Rozdział szesnasty

Kapitan odezwał się, gdy tylko stanęli prosto na szarym, nie pokrytym farbą kadłubie. Magnetyczne buty utrzymywały ich na miejscu, a kadłub Rhabwara wisiał nad nimi niczym lśniący bielą wypukły sufit.

— Istnieje wiele sposobów mocowania drzwi. Mogą się otwierać do środka albo na zewnątrz, odsuwać w pionie albo w poziomie, obracać zgodnie z ruchem wskazówek zegara albo w przeciwnym kierunku. Jeśli budowniczowie są wystarczająco zaawansowani na polu inżynierii molekularnej, drzwi mogą się otwierać nawet w płycie litego metalu. Nie spotkaliśmy jeszcze istot zdolnych stworzyć coś takiego, ale jeśli kiedyś się to zdarzy, będziemy im na pewno winni wielki szacunek.

, Jeszcze przed wstąpieniem do Korpusu Cha Thrat dowiedziała się, że Fletcher był onegdaj wykładowcą na jednej z najlepszych ziemskich uczelni i bez wątpienia najmłodszym z autorytetów w dziedzinie komparatystyki pozaziemskich technologii. Stare nawyki jeszcze go nie opuściły i nawet tkwiąc na kadłubie obcego statku, gotów był wygłosić wykład okraszony rzucanym od czasu do czasu żartem. Niezależnie od tego starał się, aby rejestratory miały co nagrywać, na wypadek gdyby nagle coś położyło kres wykładowi.

— Stoimy na wielkim włazie. Ma kształt prostokąta z zaokrąglonymi rogami. Otwiera się zatem do środka albo na zewnątrz. Czujniki podpowiadają, że pod nami znajduje się rozległa pusta przestrzeń, która może być ładownią albo śluzą osobową. Nie chodzi więc raczej o panel osłaniający jakieś urządzenia. Pokrywa włazu pozbawiona jest znaków szczególnych, można zatem oczekiwać, że mechanizm zamka został ukryty za jakimś panelem w pobliżu wejścia. Techniku, proszę o skaner.

Ponieważ ten skaner zaprojektowano z myślą o zaglądaniu w głąb metalowych urządzeń, a nie żywych tkanek, był o wiele większy i cięższy niż jego medyczny odpowiednik. Z nadmiaru zapału Cha Thrat źle obliczyła trajektorię i urządzenie uderzyło we właz, zostawiając na nim płytkie, ale długie wgniecenia. Kapitan zdołał jednak je złapać.

— Dziękuję — powiedział chłodno. — Oczywiście, nie staramy się utrzymać naszej obecności w sekrecie. Potajemne wśliznięcie się na pokład mogłoby wystraszyć rozbitków. Jeśli jacyś są, oczywiście.

— Jeszcze lepsze efekty osiągnęlibyśmy, uderzając w kadłub młotem kowalskim — dodał Chen.

— Przepraszam — powiedziała Cha.

Dwa z małych paneli kryły chowane reflektory, trzeci zaś okazał się przełącznikiem zamontowanym na jednym poziomie z płytami poszycia. Fletcher kazał im się odsunąć, po czym nacisnął dłońmi oba końce płytki. Musiał mocno się wysilić i zanim cokolwiek się stało, oderwał nawet magnetyczne przylgi od kadłuba.

Nagły prąd powietrza bijący z rozszerzającej się szczeliny cisnął go w próżnię. Cha, która miała przewagę w postaci aż czterech trzymających ją magnesów, zdołała złapać kapitana za nogę i ściągnąć go z powrotem.

— Dziękuję — powiedział Fletcher, gdy mgiełka się rozproszyła. — Wszyscy do środka. Doktorze Prilicla, proszę szybko tutaj. Otwarcie włazu musiało zostać zauważone w centrali. Jeśli jest tam choć jeden rozbitek, właśnie teraz może się poczuć zaniepokojony i włączyć silniki…

— Są rozbitkowie, kapitanie — oznajmił empata. — Jeden z nich rzeczywiście znajduje się w przedniej części kadłuba, zapewne w centrali, a reszta, zebrana w grupy, tkwi w dalszych przedziałach. W pobliżu włazu nie ma ani jednego. Z tak daleka nie mogę wyczuć ich indywidualnych emocji, jednak w ogólnym nastawieniu dominują strach, ból i złość. Szczególnie niepokoi mnie ta złość, proszę więc uważać. Ja wracam na Rhabwara po resztę zespołu medycznego.

