka tylko w jeden sposób, to znaczy podkradłeś się, za przeproszeniem, do jakiejś maciory z grupką młodych, co było naprawdę niebezpieczne, i podczołgałeś się, kiedy je karmiła… prawda, że wydają takie dźwięki…? i, no… — Ściągnęła usta i zaczęła naśladować dźwięk ssania.

Mau jęknął. Domyśliła się!

— I, no, tego, to znaczy FUJ! — powiedziała. — A potem pomyślałam: No dobrze, fuj, ale dziecko jest szczęśliwe, a nawet jego matka wygląda lepiej… więc cóż, pomyślałam, założę się, że nawet wielcy bohaterowie historii, no wiesz, ci z hełmami, mieczami, pióropuszami i całą resztą, założę się, że nie wytarzaliby się w błocie dla dziecka, które umiera z głodu, i nie podpełzliby do świni… to znaczy, jak się o tym myśli, to wciąż jest FUJ, ale… w dobrym znaczeniu tego słowa. To wciąż obrzydliwe, ale powód, dla którego to zrobiłeś… tak jakby to uświęcał… — Jej głos wreszcie ucichł.

Mau zrozumiał „dziecko”. Był też całkiem pewien codo „FUJ”, bo ton jej głosu praktycznie wszystko wyjaśniał. Ale to wszystko. Ona po prostu posyła te wszystkie słowa do nieba, pomyślał. Co ona się mnie tak czepia? Jest zła? Mówi, że zrobiłem coś nie tak? Cóż, w środku nocy będę musiał zrobić to raz jeszcze, bo dzieci trzeba karmić cały czas.

A będzie jeszcze gorzej. Musi znaleźć drugą lochę! Ha, dziewczyno, nie było cię tam, kiedy świnia uświadomiła sobie, że dzieje się coś dziwnego! Przysiągłbym, że jej oczy błysnęły czerwienią! A jak biegła! Kto by pomyślał, że coś tak dużego może tak szybko się rozpędzić! Uciekłem tylko dlatego, że prosiaki nie mogły nadążyć! I wkrótce będę musiał zrobić to samo i tak cały czas, aż ta kobieta będzie mogła sama nakarmić dziecko. Muszę, chociaż podobno nie mam duszy, chociaż podobno jestem demonem, któremu się tylko wydaje, że jest chłopcem. Chociaż podobno jestem pustą łupiną w świecie cieni. Bo…

Jego myśli zatrzymały się w tym momencie, jak gdyby ugrzęzły w piasku. Oczy Mau otworzyły się szeroko.

Bo co? Bo „się nie dzieje”? Bo… muszę zachowywać się jak mężczyzna, w przeciwnym razie źle o mnie pomyślą?

Tak i jeszcze raz tak, ale nie tylko. Potrzebuję starca, dziecka, tej chorej kobiety i dziewczyny-ducha, bo bez nich zaraz oddałbym się mrocznej toni. Pytałem o powody i dostałem je: płaczą, cuchną i wymagają, ostatni ludzie na świecie, a ja ich potrzebuję. Bez nich byłbym tylko postacią na plaży, zagubionym chłopcem, nie wiedziałbym, kim jestem. A oni wszyscy mnie znają. Nie jestem im obojętny i tym właśnie jestem.

Twarz Daphne lśniła w świetle ognia. Pewnie płakała. Możemy porozumiewać się tylko dziecięcym językiem, pomyślał Mau. Więc dlaczego ona ciągle gada?

— Wstawiłam trochę mleka do rzeki, żeby się schłodziło — powiedziała Daphne, rysując cośpalcem na piasku. — Ale będziemy go potrzebować więcej wieczorem. WIĘCEJ MLEKA. Kwik!

— Tak — przyznał Mau.

Znowu zapadło niezręczne milczenie, które dziewczyna-duch przerwała słowami:

— Wiesz, mój ojciectu przypłynie. Przypłynie tutaj.

Mau rozpoznał, co takiego w roztargnieniu rysowała na piasku. Ludziki, dziewczynkę i mężczyznę, stojących obok siebie na wielkim kanu, które nazywali statkiem. I kiedy ją obserwował, pomyślał sobie: Ona też to robi. Widzi srebrną nić prowadzącą ku przyszłości i próbuje się tam dostać. W oddali trzasnął ogień i ku czerwonemu wieczornemu niebu poszybowały iskry. Tego dnia nie było zbyt dużego wiatru i dym szedł prosto ku chmurom.

