Gabinet O’Mary był bardzo obszerny, ale niemal całą podłogę zajmowały rozmaite krzesła, ławy i siedziska przeznaczone dla najróżniejszych stworzeń zaglądających do naczelnego psychologa. Chiang usiadł na wskazanym mu miejscu, a Cha wybrała niską, pokręconą konstrukcję, która wcale nie wyglądała na szczególnie wygodną.
Od razu poznała, że O’Mara ma swoje lata. Szczyt i boki głowy pokrywała mu krótka, jasna sierść, a dwa grube półksiężyce nad oczami były metalicznie szare. Niemniej potężna muskulatura widoczna na barkach i ramionach nie pasowała do wieku. Elastyczne mięsiste pokrywy chroniące oczy były równie jasne jak włosy i nie drgnęły nawet, gdy przyglądał jej się uważnie.
— Jest pani wśród nas nowa, Cha Thrat — powiedział nagle. — Moim zadaniem jest pomóc pani poczuć się tu mniej obco i odpowiedzieć na te pytania, których nie chce pani albo nie umie zadać innym. Mam też dopilnować, aby pani umiejętności zostały jak najlepiej rozwinięte i wykorzystane przez Szpital. — Spojrzał na Chianga. — Z panem chciałem porozmawiać osobno, jednak z jakiegoś powodu pragnął pan być obecny podczas wstępnej rozmowy z Cha Thrat. Czyżby uwierzył pan w cokolwiek z tego, co opowiada o mnie personel Szpitala? Nie uroił pan sobie przypadkiem, że niezależnie od różnic gatunkowych, zostanie dżentelmenem udzielającym swej damie wsparcia duchowego? Jak to jest, majorze?
Chiang zaśmiał się cicho, ale nie odpowiedział.
— Mam pytanie — odezwała się Cha. — Dlaczego ludzie wydają ten dziwny, szczekliwy dźwięk?
O’Mara zmierzył ją wzrokiem i trwało chwilę, zanim westchnął głośno i odparł.
— Oczekiwałem, że pierwsze pytanie będzie dotyczyło czegoś bardziej… zasadniczego. Ale dobrze. Ten dźwięk nazywamy śmiechem, a nie szczekaniem, i jest w większości wypadków psychosomatycznym sposobem zmniejszenia napięcia związanego ze strachem czy niepokojem. Za jego pomocą można wyrazić również niedowierzanie, szyderstwo albo sarkazm, podsumować sytuacje, które wydają się zabawne, dziwne czy nielogiczne. Bywa też zachowaniem uprzejmym, gdy mimo braku powodów do radości reagujemy śmiechem na słowa kogoś starszego stopniem. Nie będę nawet próbował wyjaśniać, czym jest sarkazm albo ludzkie poczucie humoru, gdyż sami siebie do końca pod tym względem nie rozumiemy. Ja akurat, z powodów, które dane będzie pani poznać później, rzadko się śmieję.
Chiang znowu czemuś zachichotał. O’Mara zignorował go i przeszedł do rzeczy.
— Starszy lekarz Edanelt pozytywnie ocenił pani kompetencje i zasugerował, abym jak najszybciej przydzielił panią do odpowiedniego oddziału. Zanim jednak do tego dojdzie, musi pani poznać lepiej strukturę i działanie Szpitala. Przekona się pani, że dla osób nie znających zasad pracy w tym środowisku potrafi on być groźny albo wręcz niebezpieczny. A na razie nie wie pani o nim praktycznie nic.
— Rozumiem — powiedziała Cha.
— Niezbędną wiedzę uzyska pani od wielu rozmaitych istot, tak spośród personelu medycznego, jak i technicznego. Będą wśród nich Diagnostycy, starsi lekarze i podobni albo zupełnie niepodobni do pani uzdrawiacze, a także personel pielęgniarski, laboranci i inżynierowie. Niektórzy z nich zostaną pani medycznymi lub administracyjnymi przełożonymi, inni zaś podwładnymi, przynajmniej z nazwy, jednak wiedza uzyskana od każdego z nich będzie tyle samo warta. Słyszałem już, że wzdraga się pani przed dzieleniem się odpowiedzialnością za pacjenta z innym lekarzem. Jako stażystka może pani prowadzić pacjentów, ale musi zgodzić się na to pani przełożony, który zachowa prawo nadzorowania przebiegu leczenia. Czy rozumie pani ten wymóg i zgadza się mu podporządkować?
