Rozdział dziewiętnasty

Znowu wszyscy próbowali mówić do niej równocześnie i musiała zsunąć nieco słuchawki, bo pisk nie pozwalał jej zebrać myśli. Kamera nadal podążała za nią i w końcu musieli zrozumieć, co robi, bo hałas umilkł i rozległ się tylko jeden głos.

— Przyjaciółko Cha, wysłuchaj mnie uważnie. Zostałaś zaatakowana przez jakiegoś pasożyta, który wczepił się w ciebie. Twoja emanacja emocjonalna zmienia się. Postaraj się oderwać, zanim zrobi się jeszcze gorzej.

— Wszystko w porządku — zaprotestowała Cha. — Naprawdę, nic mi nie jest. Zostawcie mnie samą, aż…

— Jednak twoje myśli i odczucia nie należą już do ciebie — przerwała jej Murchison. — Walcz, do cholery. Nie trać kontroli nad swoim umysłem. Albo postaraj się chociaż otworzyć drzwi, byśmy nie marnowali czasu na ich przepalanie.

— Nie — sprzeciwił się kapitan. — Przykro mi, ale żadne z tych stworzeń nie opuści statku.

Wywiązała się sprzeczka, która znowu przeładowała obwody autotranslatora, nie mogła im więc odpowiedzieć. Nadal jednak słyszała to i owo, szczególnie gdy Fletcher odzywał się swoim głosem władcy.

Kapitan przypominał im obowiązujące w takich przypadkach reguły ścisłej kwarantanny i co chwila wzywał Priliclę, aby ten potwierdził jego słowa. Dowodził, że napotkali nową formę życia, istotę wchłaniającą pamięć, inteligencję i osobowość ofiary, a zostawiającą tylko pustą skorupę, bezrozumne zwierzę. Co więcej, sądząc po zachowaniu Cha, był to pasożyt zdolny do szybkiej adaptacji i przejmowania kontroli nawet nad nie znanymi sobie organizmami.

Po paru chwilach nikt już nie próbował mu przerywać.

— To znaczy, że nie jest to organizm z planety FGHJ. Mógł się dostać na pokład wszędzie po drodze i potrafi obezwładnić każdą inteligentną rasę Federacji! Nie wiem, co nim kieruje ani dlaczego wysysa rozum swoich ofiar, zamiast żywić się ich ciałem, i nie chcę nawet o tym myśleć. Ani o tym, jak czy w jakim tempie potrafi się rozmnażać. W tamtym pomieszczeniu znajdują się tych istot dziesiątki, a przy tym są one na tyle małe, że mogą się ukryć w dowolnym zakamarku statku. Dopóki nie dotrze do nas odpowiednio chroniony i wyposażony zespół dekontaminacyjny, muszę zamknąć szczelnie rękaw i pilnować, żeby nikt go nie otworzył. To coś całkiem nowego, co wymyka się naszemu doświadczeniu. Możliwe, że Szpital zaleci nawet zniszczenie całego statku razem z zawartością. Jeśli pomyślicie chwilę — dodał wyraźnie przygnębiony — sami zrozumiecie, że nie możemy ryzykować przeniesienia tej formy życia na nasz statek ani tym bardziej do Szpitala.

Zapadła dłuższa cisza. Załoga trawiła słowa kapitana, Cha zaś zastanawiała się nad dziwnym zdarzeniem, które stało się jej udziałem. Czuła, że to jeszcze nie koniec…

Próbując pomóc Khone’owi, doświadczyła połączenia, podczas którego obca osobowość najechała w pewien sposób jej umysł, ale go nie opanowała. Przeżyła wstrząs tym głębszy, że Gogleskanin przekazał jej także myśli i wspomnienia osoby trzeciej, z którą połączył się wcześniej. Jednak teraz było całkiem inaczej. Jestestwo, które nawiązało z nią kontakt, było łagodne i wspierało ją, a całe zjawisko wydawało się niemal przyjemne, jak coś, na co czeka się z utęsknieniem całe życie. Podobnie jak ona wcześniej, obcy wydawał się mocno zmieszany i zaskoczony zawartością jej umysłu, który tylko w części był sommaradvański, a poza tym w jakiś sposób również gogleskański i ludzki. Przez to właśnie miał kłopoty z kontrolowaniem jej ciała. Nadal jeszcze nie była pewna intencji tej istoty, ale wiedziała, że na pewno wciąż jest sobą i że z każdą sekundą dowiaduje się coraz więcej o dziwnym stworzeniu.

