ROZDZIAŁ VIII

Heike nie mógł w to uwierzyć, ale naprawdę następnego dnia wyruszyli w drogę do Christianii.

Musiał co prawda zwabić Vingę perspektywą kupienia nowych ubrań, wszystkiego, od stóp do głów.

Żeby to zrobić, przekonywał, muszą do Christianii pojechać.

Nie było to tak całkiem zgodne z prawdą, w okolicy też były krawcowe, ale czego się nie robi, by osiągnąć cel!

– Tylko czy ciebie stać na takie zakupy? – spytała Vinga.

– Pieniędzy mam dość – odpowiedział.

– Nie możesz ich jednak wydawać na mnie!

– Nie znajduję dla nich lepszego przeznaczenia.

Na to Vinga uśmiechnęła się tym swoim kocim, wyrażającym zadowolenie uśmiechem, przeznaczonym na specjalne okazje.

Bardzo chciała zabrać do miasta Kari, ale Heike zdecydowanie się sprzeciwił. W żadnym razie nie mogli mieszać w swoje sprawy Eirika i jego rodziny, zarówno ze względu na bezpieczeństwo tamtych, jak i własne. Heike nie chciał, by ludzie Snivela odkryli ich istnienie, zanim on sam nie będzie gotowy do natarcia.

Przed wyjazdem pojawił się jednak inny problem…

Koń Heikego za nic nie dał się zaprząc do wozu, słyszane to rzeczy, żeby rasowego wierzchowca i w ogóle, ile jeszcze przyjdzie mi znieść, zdawały się mówić końskie oczy. Musieli więc pożyczyć starą klacz Eirika i dopiero wtedy mogli się wdrapać na wóz.

Ktoś, kto nie widział twarzy podróżnych, mógł ich wziąć za parę prostych zagrodników. Piękne rysy Vingi świadczyły jednak o szlachetnym pochodzeniu, a rysy Heikego… Cokolwiek by sądzić o rysach Heikego, to w żadnym razie nie przypominały one rysów twarzy zwyczajnego wieśniaka.

– Vingo – zaczął Heike niepewnie, kiedy zbliżali się do miasta i musiał przerwać jej pełne zachwytu komentarze, odnoszące się do wszystkiego, co mijali po drodze. – Vingo, teraz na pewno nie ominą nas przykrości.

– Jakie? Masz na myśli pana Snivela?

– Nie, nie, nawet nie wiemy, gdzie on jest. Ale ludzie są… są nieprzyzwyczajeni do mego wyglądu. Dlatego zawsze unikałem osiedli. To… może się okazać dla ciebie bardzo męczące, więc gdybyś chciała, to ja mogę iść w pewnej odległości za wozem. Tak, jakbyśmy się nawzajem nie znali, wiesz.

Vinga odwróciła się do niego gwałtownie.

– Czy ty masz źle w głowie? Ja miałabym się ciebie… wyprzeć?

– Nie, nie – uśmiechał się, widząc taką spontaniczną reakcję. – Chciałbym ci tylko oszczędzić nieprzyjemności.

Vinga znowu patrzyła przed siebie i syknęła przez zaciśnięte zęby:

– Nie słyszałam twojej propozycji.

– Ale…

– Ani słowa więcej! Nie rozumiem cię, Heike!

W jakieś pół godziny później zaczęła jednak rozumieć lepiej. Wtedy siedziała wystraszana i przygotowywała się do ponownego spotkania z ludźmi. Wkrótce jednak nieustanne szczebiotanie, które miało dodawać jej pewności siebie, umilkło, i zupełnie zapomniała o własnym strachu.

Nigdy nie byłaby w stanie wyobrazić sobie takiego traktowania, na jakie narażony był Heike. Po paru minutach była tak tym zrozpaczona, że zaczęła płakać nad głupotą ludzi, ich brakiem zrozumienia i okrucieństwem. Krzyczała do jakichś chłopców, którzy rzucali za nimi kamieniami:

– On jest dużo lepszym chrześcijanami niż którykolwiek z was!

