ROZDZIAŁ III

Była to czarowna chwila, której nigdy nie mieli zapomnieć. Noc, ciemnoszafirowe wiosenne niebo, ogień strzelający w górę, zapach dymu, samotność w lesie.

Heike po raz pierwszy widział z bliska córkę Elisabet i Vemunda. Blask ognia padał na długie złotoblond włosy i napełniał je życiem. Oczy – wielkie, ciemnoniebieskie, mogłyby należeć do jakiegoś leśnego zwierzęcia, sprawiał to ich wyraz. Bardzo wrażliwe usta i piękna twarz o czystych rysach… Nie zaskoczyło go to, słyszał bowiem, że i Elisabet, i Vemund byli bardzo urodziwi. Sukienka Vingi, wyraźnie na nią za ciasna, była w strzępach.

– Dziecko drogie – powiedział Heike. – Nigdy nie wiedziałem, w jakim ty jesteś wieku, i, szczerze mówiąc, teraz też trudno by mi była powiedzieć. Możesz być nad wiek rozwiniętym dzieckiem albo dość dziecinnie wyglądającą dorosłą osobą. Ile ty właściwie masz lat?

– Sama już nie wiem – odparła żałosnym głosem.

– Urodziłam się jesienią tysiąc siedemset siedemdziesiątego siódmego roku.

– To znaczy, że teraz masz szesnaście lat, wkrótce skończysz siedemnaście.

– No tak – potwierdziła trochę skrępowana. – A kim ty jesteś? Skąd przychodzisz?

– Jestem synem Solvego. Mój dziadek był synem Ingrid z Grastensholm.

– No tak – powtórzyła znowu niezbyt inteligentnie.

Ale mówiła, była w stanie rozmawiać. Normalnie, jak ludzie. Vinga sama była zaskoczona, że tak łatwo jej to przyszło. Niewiele zapomniała. Ale też nietrudno było się zwierzać akurat jemu.

– Usiądź, proszę – powiedział. – Równie dobrze możemy rozmawiać tu, jak gdzie indziej.

Vinga posłuchała. Ogarnął ją jakiś uroczysty nastrój. To była wielka chwila! Jeden z Ludzi Lodu powrócił do jej parafii!

– Słyszałam o przekleństwie – powiedziała. – I domyślam się, że ty należysz do obciążonych dziedzictwem. Ale sądziłam, że oni są źli.

Heike chciałby jej opowiedzieć co nieco o tym strasznym, które czai się w głębi jego duszy, a które nigdy, przenigdy nie może wydostać się na powierzchnię, ale nie chciał jej straszyć, żeby nie zburzyć zaufania, jakim go obdarzyła.

– Twój pradziadek, Ulvhedin, przecież nie był wyłącznie zły, chyba wprost przeciwnie! Ingrid też nie – mówił.

– Nie, ale Ingrid była taka piękna!

Uśmiechnął się cierpko.

– Nie wydaje mi się, żeby wygląd miał coś wspólnego z charakterem.

– Nie, oczywiście, że nie – bąknęła, rumieniąc się ze wstydu, że powiedziała coś tak głupiego.

Nie powinna się tak zachowywać. Tak bardzo chciała zrobić na nim dobre wrażenie. Chciała mu pokazać, że jest mądra i dobrze wychowana. Była to winna swoim ukochanym rodzicom.

Stwierdziła, że Heike nad czymś się zastanawia. Po chwili rzekł:

– Ty naprawdę masz siedemnaście lat? Nigdy bym w to nie uwierzył.

– Nie wyglądam na to? – zapytała niepewnie.

– Nie, nie wyglądasz. Myślałem, że masz co najwyżej trzynaście. Ale teraz, z bliska, rzeczywiście widać, że jesteś starsza.

– Jak to?

Zrobił ruch ręką, jakby chciał nakreślić jej sylwetkę.

– Kształty. Figura. I wrażenie, jakie sprawiasz.

– Jak to? – zapytała znowu.

– Nie… – Heike znalazł się na grząskim gruncie. – Nie wiem… po prostu czuję, że nie jesteś już dzieckiem. – A po chwili dodał z westchnieniem: – To znacznie komplikuje sprawy.

Po raz trzeci Vinga zapytała:

– Jak to?

– No wiesz, planowałem sobie, że wezmę cię pod opiekę. Ale w tej sytuacji to chyba niemożliwe.

Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że Vinga znowu zamierza powiedzieć „jak to?”, ale zaraz tego pożałował. I zaczął pospiesznie wyjaśniać:

– Nie możesz już tu dłużej zostać, a zresztą ja też nie chcę, żebyś tu mieszkała. Przygotowałem dla nas mały domek na krańcach parafii. Pewien stary kamornik imieniem Eirik pomógł mi go znaleźć. Ale skoro sprawy tak się mają, to nie możemy razem mieszkać, ludzie natychmiast zaczęliby gadać. Wiesz, co innego jest opiekować się dzieckiem, mieszkać z nim pod jednym dachem, a co innego dzielić dom z na wpół dorosłą kobietą.

– Nie bardzo rozumiem.

Spojrzał na nią, żeby się przekonać, czy żartuje, czy mówi poważnie, lecz twarz Vingi wyrażała szczere zdziwienie.

Heike westchnął.

– Posłuchaj mnie. My oboje moglibyśmy, oczywiście, mieszkać razem i nie stałoby się nic nieprzyzwoitego, niech Bóg broni, zresztą dlaczego miałoby się coś stać? Ale ludzie na ogół tak nie myślą. Oni by zaczęli gadać, że to okropne monstrum, ten demon, uwiódł takie niewinne dziewczę. Do więzienia z nimi! Trzeba zamknąć oboje! No, być może tobie by wybaczyli, ale mnie w żadnym razie.

Vinga zastanawiała się przez chwilę, ale nie mogła się doszukać sensu w jego słowach.

– Pewnie zabrzmi głupio to, co powiem – westchnęła. – Ale nie wynajduj już więcej przeszkód.

– Spróbuję urządzić wszystko w inny sposób – obiecał. – Powinniśmy tylko jeszcze przez jakiś czas trzymać się na uboczu. Muszę dowiedzieć się trochę więcej o Grastensholm.

– Tam mieszkają teraz obcy ludzie. Wprowadzili się na wiosnę.

– Wiem. Pan Snivel. Zamierzam odebrać mu Grastensholm. Dwór należy do mnie, wiesz przecież.

Vinga ucieszyła się.

– Wiem! Oczywiście, że wiem! A Elistrand? Czy tam też ktoś mieszka?

– Owszem. Bratanek pana Snivela i jego służba.

– Och, czego oni tam szukają? To przecież mój dom! Czy Elistrand także moglibyśmy odebrać? Tak cię proszę!

Heike zasępił się.

– Eirik powiada, że to będzie trudniejsze. Bo Elistrand zostało zlicytowane z powodu nie spłaconych długów. Ale Eirik uważa, że to było krętactwo, ta cała licytacja. Wiesz, krewny urzędowego licytatora nie powinien kupować majątku! Ludzie gadają w dodatku, że dostał go za bezcen, chociaż poważni gospodarze proponowali dużo więcej.

– Ale czy uda ci się to wszystko załatwić?

Odważyła się zwrócić do niego przez ty. Po pierwsze dlatego, że był jej jedynym krewnym i dlatego mu ufała, a po drugie… zawstydziła się trochę, ale tak to było: Heike był tak odstraszająco brzydki, że chyba inni ludzie się nim zanadto nie przejmowali.

Vinga pomyślała tak nie dlatego, że była zła. Chodzi o to, że miała bardzo marne wyobrażenie o ludziach. Heike jednak był wyjątkiem.

Odpowiedział na jej pytanie:

– Nie, nie uda mi się tego załatwić od ręki. Najpierw ludzie muszą mnie trochę lepiej poznać, nabrać do mnie zaufania. Ale tak się stanie, zawsze ci, którzy mnie znają, darzą mnie zaufaniem, i błogosławię ich za to. Ale pan Snivel jest przebiegły, powiada Eirik. Jeśli dowie się o moich zamiarach, natychmiast ruszy do ataku i jeszcze bardziej umocni swoją pozycję…

– Czy zechciałbyś… zechciałbyś być tak dobry i nie używać takich trudnych słów?

– No oczywiście. Wybacz.

Wyjaśnił jej w prostych słowach całą sprawę, a Vinga kiwała głową na znak, że rozumie.

– I dlatego musimy się przed nim ukrywać?

– Z początku musimy. Ale czy nie powinniśmy pójść teraz do twojego domu i spakować rzeczy? Noc już blednie, a ja myślę, że oni przyjdą wcześnie, żeby cię schwytać.

– I ja tak myślę.

Wstali, wygasili ogień i zatarli po sobie ślady, po czym ruszyli do chaty, a koza za nimi.

