ROZDZIAŁ XII

Nadszedł czwartek.

Minęły już dwie godziny od ustalonego terminu, w którym Vinga i Heike mieli odwiedzić adwokata Sorensena.

Sędzia Snivel, który czekał w sąsiednim pokoju, ukryty przed wzrokiem gości, już dawno wyszedł do gabinetu swego oblewającego się zimnym potem bratanka.

– Ja tego nie rozumiem – powtórzył już chyba po raz dwudziesty Sorensen. – Nie pojmuję! Coś jej się musiało stać!

Snivel uniósł w górę obrzmiałe powieki i posłał mu pełne złości spojrzenie.

Nie, Sorensen naprawdę nie był w stanie zrozumieć, co się stało. Gdzie się podziała ta dziewczyna? Czy naprawdę nie można było na niej polegać? On poświęca swój cenny czas dla takiego zera, a ona nie przychodzi! I stryj się poświęcił! To dręczyło go tak okropnie, że mało nie umarł. Zwłaszcza że tak się przechwalał, jakie to wrażenie zrobił na dziewczynie, jaka była zauroczona.

Teraz nazywał Vingę zerem, tak. Ale głównie ze złości, jak ów lis z bajki, który nie mógł sięgnąć do winogron, wobec czego rozgłaszał wszem i wobec, że są kwaśne i niesmaczne. Nigdy chyba nie ubierał się równie starannie i nie pudrował włosów tak dokładnie jak dzisiejszego ranka. Nareszcie ta ślicznotka będzie moja, myślał. Już raz mu się wymknęła, nie zamieszkała „Pod Błękitnym Pucharem”, zapewne nie miała odwagi. Ale teraz będzie ją miał! Ktoś, kto czeka na coś wyjątkowego, nigdy nie czeka za długo.

Okazało się jednak, że to nieprawda. Teraz czekał już zbyt długo. Przekonywało go o tym gniewne sapanie Snivela, które nie wróżyło nic dobrego.

– Chyba mają jakieś kłopoty – próbował jeszcze ułagodzić stryja. – A może nie wiedzą, która godzina?

– Albo może się potopili, albo ulecieli w powietrze – warknął Snivel ze złością. – Ciii, ktoś idzie!

Z trudem podniósł swoje nalane cielsko z fotela i wytoczył się do sąsiedniego pokoju.

Sorensen wstał zarumieniony i poprawił koronkowy kołnierzyk. Znakomicie, widocznie jego uwodzicielska siła jeszcze nie wygasła! Dziewczyna przyszła mimo wszystko.

Ale w drzwiach pojawił się tylko służący, który przyniósł pocztę. Sorensen stłumił uczucie zawodu. Przejrzał listy, na ogół wiedział, czego dotyczą. Z wyjątkiem jednego.

Z zaciekawieniem złamał pieczęcie.

Powoli, bardzo powoli krew odpływała mu z twarzy. Sorensen opadł bezsilnie na fotel.

– Nie! – szeptał przerażony. – Nie! Nie! To nieprawda!

Do pokoju wpadł Snivel.

– Co z tobą? Co się stało?

Sorensen zebrał się na odwagę i powiedział, co zawiera list

– Co? – ryknął Snivel. Twarz zrobiła mu się purpurowa, a żyły na szyi nabrzmiały. Pochylał się nad eleganckim biurkiem swego bratanka, jakby za chwilę miała go trafić apopleksja.

Serensen skulił się w fotelu.

– Tak, to prawda – wyjąkał. – Proszę tu spojrzeć! Czarno na białym. Panna Vinga Tark z Ludzi Lodu wystąpiła do sądu przeciwko mnie za bezprawne zagarnięcie jej majątku Elistrand.

Snivel wyrwał mu papier z rąk, ale wzrok miał nie najlepszy.

– Czytaj! – rozkazał. – Albo nie! Powiedz tylko, kto jej w tym pomógł, a rozszarpię go na strzępy!

– Adwokat Fridtjof Menger.

Słysząc to, Snivel mało się nie udławił.

– Co takiego? – zaśmiał się ordynarnie. – Ten stary wrak? Dmuchnij na niego, to się przewróci! On miałby się odważyć… Nie, nigdy nie słyszałem czegoś podobnego! Sigurd, ten proces wygraliśmy, zanim jeszcze się zaczął!