— Tak — odparła Cha Thrat bez większej radości. Raz jeszcze miało być tak samo jak na pierwszym roku studiów w szkole wojowników — chirurgów na Sommaradvie. Tyle że na szczęście bez niemedycznych całkiem problemów, które wtedy jej towarzyszyły.
— Ta rozmowa nie będzie miała wpływu na decyzję o ewentualnym włączeniu pani w skład stałego personelu Szpitala. Nie potrafię też poinstruować pani, jak najlepiej zachować się w każdej sytuacji. Tego będzie pani musiała nauczyć się sama dzięki obserwacji i uważnemu słuchaniu słów nauczycieli. Jednak gdyby pojawiły się naprawdę poważne problemy, których nie zdoła pani rozwiązać samodzielnie, może pani zawsze poprosić mnie o radę. Oczywiście, im rzadziej będę zmuszony panią widywać, tym lepsze będę miał o pani zdanie. Będę otrzymywał regularne raporty o pani postępach albo ich braku. To one zadecydują, czy zostanie pani z nami, czy wróci do domu.
Przerwał na chwilę i przesunął wyrostkami dłoni po krótkich szarych włosach. Cha przyjrzała się uważnie jego głowie, ale nie dostrzegła pasożytów, uznała więc, że był to czysto odruchowy gest.
— Nasza rozmowa ma skupić się na pewnych niemedycznych aspektach leczenia, jakiemu poddała pani Chianga. W możliwie zwięzłej formie chciałbym dowiedzieć się jak najwięcej o pani jako osobie: o pani odczuciach, motywacjach, lękach, upodobaniach i tak dalej. Czy jest jakiś obszar, na który nie chciałaby pani wkraczać? Czy w jakimś przypadku będzie pani skłonna udzielać niejasnych albo fałszywych odpowiedzi? Czy czuje się pani skrępowana jakimiś moralnymi, rodzicielskimi lub ogólnospołecznymi nakazami narzuconymi jej w dzieciństwie albo dorosłym życiu? Muszę ostrzec, że potrafię wykryć kłamstwo, nawet bardzo złożone, jednak zawsze zabiera to sporo czasu, a tego nie mam za wiele.
Zastanowiła się chwilę.
— Wolałabym nie poruszać kwestii związanych z życiem seksualnym, ale w pozostałych będę odpowiadać szczerze i wyczerpująco.
— Dobrze! Tego tematu nie zamierzam zgłębiać i mam nadzieję, że nigdy nie będę do tego zmuszony. Obecnie interesują mnie pani myśli i odczucia pomiędzy chwilą, gdy pierwszy raz zobaczyła pani pacjenta, a momentem podjęcia decyzji o operacji. Chciałbym poznać również przebieg pani rozmów z lekarzem, który pierwszy znalazł się na miejscu zdarzenia, i powody zwlekania z działaniem, gdy już przejęła pani odpowiedzialność za udzielenie pomocy. Proszę opisać jak najdokładniej, co wtedy pani czuła, i w miarę możliwości wyjaśnić pobudki własnych czynów. Raczej bez szczególnego zastanowienia, oddając strumień myśli. Cha Thrat przywoływała przez chwilę nie tak dawne jeszcze wspomnienia.
