ROZDZIAŁ X

Kiedy adwokat Sorensen przemyślał gruntownie sprawę, wyruszył do modnej gospody, w której zbierali się urzędnicy państwowi, prawnicy, wyspecjalizowani w wyszukiwaniu kruczków prawnych i tym podobne towarzystwo, by w środku dnia zjeść posiłek. Przychodziły tu także rozmaite gryzipiórki i podrzędni biuraliści, którzy za pieniądze gotowi byli załatwić wszystko. Siadywali tam chętnie, wyobrażając sobie, że należą do lepszych sfer.

Prawdziwi reprezentanci palestry spoglądali na nich z pogardą i przy każdej okazji wysyłali do diabła.

Sorensen zaliczał się do solidnych członków adwokatury, ale to była iluzja. Był po prostu zręczniejszy niż inni w ukrywaniu swoich podejrzanych sprawek. Miał kilku przyjaciół, także adwokatów, z którymi zawsze zajmował w gospodzie ten sam stół. Koledzy byli już na miejscu, kiedy wszedł. Sorensen niczym żaglowiec sunął przez salę z uniesioną głową i łaskawym uśmiechem niezwykle pewnego siebie człowieka na wargach. Kłaniał się na prawo i na lewo urzędnikom różnego rodzaju, ale wyłącznie wyższej rangi. Drobnych kancelistów nie dostrzegał.

Tego dnia jednak jego urodziwa niczym z obrazka twarz nosiła ślady wzburzenia.

– Wyglądasz na zdenerwowanego – stwierdził jeden z przyjaciół.

Adwokat Sorensen usiadł, lustrując pospiesznie nieduże, mroczne wnętrze lokalu, zatrzymując wzrok na małych szybkach okien i miedziorytach zawieszonych na ścianach. Przedstawiały one mniej lub bardziej podchmielonych ludzi w czasie jakiegoś dość, zdaje się, orgiastycznego przyjęcia. Skinął na kelnerkę i zamówił jak zwykle karafkę wina, po czym zwrócił się do kolegów.

– No tak, wygląda na to, że znalazłem się w niezłych tarapatach! – roześmiał się jakoś sztucznie.

– Co ty mówisz? – w głosie pytającego trudno było nie zauważyć ironii. – Opowiedz, co się stało! Czyżby któraś z twoich przyjaciółeczek popadła w kłopoty?

– Ech, niestety, takie proste to nie jest! Nie, sprawa jest dużo gorsza. Czy ktoś z was widział ostatnio Snivela?

Za jego plecami siedział przy stoliku pewien starszy mężczyzna, który słysząc te słowa nastawił uszu, bo w sali panował szum.

Jeden z przyjaciół Sorensena odparł:

– Snivel pojechał do Moss w jakiejś sprawie dotyczącej tamtejszej odlewni żelaza. Dlaczego pytasz?

– Coś mi się zdaje, że piekło spuściło wszystkie swoje psy z łańcuchów. Muszę do niego natychmiast napisać. Albo nie, najlepiej będzie, jeśli jeszcze dzisiaj wyślę do niego specjalnego kuriera. W takim przypadku już jutro będę miał odpowiedź. Bo teraz naprawdę sytuacja jest groźna!

– No, ale co się takiego stało?

Sorensem zrobił wymowną pauzę, a potem oświadczył:

– Pojawił się prawdziwy dziedzic Grastensholm!

– Pojęcia nie miałem, że istnieje jakiś dziedzic.

– My też nie. On po prostu spadł z nieba!

Koledzy Sorensena rozsiedli się wygodniej. Jeden z nich powiedział półgłosem:

– A jak będzie z Elistrand? Tym twoim „małym gniazdkiem na wsi”?

– Ciii! – syknął Sorensen, jakby Vinga siedziała gdzieś w pobliżu. – Również i zaginiona córka byłych właścicieli Elistrand się odnalazła i chce dochodzić swoich praw. To właśnie ona przyszła dzisiaj, żeby mnie prosić o prawniczą pomoc dla nich obojga. Mnie! Boże święty! Ona się nigdy nie może dowiedzieć, że to ja kupiłem na licytacji ten dwór! Wiesz, żadne z nich nawet nie przypuszcza, że Snivel jest moim stryjem. Mamy przecież różne nazwiska. [Snive – w języku norweskim: nosacizna, zakaźna choroba zwierząt, przede wszystkim koni, groźna także dla człowieka (przyp. tłum.)]

– Rzeczywiście. A właściwie to skąd on wziął to swoje nazwisko… dość, trzeba powiedzieć, trafne?

