Nie byłem pewien, czy Burgundofara i ja zostaniemy kochankami, ale ulokowano nas w jednej kabinie (kajuta, w której spędziłem ostatnią noc na pokładzie statku, pomieściłaby co najmniej dziesięć takich), a kiedy objąłem ją i zacząłem rozbierać, nie próbowała stawiać oporu. Okazała się znacznie mniej doświadczona od Gunnie. choć, rzecz jasna, nie była już dziewicą. Wciąż nie mogłem się nadziwić, jak to się stało, że spałem z Gunnie tylko jeden jedyny raz.
Jej młodsze wcielenie powiedziało mi później, że jestem pierwszym mężczyzną, który obchodził się z nią delikatnie i czule. Podziękowała mi pocałunkiem, a zaraz potem zasnęła w moich ramionach. Przyznam, iż nigdy do tej pory nie uważałem się za czułego, opanowanego kochanka; dość długo leżałem w ciemności z otwartymi oczami, pogrążony w głębokich rozważaniach, aż wreszcie obecatem sobie, że postaram się być taki już zawsze, biorąc za świadków stulecia przemykające wokół kadłuba.
Może zresztą nie były to wcale stulecia, tylko zaledwie lata. lata mojego życia? Początkowo przypuszczałem — rozkoszując się siłą drzemiącą w mięśniach wyleczonej nogi i goląc dziwnie zmienioną, jakby obcą twarz — że ktoś po prostu zdjął mi je z barków. Gunnie liczyła na to, że kiedyś to samo stanie się z jej brzemieniem. Teraz wiedziałem już z całą pewnością, iż sprawy mają się zupełnie inaczej.
Otóż stało się tak, że znikły szkody poczynione przez włócznię anonimowego Ascianina, stalowe szpony Agii oraz zęby krwiożerczego nietoperza, ja zaś przeistoczyłem się w człowieka, jakim byłbym bez tych ran (a może i bez innych, o których nic nie wiedziałem). Dlatego właśnie moja twarz wydała mi się twarzą zupełnie obcej istoty, bo kto może być nam bardziej obcy niż my sami i kto może działać w bardziej niewytłumaczalny sposób? Stałem się Apu-Punchau. którego widziałem wskrzeszonego z martwych w kamiennym mieście, mnie zaś wydawało się, zupełnie niesłusznie, że odzyskałem młodość. Być może kiedyś ponownie wejdę na pokład statku Tzadkiel i wyruszę na poszukiwanie prawdziwej młodości, tak jak uczyniła to Gunnie, ale jeśli los znowu zaprowadzi mnie na Yesod, już tam zostanę, nawet gdyby przyszło mi za to drogo zapłacić. Kto wie, może trwająca kilka wieków kąpiel w jego cudownie czystym powietrzu pozwoli mi zmyć brud parunastu lat?
Zastanawiając się nad tymi sprawami, a także nad wieloma innymi, doszedłem do wniosku, że to, jak postępowałem wobec kobiet, nie zależało od mojej dobrej ani złej woli, lecz od ich nastawienia wobec mnie. Byłem brutalny wobec fałszywej Thecli z Lazurowego Pałacu, natomiast delikatny i nieśmiały w stosunku do tej prawdziwej, zamkniętej w celi pod Wieżą Matachina. Dorcas wywoływała we mnie wzniosłe, co wcale nie znaczy, że małe, pożądanie, Jolentę natomiast niemal zgwałciłem, choć do dzisiaj wydaje mi się, że właśnie tego pragnęła. O Valerii nie wspomnę, bo i tak już powiedziałem o niej zbyt wiele.
Jednak rzeczy nie mogą mieć się jednakowo dla wszystkich mężczyzn, ponieważ wielu zachowuje się w identyczny sposób w stosunku do wszystkich kobiet.
Pogrążony w rozmyślaniach zapadłem wreszcie w drzemkę, by obudziwszy się stwierdzić, że leżę na drugim boku, odwrócony tyłem do Burgundofary. Zasnąłem ponownie, obudziłem się i wstałem, trawiony niecierpliwością oraz pragnieniem — nie mam pojęcia, skąd się we mnie wzięło — ponownego ujrzenia białej fontanny. Najciszej, jak potrafiłem, założyłem naszyjnik i wymknąłem się na pokład.
Bezkresna noc międzygwiezdnej otchłani coraz wyraźniej przegrywała walkę ze światłem. Cienie masztów, a także mój cień, kładły się na pokładzie nieprzeniknioną czernią, natomiast słońce Urth urosło niepomiernie, już prawie dorównując rozmiarami Lunie. W jego blasku biała fontanna wydawała się słabsza i bardziej oddalona ode mnie niż kiedykolwiek. Urth wisiała tuż przed bukszprytem, wirując niczym bąk.
