ROZDZIAŁ VII

Vinga miała okropną noc!

Po pierwsze, śmiertelnie się bała zostać sama w domu Simena. Bo jeżeli w nim naprawdę straszy?

Vinga należała do tych irracjonalnie myślących ludzi, którzy nie boją się złodziei ani morderców – o ile oczywiście nie grożą oni domem madame Fleden – ale którzy gotowi są umrzeć ze strachu, kiedy zobaczą jakiś poruszający się cień lub usłyszą w ciemnościach czyjeś tajemnicze westchnienie. I nigdy się tego nie wyzbyła. Tej nocy Vinga znowu czuła się tak, jak w pierwszych latach spędzonych w chacie komorniczej, w czasach gdy całe noce leżała przytulając do siebie kozę, wpatrzona w drzwi, w których, jak jej się zdawało, w każdej chwili mogli się pojawić najbardziej upiorni goście.

Teraz było jeszcze gorzej. Teraz towarzystwo kozy nie wystarczało, teraz Vinga pragnęła obrony ze strony silnego mężczyzny. Nie zliczyłaby, ile razy gotowa była biec do szopy, w której spał Heike. Za każdym razem jednak rezygnowała na myśl, jak bardzo go to zdenerwuje.

Kiedy nareszcie zasnęła, też nie zaznała spokoju. Dla odmiany dręczyły ją sny. Śniło jej się, że biegnie po cmentarzu, a goni ją jakiś okropny duch, jakiś odpychający stary dziad, prawdopodobnie ów Simen, który ze złośliwym chichotem zaczajał się na nią pomiędzy nagrobnymi kamieniami.

Koszmarny sen był niewiarygodnie długi, zdawało jej się, że już nigdy się stamtąd nie wydostanie, ale nagle wszystko się odmieniło. Znalazła się teraz na ogromnej równinie, widziała jedynie niebo i ziemię, nic, ani jedno wzniesienie nie przecinało horyzontu. Ona jednak biegła i biegła, uciekając od czegoś, a jednocześnie nie ruszała się z miejsca. Nieoczekiwanie pojawił się za nią olbrzymi ogier, był daleko, lecz nieustannie się przybliżał. Był czarny jak węgiel i Vinga bardzo dobrze wiedziała, czego on chce. Była śmiertelnie przerażona, a jednocześnie pragnęła, żeby ją jednak dogonił i żeby ona musiała się poddać swemu losowi.

Nie potrzebowała się odwracać, by widzieć, że goniący ma okropne oczy. Tak samo wyczekujące i świadome celu, jak oczy tamtego starca z poprzedniego snu. Od czasu do czasu byli zresztą jednym i tym samym, jakby jedna istota w dwóch postaciach, i wtedy ogarniało ją przerażenie, ale potem znowu ogier był tylko zwierzęciem, po czym następowała kolejna zmiana, to już nie koń ją gonił, lecz silny i przyjazny mężczyzna, Vinga wychodziła mu naprzeciw, on obejmował ją czule i uspokajał, żeby się już nie bała, ona zaś czuła, że mógłby teraz zrobić właściwie wszystko, bo to przecież tylko sen…

A ponieważ takie właśnie uczucie pojawia się na zakończenie snu, to i Vinga budziła się w tym miejscu. Okropnie rozczarowana!

Ale w takim stanie ducha nie odważyła się pójść do szopy!

Tymczasem na dworze całkiem się rozwidniło, więc Vinga, z właściwą sobie przekorą, miała ochotę zatrzymać noc i jeszcze trochę pospać. Zasnęła więc i spała, tym razem mocno i bez snów.

Obudziła ją cisza. Doznawała przygnębiającego uczucia, że jest sama.

I tak było w istocie. Nawet koza zniknęła.

No tak, pomyślała Vinga. Heike wstał wcześniej i wypuścił zwierzę na dwór. Wszedł tutaj i widział mnie śpiącą. Okropne!

Człowiek rzadko bywa piękny w czasie snu. Kto to powiedział, że kandydata do małżeństwa trzeba najpierw zobaczyć, kiedy je i kiedy śpi? Żeby stwierdzić, czy zdołamy z nim w przyszłości wytrzymać. Jak inaczej można by się o tym przekonać, nie przekraczając granicy tego, co przystoi?

