Rozdział XLIII Wieczorny przypływ

— Widzę, że nikt z nas nie sprawia wrażenia zbytnio zaskoczonego — powiedziałem. Sądząc po minach większości zebranych, a także po tym, co działo się w moim sercu, nie rozminąłem się z prawdą.

Baldanders (po tym, jak zniknął w toni Jeziora Diuturna, nigdy już nie spodziewałem się go ujrzeć, a jednak widziałem go już raz, kiedy walczył po mojej stronie w sali rozpraw na Yesodzie) urósł do takich rozmiarów, że nie potrafiłem zmusić się do tego, by myśleć o nim jako o człowieku. Twarz miał jeszcze bardziej zniekształconą niż kiedyś, skórę zaś równie białą jak żyjąca pod wodą kobieta, która dawno temu ocaliła mnie przed utonięciem.

Dziewczyna, której brat poprosił mnie o pomoc przed wejściem do nędznej lepianki, przeistoczyła się w ponad sześćdziesięcioletnią, siwowłosą kobietę, tak szczupłą, że niemal wychudzoną, o stopach pokrytych pyłem wielu dróg. Do tej pory opierała się na rzeźbionej lasce w sposób świadczący o tym. że nie ma już zbyt wiele sił; teraz stała prosto niczym młoda wierzba, wpatrując się we mnie błyszczącymi oczami.

O Valerii nie napisze ani słowa — może tylko tyle, że poznałbym ją zawsze i wszędzie. Jej oczy nie zestarzały się ani trochę: nadal były oczami młodej dziewczyny, która, otulona w futra, spotkała mnie w Ogrodzie Czasu. Wyglądało na to, że Czas nie miał nad nimi żadnej Władzy.

Chiliarcha zasalutował i ukląkł przede mną tak jak kiedyś kasztelan Cytadeli, wkrótce potem zaś (ale nie od razu) to samo uczynili jego żołnierze oraz młody oficer. Dałem im znak, żeby wstali, po czym zapytałem chiliarchę (głównie po to, by dać Valerii czas na zebranie sił, ponieważ wyglądała tak, jakby miała zemdleć albo nawet paść trupem), czy w czasach, kiedy zasiadałem na tronie Feniksa, pełnił już służbę w Domu Absolutu.

— Nie, Autarcho. Bytem wtedy jeszcze chłopcem.

— A jednak mnie pamiętasz.

— Ponieważ należy to do moich obowiązków, Autarcho. Zachowało się wiele twoich portretów i popiersi.

— Wcale…

Głos był tak słaby, że z trudem go usłyszałem. Spojrzałem na Valerię, aby upewnić się, że to ona się odezwała.

— Wcale nie są do ciebie podobne. Wyglądają tak, jak…

Umilkła, a ja czekałem w milczeniu na ciąg dalszy. Wreszcie machnęła ze zniecierpliwieniem ręką, jak często czynią stare słabe kobiety.

— Wyglądają tak, jak moim zdaniem powinieneś wyglądać, kiedy wrócisz do mnie, do naszej wieży w Starej Cytadeli. Wyglądają tak jak ty teraz.

Roześmiała się chrapliwie, po czym wybuchnęła płaczem. Głos olbrzyma przetoczył się po sali niczym łoskot lawiny:

— To nieprawda. Wyglądasz tak samo jak kiedyś, Severianie. Nie zapamiętuję większości twarzy, ale twoją pamiętam bardzo dobrze.

— Chcesz przez to powiedzieć, że mamy do wyrównania pewne rachunki. Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym zostawić je nie wyrównane, a zamiast tego wyciągnąć do ciebie rękę.

Olbrzym wstał, by uścisnąć moją dłoń, a ja przekonałem się, że jest już dwukrotnie wyższy ode mnie.

— Czy zwracasz mu wolność, Aularcho? — zapytał chiliarcha.

— Tak. Co prawda, jest istotą przesiąkniętą złem, ale to samomożna powiedzieć o tobie i o mnie.

