ROZDZIAŁ XIII

Adwokat Menger musiał rozstrzygnąć ważną kwestię: albo bardzo starannie przygotować sprawę przeciwko swemu koledze Sorensenowi, albo działać szybko.

Ze względu na Vingę i Heikego wybrał to drugie. Nie byli oni bezpieczni, w każdej chwili mogli wpaść w ręce Snivela, a wtedy marny ich los. Dlatego nie miał czasu na tak drobiazgowe przygotowanie się do procesu, jak by chciał. Pośpiech dawał jednak tę korzyść, że Sorensen także miał niewiele czasu, on i jego stryj zostali kompletnie zaskoczeni.

Menger, rzecz jasna, zdołał mimo wszystko przygotować ważne dowody, mimo wszystko miał w rękach niebagatelne atuty. Były one naprawdę niezbędne w potyczce z dwoma tak bezwzględnymi ludźmi.

Zakładano, że sprawa zakończy się w ciągu jednego dnia. Nikt przecież nie dawał Mengerowi najmniejszych szans; mnóstwo kolegów prawników zebrało się w sali sądowej, byli przyjaciele i wrogowie Sorensena. Wielu chciało jedynie zobaczyć, jak Menger zostanie zmiażdżony, bo tylko taką możliwość dopuszczali. Wrogowie Sorensena natomiast, a nawet niektórzy z jego przyjaciół, mieli nadzieję, że on jednak trochę sobie skrzydełka osmali. Większość przyjęłaby coś takiego ze złośliwą radością, czy się do tego przyznawali, czy nie.

Snivel, oczywiście, przyszedł także. Jako sędzia znał pomieszczenia sądu na wylot, zatem, żeby nie wystawiać się na widok publiczny, znalazł sobie wygodne, dobrze ukryte miejsce na galerii. Nikt z sali nie mógł go dostrzec, on natomiast widział najważniejsze persony procesu, choć one same nawet się nie domyślały, kim jest owa ukryta w cieniu postać. Poza tym usiadł przy drzwiach, na wszelki wypadek, gdyby musiał wyjść niepostrzeżenie…

Tylko bratanek wiedział, gdzie się stryj znajduje.

Snivel nie stracił tych kilku dni, jakie mieli, pracował ciężko nad dobrze przemyślaną intrygą. Skład sędziowski, w osobach lagmana, czyli wyznaczanego przez króla prawnika, sędziego okręgowego i sędziego miejskiego, został przez niego gruntownie urobiony. Miał po swojej stronie lagmana, który zresztą był jego przyjacielem, i sędziego miejskiego. Tylko sędzia okręgowy jednak nie chciał zrozumieć jego delikatnych napomknień o odwdzięczeniu się, gdyby sąd zechciał popatrzeć przez palce na to, co Sorensen zrobił. Przeklęty upór! Snivel wysłał jednego ze swoich ludzi do domu sędziego, by dosypał mu potajemnie do jedzenia silnie działającego środka, w wyniku czego sędzia nie będzie mógł w dniu procesu wyjść z domu i trzeba będzie poszukać kogoś na zastępstwo, kogoś bardziej chętnego do współpracy, ma się rozumieć. Akurat jednak tamtego dnia sędzia okręgowy pojechał gdzieś z wizytą i w ogóle nie jadł w domu. I oto teraz siedział za stołem, niegodziwiec, i mógł wszystko wywrócić do góry nogami!

Powszechnie zatem sądzono, iż jest to spektakl na jedną odsłonę, że Sorensen bez większych kłopotów zostanie uwolniony od oskarżenia jakiejś nikomu nie znanej dziewczyny. Ona, rzecz jasna, nie chce przyjąć do wiadomości, że majątek został jej zabrany, ale przecież nie płaciła podatków, nie oddawała długów, nie wynagradzała służbie ani nie pokrywała innych wydatków. Idiotyczne pretensje!

Tymczasem jednak sprawa nie była taka prosta! Rozciągała się w czasie, bowiem każdy dzień przynosił nowe, nieoczekiwane zwroty i zmiany.