Ale ostatecznie mówi się też, że miłość wszystko czyni pięknym?

– Zastanawiam się, czy to prawda – powiedziała Vinga głośno, ubierając się najpiękniej jak umiała i czesząc włosy niezwykle prymitywnym narzędziem, które sama zrobiła z kawałka drewna. „Zęby” w tych jej grzebieniach nieustannie się wyłamywały i często, denerwująco często, musiała sobie robić nowe.

Kiedy uznała, że prezentuje się nieźle, wyszła, a raczej wkroczyła na podwórze, chcąc zrobić możliwie najefektowniejsze entree.

Koaza jednak nie okazała zachwytu.

Ohoho! pomyślała Vinga, Heike wrócił do łóżka. No to teraz zobaczy! Zaskoczę go we śnie a usłyszy to i owo na temat śpiochów!

Z triumfującą miną otworzyła energicznie drzwi do szopy, ale Heikego tam nie było. Pościel została starannie złożona, co przypomniało Vindze, że ona swoją zostawiła w nieładzie na łóżku.

Wszystko znajdowało się w najlepszym porządku, ale Heikego ani śladu. Nigdzie też nie było jego rzeczy.

Vinga zaczęła szukać w obejściu. Najpierw pełna optymizmu, Heike nie mógł przecież odejść zbyt daleko, potem jednak zaczęła ją ogarniać panika.

W końcu stanęła pośrodku podwórza i rozszlochała się żałośnie. Czuła, że za chwilę zacznie wyć jak samotny wilk.

Pozostała już tylko jedna możliwość, że mianowicie Heike poszedł do zagrody Eirika.

Vinga jak przez mgłę przypominała sobie tego Eirika i jego rodzinę. Był po prostu jednym z wielu komorników w parafii, a jego mała zagroda jedną z wielu, jakie wraz z rodzicami mijała podczas niedzielnych spacerów. Elisabet, matka Vingi, nauczyła córkę dobrych manier, dbała o to, by witać się zawsze życzliwie z komornikami, a nawet rozmawiać z nimi, gdy to konieczne. Ludzie Lodu bowiem nigdy do nikogo nie odnosili się wyniośle, choć było rzeczą zrozumiałą, że na przesadną familiarność sobie nie pozwalali.

Mieszkańcy parafii wyrażali się o Ludziach Lodu z szacunkiem.

Mimo wszystko Vinga nie umiała się zdobyć na to, by pójść do zagrody Eirika. Lęk przed ludźmi wciąż jej nie opuszczał.

Może mogłaby się ukryć gdzieś w rowie niedaleko zagrody i stamtąd wyglądać, czy Heike nie nadchodzi?

Pełna wahań poszła porośniętą trawą drogą. Koza z przyzwyczajenia powlokła się za nią. Myślała pewnie, że idą na pastwisko. Vinga przeczesywała palcami jej sierść i szeptała coś o „swojej jedynej wiernej przyjaciółce”.

Czuła się opuszczona i zwyczajnie się bała.

Heike odebrał od Eirika swojego konia.

– To Vinga będzie musiała odwiedzić adwokata Serensena – powiedział do komornika. – Ja mogę pójść następnym razem, kiedy ona przygotuje go na spotkanie ze mną. Ale jak zdołam wzbudzić w tej dziewczynie odwagę, to naprawdę nie wiem.

– Tak, ona znika niczym mgła, gdy tylko poczuje człowieka w pobliżu – zachichotał Eirik.

– Kiedy się obudzi, spróbuję przyprowadzić ją tutaj. Jeśli przyzwyczai się do was, to reszta pójdzie łatwiej. Wkrótce więc tutaj wrócimy. Przynajmniej taką mam nadzieję.

I Heike odjechał w stronę domu.

Gdzieś w połowie drogi mignęło mu coś w pobliskich zaroślach. Jak lis szukający schronienia pod osłoną lasu. Na drodze pojawiła się jednak koza, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, kim jest lis.

Heike zatrzymał konia.

– Vinga! Wyjdź stamtąd! To tylko ja.

Vinga wypełzła z zarośli, a potem wstała i podbiegła do niego. Zaraz jednak przystanęła zdumiona.

– Nie bój się, to mój koń – uspokoił ją Heike. – Stał w stajni Eirika.