– Czy w takim razie w ogóle powinien się zaczynać? – zapytał bratanek przytomnie.

Twarz Snivela znowu nabrzmiała.

– Nie! – wrzasnął.

– Tamten nie traci czasu – zauważył Sorensen, przeglądając dokumenty. – Sprawa ma się zacząć już w poniedziałek. Nie bardzo mamy kiedy się przygotować.

– Ja porozmawiam z sędziami – powiedział Snivel ostro. – Nikt jeszcze nie odmówił przyjęcia gratyfikacji za przysługę. Ale dla pewności: teraz jest sprawą niezwykłej wagi, by twoi ludzie odszukali tych dwoje smarkaczy. I to natychmiast!

– Oczywiście. Ale oni jakby się zapadli pod ziemię. Czy ludzie stryja nie natrafili na jakiś ślad? – spytał bratanek, który zawsze najchętniej przerzucał odpowiedzialność na innych.

– Nie. Ale do Mengera dobiorę się osobiście. To znaczy moi ludzie.

Sorensen nie był pewien, czy wolno mu to powiedzieć, ale zdobył się na odwagę:

– Słyszałem w gospodzie, jak ktoś mówił, że nie widziano go od wielu dni. To niezwykłe, bo zawsze tam przesiadywał. On także zniknął bez śladu.

Snivel wydał z siebie ryk tak głośny, że bratanek musiał zatkać uszy.

– Odszukaj go! – wrzeszczał stryj. – Odszukaj go! Odszukaj wszystkich troje! I zetrzyj ich z powierzchni ziemi, zanim narobią nam kłopotów!

Sorensen powstrzymał się od przypomnienia, że właśnie to od kilku dni starają się uczynić, ale bez rezultatu. Nie odważył się nawet pisnąć.

Nowa kryjówka zapewniała komfort, jakiego Vinga od dwóch lat z górą nie zaznała i z jakim Heike zetknął się jedynie w Szwecji.

Vinga przeciągała się rozkosznie w jedwabnej pościeli, a w ciągu dnia wielokrotnie biegała do pokoju kąpielowego tylko po to, by zobaczyć, jak tam pięknie.

I nareszcie mogła się przeglądać w lustrze!

– Heike, przecież ja jestem dorosła!

– No, no! – prześmiewał się Heike za jej plecami, ale ona zdawała się tego nie słyszeć.

– I wcale nie wyglądam tak źle, jak myślałam! Tylko ter nos mam okropny!

– Twój nos jest bez zarzutu.

Jak wszystko inne, jeśli o ciebie chodzi, pomyślał, lecz głośno tego nie powiedział.

Vinga wciąż krygowała się przed lustrem, oceniała figurę, komentowała wszelkie szczegóły swojej urody. Heike jej nie przeszkadzał. Przez tyle czasu żyła w ukryciu, w samotności i w nędzy, należało jej wybaczyć tę odrobinę próżności.

Większość czasu spędzali jednak oboje na rozmowach z Mengerem, który nocował razem z nimi w domu kuzynki. Ułożyli bardzo szczegółowy plan działania, w którym Vindze przypadała rola dość nieznaczna. Obaj mężczyźni bowiem śmiertelnie się bali jej wystąpień na sali sądowej. Przez swoją impulsywność i uzasadniony gniew na Sorensena mogła wszystko popsuć.

Heike i Vinga starali się odnosić do siebie możliwie obojętnie, końca nie było konwencjonalnym uprzejmościom, jakie sobie prawili. „Zechciałbyś podać mi salaterkę?” „Bardzo proszę!” „Czy chcesz jutro dłużej pospać?” „Nie, dziękuję, byłabym wdzięczna, gdybyś zechciał mnie obudzić…”

Nawet Menger musiał zauważyć ogromne napięcie między nimi i kręcił głową nad dziwactwami młodości. On sam promieniał, od dawna nie czuł się tak zdrowo. Pracował dużo, codziennie zajmował się sprawą, jeździł do miasta, rozmawiał ze świadkami i przeprowadzał prywatne śledztwo.