— Nie uczynię ci nic złego, Severianie — zadudnił Baldanders. — Nigdy ci nie uczyniłem. Cisnąłem z wieży twój klejnot tylko dlatego, że wierzyłeś w jego moc, a to nie było w porządku. Tak przynajmniej wtedy myślałem.

— Na szczęście wszystko jest już za nami. spróbujmy więc o tym zapomnieć.

— On ma na sumieniu jeszcze jeden zły uczynek odezwała się prorokini. — Niedawno powiedział, że sprowadzisz śmierć i zniszczenia. Ja starałam się przekazać im prawdę, mówiąc, że dzięki tobie narodzimy się na nowo, ale oni mi nie uwierzyli.

— Oboje mówiliście prawdę — odparłem. — Jeśli ma się narodzić nowe, stare musi ustąpić mu miejsca. Ten, kto sieje zboże, zabija trawę. Oboje jesteście prorokami, choć różnego rodzaju. Każde z was głosiło takie przepowiednie, jakie przekazał wam Prastwórca.

Potężne drzwi ze srebra i lapis lazuli usytuowane na samym końcu Amarantowego Hypogeum — drzwi używane za mego panowania tylko podczas uroczystych procesji oraz składania listów uwierzytelniających przez najważniejszych ambasadorów — otworzyły się z hukiem. Tym razem do sali wpadł nie jeden oficer, lecz kilkunastu żołnierzy uzbrojonych w muszkiety oraz lance o płomienistych grotach. Ustawili się półkolem, odwróceni plecami do tronu, z bronią wymierzoną w kierunku drzwi.

Ich pojawienie się tak bardzo zaprzątnęło moją uwagę, że na moment zapomniałem, ile lat minęło od chwili, gdy Valeria widziała mnie po raz ostatni — dla mnie lata te nie były latami, lecz skurczyły się do jakichś stu dni — i nie poruszając prawie ustami mruknąłem do niej. jak często czyniłem podczas różnych długotrwałych a nudnych ceremonii, w sposób, którego nauczyłem się jeszcze jako chłopiec, rzucając kąśliwe uwagi za plecami mistrza Malrubiusa:

— No, to dopiero będzie ciekawostka!

Usłyszawszy, jak raptownie nabiera powietrza, spojrzałem na nią i ujrzałem mokre od łez policzki oraz niezliczone ślady pozostawione przez mijający czas. Największą miłością darzymy tych, którzy oprócz niej nie mają niczego; w tej właśnie chwili kochałem Valerię tak jak chyba jeszcze nigdy w życiu.

Położyłem rękę na jej ramieniu i choć z pewnością nie był to czas ani odpowiednie miejsce na intymne sceny, nie żałowałem tego, ponieważ nie zdążyłem uczynić nic więcej. W drzwiach pojawiła się najpierw ręka olbrzymki, przypominająca jakąś pięcionogą bestię, potem zaś wsunęło się przedramię, grubsze od wielu uważanych za niezmiernie stare drzew i bielsze od morskiej piany, pokryte jednak licznymi opa-rzelinami, które rozszerzały się w szybkim tempie.

Prorokini wymamrotała jakąś modlitwę, kończąc ją wezwaniem do Łagodziciela i Nowego Słońca. To bardzo niezwykłe doznanie słyszeć modlitwę skierowaną pod swoim adresem, szczególnie jeśli modląca się osoba zapomniała o naszej obecności.

Tym razem wszyscy gwałtownie zaczerpnęliśmy w płuca powietrza — wszyscy z wyjątkiem Baldandersa. Zaraz potem ujrzeliśmy drugą rękę wodnicy, a także jej twarz, i choć skłamałbym mówiąc, że całkowicie wypełniły ogromny otwór drzwiowy, to jednak były tak duże, iż odniosłem takie właśnie wrażenie. Czesio słyszałem przenośnie, w której porównuje się oczy do spodków; oczy olbrzymki miały wiaśnie te rozmiary, płynęły z nich zaś krwawe łzy. Krew sączyła się także z wielkich nozdrzy.

Wiedziałem, że wodnica płynęła pod prąd Gyoll od samego morza, potem zaś podążała w górę jej dopływu, który wił się wśród zagajników i klombów tworzących ogrody Domu Absolutu.