Zbliżała się do niego powoli. Wtedy zobaczył, że płakała.

Rzuciła się na niego i zaciśniętą pięścią zaczęła bić go po nogach, po udach, gdzie popadło, zanosząc się gwałtownym płaczem.

– Myślałam, że sobie poszedłeś – szlochała. – Myślałam, że mnie zostawiłeś, bo byłam taka głupia! Że już nigdy więcej cię nie zobaczę!

Pospiesznie zeskoczył z konia.

– Ależ kochane, drogie dziecko, nie miałem zamiaru cię straszyć. Myślałem, że śpisz.

Vinga wciąż zanosiła się płaczem i nie przestawała go bić, nie chciała na niego patrzeć, nie dawała się pocieszyć. Od czasu do czasu tak słodko jest trochę pocierpieć…

W końcu wykrztusiła:

– Nie wolno ci więcej tak postępować! Nie chcę już więcej być sama.

Heike próbował ją uspokoić.

– Co miałaś na myśli mówiąc, że byłaś głupia? Przecież to nieprawda.

– Prawda. Wczoraj wieczorem, kiedy wracaliśmy do domu, byłeś na mnie zły, a ja nie wiedziałam dlaczego i śniły mi się takie głupie rzeczy o tobie, ale nic z tego nie wynikło i wtedy ja byłam zła, bo ty nie miałeś nic przeciwko temu i…

– Zaraz, zaraz, poczekaj! Nie możesz mnie obwiniać o to, co się dzieje w twoich snach! Przyznaję, że wczoraj wieczorem byłem zły, ale nie na ciebie, tylko na siebie, to chyba rozumiesz, ty moje głupie, niemożliwe cielę!

Zamilkł. Vinga też zdołała się trochę uspokoić.

„Śniły mi się takie głupie rzeczy o tobie, ale nic z tego nie wynikło?” Co ona chciała powiedzieć „I wtedy ja byłam zła?”

Heike odwrócił twarz, bo uświadomił sobie, że się zaczerwienił. Nie tak znowu trudno było się domyślić, jakiego rodzaju sny dręczyły Vingę.

On sam, zmęczony ostatnimi dniami, zasnął szybko, ale obudził się z jakimś dziwnym uczuciem szczęścia. Że oczekuje go coś bardzo radosnego.

Vinga! Vinga była tą radością, która na niego czekała. Przeczuwał to, zanim jeszcze zdołał sobie cokolwiek uświadomić. Przeczucie odnosiło się wyłącznie do przyjemnych aspektów sprawy. Dopiero później odezwał się rozsądek. Poczuł się tak, jakby ktoś groził mu palcem.

Zostaw tę dziewczynę w spokoju! Ona nie jest dla ciebie!

Musiał wejść do izby, w której spała, bo koza meczała żałośnie. Najpierw oczywiście pukał do drzwi, skoro jednak nikt nie odpowiadał, wszedł. Koza wymknęła się na dwór, a on stał na progu, zdumiony, że to przerażone dziecko natury może spać tak mocno i spokojnie. Albo musiała być kompletnie wyczerpana, albo ufała mu całkowicie, przekonana, że on czuwa. W rzeczywistości w grę wchodziło i jedno, i drugie.

Była to reakcja na długie miesiące nerwowego napięcia i nieustannej czujności.

To niezwykle przyjemne uczucie, uświadomić sobie, że ktoś tak na człowieku polega!

Ale stwarza to także poważne problemy, myślał, stojąc w progu i przyglądając się uśpionej dziewczynie.

Zresztą widział niewiele. Vinga leżała na boku, okrycie naciągnęła na uszy tak, że widać było tylko czoło i zamknięte powieki pod pięknie ukształtowanymi brwiami…

Gunilla i Vinga.

Prawie równe wiekiem, ale, o Boże, jakież różne! Nie miał na myśli wyglądu, choć i pod tym względem różnice były ogromne. Gunilla, czy też zgodnie z jej prawdziwym imieniem – Anna Maria, przypominała Joannę d'Arc z tą swoją ciemnozłocistą karnacją. Vinga zaś była niczym elf, delikatna i zwiewna jak letnia noc.