– W młodości był przez jakiś czas właścicielem dworu o takiej właśnie nazwie, ale dwór nie miał wielkiej wartości, więc szybko go sprzedał. Za podwójną cenę, ma się rozumieć – wyjaśnił Sorensen z uśmiechem zadowolenia.

– Tak, Grastensholm jest niewątpliwie dużo bardziej reprezentacyjne – dodał ktoś inny obojętnie. – Zastanawiam się, co Snivel teraz powie.

– Och, on na pewno znajdzie jakąś metodę.

– Zgodną z prawem?

Sorensen wzruszył ramionami.

– Powiedziałem, że on znajdzie metodę. Na pewno nie dopuści, żeby doszło do procesu. Choć i proces na pewno by wygrał. Ale on po prostu nie będzie chciał mieć nieprzyjemności.

Mężczyzna przy sąsiednim stoliku, który przysłuchiwał się rozmowie, zwrócił uwagę, że Sorensen posługuje się określeniem: metoda, zamiast – wyjście. To sprawiło, że zaczął pociągać nosem, jakby poczuł jakiś smród.

– No, a co z Elistrand? – zapytał inny z przyjaciół Sorensena.

– Zamierzam je utrzymać. Zakochałem się w tym dworze od pierwszego wejrzenia, jeszcze kiedy tam jeździłem ze względu na interesy Tarka. Ten majątek będzie mój, powiedziałem sobie wtedy. A jaki wytworny dom! Urządzony przez potomka książęcego rodu, mogę was zapewnić! Zbudował go przecież Alexander Paladin.

– Wiemy, wiemy, przecież byliśmy tam na przyjęciu, kiedyś go obejmował! – wołali koledzy. – Rzeczywiście, czarujące miejsce. Rezydencja godna tak znakomitego adwokata. Ty chyba jednak mocniej siedzisz w siodle niż Snivel z jego pozycją w Grastensholm?

– Tak, naturalnie!

Jeden z zebranych, patrząc w sufit, powiedział znacząco:

– Nawet jeśli zaczną chodzić słuchy o nepotyzmie?

– Że Snivel jako egzekutor faworyzował swoich krewnych, chcesz powiedzieć? Z tego, co mówi dziewczyna, ludzie w parafii już dawno o tym gadają.

– Niedobrze. Niedobrze!

Wino rozgrzewało Sorensena i czyniło go mniej ostrożnym.

– Sami zagrodnicy, kto by się tam nimi przejmował! Ale ja rozważam inne wyjście. Dziewczyna jest odkryciem, to perła, podobnej za moich czasów w Christianii nie było. Jagnięce mięsko, moi panowie, taka kruchutka i delikatna, że… mmm! – Cmoknął wymownie swoimi zmysłowymi wargami końce palców. – Jeżeli będą kłopoty, to się z tą panienką ożenię i tym sposobem utrzymam Elistrand. Nie będzie to wymagało z mojej strony specjalnej ofiary, mogę was zapewnić. W ogóle jestem zdecydowany uwolnić ją od dziewictwa, bez względu na okoliczności. A im szybciej, tym lepiej!

– Jakże to się nazywa ów smakowity kąsek?

– Vinga Tark z Ludzi Lodu. A jej krewny, który wyobraża sobie, że jest dziedzicem Grastensholm, nazywa się Heike Lind z Ludzi Lodu. Podobno jest jednym z tych potworów, jakie zdarzają się w tej rodzinie.

– E tam, potwory! Babskie gadanie, nic więcej!

– O nie, widziałem jednego z nich, nazywał się Ulvhedin Paladin z Ludzi Lodu. Znałem też Ingrid Lind z Ludzi Lodu, ostatnią właścicielkę Grastensholm. Ale to była piękna wiedźma, aż do samego końca. Zresztą oboje z Ulvhedinem byli starzy niczym trolle, kiedy ich poznałem. Ów Heike jest, niestety, młody – mruknął na koniec pod nosem.

– Nie boisz się, że i tobie urodzi się potworek?

– Oszalałeś? Przecież ja nie zamierzam płodzić z tą dziewczyną dzieci! Tego się zawsze wystrzegałem, dzieci to okropny kłopot.

– Jak ona wygląda?

