ROZDZIAŁ VI

Kiedy wrócili do chaty Simena, która teraz wydała im się straszliwie ciasna, Heike tak był udręczony bólem i taki osłabiony od upływu krwi, że bez protestów pozwolił Vindze przejąć dowodzenie.

– Czy ty myślisz, że już przedtem nie opatrywałam ran? – zapytała z przechwałką. – Powinieneś był mnie widzieć tego dnia, kiedy rozrąbałam sobie kolano, to…

Heike zerwał się i usiadł na łóżku, na którym Vinga dopiero co kazała mu się położyć.

– Co zrobiłaś?! Rozrąbałaś kolano?

– Tak, i musiałam leżeć przez trzy tygodnie. Ale na szczęście to było lato, więc przykładałam liście babki do rany, a koza musiała wchodzić do mnie na łóżko, żebym ją mogła wydoić, nawet nie wyglądała na dwór, a ja miałam chyba największą gorączkę na świecie.

Heike patrzył na nią oniemiały.

– Ale ty wcale nie kulejesz – wykrztusił.

– Nie. Rana była nie pośrodku kolana; ale niżej, spójrz tu, to zobaczysz bliznę, popatrz, jaka wielka!

– Nie! Przestań! Wierzę ci! – zawołał, odwracając głowę. Mowy nie ma, żeby znowu spojrzał na jej nagie uda! – Widywałem już blizny, jeśli o to ci chodzi – dodał przekornie.

Myślał jednak o tym samotnym dziecku, które leżało w chacie komornika. Z raną, która musiała jej się wydawać śmiertelna i która w istocie mogła ją do śmierci doprowadzić. Poczuł dławienie w gardle, musiał kilkakrotnie przełykać ślinę.

– No, to zaraz się przekonamy – powiedziała zaczepnie i podwinęła rękawy sukni. – Uff, twoje ubranie całkiem zesztywniało od zakrzepłej krwi. Ale popatrz, tą smołą tośmy się bardzo nie wybrudzili. Znakomicie! Zdejmij teraz koszulę!

– Nie, to…

– Rób, co ci mówię! Ja umiem się obchodzić z ranami.

– Należysz przecież do Ludzi Lodu. Dobrze, wobec tego idź i ukryj gdzieś skarb, zamiast stać tu i się niecierpliwić. Schowaj go na górze, pod belkami. Ja tymczasem zdejmę koszulę.

– Nie będziesz potrzebował pomocy?

– Nie, skąd? Dlaczego miałbym potrzebować pomocy? Czy nie niosłem cię przez pół drogi?

– Pół drogi, no wiesz! – prychnęła. Wzięła jednak posłusznie worek i odwróciła się do Heikego plecami. Wypuściła też kozę na pastwisko.

Heike postanowił, że sam zdejmie koszulę, żeby nie wiem co. Niech się dzieje, co chce. Potem położy koszulę na sobie tak, by Vinga widziała tylko ranę, nic więcej. Za nic na świecie nie chciał dopuścić, aby zobaczyła te jego zdeformowane barki albo włochate jak u zwierzęcia piersi. Nie ona. Nie Vinga!

Ale nie wziął pod uwagę jej woli. Kiedy wróciła, leżał przykryty pięknie udrapowaną koszulą tak, że tylko prawy bok był odsłonięty. Skóra na boku była zdarta do żywego ciała i wciąż jeszcze z ran sączyła się krew.

– No, to teraz zobaczymy – powiedziała jeszcze raz i poważnie zmarszczyła brwi. Z miną godną profesora chirurgii studiowała rany, a po chwili, jakby mimochodem, odsunęła koszulę na bok. Heike pociągnął ją gwałtownie ku sobie, ale co się miało stać, to już się stało.

Vinga zapomniała o ranach. Delikatnie odsunęła na bok alraunę.

Ufnie spoglądała na niego jasnym wzrokiem.

– Boże odpuść, naprawdę różnisz się od innych mężczyzn, których do tej pory widziałam!

– A wielu ich widziałaś? – zapytał bezbarwnym głosem.

– No, widziałam przecież tatę. I parobków podczas sianokosów, kiedy było tak gorąco, że zdejmowali koszule. I widziałam też pewnego małego chłopca, który latem biegał nago. Więc oczywiście wiem, jak mężczyźni są zbudowani! Ale ty jesteś dużo bardziej owłosiony niż tamci. No i masz te ramiona. Czy mogę ich dotknąć?

Heike cierpiał. Prawe ramię nie było tak podrapane jak cały bok, ale on nawet tego nie zauważył. Vinga zabrała się najpierw za te lżejsze rany.