Mimo pewnych komplikacji osobistych między młodymi wszystko szło dobrze – aż do poniedziałku, kiedy miał się rozpocząć proces.

Menger bardzo wcześnie pojechał do sądu, żeby wszystko przygotować. Dotarł na miejsce bez kłopotów, bo zawsze podróżował w przebraniu żebraka.

Vinga i Heike jednak popadli w tarapaty.

Ludzie Sorensena i Snivela pilnowali wejścia do sali sądowej. Specjalni wysłannicy strzegli też wszystkich bram do miasta. Szczególnie pilnowana była, rzecz jasna, droga z zachodu, z parafii Grastensholm, toteż po wschodniej stronie znalazło się tylko trzech wynajętych opryszków. Przyczaili się w pewnej odległości od bramy i czekali.

Mengera przepuścili, bo wędrował nocą, gdy drzemali w krzakach po paru głębszych, których sobie wieczorem nie mogli odmówić. Oboje młodzi jednak wpadli w zasadzkę.

Opryszkowie mieli rozkaz zabić. Bez skrupułów. Heike i Vinga szli piechotą, by nie ryzykować, że piękny koń padnie łupem miejskich złodziei, kiedy oni będą w sali sądowej, a poza tym nie mieli daleko.

Zostali całkowicie zaskoczeni, tak daleko od miasta napaści się nie spodziewali.

Droga była zbyt uczęszczana, by ludzie Sorensena odważyli się posłużyć bronią palną. Postanowili, że zaskoczą idących od tyłu, zatkają im usta i przyłożą noże do gardeł. Cicho i dyskretnie.

Nie wzięli jednak pod uwagę siły wyższej. Nie wiedzieli nic o alraunie. Gdy się szykowali do ataku, Heike poczuł, że amulet drgnął szybko i gwałtownie. Nie zastanawiając się nad. przyczynami, odepchnął Vingę w bok i sam rzucił się za nią.

Plan opryszków nie do końca się powiódł, ale Vinga dostała jednak cios nożem w bok i krzyknęła z bólu. Kiedy Heike odwrócił się, żeby jej pomóc, został uderzony czymś ciężkim w tył głowy tak mocno, że świat zawirował mu w oczach. Napastników było trzech, nie mógł osłonić się przed wszystkimi.

Dwaj bandyci podnieśli noże, by zadać Heikemu i Vindze śmiertelne pchnięcia, gdy trzeci zawołał:

– Ludzie na drodze! Cała gromada! jazda na wóz, wszyscy!

W największym pośpiechu pociągnęli za sobą nieprzytomnego Heikego i sparaliżowaną bólem Vingę na wóz stojący na skraju drogi. Napastnicy wskoczyli za swoimi ofiarami i wóz ruszył spokojnie na spotkanie zbliżających się żołnierzy.

Vinga próbowała wołać o pomoc, lecz natychmiast zatkali jej usta. Heike zaczynał odzyskiwać świadomość, ale wciąż nie mógł się ruszać.

Żołnierze zniknęli wkrótce za zakrętem.

– Co z nimi zrobimy? – zapytał jeden z bandytów.

– Pojedziemy na polanę po tamtej stronie drogi, zrobimy z nimi koniec i wrzucimy do wody.

Reszta uznała, że to dobre wyjście.

Do nadbrzeżnej polany nie było daleko. Heike leżał niespokojnie, wyglądał przez szczeliny w wozie i próbował się skoncentrować. Ból rozsadzał mu czaszkę, ale trzeba było działać szybko. Za parę chwil może być za późno!

Alrauna! Alrauna pomagała mu już dawniej, w latach dzieciństwa. Pomogła też Danielowi, alrauna podporządkowywała się pewnej metodzie…

Teraz musi pomóc także Vindze. Heike miał nadzieję, że amulet zechce to zrobić. A jeżeli siła alrauny służyć może wyłącznie temu, kto ją posiada, i nikomu innemu?

Chyba nie, bo przecież, kiedy tego pragnął, pomogła też Mirze w Stregesti. Inaczej, to prawda, ale jednak!

Teraz przeciwników było trzech. Czy alrauna sobie z nimi poradzi?

Heike całą swoją siłę woli skupił w niemej prośbie do alrauny.

Najbardziej niebezpieczny był napastnik, który zaciskał usta Vingi.