W końcu Murchison przerwała ciszę.

— Mamy ciężkie skafandry i palniki. Sami możemy wyczyścić to pomieszczenie i spalić wszystkie pasożyty łącznie z tym, którzy uczepił się karku Cha, a potem zabrać Sommaradvankę tutaj, na leczenie. O ile coś jeszcze z niej zostało. Ekipa ze Szpitala dokończy potem robotę…

— Nie — zaprotestował kapitan. — Jeśli ktokolwiek z was pójdzie na tamten statek, nie będzie już mógł wrócić.

Cha Thrat nie chciała włączać się do rozmowy, gdyż musiałaby wówczas oderwać się od tego, co zajmowało ją najbardziej: wsłuchiwania się w obcą istotę. Zamiast tego pomachała środkowymi kończynami, dając Znak Oczekiwania. Poniewczasie pojęła, że nie mogli go zrozumieć, i uniosła jedną mackę w ludzkim odpowiedniku tego gestu.

— Przyznaję, że się gubię — powiedział nagle Prilicla. — Przyjaciółka Cha nie czuje bólu ani nie cierpi z powodu stresu, Bardzo czegoś chce, ale emanacja charakterystyczna jest dla kogoś, kto pragnie zachować spokój i kontrolę nad emocjami.

— Ale jaką kontrolę? — odezwała się Murchison. — Popatrzcie na jej ręce. Zapominacie, że to już nie są jej odczucia ani emocje…

— Przyjaciółko Murchison, nie ty jesteś tutaj empatą — upomniał ją jak najłagodniej Prilicla. — Przyjaciółko Cha, spróbuj się odezwać. Czego od nas chcesz?

Najchętniej powiedziałaby im, aby przestali gadać i zostawili ją w spokoju, ale bardzo potrzebowała ich pomocy, a taka odpowiedź wywołałaby zaraz lawinę pytań i niepotrzebne zamieszanie. W głowie szalał jej huragan myśli i wspomnień. Nowy mieszkaniec zachowywał się jak intruz zagubiony w nie znanym sobie, wielkim i bogato umeblowanym, ale kiepsko oświetlonym domu. Co rusz wpadał na jakiś sprzęt. Niektóre badał dokładnie, od innych czym prędzej się odsuwał. To nie był dobry czas, aby zostawiać Cha Thrat samą.

Jednak gdyby odpowiedziała na kilka ich pytań, przynajmniej na tyle, aby ucichli i zrobili to, czego chce… Tak, to powinno być dobre rozwiązanie.

— Nic mi nie grozi — stwierdziła z wahaniem. — Nic mi nie jest. Mogę w dowolnej chwili odzyskać kontrolę nad swoim ciałem i umysłem, ale postanowiłam na razie tego nie robić, żeby nie ryzykować zerwania kontaktu na zbyt długo. Zależy mi, aby jak najszybciej dołączyli do mnie starszy lekarz Prilicla i patolog Murchison. FGHJ nie są już ważni. Nie trzeba już szukać anestetyku ani dalszych rozbitków, ponieważ…

— Nie! — Fletcher przerwał jej z taką pasją, jakby zaraz coś miało go trafić. — To są inteligentne pasożyty. Słyszycie, jak próbują przekonać was jej ustami, żebyście do niej poszli? Nie wątpię, że gdy was opanują, znajdziecie jeszcze lepsze argumenty, żeby i reszta do was dołączyła albo żebyśmy was wpuścili na Rhabwara, aż wszyscy podzielimy los FGHJ. Nie, nie będzie kolejnych ofiar.

Cha starała się go nie słuchać, zbyt wiele myśli bowiem niepokoiło obcego i nie pozwalało na swobodną komunikację. Bardzo ostrożnie uniosła środkową tylną kończynę i wskazała dysk dużym palcem.

— To jest rozbitek — powiedziała. — Jedyny ocalały.

Nagle poczuła, jak obcy zaczyna emanować radością, jakby choć trocheja wreszcie zrozumiał. Niespodziewanie odkryła, że może już mówić bez obawy, że kontakt się urwie, a obcy osłabnie, może nawet umrze przyczepiony do niej.