– Cudownie! Po prostu rozkosznie! Złociste włosy, spływające w lokach na ramiona, twarzyczka okrągła z najbardziej niewinnymi, ufnymi oczyma na świecie. Jestem całkowicie pewien, że można ją uwieść; a ona nawet nie zauważy, co się dzieje! A przy tym ubranie wskazuje na majątek też nie do pogardzenia. Suknia pastelowobłękitna w delikatny różany wzór. Boże, nigdy jeszcze nie widziałem tak wdzięcznej dziewczyny. – Sorensen zachichotał obleśnie. – Ona powiedziała, że suknię podarował jej kuzyn, i to dzisiaj. To tak jakby troll chciał sobie bogactwem kupić przychylność księżniczki!

– A gdzie oni mieszkają?

– Według tego, co powiedziała, przenoszą się z gospody do gospody. Ja natychmiast poleciłem jej zajazd „Pod Błękitnym Pucharem”, żeby wiedzieć, gdzie jej szukać w razie czego, gdyby to miało być potrzebne… Ale i tak przyjdą do mnie w czwartek, więc nie muszę się martwić. Najpierw powinienem się porozumieć ze stryjem.

Przyjaciele adwokata odnieśli się do tego sceptycznie.

– Czy naprawdę chcesz się podjąć prowadzenia ich sprawy?

– No, nie, czyś ty oszalał? Nie mogę przecież bronić tej dziewczyny przede mną samym! I wiecie co? Ona mnie prosiła, żebym im znalazł jakiegoś adwokata, gdybym sam nie mógł im pomagać. Dobrze zapłacą, zapewniała. A ja obiecałem, że się rozejrzę. Rozumiecie więc, że czas nagli.

– Owszem, owszem – zachichotał jeden z zebranych. – Już zacieram ręce. Nikt dobrowolnie nie wystąpi przeciwko Snivelowi, bo byłby przegrany od samego początku, ale ja chętnie popatrzę, jak się sprawy potoczą. To będzie podniecające!

– Nie, w sprawie przeciwko Snivelowi nie mają żadnych szans – przekonywał inny.

– Przeciwko mnie też nie – zapewnił Serensen. – Jak tylko usidlę tę panienkę, będzie mi we wszystkim uległa. A z nim obejdę się bez litości.

– Zdawało mi się, że masz zamiar się z nią ożenić?

– W najgorszym razie, tak. Ale tak daleko rzeczy nie zajdą. Jestem pewien, że nie będzie nawet procesu.

Przyjaciele milczeli trochę skrępowani. Sami też nie mieli nigdy skrupułów, gdy chodziło o wygranie sprawy, ale myśl o człowieku, który miał za przeciwnika Snivela, budziła w nich dreszcz zgrozy.

Mężczyzna przy sąsiednim stoliku odczuwał to samo.

Zaczęli rozmawiać o innych sprawach, zaś ów obcy starszy mężczyzna za nimi wstał w milczeniu od stolika i wyszedł z gospody.

Na ulicy przystanął.

Pastelowobłękitna suknia w różany wzorek? To mu coś przypominało.

Pewna młoda Dunka trafiła kiedyś do domu jego kuzynki… była to dość lekkomyślna dama, należąca do budzących najwięcej zastrzeżeń kręgów towarzyskich, gdzieś na peryferiach królewskiego dworu. Była zamieszana w jakiś uczuciowy dramat, poniosła śmierć pod kołami powozu i nikt nie umiał powiedzieć, czy to zazdrosna żona wypchnęła rywalkę na ulicę, czy też był to po prostu nieszczęśliwy wypadek.

Teraz nie miało to już znaczenia. Ważniejsze, że materiał, który opisywał Sorensen, on widział u swojej kuzynki. Owa lekkomyślna Dunka go pokazywała, a wszyscy chwalili jej dobry gust. Wybierała się do krawcowej, zamierzała uszyć z tego suknię. Wymieniła nawet nazwisko krawcowej.

Vinga Tark dostała nową suknię od swego kuzyna właśnie dzisiaj? To znaczy, że znalazła u krawcowej coś gotowego. Dość niezwykły zbieg okoliczności.

Tamta dama nigdy nie odebrała sukni, bo zmarła.

Czy mogłoby tu chodzić o jedną i tę samą kreację?

Wiele na to wskazuje.

Jak nazywała się krawcowa?

Sypriansdatter? Sorensen? Nie, to ten skorumpowany adwokat! Salvesen? Sebastiansen? Sebastiansdatter! Tak! Przypomniał sobie!

Musi się natychmiast dowiedzieć, gdzie ona mieszka.

Dom kuzynki znajdował się niedaleko, nie minęło zatem więcej niż pół godziny, a starzejący się mężczyzna znalazł się w izbie pani Sebastiansdatter, dość zdziwiony, że mieszka ona tak blisko domu Sorensena. Trzeba działać nadzwyczaj ostrożnie, żeby uniknąć kolizji.