— Cokolwiek tam sobie myślisz, on przypłynie. Niedzielne Wyspy Krzyżowe są o wiele za daleko stąd. Wielka fala nie mogła tam dotrzeć. A nawet jeśli, to rezydencja gubernatora jest z kamienia, bardzo solidna. On jest gubernatorem! Gdyby chciał, mógłby wysłać tuzin okrętów na poszukiwania! Już to zrobił! Za tydzień jeden z nich tu przypłynie!

Znowu płakała. Mau nie zrozumiał jej słów, ale rozumiał łzy. Ty też nie jesteś pewna przyszłości. Myślałaś, że jesteś, była tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a teraz widzisz, że zmyła ją woda, próbujesz ją więc nakłonić do powrotu.

Poczuł, jak dziewczyna dotyka jego dłoni. Nie wiedział, jak zareagować, ale kilka razy delikatnie ścisnął jej palce i wskazał na kolumnę dymu. W tej chwili na wyspach nie mogło się palić zbyt wiele ognisk. Taki znak na pewno jest widoczny na wiele mil.

— Przypłynie — powiedział.

Przez krótką chwilę jej twarz wyrażała zdumienie.

— Tak myślisz? — zapytała.

Mau pogrzebał w swej ubogiej kolekcji słów. Powtórzenie powinno wystarczyć.

— Przypłynie.

— No widzisz, mówiłam, że przypłynie. — Dziewczyna rozpromieniła się. — Zobaczy dym i skieruje się prosto tutaj! Słup ognia nocą i słup obłoku za dnia, zupełnie jak z Mojżeszem. — Skoczyła na nogi. — A póki wciąż tu jestem, lepiej sprawdzę, jak się ma nasz dzidziuś!

Nigdy nie widział jej tak szczęśliwej. Wystarczyło tylko jedno słowo.

Czy jej ojciec przypłynie po nią w swym wielkim kanu? Cóż, niewykluczone. Dym z ogniska płynął po niebie.

Ktoś na pewno przypłynie.

Najeźdźcy, pomyślał…

Tylko o nich słyszał. Każdy chłopiec widział wielką drewnianą maczugę w chacie wodza. Była nabijana zębami rekina i za pierwszym razem Mau nie był w stanie jej nawet unieść. Wtedy Najeźdźcy po raz ostatni zapuścili się tak daleko na wschód, dotarli na Nację. Potem woleli nie popełnić znowu tego błędu!

Każdy chłopiec próbował podnieść topór-trofeum, każdy chłopiec słuchał z szeroko otwartymi oczami opisów wielkich ciemnych kanu z wywieszonymi na dziobach zakrwawionymi czaszkami, z jeńcami przy wiosłach, którzy sami wyglądali jak kościotrupy, a jednak mieli szczęście, bo kiedy nie mieli już sił wiosłować, ścinano im głowy, żeby zdobyć nowe czaszki. Jeńców, których zabierano do Krainy Ognia, nie traktowano już tak dobrze, nawet zanim zamieniono ich w kolację. Opowiadano o tym ze szczegółami.

W tym momencie, kiedy siedziało się tam z otwartą buzią, a może zasłaniając rękami uszy, robiło się wszystko, żeby się nie zsikać ze strachu.

A potem opowiadano o Aganu, wodzu, który stoczył z przywódcą Najeźdźców pojedynek jeden na jednego, zgodnie z ich zwyczajem, i kiedy Aganu wyjął maczugę z zębami rekina z martwej dłoni przeciwnika, Najeźdźcy uciekli do swoich łodzi wojennych. Sam Locaha był bogiem, którego czcili, a skoro on nie zamierzał przyznać im zwycięstwa, nie było sensu zostawać, prawda?

Później każdy dostawał drugą szansę podniesienia maczugi i Mau nie słyszał o chłopcu, któremu nie udałoby się to przy drugim podejściu. I dopiero teraz zaczął się zastanawiać: czy to naprawdę dzięki temu, że ta historia dodawała chłopcom sił, czy może starsi mężczyźni mieli jakiś sposób, żeby uczynić ją cięższą?

ZNIEWAŻASZ PAMIĘĆ PRZODKÓW!