Za pomocą skanera odnaleźli wiązki przewodów biegnących do dwóch kolejnych przełączników. Pierwszy był zablokowany, a gdy nacisnęli drugi, zewnętrzne drzwi śluzy zamknęły się za nimi. Pierwszy przełącznik odblokował się wtedy i pozwolił na otwarcie przejścia w głąb statku. Równocześnie włączyło się oświetlenie.

Fletcher wygłosił kilka uwag na temat jaskrawego, zielonożółtego światła. Analiza widma powinna powiedzieć nieco więcej na temat organów wzroku załogi oraz typu gwiazdy wschodzącej nad jej rodzinną planetą. Potem kapitan poprowadził ekipę ze śluzy na korytarz.

— Korytarz ma około czterech metrów wysokości, jest kwadratowy w przekroju, dobrze oświetlony, niepomalowany. Brak sztucznego ciążenia, które zapewne jest tylko wyłączone, gdyż brakuje tu uchwytów, sieci czy drabinek montowanych tam, gdzie zawsze panuje stan nieważkości. Widoczna część korytarza skręca zgodnie z krzywizną kadłuba, naprzeciwko śluzy zaś otwiera się szerokie przejście, za którym widać dwie rampy, jedną biegnącą w górę, drugą w dół, zapewne na inne pokłady. Wybieramy tę prowadzącą wyżej.

Fletcher i Chen popłynęli w powietrzu nad rampą. Mniej wprawna Cha zrobiła podobnie, ale była dopiero w połowie drogi, gdy tamci dotarli już do celu i wylądowali z przytłumionym łomotem oraz całkiem głośnymi przekleństwami na metalowym pokładzie. Ostrzeżona w porę Cha Thrat zdołała opaść na równe nogi.

— System sztucznej grawitacji — powiedział kapitan, gdy już się pozbierał — tutaj nadal działa. Teraz szybko, szukamy rozbitków.

Wzdłuż korytarza ciągnęły się wielkie, otwierane do środka drzwi z prostymi zamkami. Pod kierownictwem Fletchera poszukiwania przebiegały całkiem sprawnie. Po odblokowaniu zamka pchnięciem otwierali drzwi i odsuwali się na bok, na wypadek gdyby coś próbowało na nich skoczyć, a potem szybko sprawdzali pomieszczenie. Nie było w nich jednak nic poza regałami, stojakami na wyposażenie oraz rozmaitych wielkości i kształtów pojemnikami. Napisów na tych ostatnich nie potrafili odczytać. Nie znaleźli niczego, co przypominałoby meble, dekoracje ścienne czy ubrania.

Fletcher zauważył głośno, że jak dotąd statek jest urządzony po spartańsku, z nastawieniem na skrajną funkcjonalność. Zaczynała niepokoić go rasa, której mogło podobać się coś takiego.

Na szczycie następnej rampy, w kolejnej pozbawionej ciążenia sekcji korytarza, trafili wreszcie na jednego z jej przedstawicieli. Szybował bezwładnie w powietrzu, obijając się co jakiś czas o sufit.

— Ostrożnie! — zawołał Fletcher, gdy Cha Thrat podeszła bliżej, aby zerknąć na istotę. Sommaradvanka nie ryzykowała jednak nic, mieli bowiem przed sobą zwłoki. Tyle potrafiła rozpoznać niezależnie od gatunku. Na wszelki wypadek położyła jeszcze mackę na szerokiej, naznaczonej licznymi naczyniami krwionośnymi szyi. Nie wyczuła pulsu, ciało było zimne. Żaden ciepłokrwisty tlenodyszny nie mógłby przetrwać podobnego wychłodzenia.

Kapitan dołączył do niej.

— Wielki. Prawie dwa razy większy od Tralthańczyka. Fizjologiczna klasyfikacja FGHI…

— FGHJ — poprawiła go Cha Thrat.

Fletcher zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je powoli przez nos.

— Techniku, mogę prosić o ciąg dalszy? — powiedział tonem, który mógł kryć sarkazm.

Cha skłonna była przyjąć, że kapitan zadał jej zwykłe pytanie. Nic dziwnego by w tym nie było, skoro okazało się, że wie na ten temat więcej od niego.