— Jest bardzo chory — podjęła. — Może jednak na krótko zachować przytomność i zdolność ruchu. Tak właśnie ożył, gdy tu weszłam, i podjął ostatnią, desperacką próbę uzyskania pomocy dla swoich przyjaciół i ich gospodarzy. Pierwsze, nieporadne wysiłki spowodowały moje drgawki, ale to już minęło. A w ciągu kilku ostatnich minut pojął, że tylko on ocalał.

Nikt, nawet kapitan, nie próbował już jej przerywać.

— Potrzebuję Prilicli, aby zbadał jego stan z niewielkiej odległości, i Murchison, aby obejrzała martwych i odkryła, co ich zabiło. To pozwoliłoby znaleźć lekarstwo, zanim stan tego ostatniego pogorszy się tak bardzo, że nie będzie już dla niego ratunku.

— Nie — powtórzył Fletcher. — To ładna opowieść, ciekawa na pewno dla wszystkich znawców ksenomedycyny, ale może też być podstępem obliczonym na zyskanie kontroli nad kolejnymi naszymi ludźmi. Przykro mi, ale nie możemy ryzykować.

— Przyjaciel Fletcher ma sporo racji — powiedział Prilicla. — Sama wiesz, że trudno się z nim nie zgodzić, bo na własne oczy widziałaś stan, w jakim znaleźli się FGHJ po tym, jak pasożyty ich opuściły. Przykro mi, przyjaciółko Cha, ale też muszę odmówić.

Sommaradvanka zamilkła na chwilę, szukając czegoś, co by ich przekonało. Nie przypuszczała, że mały empata zdobędzie się na taką stanowczość.

— Fizycznie te stworzenia są dość nieporadne i bez trudu mogłabym zdjąć obcego, aby udowodnić, że nade mną nie panuje, ale to by go zapewne zabiło — powiedziała w końcu. — Niemniej, jeśli zademonstruję koordynację ruchową, wychodząc stąd i schodząc cztery poziomy niżej, gdzie znajdę się wystarczająco daleko od wpływu FGHJ, to czy Prilicla skłonny będzie sprawdzić, z kim mamy do czynienia? Przekona się wtedy, że to inteligentna i cywilizowana istota, a nie drapieżnik, i że niepotrzebnie tak panicznie się go boicie.

— Cztery poziomy niżej to będzie tuż obok rękawa… — zaczął kapitan, ale Prilicla mu przerwał.

— Owszem, mogę wyczuć różnicę, przyjaciółko Cha. Wystarczy, jeśli będę dość blisko. Spotkam się tam z tobą.

Znowu zapiszczało w słuchawkach, a po paru chwilach dał się słyszeć głos Prilicli.

— Przyjacielu Fletcher, jako starszy lekarz ponoszę odpowiedzialność za sprawdzenie, czy istota uczepiona karku Cha Thrat nie jest jednak pacjentem. Niemniej, ponieważ należę do rasy, która słynie w całej Federacji z ostrożności i braku odwagi, zachowam wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa. Cha, nakieruj kamerę na drzwi. Jeśli którakolwiek z tych istot spróbuje przemknąć się za tobą, wracam zaraz na Rhabwara i zamykam rękaw. Czy to jasne?

— Tak.

— Jeśli w trakcie spotkania zdarzy się cokolwiek podejrzanego, nawet gdybym uniknął opanowania i nadal wydawał się sobą, Fletcher zamknie rękaw i obłoży statek kwarantanną. Potrzebujemy jak najwięcej danych o tej formie życia, opowiadaj więc, proszę. Nagrywamy wszystko. Ja tymczasem idę już do śluzy.

— A ja z tobą — powiedziała Murchison. — Przy założeniu że to jedyny ocalony, a zarazem całkiem nowa inteligentna rasa i być może przyszły członek Federacji, Thorny przejdzie po mnie wszystkimi sześcioma nogami, jeśli pozwolę tej istocie umrzeć. Danalta i Naydrad zostaną tutaj i będą obserwować rozwój wydarzeń na ekranie. Być może będziemy potrzebowali specjalnego sprzętu. A na wypadek gdyby okazało się, że to maleństwo nie jest tak przyjazne, jak zapewnia nas Cha Thrat, dodam też do torby ciężki palnik, aby bronić twoich tyłów.

— Dziękuję, przyjaciółko Murchison, ale nie.

— Ależ tak, starszy lekarzu. Z cały szacunkiem. Jesteś wyższy rangą, ale nie masz dość muskułów, aby mnie zatrzymać.

