Rozdział czwarty

Wykładowca był Nidiańczykiem, przedstawił się jako starszy lekarz Cresk — Sar. Mówiąc, przemieszczał się tam i z powrotem przed grupą stażystów niczym mały, włochaty drapieżnik i ile razy mijał Cha Thrat, ta miała ochotę albo zwinąć się w ciasną kulę dla obrony przed zagrożeniem, albo uciec.

— Dla ograniczenia nieporozumień przy spotkaniach i dla uniknięcia urażenia rozmówców dobrze jest uznać, że wszyscy, którzy nie należą do waszych gatunków, są istotami bezpłciowymi. Czy zwracacie się do nich wprost, czy tylko mówicie o nich, starajcie się używać rodzaju odpowiadającego nazwie ich gatunku. Jedynym wyjątkiem są sytuacje, gdy leczenie wymaga wniknięcia w sprawy płci. Lekarz powinien wówczas umieć rozpoznać, z kim ma do czynienia, zwłaszcza w przypadku gatunków, u których spotyka się wiele płci. Może to mieć znaczenie dla przebiegu terapii. Ja jestem akurat nidiańskim samcem DBDG, możecie zatem stosować wobec mnie rodzaj męski albo, co w wielu językach będzie wyjściem równie dobrym, nijaki.

Gdy odrażająca włochata istota przeszła znowu kilka kroków od niej, Cha pomyślała, że nie miałaby problemów z uznaniem starszego lekarza za „coś” raczej niż „kogoś”.

Szukając mniej odpychającego widoku, spojrzała na sąsiada, jednego z trzech uczestniczących w zajęciach Kelgian. Wydało jej się dziwne, że futro tych istot podoba jej się, całkiem jak kojące harmonią dzieło sztuki, podczas gdy równie obce owłosienie wykładowcy budzi w niej odrazę. Sierść gąsienicowatych była w nieustannym ruchu, długie i miękkie fale przetaczały się od stożkowatej głowy do ogona, czasem nakładając się na siebie albo rodząc wtórne pofałdowania, całkiem jakby targał nią niewyczuwalny wiatr. Z początku wydawało się Cha, że rządzi tym przypadek, ale potem odkryła, że sekwencje się powtarzają.

— Na co się gapisz? — spytał nagle Kelgianin z sykiem i jękiem, które autotranslator przełożył na zrozumiałe dla Cha słowa. — Mam jakąś łysinę albo coś?

— Przepraszam, nie chciałam cię urazić — powiedziała Cha. — Twoja sierść jest piękna i nie mogę się powstrzymać, aby nie spoglądać na nią z podziwem…

— Uważajcie, wy dwoje! — upomniał ich ostro starszy lekarz. Podszedł bliżej, przyjrzał się im po kolei i wrócił do swojej wędrówki.

— Włosy Cresk — Sara to dopiero jest widok — powiedział cicho Kelgianin. — Ilekroć na niego spojrzę, mam wrażenie, że zaraz przejdą na mnie jakieś pasożyty. Wiem, że ich nie ma, ale i tak ciągle mam ochotę się podrapać.

Tym razem wykładowca zmierzył ich tylko spojrzeniem i prychnął z irytacją coś, czego autotranslator nie przetłumaczył.

— Dymorfizm płciowy jest źródłem wielu trudnych do zrozumienia zachowań — powiedział, podejmując wątek. — Raz jeszcze podkreślam więc, że o ile płeć pacjenta nie ma znaczenia dla terapii, należy ją ignorować albo wręcz unikać tematu. Niektórzy z was mogą uważać, że wiedza o różnicach płciowych u obcych może się okazać przydatna, na przykład podczas towarzyskich kontaktów, w które obfituje ten nader plotkarski szpital, jednak wierzcie mi, na gruncie zawodowym wspomniana ignorancja jest zaletą.

— Ale przecież czasem ignorowanie płci innej istoty może być poczytane za nieuprzejmość — powiedział siedzący kilka miejsc dalej Melfianin. — Na przykład podczas wspólnych posiłków czy wykładów…

— Mam wrażenie, że usiłujesz być kimś, kogo nasi ziemscy koledzy zwą dżentelmenem — powiedział Cresk — Sar ze szczeknięciem, które mogło oznaczać śmiech. — Nie słuchałeś. Chodzi o ignorowanie różnic. Próbuj myśleć o wszystkich, którzy nie należą do twojej rasy, jak o istotach rodzaju nijakiego. W przeciwnym razie będziesz musiał naprawdę bardzo się starać, aby dostrzec co trzeba, i nierzadko popełnisz gafę, na przykład w kontaktach z Hudlarianami, którzy zmieniają płeć, a wraz z nią wiele wzorców zachowań.