– Och, Vingo, nie przejmuj się nimi. A tak przy okazji, to nie jestem chrześcijaninem – powiedział Heike.

– To nie ma znaczenia! – zawołała wzburzona. – Oni nie rozumieją, że chrześcijaństwo nie ma wyłącznego prawa do dobroci. Dla nich chrześcijanin znaczy tyle, co dobry. Nie chrześcijanin to monstrum, uosobienie zła.

Heike stłumił uśmiech wywołany tą jej domorosłą filozofią. Choć Bogiem a prawdą, to prymitywne było pojmowanie religii przez tamtych.

Christiania zmieniła się całkowicie od czasów, kiedy Tengel miał zwyczaj przyjeżdżać tutaj konno i odwiedzać zamek w Akershus. W miejsce małych, zbudowanych z drewna i smarowanych smołą chałup wybudowano wysokie kamienice z cegły. Wszędzie otwarto prawdziwe sklepy tam, gdzie dawniej stały tylko kramiki. Choć jednak ulice miały twardą nawierzchnię, to brudno było na nich niemal tak samo. Nie pomaga wywieszanie przepisów porządkowych, dopóki ludzie nie umieją czytać.

Vinga nie miała czasu podziwiać architektury, wciąż oburzało ją traktowanie Heikego.

– Przecież oni na ciebie plują! Dorosłe kobiety, które powinny wiedzieć więcej, żegnają się i uciekają z krzykiem. Mężczyźni kryją twarze w kołnierzach kubraków. A dzieciaki rzucają kamieniami i płoszą konia! Jak długo będziemy to znosić?

– Jestem do tego przyzwyczajony – odparł Heike cierpko. – Lato jest najgorsze, bo wtedy nie mogę ukrywać twarzy za ciepłym szalikiem.

– To dobrze, że akceptujesz siebie – powiedziała gorączkowo. – Bo żyć z pragnieniem, żeby inaczej wyglądać, ta chyba najstraszniejsza z piekielnych mąk. Jak to musi człowieka wyniszczać! Ale ty chyba tak nie postępujesz? Chciałam powiedzieć, nie pragniesz wyglądać inaczej.

– Owszem – odparł Heike. – Pragnę. A zwłaszcza teraz…

Tego już Vinga nie słyszała, bo znowu musiała krzyczeć: „Wynoście się stąd!” do trzech mężczyzn, którzy niebezpiecznie zbliżali się do wozu. Wymachiwała batem, więc musieli uskoczyć w bok.

– Czy nigdy nie zostałeś pojmany?

– Owszem, zdarzało się. Wiesz, starałem się unikać miast i osiedli, ale przecież od czasu do czasu musiałem jednak zbliżyć się do ludzi. Kilkakrotnie siedziałem w więzieniach w Czechach i w Prusach, raz przysłali nawet do aresztu księdza, żeby mnie odesłał z powrotem do piekła. Ale kiedy z nim porozmawiałem, to właśnie on pomógł mi wyjść na wolność. Wiesz, ja umiem mówić po niemiecku.

– Ty umiesz bardzo dużo!

Uśmiechnął się, słysząc podziw w jej głosie, naprawdę nie miał nic przeciwko temu.

– No, chyba nie tak bardzo dużo. Ale raz było ze mną rzeczywiście źle. Działo się to w pewnej małej wiosce, zapomnianej przez Boga i ludzi. Napadli na mnie, kiedy spałem, i chcieli mnie spalić na stosie. Wtedy uratowała mnie alrauna. To ona dała mi taką siłę, że zdołałem zaczarować wszystkich prześladowców i zmusić ich, by rozwiązali moje pęta.

Vinga patrzyła na niego oniemiała.

– Nigdy się nie bałeś? – zapytała po chwili.

– Wtedy najbardziej się bałem o swojego konia. Nie byłem w stanie dopuścić do siebie myśli, że mógłbym go stracić.