– Vingo, ja się źle wyraziłem, że oni chcą cię schwytać. Myślę, że oni nie mają złych zamiarów. Po prostu chcą ci pomóc wrócić do cywilizowanego świata. Być może przyjąć cię do swojego domu, nauczyć dziką Vingę dobrych manier, dzięki czemu sami mogliby się poczuć wielkoduszni.

– Ale nie wolno do tego dopuścić!

– Nie, nie wolno. Bo pan Snivel i jego bratanek nigdy się nie zgodzą na to, by ktoś z Ludzi Lodu mieszkał w tej parafii. Na to są jeszcze zbyt niepewni.

– Tak – potwierdziła Vinga poważnie. Ujęła go za rękę i pozwoliła prowadzić się przez las. Ona, taka samodzielna! Ona, która znała w tym lesie każdą kępkę ziela!

Sama nie mogła tego zrozumieć!

Jej ręka ginęła w wielkiej, kanciastej dłoni Heikego. Ale ciepło, uścisk, dawały jej poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie zaznała od wielu lat.

– Vingo, chętnie bym się dowiedział czegoś więcej o twoim życiu w Elistrand i później, w lesie.

– Nie wiem, czy chciałabym o tym opowiadać. Boję się, że zacznę płakać.

– A czy to coś złego? Człowiek musi też popłakać od czasu do czasu.

Zastanawiała się w duchu, czy on sam także kiedyś odczuwał taką potrzebę. W każdym razie powody do tego by miał. Jego życie z pewnością nie było łatwe.

– Jednej rzeczy nie rozumiem – powiedziała, podbiegając co chwila, żeby za nim nadążyć. – Skąd wiedziałeś zawsze, ca zamierzam robić albo dokąd pójdę?

– Ja nie wiedziałem – uśmiechnął się.

– Ależ tak! Zawsze.

– Tak. Ale to nie ja sam. Miałem pomoc.

Vinga zwolniła i Heike musiał przystanąć. Tylko koza brnęła niezmordowanie naprzód.

– Pomoc? – zapytała Vinga niepewnie.

– Tak. Nasi rodzice mi pomagali. To oni mi mówili, co powinienem robić.

– Rodzice? Chodzi ci a ojca i mamę?

– Nie, oni nie byli dotknięci. Ale wiesz, my, obciążeni dziedzictwem, mamy pewne szczególne zdolności. Moja największa zdolność polega na tym, że mogę być pośrednikiem pomiędzy tymi, którzy umarli, a żywymi. Sami rodzice nie byliby w stanie ci pomóc, rozumiesz? Bo oni nie mogą tu przyjść, nawiązać z tobą kontaktu. Dlatego czekali tak niecierpliwie, aż ja wrócę do domu, bo dopiero wtedy mogli coś dla ciebie zrobić. Za moim pośrednictwem. I pragną, oczywiście, byśmy my oboje odzyskali to, co należy do Ludzi Lodu. Nasze dwory!

– O, tak! – westchnęła Vinga. – Pomyśl, jak ciocia Ingrid by się cieszyła, gdyby wiedziała, że jesteś tu teraz! Ona przecież nie miała nawet pojęcia o tym, że istniejesz, nikt z nas nie wiedział. O, jak ona się zamartwiała, że po jej śmierci nie będzie miał kto przejąć Grastensholm!

Heike uśmiechnął się ciepło.

– Ingrid wie – powiedział. – I bardzo się cieszy, możesz mi wierzyć. Ingrid jest jedną z tych, którzy są tu z nami i pomagają nam.

– Oj! – zawołała Vinga, otwierając oczy ze zdumienia. – Ciocia Ingrid jest tutaj? Hej, ciociu Ingrid! – wykrzyknęła, a Heike roześmiał się. – I kto jeszcze oprócz niej?

Heike wyjaśniał, ruszając znowu w drogę:

– Jest, oczywiście, twój przodek Ulvhedin!

– Naprawdę? Mój stary dziadek? Ja go nie pamiętam i bardzo nad tym boleję. Umarł wiele lat temu. Czy jest jeszcze ktoś?

– Tak, jeszcze kilkoro. Ale ty ich nie znasz.

– A może znam? Powiedz.

– Jest ktoś imieniem Trond.

– O, ja wiem, kto to. Był całkiem normalnym młodym chłopcem, a potem nagle wszystko poszło źle, oczy zrobiły mu się żółte i chciał zabić swego brata Tarjeia. To było dawno temu, w czasie wojny trzydziestoletniej.