— A co się dzieje, jeśli czasem para Hudlarian nie zgra się w zmianach płci? — spytał Kelgianin obok Cha Thrat.

Tu i ówdzie rozległy się dziwne odgłosy, z których żaden nie został przetłumaczony. Starszy lekarz spojrzał na Kelgianina, którego sierść z jakiegoś powodu zafalowała gwałtownie.

— Potraktuję to jako poważne pytanie, chociaż wątpię, czy z taką intencją zostało zadane — odparł. — Jednak miast odpowiadać samemu, poproszę o to jednego z was. Konkretnie, obecnego tu hudlarianskiego stażystę. Czy możesz wyjść przed wszystkich?

Więc tak wygląda Hudlarianin, pomyślała Cha Thrat.

Była to przysadzista i ciężka istota okryta gładką, ciemnoszarą skórą z zaschniętą tu i ówdzie farbą, którą stażysta spryskiwał się przed wykładem. Cha widziała to i uznała, że to naprawdę dziwny sposób używania kosmetyków. Tułów wspierał się na sześciu mocnych odnóżach, z których każde kończyło się grupą elastycznych wyrostków zwijających się do wewnątrz, tak że ciężar ciała rozkładał się na knykcie.

Nie było widać żadnych naturalnych otworów, nawet na głowie, która mieściła pokryte twardą, przezroczystą błoną ochronną oczy oraz półokrągłą membranę. Ta zawibrowała nagle, gdy stworzenie obróciło się w ich stronę.

— To bardzo proste, szanowni koledzy — powiedział Hudlarianin. — Obecnie jestem samcem, ale do pokwitania wszyscy pozostajemy bezpłciowi. Kierunek zmian zależy od czynników społecznych i środowiskowych, czasem bardzo subtelnych. Sygnały te nie mają nic wspólnego z cielesnym kontaktem. Niekiedy wystarczy widok atrakcyjnego samca, aby wywołać przemianę w osobnika rodzaju żeńskiego. Albo odwrotnie. Możliwy jest też świadomy wybór, jeśli komuś zależy z powodów zawodowych na przynależności do którejś płci. Poza okresem przebywania w związku zmiany płci mają u dorosłych osobników charakter dość dowolny. Natomiast u stałych, pragnących potomstwa par zmiany płci zaczynają się wkrótce po zapłodnieniu. Do urodzenia dziecka samiec staje się mniej agresywny, za to bardziej emocjonalnie związany z partnerką, która z kolei traci z wolna żeńskie cechy. Po narodzinach proces trwa, aż to ojciec bierze w końcu na siebie główny ciężar opieki nad potomkiem i staje się powoli samicą, matka zaś zyskuje cechy męskie, które z czasem pozwolą jej zostać ojcem. Oczywiście Jest i taki okres, kiedy oboje znajdują się w fazie neutralnej, jednak dotyczy to ciąży, gdy kontakty cielesne nie są wskazane.

— Dziękuję — powiedział starszy lekarz, ale uniósł niewielką włochatą rękę, dając znać, aby Hudlarianin nie wracał jeszcze na miejsce. — Jakieś pytania czy komentarze?

Spojrzał przy tym na Kelgianina, który wcześniej się odezwał, ale tym razem to Cha przemówiła.

— Myślę, że Hudlarianie mają wiele szczęścia. Nie znają dyskryminacji płciowej, która u nas, na Sommaradvie, nie jest bynajmniej rzadka…

— Tam i na wielu innych światach Federacji — wtrąciła srebrzysta gąsienica, a futro zjeżyło jej się za głową.

— Dziękuję Hudlarianinowi za wyjaśnienia — powiedziała Cha. — Zdumiałam się jednak, usłyszawszy, że jest obecnie samcem. Gdy widziałam, jak maluje się przed zajęciami, w pierwszej chwili wzięłam go mylnie za samicę.

Hudlarianin chciał coś powiedzieć, ale Cresk — Sar uciszył go, unosząc dłoń.

— To w pierwszej chwili. A w drugiej?

Zmieszana zerknęła na włochatą istotę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

— Słuchamy. Powiedz nam, jakie były twoje wrażenia, myśli i przypuszczenia po obserwacji całkiem obcej dla ciebie formy życia. Zastanów się i mów otwarcie.

Cha spojrzała na niego w sposób, który u innego Sommaradvanina wywołałby natychmiastową słowną i fizyczną reakcję.