— Jeśli chcesz wyczuć jakieś emocje, pospiesz się. Pacjent słabnie i naprawdę pilnie potrzebuje pomocy — odezwała się zniecierpliwiona Cha.

Fletcher sprzeciwił się zaraz nieuprawnionemu, jego zdaniem, użyciu słowa „pacjent”, ale Cha Thrat zignorowała jego uwagę i, jak umiała najlepiej, zaczęła przedstawiać to, co obcy z takim wysiłkiem jej przekazał: historię tego konkretnego osobnika i całego jego gatunku.

Przybył z planety, którą niemal wszystkie gatunki uznałyby za piękną. Była na tyle spokojna, że większość zwierząt nie musiała na niej walczyć o przetrwanie i z tego powodu nie wytworzyła inteligencji. Jednak od najdawniejszych czasów, gdy życie rozwijało się tam jeszcze tylko w oceanie, różne gatunki nauczyły się wiązać z innymi, tworząc związki symbiotyczne, w których gospodarz był kierowany ku lepszym źródłom pożywienia, a w zamian zapewniał słabemu i względnie małemu pasożytowi ochronę oraz transport ku miejscom, gdzie i dla niego dawało się znaleźć coś do jedzenia. Praktyka ta przetrwała wyjście na ląd i powstanie nowych gatunków, a w końcu pasożyty wyewoluowały w nader inteligentny gatunek.

Najwcześniejsze zapiski wspominały o daremnych próbach rozbudzenia rozumu także w różnych gatunkach nosicieli. Pochodzące z tej samej planety FGHJ były za sprawą swej zdolności do pracy wynoszone w różnych materiałach ponad wszystkie inne.

Nadal jednak musiały być cały czas kierowane przez pasożyta, co wielu nie satysfakcjonowało. Coraz częściej pojawiały się zatem głosy, aby znaleźć wreszcie takiego nosiciela, który będzie partnerem, istotą zdolną do debat i podsuwania nowych idei, a nie organicznym narzędziem, które tylko widzi, słyszy i umie wykonywać rozkazy.

Z pomocą takich właśnie „narzędzi” zbudowali miasta, fabryki i statki, na których opłynęli swój świat, następnie wzlecieli w powietrze, a ostatecznie wyruszyli w pustkę międzygwiezdną. Jednak miasta, tak jak statki kosmiczne, chociaż funkcjonalne, pozbawione były uroku, gdyż powstały dla istot nie znających poczucia piękna, istot, które ceniły tylko wygodę i do życia potrzebowały wyłącznie żywności, ciepła oraz regularnych kontaktów seksualnych. Były wystarczająco cennymi narzędziami, aby o nie dbać, i wiele spośród nich darzono miłością podobną do tej, którą ludzie obdarzają ulubionego domowego zwierzaka.

Pasożyty też miały swoje potrzeby, te jednak pod żadnym względem nie przypominały zwierzęcych potrzeb nosicieli. Zdrowie psychiczne pasożytów wymagało wręcz, aby czasem porzucali swoje miejsce i wiedli własne życie. Zwykle działo się to w nocy, kiedy narzędzia nie były potrzebne i można było wieść je bezpiecznie w jakimś miejscu. W ten sposób pośród brzydoty miast powstały małe oazy piękna i cywilizacji, w których zakładano rodziny i dystansowano się od wszystkiego, co było właściwe nosicielom.

Od dawna znano zasadę, że żadna istota ani kultura nie uniknie stagnacji, jeśli nie będzie wychodzić poza swój krąg rodzinny, swoją grupę plemienną czy poza swój świat. W poszukiwaniu innych istot inteligentnych, podobnych albo i niepodobnych do nich, symbionci odwiedzili planety krążące wokół wielu obcych słońc, założyli nawet małe kolonie, ale nigdzie nie odkryli rozumu. Zawsze trafiali tylko na zwierzęta, które stawały się ich nowymi nosicielami.

Ponieważ nie cierpieli, gdy dotykały ich kończyny zwierząt, nauki medyczne rozwinęli niemal tylko o tyle, o ile dotyczyły schorzeń nosicieli. Nie znali chirurgii. Skutek był taki, że gdy któryś z nosicieli zaczynał chorować, to — nawet jeśli nie było to nic poważnego — jego pasożyt nierzadko umierał.

Cha Thrat przerwała na chwilę i uniosła jedną z górnych kończyn, aby podtrzymać pasożyta. Czuła, jak wyrostki osłabionego stworzenia wysuwają się z wolna. Słyszała już nadchodzących niższym pokładem Priliclę i Murchison.