– Jakie masz spiczaste ramiona – szepnęła zafascynowana, głaszcząc go delikatnie. – To niezwykłe uczucie być tak blisko jednego z dotkniętych Ludzi Lodu. Dla mnie była to jedynie legenda. Mam na myśli te mordercze ramiona i wszystkie te sprawy.

– Uważam, że mogłabyś być trochę bardziej delikatna.

– Dlaczego? – zapytała dziecinnie. – Chyba się nie wstydzisz, że jesteś taki? Ja myślę, że jesteś fantastyczny, wiesz. I taki mnie przenika przyjemny dreszcz, kiedy cię dotykam.

– Vinga! – powiedział surowo. – Moje rany trzeba opatrzyć.

– O, tak, już, już!

Heike wzdychał i drżał na całym ciele.

Ale Vinga była zręczna. Rzeczywiście wiedziała, co robi, i miała znacznie większe pojęcie o sztuce leczenia, niż mógł się spodziewać. Za pomocą szczególnej mieszaniny naturalnych środków i bardziej zaawansowanej sztuki leczniczej opatrzyła go delikatnie i troskliwie.

– W porządku? – powiedziała wreszcie. – Góra gotowa, a teraz reszta.

– Z tym poradzę sobie sam! – Heike omal nie eksplodował.

– Głupstwa gadasz! Zdejmuj spodnie!

– Zostaw mnie! – syknął przez zęby.

– A zresztą i tak całe są podarte – oświadczyła chłodno i bez zastanowienia zerwała z niego spodnie. – Popatrz na swoje biodro, tu masz dopiero ranę, spójrz!

Potem zamilkła. Heike bezskutecznie próbował odszukać choćby kawałek podartych spodni, żeby się okryć, ale ona odrzuciła je daleko.

– Oj! – jęknęła nagle.

Poczuła, że się czerwieni. Ależ była bezmyślna! Usiadła obok Heikego, plecami do tego czegoś niezrozumiale wielkiego, i patrzyła na niego ciepło.

– Ja nie chciałam, Heike, taka bywam czasami głupia.

Ale nie powinieneś się krępować, ba ja uważam, że jesteś bardzo ładny.

– Kochana Vingo, czy nie zechciałabyś podać mi tej resztki spodni, które rzuciłaś na podłogę?

Nie mógł się podnieść, kiedy ona siedziała na krawędzi łóżka.

Objęła go ramieniem i bawiła się włosami na jego piersi.

– Vinga, natychmiast przestań!

– Ale ja naprawdę uważam, że jesteś ładny, najładniejszy mężczyzna, jakiego widziałam. Parobcy to byle co, oni nie mieli ani jednego włosa na piersiach.

– Bądź tak dobra i nie dotykaj mnie.

– Dlaczego nie?

– Bo to może mieć… pewne skutki.

– Jakie skutki?

– O Boże, Vinga! – wrzasnął. – Rób, co mówię!

– Tak, oczywiście, masz rację. Już opatruję twoją ranę.

Zanim zdążył ją powstrzymać, pochyliła się i pocałowała go w policzek. Heike jęknął.

– Ja ciebie tak lubię. Tak rozkosznie jest być blisko ciebie… ale już się biorę za ranę.

Znowu usiadła na brzegu łóżka i pochyliła się nad jego rozszarpanym biodrem. Potem popatrzyła na niego z otwartymi ustami i zapytała:

– Co to za jakieś skutki, o których mówiłeś? O, Heike, ja się tak dziwnie czuję!

Położyła się na łóżku i podkuliła nogi. On w końcu mógł się pochylić i podnieść z podłogi coś do okrycia.

– Może byś jednak wyszła na dwór? – syknął. – Zostaw mi resztę.

Vinga posłała mu tylko przestraszone spojrzenie i wybiegła z chaty.

Usiadła na kamieniu przed wejściem do szopy, skuliła się i oddychała ciężko, ze świstem. Szukała wzrokiem, ale nie znajdowała niczego, co mogłoby przyciągnąć jej uwagę. Niczego, czym mogłaby zastąpić tamten widok, tamto, co poruszyło w niej jakieś straszne, nieznane siły. Całe ciało zdawało się płonąć gorącą tęsknotą, pragnieniem tak potężnym, że musiała z całej siły napinać mięśnie, by mu się przeciwstawić. Czuła palenie w piersiach, rozkoszne gorąco w dole brzucha, wargi nabrzmiewały i pulsowały.

Mój Boże, myślała. Co ja zrobiłam? Czy to o tym szeptali dorośli, kiedy jeszcze byłam dzieckiem? Czy ta są te jakieś tajemnice, od których rumieniły im się policzki, a dziewczęta chichotały?

Ogier. Widziała ogiera przy klaczy…

Heike zbudowany był niemal tak samo jak tamto zwierzę! To było niewiarygodne, oszałamiające i tak nieznośnie rozkoszne, kiedy się o tym myślało.

