ROZDZIAŁ 8

Mózg sondował dom. Upewniał się, że w budynku nie ma żywej duszy oprócz Grossa i jego żony. Gdyby był pies, mógłby zaszczekać i obudzić kobietę, kiedy jej mąż będzie szedł po schodach. Na szczęście psa nie było; był tylko kanarek w zakrytej klatce, w saloniku na dole. Ale Gross nie musi tam zachodzić.

W sypialni na górze małżonkowie spali głęboko.

Mózg wszedł w umysł Grossa. I znów odbyła się straszna, ale krótkotrwała walka. Ku rozczarowaniu Mózgu trwała nawet krócej niż w wypadku Tommy’ego. Nowy żywiciel był głupszy od chłopca, który nie zdał z klasy do klasy, który nie miał żadnych wiadomości z dziedziny nauk ścisłych, chyba że prowadzenie gospodarstwa uznamy za dziedzinę wiedzy. Po starszym mężczyźnie spodziewał się więcej. Ale Grossowi nauka była całkowicie obca. Na tematy ogólne też wiedział mniej niż Tommy Hoffman. Ukończył zaledwie sześć klas szkoły podstawowej. Oprócz własnej farmy niewiele go obchodziło. Nie miał nawet radia. Jedyną jego lekturę stanowił jakiś tygodnik i magazyn rolniczy. Czytał je z pewnym wysiłkiem.

Mózg nie wstał od razu. Kazał mężczyźnie leżeć spokojnie, dopóki się w pełni nie zorientuje w zawartości jego umysłu. Chciał zebrać dane, zanim zacznie działać.

Natomiast znalazł odpowiedzi na dwa ważne pytania. Obie go zadowoliły. Po pierwsze: Elsa Gross spała zawsze bardzo mocno. Mało co mogłoby ją obudzić. W kuchni na dole trzeba będzie tylko uważać, żeby czegoś nie zrzucić i nie narobić zbędnego hałasu.

Po drugie: w lodówce stał słoik z rosołem i pół miski gęstej galaretki z mięsa. Zmieszane i lekko podgrzane dla uzyskania płynnej konsystencji, oba specjały złożą się na doskonały roztwór odżywczy. Gdyby nie zastał gotowego pożywienia albo — zastępczo — przynajmniej jakichś odpowiednich konserw, musiałby poszukać mięsa i gotować je z godzinę, aby otrzymać wywar uboższy w składniki odżywcze niż pokarm mieszany.

Tyle wiadomości na razie wystarczy. Resztę, jeśli odszuka coś interesującego w głowie Grossa, zbada później. Znajdzie na to czas, gdy zanurzona w roztworze skorupa będzie chłonąć białko.

Siegfried Gross wymknął się cicho z łóżka i boso, na palcach, podszedł do drzwi. Otworzył je, a potem zamknął za sobą najciszej, jak mógł. Znalazł w ciemnościach drogę do schodów i zszedł do kuchni. Dopiero tam włączył światło.

Po cichu wyciągnął słoik i miskę z lodówki. Nalał rosołu na dużą patelnię mogącą pomieścić skorupę Mózgu, wyskrobał stężały sos i wymieszał składniki. Włączył kuchenkę gazową i postawił patelnię na małym ogniu. Podgrzewał dekokt, od czasu do czasu nabierając trochę na łyżkę i próbując, czy ma odpowiednią temperaturę. Gdy galareta już się rozpuściła, a mikstura była dość ciepła dla Mózgu, którego skorupa wytrzymywała temperaturę od minus pięćdziesięciu i niżej do punktu wrzenia wody, zgasił palnik pod patelnią. Wyszedł, nie zamykając drzwi, by światło z kuchni oświetlało mu drogę, i wyjął ciało Mózgu spod schodów. W kuchni umieścił je ostrożnie na patelni z podgrzanym płynem i spojrzał na zegar, by kontrolować czas absorpcji, po czym — na otrzymany rozkaz — usiadł i czekał. Tymczasem Mózg dokonał przeglądu jego wiedzy i wspomnień.

