Rozdział czternasty

Cha Thrat ogarnął strach, jakiego wcześniej nie znała. Strach przed wszystkim, co nie jest z nią połączone dla walki i obrony. I jeszcze wściekłość, ślepa furia, która przytłumiła lęk. Pojawiły się wspomnienia z bolesnej przeszłości, a wraz z nimi obrazy wszystkich bolesnych chwil, jakie przeżyła na Sommaradvie, Goglesk czy w Szpitalu. Było w nich jednak coś nowego, jak choćby przerażenie wyglądem Prilicli, którego przecież nigdy wcześniej się nie bała, czy smutek po utracie partnera, który był ojcem dziecka Khone’a. Wszelako nie było w tym strachu przed przerośniętą lalką, która próbowała udzielić pacjentowi pomocy.

Mimo bólu, przerażenia i tylu obcych myśli szybko zrozumiała, co się dzieje — Khone połączył się z nią.

Teraz wiedziała, jak to jest być Gogleskaninem. Świat obcego jawił się jako bardzo prosty, wyróżniał on tylko połączonych z nim przyjaciół i wrogów. Miała ochotę zniszczyć wszystko w pomieszczeniu, a potem zburzyć cienkie ściany i pociągnąć Khone’a za sobą, aby pomógł jej w dziele destrukcji. Rozpaczliwie próbowała odzyskać kontrolę nad sobą i opanować napływające z zewnątrz impulsy.

Przebiegło jej przez głowę, że być może wcześniejsze złapanie Gogleskanina za włosy zasugerowało mu, że ona też dąży do połączenia i że tym samym jest jego potencjalnym sojusznikiem.

Jestem Cha Thrat, pomyślała. Na Sommaradvie byłam wojownikiem — chirurgiem, teraz pracuję jako technik w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Nie jestem Gogleskaninem i nie przybyłam tutaj, aby łączyć się z kimkolwiek czy niszczyć…

Niemniej do połączenia już doszło. W jej głowie pojawiły się wspomnienia innych, o wiele tragiczniejszych w skutkach zdarzeń.

Wydawało jej się, że stoi w unoszącym się nieco nad ziemią pojeździe i patrzy na scenę zdarzeń. Obok stał Wainright. Ostrzegał, że Gogleskanie znajdują się niebezpiecznie blisko, że lepiej będzie odlecieć i że nie można im pomóc. Z jakiegoś powodu zwracał się do niej „doktorze”, a niekiedy nawet „sir”. Czuła się winna, bo wiedziała, że to przez nią doszło do połączenia. Próbując nieść pomoc ofierze katastrofy budowlanej, dotknęła jej ciała. Widziała też połączonego z innymi Gogleskanami Khone’a i nie rozumiała jego zachowania. Ale w tym samym czasie była też Khone’em i wiedziała doskonale, co się dzieje.

Z budynków, z pokładów zacumowanych w porcie statków i nadrzewnych schronień nadbiegali ciągle nowi tubylcy, którzy przyłączali się do tłumu, aż zmienił się on w wielki, najeżony kolcami dywan ciał. Większe gmachy opełzał, mniejsze równał z ziemią, jakby w ogóle nie wiedział, co robi. Po jego przejściu zostawały tylko zgliszcza, a wśród nich wraki pojazdów i ciała martwych zwierząt. Nawet jeden przewrócony statek. Po paru chwilach grupa przemieściła się w głąb lądu, aby i tam nieść zniszczenie, które było w gruncie rzeczy formą obrony przed prehistorycznym wrogiem.

Mimo obezwładniającego strachu przed nie istniejącym wrogiem Cha próbowała podejść logicznie do nowego doświadczenia. Przypomniała sobie wszystko, co usłyszała od O’Mary o taśmach edukacyjnych. Teraz rozumiała, jak może się czuć lekarz z zapisem obcej osobowości w głowie. Zastanowiła się, czy na pewno pozostanie po tym normalna. Może fakt, że Khone jest obecnie — tak jak ona — rodzaju żeńskiego, ułatwi nieco sprawę?