— Tak — odparła z ochotą. — Istota ma sześć kończyn, z których cztery to odpowiedniki nóg, a dwie rąk. Jest silnie umięśniona i bezwłosa, jeśli nie liczyć wąskiej grzywy biegnącej od szczytu głowy do ogona, który został chyba chirurgicznie skrócony jeszcze w młodym wieku. Tułów między parami kończyn ma kształt cylindryczny, o stałym przekroju, z przodu zaś zwęża się i wznosi, przechodząc w bardzo masywną szyję. Głowa za to jest niewielka, z dwoma zagłębionymi, patrzącymi do przodu oczami, ustami o zestawie dużych zębów oraz innymi jeszcze otworami, które kryją zapewne narządy słuchu i węchu. Nogi…

— Przyjacielu Fletcher — przerwał jej Prilicla mógłbyś włączyć reflektor i kamerę przy hełmie? Chcę zobaczyć to stworzenie, które opisuje Cha.

Nagle martwa istota została skąpana w blasku o wiele silniejszym niż oświetlenie korytarza.

— Nie zobaczysz za dużo — powiedział kapitan. — Kadłub tłumi częściowo sygnał.

— To zrozumiałe — odparł Prilicla. — Przyjaciółka Naydrad przygotowuje już hermetyczne nosze. Niebawem do was dołączymy. Cha Thrat, kontynuuj.

— Nogi kończą się wielkimi, czerwonawobrązowymi kopytami. Trzy z nich okryte są przywiązanymi mocno u góry, wyściełanymi czymś sakami, które miały zapewne tłumić uderzenia o metalowy pokład. Tuż poniżej kolan na wszystkich nogach znajdują się wyściełane od wewnątrz metalowe cylindry z przymocowanymi do nich krótkimi odcinkami łańcucha. Ostatnie ogniwa tych łańcuchów zostały połamane albo rozerwane. Dłonie są wielkie, o czterech palcach i nie wydają się szczególnie zwinne. Wokół górnej części tułowia zapięta jest skomplikowana uprząż z pasem. Umocowano na niej kilka toreb różnej wielkości. Jedna jest otwarta, wysypują się z niej jakieś drobne narzędzia.

— Proszę pozostać tu aż do przybycia ekipy medycznej, a potem podążyć naszym śladem — rzekł kapitan do Cha. — Naszym zadaniem jest odnaleźć żywych i udzielić im pomocy.

— Nie! — zawołała odruchowo Sommaradvanka. — Przepraszam, kapitanie — dodała ciszej. — Bardzo nalegam na zachowanie daleko posuniętej ostrożności.

Chen ruszył już korytarzem, ale kapitan spojrzał jeszcze na Cha.

— Zawsze jestem ostrożny — powiedział cicho. — Ale dlaczego uważasz, że powinniśmy zachować szczególne środki ostrożności?

— W zasadzie nie ma konkretnego powodu — odparła Cha, trzema oczami patrząc na zwłoki, a jednym na kapitana. — To tylko podejrzenie. Zdarzają się u nas tacy, którzy nie potrafią się dobrze zachować i nie dbając o honor, czynią innym krzywdę, a niekiedy nawet zabijają. Odsyłamy ich wszystkich na pewną wyspę, skąd nie ma ucieczki. Statek, którym są przewożeni, pozbawiony jest wygód, a więźniów unieruchamia się za pomocą pasów. Z całym szacunkiem, ale podobieństwa do tego, co tutaj znajdujemy, są oczywiste.

Fletcher milczał chwilę.

— Spróbujmy rozwinąć twoje podejrzenia. Myślisz, że może to być statek więzienny, na którym doszło nie tyle do awarii, ile do buntu więźniów, którzy wyrwali się na wolność, zabili albo poranili całą załogę i dopiero potem zorientowali się, że nie potrafią prowadzić jednostki. Niewykluczone nawet, że niektórzy załoganci kryją się gdzieś, być może ranieni w walce, w której pokonali wielu uciekinierów. — Spojrzał przelotnie na trupa. — Zgrabna teoria. Jeśli jest prawdziwa, przyjdzie nam przekonać zastraszoną załogę i resztę więźniów, którzy też mogą być skłóceni, że chcielibyśmy im pomóc. Ponadto trzeba by zrobić to tak, aby samemu nie oberwać od żadnej ze stron. Jednak czy to prawdziwa teoria? Kajdany na nogach tego tu osobnika zdają się ją potwierdzać, lecz pas i narzędzia sugerują, że chodzi raczej o członka załogi niż więźnia. Dziękuję, Cha — dodał, odwracając się, aby podążyć za Chenem. — Wezmę twoje słowa pod uwagę i zachowam szczególną ostrożność.