Aaaaaach. Siedzieli cicho przez cały dzień. Nie wspomnieli nawet o dojeniu świni.

— Żadna zniewaga — powiedział na głos. — Ja też uciekłbym się do sztuczki. Sztuczki dającej nadzieję. Silni chłopcy jej nie potrzebowali, a chłopcy, którzy nie są zbyt silni, poczuliby się mocniejsi. Każdy z nas marzył kiedyś o tym, że to on pokonuje wodza Najeźdźców. A jest to możliwe pod warunkiem, że się w to wierzy! Nigdy nie byliście chłopcami?

W jego głowie nie rozległy się już żadne zrzędzenia.

Myślę, że oni nie myślą, pomyślał. Może kiedyś myśleli, ale ich myśli zużyłysię od zbyt częstego myślenia?

— Utrzymam dziecko przy życiu, nawet jeśli będę musiał wydoić każdą świnię na tej wyspie — oświadczył, ale przeraziła go myśl, że musiałby to zrobić.

Bez odpowiedzi.

— Pomyślałem sobie, że chcielibyście się o tym dowiedzieć — powiedział — bo kiedyś o was usłyszy. Prawdopodobnie. Będzie nowym pokoleniem. Ta wyspa stanie się jego domem. Jak dla mnie.

Odpowiedź nadeszła powoli, zgrzytała i trzeszczała: PRZYNOSISZ WSTYD NACJI! ON NIE MA POCHODZENIA…

— A wy je macie? — odparował głośno Mau.

— Wy je macie? — powtórzył jak echo jakiś głos.

Spojrzał do góry w stronę poszarpanej korony palmy kokosowej. Patrzyła na niego szara papuga z otwartym dziobem.

— Pokaż gacie! Wy je macie? Wy je macie? — skrzeczała.

Oto, kim są, pomyślał. Zwykłymi papugami.

Wstał, chwycił dzidę, odwrócił się twarzą do morza i zaczął strzec Nacji przed ciemnością.


* * *

Oczywiście nie spał, w pewnym momencie jednak zmrużył oczy, a kiedy znowu je otworzył, gwiazdy świeciły jasno i do świtu zostało tylko parę godzin. Nie był to żaden problem. Dość łatwo znajdzie chrapiącą starą lochę, a ta nie będzie zadawać zbędnych pytań, jeśli znajdzie przed sobą sporą porcyjkę piwnej papki, kiedy zaś przyjdzie czas, żeby wziąć nogi za pas, może nawet uda mu się zobaczyć, dokąd biegnie.

Pocieszał się w ten sposób, żeby dodać sobie otuchy, nie było jednak ucieczki przed świadomością, że za drugim razem wydojenie świni będzie dużo trudniejsze, bo będzie musiał zapomnieć, jak okropny był pierwszy raz.

W ciemności fale przyboju bieliły się tam, gdzie rozbijały się o rafę, i nadeszła pora, żeby przejść przez to wszystko raz jeszcze. Wolałby pójść na wojnę.

Praojcowie z pewnością uważali, że powinien. Mieli trochę czasu, żeby przemyśleć tę całą świńską sytuację. TAK SIĘ ZACHOWUJE WOJOWNIK? — grzmieli. — CZY WOJOWNIK TARZA SIĘ W BŁOCIE ZE ŚWINIAMI? PRZYNOSISZ NAM WSTYD!

Mau pomyślał, najgłośniej jak umiał: Ten wojownik toczy bój ze Śmiercią.

Niemowlę zaczęło już kwilić. Młoda kobieta posłała mu smutny uśmiech, kiedy Mau zabrał pustą tykwę i umył ją. Nie odezwała się jeszcze ani słowem, nawet teraz.

I tym razem nie wziął dzidy. Tylko by go spowolniła.

Starzec siedział na stoku nad plażą, zapatrzony w odchodzącą noc. Kiwnął głową na widok Mau.

— Znowu idziesz doić świnię, mały demonie? — zapytał i uśmiechnął się szeroko. Miał dwa zęby.

— Chce pan spróbować? Ma pan do tego idealne dziąsła!

— Ha! Ale nie nogi! Tak czy inaczej, zrobiłem swoje. Nocą błagałem bogów, żeby ci pomogli!