Podszedł do mnie oficer pełniący wachtę i poradził, bym skrył się pod pokładem — raczej nie dlatego, żeby groziło mi jakieś realne niebezpieczeństwo, lecz ze względu na uczucie niepewności, jakiego doznawał, mając w pobliżu kogoś nie podlegającego jego rozkazom. Odparłem, że chętnie to uczynię, ale chciałbym porozmawiać z dowódcą jednostki, a poza tym zarówno ja, jak i moja towarzyszka podróży, jesteśmy coraz bardziej głodni.
W tej samej chwili na pokładzie zjawiła się Burgundofara. Szepnęła mi na ucho, że również poczuła potrzebę opuszczenia kabiny, choć przypuszczam, iż w jej przypadku chodziło raczej o to, by ponownie. być może po raz ostatni, przejść się po statku, chłonąc niezwykłe widoki; wszystko wskazywało na to, że już nigdy nie będzie miała podobnej sposobności. Niewiele myśląc zaczęła wspinać się na maszt. co tak rozwścieczyło oficera, że zacząłem się obawiać, iż będzie próbował zrobić jej coś złego. Gdyby nie był jednym z hieroduli, z pewnością obezwładniłbym go którymś z niezawodnych chwytów, których uczą nas w konfraterni; pohamowałem się jednak i tylko stanąłem przed nim, uniemożliwiając mu wyruszenie w pościg za dziewczyną, podczas gdy kilku marynarzy podążyło za nią i szybko sprowadziło ją z powrotem na pokład.
Spieraliśmy się z nim zawzięcie aż do chwili, kiedy wyczerpaliśmy zapas powietrza — ja robiłem to głównie dla rozrywki, chyba podobnie jak Burgundofara — a następnie potulnie zeszliśmy na dół, odszukaliśmy mesę i rzuciliśmy się na jedzenie jak wygłodniałe wilki, śmiejąc się do rozpuku i głośno wspominając niedawne przygody.
Jakąś wachtę później odwiedził nas w kabinie kapitan, już nie hierodula, lecz zwyczajny człowiek, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Oświadczyłem mu, że od chwili rozstania z Tzadkiel nie rozmawiałem z żadnym przedstawicielem władzy, w związku z czym spodziewam się otrzymać od niego jakieś instrukcje lub polecenia.
Pokręcił głową.
— Nie mam wam nic do przekazania. Jestem pewien, że Tzadkie!
Zatroszczyła się, byście wiedzieli wszystko, co trzeba.
— On ma sprowadzić Nowe Słońce! — poinformowała go z wy niosłą miną Burgundofara, po czym zaraz wyjaśniła, widząc moje dumione spojrzenie: — Gunnie mi powiedziała.
— Myślisz, że ci się uda? — zapytał kapitan.
Zacząłem mu tłumaczyć, że nie wiem, że wydaje mi się, jakby biała fontanna była częścią mego organizmu i że staram się przyciągnąć ją bliżej, ale on zdawał się nic z tego nie rozumieć.
— Co to jest, ta biała fontanna? — Zrobiłem chyba dość dziwną minę, ponieważ szybko dodał: — Naprawdę nie mam pojęcia. Powiedziano mi tylko tyle, że mam dostarczyć ciebie i tę kobietę na Urth, i wysadzić was poza północną granicą lodu.
— To chyba gwiazda, albo coś bardzo do niej podobnego.
— W takim razie jest za ciężka, żeby poruszać się tak jak my.
Kiedy znajdziesz się na Urth, w ogóle przestaniesz się poruszać w takim sensie, w jakim czynimy to teraz. Może wtedy do ciebie przyjdzie.
— Ale czy nie będzie potrzebowała na to zbyt wiele czasu? — zapytała dziewczyna.
Kapitan skinął głową.
— Co najmniej kilku stuleci. Ale tak naprawdę, to ja się zupełnie na tym nie znam. Twój przyjaciel z pewnością wie dużo więcej na ten temat. Skoro ta gwiazda jest jego częścią, to musi ją czuć tak jak każdą część swego ciała.
— Czuję ją. Istotnie, jest bardzo daleko. — Nagle odniosłem wrażenie, że znowu stoję przy oknie w pustelni mistrza Asha i spoglądam na bezkresną lodową równinę. Nie sposób wykluczyć, iż w pewnym sensie nie ruszyłem się stamtąd nawet na krok. — Czy to możliwe, żeby Nowe Słońce zjawiło się dopiero po wyginięciu naszego gatunku? Czy to możliwe, żeby Tzadkiel zastosowała wobec nas okrutny podstęp?