Znowu jęknęła i skuliła się jeszcze bardziej w swoim słodkim pragnieniu. Owszem, widziała kiedyś jednego z parobków, jak spuścił spodnie, kiedy myślał, że nikt go nie widzi. Ale tamten widok był niczym, absolutnie niczym w porównaniu z tym, co zobaczyła u Heikego. Vinga przyciskała ręce do ud. Wiedziała, że żaden mężczyzna na ziemi nie będzie w stanie dać jej tego, czego pragnęła. Żaden oprócz Heikego!

To było, oczywiście, zwyczajne pożądanie. Nie była aż tak głupia, żeby sobie z tego nie zdawać sprawy. Na pewno istniała też gorąca, płomienna miłość, ale Vinga nie była pewna, czy w tym przypadku akurat o nią chodzi. Znała Heikego przecież zaledwie kilka dni. Czy jednak żył na świecie ktoś, kto mógłby zająć jego miejsce? Zastąpić go, także jako przyjaciela?

Powoli docierała do jej świadomości prawda, że dziewczyna z pustkowi jest na najlepszej drodze, aby stać się dorosłą kobietą w świecie ludzi.

Wzburzone ciało uspokajało się wolno, bardzo wolno. Wciąż jednak siedziała na kamiennych schodkach, jeszcze nie mogła się odważyć, żeby wejść do środka. Nigdy więcej nie chciała tego widzieć!

W końcu w drzwiach chaty stanął Heike. Vinga spuściła wzrok.

Zauważyła, że Heike idzie do niej przez zarośnięte trawą podwórko, że siada obok niej. Zdrowym ramieniem obejmuje jej plecy.

– Czy nie sądzisz, że powinniśmy o tym zapomnieć, Vingo?

Szczera jak zawsze, pokręciła przecząco głową, wciąż patrząc w ziemię.

Heike milczał przez chwilę, po czym rzekł cicho:

– Na ciebie też to podziałało, prawda?

– Tak – szepnęła.

– Bardzo mnie to cieszy – powiedział Heike. – Byłoby straszne, gdybym tylko ja sam… Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie masz się czego obawiać. Nigdy nawet cię nie dotknę, możesz mi wierzyć. Spotkasz wielu młodych mężczyzn, kiedy już odzyskamy to, co jest nasze. Znajdę ci chłopca, który będzie ciebie wart. Ale ty zadecydujesz sama. O, spotkasz na pewno wielu młodych chłopców, godnych twojej miłości!

Ale ja chcę ciebie, żaliła się Vinga w duchu. Przytuliła się do niego i załkała głośno.

Heike błędnie zrozumiał jej płacz.

– Rozumiem, że się boisz. Ale ja naprawdę nie chcę sprawiać ci bólu, dziecko drogie, chcę dla ciebie wyłącznie dobra! Ja cię tak bardzo lubię. Z całą twoją momentami katastrofalną spontanicznością, z twoim nieznośnym zarozumialstwem i twoją skłonnością do kłótni. Masz tyle wspaniałych cech, Vingo! Naprawdę, trudno mi wypowiedzieć, jak cię lubię, pragnę dla ciebie wyłącznie dobra!

Wtedy ona zaczęła płakać jeszcze bardziej.

– Coś przepadło, Heike, prawda? Coś się skończyło?

– Tak. Ta szczerość między nami. Od tej chwili musimy być wobec siebie bardziej ostrożni. A to będzie nas krępowało.

Poczochrał jej włosy, jakby chciał jej dodać odwagi.

– Ale przecież nie zawsze będziemy mieszkać razem w takiej małej, nędznej chatynce. Wszystko się ułoży, zobaczysz.

Twarz Vingi wykrzywiła się w nowym ataku przejmującego płaczu.

Dzień przeznaczyli na prace domowe, żeby uczynić znośniejszym życie w komorniczej chacie Simena. Heike przygotował sobie posłanie w szopie, a Vinga powiedziała, że skoro on zdecydowanie woli towarzystwo myszy niż jej, to proszę bardzo! Potem usadowili się na trawie, rozłożyli pomiędzy sobą skarb Ludzi Lodu i przejrzeli wszystko starannie.

To właśnie wtedy Heike po raz pierwszy odczuł trudne do ukojenia pragnienie posiadania skarbu, to pragnienie, które trawiło wszystkich obciążonych przekleństwem. On widocznie różnił się od pozostałych, ponieważ nigdy przedtem tego uczucia nie doznawał. Wiedział, oczywiście, że skarb istnieje i że należy do niego. Chciał go, rzecz jasna, mieć, ale myślał o tym ze spokojem.