Pierwsze zaskoczenie przyszło na samym wstępie. Powódka, czyli owa panna, nie pojawiła się na sali. A miał jej też, jak mówiono, towarzyszyć kuzyn, ale i jego jakoś nie było widać.

Sorensen czekał, z każdą minutą coraz bardziej arogancki. Snivel ukryty na galerii mógł sobie pozwolić na triumfujący uśmiech, nikt go bowiem nie widział. Spoglądał w dół, na dwunastu ławników, którzy zaczynali się niespokojnie wiercić. Ośmiu z nich przekupił. Czterech pozostałych zasiadało w sądzie po raz pierwszy, ale Snivel się ich nie obawiał. Nowi ławnicy czują się zazwyczaj niepewnie i najchętniej głosują za przykładem bardziej doświadczonych kolegów. Tyle zdążył się nauczyć w ciągu wielu lat pracy sędziowskiej.

A więc ta osławiona młoda para nie przyszła? Widocznie wynajęci przez Snivela ludzie zrobili, co do nich należało.

Menger, starannie ubrany, denerwował się okropnie. Nie powinien był w żadnym razie opuszczać dzieci, jak ich w myślach nazywał (choć groźnego olbrzyma, Heikego, raczej trudno było uważać za dziecko) – wyrzucał sobie. Ich nieobecność nie zwiastuje niczego dobrego. Czyżby Sorensen i Snivel zdołali ich pojmać?

W takim razie wszystko traci sens, wszystko przepada. Rozprawa nie może się rozpocząć bez Vingi najważniejszego świadka Mengera. Ostatecznie bowiem ustalili, że Vinga będzie zeznawać, niezależnie od ryzyka, że powie coś nieodpowiedniego, Menger był teraz obrońcą, który nie ma kogo bronić. Cios wymierzony w Sorensena w tej sytuacji trafi w próżnię, a na zadanie kolejnego mogło Mengerowi zabraknąć sił.

Przewodniczący sądu zaczynał się niecierpliwić. Widzowie z coraz większym rozbawieniem spoglądali na Mengera, który przecież od dawna miał nie najlepszą opinię. Snivel opowiadał o nim jak najgorsze rzeczy, zarzucał mu przekupność, nazywał gryzipiórkiem.

A dlaczego nie ma tu dziś Snivela? pytał ten i ów. Czyż to nie jego bratanek został w ten niewiarygodny sposób pozwany przed sąd? Niecodziennie się zdarza, by adwokat musiał bronić samego siebie.

Mimo wszystko nazywanie Mengera gryzipiórkiem było grubą przesadą i podłością. Tak przeważnie określano ludzi, którzy wykonywali zawód adwokata bez odpowiednich egzaminów. Menger natomiast był człowiekiem gruntownie wykształconym i nieprawda też, jakoby podejmował się spraw podejrzanych czy nieuczciwych. Miał po prostu nieszczęście stanąć Snivelowi na drodze do stanowiska, które tamten sobie upatrzył, i ponosił tego konsekwencje.

Trzej sędziowie pochylili głowy nad stołem, by się naradzić, czy nie należy oddalić sprawy, gdy woźny otworzył drzwi i do sali weszła Vinga.

Sorensen drgnął i rzucił przestraszone spojrzenie w stronę stryja, ten jednak nie mógł widzieć, co się stało.

Vinga stała niepewnie w progu, wszyscy ci ludzie przerażali ją. Dawny lęk budził się w niej na nowo. I adwokat Sorensen siedzi w pierwszym rzędzie. Czy to pułapka? A może oni mocą sądowego wyroku wyślą ją do tego okropnego domu? Chociaż Heike powiedział, że Vinga jest już za dorosła, żeby tam mieszkać.

Heike…? O, Boże!