– Tak, rozumiem to. Uff, czy daleko jeszcze do tego Sorensena?

– Według opisu Eirika powinno to być gdzieś na tamtej ulicy, o, tam – wskazał ręką. – Ale jesteś pewna, że odważysz się pójść do niego sama już za pierwszym razem?

– Tak. Skoro ludzie są tak głupi, że zwracają uwagę na wygląd zewnętrzny, a nie na ciepło, które widać w twoich oczach, to muszę iść sama!

– I wiesz, co masz powiedzieć?

– Oczywiście! Wyuczyłam się na pamięć.

– I nie boisz się już obcych? Nie ogarnia cię panika i chęć ucieczki do lasu?

– Nie. Po tym, jak poznałam twoje kłopoty, to już nie – odparła z goryczą.

Gdyby wiedzieli, jak niebezpieczna dla Vingi będzie ta samotna wizyta u adwokata, na pewno oboje wymyśliliby coś innego.

Wjechali w szeroką ulicę i bez trudu znaleźli dom Sorensena. Bogaty dom ze wspaniale zdobioną bramą.

– Ale co ty poczniesz ze sobą pod moją nieobecność? – zaniepokoiła się Vinga.

– Czy mi się zdaje, czy tam dalej widzę stajnie do wynajęcia?

– Tak, na to wygląda.

– Wobec tego tam będę na ciebie czekał z wozem.

Może w stajni będę bezpieczny?

Vinga skinęła głową. Jej ręce nerwowo wygładzały suknię. Pobladła i bezradnie zagryzała wargi.

– Przyjdę tam po ciebie.

Teraz już Heike nic więcej nie mógł zrobić, żeby jej pomóc. Popatrzył w oczy dziewczyny, by dodać jej odwagi, ale to było bardzo mało.

– Tylko czy ja mogę pójść do adwokata w tym stroju? – zapytała niepewnie.

Przyglądała się z troską swojej mało eleganckiej sukni, którą musiała mocno związać w talii i podciągnąć, żeby nie zmiatać spódnicą śmieci z ulicy. Rękawy miała podwinięte, a zbyt obszerny stanik zwisał smętnie na jej drobnym ciele.

Heike ze wzruszeniem przyglądał się jej ubóstwu.

– No, nie, ależ ja jestem głupi! Przecież powinnaś najpierw pójść do krawcowej! Mamy czas, przyjechaliśmy do miasta wcześnie. Synowa Eirika mówiła mi, że na tej samej ulicy mieszka dobra krawcowa. Słyszała o tym od twojej mamy i wcale bym się nie zdziwił, gdyby to właśnie ona ubierała Elisabet. Mieszka podobno dwa lub trzy domy dalej. Poproś ją, żeby ci trochę poprawiła tę suknię, i zamów sobie u niej nową garderobę. Wszystko, co tylko potrzebne! Powiedz, że straciłaś ubranie w pożarze, albo sama coś wymyśl.

Wyjął sakiewkę, którą musiał zawczasu przygotować dla niej.

– To ci powinno wystarczyć, przynajmniej na kilka sukien i wszystko, co młoda dama powinna mieć.

– Dama! – zachichotała Vinga.

– Ty jesteś damą, Vingo! I nigdy nie wolno ci o tym zapominać! Powinnaś się do ludzi odnosić naturalnie i życzliwie, ale zawsze pamiętaj, że twoi rodzice byli szlachetnymi ludźmi i wysokiego rodu.

– Ech, Ludzie Lodu mają tylko szlachetne serca.

– Akurat tym razem nie miałem na myśli Ludzi Lodu. Myślałem o Paladinach. A i nazwisko Tarków jest nie do pogardzenia, nie mówiąc już a Meidenach.

– Ale najwyżej z nich stoją Ludzie Lodu.

– Jako ludzie, tak. Zgadzam się z tobą. Ale co do pochodzenia, to przy tamtych nie mieliby nic do powiedzenia! No, jesteś gotowa? Jeśli się nie mylę, to krawcowa mieszka właśnie tutaj.