— Nie. Tzadkiel nie ucieka się do podstępów, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, iż często z nich korzysta. Podstępy są dla tych, co nie przywiązują wagi do moralnej wymowy swoich czynów, ponie waż uważają, że i tak wszystko przeminie. — Podniósł się z miejsca. — Nie dziwię się. że chcieliście wypytać rnnie o to i owo, ale niestety nie znam odpowiedzi na wasze pytania. Może macie ochotę wyjść na pokład i obejrzeć lądowanie? Tylko to mogę wam zaproponować.
— Już? — zapytała Burgundofara, nie kryjąc zdumienia. Przyznam, że ja także byłem nieco zaskoczony.
— Bardzo niedługo. Mam dla was trochę ekwipunku, głównie żywności. Chcecie jakąś broń oprócz tych noży? Jeśli tak, to ją do staniecie.
— A co ty byś radził, kapitanie?
— Moje rady nie mają żadnego znaczenia. To wy wiecie, co będziecie robić tam, w dole, nie ja.
— Wobec tego nie biorę żadnej broni — podjąłem decyzję. — Naturalnie Burgundofara może wziąć, co zechce.
— Ja też rezygnuje — pospieszyła z zapewnieniem.
— Wobec tego chodźcie ze mną — powiedział kapitan i tym razem nie było to zaproszenie, lecz rozkaz. Założyliśmy naszyjniki i podążyliś my za nim na pokład.
Szalupa śmigała wysoko nad chmurami, które zdawały się kipieć, jakby gotowano je w ogromnym kotle wielkości planety, ale ja od razu poczułem, że dotarliśmy na miejsce. Urth mignęła w dole błękitem, czernią, potem znowu błękitem. Zacisnąwszy dłonie na lodowato zimnym relingu, wypatrywałem polarnych czap, ale znajdowaliśmy się już zbyt blisko, aby dało się ogarnąć je spojrzeniem. Widziałem tylko czysty lazur mórz, prześwitujący w dziurach między kłębiącymi się chmurami, od czasu do czasu zaś skrawek brązowego lub zielonego lądu.
— To piękna planeta — powiedziałem. — Może nie aż tak piękna jak Yesod, niemniej jednak naprawdę urocza.
Kapitan wzruszył ramionami.
— Gdybyśmy chcieli, uczynilibyśmy ją lepszą od Yesodu.
— Tak właśnie się stanie — zapewniłem go. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że naprawdę w to wierzę. Zrobimy to, kiedy wystarczająco wielu z nas opuści ją, by potem wrócić.
Obłoki uspokoiły się nieco, jakby jakiś mag wyszeptał odpowiednie zaklęcie albo jakby ujrzały kobiecą pierś odsłoniętą po to, by je zawstydzić i oszołomić. Żagle zostały już dawno zwinięte; marynarze uwijali się po pokładzie i na rejach, upewniając się, że wszystko jest dobrze umocowane i zabezpieczone przed zniszczeniem.
Jak tylko pospieszne przygotowania dobiegły końca, odczuliśmy pierwszy, jeszcze dość słaby podmuch wiatru Urth, a wraz z nim dopadł nas świat dźwięków: maszty zadźwięczały jak rebeki, a liny zaśpiewały głośno, każda innym głosem.
Zaraz potem szalupa zakołysała się gwałtowie, po czym zanurzyła rufą w atmosferze, tak że oświetlone blaskiem słońca obłoki Urth wzniosły się wysoko nad rufową nadbudówkę, natomiast Burgundofara i ja runęliśmy na pokład, trzymając się kurczowo słupków relingu.
Kapitan, który jakby nigdy nic siał z ręką opartą o jeden z fałów, uśmiechnął się i zawołał:
— Ho, ho, a ja myślałem, że przynajmniej ona jest prawdziwym żeglarzem! Pomóż mu wstać, ślicznotko, bo jak nie, to poślę cię na dół do kuchni.
Starałem się nie utrudniać zadania Burgundofarze, ona zaś pomagała mi ze wszystkich sil, zgodnie z poleceniem kapitana, dzięki czemu dość szybko zdołaliśmy się podnieść (pokład, choć zupełnie gładki, był pochylony pod niewiarygodnie dużym kątem), a nawet zrobić kilka kroków w kierunku dowódcy.
— Trzeba sporo pożeglować na takiej małej skorupie, żeby stać się prawdziwym marynarzem — powiedział. — Wielka szkoda, że musimy was tu wysadzić, bo coś mi się widzi, że nadawalibyście się do tej roboty.
Odparłem, że lądowanie na Yesodzie przebiegało nieporównanie łagodniej.