Zapomniała o swoim przerażeniu i stała się na powrót spontaniczną Vingą, choć może nie pod każdym względem była to zmiana pomyślna. Nie zastanawiając się nad powagą sądu, pospieszyła w stronę adwokata Mengera. Zebrani nie spuszczali z niej oczu, a przez salę przeszedł szmer. Wielu się zdawało, że jakiś elf spłynął tu z wysokości, opromieniony jasnym blaskiem.

Vinga wspięła się na palce i szepnęła coś adwokatowi do ucha.

– No? – zapytał sędzia zniecierpliwiony. Zdenerwował się trochę, bo nie przypuszczał, że będzie musiał rozstrzygać sprawę pomiędzy bratankiem swego przyjaciela a taką bezbronną, kruchą pięknością. Dlaczego nikt go o tym nie uprzedził?

– Wysoki Sądzie – powiedział Menger. – Moja klientka, Vinga Tark z Ludzi Lodu, prosi o wybaczenie, że się spóźniła, lecz ona i jej krewny zostali złośliwie zatrzymani po drodze. Komuś chodziło o to, żeby nie mogli się tu zjawić na czas.

W tym momencie Vinga pokazała rozdartą suknię i cały skład sędziowski mógł zobaczyć długie skaleczenie na jej boku. Gdyby Heike był na sali, odetchnąłby pewno z ulgą, że swoim zwyczajem nie zdjęła sukni, żeby pokazać ranę.

– Moja klientka prosi też, by wpuszczono na salę jej kuzyna.

– Oczywiście, on już tu powinien być!

– Muszę tylko wyjaśnić Wysokiemu Sądowi – powiedział Menger – że Heike Lind z Ludzi Lodu ma dość niezwykłą powierzchowność. Ale ja go znam jako człowieka honoru i pod każdym względem porządnego, bardzo łagodnego, życzliwego innym. Przesądnych ludzi jednak jego wygląd może przerażać. Jest to sprawa dziedziczna w jego rodzie, taki wygląd.

Sędzia pomyślał, że jeśli chodzi o Vingę, to dziedzictwo było wyjątkowo korzystne. Piękniejszej istoty w życiu nie spotkał. Dał woźnemu znak, by wprowadził Heikego.

Vinga znalazła się już w zasięgu wzroku Snivela. Zmarszczył brwi i pochylił się ku przodowi niczym tur szykujący się do ataku. Czy to ta mała, drobna dziewczynka, którą przed dwoma laty spotkał w Elistrand? Teraz jest po prostu czarująca! Snivel zaniepokoił się. Jej uroda może oddziaływać na sąd. Nie wolno do tego dopuścić! Co robić? Skoro wynajęte opryszki nie zdołały unieszkodliwić tych dwojga szczeniaków, to co teraz robić?

Obiecać więcej pieniędzy członkom sądu! To zawsze skuteczne posunięcie.

Kiedy do sali wszedł Heike, z różnych stron rozległy się okrzyki przerażenia, choć przecież Menger uprzedzał. Woźny wskazał Heikemu miejsce obok Vingi. Snivel wyciągał szyję niczym stary żółw, żeby coś zobaczyć, ale mu się to nie udało. Wreszcie rozprawa mogła się rozpocząć.

W tamtych czasach rozprawy sądowe różniły się znacznie od dzisiejszych. Zasady nie były takie surowe, wiele spraw rozstrzygano bez przygotowania i na sali sądowej dochodzić mogło do osobliwych wydarzeń. Respekt wobec sądu był jednak taki sam, a przynajmniej powinien taki być.

Proces przeciwko Sorensenowi był sprawą pod każdym względem niezwykłą. Niecodziennie oskarża się adwokata. A wciąż jeszcze tylko Menger i jego przyjaciele wiedzieli, że także sędzia czeka na swoją kolejkę. Jeśli Mengerowi się powiedzie, rzecz jasna.