— Cóż, dziś niech pan odpoczywa — powiedział Mau — a ja pójdę taplać się w błocie bez modlitw. Jutro ja będę spać, a pan może się pomodlić, żeby bogowie zesłali deszcz mleka. Przekona się pan, że taplanie się w błocie jest bardziej niezawodne.

— Próbujesz zgrywać mądralę, chłopcze?

— Staram się nie zgrywać durnia, proszę pana.

— Zabawy słowami, chłopcze, zabawy słowami. Bogowie są we wszystkim, co robimy. Kto wie? Może widzą jakiś pożytek w twoich żałosnych bluźnierstwach. Wspominałeś wczoraj o piwie… — dodał z nadzieją w głosie.

Mau uśmiechnął się.

— Umie pan warzyć piwo? — zapytał.

— Nie — odparł Ataba. — Zawsze poczytywałem sobie za obowiązek jego wypijanie. Warzenie to robota dla kobiet. Ta dziewucha spodniowców nie umie, choćby nie wiem jak głośno na nią krzyczeć.

— Będę potrzebował całego zapasu piwa, jaki nam został — zakomunikował Mau.

— Ojej, na pewno? — spytał Ataba i zrzedła mu mina.

— Nie zamierzam doić trzeźwej lochy.

— Ach tak — odparł smutnym głosem Ataba. — Cóż, będę się modlił… o mleko też.

Była już najwyższa pora ruszać w drogę. Mau uzmysłowił sobie, że tylko odkłada ten moment. Powinien posłuchać siebie: jeśli się nie wierzy w modlitwę, trzeba wierzyć w ciężką pracę. Jeszcze miał czas, żeby popędzić do lasu i znaleźć lochę, nim się zbudzi. Starzec wciąż wpatrywał się w niebo.

— Czego pan tam szuka? — zapytał Mau.

— Znaków, zapowiedzi, wiadomości od bogów, mały demonie.

Mau zadarł głowę. Tak blisko świtu widoczna była tylkogwiazda Ognia.

— I coś pan zobaczył?

— Nie, ale strasznie byłoby coś takiego przeoczyć, prawda? — odparł Ataba.

— A pojawił się jakiś znak przed wielką falą? Jakaś przestroga na niebie?

— Całkiem możliwe, ale nie wiedzieliśmy, co zapowiada.

— Wiedzielibyśmy, gdyby nam krzyknęli jakieś ostrzeżenie. To byśmy zrozumieli! Dlaczego po prostu nie krzyknęli?

— HALO!

Zabrzmiało to tak głośno, jakby odbiło się echem od góry.

Mau poczuł, jak dreszcz wstrząsa jego ciałem, a po chwili włączył się mózg: zawołanie dobiegło od strony morza! Na wodzie widać światło! I to nie Najeźdźcy, bo ci nie krzyczeliby „Halo”.

Ale starzec już zerwał się na nogi z ustami wykrzywionymi w strasznym uśmiechu.

— Aha, uwierzyłeś! — zaskrzeczał, grożąc mu chudym palcem. — O tak, uwierzyłeś, przez sekundę! I przestraszyłeś się. Dobrze ci tak!

— Widać kanu z żaglem jak szczypce homara! — zawołał Mau, próbując go zignorować. — Zbliżają się do laguny! Pan patrzy, mają nawet płonącą pochodnię!

Ale Ataba nie przestał jeszcze triumfować.

— Przez jedną chwilę…

— Mniejsza z tym! Chodźmy! Jest więcej ludzi!

Kanu przepływało przez nową wyrwę w rafie. Mau dostrzegł dwie postacie, wciąż mgliste w coraz jaśniejszym świetle dnia, jak opuszczają żagiel. Wiedzieli, co robią, bo łódź z przypływem łatwo wślizgnęła się do laguny, jak gdyby sama sobą sterowała.

Łagodnie wsunęła się na plażę, a wtedy wyskoczył z niej młody mężczyzna i podbiegł do Mau.

— Są tu jakieś kobiety? — zawołał. — Błagam, żona mojego brata rodzi!

— Mamy jedną kobietę, ale jest chora.

— Umie odśpiewać Pieśń Wezwania?

Mau zerknął na Nieznajomą. Nigdy nie słyszał, żeby się odezwała, i nie był pewien, czy przypadkiem nie brakuje jej piątej klepki.

— Wątpię — stwierdził.

Mężczyzna zasmucił się. Był młody, zaledwie kilka lat starszy od Mau.

