Rozdział 6 Dzięki, Moder pozwól mi umrzeć!

— Powinieneś wyjść ze swego pokoju — zasugerowała zjawa łagodnie. — Pokaż się światu. Stań z nim twarzą w twarz. Nie ma się czego bać!

— Znowu ty? — jęknął Burris. — Zostaw mnie w spokoju!

— Jak mogę cię zostawić? — zapytało jego drugie ja.

Burris wpatrywał się w gęstniejącą ciemność. Dzisiaj jadł już trzy razy, więc pewnie nastała już noc. Nie obchodziło go to. Lśniący podajnik dostarczał mu żywność, o jaką poprosił. Zmiany dokonane w jego ciele usprawniły system trawienny. Zmiany jednak nie były duże. Niewielkie to szczęście, ale mógł jeść ziemskie jedzenie. Bóg jeden tylko wiedział, skąd brały się jego enzymy, ale były to te same enzymy. Renina, pepsyna, lipazy, amylaza, trypsyna, ptyalina. Cały zestaw. Co się stało z jelitem cienkim? Jaki był los dwunastnicy i innych organów? Co zastąpiło krezkę i otrzewną? Wszystkie zniknęły, ale renina i pepsyna nadal wykonywały swoje zadania. Tak przynajmniej orzekli ziemscy lekarze. Burris czuł, że najchętniej przeprowadziliby sekcję, żeby bliżej poznać jego sekrety. Jeszcze nie. Jednak jeszcze nie. Zbliżał się do tego momentu, ale to jeszcze potrwa.

Zjawa jego dawnej szczęśliwości nie chciała zniknąć.

— Spójrz na swoją twarz — powiedział Burris. — Twoje powieki poruszają się w głupi sposób — z góry na dół i mrugają. Oczy są tak prymitywne. Kurz dostaje ci się do gardła przez nos. Muszę przyznać, że jestem znacznie doskonalszy niż ty.

— Oczywiście. Dlatego właśnie mówię — wyjdź! Niech ludzkość cię podziwia.

— Kiedy to ludzkość podziwiała swoje udoskonalone modele! Czy pitekantropus zachwycał się pierwszymi (neandertalczykami? Czy neandertalczycy podziwiali człowieka rozumnego?

— Analogia nie jest właściwa. To nie ewolucja pozwoliła ci wyprzedzić ludzkość. Zmiana przyszła z zewnątrz. Nie mają powodu, żeby cię nienawidzić.

— Nie muszą mnie nienawidzić. Wystarczy, że się boją. Poza tym czuję ból. Łatwiej jest zostać w domu.

— Czy naprawdę tak trudno znieść ból?

— Przyzwyczajam się — powiedział Burris. — Jednakże każdy ruch powoduje ból. Te istoty jedynie eksperymentowały. Popełniły błędy. Ta dodatkowa komora serca. Kiedykolwiek kurczy się, odczuwam to w gardle. Albo te lśniące, przepuszczalne jelita. Gdy tylko coś zjem, odczuwam ból. Powinienem się zabić. To najlepsze rozwiązanie!

— Szukaj pocieszenia w literaturze — poradziła zjawa. — Czytaj! Kiedyś czytałeś. Byłeś oczytany, Minner. Masz do dyspozycji trzy tysiące lat literatury. Znasz kilka języków. Homer. Chaucer. Shakespeare.

Burris spojrzał w jasną twarz człowieka, jakim był kiedyś.

— Moder, dzięki; — pozwól mi umrzeć zaczął recytować.

— Kończ cytat!

— Dalszy ciąg nie pasuje.

— W każdym razie, dokończ!

— Abym wykupił z piekła Adama I ludzkość zatraconą — kontynuował Burris.

— Umrzyj zatem — powiedziała zjawa łagodnie — jeżeli potrafisz. W innym przypadku musisz żyć, Minner. Czy myślisz, że jesteś Jezusem?

— On również cierpiał z rąk obcych.

— Żeby ich odkupić. Czy odkupisz te istoty, jeżeli wrócisz do Manipool i umrzesz na ich progu? Burris wzruszył ramionami.

— Nie jestem odkupicielem. Sam potrzebuję odkupienia. Bardzo.

— Znowu biadolisz! Widzę twe ciało powieszone, twoją pierś, twoje ręce, twoje stopy przebite.