– Tak, to prawda, była tu przed południem młoda panna i kupiła tę suknię. Nie, żaden mężczyzna jej nie towarzyszył, kupowała sama. Piękna niczym elf, a jak ślicznie wyglądała w tej sukni! Panienka jest bogata, złożyła kosztowne zamówienie. Czy zrobiłam coś niewłaściwego? Z tą suknią? Może pan chciałby ją zabrać? – mówiła pani Sebastiansdatter niemal jednym tchem.

– Nie, nie, w żadnym razie! Muszę tylko jak najprędzej odnaleźć panienkę. Zapomniałem jej powiedzieć coś bardzo ważnego.

– A, więc o to chodzi. Proszę zaczekać, ja tu zapisałam…

Przybysz czekał cierpliwie. Na jego wargach igrał przebiegły uśmieszek.

– O, proszę spojrzeć. Panienka nazywa się Vinga Tark, ja szyłam także dla jej nieboszczki matki, pani Elisabet z Elistrand. To była elegancka dama i wysokiego rodu. Ach, jakie to smutne, co się z nią stało! O, tu wszystko zapisałam: dwie suknie, dwa płaszcze…

– Dobrze, dobrze, ale ma pani jej adres?

Pani Sebastiansdatter opuściła notes.

– Nie. Ona mi nie podała żadnego adresu.

– Czy ona może mieszka w jakiejś gospodzie?

– Och, nie, jej kuzyn nie chce się pokazywać ludziom. Panienka mówiła, że ze względu na jego wygląd… ludzie są dla niego okrutni.

Ach, tak? A zatem ona oszukała Sorensena?

Krawcowa nie przestawała mówić:

– Nie, oni mieszkają gdzieś w lesie, w rodzinnej parafii. O ile dobrze zrozumiałam, muszą się ukrywać. Wspomniała o czymś… co to ona mówiła? Że pożyczyli… O, Boże, co to oni pożyczyli? Ona była taka miła i taka rozmowna, wie pan, wcale nie jest zarozumiała.

Że pożyczyli… Ach, już wiem: pożyczyli konia od Eirika!

Popatrzyła na niego, dumna ze swojej pamięci.

– Od Eirika?

– Tak. Nic więcej nie mówiła. Ale ma do mnie przyjść za dwa tygodnie, więc jeśli pan…

– Dziękuję. Ale ja chyba znam tego Eirika.

Nie znał go, oczywiście, ale miał trop, za którym zamierzał pójść.

Jeszcze tego samego popołudnia wyruszył swoim powozem do parafii Grastensholm.

Wiedział bowiem, że czas nagli. Nie ma ani chwili do stracenia!

Zatem oni się ukrywają. Nawet przed własnym adwokatem. No, no, rozsądni młodzi ludzie!

To jednak oznacza, że nie powinien w Grastensholm o nich rozpytywać. Powinien odszukać Eirika.

Zostawił tę sprawę stangretowi, ale byli obaj na tyle ostrożni, by nie pytać w Elistrand czy Grastensholm, lecz w najbliższej zagrodzie komorniczej.

No tak, Eirik, on ma dożywocie w małej zagrodzie na skraju lasu. Trzeba jechać tamtą drogą i…

Komornicy patrzyli za powozem, dopóki nie zniknął w lesie. Czego tacy eleganccy ludzie mogli chcieć od Eirika? Ciekawe.

U Eirika jednak przybysza czekały trudności. Usta komornika były zamknięte na siedem pieczęci. Pozostali członkowie rodziny zniknęli, nagle wszyscy mieli jakieś bardzo pilne zajęcia.

Nie, tutaj nie ma żadnej Vingi ani Heikego Linda. Skąd to szanownemu panu przyszło do głowy?

Gość był więc zmuszony wyłożyć staremu całą historię.

Eirik przyglądał mu się, mrugając oczyma. I nagle znalazła się i Vinga, i jej kuzyn, mieszkają w małej zagrodzie w głębi lasu. Ustalono, że Eirik musi także jechać (w pięknym powozie), w przeciwnym razie oboje na widok obcych znikną bez śladu.

Gość dał staremu napiwek i prosił, żeby wsiadł do powozu. Eirik rozpromienił się. Opłacalne przedsięwzięcie, doprawdy! Rodzinie komorników zaczęło się dużo lepiej powodzić, od kiedy Heike pojawił się w parafii.