— Płynęliśmy z Cahle do Zakątka Kobiet na Wyspach Nad Ławicami, kiedy uderzyła wielka fala — powiedział. — Zniknęły. Tyle miejsc… przepadło. Potem zauważyliśmy ten dym. Powiedzcie, gdzie jest wasz wódz?

— To ja — oświadczył stanowczo Mau. — Zabierzcie ją do Zakątka Kobiet. Ataba wskaże wam drogę. — Stary kapłan prychnął i zmarszczył brwi, ale nie oponował.

Młody mężczyzna wbił wzrok w Mau.

— Ty jesteś wodzem? Przecież jesteś tylko chłopcem!

— Nie tylko. Nie aż. Nie jedynie. Kto to wie? — odparł Mau. — Przyszła wielka fala. Nastały nowe czasy. Kto wie, kim jesteśmy? Przeżyliśmy, to wszystko. — Przerwał na chwilę i pomyślał: Stajemy się tymi, kim musimy być… — Jest tu dziewczyna, która może wam pomóc. Wyślę ją do Zakątka Kobiet — powiedział.

— Dziękuję. Zaraz się zacznie! Mam na imię Pilu. A mój brat Milo.

— Masz na myśli dziewczynę-ducha? — syknął mu do ucha Ataba, nim chłopak ruszył biegiem po plaży. — Tak nie można! Ona nie zna zwyczajów porodowych!

— A pan? — zapytał Mau. — Pan może pomóc?

Ataba cofnął się jak oparzony.

— Ja? Nie!

— W takim razie nie mieszajcie się do tego. Ona będzie wiedziała, co robić. Kobiety po prostu wiedzą — stwierdził Mau, starając się, żeby jego głos brzmiał pewnie. A poza tym, przecież chyba tak było naprawdę? Chłopcy musieli pomieszkać na wyspie i sklecić kanu, nim oficjalnie zamieniali się w mężczyzn, ale z dziewczynami to po prostu się jakoś samo stawało. Nagle w jakiś magiczny sposób wiedziały o pewnych rzeczach, na przykład jak prawidłowo trzymać niemowlęta, jak mówić „uuuziiiłididłiduden?”, żeby niemowlę się nie darło tak, aż mu buźka zsinieje. — Poza tym nie jest mężczyzną, umie mówić i żyje — dokończył.

— Cóż, sądzę, że w tych okolicznościach… — przyznał Ataba.

Mau odwrócił się, żeby spojrzeć na dwóch braci, którzy pomagali bardzo ciężarnej kobiecie wygramolić się z łodzi.

— Pokażcie im drogę. Ja zaraz wracam! — zawołał i pobiegł plażą.

Czy kobiety spodniowców są takie same jak prawdziwe kobiety? — zastanawiał się w biegu. Dziewczyna-duch bardzo się zezłościła, kiedy wtedy narysowałem ten obrazek! Czy oni kiedykolwiek zdejmują ubranie? Och, proszę cię, proszę, żeby tylko nie odmówiła!

A jego następną myślą, gdy wbiegał do niższego lasu, w którym aż huczało od śpiewu ptaków, było: Zaraz, do kogo ja właśnie powiedziałem „proszę”?


* * *

Daphne leżała w ciemności z głową owiniętą ręcznikiem. W kajucie było duszno, wilgotno i cuchnęło. Pewien poziom trzeba było jednak utrzymywać. Jej babka była wielką zwolenniczką Utrzymywania Poziomu. W każdej sytuacji określała poziom, żeby potem mogła się zająć jego utrzymywaniem.

Sypianie w hamaku kapitana zapewne kłóciło się z utrzymywaniem poziomu, materac jednak zawilgotniał i lepił się od soli. Wilgotne było wszystko. Nic tu dobrze nie wysychało, a nie mogła oczywiście wywiesić prania na plaży, bo przecież mężczyźni zobaczyliby jej bieliznę, a to udaremniłoby wszelkie próby utrzymania pewnego poziomu.

Hamak bujał się łagodnie w jedną i drugą stronę. Był bardzo niewygodny, ale miał tę zaletę, że nie mogły się do niego dostać czerwone kraby. Wiedziała, że biegają po podłodze i wszędzie włażą, ale z ręcznikiem na głowie przynajmniej nie słyszała cichego stukotu, jaki towarzyszy ich bieganinie.