Burris zachmurzył się. Jego nowa twarz była dobrze przystosowana do pochmurnego wyrazu. Jego wargi odchylały się na zewnątrz jak muszla mięczaka, odsłaniając podzieloną na segmenty palisadę niezniszczalnych zębów.

— Czego chcesz ode mnie? — zapytał.

— A czego ty chcesz, Minner?

— Zdjąć z siebie to ciało. Wrócić do dawnego!

— To byłby cud. I chcesz, żeby cud zdarzył się tobie tu, w tych czterech ścianach?

— Takie samo dobre miejsce, jak każde inne.

— Nie. Wyjdź na zewnątrz! Szukaj pomocy!

— Byłem na zewnątrz. Obstukiwano mnie i opukiwano. Nic nie pomogło. Co mam zrobić? Sprzedać się do muzeum? Odejdź, przeklęty duchu! Won! Won!

— Twój zbawca żyje — powiedziała zjawa.

— Podaj mi adres!

Nie było odpowiedzi. Burris uświadomił sobie, że wpatruje się w ponury mrok. Pokój tchnął ciszą. Poczuł w sobie niepokój. Ciało jego potrafiło obecnie utrzymywać się w dobrej formie, mimo bezczynności. Było to ciało idealne dla astronauty, przygotowane do podróży i międzygwiezdnych i mogące wytrzymać długie okresy ciszy.

Tak właśnie dotarł do Manipool, które leżało na jego drodze. Człowiek był nowym przybyszem wśród gwiazd. Dopiero co oderwał się od swoich planet. Trudno było powiedzieć, co tam spotka i co się z nim stanie. Burris nie miał szczęścia. Przeżył. Inni leżeli w wesołych gromach pod plamistym słońcem. Włosi. Malcondotto i Prolisse nie przeżyli operacji. Byli ofiarami generalnej promy przed największym osiągnięciem Manipool — nim samym. Burris widział Malcondotto — martwego po operacji. Osiągnął spokój. Jeżeli potwór może wydawać się spokojny, nawet po śmierci. Prolisse był pierwszą ofiarą. Burris nie widział, co z nim zrobili. Dobrze, że nie widział.

— Wyruszył do gwiazd jako człowiek cywilizowany, umysłowo elastyczny, czujny. Nie zwykły załogant i pomocnik, ale oficer, najwyższy produkt rodzaju ludzkiego, zbrojny wyższą matematyką i topologią. Umysł wypełniony skarbami literatury. Człowiek, który kochał i który się uczył. Burris był zadowolony, że nigdy się nie ożenił. Trudno jest żonatemu astronaucie. Jeszcze trudniej wrócić z gwiazd w postaci potwora i objąć ukochaną.

Zjawa powróciła. — Skontaktuj się z Aoudadem! — poradziła. Będzie wiedział, jak ci pomóc. Zrobi z ciebie znowu mężczyznę!

— Aoudad?

— Aoudad.

— Nie spotkam się z nim!

Znowu Burris był sam.

Patrzył na swoje ręce. Delikatne, spiczaste palce prawie nie zmienione poza tym, że wszczepiono weń chwytną mackę przy zewnętrznym stawie palcowym. Ich kolejna zabawka. Mogli tak samo dobrze umieścić mu podobne macki pod pachami, albo dodać chwytny ogon, co uczyniłoby z niego co najmniej tak zgrabnego akrobatę jak brazylijska małpa. Te dwie macki podobne do sznura grubości ołówka, długie na trzy cale i złożone z mięśni… Do czego mogły służyć? Po raz pierwszy zauważył, że poszerzyli mu dłoń tak, by ten nowy palec zmieścił się bez naruszenia proporcji. Jak to miło z ich strony. Burris codziennie odkrywał jakiś nowy aspekt swojej inności. Myślał o martwym Malcondotto. Myślał o martwym Prolisse. Pomyślał o Aoudadzie. Aoudad? W jaki sposób mógł mu pomóc?

Położyli go na stole lub na czymś, co służyło za stół na Manipool, na czymś chwiejnym i niestabilnym. Zmierzyli. Co sprawdzali? Temperaturę, puls, ciśnienie krwi, perystaltykę, rozszerzalność tęczówki, wchłanianie jodu, działanie naczyń włoskowatych — i co jeszcze? Mierzyli słoną warstewkę ochronną na gałkach ocznych. Wyliczyli ilość komórek w nasieniowodach. Zbadali drogi sygnałów nerwowych tak, żeby można je przegrodzić.