Gunilla ze swoimi okropnymi kłopotami, pełna lęku i obrzydzenia, przerażona bliskością mężczyzny. Tymczasem Vinga będzie przysparzać innych zmartwień, niezwykle trudno będzie ją powstrzymać w jej dążeniu do poznania pełni życia. Bezpośrednia, wszystkiego ciekawa, gotowa niemal na wszystko. I co najgorsze: Bezgranicznie spragniona bliskości człowieka. Mała, pełna czułości dziewczynka, która ponad dwa lata tęskniła za kimś, kto mógłby ją przytulić.

Groźna sytuacja, naprawdę groźna!

Zastanów się, Heike, czy sam sobie nie zadajesz ran, które nigdy nie zechcą się zagoić!

Czy on naprawdę musi zakochiwać się w każdej dziewczynie, którą spotka na swojej drodze?

Oczywiście, że nie! Heike spotkał już wiele dziewcząt. W Słowenii, Mirę w Stregesti, żeby już nie wspominać o fatalnej Anciol; w drodze na Północ, w karczmach i chłopskich zagrodach, także było ich wiele. Ledwo je zauważał, nie interesowały go, podobnie jak on nie interesował ich.

Gunilla była pierwszą, która poruszyła w nim te osobliwe emocjonalne struny, które są w stanie gruntownie odmienić ludzkie życie.

On jednak wyrwał owo kiełkujące dopiero uczucie z korzeniami. Gunillę bowiem otaczało tylu innych młodych ludzi, którzy pragnęli zostać jej specjalnymi przyjaciółmi. Zresztą jej własne uczucia kierowały się w zupełnie inną stronę, nie do Heikego.

Dlatego Vinga była dla niego znacznie bardziej niebezpieczna. Ona bowiem miała tylko jego. Nie miała go z kim porównywać. Kiedy jednak powróci do życia, dla Heikego może się to skończyć katastrofą.

Vinga musi więc pozostać dla niego tabu. Jego obowiązkiem jest uświadomić jej, że na świecie jest wielu młodych mężczyzn, a nie tylko jeden demoniczny potworek.

Tak! Bo Heike tak właśnie siebie widział.

I dlatego teraz powiedział chłodno:

– Jeżeli już się uspokoiłaś, to może moglibyśmy porozmawiać? Chcemy odzyskać nasze domy, prawda?

Vinga skinęła głową.

– W takim razie musisz oswoić się z ludźmi. W przeciwnym razie nigdy nie odzyskasz Elistrand!

Dziewczyna nie odpowiadała. Wpatrywała się tylko w niego ze ściągniętymi brwiami, skrzywiona, ze śladami łez na twarzy.

– Dzisiaj spaliśmy za długo, i ty, i ja – mówił dalej Heike. – Nie zdążymy już do Christianii. Ale to może nawet lepiej, będziesz miała trochę czasu, żeby się przygotować do drogi. A teraz idziemy do Eirika, czekają tam na nas…

– Nie!

Ale chwyt dłoni Heikego na jej ramieniu nie zelżał.

– Prędzej czy później będziesz musiała tam iść. Ze mną przecież oswoiłaś się bez trudu!

– Tak, ale ty jesteś z Ludzi Lodu!

– Vinga – powiedział surowo. – Nie możesz myśleć w ten sposób! Nie wyobrażaj sobie, że wszyscy z Ludzi Lodu są aniołami, a reszta to tylko hołota. Albo podstępne indywidua, które tylko czekają, żeby zedrzeć z ciebie ostatnią koszulę.

– Bluzkę.

– Niech będzie bluzkę, o Boże, czy ty nie możesz potraktować tego poważnie? W naszym rodzie też zdarzały się mroczne i nieprzyjemne figury, i wcale nie mam na myśli dotkniętych, bo oni przynoszą ze sobą na świat obciążenie dziedzictwem zła. Były inne słabe egzemplarze także w naszej rodzinie i ty dobrze o tym wiesz. A kiedy poznasz Eirika i jego krewnych…

– Oni mnie zaprowadzą… do madame Fleden.

Heike potrząsnął nią.

– Czy ty jesteś taka głupia, czy…?

Tego było Vindze za wiele.

– Nie jestem wcale głupia, ja…

Nie dokończyła, a po chwili, zrezygnowana, spuściła głowę.

– Jak chcesz – powiedziała zmęczona. – Mogę z tobą iść. Ale musisz wziąć mnie na postronek. Jak kozę, bo w przeciwnym razie mogę ci mimo wszystko uciec do lasu.