On zaś był poważnie zmartwiony. Czy jego schorowane płuca wytrzymają? Atak kaszlu na sali sądowej nie zrobiłby dobrego wrażenia, jeszcze bardziej podkopałby jego renomę. Nikt nie zechce zaufać tak choremu człowiekowi. Jednak środki lecznicze, którymi Heike go wysmarował lub które w niego wlał, dokonały cudu. A może tylko tak mu się zdawało? Nie umiał powiedzieć, ale czuł się znacznie lepiej niż kiedykolwiek od wielu miesięcy.

Menger głęboko odetchnął i wstał.

Nienagannie, według ostatniej mody ubrany adwokat Sigurd Sorensen Hvitbekk wyślizgnął się gładko z pierwszych pułapek oskarżyciela.

To prawda, był prawnym doradcą Vemunda Tarka z Elistrand. Z arogancją wyjaśniał, że to wcale nie było łatwe zadanie, Tark bowiem był człowiekiem lekkomyślnym, miał liczne wydatki, o których nie informował swego adwokata i trudno je było kontrolować.

– Ta nieprawda! – zawołała Vinga wzburzona. – Ojciec był człowiekiem odpowiedzialnym, a rachunki prowadziła mama.

Przewodniczący sądu zastukał w stół.

– Panno Tark, później przyjdzie kolej na panią. Proszę nie przerywać!

– Przepraszam – powiedziała Vinga i usiadła. Poczuła na plecach ciepłą, uspokajającą dłoń Heikego i chwyciła ją mocno.

Sorensen opowiadał dalej udręczonym głosem o swojej niebywale trudnej pracy nad tym, by utrzymać Elistrand na jakim takim poziomie. Było to jednak beznadziejne zadanie, powtarzał raz po raz.

Menger poprosił go o przedstawienie rachunków Elistrand z tamtego okresu.

Nie istnieją żadne rachunki, wyjaśnił Sorensen.

Menger uznał, że to dość dziwne. Zwrócił się więc do Vingi z zapytaniem, czy nie zachowała jakichś dokumentów.

Nie, po śmierci rodziców nie widziała żadnych papierów.

Teraz Menger zadał tendencyjne pytanie: Czy sąd nie uważa, że to dość dziwne, iż adwokat i zaufany przyjaciel rodziny kupił tak zrujnowany i wystawiony na licytację majątek?

Sorensen odparł pospiesznie, że jego zdaniem to wcale dziwne nie jest. W tym czasie bowiem on już od dawna adwokatem rodziny nie był, zrezygnował ze zbyt kłopotliwych obowiązków na długo przed śmiercią Tarka.

– Ale teraz Elistrand jest znowu w dobrym stanie?

– O, tak, to wzorowy majątek!

– To doprawdy zdumiewające! Zajęcie adwokata musi być bardzo intratne – rzekł Menger cierpko. – Bo mimo wszystko minęły zaledwie dwa lata, od kiedy pan Sorensen objął majątek, a wtedy podobno Elistrand znajdowało się w stanie kompletnego upadku!

Menger wezwał swego pierwszego świadka, panią Anne Persdatter.

Vinga zerwała się z miejsca.

– Anne! – zawołała uradowana.

Starsza kobieta szepnęła wzruszona:

– Niech panienkę Bóg błogosławi, panno Vingo! Wyrosła panienka na prawdziwego anioła!

Słysząc to Heike dostał ataku kaszlu.

Menger kładł od czasu do czasu dłoń na piersiach, jakby chciał sprawdzić, jak długo płuca jeszcze wytrzymają, i przesłuchiwał świadka. Tak, Anne Persdatter była zatrudniona w Elistrand, tak, przez wiele lat. W czasach państwa Tark miała tam bardzo dobrze. To byli wspaniali ludzie!

Owszem, słyszała ostry głos pana Vemunda, kiedy adwokat Sorensen po raz ostatni przyjechał do Elistrand. To było na krótko przed śmiercią obojga państwa.

– Jak krótko?

– Myślę, że to było w tym samym tygodniu. Tak, chyba tak, bo akurat miałam wtedy robić…

Tu nastąpiły długie wyjaśnienia, które Menger musiał w końcu przerwać, nie miały bowiem nic wspólnego ze sprawą. Powiedział natomiast:

– Wydawało mi się, że adwokat Sorensen przestał pracować dla Elistrand na długo przed śmiercią państwa Tark.