Teraz dopiero uświadamiał sobie, jak bardzo skarb jest niebezpieczny dla tych, którzy go pożądają, a także dla tych, którzy obciążonym utrudniają jego zdobycie. Heike czuł niemal mrowienie w palcach, pragnął po prostu zgarnąć to wszystko, przycisnąć do piersi i krzyczeć, że skarb jest jego, jego!

Tak oto znowu dawało o sobie znać dziedzictwo zła. A Heike nie chciał, za nic na świecie nie chciał dopuścić, żeby zdobyło nad nim władzę. Od tak dawna przecież walczył, aby być ludzką istotą, którą stać na troskliwość i miłosierdzie.

Heike nie wiedział o tym, że tysiące normalnych ludzi ma znacznie gorsze charaktery niż on. Uważał, że jest najmarniejszym stworzeniem na ziemi, że nigdy nie uwolni się od swego brzemienia, choćby nie wiem jak zmagał się z losem.

Entuzjastyczny zachwyt, jaki okazywała mu Vinga, był dla niego niczym napój z wina, mleka i miodu, choć sam wątpił, czy taka mieszanina mogłaby jakoś nadzwyczajnie smakować.

W końcu Heike musiał się roześmiać sam z siebie. Vinga dopytywała się, co go tak śmieszy, więc jej wyjaśnił. Zaśmiewali się teraz oboje i powoli napięcie między nimi zelżało i ulotniło się pod wpływem tego cudownego daru, jakim jest humor.

– No, a teraz pochowamy te graty – powiedział z udaną nonszalancją, by nie pokazać, jak wiele skarb dla niego znaczy.

Znaleźli odpowiednią kryjówkę pod belkami dachu, schowali tam skarb i znowu wyszli na dwór powygrzewać się w słońcu.

– O, zobacz, idzie Eirik! – zwołał Heike uradowany. – Na pewno przynosi mi wiadomość, czy znalazł jakiegoś dobrego prawnika, który mógłby nam pomóc w rozprawie ze Snivelem. Prosiłem go o to.

Witał zbliżającego się uprzejmie.

– Dzień dobry, Eirik, chodź i przywitaj się z moją…

Heike odwrócił się w stronę Vingi, ale na podwórku nie było nikogo!

– Co, u licha…?

– Z kim mam się witać? Z dziewczyną? A gdzie ją podziałeś?

– Vinga, wyjdź natychmiast! Eirik jest taki miły!

– Nie zmuszaj jej, Heike. Daj jej tyle czasu, ile potrzebuje! No, więc wypytałem się ostrożnie. Wiesz, Tark miał…

– Vemund Tark?

– Tak. On miał prawnika, takiego człowieka nazywają adwokatem, który mu pomagał. Nazywa się Sarensen i mieszka w Christianii.

Heike wziął adres i podziękował serdecznie za pomoc.

Usiedli obaj z Eirikiem na progu szopy.

– Nikt jeszcze się o nas nie dowiedział?

– Absolutnie nikt, to ci gwarantuję.

– W porządku! A my z Vingą wybraliśmy się dzisiejszej nocy na wyprawę.

– Musiała to być niebezpieczna wyprawa. Jesteś pobandażowany wzdłuż i wszerz.

Heike opowiedział o ich „włamaniu” do dworu w Grastensholm.

Eirik zachichotał.

– Snivel powinien się o tym dowiedzieć. Gdyby tylko był w domu.

– Co? Snivela nie ma?

– Nie. Dom jest pusty. Tylko parobcy są w obejściu.

Heike otworzył usta, a po chwili wybuchnął śmiechem. A oni się tak skradali!

Kiedy jednak Eirik odszedł, Heike spoważniał.

– Vinga – powiedział surowo. – Wyłaź natychmiast, gdziekolwiek jesteś!

Bardzo, bardzo skruszona Vinga wypełzła spod jego stóp. Przez cały czas leżała ukryta pod podłogą szopy. Szopa była postawiona na palach, a podłogę podtrzymywały grube belki, ułożone na krzyż. Pomiędzy nimi znajdowała się pusta przestrzeń.

Heike chwycił Vingę za ramię.

– Było mi okropnie głupio i nieprzyjemnie – powiedział z ponurą miną. – Żeby się tak zachować wobec Eirika, który zawsze chciał dla nas tylko dobrze!

– Nic na to nie poradzę. Strach tkwi we mnie jak drzazga.

– Musisz się przecież do tego przyzwyczaić!

– Wiem – bąknęła pełna poczucia winy, ale po chwili kąciki ust zaczęły jej drgać.

– Pomyśl, że Grastensholm było puste!

I oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.

Kiedy zmrok zapadł nad parafią, Heike poprosił Vingę, by poszła z nim na cmentarz. Chciał zobaczyć rodzinne groby.