Niestety ręcznik nie wyciszał czegoś, co w domu nazywano porannym chórem, nie byłoby to jednak odpowiednie określenie eksplozji dźwięków na zewnątrz. Wybuchała istna wojna na gwizdki; wszystko, co miało na sobie pióra, wpadało w szał. Kolacja przeklętych pantalonowców także była zwracana o wschodzie słońca (słyszała, jak bębni o pokład na górze), a na domiar złego wyglądało na to, że papudze kapitana Robertsa wciąż nie kończy się zasób przekleństw. Niektóre były zagraniczne, co tylko pogarszało sprawę. Nadal jednak potrafiła stwierdzić, że to przekleństwa. Tak po prostu.

Sen przychodził i odchodził, lecz w każdym niewyraźnym półśnie poruszał się chłopiec.

Kiedy była młodsza, dostała książkę o Imperium pełną patriotycznych ilustracji, z których jedna szczególnie utkwiła jej w pamięci, podpisana była bowiem „A to kto”. Nie rozumiała, dlaczego chłopca z dzidą i skórą o złotawobrązowym odcieniu jak świeżo stopiona miedź określa się pytaniem „A to kto?”, i dopiero później, kiedy nauczyła się lepiej czytać, okazało się, że tym słowem jest „autochton”.

Mau wyglądał trochę jak on, lecz chłopiec z ilustracji uśmiechał się, a Mau był poważny i chodził jak ktoś zamknięty w klatce. Żałowała teraz, że do niego strzeliła.

Jej pamięć wirowała w zakamarkach śpiącego umysłu. Przypomniała go sobie tamtego potwornego pierwszego dnia. Poruszał się jak maszyna i nie słyszał jej, nawet jej nie widział. Przenosił martwe ciała, a jego oczy zapatrzone były w tamten świat. Czasem odnosiła wrażenie, że wciąż tak jest. Ciągle wydawał się zły, tak jak złościła się babka na wieść, że nie utrzymuje się pewnego poziomu.

Jęknęła, gdy coś zagrzechotało jej nad głową. Kolejny pantalonowiec zwracał resztki nocnej kolacji i na pokład spadały zwymiotowane kostki. Czas wstawać.

Odwinęła ręcznik z głowy i usiadła.

Przy jej łóżku stał Mau i obserwował ją. Jak on się tu dostał? Jak przeszedł przez pokład, nie rozdeptując kraba? Usłyszałaby! Dlaczego tak się na nią gapi? Dlaczego, no dlaczego nie włożyła jedynej czystej koszuli nocnej?

— Jak śmiesz zakradać się tutaj jak…? — zaczęła.

— Kobieta dziecko — powiedział Mau naglącym tonem. Przed chwilą tu wszedł i zastanawiał się, jak ją obudzić.

— Co?

— Dziecko przychodzić!

— Co z dzieckiem? Zdobyłeś mleko?

Mau myślał intensywnie. Co to za słowo, którego używała, kiedy chciała wyrazić „jedno po drugim”. A tak…

— Kobieta i dziecko! — zawołał.

— Co z nimi?

Widział, że i tym razem mu nie wyszło. I wtedy wpadł mu do głowy pomysł. Wyciągnął przed siebie ręce, jak gdyby trzymał przed sobą olbrzymią dynię.

— Kobieta, dziecko.

Po czym splótł ramiona i zaczął nimi kołysać.

Dziewczyna-duch wpatrywała się w niego. Jeśli Imo stworzył świat, pomyślał Mau, dlaczego jedno stworzenie nie rozumie drugiego?

Beznadziejna sprawa, pomyślała Daphne. Czy mu chodzi o tę biedaczkę? Ale przecież toniemożliwe, żeby miała urodzić kolejne dziecko! A może chodzi mu…

— Na wyspę przypłynęli ludzie?

— Tak! — zawołał Mau i odetchnął z ulgą.

— Kobieta?

Mau znowu odegrałnumer z dynią.

— Tak!

— A ona jest… enceinte?

Co znaczyło „w ciąży”, ale babka wpajała jej, że dama nigdy nie używa tego wyrażenia w wytwornym towarzystwie. Mau, którego jej babka z pewnością nie zaliczyłaby do wytwornego towarzystwa, miał skonsternowaną minę.

Czerwieniąc się intensywnie, Daphne odegrała własną wersję numeru z dynią.