– Nie, proszę pana. Adwokat Sorensen był zatrudniony u pana Tarka do ostatniej chwili.

Sorensen poruszył się niespokojnie. Jakby jego fotel stał się nagle bardzo niewygodny…

– Anne Persdatter, proszę nam opowiedzieć, jak to było, kiedy pan Vemund podniósł głos!

– No, ja nie mogłam tego nie słyszeć, szanowni panowie, ja nigdy nie podsłuchuję z własnej woli, ale wtedy tam byłam. I pan Vemund krzyczał, że adwokat oszukuje we wszystkim, co robi. Że wygląda na to, jakby sam chciał przejąć Elistrand. „Nawet się tak kiedyś wyraziłeś, Sigurd”, krzyczał pan Tark… Pan Vemund znaczy. „Ale się przeliczyłeś. Tylko ze względu na dawną przyjaźń nie zamelduję o twoich sprawkach. Ale żądam rzetelnych rachunków, tego tutaj nie mam zamiaru przyjąć!”

Urodziwa twarz Sorensena zrobiła się zielonkawa.

Skąd się wzięła ta baba? Dlaczego nikt mu nie powiedział, że byli świadkowie tamtej rozmowy?

Menger pytał dalej:

– Czy adwokat Sorensen prowadził rachunki Vemunda Tarka?

– Nie, wydaje mi się, że nie. Nigdy nie widziałam. Takie sprawy państwo załatwiali sami. Zwłaszcza pani Elisabet, która była bardzo zdolna. Adwokat Sorensen załatwiał tylko niektóre interesy. Udziały i akcje…

– Pani była ochmistrzynią w Elistrand przez wiele lat.

Kiedy pani odeszła?

– Wymówiono mi po pogrzebie państwa.

– Kto wymówił? Panna Vinga?

– Nie, nie, to biedactwo było całkiem załamane, myślę, że nawet nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. To adwokat Sorensen mi wymówił.

– Ale on przecież już tam nie pracował?

– Twierdził, że jego obowiązkiem jest pomagać rodzinie swoich przyjaciół. A ja musiałam mu wierzyć.

– To przeczy twierdzeniu pana Sorensena, że opuścił swoje stanowisko na długo przedtem. No, dobrze. Czy tylko pani została zwolniona?

– Nie, większość służby musiała odejść. Niektórzy otrzymali nowe miejsca, innych po prostu wyrzucono. Biedna panienka Vinga, było nam jej bardzo żal, żyła tam coraz bardziej samotna, a my, jedno po drugim, musieliśmy opuszczać nasze kochane Elistrand.

Menger podziękował świadkowi i ponownie wezwał Sorensena. Pozwany nie miał bowiem obrońcy, uważał, że sam sobie znakomicie poradzi. W takiej sprawie…!

Teraz jednak włosy mu się lepiły od potu, a cienkie strużki wypływały spod peruki na skronie. Chyba nie tylko dlatego, że w sali było bardzo gorąco. Poty musiały mieć głębszą przyczynę.

Choć powietrze w sali rzeczywiście stawało się gęste. Cierpka woń tabaki mieszała się ze smrodem nie przewietrzonych wyjściowych ubrań publiczności i sędziów. Vinga wyglądała jak polna róża na tle uszytych z lnianego samodziału ubrań chłopskich i obsypanych pudrem strojów mieszkańców miasta. Adwokat Sorensen był, oczywiście, ubrany bardzo elegantko i według ostatniej mody, która zaczynała powoli odchodzić od bogactwa i przepychu na korzyść nieco bardziej prostego stylu. Ale jeśli ktoś chciał być naprawdę wytworny, nadal obowiązywały jedwabie, aksamity i złote hafty.