Znieczulenie udane!

Operacja.

Odchylić skórę. Wyszukać przysadkę, grasicę, tarczycę. Uspokoić rozedrgane komory serca. Wprowadzić do kanałów maleńkie, nieuchwytne skalpele. Ciało. Galen podejrzewał, że był to po prostu worek z krwią. Czy znajdował się tam układ krwionośny? Na Manipool odkryto sekrety budowy człowieka w trakcie trzech łatwych lekcji. Malcondotto, Prolisse i Burris. Dwa eksperymenty nie udały się. Trzeci — tak.

Podwiązali naczynia krwionośne. Obnażyli szary, jedwabisty mózg. Tu znajdowały się komórki zawierające Chaucera, tu — Piersa Glowmana, tam agresja, mściwość, tu odczuwanie bodźców zmysłowych. Współczucie. Wiara. W tej lśniącej wypukłości żyli Proust, Hemingway, Mozart, Beethoven, a tu Rembrandt.

Patrz, patrz jak krew Chrystusa spływa po firmamencie! Czekał aż zaczną, wiedząc, że Malcondotto zginął w czasie zabiegu, że Prolisse obdarty ze skóry i pokrajany odszedł również. Zatrzymajcie się sfery niebieskie, będące w ciągłym ruchu — tak, aby i czas stanął, a pomoc nigdy nie nadeszła. Północ nadeszła. Śliskie ostrza zagłębiły się w mózgu. Wiedział, że nie będzie bolało, a jednak bał się bólu. Jego jedyne, niezastąpione ciało. Przecież nie zrobił im krzywdy. Przybył w dobrej wierze.

Kiedyś, w dzieciństwie, w czasie zabawy skaleczył się w nogę. Głęboka, rozwierająca się rana, na dnie której widać było mięso. Rana — pomyślał. — Jestem ranny! — Krew kapała mu na stopy. Ranę wyleczono. Nie tak szybko, jak się to robi dzisiaj, ale gdy obserwował zasklepianie się czerwonej rany zastanawiał się nad zmianą, jaką spowodowała. Noga już nigdy nie będzie taka sama. Pozostanie na niej blizna. Poruszyło go to do głębi. Tak poważna, tak trwała zmiana zaszła w jego ciele. Myślał o tym w ciągu ostatnich chwil przed operacją przeprowadzaną przez obcych. Góry i wzgórza przybądźcie i zwalcie się na mnie, i ukryjcie mnie przed gniewem bożym! Nie, nie! Zapadłbym się pod ziemię. Ziemio, otwórz się!

Bezcelowe wezwanie.

— Nie, ziemia mnie nie przyjmie!

Ciche noże wirowały. Jądra szpiku kostnego, impulsy z mechanizmu przedsionkowego, uda — wszystko zniknęło. Podstawowe sploty nerwów. Zagłębienia i spirale. Oskrzela z ich chrząstkowymi pierścieniami. Zębodoły, zdumiewające tkanki gąbczaste. Nagłośnia. Naczynia krwionośne. Naczynia limfatyczne. Dendryty i aksony. Lekarze byli pełni ciekawości: jak działa ta wspaniała istota? Z czego jest zbudowana?

Rozłożyli go na poszczególne składniki i znieczulonego rozmieścili na stole, sięgając lancetami aż do nieskończoności. Czy wtedy jeszcze żył? Kłębki nerwów, całe pojemniki wnętrzności. Teraz, ciało moje, przemieni się w powietrze, bo inaczej Lucyfer porwie cię do pieklą! Duszo, zmień się w kroplę wody i wpadnij do oceanu, żeby nikt cię nie znalazł!

Odtworzyli go cierpliwie. Pieczołowicie zrekonstruowali — udoskonalając model pierwotny, tam gdzie uznali za stosowne. Później dumnie Manipool odesłał go do swoich.

Nie przychodź, Lucyferze!

— Skontaktuj się z Aoudadem — powiedziała zjawa.

— Z Aoudadem? Z Aoudadem?

Загрузка...