Heike uśmiechnął się. Może postronek nie będzie potrzebny. Odkrył w niej natomiast pewną wrażliwość, słabe miejsce: jej zmienność uczuciową i intelektualną. Powinien to w razie potrzeby wykorzystywać.

Szedł piechotą, w jednej ręce trzymając końską uzdę, a w drugiej dłoń Vingi. Ona zaś wlokła się za nim, a od czasu do czasu, gdy na nowo ogarniał ją strach, przystawała nagle i nie chciała się ruszyć z miejsca. W końcu jednak znowu ruszali naprzód.

Żeby jakoś odwrócić jej myśli od tego, że, jak powiedziała, idzie na szafot, Heike zapytał:

– Wiesz, nie chciałem o tym mówić wczoraj przy grobach, bo byliśmy wtedy w takim podniosłym nastroju, ale jedna sprawa od dawna nie daje mi spokoju. Twoi rodzice zmarli przecież w wyniku zarazy. Co to była za choroba? Jak ona się objawiała?

– O, Heike, to było straszne! Zaraza atakowała gardła, nie mogę o tym mówić.

– Ja to znam – odparł Heike w zadumie. – Fale tej zarazy przechodziły przez południową Europę wielokrotnie…

Epidemia, o której Heike i Vinga właśnie rozmawiali, to był dyfteryt, który w Skandynawii pojawił się po raz pierwszy w osiemnastym wieku. Nie bez powodu ta zaraza, która objawiała się w różnych postaciach, a nie miała jeszcze wspólnej nazwy, siała postrach. Przebieg choroby był wyjątkowo dramatyczny; przeważnie kończyła się ona śmiercią.

– Nie musisz o tym mówić – rzekł Heike. – Ale jest w tym coś dziwnego. To, że twój ojciec umarł, wydaje mi się zrozumiałe. Ale matka? Elisabet? Ona pochodziła przecież z Ludzi Lodu! A my zazwyczaj jesteśmy odporni na takie choroby. Zdarzały się, oczywiście, również przypadki tragiczne, ale należą one do rzadkości. A może twoja matka była chorowita już przedtem?

– Nie. Mama była zawsze okazem zdrowia. Ale wtedy ludzie marli jak muchy.

– Ty jednak ocalałaś – rzekł Heike.

– Cóż, mnie i siekierą nie dobiją, czy jak się to mówi. No, zdaje się, że jesteśmy na miejscu, trzymał mnie mocno, Heike! Teraz kieruje mną wyłącznie instynkt, a on nakazuje mi uciekać gdzie oczy poniosą!

Heike uwiązał konia przy stajni i otoczył ramieniem plecy Vingi.

– Nikt nie odbierze mi mojej Vingi.

Spojrzała na niego tak wzruszona, że natychmiast pożałował swoich słów.

Że też on nigdy nic nauczy się uważać na to, co mówi!

Opór Vingi zelżał, gdy tylko zobaczyła, że Eirik i członkowie jego rodziny sami są niezwykle onieśmieleni i zakłopotani. Kobiety dygały, witając się z nią tak, jak to robiły wobec wszystkich mieszkańców dworu, Eirik zaś i jego syn kłaniali się głęboko, przyciskając czapki dobrzuchów. Synowa zapytała uprzejmie, czy można panienkę zaprosić na miseczkę gęstej śmietany i świeżo pieczone placki.

Vinga spojrzała pytająco na Heikego, a on kiwał głową na znak, że powinna przyjąć zaprosiny.

– Dziękuję, chętnie skosztuję – powiedziała zatem Vinga, lecz głos jej drżał ze strachu i przejęcia tak, że aż było to komiczne. Nikt się jednak nie śmiał, kobiety pobiegły do domu, by przygotować się na przyjęcie gości. Heike bywał tu już wcześniej i wszyscy go znali, Vinga jednak po raz pierwszy od kilku lat miała przekroczyć próg ludzkiego domu. Oczy jej błyszczały, krył się w nich lęk i dziewczyna głośno przełykała ślinę.

W izbie znajdowało się czworo czy pięcioro dzieci, wszystkie przyglądały się Vindze z szacunkiem. Jedna z dziewcząt mogła być jej rówieśnicą. To chyba właśnie z nią miałaby mieszkać, gdyby tak gwałtownie nie protestowała.