— Pierwsze wrażenie już opisałam. Potem pomyślałam, że może u Hudlarian to raczej samce malują ciało. Samce albo obie płci. Następnie zauważyłam, jak ostrożnie nasz kolega się porusza, tak jakby bał się uszkodzić sprzęty albo zranić innych słuchaczy. Starał się być delikatny pomimo wielkiej siły fizycznej. Ta, w połączeniu z masywnym ciałem o sześciu, a nie dwóch albo czterech kończynach, sugerowała, że pochodzi z planety o wielkim ciążeniu i odpowiednio dużym ciśnieniu atmosferycznym, gdzie ewentualny upadek mógłby mieć katastrofalne skutki. Twarda, ale elastyczna skóra, pozbawiona jakichkolwiek otworów do przyjmowania pokarmów i usuwania odpadów, wskazała ostatecznie, że domniemana farba może być tak naprawdę roztworem odżywczym.

Wszyscy obserwowali ją pilnie najróżniejszymi narządami wzroku. Nikt się nie odzywał.

— Przyszło mi też do głowy coś zapewne nazbyt fantastycznego, chociaż być może prawdopodobnego — powiedziała po chwili wahania. — Nie wykluczam, że skoro przywykłym do wysokiego ciśnienia zewnętrznego Hudlarianom nie szkodzi pobyt w Szpitalu i nie potrzebują tu żadnych skafandrów, to zapewne mogą znieść jeszcze mniej sprzyjające warunki. Kto wie, czy nie są nawet zdolni do przebywania i pracy bez osłony w próżni kosmicznej — dodała, oczekując burzliwej odpowiedzi wykładowcy.

— Jeszcze chwila, a podasz mi fizjologiczną klasyfikację Hudlarian, chociaż tego tematu jeszcze nie przerabialiśmy — rzekł Cresk — Sar, unosząc rękę. — Pierwszy raz zobaczyłaś dzisiaj Hudlarianina?

— Dwóch widziałam już w stołówce, ale byłam wtedy zbyt zagubiona, żeby ich obserwować.

— Obyś była coraz mniej zagubiona, Cha Thrat — powiedział wykładowca i spojrzał na pozostałych. — Nasza stażystka objawiła zdolność obserwacji i dedukcji, stora po przeszkoleniu powinna umożliwić każdemu z was udane funkcjonowanie w środowisku Szpitala 1 dobre podejście do współpracowników i pacjentów. Niemniej odradzałbym myślenie o kolegach jako o Nidiańczykach, Hudlarianach, Kelgianach czy Melfianach. Posługujcie się raczej ich fizjologiczną klasyfikacją. Wówczas zawsze będziecie pamiętali o warunkach środowiskowych, jakich potrzebują, ich typie metabolizmu i innych cechach. Nie będziecie się też zastanawiać, czy środowisko może być groźne dla was albo dla nich. Na przykład, gdyby PVSJ — owi, chlorodysznemu mieszkańcowi Illensy, rozdarł się skafander, zagrożony byłby on sam oraz wszyscy tlenodyszni mający na początku kodu litery D, E albo F. Gdybyście kiedyś musieli udzielać pomocy po wypadku w przestrzeni, może się zdarzyć, że trzeba będzie sklasyfikować ofiarę na podstawie małego fragmentu ciała, dajmy na to kończyny wystającej spod rumowiska. A od trafnego rozpoznania będzie zależeć z kolei skuteczna pomoc. Z tego powodu musicie nauczyć się zauważać odruchowo wszystko, co może okazać się przydatne w takiej sytuacji. Wszystkie cechy i różnice u otaczających was istot. Choćby na początek pomogło wam to jedynie ustalić, komu lepiej nie wchodzić w drogę na korytarzach. A teraz zabiorę was na oddział, abyście zetknęli się z pacjentami, zanim przyjdzie pora na kolej…

— A co ze wspomnianym systemem klasyfikacji? — spytał Kelgianin. Nie, nie Kelgianin, ale DBLF, poprawiła się w myśli Cha Thrat. — Jeśli jest tak ważny, marny z ciebie nauczyciel, skoro nam go nie wyjaśniłeś.

Cresk — Sar podszedł powoli do stażysty, który to powiedział, a Cha zastanowiła się, czyby nie zadać wykładowcy szybko jakiegoś uprzejmego pytania, aby zatrzeć niemiłe wrażenie. Jednak Nidiańczyk zignorował Kelgianina i odezwał się wprost do Sommaradvanki.