Z wolna jednak docierało do niej, że nie chodzi tylko o Khone’a. Obraz obserwowanego z góry połączenia pochodził z umysłu innej jeszcze osoby. Podobnie jak wspomnienia ze statku szpitalnego i różnych akcji jego załogi, a niekiedy nader rozbudowane sceny ze Szpitala. Czyżby O’Mara miał rację? Czyżby oszalała i pogrążała się z wolna w świecie fantasmagorii?

Ale przecież szaleństwo jest zwykle ucieczką od bolesnej rzeczywistości w świat, który byłby mniej dokuczliwy, a tutaj było inaczej.

Nagle zrozumiała, co się dzieje. Khone podzielił się z nią umysłem tak samo, jak wcześniej połączył się z kimś innym…

Conway!

Od dłuższej chwili słyszała w słuchawkach głos Prilicli, lecz nie potrafiła odróżnić i zrozumieć pojedynczych słów. Przeładowany umysł odmawiał współpracy. Nagle jednak poczuła płynące od empaty ciepło, życzliwość i spokój. Ból i zagubienie zmalały nieco i zaczęła rozumieć, co do niej mówią.

— Cha, przyjaciółko, odpowiedz, proszę. Przez kilka ostatnich minut trzymasz kurczowo sierść pacjenta i trwasz nieruchomo, nie odpowiadając na wezwania. Jestem nad tobą i twoje emocje, które odbieram, bardzo mnie niepokoją. Co się stało? Zostałaś użądlona?

— Nie — odparła drżącym głosem. — Nie cierpiałam fizycznie. Jestem przerażona i zagubiona, a pacjent…

— Wyczuwam, co się z tobą dzieje, Cha. Naprawdę, nie ma powodów do niepokoju. Nie masz się czego wstydzić. Już teraz zrobiłaś więcej, niż można było od ciebie oczekiwać. Zbyt łatwo zgodziliśmy się na twój udział w operacji. Możemy stracić pacjenta. Wycofaj się, proszę, i pozwól mi wymyślić coś innego…

— Nie — odparła Cha Thrat. Ciało Khone’a drżało pod jej rękami. Wciąż była połączona z nim telepatyczną więzią i Gogleskanin odbierał momentalnie wszystko, co słyszała, odczuła czy pomyślała. Pomysł, aby obcy potwór miał go operować, wcale mu się nie spodobał, zarówno z medycznych, jak i czysto osobistych powodów. — Dajcie mi chwilę. Zaczynam odzyskiwać panowanie nad sobą.

— Dobrze. Ale pospiesz się.

Paradoksalnie to jej partner szybciej doszedł do siebie. Mając praktykę w walce z cierpieniem, lękami i tęsknotami, nauczył się, jak przy tylu przeciwnościach wykroić czasem dla siebie nieco szczęścia.

— Bardziej wybiórczo! — podpowiedział jej, gdy nie mogła się opędzić przez wizjami monstrualnych pacjentów, którymi zajmował się kiedyś Conway. — Sięgaj tylko po to, co użyteczne.

Dysponowała całą swoją pamięcią, a także pamięcią gogleskańskiego uzdrawiacza oraz wspomnieniami z połowy życia lekarza ze Szpitala. Wraz z nimi pojawiły się olbrzymia wiedza i doświadczenie. Tym bardziej więc nie potrafiła się pogodzić z myślą, że przypadek Khone’a należy do beznadziejnych. Gdzieś w tym oceanie danych powinno się znaleźć coś, co… I rzeczywiście, po jakimś czasie zaświtał jej pewien pomysł.

— Myślę, że obejdzie się jednak bez interwencji chirurgicznej — powiedziała po chwili. — Pacjent zapewne by jej nie przeżył.

— Co ona sobie myśli? — odezwała się ze złością Murchison. — Kto prowadzi tę operację? Prilicla, przywołaj ją do porządku.