Vinga zwróciła się do synowej Eirika, odchrząkując, by głos jej zabrzmiał czysto i spokojnie.

– Chciałam podziękować za pożyczenie mi tej sukni.

Kobieta odpowiedziała potokiem trudnych do zrozumienia wyjaśnień i przeprosin za materiał, za fason, za wszystko.

Potem wszyscy usiedli w ubogiej izbie. Eirik i jego syn uczestniczyli w poczęstunku, dla kobiet i dzieci miejsca tam nie było. Taki panował obyczaj. Heike nie chciał go na razie łamać. Na wszystko przyjdzie czas.

Synowa biegała jak w ukropie między piecem a stołem, jakby w każdej chwili oczekiwała, że goście zaczną na nią krzyczeć, bo coś jest nie w porządku.

Heike z niepokojem popatrywał spod oka na Vingę. Ręce jej drżały tak, że nie była w stanie utrzymać okrągłego placka. Oczyma wciąż szukała jego wzroku, bliska paniki, w każdej chwili gotowa do ucieczki.

Stanowczo nie powinien teraz zaczynać rozmowy o podróży do miasta, dość już przeżyć jak na jeden raz.

Nagle jednak stwierdził, że Vinga spogląda na stojące pod ścianą dzieci. Jej rówieśnica rumieniła się i uśmiechała nieśmiało, a po chwili zasłoniła twarz rękami. I teraz Vinga odpowiedziała jej uśmiechem! Ale czyniła to tak ostrożnie, jakby wiosną badała kruchy lód.

W tej właśnie chwili usłyszeli jakieś dziwne poruszenie na dworze, beczenie wielu zwierząt.

– Koza! – wrzasnęła Vinga i wybiegła na podwórze. Dzieci ruszyły za nią, a na końcu dorośli.

Koza Vingi wdała się w bójkę na rogi i kopyta z kozami gospodarzy. Nic groźnego, ale Vinga wołała ze złością:

– Przestań, natychmiast! Wracaj!

Koza posłuchała, choć z ociąganiem. Ukryła się za plecami Vingi, wysuwała stamtąd raz po raz głowę i prowokacyjnie beczała: „booe”. Jakby grała swoim przeciwnikom na nosie.

Widzowie spoglądali na Vingę w milczeniu.

– Czy można oswoić kozę? – zapytała w końcu synowa Eirika.

Heike odpowiedział:

– Jeżeli się mieszka ze zwierzęciem pod jednym dachem co najmniej przez dwa lata, to chyba można.

Dzieci podeszły do Vingi.

Najmłodszy chłopiec, który był jeszcze tak mały, że nie miał pojęcia o kwestiach etykiety, zapytał:

– Chciałabyś zobaczyć mojego kotka?

– A ja mam cielątko! – zawołał drugi z chłopców. – To znaczy ono nie jest całkiem moje, ale wolno mi je tak nazywać.

Vinga nie wahała się długo. Jakby zapomniała o swoim opiekunie.

– Oczywiście, że chcę. Bardzo chętnie.

Wszystkie dzieci pobiegły do małej obórki. Dopiero w drzwiach Vindze przyszło na myśl, że być może powinna się bać, odwróciła się więc i spojrzała pytająco na Heikego. On jednak skinął przyzwalająco głową.

Nim zniknęła w głębi obórki, na chwilę radosny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Widziała w oczach Heikego dumę. Był dumny z niej! Patrzył na nią dokładnie tak jak ojciec, kiedy prezentował gościom swoją córkę. Ogarnęła ją fala ciepła, a jednocześnie w sercu poczuła bolesny skurcz.

– Chyba wszystko ułoży się dobrze – powiedział Eirik, wskazując ręką dzieci.

– Tak. Jeżeli tak dalej pójdzie, to jutro możemy ruszać do Christianii – odparł Heike.

– Najlepiej weźcie mój wózek.

– Dziękuję ci. Myślę, że będzie nam potrzebny. Ona nie może przez całą drogę siedzieć przede mną na koniu.

Nikt nie skomentował tej wypowiedzi. I nawet sam Heike zaczął się zastanawiać, co właściwie miał na myśli.