– Tak – potwierdził Heike cicho. – Z nim było dokładnie tak jak z Solvem. On też był normalny i nagle przekleństwo się w nim ocknęło.

– W Solvem? Twoim ojcu, ale…

– Opowiem ci o tym kiedy indziej, Vingo. To sprawia mi ból, rozumiesz chyba.

– Tak, oczywiście. Ale mówiłeś, że jest ich tu kilkoro. Kto jeszcze nam pomaga?

– Pewna kobieta, która żyła w bardzo dawnych czasach, na długo przed Tengelem Dobrym, jest to dosyć dziwna istota. Pojawia się często, kiedy któryś z potomków rodu potrzebuje pomocy.

– A jak ma na imię?

– Dida. Ja myślę, że ona żyła już w czasach Tengela Złego. W każdym razie bardzo dużo o nim wie. Bardzo bym chciał poznać kiedyś historię jej życia.

– To ty z nimi rozmawiasz?

– O, tak! Bo dla mnie oni są jak żywi. Wielu z nich spotykałem już dawniej. Sol, na przykład, i to wielokrotnie, Tengela Dobrego i kogoś, kto ma na imię Mar…

– Tak, ja wiem. Mieszkał daleko stąd, na Wschodzie.

– Otóż to. I spotykałem też, ale tylko ja, człowieka z pradawnych czasów. Nazywano go Wędrowcem w Mroku, wielokrotnie ratował mi życie. Ale on przebywa gdzie indziej, nie pojawia się w Skandynawii.

– Masz chyba wiele do opowiadania – rzekła Vinga wolno.

Heike nie mógł się powstrzymać i spróbował zaimponować jej jeszcze bardziej – teraz, kiedy spotkał istotę, która go rozumie.

– O, mam parę tajemnic! A największą z nich noszę zawsze przy sobie.

Przystanęli znowu. Teraz znajdowali się już w lesie, otaczającym zagrodę komornika.

– Masz przy sobie? – spytała Vinga zaciekawiona. – Czy mogłabym zobaczyć?

– Naturalnie! To jest alrauna, jeśli wiesz, o czym mówię – powiedział, rozwiązując koszulę na piersi. – Zapewne słyszałaś o niej.

– O, tak! – szepnęła Vinga drżącym głosem. – Masz ją przy sobie? Wszyscy myśleli, że ona zaginęła, przepadła na zawsze.

W rozświcie wiosennego poranka Vinga wpatrywała się z przejęciem w ów talizman, o którym tyle słyszała od najwcześniejszego dzieciństwa i o którym myślała, że jest tylko legendą. A jaki wielki… i taki… żywy! No, nie dosłownie żywy, rzecz jasna, ale patrząc na niego można było sobie niemal wyobrazić, że w każdej chwili mógłby się poruszyć.

Vinga wyciągnęła rękę i z wahaniem dotknęła amuletu. Heike zauważył, że alrauna przyjęła to dobrze więc nie protestował. Dziewczyna ujęła ją w dłonie i ostrożnie głaskała wskazującym palcem. Nie odzywała się.

Nagle uświadomiła sobie, że palcami dotknęła piersi Heikego, poczuła ciepło jego skóry i delikatne łaskotanie włosów. Gwałtownie cofnęła rękę.

Heike spojrzał na nią pytająco, ale ona nie umiałaby mu odpowiedzieć. Nie byłaby w stanie powiedzieć mu o tym tajemniczym dreszczu, jaki przeniknął jej ciało, kiedy go dotknęła. Jeszcze nie wiedziała, co to znaczy, a mimo to przeczuwała, że są to sprawy, o których się nie mówi.

Ale ów dreszcz wydał jej się i rozkoszny, i straszny zarazem!

Musi o tym zapomnieć, i to natychmiast!

Heike zawiązał koszulę pod szyją i poszli w stronę domu. Po wschodniej stronie nieba zapalały się już poranne zorze, wkrótce wzejdzie słońce. A wtedy nie powinno ich tutaj być.

– Jesteśmy niczym trolle – roześmiała się głośno.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Wytłumaczyła mu, co ma na myśli.

– Tak, rzeczywiście, masz rację – roześmiał się i on.

Vinga spojrzała na niego spod oka. Przyszła jej do głowy szalona myśl: A gdyby tak on naprawdę był górskim trollem? Istotą, która musi kryć się przed słońcem, spieszyć przed świtaniem do wnętrza góry?