— Zauważyłaś już na pewno, że Kelgianie DBLF są wyszczekani, źle wychowani, nieuprzejmi i całkiem pozbawieni taktu…

Powiedz coś, czego nie wiem, pomyślała Cha.

— Jednak mają po temu powody. Ponieważ nigdy nie rozwinęli złożonych narządów mowy, ich wypowiedziom brakuje modulacji, a tym samym niezbyt potrafią wyrażać emocje. To czynią za pomocą futra, którego poruszenia oddają wiernie, choć w sposób niekontrolowany stan ducha mówiącego. Z tego względu obca jest im sama koncepcja kłamstwa, nigdy nie bawią się w dyplomację, nie są taktowni ani nawet nadmiernie uprzejmi. Falowanie sierści i tak mówi wszystko za nich, przynajmniej gdy chodzi o kontakty z innymi Kelgianami. Tak samo zachowują się zresztą wobec innych ras, a częste u wielu gatunków owijanie w bawełnę niezmiernie ich irytuje. Znajdziesz tu wiele jeszcze odmiennych istot, ale biorąc pod uwagę twoje dzisiejsze zachowanie, chociaż dotychczas spotkałaś przedstawicieli tylko jednej obcej rasy, sądzę, że łatwo przystosujesz się do…

— Teraz będziesz rozmawiał tylko z tą prymuską? — rzucił Kelgianin, a futro nastroszyło mu się jeszcze bardziej. — To przecież ja zadałem pytanie, nie pamiętasz?

— Owszem — odpowiedział Cresk — Sar, patrząc na ścienny chronometr. — Jeszcze dziś dostaniecie do kwater taśmy z objaśnieniem systemu klasyfikacji. Przestudiujcie je uważnie kilka razy, komentarz zrozumiecie dzięki autotranslatorom. Teraz mam czas tylko na wyjaśnienie podstaw. — Obrócił się do reszty słuchaczy, dając do zrozumienia, że odpowiedź przeznaczona jest dla ogółu. — O ile nie macie za sobą praktyki w mniejszych wielośrodowiskowych szpitalach, spotykaliście dotąd obcych co najwyżej jednego gatunku naraz i zapewne przypadkiem, choćby po katastrofie statku. Nazywaliście ich wtedy zgodnie z tym, skąd pochodzili. Powtarzam jednak, że właściwa i szybka identyfikacja pacjenta jest sprawą najwyższej wagi, gdyż często nie jest on w stanie podać nam żadnych danych na swój temat. Dla ułatwienia postępowania w takich sytuacjach stworzyliśmy czteroliterowy kod opisujący podstawowe cechy fizjologiczne. Dzięki niemu możemy podtrzymywać życie i rozpocząć wstępne leczenie, podczas gdy patologia zbiera jeszcze dane o pacjencie. Pierwsza litera odnosi się do stadium ewolucyjnego, na którym dana rasa uzyskała inteligencję. Druga wskazuje na typ i rozmieszczenie kończyn, narządów zmysłów i otworów ciała. Pozostałe dwie mówią o metabolizmie, sposobie odżywiania oraz wymogach związanych z grawitacją i ciśnieniem, co z kolei sugeruje rodzaj okrywy skórnej i masę istoty. — Zaśmiał się krótko. — Zwykle muszę uświadamiać w tym miejscu stażystom, że ich zaawansowanie ewolucyjne nie może być podstawą poczucia wyższości, jako że o rozwoju fizycznym decydują czynniki środowiskowe i ma on nikły związek z poziomem inteligencji.

Potem wyjaśnił, że podane na pierwszym miejscu litery A, B i C oznaczają skrzelodysznych. Na większości światów życie narodziło się w morzu i czasem tam też, bez wychodzenia na brzeg, pojawił się rozum. Litery od D do F dotyczyły ciepłokrwistych tlenodysznych, do których należała większość inteligentnych ras Federacji. G i K opisywały tlenodysznych, ale o cechach owadów. L i M zaś uskrzydlone istoty żyjące w warunkach lekkiej grawitacji.

Chlorodyszni zgrupowani byli pod literami O i P, po czym następowały rzadsze, bardziej zaawansowane ewolucyjnie i dziwaczne formy życia, jak istoty żywiące się twardym promieniowaniem, żyjące w superniskich temperaturach albo krystaliczne. Oraz zmiennokształtni. Niemniej rasy mające szczególne zdolności, w rodzaju telekinezy czy teleportacji, rozwinięte w stopniu pozwalającym im na obywanie się bez kończyn, zostały umieszczone pod literą V, i to niezależnie od wielkości, kształtu czy wymogów środowiskowych.