— Spędzałam w tamtej okolicy przymusowy urlop. Przymusowy, bo wolałabym wtedy pracować w swoim szpitalu, zamiast szukać sposobów na zabicie nudy. Gdy usłyszałam o wypadku, niemal się ucieszyłam, sądząc, że rannym będzie Sommaradvanin, któremu oczywiście umiałabym pomóc. Potem jednak zobaczyłam rannego Ziemianina, którego miejscowy lekarz nie śmiałby tknąć, gdyż był uzdrawiaczem sług. Ofiara nie była wprawdzie naszym wojownikiem, jednak należało ją zaliczyć do wojowników, na dodatek tych, którzy ucierpieli w trakcie wypełniania swoich obowiązków. Nie znam waszych miar czasu, ale wypadek zdarzył się tuż przed wschodem słońca, a gdy dotarłam nad brzeg jeziora, zbliżała się pora rannego posiłku. Nie dysponowałam wiedzą na temat anatomii pacjenta czy podawania leków, musiałam więc dokładnie wszystko rozważyć. Wzięłam pod uwagę nawet takie rozwiązania, jak wykrwawienie się na śmierć albo, w litościwszej wersji, utopienie go w jeziorze. — Przerwała na chwilę, bo wydało jej się, że O’Mara doznał przejściowej blokady górnych dróg oddechowych. — Po serii badań i ocenie ryzyka wczesnym popołudniem rozpoczęłam operację. Nie wiedziałam wtedy, że Chiang jest dowódcą statku.
Obaj Ziemianie wymienili spojrzenia.
— Czyli zaczęła pani operować jakieś pięć, sześć godzin później. Czy podejmowanie zawodowych decyzji zwykle trwa u was tak długo? A zrobiłoby różnicę, gdyby znała pani status Chianga?
— To naprawdę było wielkie ryzyko, a nie chciałam dopuścić do utraty kończyny — powtórzyła zdecydowanie, wyczuwając krytycyzm. — Różnicę zaś, owszem, zrobiłoby. Wojownik — chirurg zajmuje niższą pozycję niż władca, podobnie jak lekarz sług stoi niżej niż wojownik. Nie wolno mi wykraczać poza moje kwalifikacje. Nasze prawo, chociaż łagodniejsze obecnie, przewiduje surowe kary za naruszenie tej zasady. Jednak to była na pewno wyjątkowa sytuacja. Bałam się, ale też chciałam sprostać wyzwaniu, więc ostatecznie i tak zapewne zaczęłabym działać.
— Cieszę się, że zwykle nie przekracza pani swoich kompetencji…
— Dobrze, że raz zdarzyło się inaczej — wtrącił Chiang.
— …i przełożeni nie będą mieli pani nic do zarzucenia — dokończył O’Mara. — Jednak ciekaw jestem hierarchii społecznej rzutującej na praktykę medyczną na Sommaradvie. Może mi pani o niej opowiedzieć?
Cha nie kryła zdumienia tym nonsensownym według niej pytaniem.
— Oczywiście, że mogę. Na Sommaradvie mamy trzy warstwy: sług, wojowników i władców. Odpowiadają im trzy grupy lekarzy…
Na samym dole znajdowali się słudzy, którzy wykonywali proste i monotonne prace, pod wieloma względami ważne, ale pozbawione elementu ryzyka. Byli grupą zadowoloną z życia, chronioną przed zagrożeniami, a ich lekarze stosowali proste, tradycyjne metody leczenia z wykorzystaniem ziół i okładów. Kolejną warstwę stanowili o wiele mniej liczni wojownicy, na których ciążyła równocześnie znacznie większa odpowiedzialność. Często musieli też podejmować ryzykowne zadania.
Na Sommaradvie od wielu pokoleń nie było wojny, jednak klasa wojowników zachowała swą nazwę, gdyż chodziło o potomków istot, które walczyły w obronie swoich ziem, polowały dla zdobycia pożywienia, budowały umocnienia miejskie i wykonywały inne odpowiedzialne prace, podczas gdy słudzy troszczyli się o ich potrzeby. Obecnie warstwa wojowników składała się z inżynierów, techników i naukowców, którzy nadal często ryzykowali, pracując w kopalniach, przy budowie różnych konstrukcji i ochronie władców. Z tego powodu obrażenia, jakie odnosili, wymagały leczenia operacyjnego. Do takiej też pomocy przygotowywano w pierwszym rzędzie ich lekarzy.
Lekarze władców ponosili największą odpowiedzialność, za to ich praca bywała mniej zauważana i rzadziej nagradzana.