Żeby tylko jeszcze udało mu się wyrzucić tych poganiaczy niewolników z Grastensholm i Elistrand i żeby dwory znowu należały do Ludzi Lodu, to cała parafia zakrzyknie: hura!

Vinga posprzątała w zagrodzie przeznaczonej dla kozy i zadbała, żeby zwierzę miało wszystko, czego mu potrzeba. Koza zaczęła dawać dużo więcej mleka, odkąd sprowadzili się do domu Simena, wokół którego rosła bujna trawa.

Kiedy znowu weszła do izby, zastała Heikego obok kryjówki, w której znajdował się skarb, trzymającego w rękach niezwykłą butelkę Shiry.

Był tak pogrążony w myślach, że nie zauważył wejścia Vingi. Uniósł amforę z górskiego kryształu pod światło i poruszał nią, a naczynie skrzyło się i mieniło. Izdebka była ciemna, jedyne światło wpływało przez nieduże okienko, a Heike trzymał butelkę tak, że ów świetlny strumień musiał się w niej załamywać.

Nietrudno było zauważyć wodę wewnątrz butelki. Nie ubyło ani odrobiny, wypełniała butelkę aż po brzeg szyjki, chociaż minęło ponad pół wieku, od kiedy Shira przyniosła ją z Góry Czterech Wiatrów.

– Nad czym tak rozmyślasz? – zapytała Vinga.

Heike drgnął gwałtownie.

– Vinga, nie wolno ci mnie straszyć! Przecież mogłem upuścić butelkę!

– Przepraszam! O czym myślałeś?

– Naszło mnie takie nieznośne pragnienie, żeby… że, no… gdybym spróbował wody, jedną czy dwie kropelki… to wtedy stałbym się może zwyczajnym człowiekiem.

– Chcesz tego?

– Jeśli chodzi o wygląd, to tak. Ale czy słyszałaś kiedykolwiek o człowieku, który by pragnął mieć inną duszę?

– Nie – odparła z uśmiechem. Podeszła do niego i wyjęła mu butelkę z rąk. – Myślę, że powinieneś zapomnieć o tym pragnieniu. Uważam, że to wyjątkowo głupie.

– Dlaczego?

Vinga umieściła butelkę na powrót w skrytce.

– Dlatego, że wiesz, co byś stracił, ale nie wiesz, co możesz zyskać.

– To zbyt ogólnikowa odpowiedź.

– Shira utraciła swoją siłę i stała się zwyczajną dziewczyną – odparła, patrząc mu surowo w oczy. – Ty nie możesz sobie na to pozwolić, skoro masz walczyć o dom Ludzi Lodu.

– Mam jeszcze alraunę.

– A może ona cię zawiedzie, kiedy będziesz jak wszyscy inni? A może także nasi przodkowie rzucą cię na pastwę losu, skoro nie będziesz mógł ich więcej widzieć. A poza tym ja nie chcę, żebyś wyglądał inaczej. No, ale to nie ma znaczenia.

– Nie – zaprotestował cicho. – Ma znaczenie! Ale mimo to bardzo bym chciał wyglądać choć trochę mniej strasznie.

– Mnie się podobasz! – oświadczyła Vinga krótko. – Ale być może ja mam niezwykły gust.

– Chyba rzeczywiście masz – powiedział Heike głosem tak ostrym, że można by się o niego skaleczyć. O butelce jednak więcej nie wspominał.

W chwilę potem Vinga dokonała dość przerażającego odkrycia: Heike wyjął cały skarb Ludzi Lodu z kryjówki. Uderzył ją wyraz jego oczu, kiedy wpatrywał się w skarb, a dłonie błądziły od jednego przedmiotu do drugiego. W jego oczach widziała przemożną, nieugaszoną żądzę posiadania!

Od dawna zresztą mówiono w rodzinie, że dotknięci odczuwają nieodparte pragnienie posiadania skarbu. Że gotowi są iść po trupach, byleby tylko go dostać.

– On należy wyłącznie do ciebie, wiesz o tym – powiedziała tak obojętnie, jak tylko mogła.

Heike spojrzał na nią, jakby go wyrwała z koszmarnego snu.

– Naprawdę? Tak… No oczywiście, masz rację. Solve często mówił o skarbie. Że powinien go mieć, bo przecież on też był dotknięty. Ale nie miał odwagi zjawić się tutaj.

Vinga bez słowa skinęła głową.