I zaraz potem pojawiły się pomysły jeszcze bardziej szalone: W takim razie ona poszłaby za nim do podziemi! Bez wahania!

Powróciła myślami do baśni z dzieciństwa. Zawsze zastanawiało ją to, że uprowadzone do wnętrza gór dziewczyny miały potem bardzo dużo dzieci. Skąd one je brały?

Teraz była już niemal dorosła. I jakoś nie miała pewności, czy naprawdę tak bardzo jeszcze ją te misteria interesują.

Heike pomógł jej wybrać rzeczy, które powinna ze sobą zabrać, i szybko je zapakowali. Wózek, z którym tu przyszła, nadawał się jeszcze do użytku, a poza tym koza musiała się zgodzić na dźwiganie juków, ale, oczywiście, nie było to nic ciężkiego.

Wkrótce byli gotowi.

Vinga po raz ostatni rozejrzała się po izbie.

– Nie mogłabym powiedzieć, że będę tęsknić do tego domu – mruknęła.

– Trudno pojąć, jak mogłaś tu żyć całkiem sama – powiedział Heike. – A jeszcze na dodatek uczynić tę ruinę miejscem nadającym się do zamieszkania. Lepiej nie dotykać tych palików, którymi podparłaś sufit. W każdej chwili wszystko może nam runąć na głowy. Chodź, musimy iść! Nie mamy czasu do stracenia, zaraz pojawią się tu ludzie!

W chwilę potem byli w drodze na drugi kraniec parafii Grastensholm. Nie schodzili w dół, trzymali się łańcucha wzgórz, bo stąd nikt nie mógł ich zobaczyć.

– Co zamierzasz zrobić, żeby odzyskać Grastensholm?

– Tak, masz rację, że mówisz tylko o Grastensholm – odparł Heike. – Najpierw musimy skoncentrować się na tym. Nie dlatego, że to mój majątek, takim egoistą nie jestem, lecz dlatego, że oni mają najmniej praw właśnie do Grastensholm. No więc myślałem, żeby poszukać jakiegoś godnego zaufania urzędnika, jeśli tacy w ogóle istnieją.

– Asesora?

– Tak by było najlepiej. Z pewnością wiesz, że jeden z naszych przodków był asesorem? Dag Meiden. Ale to było niewiarygodnie dawno temu, więc nie możemy powoływać się na pokrewieństwo z nim, nikt by się dzisiaj i tak tym nie przejmował. Chociaż ci, którzy teraz rządzą, z pewnością nie raz o nim słyszeli. Ale najbardziej denerwujące jest to, że ów pan Snivel sam jest wysokim urzędnikiem. Eirik powiada, że on ma duże wpływy, tak że nie będzie z nim łatwo.

– Nie brzmi to zbyt dobrze – przyznała Vinga.

– No, ale nie traćmy nadziei. Nie możemy rezygnować, zanim jeszcze zaczęliśmy działać!

Vinga z radością przyjęła to jego „my”. To znaczy, że ona też się liczy!

Było to niezwykle przyjemne uczucie dla kogoś, kto od tak dawna żył poza obrębem społeczeństwa.

Droga wiodła skrajem lasu. W którymś momencie pojawiły się na niej jakieś dwie kobiety.

Kiedy Vinga je spostrzegła, uskoczyła w bok i instynktownie skuliła się wśród zarośli.

Heike podniósł ją.

– One przecież nie mogą nas tu zobaczyć – roześmiał się. – Poza tym powinnaś zapomnieć, że musiałaś się ukrywać jak zwierzę. Teraz znowu możesz być człowiekiem.

– Tylko przy tobie czuję się bezpieczna – odparła.

– Bo ja sam też jestem jak zwierzę?

– Może. I to wcale nie jest obraźliwe. Wprost przeciwnie!

– Wcale się też nie obraziłem.

Szli dalej w milczeniu.

– Przede wszystkim jednak musimy zrobić coś bardzo ważnego. Czy wiesz, od kiedy pan Snivel mieszka w Grastensholm?

Vinga zastanowiła się.

– Dokładnie nie pamiętam. Ale po raz pierwszy spostrzegłam ruch we dworze niedawno, jakieś parę tygodni temu.

Heike skinął głową.

– W takim razie mamy jeszcze szansę.

– Co masz na myśli?

– Skarb. Musimy zabrać stamtąd skarb, zanim on go znajdzie i zniszczy albo zrobi coś szalonego.