Vinga kilka razy wciągnęła głęboko powietrze jak nurek przygotowujący się do zejścia pod wodę, po czym zeskoczyła z wozu i poszła w stronę bramy. Heike czekał, dopóki jej nie otworzono, a kiedy stwierdził, że na pytanie odźwierny skinął twierdząco głową i Vinga weszła do środka, odjechał.

Czuł jednak ssanie w dołku. Bowiem bramę otworzył Vindze młody chłopiec, który na jej widok rozjaśnił się w podziwie.

Świat pełen jest młodych, normalnie wyglądających mężczyzn.

Vinga szła przez ciasne, brzydkie podwórko. Nigdy bym nie chciała mieszkać w mieście, myślała. Za żadne skarby! Ale ten chłopak, który dziarsko kroczył u jej boku i wskazywał drogę, ten chłopak wydał jej się interesujący! Nagle uświadomiła sobie, że kiedy ona wiodła swoje pustelnicze życie w lesie, świat się zmienił. A może to nie świat uległ zmianie? To raczej ona tak się niepostrzeżenie rozwinęła. Chłopcy nie robili już na niej wrażenia hałaśliwych łobuziaków, od których lepiej trzymać się z daleka.

Przeciwnie, wydawali jej się niezwykle interesujący! O, tyle rzeczy miała do odrobienia!

Pewnie dlatego uśmiechnęła się do młodego człowieka trochę nieśmiało i tajemniczo, ale też i obiecująco. Dziewczęta to potrafią! Przychodzi to samo z siebie, bo przecież Vinga nie miała pojęcia o flircie. Było czymś całkowicie naturalnym, że chciała odpowiedzieć takim właśnie uśmiechem na nie skrywany podziw młodzieńca. Niczego szczególnego sobie przy tym nie myślała.

Jedna rzecz była jednak nieopisanie miła. To mianowicie, że podczas swego powrotu do świata spotykała przede wszystkim sympatycznych ludzi, dzięki czemu jej pewność siebie wzrastała niemal z minuty na minutę. Heike, rodzina Eirika, Kari, ten młody chłopak tutaj…

Tak, ale była jeszcze hołota na ulicy, która ciskała w nich kamieniami. Nawet ona jednak nie chcieli zrobić nic złego Vindze. I to nawet ona musiała stawać w obronie swego ubóstwianego kuzyna. Także i to w jakiś paradoksalny sposób dodawało jej siły, zamiast przerażać ją jeszcze bardziej.

Krawcowa również okazała się sympatyczna. I, oczywiście, pamiętała bardzo dobrze panią Tark, tę życzliwą, elegancką damę, jak powiedziała, jakie to smutne, że musiała umrzeć, jedna z jej najlepszych klientek i w ogóle! Tak, tak, krawcowa wielokrotnie jeździła do Elistrand, teraz jednak mieszkają tam sami niemili ludzie, mają inne krawcowe, no nie, a ten co tu robi, nie wolno ci tak stać, kiedy mam klientki, ofuknęła syna. Vindze wyjaśniła, że to dobry chłopiec, tylko czasami trochę gapowaty, i zaraz zaczęła wypytywać, co też panienka chciałaby sobie uszyć.

Vinga wytłumaczyła, że wszystkie jej rzeczy zginęły w katastrofie, jaką przeżyła, i że jedyne, co posiada, to ta pożyczona suknia, a sprawy mają się tak, że powinna wyglądać elegancko. Czy można by tę suknię jakoś poprawić? I czy pani Sebastiansdatter może jej uszyć całą wyprawę? Bieliznę z delikatnej materii, i buty trzeba zamówić u szewca, no i suknie, na co dzień i na święto. Pieniądze nie stanowią problemu. Vinga potrząsnęła sakiewką i poczuła się rozkosznie bogata, ona, która chyba nigdy jeszcze nie trzymała pieniędzy w rękach. Dopiero po śmierci rodziców musiała sobie uświadomić ów bolesny fakt, że dług ciążący na Elistrand jest trzykrotnie większy niż cały jej majątek.