To, co zobaczył, odstręczyło go od myśli zachowania obecnego żywiciela na dłużej.

Siegfried Gross w sześćdziesiątym piątym roku życia był zgorzkniałym i samotnym człowiekiem. Utrzymywał poprawne stosunki z kilkoma sąsiadami i kupcami w mieście, ale nie miał przyjaciół. Nikogo nie kochał i nikt nie kochał jego, nawet własna żona. Między małżonkami nie było uczucia od lat. Żyli razem z tej prostej przyczyny, że nawzajem siebie potrzebowali. Elsa nie miała krewnych, z którymi mogłaby zamieszkać, ani możliwości samodzielnego zarobkowania. Siegfried potrzebował pomocy domowej i kogoś do pracy przy inwentarzu. Nie było między nimi nienawiści; tolerowali się nawzajem.

Mieli dwoje dzieci — syna i córkę — ale Siegfried pokłócił się z obojgiem, gdy osiągnąwszy pełnoletność, każde z nich podjęło decyzję przeniesienia się do miasta. Napisali po parę listów do matki, ale Siegfried zabronił jej odpowiadać i wkrótce stracili kontakt z dziećmi.

Przyszłość czekała go niewesoła. Cierpiał na postępujący artretyzm. Już teraz wysiłek sprawiał mu ból. Za kilka lat będzie musiał rzucić pracę na roli i sprzedać gospodarstwo. Nie było obciążone hipotecznie, toteż miał nadzieję dostać za nie tyle, żeby mogli z Elsą przenieść się do domu starców na resztę życia. To była jedyna perspektywa. No i coraz silniejsze bóle, które w końcu uczynią z niego kalekę. Jeśli dożyje.

Gorycz, która towarzyszyła jego życiu, częściowo wynikała z faktu, że nienawidził rządu i kraju, w którym żył.

Obywatelstwo było formalnością. Uważał się za Niemca. Rodzice przyjechali tu z Niemiec, gdy miał cztery lata. Stali się naturalizowanymi Amerykanami ze względów czysto praktycznych, podobnie jak on. I podobnie jak on teraz, w głębi duszy pozostali lojalni wobec swej prawdziwej ojczyzny. Nie mówił po angielsku do siódmego roku życia, dopóki nie poszedł do szkoły. Miał trochę ponad dwadzieścia lat, gdy Stany Zjednoczone wzięły udział w pierwszej wojnie światowej. Próbowano go zaciągnąć do wojska. Przez półtora roku był internowany za odmowę pełnienia służby. Tak naprawdę nie miał nic przeciw wojnie i poszedłby na front, nie chciał jednak walczyć po niewłaściwej stronie. Ucieszyło go dojście Hitlera do władzy. Stał się żarliwym nazistą, ale nie przystał do żadnej organizacji. Gdy Stany Zjednoczone przystąpiły do drugiej wojny, jego poglądy i sposób ich wyrażania stały się gwałtowniejsze. Miał już wtedy ponad czterdzieści lat i pójście do wojska nie wchodziło w rachubę, co jeszcze wzmogło jego bezkompromisowość i głośną żarliwość. Mówiło się nawet o osadzeniu go w obozie, ale władze uznały, że choć gwałtowny w słowach, nie jest groźny i nie będzie sabotował wysiłku wojennego kraju. Zresztą, gdyby miano zamknąć wszystkich sympatyków Hitlera w stanie Wisconsin, należałoby stworzyć obóz wielkości hrabstwa.

Często myślał z rozżaleniem o swoim synu, który opuścił go tuż przed rozpoczęciem wojny. Dzieci uważały się za Amerykanów. Oprócz decyzji o porzuceniu gospodarstwa właśnie to spowodowało zerwanie ich wzajemnych stosunków. Czy syn pozwolił się zaciągnąć albo nawet zgłosił się na ochotnika, by walczyć przeciw Vaterlandowi? Jeśli tak, to miał nadzieję, że zginął.