Gdy tylko skończył, odezwał się Prilicla.

— Przyjaciółko Cha, dostrzegamy rany pokrywające ciało, ale nie widzimy szczegółów. Możesz je opisać? Pasują do twojej hipotezy? Czy są to obrażenia, które mogły powstać, gdy statek zaczął koziołkować, czy wyglądają raczej na zadane rozmyślnie przez inną istotę?

— Od tego, co nam powiesz, zależy, czy wrócę po ciężki kombinezon, czy pozostanę w lekkim — dodała Murchison.

— I ja — powiedziała Naydrad.

Cha Thrat przyjrzała się odbijającym światło ścianom korytarza i tak obróciła zwłoki, aby kamera mogła objąć je w całości. Próbowała myśleć jak chirurg — wojownik i technik równocześnie.

— Widzę całe mnóstwo ran i otarć — powiedziała. — Skupione są głównie na bokach, kolanach i łokciach. Wydaje się, że powstały podczas uderzania o metalowe powierzchnie. Jednak śmierć spowodowało głębokie wgniecenie na szczycie czaszki. Nie wygląda to na ślad uderzenia jakimkolwiek narzędziem, ale skutek gwałtownego kontaktu ze ścianą, na której widać zresztą plamę zaschłej krwi. Pasuje ona rozmiarem do rany. Kieruję na nią kamerę. Pamiętając, że ciało znajduje się w środkowej części kadłuba, wydaje się mało prawdopodobne, aby ruch obrotowy mógł spowodować aż tak poważne obrażenia — powiedziała, zastanawiając się, czy manieryczny sposób wypowiadania się kapitana nie jest zaraźliwy. — Skłonna byłabym twierdzić, że dysponująca silnymi nogami istota źle odbiła się podczas skoku w warunkach nieważkości i roztrzaskała sobie głowę. Mniejsze rany mogły powstać, gdy martwa albo umierająca przemieszczała się korytarzem obracającego się statku.

— Sugerujesz więc, że to był wypadek? — spytała z ulgą w głosie Murchison. — Że nikt nie rozbił mu głowy?

— Tak.

— Będę tam za kilka minut.

— Przyjaciółko Murchison — odezwał się Prilicla.

— Spokojnie, doktorze — powiedziała patolog. — Gdyby cokolwiek nam zagrażało, Danalta nas obroni.

— Oczywiście — potwierdził zmiennokształtny. Czekając na resztę ekipy, Cha oglądała dokładniej ciało i słuchała rozmów Prilicli, Fletchera i oficera łączności Rhabwara. Empata zdołał zlokalizować pozostałych rozbitków, którzy poza jednym, tkwiącym w centrali zebrali się w trzech niewielkich grupach, po cztery albo pięć osobników, na jednym pokładzie. Kapitan uznał wszakże, że lepiej będzie nawiązać najpierw kontakt z tym samotnym, a dopiero potem spróbować z grupą, ruszyli więc w kierunku dziobu.

Cha ustabilizowała ciało i wzięła jedną z dłoni istoty w swoje manipulatory. Palce były krótkie i grube, kończyły się przyciętymi mocno pazurami. Brakowało przeciwstawnego kciuka. Wyobraziła sobie, jak w prehistorii tego gatunku wyposażone w pazury dłonie unosiły kawałki upolowanej zdobyczy do ust, które wciąż jeszcze pełne były groźnie wyglądających zębów. Istota naprawdę nie przypominała kogoś, kto zdolny byłby zbudować statek międzygwiezdny.

Mówiąc wprost, nie wyglądała na cywilizowaną.

— Wygląd bywa mylący — powiedziała Murchison, uświadamiając Cha, że zaczęła głośno myśleć. — Twój przyjaciel Chalderczyk wygląda przy tym tutaj jak rozkoszny kociak.

Za Murchison nadciągała reszta grupy. Naydrad prowadziła nosze, Prilicla maszerował po suficie, a Danalta niczym grzyb uczepił się ściany.

Patolog wydobyła zestaw magnetycznych przylg z siecią i unieruchomiła zwłoki. Inny magnes pozwolił jej zawiesić na ścianie plecak.