Sorensen bronił się ze złością przed oskarżeniami pani Persdatter. To wszystko nonsens, twierdził. On miałby oszukiwać Vemunda Tarka, swego wieloletniego przyjaciela, i narazić się na jego gniew? Cóż to za kłamstwa! Ciekawe, komu zależy na tym, żeby go oczerniać? Nie wierzy się w pomówienia, rzucane przez nieodpowiedzialne dziewczyny, oświadczył i posłał Vindze mordercze spojrzenie. On sam wymówił pracę u Tarka. Później, po śmierci obojga Tarków, bez żadnego wynagrodzenia, wyłącznie z litości nad tym dzieckiem, próbował postawić majątek na nogi. Ale to było beznadziejne przedsięwzięcie.

Zmęczony potarł ręką czoło, by podkreślić, jak zaciekle walczył, ale mimo wszystko musiał zrezygnować.

Adwokat Menger nie dał się nabrać na takie sztuczki.

Czy Sorensen kontaktował się z Vingą, kiedy została sama?

Nie, działał dyskretnie, trzymał się w cieniu. To małe biedactwo było przecież takie zrozpaczone.

Zaraz potem padło bardzo podstępne pytanie:

– Dlaczego pan, adwokacie Sorensen, nabył Elistrand pod swoim drugim, mniej znanym nazwiskiem, Hvitbekk?

Teraz dobry pan Sorensen zirytował się nie na żarty.

– Dlatego, oczywiście, że jest to także moje nazwisko!

– Ale w parafii Grastensholm występuje pan tylko jako Hvitbekk. Z jakiej przyczyny?

– Hvitbekk brzmi lepiej niż Sorensen, mniej pospolicie, czyż nie? – brzmiała sarkastyczna odpowiedź.

– To dlaczego nie używa pan także tego nazwiska tutaj, w Christianii?

Pozwany miał odpowiedź na wszystko.

– Dlatego, że nazwisko Sorensen jest dobrze znane w kręgach prawniczych miasta, pomaga mi w działalności adwokackiej.

Menger zawahał się na moment przed następnym pytaniem.

– Czy w parafii Grastensholm woli się pan nazywać Hvitbekk po to, by nikt się nie dowiedział, że to pan był doradcą właściciela Elistrand?

– Oczywiście, że nie! A zresztą nie jest zabronione, żeby adwokat kupił sobie dwór.

– Nie jest. Ale to, co się stało z Elistrand, też nie jest zbyt piękne z etycznego punktu widzenia. Ale… może to z innych powodów nie chciał pan używać swego prawdziwego, to znaczy pełnego, nazwiska?

– Teraz pana nie rozumiem.

– Dobrze. Myślę, że do tej kwestii wrócimy jeszcze później. Dziękuję, jest pan wolny.

Menger pozwolił, by ta sprawa pozostała nie wyjaśniona. Stwierdził, że Sorensen jest tym nieprzyjemnie poruszony, i to było dla niego ważne. Gdyby Sorensen miał czyste sumienie, złożyłby na ręce przewodniczącego sądu gwałtowny protest wobec postępowania Mengera, on jednak wolał przemilczeć niewygodne pytanie i zastanowić się.

Adwokat Menger wezwał na świadka Vingę Tark.

Na galerii Snivel zaczynał się niespokojnie kręcić. Mógł się domyślać, jaki cel mają insynuacje Mengera, zadbał więc, by drzwi na schody były otwarte i by, w razie potrzeby, można się było przez nie wymknąć.

Najpierw jednak chciał zobaczyć, jak jego bratanek rozgniata na miazgę tę impertynencką pannę Vingę. Jako obrońca własnej sprawy Sorensen miał prawo wziąć ją w krzyżowy ogień pytań.

Widok przerażonej dziewczyny mógłby kamień wzruszyć. W jej głowie kołatała tylko jedna myśl: stąd wiedzie prosta droga do domu madame Fleden! Chociaż wiedziała, że to niedorzeczne, nie mogła się pozbyć strachu.