Aby śledzić na bieżąco wydarzenia wojenne, zaabonował dziennik i kupił radio. Po klęsce Hitlera zrezygnował z abonamentu, a odbiornik rozwalił w przypływie wściekłości siekierą.

Jego marzeniem było wrócić pewnego dnia, nawet na starość, do ojczyzny. Zawsze jednak, gdy finansowo było to możliwe, coś stawało mu na przeszkodzie. Wiedział, że teraz jest już za późno. Jego przeznaczeniem było umrzeć w obcym kraju, w którym przeżył ponad sześćdziesiąt lat wśród obcych ludzi, w zupełnej samotności od pierwszych lat małżeństwa i śmierci rodziców.

Tylko w jeden, jedyny sposób ugodził się ze znienawidzonym krajem: mówił po angielsku i prawie zapomniał niemieckiego. Z początku rozmawiali z Elsą po niemiecku. Ta posłuszna w innych sprawach kobieta okazała się twarda jak głaz w kwestii wyboru języka po urodzeniu się dzieci. Gdy zwracał się do niej w języku ojczystym, odpowiadała w obcym. Nie miał zdolności dydaktycznych; dzieci nauczyły się zaledwie kilku zwrotów po niemiecku. Sam zresztą stopniowo też się przystosował i zaczął mówić po angielsku.

Tego wszystkiego Mózg dowiadywał się dla zabicia czasu, gdy jego ciało pobierało pokarm. Poza tym wszystko, choćby banalne, co dotyczyło obyczaju i procesu rozumowania ludzi, mogło mu się kiedyś przydać. Nie obchodziły go troski i problemy żywiciela. Ważna była tylko jego użyteczność. Zdecydował już, że Siegfried Gross będzie mu potrzebny tylko tej nocy.

Niemiec był samotnikiem, nie utrzymywał z nikim bliższych kontaktów. Nie było sposobu zdobycia za jego pośrednictwem wiadomości bez wzbudzania sensacji. Nie miał telefonu, z nikim nie korespondował. Raz w tygodniu jeździł wozem konnym (nie miał i nie chciał mieć samochodu) do Bartlesville po zakupy. Częściej wyprawiał się tylko wtedy, gdy miał do sprzedania produkt, który nie mógł czekać do soboty. W mieście uczęszczał w wybrane miejsca i nawet wtedy z nikim nie wdawał się w rozmowę, nie plotkował i nie wysłuchiwał nowin. Odkąd Niemcy, po raz drugi za jego życia, poniosły klęskę, nie oddalał się z farmy dalej niż na pięć mil — do Bartlesville.

Siegfried Gross, przy zachowaniu właściwego mu stylu życia, byłby najgorszym z możliwych narzędzi do zbierania informacji. Wykonał swoje zadanie i musi zginąć.

Mózg odkrył już przecież lepszego wywiadowcę — kota. Któryś z przedstawicieli tego gatunku, gdy pozbędzie się Grossa, zaprowadzi go w końcu do człowieka lepiej nadającego się na żywiciela. Nie było pośpiechu. Pobrał już pokarm.

Mózg wybrał z umysłu Niemca informacje na temat sąsiadów. Było ich niewiele i nie miały szczególnego znaczenia. Siegfried nie zdążył się nawet dowiedzieć o śmierci Tommy’ego Hoffmana i śledztwie w tej sprawie; prawdopodobnie nie dowiedziałby się o tym aż do sobotniej wyprawy do miasta.

Mózg znalazł wyjaśnienie zagadki, która go wcześniej nieco zaintrygowała: dlaczego najbliższy sąsiad Grossów trzyma psa tak złego, że musiał uwiązać go na łańcuchu? Sąsiedzi nazywali się Loursat (pochodzili z Belgii), a pies był suką, labradorem, drogim okazem, którego właściciel używał do polowań na kaczki. Niedawno suka zaczęła rzucać się na wszystkich, oprócz jej pana. Odkąd zaatakowała żonę Loursata (na szczęście nie pogryzła jej), została skazana na śmierć, ale od niedawna była szczenna i właściciel miał nadzieję, że nie zagryzie szczeniąt i wykarmi pomiot, zanim ją zastrzeli. Przywiązał więc sukę w kącie stajni i zakazał komukolwiek się do niej zbliżać. Gross wiedział o tym, bo John Loursat, z którym utrzymywał poprawne stosunki, zapytał go, czy nie chce szczeniaka. Niemiec odmówił — nie lubił psów bardziej niż ludzi. Tolerował koty, bo łowiły myszy.