Cha Thrat mogłaby odpowiedzieć na oba pytania, ale wolała milczeć. Wiedziała, że przy obecnym statusie nie ma prawa do podobnych stwierdzeń. I tak już odezwała się zbyt autorytatywnie. Ale z drugiej strony nie było czasu na długie wyjaśnienia i uprzejme wstępy. Lepiej byłoby zostawić całą kwestię w spokoju i niechby nawet Murchison uwierzyła po prostu, że Sommaradvanka jest zarozumiała…

— Wyjaśnij — powiedział Prilicla.

Cha odmalowała pokrótce obraz kliniczny i dodatkowo pogarszający się z powodu połączenia stan pacjenta. Wspomniała, że Khone jest obecnie zbyt słaby, żeby znieść cesarskie cięcie, a była tego całkowicie pewna, gdyż opierała swój sąd nie tylko na własnym doświadczeniu, ale i na tym, co myślał Gogleskanin. Tego ostatniego wszelako nie powiedziała głośno. Oświadczyła tylko, że emocjonalne reakcje Khone’a zdają się wspierać jej przypuszczenia.

— Tak — potwierdził empata.

— FOKT — owie należą do jednej z niewielu ras zdolnych wypoczywać w postawie wyprostowanej, chociaż potrafią też się położyć. Ponieważ gatunek rozwinął się w oceanie, przywykł do działania sił grawitacji przede wszystkim wzdłuż osi pionowej, podobnie jak Hudlarianie, Tralthańczycy czy Rhenithi. Przypominam sobie przypadek Tralthańczyka sprzed paru lat. Był analogiczny do obecnego i zdecydowano się wtedy…

— Nie mogłaś usłyszeć o nim od Cresk — Sara — wtrąciła się Murchison. — Na wykładach nie mówi się o przypadkach, w których omal nie doszło do tragedii. W każdym razie nie na pierwszym roku.

— Sama wyszukiwałam materiały w trakcie nauki — skłamała Cha.

Prilicla na pewno wyczuł oszustwo, ale nawet on nie wiedział, czego dokładnie dotyczy.

— Opisz, co proponujesz — zażądał.

— Nim zacznę, zdejmijcie owiewkę z noszy i ustawcie moduły grawitacyjne tak, aby działały w przeciwnych kierunkach. Poprawcie mocowania, żeby pasowały na ciało pacjenta i utrzymały go nawet przy przeciążeniu rzędu trzech g w obu kierunkach. Wyprowadźcie sondę na korytarz, żebym mogła wejść po niej na dach. Proszę, pospieszcie się. W trakcie przenosin wyjaśnię wam, o co chodzi.

Tuląc półprzytomnego Gogleskanina i pilnując, aby nie zerwać z nim kontaktu, wspięła się niezgrabnie na dach. Prilicla unosił się nad nią pełen trwogi, Naydrad narzekała, że jej nosze na pewno nie dadzą się potem naprawić, a Murchison przypominała ciągle, że przecież mają ze sobą technika. Albo kogoś w tym rodzaju.

Sommaradvanka nadal obejmowała Khone’a, podczas gdy Naydrad przypasywała go do legowiska, a Murchison podawała mu tlen. Upewniła się, że pacjent ma w polu widzenia ekran skanera, którego ona, skurczona obecnie w niewygodnej pozycji, nie mogła dostrzec, i dała sygnał, aby zaczynać.

Poczuła, że jej głowa i górne kończyny odciągane są na bok, i utrzymanie równowagi stało się jeszcze trudniejsze, gdyż dolna część tułowia i nogi pozostawały poza sztucznym polem grawitacyjnym. Niemniej Khone był teraz poddawany podwójnemu ciążeniu.

— Puls nieregularny — zameldował nagle Prilicla. — Rośnie ciśnienie krwi w czaszce, ciężki oddech. Mamy lekkie przemieszczenie organów w klatce piersiowej, a płód się nie poruszył.