Panie Boże, jakaż ona jest drobna i bezradna w tej swojej pięknej sukni! Serce Heikego ściskało się z żalu.

Ile Vinga zdoła znieść? Jak poważnie została zraniona?

Pomóż mi, błagam cię! Ty, która tylekroć mi pomagałaś!

Zbliżali się do brzegu.

Nagle napastnik wrzasnął przeraźliwie. Puścił Vingę i złapał się za gardło purpurowy na twarzy.

– Zabierzcie to ode mnie! Zabierzcie! – charczał zdławionym głosem.

– Co? Co się z tobą dzieje?

Jeszcze jeden wydał z siebie ryk przerażenia i chwycił się za gardło, szarpiąc coś, czego jednak nie było widać. Heike dostrzegł, że pierwszy jakby zaczął odzyskiwać równowagę, ale w tej samej chwili dławiące skurcze chwyciły trzeciego. Za moment znowu pierwszy wił się z bólu i tak ataki chwytały to jednego, to drugiego w oszałamiającym tempie. Alrauna nie mogła porazić więcej niż jednego bandyty naraz. Zmiany jednak następowały tak szybko, że żaden nie był w stanie odetchnąć głębiej.

– Teraz! Szybko! – zawołał Heike, zeskoczył z wozu i pociągnął Vingę za sobą. Upadli na twardą ziemię, ale natychmiast zerwali się na równe nogi i pobiegli do lasu po drugiej stronie drogi.

Słyszeli krzyki jednego z napastników:

– To jakiś potwornie wielki pająk albo inne cholerne świństwo! Pomocy! Ja…

Po czym głos uwiązł mu w gardle.

Zbocze było strome, a rana Vingi bolesna. Heike podtrzymywał kuzynkę, która słaniała się na nogach, ale i jemu ból rozsadzał głowę.

Musieli jednak uciekać stąd jak najszybciej i najdalej jak to możliwe.

Byli już dość wysoko ponad drogą, gdy zorientowali się, że napastnicy doszli jakoś do siebie i uwolnili się od działania alrauny.

– To są jakieś czary! wył jeden piskliwie.

– Masz rację! Widzieliście gębę tego potwora? Niech mnie piekło, jeśli to nie był Zły we własnej osobie! I z takim mieliśmy się zmierzyć?

– Chodźcie, znikamy stąd! Niech sobie te diabelskie adwokaty same z tym radzą!

Zacięli konia i wóz w szalonym pędzie ruszył ku miastu. Heike jednak biegł dalej, ciągnąc za sobą udręczoną Vingę. On także zmierzał do miasta, w żadnym razie nie mogli przecież zawieść Mengera, droga jednak wiodła przez trudny do przebycia las.

– Zaczekaj… ja już nie mogę… muszę odpocząć – wydyszała Vinga.

Heike przystanął. Znajdowali się wysoko w ciemnym lesie, wśród obrośniętych głazów, tworzących jakiś dziwaczny krajobraz z grotami i miękkimi dywanami z mchu na ziemi. Byli tu jakby zamknięci, odgrodzeni od zewnętrznego świata.

Heike widział, że Vinga jest kompletnie wyczerpana. Osunęła się na ziemię, ledwie mogła oddychać. Usiadł obok niej.

– Jak z twoją raną? – spytał.

– Nie wiem. Okropnie mnie piecze. Myślę jednak, że nie jest głęboka. Czy podarli mi suknię?

O, kobieca próżności!

Heike pochylił się, żeby obejrzeć ranę.

– Draśnięcie jest rzeczywiście nieznaczne – potwierdził. – Ale wciąż krwawi.

– O, Boże, jak ja wywabię krew? O, moja śliczna, śliczna suknia!

– Wypłuczemy po drodze w jakimś stawie. Krew najłatwiej zeprać w zimnej wodzie, wiesz?

Skinęła głową wciąż zmartwiona.

– Ale mimo wszystko powinienem ci założyć opatrunek.

Vinga wstała. Zrobiła szybki ruch, jakby chciała po prostu rozpiąć górę sukni i zsunąć ją z ramion, tak jak to zazwyczaj czyniła, lecz zaraz powstrzymała się z wyrazem bezradności na twarzy. Niepewna przytrzymywała ręką rozpiętą już suknię i spoglądała spod oka na Heikego.