— Jak to się stało, że zostałaś schwytana i zmuszona do opuszczenia swego żywiołu? — zapytałem.

Chyba dlatego, że była kobietą, miała głos nie tak głęboki, jak się spodziewałem, choć z pewnością niższy od głosu Baldandersa. Brzmiała w nim radosna nuta, jakby ona, umierająca na naszych oczach, doznała jednak szczęścia, którego nie mogła przyćmić ani jej śmierć, and nawet śmierć słońca.

— Ponieważ chciałam cię ocalić…

Nie dokończyła. Jej usta wypełniły się krwią, a kiedy ją wypluła, bogato zdobiona posadzka sali zamieniła się w podłogę rzeźni.

— Przed sztormami i pożogą, które sprowadzi Nowe Słońce? Dziękujemy ci, ale wiedz, że zostaliśmy już ostrzeżeni. Czy jednak nie jesteś jedną ze sług Abaii?

— Owszem, lecz to niczego nie zmienia.

Przecisnęła się przez drzwi prawie do połowy. Jej ciało było tak ciężkie, że sprawiało wrażenie, jakby lada chwila miało oderwać się od kości, ogromne piersi zaś przypominały stogi siana oglądane przez dziecko, które dla zabawy stanęło na głowie. Zrozumiałem, że nie uda jej się już wrócić do wody będącej jej domem; umrze tu, w sali tronowej Domu Absolutu, i trzeba będzie stu ludzi, aby poćwiartowali jej zwłoki, a kolejnych stu, żeby ją pogrzebali.

— Wobec tego dlaczego nie mielibyśmy cię zabić? — zapytał chiliarcha. — Przecież jesteś wrogiem Wspólnoty!

— Bo przyszłam, aby was ostrzec.

Jej ogromna głowa spoczywała na posadzce przekrzywiona pod zdumiewającym kątem, jakby wodnica miała przetrącony kark.

— Podam ci znacznie ważniejszy powód, chiliarcho — powiedziałem. — Ponieważ ja na to nie pozwalam. Dawno temu, kiedy byłem jeszcze chłopcem, ta kobieta uratowała mi życie, ja zaś zapamiętałem jej twarz, tak jak wszystko, co kiedykolwiek widziałem. Gdybym mógł, odwdzięczyłbym się jej teraz w taki sam sposób. Czy ty też to pamiętasz? — zapytałem, spoglądając na jej piękną twarz, za sprawą bezlitosnej siły ciężkości zamienioną w karykaturalną maskę.

— Nie, ponieważ to się jeszcze nie stało, ale stanie się, skoro to przepowiedziałeś.

— Jak masz na imię? Nigdy go nie poznałem.

— Juturna. Pragnę cię ocalić… Pragnę ocalić was wszystkich.

— Od kiedy to Abaia troszczy się o nasze dobro? — zapytała z przekąsem Valeria.

— Od zawsze. Wiele razy mógł was zniszczyć…

Umilkła i przez długą chwilę zbierała siły, oddychając z wielkim trudem. Valeria otworzyła już usta, by coś powiedzieć, ale nakazałem jej gestem milczenie.

— Zapytaj swego męża — przemówiła ponownie olbrzymka. — Mógł was zabić, lecz zamiast tego starał się was utemperować. Schwytaliście Calodona… Ubezwłasnowolniliście go… I na co to wszystko?

Dzięki Abaii mogliśmy stać się naprawdę wielcy.

Przypomniałem sobie pytania, jakie zadał mi Famulimus podczas naszego pierwszego spotkania: „Czyżby cały świat miał stanowić jedynie pole bitwy między dobrem a złem? Nie przyszło ci do głowy, że może być czymś więcej?” Poczułem, iż stoję na granicy innego, znacznie szlachetniejszego świata, takiego jak ten, o którym wspomniał kakogen. Mistrz Malrubius zabrał mnie z dżungli rozciągającej się na północ od Oceanu, opowiadając mi o młocie i kowadle; odniosłem wrażenie, jakbym słyszał go ponownie. Był przecież aquastorem, podobnie jak ci wszyscy, którzy walczyli po mojej stronie na Yesodzie, w związku z czym wierzył tak samo jak ja, że wodnica uratowała mnie, ponieważ miałem zostać katem i Autarchą. Nie sposób było wykluczyć, że zarówno on, jak i ogromna kochanka Abaii mieli częściowo rację.