— Trafimy w tym systemie na pewne nieprawidłowości — dodał wykładowca. — Są one skutkiem braku wyobraźni jego twórców. Na przykład AACP oznacza istoty o roślinnym typie metabolizmu, chociaż zwykle przedrostek A odnosi się do skrzelodysznych. Wszystko stąd, że nie znano wcześniej żadnych prostszych niż ryby form inteligentnego życia. Potem dopiero odkryto rozumne, mobilne rośliny, które wy ewoluowały przed rybami, otrzymały więc przedrostek AA. A teraz — powiedział, znowu zerkając na czasomierz — poznacie niektóre z tych wspaniałych, dziwacznych, a może i przerażających istot. Zwykliśmy kierować stażystów do pracy na oddziałach zaraz po przybyciu, aby jak najszybciej przywykli do pacjentów i reszty personelu. Niezależnie od pozycji, jaką zajmowaliście na swoich światach, tutaj traficie w szeregi personelu pielęgniarskiego, w każdym razie do chwili, gdy przekonacie mnie, że wasze umiejętności uzasadniają awans. Ale uprzedzam, że mnie niełatwo przekonać — dodał. — Proszę za mną.

Podążać za Cresk — Sarem też nie było łatwo, gdyż jak na tak niewielką istotę poruszał się bardzo szybko, a Cha wydawało się, że wszyscy inni o wiele lepiej radzą sobie z wędrówką korytarzami niż ona. Po chwili zauważyła jednak, że Hudlarianin — FROB — też zostaje w tyle.

— Z oczywistych powodów wszyscy schodzą mi z drogi — powiedział, gdy się zrównali. — Jeśli zajmiesz miejsce zaraz za mną, będziemy mogli przemieszczać się o wiele szybciej.

Cha ogarnęło trudne do opisania wrażenie, że znalazła się nagle we śnie, który jest równocześnie koszmarny i wspaniały. We śnie, w którym bestia mogąca bez wysiłku rozedrzeć ją na pół okazywała jej uprzejmość. Ale nawet jeśli to był sen, należało jakoś zareagować.

— To bardzo miło z twojej strony. Dziękuję. Membrana Hudlarianina zawibrowała, lecz autotranslator zignorował to, zaraz potem jednak olbrzym dodał:

— Co do pasty odżywczej, o której wspomniałaś wcześniej, dodam jeszcze, aby uzupełnić twoje błyskotliwe domysły, że na naszej planecie nie jest nam potrzebna. Mamy tak gęstą atmosferę, że składniki odżywcze unoszą się w niej, tworząc wręcz zupę, którą nieustannie wchłaniamy przez skórę. Jak widzisz, ostatnia partia pokarmu niemal zniknęła i niebawem będę musiał nanieść kolejną.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, dołączył do nich nagle jeden z Kelgian.

— Przed chwilą omal nie rozdeptał mnie jakiś Tralthańczyk. Sądzę, że mieliście bardzo dobry pomysł. Na pewno też się tu zmieszczę.

Przysunął się do Cha Thrat, tak że oboje byli teraz chronieni przez masywne ciało Hudlarianina.

— Nie chciałabym cię urazić, ale nie potrafię odróżnić jednego Kelgianina od drugiego — powiedziała Cha, starannie dobierając słowa. — Czy to twoje futro podziwiałam na wykładzie?

— Podziwianie to właściwe określenie! — odparł Kelgianin, żywo ruszając sierścią. — Nie przejmuj się. Gdyby w Szpitalu było więcej Sommaradvan, też nie potrafiłbym ich odróżnić.

Nagle się zatrzymali. Cha wyjrzała zza Hudlarianina i zrozumiała, skąd ten postój. Cresk — Sar kiwał na Melfianina i jednego z pozostałych dwóch Kelgian.

— To oddział pooperacyjny Tralthańczyków — powiedział. — Wasza dwójka będzie meldować się tutaj codziennie po zajęciach, chyba że otrzymacie inne polecenia. Nie trzeba tu ubiorów ochronnych, powietrze nadaje się bowiem do oddychania, a do śladowych woni Tralthańczyków można się przyzwyczaić. Idźcie, czekają tam już na was.

Gdy ruszyli w dalszą drogę, zauważyła, że niektórzy stażyści odłączają się od grupy, chociaż nie dostają wcale polecenia. Domyśliła się, że zapewne już wcześniej otrzymali przydziały. Jednym z nich był Hudlarianin. Niebawem gromadka stopniała do trzech istot: DBLF — a, jej samej i wykładowcy, który wskazał w końcu na Kelgianina.