Zgodziła się chętnie, poprosiła tylko, by chwilkę zaczekał, a sama pobiegła nazbierać kwiatów. Znaleźli też naczynie, w którym można by je ustawić, i poszli. Po drodze Vinga powtarzała wiele razy, jak bardzo lubi chodzić na cmentarz.

– Mama mówiła, że wszyscy z Ludzi Lodu lubili chodzić pomiędzy grobami. Wtedy czuje się, jak blisko nas są nasi zmarli. Prawie można z nimi rozmawiać.

– Rozumiem – powiedział Heike i uśmiechnął się do małej, delikatnej istoty obok siebie. – Vinga, jutro musimy odwiedzić tego adwokata. Pamiętasz go może?

Zastanawiała się przez chwilę.

– Serensena? Myślę, że tak. Ale to nie był szczególnie zabawny człowiek.

– Nie musi być zabawny, wystarczy, żeby był zręcznym adwokatem. Ale sama chyba rozumiesz, że ja nie mogę do niego iść. Ludzie potrzebują sporo czasu, żeby mnie zaakceptować. Więc to ty musisz iść.

Vinga cofnęła się gwałtownie.

– Ja? Nie, mowy nie ma! Ja nie mogę!

– Ale on cię zna, zna twoją sytuację, był przecież pełnomocnikiem twojego ojca.

– O, Heike, nie proś mnie o to! Nie tak szybko! Oni mnie po prostu złapią i umieszczą w tym domu.

– Cóż za głupstwa! Teraz ja jestem twoim opiekunem, nie rozumiesz tego? Jako twój starszy krewny jestem za ciebie odpowiedzialny. I niech Bóg ma w opiece tego, kto spowoduje, że włos ci spadnie z głowy!

Przytuliła się do niego jak łaszący się kot.

– O, Heike, jaki ty jesteś silny!

– Nie, no nie rób głupstw! Porozmawiamy o tym jutro.

– W każdym razie to miło z twojej strony, że zabrałeś mnie na cmentarz. Tyle razy tęskniłam, żeby tam pójść – westchnęła.

– Miło? Po prostu nie umiem czytać.

– Co? Nie umiesz czytać? Ale przecież jesteś na to za stary!

– Nigdy nie miałem możliwości się nauczyć. Pamiętaj, że dorastałem w ubóstwie, co prawda wśród dobrych, serdecznych ludzi, ale oni też nie byli uczeni.

Znowu przytuliła się do niego.

– Więc ja ci jestem potrzebna?

– Jesteś. Dziękuję za pomoc!

– O, Heike, to fantastyczne! Pokażę ci wszystkie kamienie nagrobne, wiem dokładnie, gdzie kto leży, i czytam bardzo dobrze.

– Nie przesadzaj z chęcią pomocy – roześmiał się. Ale był w tak znakomitym humorze, że uścisnął jej ramię. – Opowiesz mi wszystko krótko, żadnych szaleństw!

Kilka słonek przeleciało obok nich jak nocne obłoki ze swoim charakterystycznym świszczącym poszumem. A daleko na polach odezwały się derkacze. Ptaki nocy.

– Właściwie powinnam być okropnie zmęczona – powiedziała Vinga. – Byliśmy przecież na nogach całą poprzednią noc. Ale jestem tak ożywiona, jakbym w ogóle nie potrzebowała snu. Heike, mnie się zdaje, że ty nawet pojęcia nie masz, co to znaczy tak iść razem z przyjacielem, schodzić do wsi!

– Przed chwilą już mówiłaś coś bardzo podobnego – uśmiechnął się. – Ale powtarzaj to jeszcze wiele, wiele razy.

– Tak, bo ty też byłeś samotny?

– Strasznie!

Ujęła go za rękę.

– Więc jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, prawda?

– Jesteśmy – przyznał. Lecz czuł, że dławi go w gardle. Wiedział bowiem, jak to łatwo zaangażować się za bardzo w znajomość z kimś takim jak Vinga. A jemu nie wolno tego robić. Nie zniósłby więcej bólu i rozpaczy, tyle zła go już w życiu spotkało. I bardzo dobrze wiedział, że gdy tylko Vinga pozna innych młodych ludzi, zapomni o nim natychmiast. Była jak trzepoczący skrzydełkami motyl.

Po co jednak wybiegać myślami tak daleko w przyszłość? W tej chwili pragnął jedynie przeżywać tę czarowną noc. W domu, w rodzinnej parafii, o której marzył przez całe życie!

Cmentarna furtka skrzypnęła głośno i żałośnie w zawiasach.