Mózg spojrzał na zegar i stwierdził, że już wystarczająco długo przebywał w roztworze. W umyśle żywiciela nie odbierał wrażeń własnego ciała, musiał więc oprzeć się na pomiarze czasu.

Gross wstał, wyjął skorupę z wystygłej mieszaniny i ruszył do drzwi. Mózg jednak zmienił zamiar, więc żywiciel wrócił do zlewu, opłukał i dokładnie wytarł pancerz. Zapach roztworu mógłby zwabić jakieś zwierzę. Wpełzłoby jeszcze pod schody i może nawet wyciągnęło go spod nich. Sam nie miał zapachu. Wiedział o tym z mózgu Bucka.

Gross wyniósł go na zewnątrz, znowu pozostawiając otwarte drzwi, żeby mieć światło z kuchni. Mózg udoskonalił kryjówkę, każąc żywicielowi rozgrzebać trochę ziemi pod schodami, zakopać skorupę i starannie wygładzić grunt. Potem Gross zatarł ślady bosych stóp przy schodach i wszedł do domu, żeby się zabić.

Najpierw jednak uprzątnął kuchnię. Wylał resztę wywaru, umył naczynia i odstawił je na miejsce. Elsa może być trochę zdziwiona brakiem rosołu i galarety, ale na to już się nic nie poradzi. Zresztą, robiła się coraz bardziej roztargniona. Pewnie pomyśli, że zużyła produkty i zapomniała o tym. Ponadto wstrząs wywołany śmiercią męża odciągnie jej uwagę od rzeczy tak banalnych. Nie będzie go wprawdzie opłakiwała, ale każda nagła zmiana w życiu jest wstrząsem. Później uświadomi sobie, że wyszła na swoje dzięki jego samobójstwu: pieniądze ze sprzedaży gospodarstwa lepiej zabezpieczą starość jednej osobie niż dwom.

Czy powinien o tym wspomnieć w liście pożegnalnym? Bo i to tym razem Mózg przewidział. Wyciągnął naukę ze śmierci Tommy’ego. Powstało wtedy zbyt wiele zagadek. Spowodowały one wyprawę Garnera i Hoffmana do jaskini, a nawet pomysł przekopania podłoża. Chciał, żeby śmierć Grossa była całkowicie normalna, w pełni umotywowana, tak żeby nie wzbudziła niczyich podejrzeń.

Gospodarz wziął bloczek do notatek oraz ołówek i usiadł przy stole kuchennym. Mózg zastanawiał się, jak żywiciel napisałby list pożegnalny, gdyby rzeczywiście chciał popełnić samobójstwo. Nie wspomniałby zapewne tak altruistycznego powodu jak wzgląd na zabezpieczenie Elsy na starość. List byłby krótki, bez żalu i próśb o przebaczenie.

Gross powoli i z trudem pisał gotykiem. Słowa były angielskie, ale ortografia — Grossowa.

„Nie mogie dłużej wytszymać bulu z artretyzmu. Zabijam się”.

Podpisał się, a pod spodem, na pożegnanie znienawidzonego kraju, skreślił ostatnie słowa: „Deutschland über Alles”.

Potem wziął strzelbę z kuchennego schowka, naładował ją, włożył lufę w usta i pociągnął za spust. Krew i mózg splamiły list, ale słowa były nadal czytelne.

Dobrze ukryty pod schodami, Mózg znowu mógł użyć swego zmysłu postrzegania. Słyszał, jak Elsa woła męża w sypialni. Patrzył, jak zapala światło na piętrze, potem w korytarzu i schodzi do kuchni.

Загрузка...