— To oddział dla PVSJ—ów — powiedział. — Czekają już na ciebie w śluzie i pokażą, jak korzystać ze skafandra ochronnego. Potem…

— Ale tam jest chlor! — zaprotestował Kelgianin, jeżąc futro. — Nie możesz skierować mnie na oddział z normalnym powietrzem? Naprawdę musisz tak bardzo utrudniać życie nowym? A co będzie, jeśli przypadkiem rozedrę skafander?

— Odpowiadając po kolei. Nie. Owszem, jak widzisz. Najbliżsi pacjenci zatrują się tlenem.

— No wiesz?! A ja to co?

— Ty zatrujesz się chlorem. Ale to i tak będzie nic w porównaniu z tym, co usłyszysz od siostry oddziałowej, jeśli cię uratują.

Ruszyli dalej, a Cha musiała dobrze wyciągać nogi, aby nadążyć za wykładowcą i z nikim się nie zderzyć, nie miała więc okazji spytać, co dla niej przewidziano. Zeszli trzy poziomy niżej i w końcu zatrzymali się przed wielką śluzą z napisami w podstawowych językach Federacji. Nie było jednak oczywiście wśród nich sommaradvańskiego, Cha nadal nie wiedziała zatem, gdzie właściwie jest.

— To oddział dla istot rasy AUGL — oznajmił Cresk — Sar. — Znajdziesz tam pacjentów pochodzących z Chalderescola. Należą do najbardziej przerażających stworzeń, jakie zapewne kiedykolwiek spotkasz. Niemniej nie są groźni, jeśli tylko…

— Przedrostek A oznacza skrzelodysznych — przerwała mu Cha Thrat.

— Owszem. O co chodzi? O’Mara mi czegoś nie powiedział? Boisz się wody?

— Nie, lubię pływać, przynajmniej po powierzchni. Ale nie mam ubioru ochronnego.

— To nie problem — stwierdził Nidiańczyk, zaśmiawszy się. — Przygotowanie skomplikowanych skafandrów do pracy w warunkach znacznej grawitacji, dużego ciśnienia czy wysokich temperatur rzeczywiście wymaga czasu, ale prosty strój do poruszania się pod wodą to co innego. Znajdziesz go w śluzie.

Tym razem wszedł ze stażystką do środka. Wyjaśnił, że ponieważ Cha Thrat reprezentuje całkiem nową w Szpitalu rasę, musi się upewnić, czy strój został dobrze dobrany i będzie wygodny. Jednak w śluzie czekała już nowa przewodniczka, która zaraz przejęła Cha.

— Witaj. Jestem siostra przełożona Hredlichli, PVSJ — powiedziała. — Twój strój ochronny składa się z dwóch części. Wejdź w dolną, każdą nogę wsuwając z osobna w odpowiadającej ci kolejności. Potem chwyć czterema dolnymi, masywniejszymi rękami górną połowę i włóż ją na głowę oraz cztery górne ręce. Może ci się wydać, że rękawy i rękawice są za małe, ale ma to zapewnić jak najlepsze odczuwanie bodźców. Nie uszczelniaj skafandra, dopóki nie upewnisz się, że system podawania powietrza działa jak należy. Gdy już zrobisz wszystko, co powiedziałam, pokażę ci, jak trzeba za każdym razem sprawdzać skafander. Potem zdejmiesz go i znowu włożysz, aż opanujesz poszczególne czynności. Zaczynaj, proszę.

Hredlichli krążyła wokół niej, podsuwając rady, przy trzech pierwszych próbach. Potem, na pozór całkowicie zignorowawszy stażystkę, wdała się w rozmowę ze starszym lekarzem. Za sprawą okrywającego ją szczelnie kombinezonu wypełnionego żółtą mgiełką trudno było orzec, gdzie właściwie patrzy. Cha nie umiała nawet zlokalizować jej oczu.

— Cierpimy obecnie na poważne braki personelu — oznajmiła. — Trzy moje najlepsze siostry zajmują się poważnymi przypadkami świeżo po operacjach i nie mają czasu na nic więcej. Jesteś głodna?

Cha Thrat nie była pewna, co odpowiedzieć — zaprzeczyć, jak powinien uczynić sługa, czy potwierdzić. Ale czy Hredlichli miała, jak ona, status wojownika? Nie wiedząc tego, wybrała rozwiązanie pośrednie.

— Jestem głodna, ale nie aż tak bardzo, żeby przeszkadzało mi to w pracy.