Heike mówił dalej:

– Ale jak to się stało, że skarb znajdował się w Grastensholm? Z tego co słyszałem, to po śmierci Ingrid miała go odziedziczyć twoja matka, Elisabet. Solve wściekał się z tego powodu, uważał, że Elisabet nie jest tego godna. Ale przecież twoja matka miała zdolność leczenia ludzi, a nikt nie wiedział, co się dzieje z Solvem, nie mówiąc już o tym, że nikt nie wiedział o moim istnieniu.

– Tak, a poza tym ciocia Ingrid zmarła nie tak dawno temu. A moi rodzice uważali, że skarb najbezpieczniejszy jest właśnie w Grastensholm. Zresztą mama nigdy nie miała na niego specjalnej ochoty.

– Posłuchaj no, Vinga! Te podejrzliwe spojrzenia wcale mi się nie podobają. Co ty sobie myślisz? Że stanę się niebezpieczny, jeśli nie dostanę skarbu?

Na to Vinga nie odpowiedziała.

– Moi rodzice zawsze wierzyli, że Solve przyjedzie do Norwegii i obejmie swoje dziedzictwo. Rozmawiali też, oczywiście, o tym, by zabrać skarb do Elistrand, ale jakoś do tego nie doszło. A potem umarli…

Heike pogładził palcem jej policzek.

– A ty byłaś za mała, żeby wiedzieć, jakie to ważne, by dobrze ukryć skarb. Ale książki Mikaela uratowałaś!

– Uratowałam! – potwierdziła dumna jak paw.

– Zechcesz mi je kiedyś przeczytać?

Vinga była wzruszona.

– Oczywiście, bardzo chętnie. Ale kiedy? Może jutro rano?

– Jeśli starczy nam czasu – roześmiał się. – Mamy dużo pracy. Musimy wszystko dokładnie zaplanować.

– Tak. Heike, wciąż zastanawiam się nad pewną sprawą. Z tego co wiemy, to w Grastensholm nie ma nikogo oprócz służby. Co by się stało, gdybyś pod nieobecność Snivela zajął dwór? Wtedy on by nie mógł tu wrócić.

– Myślisz, że i ja się nad tym nie zastanawiałem? Ale wyobraź sobie, co by się wtedy stało! Snivel jest przecież prawnikiem! Może mnie oskarżyć o napad, naruszenie spokoju domu, wtrącić do więzienia, zanim zdążę znaleźć jakąś prawniczą pomoc. Nie mogę przecież stawać w sądzie sam bez ochrony jakiegoś ważnego urzędnika! W przeciwnym razie Snivel osądzi mnie, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, a do tego, Vingo, nie mogę dopuścić! Wszystko tylko nie to!

We wzburzeniu bardzo u niego rzadkim zasłonił twarz rękami.

– Tylko nie więzienie, chcesz powiedzieć – szepnęła Vinga. – Tak, ja to rozumiem.

– Nie mogę dopuścić do tego, by mnie zamknięto w celi. Odebrałbym sobie życie, i to wcale nie jest czcza pogróżka.

Vinga pomyślała o małym chłopcu imieniem Heike, który wiele lat swego dzieciństwa spędził siedząc skulony w ciasnej klatce. Był kłuty i dźgany szpikulcami, i to przez własnego ojca, obciążonego dziedzictwem zła Solvego. Podeszła do rozdygotanego kuzyna i próbowała go jakoś uspokoić.

– Ja wiem, ja wiem – powtarzała. – To się nie może stać. Nikt cię nie wtrąci do więzienia.

Oplótł ją ramionami i przytulił twarz do jej włosów. Teraz mogła się przekonać, że jej niosące otuchę słowa były mu naprawdę potrzebne. Przypomniała sobie także tamten moment, kiedy Heike opowiedział jej o swoim dzieciństwie. I o tym, jak całkiem niedawno temu zamknięto go w trupiarni na tym upiornym cmentarzu. O panice, która go wtedy ogarnęła, i o tym, że pozdzierał sobie paznokcie aż do krwi, by się stamtąd wydostać.

– To się nie może powtórzyć – szeptała wciąż Vinga uspokajająco, głaszcząc go po twarzy. – Nigdy, nigdy więcej!

Heike z całych sił starał się zwalczyć strach. Vinga chciała mu pomóc, rozmawiając o powszednich sprawach.

– Tutaj też mieszkasz w ciasnej komórce. Możesz tam spać?

Nareszcie odetchnął głęboko i wyprostował się.

– Oczywiście, że tak, bo wiem, że w każdej chwili, gdy zechcę, mogę otworzyć drzwi.