Wszyscy obecni zdawali się być zajęci tylko nią, jej delikatna sylwetka wyróżniała się zdecydowanie na tle tej mrocznej sali i ubranych na szaro ludzi. Także lagman nie spuszczał z niej oczu. I to właśnie jest najgorsze, myślał Snivel ukryty na galerii.

Vinga natomiast szukała wzroku Heikego, by dodał jej otuchy i siły, a on kiwał głową i uśmiechał się, choć w duchu umierał z lęku, żeby nie powiedziała czegoś, co zaszkodzi sprawie.

Menger zaczął przesłuchanie:

– Panno Tark… Vingo, ile ty masz lat?

– Niedługo skończę siedemnaście.

– To znaczy, że obecnie masz szesnaście?

– Szesnaście i trzy kwartały – sprostowała Vinga z godnością. Powiedziała to głównie ze względu na Heikego, żeby się nie obawiał jakiegoś dziecinnego zachowania z jej strony, gdyby był tak uprzejmy i chciał ją uwieść.

– A ile miałaś lat, kiedy twoi rodzice umarli?

– Dwanaście, nie, trzynaście lat. Tak, skończyłam już trzynaście.

Menger spojrzał wymownie na sędziów, potem na salę i rzekł:

– Trzynaście lat, moi panowie! I sama, z trudnym do pojęcia żalem i z odpowiedzialnością za duży dwór, z którego adwokat rodziny postarał się usunąć całą służbę.

Menger ponownie zwrócił się do Vingi:

– Prosty rachunek wskazuje, że mieszkałaś w Elistrand jeszcze przez rok. Jak sobie dawałaś radę?

Vinga miała niepewną minę.

– Nie wiem. Sądziłam, że robię wszystko najlepiej, jak umiem. Ale nie miałam pojęcia o tak wielu sprawach. Czasami wydawało mi się, że jakaś zła siła kryje się gdzieś w pobliżu i przeciwstawia mi się we wszystkim, wszystko psuje.

– Ja protestuję! – przerwał Sorensen. – To są niczym nie uzasadnione pomówienia. I w ogóle ordynarna insynuacja!

Protest został przyjęty.

– Wróćmy zatem do bliższych nam w czasie wydarzeń… – powiedział Menger. – Chciałbym mianowicie dowiedzieć się czegoś więcej o tym, o czym wspomniałaś wchodząc dzisiaj do tej sali. Że ty i twój kuzyn, Heike Lind z Ludzi Lodu, zostaliście w drodze do sądu podstępnie napadnięci.

– Panie sędzio! – zawołał Sorensen i zerwał się z miejsca. – Nie życzę sobie takich słów! Co to znaczy podstępnie? To sugeruje, że chodziło o to, żeby im uniemożliwić przybycie do sądu!

Przewodniczący sądu zwrócił się do Vingi.

– Proszę uściślić, co miałaś na myśli?

– Bardzo chętnie. A więc zostaliśmy napadnięci przez trzech czających się przy drodze mężczyzn. I nie ulega wątpliwości, że chcieli nas zabić. Ja zostałam zraniona nożem, a Heikego uderzyli czymś ciężkim w głowę tak, że stracił przytomność. Po chwili na drodze zjawiła się kolumna żołnierzy i napastnicy ukryli nas na wozie. Ustalili między sobą, że na tym wozie nas pomordują i ciała wrzucą do wody.

Przewodniczący sądu zrobił surową minę i powiedział:

– Nic z tego, o czym mówisz, nie wskazuje, że chcieli wam uniemożliwić przyjście do sądu. To był zwyczajny zbójecki napad.

Vinga wpadła w złość.

– O, nie, nie! Bo kiedy zdołaliśmy się im wyrwać, jeden z nich powiedział: „Chodźcie, wiejemy stąd! Niech sobie te adwokackie diabły same z tym radzą!”

W sali zawrzało. Menger działał szybko.

– Heike Lind!