— Dobrze. Jako stażystka niebawem przekonasz się, że praktycznie wszyscy będą próbowali wejść ci na głowę. Jeśli zdenerwuje cię to, postaraj się nie uzewnętrzniać swoich uczuć, aż opuścisz oddział. Gdy tylko zjawi się ktoś, aby cię zmienić, będziesz mogła zajrzeć do stołówki. Chyba wiesz już, jak obchodzić się z kombinezonem…

Cresk — Sar obrócił się w stronę wyjścia.

— Powodzenia, Cha Thrat — powiedział, unosząc drobną włochatą kończynę.

— …skierujemy się więc do dyżurki personelu pielęgniarskiego — ciągnęła chlorodyszna, nie zwracając już uwagi na wychodzącego Nidiańczyka. — Sprawdź raz jeszcze zapięcia i ruszaj za mną.

Przeszły do zdumiewająco małego pomieszczenia z przezroczystą ścianą, za którą rozciągała się zielonkawa głębia. Sommaradvanka spostrzegła, że trudno odróżnić przebywające za nią istoty od mającej nieść ukojenie roślinności. Pozostałe trzy ściany zastawiono rozmaitymi szafkami i urządzeniami, których przeznaczenia Cha nie próbowała nawet odgadywać. Sufit pokrywały barwne znaki i geometryczne wzory.

— Mamy tu bardzo dobry personel i świetne wyniki — powiedziała siostra przełożona. — Nie chcę, abyś to zepsuła. Jeśli uszkodzisz skafander i zaczniesz tonąć, nie można będzie zastosować wobec ciebie metody usta — usta, kieruj się zatem wówczas ku najbliższemu z wyjść awaryjnych. Oznaczone są w ten sposób. — Pokazała jeden z wymalowanych na suficie wzorów. — Tam oczekuj pomocy. Przede wszystkim jednak musisz unikać zanieczyszczenia wody odchodami pacjentów. Wymiana objętości tak wielkiego basenu to poważna operacja, która bardzo utrudniłaby nam pracę i wystawiła nas na pośmiewisko całego Szpitala.

— Rozumiem — powiedziała Cha.

Nie pojmowała, dlaczego znalazła się w tak okropnym miejscu. Czy natychmiastowa rezygnacja byłaby usprawiedliwiona? O’Mara i Cresk — Sar uprzedzali ją wprawdzie, że zacznie pracę od najniższego stanowiska, ale to było poniżej godności wojownika — chirurga. Gdyby jej koledzy usłyszeli, czym ma się zajmować, spotkałaby się z powszechnym ostracyzmem. Jednak nikt stąd zapewne im tego nie powie, gdyż w Szpitalu podobne zajęcia są tak powszechne, że niewarte nawet wzmianki. Może zresztą niedługo odprawią ją jako nieprzydatną do pracy w Szpitalu i cały epizod zostanie tajemnicą, nie naruszając jej honoru wojownika. Nadal wszakże obawiała się tego, co jeszcze mogło ją spotkać.

Zaraz okazało się, że miało być o wiele gorzej, niż oczekiwała.

— Pacjenci zwykle z góry wiedzą, kiedy będą potrzebowali odosobnienia — powiedziała Hredlichli. — Wzywają wtedy pielęgniarkę ze stosownym wyprzedzeniem. Gdy na ciebie wypadnie, znajdziesz potrzebne wyposażenie za drzwiami oznaczonymi w ten sposób. — Wskazała kolejny znak na suficie, a potem jarzącą się w oddali jego kopię. — Nie przejmuj się jednak za bardzo, pacjent bowiem będzie wiedział, co robić, i najchętniej załatwi wszystko sam. Większość z nich nie przepada za całą operacją, sama zresztą odkryjesz niebawem, jak łatwo się peszą. Zdolni do poruszania się wolą korzystać z oznaczonego w ten sposób pomieszczenia. To długi i wąski korytarz mogący pomieścić jednego Chalderczyka, który sam obsługuje wszystkie urządzenia. Filtrowanie i usuwanie zanieczyszczeń następuje tam automatycznie, a jeśli cokolwiek się popsuje, wzywamy techników i po krzyku. — Pokazała zamazane kształty po drugiej stronie oddziału. — Gdybyś potrzebowała pomocy przy pacjencie, zwróć się do siostry Towan. Większość czasu spędza teraz z pewnym ciężko chorym, więc nie fatyguj jej bez potrzeby. Potem podam ci podstawowe dane na temat pulsu, ciśnienia i temperatury Chalderczyków oraz sposobów ich mierzenia. Sprawdzamy je regularnie, z częstotliwością zależną od stanu pacjenta. Dowiesz się też, jak czyścić i opatrywać rany pooperacyjne, co w wodzie zawsze jest niełatwe. Zresztą za kilka dni spróbujesz tego sama. Najpierw jednak musisz poznać swoich pacjentów.