– O, jakie mi się trafiło wspaniałe zamówienie! – cieszyła się krawcowa. – Oczywiście zatroszczymy się o wszystko. Ale proszę chwileczkę zaczekać… Panno Vingo, pani jest taka drobniutka, więc może… Nie panienka, pewna elegancka dama zamówiła u mnie suknię. Na co dzień, powiedziała, ale mnie nie byłoby stać na taką suknię nawet na największe święto! I wie panienka, że ta dama umarła! Nie, to nie była żadna choroba, to nieszczęście, dramat zazdrości. A suknia została u mnie i nikt nie chciał jej kupić. Ale myślę, że na panienkę Vingę będzie w sam raz. Tylko że ona jest… droga…

Vinga czuła się lekkomyślna i nieodpowiedzialna.

– Mogłabym zobaczyć?

Suknia była tak piękna, że Vindze po prostu dech zaparło. Codzienne ubranie? Cóż to była za kobieta, ta dama? Może lepiej nie dochodzić.

Vinga, dziecko natury, ściągnęła swoją starą suknię przez głowę. Ostatnią koszulę wyrzuciła już dawno, bo była zbyt podarta.

– Oooch! – jęknęła krawcowa, kładąc palec na ustach. Podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. A potem westchnęła: – No tak, panienka musiała rzeczywiście stracić wszystkie swoje rzeczy! Szybciutko, niech panienka ubiera się w nową suknię, na wypadek gdyby mój syn zaglądał przez okno!

Vinga ściągnęła brwi i w skupieniu wkładała na siebie nowy strój. To już po raz drugi ktoś reagował tak gwałtownie, kiedy się rozbierała. Nie mogła zrozumieć dlaczego.

Krawcowa klasnęła w dłonie:

– Och, jak pięknie! Pasuje, jak na panienkę szyta! I stroi panienkę Vingę dużo bardziej niż tę podstarzałą koko… och, niż tamtą klientkę, chciałam powiedzieć.

Cofnęła się o krok, wodziła wzrokiem po postaci dziewczyny.

– Niezwykle pięknie!

Vinga promieniała.

– Czy mogę ją zatrzymać? Ile kosztuje?

– Tak, ale panienka musi też mieć coś pod spód!

– Dlaczego? – zdziwiła się Vinga, gładząc wspaniały jedwab w kolorze rozjaśnionej ultramaryny w różany rzucik, tak że w efekcie strój mienił się różnymi kolorami: różowym, błękitem i lila. Dekolt i rękawy wykończono wyszukanymi koronkami. A jaki głęboki był ten dekolt!

Krawcowa nalegała, żeby rozpuszczone włosy Vingi upiąć wysoko. Peruki nie były już bezwzględnie obowiązującym elementem stroju, nosiło się włosy upięte lub ufryzowane w długie loki. Krawcowa pożyczyła też Vindze parę butów, uzgodniły, z jakich materiałów mają być inne suknie i bielizna, umówiły się co do ceny i krawcowa otrzymała okrągłą sumkę, która bardzo wielu ludziom wydałaby się szokująca, a której Heike mógł się wyzbyć z lekceważącym uśmiechem. Rachunki nie były najmocniejszą stroną Vingi.

Właściwie to powinna była wprost od krawcowej pójść do adwokata Sarensena, ale uznała, że najpierw pokaże się Heikemu. Zwłaszcza iż młody syn krawcowej gapił się na nią tak, że mało mu oczy z orbit nie wyszły, i jak strzała pomknął do bramy, by ją przed Vingą otworzyć. Uszczęśliwiła go łaskawie mu ofiarowanym promiennym uśmiechem.

Przebiegła krótką drogę do stajni. Unosiła lekko sukienkę w ulicznym pyle, przejęta i pełna oczekiwań.