— Mam zwiększyć moc do czterech g? — spytała | Naydrad.

— Nie — odpowiedziała Cha, chociaż pytanie nie było I skierowane do niej, tylko do empaty. — Zacznij zmieniać raptownie wektor. Musimy wytrząsnąć juniora.

Teraz jeszcze rzucało nią na boki, podczas gdy pacjent doznawał tego samego w pionie. Nadal trzymała go kurczowo, chociaż z wolna zaczęły ją nachodzić mdłości. Całkiem jak w dzieciństwie, kiedy cierpiała na chorobę lokomocyjną.

— Dobrze się czujesz, przyjaciółko Cha? — spytał Prilicla. — Mamy przerwać?

— A mamy czas?

— Nie — odparł empata, po czym krzyknął: — Płód się poruszył!

— Odwróć wektor i daj ciągłe dwa g — rzuciła Cha, stawiając w ten sposób Khone’a na głowie.

— Zwiększa się nacisk na górną część macicy. Płód przestał uciskać nerwy i arterie. Mięśnie zaczynają się kurczyć rytmicznie…

— Wystarczająco, aby wypchnąć płód?

— Nie. Są zbyt osłabione. Poza tym płód nie jest jeszcze optymalnie ułożony.

Cha Thrat zaklęła w dziwnym, nie znanym jej do teraz języku.

— Możemy ustawić płód za pomocą zmian pola grawitacyjnego…

— To potrwa — wtrąciła Naydrad.

— Nie mamy już na to czasu — powiedział Prilicla. — I tak dziwi mnie, jakim cudem przyjaciel Khone jest jeszcze z nami.

Nie poszło im nawet w przybliżeniu tak dobrze jak w przypadku tralthańskiego porodu. Małą pociechą był fakt, że tym razem chodziło o formę życia, dla której nie istniały jeszcze żadne sprawdzone techniki leczenia. Umysł Khone’a przestał już reagować, nie było więc nawet jak go przeprosić…

— Nie zadręczaj się, Cha — powiedział drżący jak liść Cinrussańczyk. — Nikt z nas nie zrobiłby więcej niż ty i nie ma powodu cię winić. To, co obecnie czujesz, bardzo mnie niepokoi. Pamiętaj, że nie jesteś nawet członkiem zespołu medycznego, a więc nie ponosisz odpowiedzialności za przebieg zdarzeń… O czym pomyślałaś?

— Oboje wiemy, że pewną odpowiedzialność jednak ponoszę — powiedziała tak cicho, że tylko Prilicla ją usłyszał. — A co do reszty… tak, pomyślałam o czymś. Naydrad, potrzebujemy gwałtownego pchnięcia o mocy jednego g — oznajmiła głośniej. — Tyle, żeby płód się poruszył. Danalta, powłoka mięśni wokół macicy jest dość cienka, a obecnie także zwiotczała. Zdołasz wytworzyć odpowiednie kończyny? Prilicla powie ci, jakiego powinny być kształtu i wielkości. Za pomocą skanera podprowadzi cię tak, byś ułożył płód we właściwej pozycji. Murchison, pomożesz go wyciągnąć, gdy już się pokaże? Sama nie mogę nic zrobić — dodała tytułem przeprosin. — Na razie lepiej będzie, jeśli zachowam możliwie najbliższy fizyczny kontakt z pacjentem. Myślę, że nawet nieprzytomny wiele dzięki temu zyskuje.

— Dobrze myślisz — potwierdził empata. — Ale czas nam się kończy, przyjaciele. Działajmy.

Naydrad pilnowała, aby płód nie zablokował się w macicy, Danalta zaś wypuścił szereg odnóży, które miały potem śnić się Cha Thrat wiele nocy, i zaczął tak naciskać nimi i ciągnąć, aby ustawić go w optymalnej pozycji. Sommaradvanka próbowała tymczasem przebić się do nieprzytomnego umysłu przyjaciela.