— Bo nie musieliście wytracić w atmosferze tak wielkiego potencjału — wyjaśnił. — Poza tym, wpadliśmy w nią bez kawałka żagla, prawie z pełną szybkością. Przez jakiś czas lepiej nie zbliżajcie się do relingu, bo pęd powietrza mógłby zedrzeć wam skórę z ciała.
— Przecież mamy nasze naszyjniki…
— Bez nich już teraz usmażylibyście się jak frytki. Jednak jak każde urządzenie, mają określoną wytrzymałość, a ten wiatr… Co prawda powietrze jest tu jeszcze za rzadkie, żeby nim oddychać, ale ma już wystarczająco dużą gęstość, żeby rozgrzać kadłub do białości.
Przez pewien czas rufa żarzyła się jak palenisko pieca, ale potem przygasła, szalupa zaś ustawiła się w bardziej naturalnej pozycji, choć wiatr wciąż wył w olinowaniu, a chmury uciekały przed nami niczym strzępki piany wyrzucane spod młyńskiego koła.
Kapitan skrył się w nadbudówce, ja zaś poszedłem za nim, aby dowiedzieć się, czy możemy już zdjąć naszyjniki. Pokręcił głową, wskazał reling, z którego zwieszały się teraz sople lodu, po czym wyjaśnił, że bez otaczającej nas, ochronnej warstwy powietrza nie wytrzymalibyśmy na pokładzie nawet dziesiątej części wachty. Zapytał również, czy nie zwróciłem uwagi, że jest ono coraz bardziej świeże i rześkie.
Odparłem, że owszem, ale byłem pewien, iż ulegam złudzeniu.
— To dlatego, że amulety przyciągają wszystkie cząsteczki powietrza, jakie znajdą się w ich zasięgu, dzięki czemu tu, w górych warstwach atmosfery, następuje jego ciągła, choć bardzo powolna wymiana.
Nie pojmuję, w jaki sposób szalupa mogła zostawiać ślad wysoko nad chmurami, ale tak właśnie było: za rufą ciągnęła się gruba, biała linia, przecinająca niebo niczym ślad po gigantycznym nożu. Po prostu relacjonuję to, co widziałem, nie starając się tego zrozumieć.
— Szkoda, że nie byłam na pokładzie, kiedy odlatywaliśmy z Urth — odezwała się Burgundofara. — Nawet kiedy dotarliśmy już do dużego statku, zakazali nam wychodzić na zewnątrz do czasu, aż nabierzemy trochę doświadczenia.
— I słusznie, bo tylko pętalibyście się pod nogami — odparł kapitan. — Zazwyczaj stawiamy żagle zaraz po opuszczeniu atmosfery, a to oznacza mnóstwo pracy. Leciałaś naszą szalupą?
— Chyba tak.
— No, proszę: a teraz wracasz w towarzystwie kogoś bardzo ważnego, wymienionego z imienia w rozkazie Tzadkiel. Moje gratulacje.
Burgundofara potrząsnęła głową. Do ochronnego kokonu przedostawało się chyba coraz więcej powietrza, bo jej czarne kędziory poruszały się niemal bez przerwy.
— Nie mam pojęcia, jak ona mogła się o tym dowiedzieć.
— Z nią nigdy nie można być niczego pewnym — wtrąciłem.
Niemal zaraz potem uświadomiłem sobie, że tak jak ja jestem wieloma ludźmi w jednym ciele, tak Tzadkiel jest jedną osobą w wielu po staciach.
Kapitan wskazał za rufowy reling, gdzie chmury zgęstniały tak bardzo, iż wydawało się, że lada chwila zaleją pokład niczym wzburzone morze.
— Zaraz zaczniemy się przez nie przebijać. Kiedy będziemy już po drugiej stronie, możecie zdjąć amulety. Tam na pewno nie zamarzniecie.
Na pewien czas wpadliśmy w objęcia mgły. W brązowej książce zabranej z celi Thecli wyczytałem, że mgła oddziela świat żywych od świata zmarłych oraz że istoty zwane przez nas duchami nie są niczym innym jak strzępami tej bariery, upodabniającymi się do mieszkańców jednego z tych światów, a czasem obu.
Nie wiem, czy to prawda, czy nie, ale nie ulega wątpliwości, iż Urth oddziela od czarnej pustki pas takiej właśnie mgły. Wydaje mi się to co najmniej dziwne, ale kto wie, może pokonując granicę między lodowatą nicością a bezpośrednim otoczeniem planety, nic o tym nie wiedząc, przeszliśmy ze świata martwych do świata żywych niczym eteryczne stwory, którym niekiedy także udaje się dokonać tej sztuki?