Ciii! – szepnął w jej stronę roześmiany Heike. – Pamiętaj, że ludzie śpią! „Kto się włóczy po cmentarzu w środku nocy? pomyślą sobie. Trzeba tam pójść i zobaczyć”.

Vinga prychnęła.

– Po pierwsze, to nie jest środek nocy. Po drugie, to ludzie tutaj pracują tak ciężko w dzień, że nie mogą pozwolić sobie na taki luksus jak my, żeby nie spać wieczorami. A po trzecie, to oni są zbyt przesądni, żeby odważyli się tu przyjść.

– A tych, którzy się pracą nie przemęczają, czyli Snivela i jego rodziny, tutaj nie ma.

– O, nie wiemy nic o bratanku, tym draniu z Elistrand – stwierdziła Vinga.

Dla niej ten człowiek był draniem, chociaż go zupełnie nie znała. Bo to on „ukradł” jej ukochany dom.

– On to na pewno nie miałby ochoty tu przychodzić. A nikogo innego też do tego nie zmusi.

Czuli się bardzo dzielni.

– A my nie boimy się zmarłych – oświadczył Heike.

– Nnie, oczywiście, że nnie – potwierdziła Vinga przesadnie pewna siebie, ale głos drżał jej wyraźnie.

Heike myślał o innym cmentarzu. W Stregesti. Tam został zamknięty w trupiarni.

On, ze swoją klaustrofobią!

Opowiedział Vindze o tym. Opowiedział jej historię o tych obrzydliwych kruczych skrzydłach czy raczej paskudnych włosach. A ona dobrze rozumiała strach człowieka, którego zamknięto w takim miejscu. Uczucie, które wywoływało wszystkie lęki dzieciństwa.

Vinga była wspaniałą dziewczyną!

Teraz prowadziła go przez bramę i dalej, do najstarszej części cmentarza.

– Tutaj – powiedziała stłumionym, pełnym czci głosem. – Tutaj jest najważniejszy nagrobek!

Nagrobek był spory, ale nieszczególnie okazały.

– Przeczytaj mi napis – poprosił Heike.

Vinga sylabizowała powoli w mroku. Z latami napis stawał się coraz mniej widoczny.

– Musimy później oczyścić nagrobki – mruknęła. – Trzeba usunąć z nich ten mech.

Po chwili zaczęła głośno czytać:

– ”TENGEL DOBRY Z RODU LUDZI LODU. Urodzony w roku 1548. Zmarł w 1621. Małżonka SILJE ARNGRIMSDATTER. Urodzona w roku 1564. Zmarła w 1621. Miłość była waszą szlachetną cnotą”.

Heike stał przez chwilę w milczeniu, chłonął uroczystą atmosferę tej chwili. Spotykał przecież Tengela Dobrego, a teraz stał przy jego grobie.

– Niżej jest coś jeszcze – powiedział półgłosem.

– ”SOL ANGELIKA Z RODU LUDZI LODU. Urodzona w roku 1579. Zmarła w 1602. Na wieczną pamiątkę”.

– Na pamiątkę?

– Ona nie jest tutaj pochowana. Władze zabrały jej ciało po śmierci. Ty… ją spotkałeś, prawda?

Heike odpowiedział na jej spłoszone spojrzenie lekkim uśmiechem.

– Oczywiście. Wiele razy. To była najpiękniejsza kobieta, jaką widziałem.

Vinga skinęła głową bez żadnych podejrzeń, bez zazdrości. Wybrała z bukietu duży kwiat i położyła go przy grobowym kamieniu.

– Gdybym miał teraz coś na głowie, to bym to zdjął na znak szacunku dla tych trojga. Bo nie możemy zapominać o Silje!

– Nie, ja myślę, że Silje była co najmniej tak samo ważna dla rodu jak tamci dwoje, chociaż nie pochodziła z Ludzi Lodu.

– Była bardzo ważna. Dla Tengela, a przez to dla nas wszystkich.

– Była właściwie matką rodu, w każdym razie dla tej linii Ludzi Lodu, którą znamy.

Heike potwierdził skinieniem głowy. On poznał wielu innych, z najdawniejszych czasów. Didę i Wędrowca w Mroku, a także innych, mniej wyrazistych.

Tu jednak znajdowały się nazwiska najważniejszych. Jeszcze przez chwilę stał nieruchomo przed grobem i nawet z Vingą nie chciał się podzielić swoimi myślami.

Kiedy na koniec odetchnął głęboko, Vinga powiedziała pospiesznie:

– Jest jeszcze druga grupa grobów, których stąd nie widać. To groby wielkiego rodu Meidenów. Leży tam Charlotta Meiden. Dag i Liv. Tarald, Sunniva i Irja, a także Mattias i Hilda. Jak widzisz, znam ich wszystkich.