Będzie dobrze! — powtarzała. Przeżyjesz i ty, i dziecko. Trzymaj się, proszę, i nie umieraj! Nie rób mi tego!

Wszystko ginęło jednak niczym w ciemnej, bezdennej otchłani. Przez chwilę zdawało jej się, że coś wyczuwa, ale była to chyba tylko projekcja jej pragnień. Na ile mogła, odwróciła głowę. Wciąż nie chciała zrywać z siebie jasnych wyrostków, ale bardzo brakowało jej widoku ekranu skanera.

— Jest już w optymalnej pozycji — oznajmił nagle Prilicla. — Danalta, teraz niżej. Gdy znowu poczujesz, że się obraca, zacznij przeć. Naydrad, daj stałe dwa g!

Na chwilę zapadła cisza mącona jedynie falującym z lekka jazgotem zagłuszarek. Widocznie ich akumulatory zaczynały się wyczerpywać. Czas uciekał. Wszyscy skoncentrowani byli na Gogleskaninie. Nawet Prilicla wpatrywał się w ekran skanera tak intensywnie, że niezbyt był w stanie opisać, co widzi.

— Jest głowa! — zawołała w pewnym momencie Murchison. — Sam wierzchołek. Jednak skurcze są bardzo słabe, prawie nic nie dają. Nogi maksymalnie rozwarte, lecz płód przesuwa się przy każdym skurczu tylko kawałek i znowu się cofa. Sugeruję operacyjne powiększenie ujścia, aby…

— Żadnej chirurgii — zaprotestowała zdecydowanie Cha. Nawet gdyby pacjent przetrwał taki zabieg, sam fakt operacyjnego naruszenia jego cielesności mógłby spowodować poważną traumę. Poza tym problemem byłoby również zmienianie opatrunków u kogoś, kto normalnie nigdy nie pozwoli się dotknąć. Wprawdzie fizyczny i mentalny kontakt z Conwayem oraz Cha Thrat bardzo zmienił Gogleskanina, jednak daleko było jeszcze do istotnej zmiany jego uwarunkowań.

Na razie Cha nie miała jak wyjaśnić tego wszystkiego, Murchison spojrzała więc wyczekująco na Priliclę. Ten zadrżał niczym liść, ale nic nie powiedział.

— Lepiej będzie wesprzeć naturalny proces — odezwała się Cha. — Naydrad, daj znowu zmienny wektor, tym razem o wartości trzech g. Na początek pięć impulsów. Obserwujcie, czy nie ma poważniejszych przemieszczeń organów wewnętrznych. Ten gatunek nie był nigdy wystawiany na większe przeciążenia…

— Widzę już całą głowę! — przerwała jej Murchison. — I ramiona. Mam go!

— Naydrad, utrzymuj trzy g do końca porodu, a potem daj normalne ciążenie — powiedziała szybko Cha. — Murchison, umieść noworodka obok wyrostków, tuż przy mojej głowie. Sądzę, że dla Khone’a kontakt z potomkiem może znaczyć o wiele więcej niż kontakt ze mną.

Ujrzała, jak wyrostki Gogleskanina owijają się odruchowo wokół małej postaci. Dla niej było to coś w rodzaju oślizłego potworka, chociaż według gogleskańskich kryteriów noworodka trudno było nazwać inaczej niż pięknym. Ostrożnie uniosła głowę i rozluźniła macki wczepione w futro przyjaciela.

— Dobrze się domyślasz, Cha — powiedział Prilicla. — Pacjent jest wprawdzie nadal nieprzytomny, ale wraca z wolna do równowagi emocjonalnej.

— Chwilę… — odezwała się z niepokojem Murchison. — Z tego co słyszeliśmy, wynika, że do poprawnej opieki nad noworodkiem musi być przytomny. Nie wiemy zupełnie, co…

Przerwała, ujrzawszy, że Cha, która wiedziała już wszystko co trzeba, bierze się do pracy. Sommaradvanka nie wyjaśniła niczego, bo nie chciała kłamać, a wyjaśnienia konieczne w obecnej, naprawdę bardzo skomplikowanej sytuacji zabrałyby za wiele czasu.