– Wiesz, gdzie skarb został ukryty?

– Tak. Moja ciotka, Ingela, wszystko mi wytłumaczyła. – Heike uśmiechnął się. – Ingrid także wie. Ingrid tylko na to czeka, żebyśmy go znaleźli.

– Powiedziała ci? – zapytała Vinga z szacunkiem, pomieszanym z lękiem.

– Nie, nie za pomocą słów. Ale jestem w stanie się domyślić, co ona chce mi przekazać.

– To chyba dość zabawne być dotkniętym? – zapytała naiwnie.

Heike spoważniał.

– Owszem, ma to swoje dobre strony. Ale oddałbym wszystko na świecie za to, żeby być zwyczajnym śmiertelnikiem.

– I ładnie wyglądać, o to ci chodzi?

– Jesteś dość szczera – rzekł cierpko. – Ale masz rację, właśnie o to mi chodziło.

W rozpaczliwie nieudanej próbie złagodzenia bólu, jaki mu niechcący sprawiła, dodała:

– Ale przecież człowiek może być zadowolony mimo wszystko, nawet jeżeli nie jest piękny?

– Z pewnością może.

Cisza stawała się zbyt dokuczliwa.

– Jak zamierzasz wydostać skarb? – zapytała Vinga zgnębiona. Za nic na świecie nie chciała sprawić przykrości swemu nowo pozyskanemu przyjacielowi, ale właśnie to zrobiła.

Heike jednak odpowiedział tak samo życzliwie jak zawsze:

– Pomyślałem, że mógłbym zakraść się nocą do dworu. A potem…

– My powinniśmy się zakraść!

– Nie, żadnych głupstw! Ty nie możesz tam iść.

– A kto lepiej niż ja potrafi się kryć przed ludzkim wzrokiem?

– Vinga, ja… Nie, skończmy tę dyskusję! Ja w każdym razie zamierzam dostać się do domu przez piwnicę.

– Tam właśnie ukryty jest skarb?

– Nie. Wiesz przecież, że w naszej rodzinie było wielu lekarzy. I wiesz, że we dworze jest duża izba urządzona jak… no, powiedzmy, jak laboratorium. Pod ścianami stoi tam wiele szaf, a gdy otworzy się jedną z nich, trzeba tylko wiedzieć którą, odsłaniają się ukryte drzwi, a za nimi schowany jest święty skarb. Z butelką Shiry i wszystkim! Gdyby więc Snivel wpadł na pomysł urządzenia domu od nowa i rozmontował szafy, to mógłby znaleźć kryjówkę. Nie możemy do tego dopuścić, Vingo!

– To dziwne, że Ludzie Lodu nie zabrali tego wszystkiego po śmierci Ingrid!

– Ludzie Lodu, moje dziecko, to wówczas byli tylko twoi rodzice w Elistrand. Sądzili zapewne, że przyjedzie ktoś ze Szwecji i osiedli się w Grastensholm. I czyż mogli przewidzieć, że dosięgnie ich zaraza? A potem zostałaś już tylko ty.

– Tak – pisnęła żałośnie. – Byłam prawie dzieckiem. Zwłaszcza pod względem duchowym. Wciąż jeszcze bawiłam się lalkami, zresztą miałam zaledwie trzynaście lat. Nie byłam w stanie radzić sobie ze wszystkim, co na mnie spadło.

– Nie należało też tego od ciebie wymagać. Miałaś dosyć własnych zmartwień. Straszna żałoba i kłopoty z Elistrand.

Vinga w zamyśleniu pokiwała głową. Przyglądała się własnym stopom kroczącym po leśnej ścieżce.

– Jak zamierzasz wejść do piwnicy? – zapytała po chwili.

– Nie wiem – odparł szczerze.

Vinga zastanawiała się. Nie była pewna, czy powinna mu to zaproponować.

– Heike… Może ja jednak mogłabym pomóc?

– Co masz na myśli?

– Kiedy byłam mała, często chodziłam do cioci Ingrid do Grastensholm. I kiedyś okropnie mnie skrzyczała, bo zrobiłam coś naprawdę strasznego.

– Co takiego?

Vinga przystanęła. Poprzez drzewa widzieli stąd na stoku wzgórza pociemniałe ściany domu w Grastensholm.

– Widzisz wieżyczkę na dachu, prawda? Chciałam wtedy zaskoczyć ciocię Ingrid, rozumiesz? Wyszłam z domu przez główne drzwi, a po jakimś czasie wróciłam do hallu wewnętrznymi schodami.