Jako dziecko przychodziłam tutaj często. Meidenowie mają własny grobowiec przy kościele. To był znakomity ród, trzeba ci wiedzieć. Do nich należało Grastensholm i to oni wyciągnęli Ludzi Lodu z nędzy i wpłynęli na zmianę opinii o nich. Irmelin była ostatnią potomkinią tego szlacheckiego rodu.

– No tak. A poza tym Paladinowie. To był chyba jeszcze znakomitszy ród?

– Oczywiście! Paladinowie połączyli się z Meidenami przez małżeństwo i w następnych pokoleniach potomkowie tego rodu mają też w żyłach krew Ludzi Lodu. Albo odwrotnie: potomkowie Ludzi Lodu mają w żyłach krew książęcą. Pierwszymi, jak wiesz, byli Alexander Paladin i Cecylia Meiden. Większość Paladinów spoczywa jednak na cmentarzach w Danii. Tutaj zostali pochowani tylko… Ale poczekaj, zaraz tam pójdziemy!

Pospieszyła do kolejnego, bardziej okazałego nagrobka.

– Tutaj, ten wielki kamień… Pod nim spoczywa Tristan i jego Marina. A tutaj masz Ulvhedina i Elisę.

– Zaczekaj! Ulvhedina to ja spotkałem! Czy mogłabyś położyć tutaj jeden kwiat?

– Bardzo chętnie!

Vinga z szacunkiem wybrała piękny kwiat z majowego bukietu i ułożyła go przy nagrobku.

Potem poszli dalej.

– Tutaj leży Jon Paladin i Branja. A tutaj moi dziadkowie ze strony mamy. Ulf i Tora Paladinowie.

Vinga zatrzymała się przy kolejnym grobie. Tym razem głos odmówił jej posłuszeństwa, więc tylko postawiła u stóp nagrobka naczynie na kwiaty. Heike wziął je i poszedł do studni przy cmentarnym murze, żeby nabrać wody. Vinga długo i starannie układała bukiet, aż w końcu uspokoiła się na tyle, że mogła wstać.

Heike nie musiał pytać, co jest napisane na nagrobku. Tutaj spoczywał Vemund Tark i jego małżonka, Elisabet Paladin z Ludzi Lodu.

Zapomniał, że Vinga Tark z Ludzi Lodu pochodziła, ze strony matki, z książęcego rodu. Zastanawiał się, czy ona sama kiedykolwiek o tym myśli. W każdym razie przy nim nigdy o tym nawet nie wspomniała.

Vinga odchrząknęła, a kiedy się odezwała, jej głos brzmiał żałośnie.

– A teraz, Heike, teraz pójdziemy tam, gdzie leżą Lindowie z Ludzi Lodu!

Mój ród, myślał, podążając za nią w stronę licznej grupy nagrobków ustawionych za grobami Tengela i Silje.

Vinga czytała: „ARE Z LUDZI LODU, urodzony w roku 1586, zmarł w 1660. Małżonka META, urodzona w roku 1587, zmarła w 1635”.

Jak to strasznie dawno, pomyślał Heike, niemal przerażony.

Vinga mówiła dalej:

– Na ich grobie wyryte jest jeszcze jedno nazwisko:

TROND Z LUDZI LODU, 1608 – 1625”. On umarł młodo.

– Tak, wiem. To ten, który zginął w czasie wojny trzydziestoletniej. Spotkałem go kiedyś.

Vinga powstrzymała uśmiech. Brzmiało to niczym szaleństwo, że mógł spotykać się z ludźmi, którzy nie żyli już od stuleci. Dla Heikego jednak była to rzecz najzupełniej naturalna.

– Ty wiesz, oczywiście, że on też był dotknięty dziedzictwem zła, właściwie więc nie powinien należeć do tych, którzy pomagają swojemu żyjącemu potomstwu. Był to jednak wspaniały chłopak, a zło nie zdążyło się rozwinąć w jego duszy. Ujawniło się tylko w jednej strasznej chwili, kiedy rzucił się na swego brata. I wtedy dopełnił się jego los.

– Tak – potwierdziła Vinga. – I tu właśnie masz grób tego brata.

Pokazała nagrobek z jednym jedynym nazwiskiem: „TARJEI LIND Z LUDZI LODU. Niezastąpiony”.

Po raz pierwszy pojawiało się nazwisko Lind.

Heike poczuł ukłucie w sercu, Mój przodek, pomyślał. Tarjei był jego… Zaraz, jak to będzie? Praprapraprapradziadkiem? Heike był teraz głową rodu Ludzi Lodu! Dotychczas o tym nie pomyślał!

Vinga nie zwróciła uwagi na jego roztargnienie przy grobie Tarjeja. Poszła do kolejnego nagrobka.