Poczekała więc tylko na odcięcie i przewiązanie pępowiny, a potem pomogła ułożyć wygodniej nogi Khone’a.

— Nasze gatunki są dość podobne — stwierdziła. — Poza tym istoty płci żeńskiej zawsze potrafią w takich chwilach kierować się instynktem.

Murchison pokręciła z powątpiewaniem głową.

— Widać twoje instynkty są silniejsze i bardziej komunikatywne niż moje.

— Przyjaciółko Murchison — wtrącił się Prilicla. Jego głos brzmiał dziwnie wyraźnie, ale ze wszystkich zagłuszarek działały już tylko dwie. — Jeśli pozwolisz, o instynktach podyskutujemy innym razem. Przyjaciółko Naydrad, załóż z powrotem owiewkę noszy, włącz ogrzewanie na trójkę i podaj do wnętrza tlen. Obserwuj, czy nie ma objawów opóźnionego wstrząsu. Stan emocjonalny sugeruje pełne otępienie, ale jest stabilny. Pacjentowi nic w tej chwili nie grozi, krążenie wróciło do normy, lecz wszyscy odetchniemy dopiero wtedy, gdy Khone znajdzie się w pokładowym module intensywnej opieki. Pospieszcie się. Wszyscy oprócz Cha. Z tobą chciałbym porozmawiać na osobności.

Naydrad odprowadziła nosze wspomagana przez Danaltę i Wainrighta. Murchison została z tyłu. Wyraz jej okrytej rumieńcem twarzy był obecnie dla Cha Thrat całkiem czytelny.

— Nie bądź dla niej za surowy, Prilicla — powiedziała patolog. — Myślę, że zrobiła kawał dobrej roboty, nawet jeśli chwilami zapominała, kto tu jest przełożonym. Chcę przez to powiedzieć, że wraz z przeniesieniem Cha do działu utrzymania pion medyczny naprawdę sporo stracił.

Zaraz potem Murchison odwróciła się raptownie i podążyła za noszami. Cha spoglądała na to z trzech punktów widzenia i miotały nią nader różne uczucia. Dla niej Murchison była po prostu samicą DBDG, istotą niewielką i mało atrakcyjną. Z gogleskańskiej perspektywy jawiła się jako kolejny potwór, przyjazny wprawdzie, ale i tak przerażający. Za to z ziemskiego punktu widzenia…. Tutaj Murchison była znaną od wielu lat, wysoce inteligentną kobietą, która w swej specjalności ustępowała jedynie Thornnastorowi. Kimś życzliwym, miłym, uczciwym, pięknym i atrakcyjnym seksualnie. Niektóre z tych cech już zademonstrowała, niemniej pociąg fizyczny, który owładnął nagle Cha Thrat, był czymś tak dziwnym i obcym, że w połączeniu z nader intymnymi wspomnieniami omal nie skłonił gogleskańskiej części jej osobowości do wezwania pomocy.

Murchison była kobietą, podobnie jak Cha, nie było więc między nimi miejsca na takie zauroczenia, szczególnie wobec zasadniczych różnic gatunkowych. Próba podążenia w tym kierunku niechybnie musiałaby doprowadzić do szaleństwa. Sommaradvanka przypomniała sobie rozmowę o taśmach edukacyjnych i doświadczenia towarzyszące przyjmowaniu zapisów Kelgian, Tralthańczyków czy Melfian.

Chociaż… to nie były jej wspomnienia. Ona jest i pozostanie tą samą Cha Thrat. Gogleskanin i Ziemianin, którzy zajmowali część jej umysłu, byli tylko gośćmi, chociaż jeden z nich okazał się kłopotliwy, przynajmniej jeśli chodziło o myśli związane z Murchison. Nie mogła jednak pozwolić, aby zmąciło to jej odczucia. Trudno było w ogóle dopuszczać inną możliwość.