Władców skutecznie chroniono przed ewentualnymi wypadkami czy zranieniem. Klasę tę tworzyli badacze, planiści i administratorzy. Odpowiadali oni za sprawne funkcjonowanie całej planety, najbardziej więc zagrażały im zaburzenia pracy umysłu. Ich lekarze specjalizowali się w magii zdolnej uzdrowić duszę i innych zagadnieniach medycyny nieinwazyjnej.
— Ten podział istniał nawet w najdawniejszych czasach — zakończyła Cha Thrat. — Zawsze mieliśmy uzdrawiaczy, chirurgów i magów.
O’Mara spojrzał na swoje ułożone płasko na blacie dłonie.
— Miło wiedzieć, iż moja profesja lokuje się na samym szczycie sommaradvańskich nauk medycznych, chociaż wolałbym chyba nie być zwany magiem. — Uniósł gwałtownie głowę. — Co się dzieje, gdy któryś z wojowników albo władców dostanie zwykłej kolki żołądkowej? Albo sługa złamie przypadkowo nogę? Albo sługa czy wojownik przestanie być zadowolony ze swojego losu i zapragnie stać się kimś więcej?
— Członkowie ekipy kontaktowej wysłali już pełen raport na ten temat — wtrącił się Chiang. — Jednak decyzja o zabraniu Cha Thrat zapadła w ostatniej chwili i możliwe, że raport przybył razem z nami na Thromasaggarze.
O’Mara westchnął głośno i Cha pomyślała, czy nie jest to przypadkiem wyraz irytacji spowodowanej przez słowa dowódcy statku.
— Może, niemniej poczta szpitalna nie działa nadal z szybkością światła — powiedział psycholog. — Słucham, Cha Thrat.
— Jest mało prawdopodobne, aby słudze zdarzył się taki wypadek, ale wówczas o pomoc zostanie poproszony chirurg — wojownik, który oceni obrażenia i zgodzi się albo i nie poprowadzić leczenie. Nikt nie bierze łatwo na siebie odpowiedzialności za pacjenta, co widać było zresztą w przypadku Chianga, jakiekolwiek niepowodzenie w rodzaju utraty organu, kończyny albo wręcz życia ma zaś poważne konsekwencje dla lekarza. Gdyby z kolei wojownik lub władca potrzebował prostej pomocy medycznej, zaszczycony uzdra — wiacz sług pomoże w czym trzeba. Jeśli znajdzie się jakiś niezadowolony, ale ambitny sługa albo wojownik, może starać się o wyniesienie do wyższej klasy. Oznacza to jednak mnóstwo starań i trudnych egzaminów, o wiele łatwiej zatem jest pozostać tam, gdzie się było wcześniej, zgodnie z pozycją rodziny albo szczepu. Jeśli ktoś ma problemy z ciążącą na nim odpowiedzialnością, może zawsze przejść do niższej warstwy. Niemniej na awanse, nawet drobne, wewnątrz własnej klasy nie jest łatwo zasłużyć.
— U nas też nie jest o nie łatwo — mruknął O’Mara. — Co jednak sprawiło, że przybyła pani do Szpitala? Ambicja, ciekawość czy może chęć uwolnienia się od problemów na własnym świecie?
Cha pojmowała, jak istotne jest to pytanie. Odpowiedź mogła zaważyć na jej dalszym pobycie w Szpitalu. Postarała się tak ją ułożyć, aby była możliwie najbardziej szczera, precyzyjna i zwięzła, ale nim zaczęła mówić, dowódca statku znowu się odezwał.