Podczas gdy stałem nieruchomo, pogrążony głęboko w myślach. Valeria, prorokini i chiliarcha naradzali się szeptem.

— Wasz dzień zbliża się ku końcowi… — wykrztusiła olbrzymka. — Nowe Słońce… Jesteście tylko cieniami.

— Właśnie tak! — wykrzyknęła prorokini. Chyba niewiele brakowało, by podskoczyła z radości. — Jesteśmy cieniami, które pojawiły się w chwili jego nadejścia! Czy moglibyśmy marzyć o czymś więcej?

— — Ktoś się zbliża — powiedziałem, gdyż odniosłem wrażenie, że słyszę tupot pospiesznych kroków. Wszyscy umilkli, wytężając słuch, i nawet wodnica zdawała się czekać w napięciu.

Odgłos szybko przybierał na sile. W długiej, wąskiej sali powiał gwałtowny wiatr, poruszając kotarami i arrasami, z których posypały się na podłogę kurz i perły. Przedostawał się z zewnątrz przez szerokie drzwi, w których leżała wodnica, a kiedy dotarł do mnie, poczułem, że jesi przesycony intensywną wonią kobiecości, słoną i ciężką, łatwo rozpoznawalną dla każdego, kto poczuł ją choć raz w życiu. Wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby przyniósł także krzyki mew lub huk fal rozbijających się o skały.

— To morze! — powiedziałem głośno, zaraz potem zaś dodałem, usiłując jak najprędzej oswoić się z tą myślą: — Nessus jest już z pewnością pod wodą.

— Nessus zostało zatopione dwa dni temu — wychrypiała Valeria.

Tknięty nagłym przeczuciem chwyciłem ją jak dziecko i poderwałem z tronu. Ważyła rzeczywiście nie więcej od dziecka.

Fale uderzyły zaraz potem: niezliczone rumaki Oceanu o rozwianych pienistych grzywach przetoczyły się przez ciało wodnicy, a ona podniosła wysoko głowę i krzyknęła głośno z radości i rozpaczy. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie usłyszę tego krzyku.

Pretorianie pospiesznie wspinali się po stopniach prowadzących na galerię, za nimi zaś podążył młody oficer, prowadząc pod rękę siostrę Jadera — już nie prorokinię, ponieważ nie zostało nic do prorokowania.

— Ja nie utonę, a reszta się nie liczy — zadudnił Baldanders. — Ratuj się, jeśli możesz.

Skinąłem głową, po czym bez zastanowienia chwyciłem wolną ręka za krawędź arrasu i gwałtownym szarpnięciem odciągnąłem go na bok. Dzwonki zareagowały gwałtownym jazgotem, potem zaś, wszystkie naraz, spadły na podłogę; liczące wiele stuleci rzemienie i nici nic wytrzymały wreszcie obciążenia.

Wydałem rozkaz drzwiom, przez które zakradłem się do sali; wykrzyknąłem tajne hasło na cały głos, bo przecież nie miało już najmniejszego znaczenia, czy ktoś je usłyszy. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, z korytarza zaś wyłonił się zabójca, wciąż jakby półprzytomny, oszołomiony wspomnieniami wyniesionymi z krainy śmierci. Wezwałem go, by się zatrzymał, ale on dostrzegł już koronę oraz wyniszczoną, bladą twarz Valerii.

Musiał być znakomitym specjalistą w swej dziedzinie, ponieważ uderzył tak szybko, że dostrzegłem tylko błysk zatrutego ostrza, zaraz potem zaś poczułem przeszywający ból, kiedy sztylet przebił ciało mojej żony i ugodził mnie w to samo miejsce, którego wiele lat temu dosięgnął liść kwiata zemsty, ciśnięty przez Agilusa.

Загрузка...