On stał w milczeniu. Vinga utraciła swoją spontaniczność, myślał. I to ja jestem temu winien.

Nigdy by nie przypuszczał, że odczuje to tak boleśnie.

– Nie, Vingo – powiedział najłagodniej, jak potrafił, a jego żółte oczy spoglądały na nią smutno. – Wybacz mi! Powinnaś pozostać taka, jaka byłaś. To był mój błąd. Chodź, pomogę ci zdjąć suknię!

Patrzyła na niego onieśmielona, ale pozwoliła mu rozpiąć suknię. Szczerze mówiąc przypuszczał, że tylko góra stroju zsunie się z ramion, Vinga jednak potraktowała dosłownie to, co powiedział, i pozwoliła, by cała suknia opadła na ziemię.

Tym razem Heike nie wzdychał już wzburzony. Już się nauczył, że nie należy deptać niewinnych róż. Udawał, że nic się nie stało, choć policzki mu płonęły. Vinga była niewiarygodnie pociągająca, gdy tak stała, zupełnie naga, i pozwalała mu obejrzeć ranę.

– Muszę to najpierw przemyć – mruknął. – Nie mogę nawet stwierdzić, czy skaleczenie jest bardzo głębokie…

– Zdaje mi się, że jest bardzo długie – roześmiała się Vinga niepewnie.

– Tak, znacznie dłuższe niż dziura w sukni. Widocznie mocny szew powstrzymał cięcie, ale koniec noża jednak wszedł głębiej i skaleczył skórę.

– Ale niezbyt mocno?

– Myślę, że nie. Ale jestem pewien, że musi cię boleć – dodał pospiesznie.

– O, tak – potwierdziła drżącym głosem. Bardzo chciała, żeby jej współczuł. – Czuję się taka oszołomiona, kręci mi się w głowie.

W końcu przypomniała sobie, że on też był poszkodowany.

– A co z twoją głową, Heike?

– Dudnienie powoli ustaje, ale kiedy biegłem, bolało mnie nie na żarty.

Wzrok Vingi zapowiadał chęć czułego zajęcia się jego obolałą głową, więc Heike pospiesznie wyruszył na poszukiwanie wody. Znalazł kałużę przy jednym z wielkich kamiennych bloków w dość podejrzanym zagłębieniu, woda była mętna, ale na to nie można już było nic poradzić.

Vinga wciąż stała spokojnie w tym samym miejscu, uwodzicielsko piękna królowa elfów, kwiat, który zaraz się rozwinie… Sam już nie wiedział, do czego jeszcze porównać to kryształowo czyste, niczym kropla rosy, stworzenie.

Ciało zaczynało już nabierać kobiecych kształtów, piersi były jeszcze nieduże, ale pięknie uformowane, brzuch płaski, mięśnie sprężyste od pracy fizycznej, biodra pięknie sklepione, nogi długie i smukłe. Barki Vinga miała stosunkowo szerokie, talię zaś bardzo szczupłą – sylwetka może jeszcze odrobinę chłopięca, zarazem jednak wyrafinowanie kobieca. Heike z trudem koncentrował się na opatrywaniu rany.

Znalazł kilka liści babki, zmoczył je i za ich pomocą ostrożnie przemywał brzegi rany. Vinga znosiła to dzielnie, raz tylko wydała zdławiony jęk, bo jednak można chyba okazać choć trochę, że się cierpi! Heike nie powinien był sądzić, że jej to nie sprawia najmniejszego bólu.

On zaś pilnie uważał, by stać za jej plecami. Trudno mu było robić cokolwiek, gdy miał jej twarz tuż przy swojej, gdy jej wzrok szukał jego oczu, blisko, coraz bliżej…

W końcu jednak musiał stanąć przed nią.

– Jakie ty masz piękne oczy – szepnęła Vinga.

Nie było wyjścia, musiał na nią spojrzeć. Jej oczy były przymknięte, jakby chciała ukryć myśli.

– Wcale nie są ładne!