Eirik i jego syn udzielali mu rad w sprawie drogi do Christianii, a także dokąd powinien się kierować w mieście. Stali na progu i rozmawiali, gdy usłyszeli radosne okrzyki dzieci, po czym cała gromada wybiegła z obory, wyminęła dorosłych i zniknęła na strychu z sianem. Mignęła im rozpalona twarz Vingi i zniknęła.

– O Boże! – roześmiał się Heike zakłopotany, ale w jego głosie brzmiało zadowolenie.

Synowa Eirika powiedziała zdumiona:

– Na początku wydawało mi się, że to już dorosła kobieta. Ale teraz sama nie wiem…

– Ja też nie wiem – uśmiechnął się Heike. – Vinga niedługo skończy siedemnaście lat, ale niekiedy zachowuje się, jakby miała dziesięć, a kiedy indziej znowu jakby już skończyła dwadzieścia. To trochę męczące, kiedy się nie wie, z kim się ma do czynienia.

– To mogę zrozumieć – wtrącił się Eirik z szelmowskim błyskiem w oku.

Wkrótce dzieci znowu wybiegły na podwórze. Vinga i najstarsza wnuczka Eirika szły na końcu, bardzo blisko siebie, i rozmawiały o czymś bardzo poważnym, w każdym razie na to wyglądało.

– Vinga, chyba powinniśmy zbierać się do domu – powiedział Heike.

Dziewczyna przystanęła.

– Tak będzie najlepiej. Zapomniałam dzisiaj wydoić kozę!

– Ale ja to zrobiłem – uspokoił ją. – Spałaś tak smacznie, że nie miałem sumienia cię budzić. Ale i tak mamy w domu wiele do zrobienia.

Vinga pożegnała się serdecznie z dziećmi i poszła za Heikem z rumieńcami na policzkach. Tego dnia Vinga zaczęła wracać do normalności.

Kiedy szli do domu przez las, Heike milczał i sprawiał wrażenie przygnębionego. Jej natomiast usta się nie zamykały. Opowiadała o Kari, wnuczce Eirika, i o tym, jak szybko się porozumiały. Mogą rozmawiać dosłownie o wszystkim!

– Ja nigdy przedtem nie miałam przyjaciółki, wiesz – powiedziała w końcu zdyszana. – I chciałabym tam znowu pójść jak najszybciej…

– Vinga – odparł Heike. – To oczywiście wspaniale, że masz nareszcie z kim porozmawiać. I na pewno będziecie się sobie zwierzać, jak to zwykle młode dziewczęta robią…

Vinga zatrzymała się. Patrzyła na niego przez krótką chwilę, ale nie zaczęła się wykłócać o to, że jest już dojrzała i tylko on nie chce tego uznać.

– Ty i ja mamy swoje tajemnice, które innych nie mogą obchodzić – powiedziała cicho i wyciągnęła rękę, żeby go delikatnie pogłaskać po policzku. – My pochodzimy z Ludzi Lodu. I nie jesteśmy dokładnie tacy jak inni, ale o tym wiemy tylko my, ty i ja.

Dotyk delikatnej dziewczęcej dłoni sprawił, że Heikego przeniknęły strumienie rozkosznego ciepła. Objął ją ramionami i ostrożnie przytulił. Vinga z radością przylgnęła do jego piersi.

– Dziękuję ci, Vingo – szepnął.

Stali przez chwilę bez ruchu. Rozkoszowali się tym wspaniałym uczuciem spokoju. Po czym Heilte wypuścił Vingę z objęć i ruszyli dalej, ręka w rękę, każde pogrążone we własnych myślach, nie bardzo jednak odmiennych.

Vinga podniosła wzrok i spojrzała na długi łańcuch wzgórz, majaczących w oddali pomiędzy drzewami. Zadrżała.

– Pomyśl, że ja tak długo żyłam tam, w górze! W ciemne noce, zupełnie sama. Nie mogę tego zrozumieć! Jak ja to zniosłam!

– Miałaś przy sobie kozę – odpowiedział.

– Tak, to prawda.

Odwróciła się, by posłać zwierzęciu pełne wdzięczności spojrzenie. Koza jednak znalazła sobie coś smakowitego do jedzenia w rowie przy drodze, widać więc było tylko kozi zad z małym, nieustannie poruszającym się ogonkiem.

Загрузка...