Bez trudu odnalazła Eirikowego konia z wozem, szkapinę łatwo było poznać po plamie na siwej grzywie. Kiedy weszła, Heike wstał z wiązki siana, na której siedział. Innych ludzi w stajni nie było.

– Heike, zobacz! Ładnie wyglądam? Krawcowa miała gotową suknię, wiesz, i to w sam raz na mnie! I pożyczyła mi buty.

Okręciła się, rozszczebiotana ze szczęścia.

Heike nie powiedział ani słowa. Nie mógł.

Nagle Vinga przycichła.

– Ona jest bardzo droga – szepnęła po chwili. – Tu jest reszta pieniędzy. Zamówiłam wszystko, co będzie mi potrzebne. Pieniędzy to już dużo… nie zostało.

Głos wiązł jej w gardle.

Bezmyślnie wziął od niej sakiewkę, ale zaraz ją zwrócił, wciąż nie mogąc oderwać oczu od zjawiska przed sobą.

– Wszystkie pieniądze są twoje.

Musiał odchrząkiwać wiele razy, żeby normalnie mówić.

Vinga znowu się ożywiła.

– I krawcowa powiedziała, że jestem bardzo ładna, Heike! – oświadczyła zachwycona. – A jej syn, żebyś widział, jak on się na mnie gapił!

Chichotała zakłopotana.

– Naprawdę? jestem ładna? Całe lata nie przeglądałam się w lustrze, więc właściwie nie wiem, jak wyglądam.

Heike wciąż stał w milczeniu. Teraz w jego głowie krążyła tylko jedna jedyna myśl, w kółko, i w kółko, tak że nie był w stanie mówić, nie był nawet w stanie widzieć wyraźnie.

Najgorsi nie powinni marzyć o najlepszych! Najgorsi nie mogą marzyć o nikim w ogóle! A już w każdym razie nie o niej!

Teraz Heike nie miał wątpliwości, że nadeszła pora, by ponownie zażyć tych potwornie gorzkich ziół, które poleciła mu Sol. Ziół, które tłumią wszelkie niepożądane uczucia i cierpienia.

Tylko że to, co czuł do tej drobnej, nie całkiem jeszcze dorosłej dziewczyny, nie było niepożądanym zauroczeniem. Tak prosto sprawy się nie układały. To, co wykiełkowało w jego duszy i rozrastało się, stawało się z każdym dniem silniejsze, było dużo bardziej skomplikowane. Głębsze i nie takie egoistyczne jak banalne pożądanie.

– No, Heike, odpowiedz mi – nalegała coraz bardziej niepewna. – Czy jestem ładna?

Heike ocknął się.

– Co mówisz?

– To, co powiedziała krawcowa. Nie lubię tego powtarzać, wydaję się sobie próżna.

Co takiego powiedziała krawcowa? Coś mu niejasno szumiało w głowie. Że Vinga jest śliczna? Oczywiście, że jest!

– Nie, nie jesteś ładna – powiedział i wtedy radosny uśmiech Vingi zgasł. – Jesteś po prostu piękna, Vingo. Jesteś…

Chciał dodać: „najcudowniejsza na świecie”, ale nagle przesłonił twarz rękami.

– Nie, nie rozmawiajmy już o tym. Postaram się, żebyś mogła przejrzeć się w lustrze. Wtedy sama ocenisz – oświadczył i bezradnie opuścił ręce.

– Człowiek nie może sam czegoś takiego ocenić – zawołała Vinga zgnębiona. – Ja chciałam znać twoje zdanie!

– Tego się nie dowiesz – uciął i odwrócił się od niej.

Vinga stała markotna.

– Ale możesz przynajmniej powiedzieć, czy wyglądam dostatecznie dobrze, żeby iść do Sarensena?

Heike westchnął głęboko i odwrócił się do niej.

– Dobrze – powiedział. – Bardzo dobrze. Może nawet za dobrze! Ta suknia jest naprawdę elegancka. Możesz w niej nawet udawać damę z kręgów dworskich.