— Nasz przyjaciel miał pecha — powiedziała. — Ale i tak nam się przyda, zapewne z pożytkiem dla innych. Tego, co z nim mogę zrobić, nigdy nie zrobiłabym z żywym i nie będzie trzeba marnować czasu na…

— Cholera! To niesamowite! — przerwał jej głos w słuchawkach. Było w nim tyle zdumienia, że nie od razu poznała kapitana. — Jesteśmy w centrali. Znaleźliśmy tu załoganta, żywego i całego. Zajmuje jeden z pięciu foteli. Pozostałe cztery są puste. Tyle że też ma łańcuchy i jest przykuty do siedziska!

Cha Thrat odwróciła się i bez słowa ruszyła korytarzem. Kapitan powiedział jej, że może pójść za nim po przybyciu ekipy medycznej, postanowiła więc nie czekać, aż zmieni rozkaz, tylko czym prędzej zaspokoić narosłą do granic wytrzymałości ciekawość.

Dopiero dwa pokłady wyżej zauważyła, że Prilicla idzie razem z nią.

— Próbowałem się z nim porozumieć, sam i przez autotranslator — mówił tymczasem Fletcher. — Komputer Rhabwara potrafi przełożyć na dowolny język każdą prostą wiadomość. Ta istota warczy wprawdzie i poszczekuje, ale wydaje się, że nie ma w tym żadnej treści. Gdy podchodzę bliżej, zachowuje się, jakby chciała urwać mi głowę. Innym razem wykonuje całkiem nieskoordynowane ruchy, chociaż wydaje się, jakby chciała się uwolnić z więzów. Zobaczcie zresztą sami — dodał pod adresem Prilicli i Cha, którzy właśnie weszli.

Cinrussańczyk zajął miejsce na suficie tuż przy wejściu, dość daleko od wymachującego kończynami stworzenia.

— Przyjacielu Fletcher, jego emocje nader mnie niepokoją. Pełen jest gniewu, strachu, głodu i bezmyślnej wrogości. Te uczucia są tak surowe i silne, że nie pasują w żaden sposób do inteligentnej istoty.

— Zgadzam się, doktorze — powiedział kapitan, odsuwając się odruchowo, gdy łapa z obciętymi pazurami wystrzeliła w kierunku jego twarzy. — Ale te fotele zaprojektowano wyraźnie dla tej właśnie rasy, a przełączniki i uchwyty, które dotąd widzieliśmy, pasują do jego palców. On jednak całkiem ignoruje przyrządy, zmiana rotacji statku zaś została wywołana zapewne całkiem przypadkowymi manipulacjami. Wszystkie fotele są zamontowane na prowadnicach i obecnie stoją w najdalszym położeniu, przez co bardzo trudno jest istocie dosięgnąć konsoli. Może pan ma jakieś pomysły, doktorze, bo moje się już skończyły.

— Nie, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla. — Chodźmy jednak pokład niżej, gdzie nie będzie nas słyszał. — Kilka minut później stwierdził: — Strach, złość i wrogość zmalały. Głód pozostaje na tym samym poziomie. Z niezrozumiałego dla mnie w tej chwili powodu zachowuje się nieracjonalnie, jest emocjonalnie niestabilny. Jednak nic mu obecnie nie grozi, nic go nie boli. Przyjaciółko Murchison?

— Tak?

— Badając ciało, zwróć, proszę, szczególną uwagę na głowę. Skłonny jestem sądzić, że to jednak nie był wypadek, ale rozmyślne działanie, skutek przedłużającego się cierpienia. Sprawdź, czy nie znajdziesz śladów infekcji albo degeneracji tkanki mózgowej, zwłaszcza ośrodków wyższych funkcji umysłowych i emocjonalnych. Przyjacielu Fletcher — powiedział, nie czekając na odpowiedź patolog — musimy jak najszybciej odnaleźć pozostałych rozbitków i sprawdzić ich stan. Ale ostrożnie. Mogą zachowywać się tak samo jak nasz przyjaciel z centrali.

Z pomocą Prilicli szybko trafili na trzy wielkie pomieszczenia mieszkalne, w których znajdowała się reszta załogantów. Pięciu w jednym przypadku, w pozostałych — po czterech. Drzwi nie były zablokowane, ale żaden z nich nie wpadł chyba na pomysł, aby je otworzyć. System sztucznej grawitacji działał tu bez zakłóceń. Ledwie zerknęli do środka, istoty zaczęły ich atakować i musieli się wycofać. Zdołali jednak dostrzec szczątki mebli i porozbijanych sprzętów. Smród panował tam taki, że można by go kroić nożem.