– Oczywiście, że są. Jest w nich coś niezwykłego. Tyle wyrazu, nie umiem określić – mistyka, czary, coś z niezwykle odległej przeszłości, wszystko, co mnie tak pociąga i kusi. Jakby się w nich odbijały rozległe pustkowia sprzed niepamiętnych wieków. Tak odległych, że wszystko przesłania mgła.

– Z czasów Tengela Złego – mruknął Heike cierpko.

– Nie, nie, ze znacznie dawniejszych! Mam wrażenie, że z twoich oczu mogłabym wyczytać najwcześniejszą historię Ludzi Lodu. Tę, którą Mikael opisał w swoich książkach.

– No właśnie, musisz mi je przeczytać, Vingo. Nie zapomnij o tym!

– Jakbym mogła zapomnieć? – uśmiechnęła się, a twarz jej pojaśniała. – To przecież jedyne, w czym mam nad tobą przewagę, to że umiem czytać!

– Masz nade mną przewagę w wielu innych sprawach, moja kochana – powiedział, osuszając delikatnie liściem oczyszczoną już ranę. – Gdybyś wiedziała, w jak wielu, traktowałabyś mnie jak niewolnika.

– Cudownie! – zawołała Vinga. – Powiedz, w czym konkretnie?

– O nie, nic z tego! No, rana jest czysta!

Skaleczenie było niegroźne. Długa, cienka rysa na skórze, z której jednak wciąż kapała krew.

– Ale to mnie naprawdę bolało! – pisnęła Vinga.

Heike pogłaskał jej policzek.

– Oczywiście, że bolało. Ani przez chwilę w to nie wątpiłem.

Zauważyła, że Heike staje się coraz bardziej roztargniony, i przebiegły kobiecy uśmiech zadowolenia pojawił się na jej twarzy.

– Możesz mnie pieścić, pozwalam ci – powiedziała cichutko, gdy ręka Heikego musnęła jej biodro.

– Vinga, wiesz, że nie powinienem cię nawet tknąć. Ale jesteś mi droższa niż wszystko na świecie. Czy naprawdę mam prawo czuć pod rękami twoją skórę? Całe twoje ciało?

– Oczywiście, Heike. Bo także i ty jesteś mi droższy niż cokolwiek innego, wiesz o tym.

– Akurat teraz wiem i dlatego proszę cię, żebym mógł wykorzystać ten czas, kiedy jeszcze jesteś ze mną.

– Chciałabym, abyś aż tak nie wątpił w stałość moich uczuć. Ale, oczywiście, proszę, wykorzystuj, jak powiadasz, czas. Daj i mnie przy okazji kilka okruchów z twojego stołu.

– Vinga! – syknął, ale nic więcej już nie powiedział. Jego dłonie przesuwały się delikatnie po jej skórze, po biodrach, piersiach, wznosiły się do szyi, potem na kark, pod włosy, uniosły je do góry, a potem przesunęły się na plecy i z powrotem w dół, do bioder. Na króciutką chwilę przygarnął ją do siebie, delikatnie, ostrożnie, i Vinga uświadomiła sobie, jak bardzo Heike jej pożąda. Ale nie zamierzał posuwać się za daleko, miał na względzie wyłącznie jej dobro.

Heike osunął się na kolana, rozpaloną twarz przytulił do jej ciała, końcem języka dotykał skóry na jej brzuchu, Vingę przeniknął dreszcz i jęknęła cicho. Wtedy Heike zerwał się na równe nogi, odnalazł jej suknię, bez słowa pomógł jej się ubrać, po czym, trzymając się za ręce, ruszyli w dalszą drogę.

Vinga nie potrzebowała pytać, dlaczego Heike zburzył tamten nastrój. Rozpalił w niej pożądanie i za chwilę nie mógłby się wycofać, żeby jej nie ranić. Dlatego nie mógł przedłużać tamtej pięknej chwili, kiedy byli sobie tacy bliscy.

Och, tak, myślała Vinga. Kobiety z Ludzi Lodu nigdy nie umiały wyniośle odrzucać męskich uczuć. Jeśli nie czuły nic do mężczyzny, nie wahały się odtrącić jego umizgów stanowczo i raz na zawsze, ale gdy kogoś kochały, gotowe były dać mu wszystko, kiedy tylko zapragnął!