Vinga wróciła na miejsce, a do barierki dla świadków podszedł Heike. Widzowie zwrócili uwagę, że Menger nie nakazał mu położyć ręki na Biblii, natomiast odebrał od niego przysięgę na cześć i honor, że będzie mówił prawdę i tylko prawdę. Sędziowie nie protestowali, bowiem Menger zawczasu im wyjaśnił, że „Heike Lind jest innego wyznania”, jak to wyraził.

– Heike Lind z Ludzi Lodu… Czy to prawda, co Vinga mówi?

– Niezupełnie. Ten napastnik powiedział: „Niech sobie diabelskie adwokaty same z tym radzą!”

Zebrani tłumili śmiech. Heike jednak został uznany za człowieka wiarygodnego, który wyraża się precyzyjnie.

Przewodniczący rozprawie lagman otworzył usta, by zadać następne pytanie, gdy w górze, na galerii, mignął mu jakiś mroczny cień. To Snivel odważył się wysunąć nieco do przodu, a teraz dawał sędziemu znaki, że należy przerwać przesłuchania.

Przekupiony lagman poczuł się niepewnie.

– Sprawa przeciąga się bardziej, niż sądziliśmy. W hallu czekają już ludzie na rozpoczęcie drugiej rozprawy. Zatem sąd zarządza przerwę do jutra, do godziny dziewiątej.

Menger zacisnął zęby ze złości. Już ich prawie miał, i Sorensena, i Snivela. A teraz oni dostają tyle czasu, żeby przygotować się do odparcia ataku!

Wyciągnął rękę i zanim publiczność zdążyła podnieść się z miejsc, zawołał:

– Jeszcze chwileczkę! Chciałbym tylko oświadczyć, że jeśli Vindze Tark albo jej kuzynowi stanie się coś do jutra rana, będę to uważał za próbę przerwania tego procesu!

Było to bardzo roztropne oświadczenie.

Sorensen krzyknął z oburzeniem:

– To niech się pilnują, żeby znowu po drodze nie wpadli w ręce opryszków! Ja takich insynuacji nie biorę do siebie. A pan, adwokacie Menger, zostanie przeze mnie pozwany do sądu, kiedy już ta sprawa się skończy. Za obrażające mnie pomówienia!

Menger wzruszył ramionami.

Vinga podbiegła do Heikego i chwyciła go kurczowo za rękę.

– Spisałaś się świetnie, Vingo – powiedział cicho, a ona stwierdziła, że to niezwykła przyjemność spoglądać mu w oczy w obecności tak wielu ludzi. Czy on wciąż nie rozumie, jacy stali się sobie bliscy? Czy nie zdaje sobie sprawy, że mogą dotykać się nawzajem w najbardziej intymny sposób i nie odczuwać po tym nieśmiałości ani zawstydzenia, a wyłącznie czułość? Że mogą przytulać się do siebie bez erotycznych pragnień…

Dlaczego więc Heike wciąż się przed nią broni? Dlaczego wciąż mówi o odpowiedzialności za nią i o tym, że będzie musiała wyjść za mąż za jakiegoś odpowiedniego chłopca? Ach, idź sobie gdzie pieprz rośnie z tymi swoimi planami!

Sorensen czuł się niemal chory. Tego już naprawdę za dużo! Widział spojrzenie przewodniczącego sądu i zrozumiał, że to Snivel przerwał rozprawę. Ale co stryj teraz powie? Sorensen zdawał sobie sprawę, że się nie popisał. Proces był dużo bardziej niebezpieczny, niż się na początku spodziewał; to, co powiedziała ta Anne Persdatter, było jak ukąszenie kobry. Sorensen uświadomił sobie, że był niezwykle lekkomyślny, zarówno dzisiaj, jak i trzy lata temu. Chciałby od tego wszystkiego uciec. A najbardziej ze wszystkiego od stryja!

Nawet przyjaciele Sorensena spoglądali na niego złośliwie, kiedy wychodzili z sali.

Nie poszło mu tak dobrze, jak się spodziewał. Zdecydowanie nie poszło dobrze!

Загрузка...