Gdy budząca osobliwy niepokój patolog zniknęła w oddali, Cha poczuła się znacznie lepiej.

— Przypuszczam, że nadeszła pora na natarcie uszu niesubordynowanemu technikowi — odezwała się do Prilicli.

Empata przysiadł na daszku nad wejściem do domu Khone’a, tak więc ich oczy były teraz na jednym poziomie.

— Doskonale panujesz nad swoimi emocjami, Cha. Gratuluję. Jednak się mylisz. Po prostu coś zauważyłem. Sposób, w jaki zaczęłaś używać idiomów z języka ludzi oraz w jaki poradziłaś sobie podczas operacji, pozwala mi przypuszczać, co się z tobą stało. W tej chwili tylko głośno myślę, rozumiesz. Nie masz obowiązku niczego komentować. Po prawdzie, nawet nie powinnaś tego robić. Jeśli o mnie chodzi, wolę żyć w nieświadomości.

Empata bez wątpienia wszystko wiedział, o domysłach zaś napomykał tylko z uprzejmości. Był praktycznie pewien, że Cha wymieniła się umysłem z Khone’em i że z tego właśnie wynikały jej trafne decyzje podczas operacji. Na dodatek wiedział także, z kim wcześniej Khone miał równie bliski kontakt, a tym samym nie mógł czuć się urażony autorytatywnym zachowaniem Cha. Koniec końców Diagnostyk znaczył więcej niż starszy lekarz, nawet jeśli znajdował się akurat w umyśle podwładnego. Gdyby inni członkowie zespołu znali prawdę, podeszliby do sprawy podobnie.

Ale na razie nie mogli jej poznać. Sprawa musiała poczekać do chwili, gdy Cha znajdzie się znowu bezpiecznie w tunelach Szpitala.

— Z obecnej emanacji emocjonalnej wnoszę, że naszły cię mocno konfundujące myśli o podtekście seksualnym — powiedział Prilicla. — Zastanów się jednak, co poczułaby Murchison, gdyby wiedziała, że ty patrzysz na nią tak samo jak jej partner. Gdyby jeszcze inni się domyślili, ich odczucia byłyby dla mnie nader przykre, jeśli nie bolesne.

— Rozumiem — odparła Cha.

— Patolog Murchison jest naprawdę inteligentną osobą i z czasem sama pojmie, co się stało, albo dowie się tego od Khone’a. Dlatego też przy pierwszej okazji postaram się wyjaśnić naszemu przyjacielowi złożoność i delikatność zaistniałej sytuacji i poprosić go o milczenie w tej sprawie. Poza tym nasz przyjaciel Khone ma teraz w głowie również twoje myśli i wspomnienia, Cha Thrat.

Przez chwilę Sommaradvanka nie mogła wykrztusić ani słowa. Umysł uzdrawiacza zdominował jej myśli falą strachu, ciekawości i rodzicielskiej troski.

— Czy Khone odzyska sprawność umysłu? Będzie mógł mówić? — spytała.

— Mam wrażenie, że zarówno on, jak i jego potomek dojdą w pełni do siebie — rzekł Prilicla, potrząsając rozwijanymi już do lotu skrzydłami. — Na razie jednak, jeśli nie skończymy zaraz tej rozmowy, pozostali zaczną się zastanawiać, co my tu robimy, i dojdą do wniosku, że garbuję ci skórę.

Sam pomysł, że Prilicla mógłby komuś wyrządzić krzywdę, był na tyle kuriozalny, iż wszystkie trzy osobowości uznały go za zabawny. Cha roześmiała się głośno. Owiewana podmuchem skrzydeł empaty ruszyła ku reszcie grupy.

— Niemniej rozumiesz, przyjaciółko Cha, że O’Marze będziemy musieli o tym powiedzieć — dodał Prilicla z drżeniem. Wiedział, że ta informacja nie sprawi jej radości.

Загрузка...