— To właśnie stało się na ich statku — podjęła wątek. — Nosiciele złapali jakąś mało groźną, osłabiającą ich infekcję, ale po okresie gorączkowania wyzdrowieli. Pasożyty zaś, poza tym jednym, zginęły. Zanim jednak wróciły do własnych kwater, aby tam odejść, umieściły swoje narzędzia w miejscach, gdzie był dostęp do żywności i gdzie zwierzęta te nie powinny zrobić sobie krzywdy. Mieli nadzieję, że pomoc nadejdzie w porę, aby je uratować. Ten, który okazał się częściowo odporny na chorobę, zadbał, aby ratownicy nie mieli kłopotu z wejściem na statek, wystrzelił boję i wrócił do gniazda pocieszać umierających przyjaciół. Jednak wysiłek ten nazbyt wyczerpał jego nosiciela, ulubionego mimo podeszłego wieku FGHJ — a, i stworzenie umarło w gnieździe na zawał serca. Tymczasem sygnał boi alarmowej zwabił nie ich bratni statek, tylko Rhabwara — dodała na koniec. — Resztę zaś znamy.

Prilicla nic nie powiedział, a Murchison przesunęła się w bok. W ręku trzymała cienki palnik wycelowany w kark Sommaradvanki.

— Muszę jeszcze sprawdzić go skanerem, ale powiedziałabym, że to typ DTRC — odezwała się nieco nerwowo patolog. — Bardzo podobny do symbiontów DTSB, które FGLI noszą do pomocy w mikrochirurgii. W tamtych przypadkach to pasożyty służą kończynami, a Tralthańczycy mózgami, chociaż niektóre pielęgniarki twierdzą, że jest odwrotnie…

— Próbowałam oswoić go z moimi narządami mowy, aby mógł zwracać się do was bezpośrednio — powiedziała Cha. — Jest jednak na to za słaby i ledwie zachowuje przytomność, muszę więc być jego rzecznikiem. Wie już ode mnie, kim jesteście. On nazywa się Crelyarrel z trzeciej grupy Trennchi, sto siedemdziesiątej grupy Yau, czterysta ósmej podgrupy wielkiej Yilla z Rhiimów. Nie potrafię opisać dokładnie, co czuje, ale cieszy się bardzo, że Rhiimowie nie są jednak jedynym inteligentnym gatunkiem w Galaktyce, i żałuje tylko, że przyjdzie mu umrzeć z tą wiedzą. Przeprasza też za niepokój i obawy, które wzbudził…

— Wiem, co czuje — stwierdził cicho Prilicla i nagle zalała ich olbrzymia fala ciepła, życzliwości i spokoju. — Cieszymy się, że cię poznaliśmy, przyjacielu Crelyarrel. Nie pozwolimy ci umrzeć. A teraz chodź, mały przyjacielu. Odpoczniesz. Jesteś w dobrych rękach.

Nie ustając w przekazywaniu emocjonalnego wsparcia, przystąpił do organizowania pomocy.

— Odłóż ten palnik, przyjaciółko Murchison, i idź z pacjentem oraz przyjaciółką Cha do gniazda Rhiimów. Tam poczuje się on bezpieczniej, a ty będziesz miała sporo pracy z jego martwymi przyjaciółmi. Przyjacielu Fletcher, zawiadom Szpital, aby przygotował się na przyjęcie nowej rasy. Przygotuj się też na długą transmisję do Thomnastora. Ułożymy wiadomość, gdy tylko będziemy mieli jasny obraz kliniczny. Przyjaciółko Naydrad, czekaj z noszami na wypadek, gdybyśmy ich potrzebowali albo gdyby trzeba było przetransportować ciała DTRC na Rhabwara do autopsji…

— Nie! — odezwał się kapitan.

Murchison wypowiedziała pod jego adresem kilka słów, które normalnie rzadko były używane przez Ziemianki, i przeszła do rzeczy.

— Kapitanie Fletcher, mamy tu pacjenta w poważnym stanie, który jako jedyny ocalał z szalejącej na pokładzie zarazy. Zna pan sytuację równie dobrze jak ja. Proszę zrobić to, o co prosi Prilicla.