– Tu leżą Brand i Matylda.

Heike zbliżył się do niej z wolna, przyglądając się następnym grabom.

– ”ANDREAS LIND Z LUDZI LODU. Małżonka ELI”. Dalej „NIKLAS LIND Z LUDZI LODU urodził się w 1655, zmarł w 1713. Małżonka…” Tak, a tutaj mamy Irmelin. Irmelin Meiden. Oni zmarli w tym samym roku. Uważam, że to bardzo praktyczne. Ja też bym tak chciała, jeżeli wyjdę za mąż. W takiej sytuacji nikt nie zostaje sam na świecie.

Niełatwo było nadążać za jej refleksjami.

Odczytywała napis na kolejnym nagrobku:

– ”ALV LIND Z LUDZI LODU. Małżonka BERIT”. A tutaj… Spójrz tutaj, Heike: „ INGRID LIND Z LUD2I LODU!”

– O! – zawołał Heike. – A ja nie mam ani jednego kwiatka!

– Przyniesiemy kiedy indziej. Spójrz na ostatnie nagrobki. Tutaj jest napis: „KALEB ELISTRAND 1618 – 1695”. Wiesz, on nie miał własnego nazwiska, wobec tego przyjął nazwisko Elistrand. „Małżonka GABRIELLA PALADIN. 1628 – 1712”.

– Rodzice Villemo – szepnął Heike. – No tak, a dwie linie rodu wyemigrowały z Norwegii i, oczywiście, ich grobów tutaj nie ma. Lena Paladin, która osiedliła się w Skanii. I Mikael Lind z Ludzi Lodu, który zamieszkał w okolicach Sztokholmu. Wiesz, kiedy tak myślę, jak bardzo rozgałęziony był nasz ród, to aż trudno uwierzyć, że teraz zostało nas tak niewiele! Arv Grip z Ludzi Lodu i jego córka w Smalandii. Ingela i jej syn Ola w Sodermanlandii: A tutaj ty i ja. Wszystkiego sześć osób!

– Tak, ale jest jeszcze ten zaginiony syn Arva, Christer.

– Niestety, o nim to chyba powinniśmy zapomnieć. Nigdyśmy go nie spotkali. Ebba nic nie wiedziała o tym bogatym człowieku, który go zabrał. Możemy jedynie mieć nadzieję, że jest mu dobrze.

– Tak, skoro tamten człowiek był bogaty, to Christer przynajmniej nie cierpi niedostatku. Ale zamożność to nie wszystko.

– O, nie. Masz rację. To banalna prawda, ale prawda.

– No tak, to chyba obejrzeliśmy wszystko. Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś zobaczyć?

– Nie. Dzisiaj już nic. Dziękuję ci za pomoc! Teraz wiem, gdzie się które groby znajdują, więc później tutaj wrócę. Sam. Tyle bym chciał… Och, Vinga, nie powinno ci być przykro z tego powodu!

Vinga odwróciła się od niego.

– Idź sobie, ty! Z tymi swoimi talentami! A ja jestem zupełnie zwyczajna!

– Wcale nie jesteś taka zwyczajna – powiedział łagodnie i pogłaskał ją po policzku. – Jesteś najwspanialszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotkałem!

– Zdawało mi się, że o tej Gunilli ze Smalandii wyrażasz się podejrzanie ciepło.

– Gunilla także jest przemiłą dziewczyną, chociaż nie ma twego rozbrajającego poczucia humoru. Poza tym nie żywię dla niej żadnych uczuć oprócz po prostu rodzinnych.

Mógł tak powiedzieć z całym spokojem, bowiem po wypiciu gorzkiego wywaru z ziół, które wskazała mu Sol, bliskość Gunilli nie robiła na nim żadnego wrażenia. Zresztą i tak jej bliskość nigdy nie wywoływało w nim takiego wzburzenia, jak obecność niewiarygodnie zmysłowej Vingi.

Wyraził się jednak niezręcznie.

– Uważasz zatem, że ja jestem nie tylko krewną?

– Vinga… Wcale tego nie powiedziałem! O Boże, wyjdźmy przynajmniej z tego cmentarza!

W drodze do domu Heike szedł szybko, ze złością, nie zważając, czy Vinga nadąża za nim, czy nie. Był wściekły na siebie dlatego, że nigdy nie potrafił starannie dobierać słów, a także z powodu tych wszystkich myśli, które kłębiły się w jego nieszczęsnej, udręczonej głowie.

Gdyby mógł widzieć minę kuzynki, byłby jeszcze bardziej rozgoryczony. Vinga biegła za nim lekkim krokiem, a wyglądała jak dziecko, któremu obiecano piękny prezent. Szła podśpiewując cichutko pod nosem.

Загрузка...