— O tak?

— Tak!

— Pięknie — skomentowała Daphne, czując jak wzbiera w niej paniczny lęk. — Mam nadzieję, że będzie bardzo szczęśliwa. A teraz muszę zająć się praniem…

— Zakątek Kobiet, ty iść — powiedział Mau.

Daphne pokręciła głową.

— Nie! Ja nie mam z tym nic wspólnego, prawda? Ja nic nie wiem o… rodzeniu dzieci! — Co nie było prawdą, chociaż pragnęła, och, jak bardzo pragnęła, żeby było. Gdyby zamknęła oczy, usłyszałaby… nie! — Nigdzie nie idę! Nie możesz mnie zmusić — zaprotestowała, cofając się.

Chwycił ją za rękę, delikatnie, ale pewnie.

— Dziecko. Ty iść — powiedział głosem równie pewnym jak uścisk.

— Nie widziałeś małej trumienki obok dużej! — krzyknęła. — Nie wiesz, jakie to uczucie!

I nagle ta myśl spadła na nią jak cios. Przecież on wie. Patrzyłam, jak grzebał tych wszystkich ludzi w morzu. On wie. Jak mogę mu odmówić?

Spróbowała się rozluźnić. Nie miała już dziewięciu lat, nie siedziała skulona na szczycie schodów jak wtedy, kiedy nasłuchiwała i zeszła szybko z drogi lekarzowi, gdy wbiegł po schodach ze swoją wielką czarną torbą. A najgorsze, jeśli można było znaleźć najwyższą falę w morzu rzeczy najgorszych, było to, że nie mogła wtedy niczego zrobić.

— Biedny kapitan Roberts miał książkę lekarską w swoim kufrze — powiedziała — i pudełko z medykamentami. Pójdę po nie, dobrze?


* * *

Bracia czekali przy wąskim wejściu do Zakątka Kobiet, kiedy Mau przybył z Daphne, i wtedy świat się zmienił po raz kolejny. Zmienił się, kiedy starszy brat powiedział:

— To dziewczyna spodniowców!

— Tak, sprowadziła ją do nas wielka fala — wyjaśnił Mau.

I wtedy młodszy brat powiedział coś, co zabrzmiało jak język spodniowców, i Daphne o mało nie upuściła pudełka, które trzymała, i odpowiedziała szybko w tym samym języku.

— Co jej powiedziałeś? — zapytał natychmiast Mau. — Co ona powiedziała?

— Powiedziałem: „Witaj, śliczna panienko”… — zaczął.

— Kogo obchodzi, co kto powiedział? Jest kobietą! Wprowadźcie mnie tam!

To była Cahle, przyszła matka, wsparta ciężko na mężu i szwagrze, bardzo duża i bardzo rozzłoszczona. Bracia spojrzeli na kamienne wejście.

— Ten tego… — zaczął jej mąż.

Ach, boją się o swoje siusiorki, pomyślał Mau.

— Ja pomogę — zaoferował się szybko. — Nie jestem mężczyzną. Ja mogę wejść.

— Naprawdę nie masz duszy? — zapytał młodszy brat. — Bo kapłan mówił, że nie masz…

Mau rozejrzał się za Atabą, ale okazało się nagle, że starzec ma coś do załatwienia gdzie indziej.

— Nie wiem. A jak ona wygląda? — zapytał. Otoczył kobietę ramieniem i z zatroskaną Daphne podtrzymującą ją z drugiej strony wkroczyli do Zakątka Kobiet.

— Zaśpiewaj dziecku ładną piosenkę na powitanie, ślicznotko — zawołał za nimi Pilu. Potem zwrócił się do brata: — Ufasz mu?

— Jest mały i nie ma tatuaży — stwierdził Milo.

— Ale wydaje się… starszy. I może nie ma duszy!

— Cóż, ja swojej też nie widziałem. A ty widziałeś swoją? Ta dziewczyna spodniowców jest ubrana na biało… pamiętasz modlące się kobiety w bieli, które widzieliśmy kiedyś, kiedy pomagaliśmy przenieść bosmana Higgsa do tamtego wielkiego domu do naprawiania ludzi, i jak porządnie zaszyli mu rozcięcie na nodze? Ona jest taka jak one, założę się. Na pewno zna się na sztuce leczenia.

Загрузка...