Heike także przystanął i przyglądał jej się pytająco. Koza jakby od niechcenia zaczęła zjadać jakieś ubranie leżące na wózku.

– Po prostu z zewnątrz wdrapałam się na wieżę i tamtędy weszłam do domu.

Heike przenosił wzrok z niej na wieżę w Grastensholm i z powrotem.

– Jest tam jakaś drabina?

– Nie ma! Ale ja wdrapałam się po kamiennym murze. Można pomiędzy kamieniami znaleźć takie miejsca, na których oprze się stopę. A wyżej wchodziłam po wystających przy narożniku belkach.

Ściany dworu w Grastensholm zbudowane były z belek łączonych na zrąb. Mimo wszystko jednak Heike nie mógł pojąć, jak mała dziewczynka zdołała dostać się na wieżę. Dom jest przecież wysoki!

– Nie kręciło ci się w głowie?

– Pewnie, że się kręciło. Ale starałam się nie patrzeć w dół. A kiedy już weszłam na dach, było mi łatwiej.

On poczuł się kiepsko na samą myśl o takiej wysokości.

– Pokaż mi drogę!

– Zamierzałam sama iść.

– Nie wygłupiaj się!

– Ale nie mogę ci objaśniać drogi na odległość.

Heike zastanawiał się długo, w końcu skinął głową.

– Wygrałaś. Idziemy oboje.

Chyba nigdy jeszcze nie widział tak rozpromienionej twarzy.

Kiedy jednak wspomniał o małym domku, który wynajął od Eirika i jego syna, zaczęła stawać dęba.

– To przecież gdzieś w pobliżu ich zagrody!

– Ale można im ufać. Nienawidzą pana Snivela i kochają Ludzi Lodu. No, może z wyjątkiem twojej babki, Tory, ale ona przecież nie pochodziła z Ludzi Lodu. Często z sympatią mówią o tobie, martwią się o ciebie, bo nie wiedzą nawet, czy żyjesz. Z ich strony nie masz się czego obawiać.

– Nie – zaprotestowała Vinga i starała się uwolnić swoją dłoń z jego ręki. – Mogę zaakceptować ciebie, bo jesteś taki sam jak ja. Ale nikogo innego! Mogę mieszkać w lesie.

– Nie możesz! Ale, z drugiej strony, to ze mną też przecież nie powinnaś mieszkać. Porozmawiam z Eirikiem, czy byś nie mogła zamieszkać z jego wnuczką.

– Nie!!! – krzyknęła Vinga z uporem. – Nie mogę, nie powinnam!

– Nie zachowuj się jak dziecko – powiedział zniecierpliwiony.

Natychmiast jednak się uspokoił. Zaczął się zastanawiać nad tym, co musiała przejść, jak życie w samotności odbiło się na jej uczuciach i jej myślach, jaki wypaczony obraz rzeczywistości musi mieć to przecież jeszcze dziecko.

Westchnął ciężko.

– W takim razie dzisiaj zostaniesz u mnie. Ale tylko ten jeden jedyny raz. Nie możemy narażać na szwank twojej opinii.

Miał nadzieję, że kiedy Vinga pozna rodzinę Eirika, wszystkich jej członków, to nabierze do nich zaufania i sprawy ułożą się lepiej. Za żadne skarby nie może dopuścić, żeby mieszkała z nim pod jednym dachem. Była na to za duża, a ludzie chętnie puszczają wodze fantazji i brudnym myślom.

Gdy tylko zgodził się zabrać ją ze sobą, jej twarz ponownie rozbłysła i dziewczyna ruszyła za nim potulna jak baranek. Dużo potulniejsza niż koza, która rzucała się na nich z rogami, kiedy chcieli zwiększyć tempo albo odebrać jej smakowite zimowe ubranie Vingi.

– Tu właśnie mieszkam – oświadczył Heike nieoczekiwanie.

Vinga stanęła jak wryta.

– Ależ to dom starego Simena! Nie możesz tu mieszkać!

– Dlaczego nie? Czy on umarł na jakąś straszną zarazę?

– Nie. Ale przecież on nadal ten dom zajmuje!

– Głupstwa! Spędziłem tu już wiele dni i niczego nie widziałem. A ja, moja dobra Vingo, umiem widzieć rzeczy ukryte. Ale popatrz, koza zjada twoje zimowe buty.

Vinga odpędziła łakome zwierzę.