Wskazała pozbawione drzwi przejście na oddział. Cha Thrat zdało się, że wszystkie jej dwanaście kończyn ogarnia dziwny paraliż. By odwlec wizytę na oddziale, spytała:

— Przepraszam, do jakiej rasy należy siostra Towan?

— AMSL. Jest creppelliańskim oktopoidem. W Szpitalu pracuje od bardzo dawna, nie masz się więc czego bać. Pacjenci też wiedzą, że trafił do nas na staż ktoś nowy, i są przygotowani na twoje przyjęcie. Przy twoich kształtach nie powinnaś mieć problemów z poruszaniem się w środowisku wodnym, proponuję zatem, abyś sama rozejrzała się teraz po oddziale.

— Jeszcze jedno — odezwała się zrozpaczona Cha. — AMSL to skrzelodyszni. Dlaczego cały personel tego oddziału nie został dobrany spośród skrzelodysznych? A chyba najłatwiej byłoby skierować tu wyłącznie Chalderczyków, aby lekarze byli tej samej rasy co pacjenci?

— Nie spotkałaś dotąd ani jednego naszego podopiecznego, a już chcesz reorganizować oddział! — powiedziała siostra, machając dwiema kończynami. — Są dwa powody, aby nie postępować tak, jak sugerujesz. Po pierwsze, duzi pacjenci mogą być równie dobrze leczeni przez o wiele mniejszych od nich medyków i Szpital zaprojektowano z myślą o tym. Z tego też wynika drugi powód. Przestrzeń zawsze jest tu czymś deficytowym. Wyobrażasz sobie, ile trzeba by jej przeznaczyć na systemy podtrzymania życia dla setki albo więcej lekarzy i pielęgniarek z Chalderescola? Ale dość tego gadania — rzuciła niecierpliwie. — Idź i zachowuj się tak, jakbyś wiedziała, co tu robisz. Potem jeszcze porozmawiamy Jeśli zaraz nie pójdę czegoś zjeść, padnę z głodu.

Cha wydało się, że minęło naprawdę wiele czasu, zanim zdecydowała się zanurzyć w zielony przestwór oddziału, a i tak oddaliła się ledwie na pięć długości swojego ciała od wejścia — do metalowej podpory pokrytej farbą oraz zniekształcającymi kanciaste metalowe elementy sztucznymi roślinami. Bez wątpienia roślinność miała upodobnić wnętrze do rodzinnych mórz Chalderczyków. Cha opłynęła wspornik wokoło.

Hredlichli miała rację: Cha Thrat bez trudu poruszała się w wodzie. Jeden zamach stopami z równoczesnym zatoczeniem półkola czterema środkowymi kończynami pozwalał jej wystrzelić do przodu na trzy długości ciała. Gdy usztywniła jedno albo dwa ze środkowych ramion, mogła zmieniać kierunek i głębokość. Dotąd nigdy nie miała okazji przebywać tak długo pod wodą i zaczynała czerpać z tego prawdziwą przyjemność. Raz za razem okrążała podporę od góry do dołu i przyglądała się bliżej sztucznej roślinności, a szczególnie fosforyzującym z lekka wieloma barwami kiściom czegoś, co wyglądało na owoce, lecz okazało się elementem oświetlenia wnętrza. Jednak radość nie trwała długo.

Jeden z zalegających na dnie długich, ciemnozielonych cieni poruszył się i cicho podpłynął w pobliże Cha, a następnie zaczął z wolna ją okrążać.

Stworzenie przypominało monstrualną rybę z pancernymi łuskami i ostrą niczym brzytwa płetwą ogonową. Nieliczne otwory otaczały wyrostki, które normalnie przylegały do ciała, były jednak wystarczająco długie, aby sięgnąć nawet poza klinowatą głowę, z której patrzyło na Cha pozbawione powiek oko.

Nagle głowa jakby pękła wpół, ukazując różową otchłań paszczy uzbrojonej w rzędy wielkich, białych zębów. Bestia zbliżyła się na tyle, że Cha dostrzegała nawet zawirowania wody wokół skrzeli. Zębiska rozwarły się jeszcze bardziej.

— Cześć, siostro — mruknął potwór nieśmiało.

Загрузка...