— Byliśmy bardzo wdzięczni Cha Thrat za uratowanie mi życia — wyrzucił z siebie pospiesznie. — Daliśmy to wyraźnie do zrozumienia jej współpracownikom i przełożonym, co sprowadziło rozmowę na temat leczenia przez specjalistów obcych ras. Wspomnieliśmy o Szpitalu, gdzie jest to właściwie regułą. Zaproponowano nam wtedy, by Cha odwiedziła tę niezwykłą placówkę, a my się zgodziliśmy. Kontakt z Sommaradvą przebiega jak dotąd całkiem dobrze i nie chcieliśmy ryzykować obrażenia ich odmową. Rozumiem, że obeszliśmy w ten sposób normalną procedurę wyłaniania kandydatów na stażystów, jednak Cha udowodniła już pewne umiejętności w interesującej was dziedzinie, pomyśleliśmy więc…
Nie odrywając spojrzenia od Cha, O’Mara uniósł dłoń i poczekał, aż oficer zamilknie.
— Jest to zatem decyzja polityczna i musimy się zgodzić, czy chcemy czy nie. Niemniej pytanie pozostaje. Dlaczego chciała pani tu przylecieć?
— Wcale nie chciałam. Zostałam wysłana. Chiang zakrył nagle oczy dłonią w geście, którego Cha jeszcze u niego nie widziała. O’Mara przyglądał jej się przez chwilę, zanim znowu się odezwał.
— Proszę o wyjaśnienie.
— Gdy wojownicy z Korpusu Kontroli opowiedzieli nam, ile różnych inteligentnych gatunków tworzy Federację, i wspomnieli o Szpitalu, w którym spotkać można wiele z nich przy pracy, byłam zaciekawiona i zainteresowana, ale nazbyt obawiałam się spotkania przedstawicieli niejednej obcej rasy, ale aż siedemdziesięciu. Mogłoby mnie to przyprawić o chorobę władców. Mówiłam wszystkim, którzy tylko chcieli słuchać, że nie jestem wystarczająco kompetentnym chirurgiem, aby wysyłać mnie w takie miejsce. Nie udawałam skromności. Naprawdę byłam, to znaczy jestem, ignorantką. Ponieważ należę do klasy wojowników, nikt nie mógł mnie do niczego zmusić, ale moi współpracownicy i miejscowi władcy niedwuznacznie dawali mi do zrozumienia, że najlepiej będzie, jeśli polecę.
— Ignorancja zawsze może być przejściowa — powiedział O’Mara. — Domyślam się, że musieli bardzo na panią naciskać. Dlaczego?
— W moim szpitalu szanują mnie, ale niezbyt lubią — podjęła z nadzieją, że autotranslator usunie ton złości z jej głosu. — Chociaż jestem jedną z pierwszych kobiet chirurgów, co samo w sobie jest nowością, dużą wagę przywiązuję do tradycyjnych wartości. Nie toleruję odstępstw od reguł naszego zawodu, z którymi spotykam się ostatnio coraz częściej. Jestem w takich sytuacjach krytyczna zarówno wobec kolegów, jak i przełożonych. Zasugerowano mi, że jeśli nie skorzystam z propozycji Ziemian, będę poddawana coraz silniejszym szykanom na gruncie zawodowym. Zbyt to złożone, aby przedstawić rzecz w paru słowach, ale moi władcy porozumieli się z przedstawicielami Korpusu, którzy i tak zachęcali mnie jak mogli. W ten sposób Ziemianie ciągnęli, a moi pchali i ostatecznie znalazłam się tutaj. Ale skoro już tu jestem, postaram się możliwie najlepiej wykorzystać wszystkie swoje umiejętności.
O’Mara spojrzał na dowódcę statku. Chiang odsłonił oczy, ale poczerwieniał na twarzy.
— Kontakty na Sommaradvie rozwijały się pomyślnie, ale znalazły się akurat w delikatnym stadium — powiedział Chiang. — Nie chcieliśmy ryzykować odmową w tak drobnej według nas sprawie. Poza tym byliśmy przekonani, że Cha nie ma łatwego życia ze swoimi, i pomyśleliśmy, cóż, ja pomyślałem, że tutaj poczuje się szczęśliwsza.