– Tak, naturalnie, nie pomyślałam o tym. Heike, jak dobrze jest nam teraz razem, prawda? Tacy jesteśmy sobie bliscy, a mimo to nie mam ochoty… No wiesz, co mam na myśli.

Uśmiechnął się do niej. W wieczornym mroku jego groteskowa twarz wydawała się niemal piękna. A Vinga wiedziała, że to jego dobroć łagodzi rysy.

– Wiem – powiedział. – Ja też nie odczuwam pożądania. Ponieważ to, co jest między nami, opiera się nie tylko na erotyzmie. Mamy coś więcej, stoimy wspólnie na dużo pewniejszym gruncie. I to jest bardzo piękne.

– Tak, ale… Heike, skoro mamy tyle wspólnego… dlaczego ty mnie nie chcesz? Dlaczego nie możesz spać tutaj, w izbie? Dlaczego wciąż mnie od siebie odpychasz?

– Dlatego, że masz szesnaście lat, Vingo!

– Niedługo skończę siedemnaście!

– To mała różnica. Wrócimy do tej kwestii, kiedy będziesz miała dwadzieścia.

– Nie, no wiesz co!

– Dobrze, wobec tego dziewiętnaście.

– Osiemnaście. I nie sądzę, bym się do tego czasu miała zmienić.

Potrząsnął głową i roześmiał się.

– Ty, która oglądasz się za każdym młodym chłopcem? Vinga, to, co robiliśmy dzisiaj na wozie, nie ma znaczenia, to nie czyni żadnemu z nas szkody, a raczej przeciwnie. Ale zdarzyło się to po raz ostatni! Zapamiętaj to sobie!

– Dopóki nie skończę osiemnastu lat?

– Dobrze, powiedzmy osiemnastu. Zobaczysz, że będziesz wtedy myślała zupełnie inaczej niż dzisiaj. „Ten cały Heike, jak mogłam posunąć się do tego, żeby znosić jego bliskość? Skoro jest tylu innych?” Tak będziesz wtedy myślała, mogę się założyć.

– Nie przystoi ci ta samokrytyka, Heike. Powinieneś dać sobie z tym spokój.

– Muszę stale patrzeć na siebie krytycznie, nie rozumiesz tego? Żebym sobie nie zaczął wyobrażać niestworzonych rzeczy, bo później ciosy będą jeszcze boleśniejsze.

– Ech, jesteś jak stary koń w maneżu, który chodzi w kółko po tym samym torze, żeby się nie wiem co działo… Ciii!

Zaczęli nasłuchiwać.

– Zbliża się tu jakiś wóz, zaprzężony w jednego konia – szepnęła Vinga, patrząc na Heikego rozszerzonymi ze strachu oczyma.

W jego oczach pojawiły się ogniki.

– Może to ten twój stary koń z maneżu? Nie, to chyba jakaś poważna sprawa! Czy koza jest w chlewiku?

– Oczywiście!

– Żadne pranie nie suszy się na dworze?

– Nie. Heike, ja muszę uciekać! Ogarnia mnie panika, pomóż mi!

– Schowaj się. Wyjrzę ostrożnie przez okno, zobaczę, co się dzieje.

Vinga na czworakach przemknęła pod ścianą.

– To jakiś ładny ekwipaż – mruknął Heike, starając się, żeby go nie było widać przy oknie. – Ze stangretem… A obok stangreta siedzi Eirik! Och, nie, Eirik, jak mogłeś nam coś takiego zrobić? O co ci chodzi?

Heike przykucnął pod ścianą obok Vingi.

– Powóz się zatrzymał. O, przeklęci! A myśmy myśleli, że na Eiriku można polegać!

– Co teraz zrobimy?

– Musimy siedzieć cicho i udawać, że nas nie ma.

Otoczył ją opiekuńczo ramieniem i siedzieli tak, bojąc się niemal oddychać, oparci o ścianę. Vinga dygotała tak osikowy liść. Dawny lęk opanował ją znowu.

– Heike! – usłyszeli ożywiony głos Eirika.

Dłoń Heikego zacisnęła się ostrzegawczo na ramieniu Vingi.

Rozległo się stukanie do drzwi.

– Heike, ten pan jest przyjacielem. On chce być waszym adwokatem!

Heike i Vinga popatrzyli na siebie bez słowa.

– To jest pan adwokat Menger i ma własne porachunki ze Snivelem!

Heike wahał się. Nim zdążył cokolwiek postanowić, Eirik odezwał się znowu:

– On mówi, że panna Vinga nie powinna była chodzić do Sorensena, bo to on zagarnął Elistrand. To znaczy Sorensen. On jest bratankiem Snivela!