– A przy okazji, jak ona się nazywa?

– Jak się nazywa? – zapytała Vinga zdumiona.

– Tak. Nie powiesz mi chyba, że mieszkałaś z nią ponad dwa lata pod jednym dachem i nawet nie znalazłaś dla niej imienia.

– Nnie, ja… Ja nie wiem. Zwykle mówiłam do niej tylko: „Chodź tu, moja mała albo coś w tym rodzaju.

– Dobrze, niech się wobec tego nazywa Mała. A teraz, Mała, może zechcesz zostawić wózek w spokoju? Wszędzie dookoła znajdziesz mnóstwo jedzenia.

– Ale nie będzie takie wyszukane – roześmiała się Vinga.

Heike dostrzegł pewną szansę w jej lęku przed ciemnością.

– No, skoro nie chcesz tutaj spać, to…

– Oczywiście, że chcę! – krzyknęła pospiesznie. – Oczywiście, mogę tu mieszkać.

Och, więc i tym razem mu się nie udało!

Stanęło na tym, że Vinga wprowadziła się do domu Simena razem z Heikem i kozą, która nie była w stanie pojąć, że mogłaby spać w chlewiku. Zostanie z Vingą i koniec! Nie muszą się już silić na żadne inne głupie propozycje. I koza, oczywiście, wygrała.

Vinga trochę się bała. Może nawet nie tylko trochę! Po pierwsze, dom Eirika leżał zbyt blisko, a po drugie, wcale nie była taka pewna, czy Heike naprawdę potrafi radzić sobie z duchami. Cała parafia wiedziała przecież, że Simen, który umarł dwadzieścia pięć lat temu, pokazywał się niekiedy koło swojej furtki. Pierwsze więc co Vinga zrobiła, to wycięła inny otwór w płocie. Nie miała zamiaru ryzykować, że spotka kogoś niepożądanego przy furtce.

Heike patrzył na to i kręcił głową. Miał poważny kłopot, gdzie umieścić posłanie dla Vingi – a raczej dla siebie, bo naturalnie oddał jej swoje łóżko – żeby przyzwoitości stało się zadość. Dom Simena był w dużo lepszym stanie niż chata komorników w lesie, a mimo to Vindze się nie podobał. Mówiła, że panuje tu zła atmosfera. Nawet ściany sprawiają wrażenie żywych, a szare belki były kiedyś świadkami okropnych wydarzeń.

– Posłuchaj no, Vingo – powiedział w końcu Heike surowo. – To ja miałem to nieszczęście, że los obdarzył mnie tego rodzaju intuicją, nie ty! W tym domu nie stało się nic ponad to, że pewien stary biedaczyna chorował tu w samotności, a potem umarł.

Vinga zadrżała, słysząc jego słowa. Chyba to nie była najszczęśliwiej dobrana odpowiedź.

– Idź teraz i połóż się na chwilę, Vingo – powiedział już łagodniejszym tonem z troską w głosie. – Depczesz mi po piętach od chwili, kiedy weszliśmy do tego domu, jak mała dziewczynka, która boi się własnego cienia. Już wprawdzie całkiem się rozwidniło, ale byłaś na nogach przez całą noc, a wrażeń miałaś ostatniej doby co niemiara. Pamiętaj, że wieczorem wyruszamy po skarb!

– Och, tak! – szepnęła z entuzjazmem. – i muszę przyznać, że jestem trochę zmęczona. A ty? Nie potrzebujesz się chwilę przespać?

Nie powiedział jej, że odkąd zaczął się nią opiekować, prawie nie sypiał.

– Owszem, miałem zamiar położyć się na dworze, w słońcu.

Przyskoczyła do niego gwałtownie.

– W takim razie ja też się prześpię na dworze.

Heike spojrzał w jej duże, patrzące na niego zdecydowanie oczy i z trudem zachował powagę.

– Nie – powiedział z wymuszonym spokojem. – Ale będę tuż za drzwiami, gdybyś mnie potrzebowała.

Vinga nie miała wątpliwości, że będzie go potrzebowała. Wszystkie jej zmysły bardzo się wyostrzyły przez lata spędzone w samotności. I teraz była przekonana, że ten dom jest dla niej niebezpieczny.

Koza zrobiła głupią minę i wysypała na czysto zamiecioną podłogę Heikego kilkanaście czarnych groszków. Gospodarz westchnął zrezygnowany i poszedł poszukać miotły.

Загрузка...