— Tak więc nie tylko polityka wchodzi tu w grę, ale także przymuszenie do zgłoszenia się na ochotnika. Taka osoba może nie spełnić naszych wymagań — powiedział psycholog, mierząc spojrzeniem Chianga, którego twarz pociemniała jeszcze bardziej. — Na dodatek, kierując się źle rozumianą wdzięcznością, próbowaliście zataić przede mną prawdę. Wspaniale! — Obrócił głowę w kierunku Cha. — Doceniam pani szczerość. Ten materiał przyda mi się przy sporządzaniu pani profilu, ale mimo tego, co może sądzić pani przyjaciel, nie wpłynie on na ocenę pani przydatności do pracy w Szpitalu. Ważne, czy spełni pani warunki stawiane zwykle stażystom. Pozna je pani podczas szkolenia, które zacznie się jutro rano. — Mówił coraz szybciej, jakby czas mu się kończył. — W sekretariacie otrzyma pani pakiet z planami Szpitala, rozkładem zajęć, regulaminem i poradnikiem dla nowo przybyłych, wszystko w języku używanym powszechnie na Sommaradvie. Paru naszych stażystów na pewno powie pani, że pierwszym i najtrudniejszym testem jest znalezienie własnej kwatery. Powodzenia, Cha Thrat.
Gdy kierowała się pomiędzy licznymi siedziskami do drzwi, usłyszała jeszcze, jak O’Mara zaczyna rozmowę z Chiangiem:
— Przede wszystkim interesuje mnie pański stan zaraz po operacji, majorze. Nie nawiedzały pana nawracające koszmary czy trudne do wyjaśnienia stany napięcia, którym towarzyszyłoby pocenie się? Nie miał pan trudności z oddychaniem ani poczucia duszenia albo tonięcia? Nie było lęków przed ciemnością?…
Naprawdę, pomyślała Cha Thrat, O’Mara jest wielkim magiem.
W sekretariacie Braithwaite dał jej obiecane broszury i udzielił kilku dodatkowych rad, a także wręczył białą opaskę, którą miała nosić na jednej z górnych kończyn. Sygnalizowała ona wszystkim, że mają przed sobą stażystkę, która może być przerażona i zagubiona. W razie potrzeby mogła pytać któregokolwiek z pracowników Szpitala o drogę. On też życzył jej powodzenia.
Odnalezienie kwatery było rzeczywiście koszmarnie trudne. Dwukrotnie musiała prosić o pomoc i za każdym razem wybierała grupy okrytych srebrzystym futrem Kelgian, którzy — jak jej się zdawało — byli w każdym zakątku Szpitala. Nie ciągnęło jej do wielkich i ciężkich potworów ani pomarańczowych istot w wypełnionych chlorem kombinezonach. W obu przypadkach, mimo grzecznej prośby, informacje przekazano jej w sposób oschły i nieuprzejmy.
W pierwszej chwili poczuła się urażona, potem dostrzegła jednak, że Kelgianie tak samo odnoszą się nawet do siebie, i uznała, że mądrzej będzie nie żywić do nich pretensji za brak uprzejmości w kontaktach z obcymi.
Gdy w końcu dotarła do swojego pokoju, drzwi zastała szeroko otwarte, a na podłodze zobaczyła Timminsa z małym, popiskującym i mrugającym pudełeczkiem w dłoni.
— Tylko sprawdzam — powiedział. — Zaraz skończę. Proszę się rozejrzeć. Instrukcje obsługi wszystkich urządzeń leżą na stoliku. Gdyby czegoś pani nie rozumiała, proszę skorzystać z komunikatora i połączyć się z działem szkolenia. Oni pani pomogą. — Obrócił się na plecy i wstał w sposób, który dla niej byłby niewykonalną ekwilibrystyką. — Jak się pani podoba?
— Jestem zdumiona — powiedziała Cha Thrat szczerze zaskoczona tym, jak dobrze przygotowano jej kwaterę. — Całkiem jak w moim szpitalu.
— Staramy się — rzekł Timmins, uniósł dłoń w niezrozumiałym dla niej geście i wyszedł.