Damy jednak tak się nie zachowują, tyle Vinga pojmowała, ale ani nie umiała, ani nie chciała się zmienić. Prapraprababka Heikego, Villemo, nigdy nie ukrywała swojej miłości do Dominika, narażała swoje życie i cześć, byleby tylko być z nim, nie wahała się przed niczym, stosowała wszelkie dostępne środki. Podobnie zresztą postępowała, kiedy chciała zdobyć swoją pierwszą sympatię, Eldara Svartskogen. Villemo nie wiedziała, co to nieśmiałość. I taka sama była Vinga, przynajmniej jeśli chodzi o Heikego. Ale czekać umiała. Zresztą to było nawet podniecające: obserwować, ile czasu musi upłynąć, nim on, z własnej woli, znajdzie się w jej ramionach. I bez specjalnych zabiegów z jej strony.

Vinga odkryła jedną z najpiękniejszych kobiecych gier miłosnych. Choć tę sprawę traktowała niezwykle poważnie, to przecież człowiek ma także prawo do radosnej zabawy.

Zresztą ona należała do ludzi, którzy dostrzegają w życiu przede wszystkim jego radosne strony. Nie żeby odnosiła się obojętnie do tych, którzy cierpią, nie, wprost przeciwnie! Kiedy jednak w grę wchodziły jej najbardziej prywatne sprawy, zamierzała czerpać z tego przede wszystkim radość. Była urodzoną optymistką i zawsze znajdowała powody do radości, nawet w swoim samotnym życiu w lesie dostrzegała nie tylko rozpacz, choć wtedy jedyną jej towarzyszką była koza. Wszelkie porażki jak najszybciej odsuwała od siebie i rozglądała się wokół, co ją dalej czeka, czy w najbliższym kącie nie dostrzeże jakichś ciekawych możliwości. Dzięki temu Vinga zaliczała się do nielicznych naprawdę szczęśliwych ludzi na świecie.

A teraz zaświeciło jej przecież słońce wielkiego szczęścia. Znalazła Heikego i starała się ze wszystkich sił, by go zdobyć, przekonać, że nie chce nikogo innego i że może do niego należeć, kiedy tylko on zechce. Nie zamierzała jednak dokonywać na nim gwałtu, Heike sam musi chcieć, nic innego nie wydawało jej się godne zachodu.

Uff, cóż to za myśli chodzą mi po głowie, pomyślała zawstydzona. Natychmiast jednak podskoczyła wesoło, pełna radości życia.

Co tam Sorensen i Snivel! Ci dwaj są bez znaczenia wobec tego, co ona przeżywa!

Heike znajdował się w zupełnie odmiennym nastroju. Szedł przez las, trzymając Vingę za rękę, dręczony potwornymi wyrzutami sumienia.

To biedne, małe, niewinne stworzenie, jak mogłem się tak okropnie wobec niej zachować? Dać się ponieść egoistycznym pragnieniom, pieścić ją w ten sposób? Przecież obiecaliśmy sobie, po tamtej chwili słabości na wozie, nigdy więcej nie doprowadzać do takich intymnych sytuacji. Nie mam prawa narażać jej na cierpienia, to nie w porządku z mojej strony.

Mój Boże, jak to dobrze, że ona się nie zorientowała, jak strasznie jej pożądam! Moje ciało było niczym wulkan… Jak mogłem wystawiać ją na takie niebezpieczeństwo?

Owszem, Heike obiecywał już nigdy nie doprowadzać do takich sytuacji. Ale żeby sobie obiecywali nawzajem…? Bardzo wątpliwe. Vinga nie mogłaby chyba poważnie niczego takiego obiecać.

Przy najbliższym leśnym jeziorku zatrzymali się na chwilę i Heike zeprał z sukni plamy z krwi, ale Vinga tym razem jej nie zdjęła. Po wszystkim była z jednej strony przemoczona do suchej nitki, dzień był jednak ciepły, więc powinno szybko wyschnąć.

– Jak my wejdziemy do miasta? – zapytała.

– Sądzę, że nasi „przyjaciele” mają nas już dość – odparł Heike. – Powinniśmy mieć nadzieję, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Wciągnij głęboko dech, Vingo, bo zbliżamy się już do pierwszych zabudowań!

Загрузка...