— Przyjacielu Fletcher, wszyscy rozbitkowie są sprawni i zdrowi, tyle że nie nadają się w żaden sposób do obsługi statku — rzekł Prilicla, gdy opuszczali ostatnie pomieszczenie. — Niemniej powiedziałbym, że poza tym nic im nie dolega. O ile przyjaciółka Mur — chison nie odkryje czegoś tłumaczącego ich nienormalne zachowanie, nic nie będziemy w stanie dla nich zrobić. Wprawdzie to samolubne i tchórzliwe zachowanie, jednak wolałbym nie narażać wyposażenia pokładu medycznego, a także naszego przyjaciela Khone’a, na kontakt z dwudziestoma nadmiernie pobudzonymi i pozbawionymi rozumu istotami, które…

— Zgadzam się — powiedział z przekonaniem Fletcher. — Jeśli wyrwą się spod kontroli, zdemolują mi cały statek, nie tylko pokład medyczny. Lepiej będzie zostawić ich tutaj, połączyć jednostkę z Rhabwarem kokonem nadprzestrzennym i skoczyć z nią do Szpitala.

— Tak też pomyślałem, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla. — Dobrze będzie również założyć rękaw, byśmy mieli w każdej chwili dostęp do rozbitków. Ułatwi nam to także zbieranie próbek dla ustalenia składu ich pokarmu. Jedyną przykrą dolegliwością, którą odczuwają, jest głód i dobrze byłoby go zaspokoić, zanim zaczną zjadać się nawzajem.

— Chcesz, abym sprawdziła skład chemiczny pojemników i ustaliła, które zawierają farbę, a które zupę? — spytała Murchison.

— Dokładnie — powiedział empata. — Poza zbadaniem głowy prosiłbym też o ustalenie typu metabolizmu, żebyśmy mogli dobrać odpowiedni środek znieczulający, najlepiej coś szybko działającego, co pozwoli podać go na odległość. Trzeba będzie zsyntetyzować go jak najszybciej, ponieważ…

— Do tak pilnej pracy będę potrzebowała laboratorium Rhabwara. Przenośny analizator to za mało. I jeszcze przyda się do pomocy cały zespół.

— Ponieważ — podjął Prilicla — mam wrażenie, że gdzieś tu jest jeszcze jeden rozbitek. Chory i głodny. Jego emanacja jest bardzo słaba i charakterystyczna dla istoty głęboko nieprzytomnej, być może nawet umierającej. Nie potrafię go jednak zlokalizować z powodu silnych zakłóceń wytwarzanych przez pozostałych. Dlatego właśnie będę nalegał, żeby zaraz po zebraniu próbek przeszukano każdy zakamarek wystarczająco duży, by FGHJ mógł się tam schować. Trzeba się pospieszyć, gdyż ten ostatni jest naprawdę bardzo słaby.

— Rozumiem, doktorze, ale mamy tu pewien problem — powiedział z zakłopotaniem kapitan. — Patolog Murchison potrzebuje całego swojego zespołu, a przygotowania do połączenia statków i wspólnego skoku będą wymagały udziału całej załogi…

— Co znaczy, że tylko ja zostanę bez przydziału — stwierdziła Cha Thrat.

— Co więc ma wyższy priorytet? — spytał Fletcher, jakby wcale jej nie słyszał. — Poszukiwania tego jednego nieprzytomnego czy dostarczenie całej grupy do Szpitala?

— Ja przeszukam statek — powtórzyła głośniej Sommaradvanka.

— Dziękuję, Cha Thrat — rzekł Prilicla. — Czuję, że chcesz się zgłosić na ochotnika, ale nie decyduj się pochopnie. Wprawdzie rozbitek, gdy go znajdziesz, będzie zbyt słaby, żeby zrobić ci krzywdę, ale to nie koniec niebezpieczeństw. Statek jest wielki i całkiem nieznany, tak nam, jak i tobie.

— Właśnie — dodał kapitan. — To nie szpitalne tunele. Tutejsze oznaczenia barwne, nawet jeśli są, będą mówiły co innego. Nie możesz niczego zakładać z góry. Ani niczego dotykać… Dobrze, szukaj, ale uważaj na siebie. — Spojrzał na Priliclę. — Jak sądzisz, wzięła sobie to do serca czy tylko marnuję na nią czas?

Загрузка...