Dłuższy czas krążyła po pokoju, oglądając meble i wyposażenie, i nie mogła do końca uwierzyć własnym oczom. Wiedziała, że zrobiono wiele zdjęć i pomiarów jej kwatery na poziomie dla wojowników — chirurgów Domu Uzdrowień Calgren, ale nie oczekiwała aż takiej wierności w odtwarzaniu detali. Były tu nawet jej ulubione reprodukcje, takie same tapety, oświetlenie, drobiazgi osobiste. Znalazła też jednak sporo mniej lub bardziej subtelnych różnic, które przypominały, że mimo wszystko nie znajduje się na macierzystym świecie.
Sam pokój był większy, meble zaś wygodniejsze, poza tym nie było na nich widać złączy, tak jakby każdy zrobiono z jednego kawałka materiału. Wszystkie drzwiczki, szuflady i zamki działały bez zarzutu, co nigdy nie zdarzało się oryginałom. No i powietrze pachniało inaczej… a raczej w ogóle nie miało zapachu.
W końcu początkową radość wyparła myśl, że znalazła się jedynie w małej enklawie normalności osadzonej wewnątrz wielkiej, obcej i przerażająco złożonej budowli. Bała się teraz znacznie bardziej niż kiedykolwiek w domu. Na dodatek zaczynała odczuwać samotność. Intensywną i równie dokuczliwą jak głód.
Jednak pamiętała, że na dalekiej Sommaradvie nie jest osobą pożądaną, tutaj zaś życzliwie ją powitano, musi więc — choćby tylko z poczucia obowiązku — pozostać w tym niesamowitym szpitalu. Wiedziała, że zanim tutejsi władcy postanowią ją odesłać, postara się jak najwięcej od nich nauczyć.
Najlepiej będzie zacząć naukę od razu.
Zastanowiła się, czy naprawdę jest głodna, czy może tylko jej się zdaje. Podczas pierwszej wizyty w stołówce nie najadła się do syta, ale była zbyt zaabsorbowana innymi sprawami. Teraz zaczęła sprawdzać na planie, jak dojść do stołówki i gdzie leży sala wykładowa, w której powinny odbyć się rano jej pierwsze zajęcia. Nie miała jednak przesadnej ochoty na wędrówkę zatłoczonymi korytarzami. Była bardzo zmęczona, pokój zaś wyposażono w mały moduł spożywczy, na wypadek gdyby pogrążony w nauce stażysta nie chciał przerywać lektury żadnymi spacerami.
Przejrzała listę stosownych dla niej potraw i wybrała średnie i duże porcje tego i owego. Gdy poczuła się już syta, spróbowała zasnąć.
Zewsząd dobiegały ledwie słyszalne, trudne do zidentyfikowania dźwięki, których nie znała jeszcze na tyle, aby je ignorować. Sen nie chciał przyjść, powrócił za to strach. Zastanawiała się, czy nie staje się z wolna przypadkiem dla O’Mary, i jeszcze bardziej zwątpiła w swoją przyszłość w Szpitalu. W końcu włączyła ekran sufitowy, by sprawdzić, co uda jej się znaleźć na kanałach rozrywkowych i edukacyjnych.
Według rozpiski dziesięć kanałów nadawało nieustannie najpopularniejsze programy rozrywkowe Federacji, aktualne wiadomości i filmy. W razie potrzeby można było włączać tłumaczenie każdego z nich. Szybko odkryła jednak, że wprawdzie rozumie słowa wypowiadane przez obcych na ekranie, lecz wszystko, co im towarzyszy, wydaje jej się przerażające, dziwne, tajemnicze albo wprost obsceniczne. Przełączyła się na kanały edukacyjne.
Tutaj mogła wybierać pomiędzy trudnymi do pojęcia zestawieniami, tabelami i wykresami temperatury, ciśnienia krwi i pulsu około pięćdziesięciu różnych istot a relacjami z trwających operacji, które na pewno nie mogły nikogo uśpić.
W desperacji spróbowała kanałów audio, jednak muzyka, którą znalazła, nawet po przyciszeniu brzmiała jak zgrzyty zepsutej maszynerii. W końcu, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, coś zabrzęczało stanowczo. To budzik dawał znać, iż jeśli chce jeszcze zjeść śniadanie przed wykładem, powinna już wstawać.