– To rozstrzyga sprawę – powiedział Heike i wstał. – Chodź, Vinga!

Otworzyli drzwi i wpuścili Eirika do środka, a razem z nim tego starszego pana, który był tak wychudzony, że zdawało się, iż w każdej chwili może umrzeć. Obcy odwrócił się do Heikego plecami. Oddychał z trudem, towarzyszyło temu świszczące rzężenie, przybysz nikomu nie podał ręki na powitanie.

– Dzień dobry – powiedział z wysiłkiem. – Jestem adwokat Menger. Czy możemy porozmawiać przez chwilę? Heike ukłonił się, przedstawił Vingę i siebie i zaproponował gościowi jedyne siedzące miejsce w izbie. Eirik stał przez chwilę w progu, nie mogąc opanować ciekawości, potem jednak oświadczył, że pójdzie na dwór i porozmawia ze stangretem. Wszyscy skinęli mu życzliwie głowami, adwokat wpatrywał się w Heikego.

– Posłuchajcie teraz – rzekł Menger, kiedy zostali sami. – Powodem, który sprawił, że tutaj przybyłem, jest pewna rozmowa, podsłuchana dzisiaj przeze mnie w gospodzie w Christianii. Uznałem, że sprawa jest niezwykle pilna, i dlatego bez zwłoki wyruszyłem w drogę.

– To dość długa podróż – powiedział Heike przeciągle, nie kryjąc sceptycyzmu. – I jakim sposobem pan nas odnalazł? Czy to znaczy, że Sorensen także wie, gdzie mieszkamy?

– Nie, nie, on myśli, że zatrzymaliście się w gospodzie „Pod Błękitnym Pucharem” – uśmiechnął się Menger. – Dotarłem tu dzięki wielu przypadkowym zbiegom okoliczności, które naprowadziły mnie na wasz ślad.

Opowiedział o sukni, o której wspomniał Sorensen, o tym, jak on sam odszukał krawcową, i o tym, co mu ona powiedziała o koniu Eirika…

– Chwileczkę – wtrąciła Vinga. – Powiedział pan, że to adwokat Sorensen jest obecnie właścicielem Elistrand. Coś mi się tu nie zgadza. Eirik, co tam Eirik, wszyscy w całej parafii musieliby o tym wiedzieć! A Eirik nic o tym nie wspomniał.

– Nie ma w tym nic dziwnego. Bo tak naprawdę to ten oszust nazywa się Sigurd Sorensen Hvitbekk i tutejsi ludzie znają go tylko pod nazwiskiem Hvitbekk. Dobrze jest czasami mieć kilka nazwisk i móc wybierać zależnie od potrzeby. On był przecież adwokatem ojca panienki, więc to jasne, że pod tamtym nazwiskiem nie chce tu występować.

– Rozumiem. A dlaczego pan się nami interesuje?

– O, nie mam czego ukrywać. Przed wieloma laty to ja byłem kandydatem do urzędu sędziego ziemskiego i spraw majątkowych. Byłem najstarszym i najbardziej doświadczonym wśród oczekujących na to stanowisko. Przez całe zawodowe życie przyświecał mi właśnie ten cel. Snivel jednak, choć był ode mnie dużo gorszy, zdołał mnie wyprzedzić. Dzięki zmowie, protekcji, korupcji… Ale pozbawienie mnie stanowiska wcale go nie zaspokoiło. On mnie po prostu zniszczył. Jako adwokat stałem się martwy, rozgłosił wszędzie, że zajmuję się podejrzanymi interesami, że pracuję nieuczciwie, co nie jest prawdą, ale teraz mogę liczyć jedynie na takie sprawy, których nikt inny nie chce. A zatem wy, moi przyjaciele, i wasza sprawa, to dla mnie jedyna szansa. Jeśli uda mi się ją doprowadzić do końca, to będę mógł wrócić do zawodu, zostanę zrehabilitowany. A poza tym od dawna jedynym marzeniem mojego życia jest zniszczyć Snivela. I bardzo chętnie pociągnąłbym razem z nim w dół jego nieuczciwego bratanka. Dlatego, panno Vingo, kiedy usłyszałem w gospodzie, że pani prosiła Sorensena o znalezienie innego adwokata, który zechciałby wam pomóc, czego on naturalnie nie zamierzał zrobić, uznałem, że może państwo zainteresowaliby się moją osobą. Interesuje państwa moja propozycja?

– Bardzo – odparł Heike.

Загрузка...