Vinga znowu zachichotała. Heike odprowadził ją do bramy, a ona nie przestawała mówić.

– Wiesz, Heike, to było naprawdę przyjemne uczucie, patrzeć, jak ten chłopak mnie podziwia. On wyglądał bardzo ładnie. Wiesz, kiedy byłam mała, to w ogóle nie zauważałam chłopców, nic dla mnie nie znaczyli. Ale teraz nagle widzę ich w jakiś zupełnie inny sposób. To takie rozkoszne, wiesz? Widziałam przecież tych okropnych łobuzów, którzy rzucali w nas kamieniami, było wśród nich kilku dużych chłopaków, kiedy na nich patrzyłam, było mi jakoś tak dziwnie, chociaż ich nie lubiłam, myśleć, że są zbudowani tak samo jak ja. To znaczy, że są zbudowani tak samo jak ty…

– No, nie całkiem tak samo – mruknął Heike.

– O, nie sądzę, żeby mieli aż tyle do pokazania co ty – zachichotała gardłowo. – Ale to było podniecające. I ten syn krawcowej… on wcale nie był okropny. I patrzył na mnie w taki sposób, że… No, czułam takie dziwne łaskotanie w piersiach. Nie było to takie gwałtowne jak wtedy, kiedy siedziałam przy tobie i opatrywałam skaleczenia, i ty wiesz, co się wtedy stało z tobą, i ze mną też się wtedy coś stało, ale też było przyjemne.

Heike roześmiał się.

– Vinga, dziecko drogie, kiedy wrócimy do domu, to chyba porozmawiamy o sprawach, o których twoja matka nie zdążyła ci powiedzieć. Bo jesteś zbyt otwarta i naiwna. I taka bezpośrednia, że możesz sobie narobić kłopotów tylko dlatego, że jakiś chłopak zwróci na ciebie uwagę.

Stanęli przy drzwiach stajni i Heike otworzył je przed nią.

– Co ty miałeś na myśli, mówiąc to wszystko? – zapytała i nie chciała wyjść.

– Później o tym porozmawiamy. Teraz najwyższa pora, żebyś odwiedziła adwokata. Zarzuć sobie ten różowy szal na ramiona i zakryj dekolt. Tak, dobrze!

Wyglądało na to, jakby w ostatnim momencie odwaga opuściła Vingę.

– Życz mi powodzenia, Heike!

Nie odważył się okazać temu dziecku swego oddania.

– Poradzisz sobie znakomicie – powiedział sucho.

Vinga wyglądała na urażoną, lecz Heike nie był w stanie powiedzieć nic więcej. A już w żadnym razie dotknąć jej.

W końcu poszła. Taka była drobna i samotna na tej długiej i niemal pustej ulicy.

Heike patrzył za nią, dopóki nie zniknęła w bramie domu Sorensena.

Jak zdołam cię obronić przed wszystkimi chłopcami i mężczyznami świata? myślał zgnębiony. Wpadniesz kiedyś prosto w paszczę jakiegoś wilka, ufnie ofiarujesz mu swoją młodość, urodę i niewinność. To się nie może stać, o Boże, to się nie może stać!

I jak zdołam cię obronić przede mną samym?

Miał bardzo nikłą nadzieję, że uda mu się zdobyć to tłumiące miłość ziele. A zresztą nie chciał. W każdym razie nie teraz. Jeszcze nie. Jeszcze chociaż przez chwilę chciał zachować prawo odczuwania tego oszołomienia, które, jak przypuszczał, niesie z sobą pierwsze, nieśmiałe jeszcze zakochanie.

Później – kiedy ona znajdzie sobie kogoś innego i wszystko stanie się zbyt ciężkie i bolesne do udźwignięcia, wtedy on zdławi swoje uczucia. Zdecydowanie i definitywnie, zanim ona zdąży się o czymkolwiek dowiedzieć.

Загрузка...