— Nie — powtórzył kapitan, chociaż jakoś mniej pewnie. — Rozumiem, co czujecie. Ale czy to naprawdę wy? Ciągle nie przekonaliście mnie, że to stworzenie jest niegroźne. Dobrze pamiętam, jak wyglądała załoga. Może tylko udaje chore? Może opanowało was albo przynajmniej wpływa na wasze postępowanie? Decyzja o kwarantannie pozostaje w mocy aż do przybycia szefa patologii albo nawet ekipy dekontaminacyjnej. Do tego czasu nikt nie opuści statku.

Cha Thrat podtrzymywała już Crelyarrela aż trzema małymi mackami. Teraz, gdy wiedziała w końcu, kto to jest, dysk wcale nie wydawał jej się obrzydliwy. Wyrostki wisiały między jej palcami, a skóra jaśniała, coraz bardziej upodabniając się do wyschłej tkanki martwych Rhiimów unoszących się w gnieździe. Czy on naprawdę musi umrzeć? — pomyślała ze smutkiem. Musi umrzeć tylko dlatego, że dwie osoby mają odmienne zdanie, a każda z nich uważa, że ma rację? Udowodnienie, że jedna z nich się myli, szczególnie gdy osobą tą był władca, mogło mieć dla niej poważne konsekwencje. Cha zastanowiła się, czy sama nie była też niekiedy zbyt uparta. Być może zaznałaby w życiu więcej radości, gdyby częściej dopuszczała możliwość, że też potrafi błądzić. Tak na Sommaradvie, jak i w Szpitalu.

— Przyjacielu Fletcher — powiedział cicho Prilicla. — jako empata znajduję się nieustannie pod wpływem wszystkich w moim otoczeniu. Wiem, że są istoty, które mogą celowo albo przypadkiem wywołać wrażenie nie oddające ich odczuć. Jednak nie jest możliwe, aby jakakolwiek inteligentna istota udawała rzeczywiste uczucia. Każdy empata przyznałby mi rację, ale pan musi mi uwierzyć na słowo. Rozbitek nie może wyrządzić nikomu krzywdy.

Kapitan milczał chwilę.

— Przepraszam, starszy lekarzu. Nadal nie jestem w pełni przekonany, że mówi pan wyłącznie w swoim imieniu i nikt nie kontroluje pańskiego umysłu, nie mogę zatem wpuścić pana na statek.

Cha Thrat uznała, że sytuacja wymaga bardziej zdecydowanego działania. Prilicla był stanowczo zbyt łagodny, aby sobie z nią poradzić.

— Doktorze Danalta, zechce pan udać się do rękawa i objąć tam wartę, a następnie, przybierając dowolną postać, zniechęcić każdego oficera Korpusu, który próbowałby zamknąć przejście, rozmontować je czy w jakikolwiek inny sposób zablokować ruch w obie strony. Naturalnie, nie posunie się pan do wyrządzenia komukolwiek krzywdy, nie sądzę też, aby ktokolwiek spróbował zagrozić panu bronią, chociażby dlatego, że mogłoby to spowodować przebicie kadłuba, niemniej…

— Techniku!

Mimo że kapitan tkwił na odległym mostku, a zasięg odczuwania Prilicli był ograniczony, mały empata zadrżał, odebrawszy emocje Fletchera. Uspokoił się dopiero, gdy kapitan znowu zapanował nad sobą.

— Dobrze, starszy lekarzu — powiedział lodowatym tonem. — Przy moim sprzeciwie i wyłącznie na pańską odpowiedzialność rękaw pozostanie otwarty. Możecie poruszać się swobodnie między statkiem a pokładem medycznym, ale reszta jednostki pozostanie zamknięta dla was i tego… tego stworzenia, które zwie pan rozbitkiem. Sprawą Cha Thrat, która dopuściła się poważnej niesubordynacji, a być może nawet nakłaniała do buntu na pokładzie, zajmiemy się później.

— Dziękuję, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla i wyłączył mikrofon. — Co do ciebie zaś, przyjaciółko Cha, wykazałaś się wielkim brakiem rozwagi i dopuściłaś się niesubordynacji. Obawiam się, że nawet jeśli dowiedziemy kapitanowi, że nasze działania były słuszne, może on zachować wobec ciebie mało przyjazne nastawienie, i to dość długo.

Murchison nie odzywała się, dopóki nie dotarli do gniazda. Tam zaczęła badania pasożyta skanerem. W pewnej chwili oderwała oczy od ekranu i spojrzała na Cha.

— Jak jedna osoba może narobić sobie w tak krótkim czasie tyle kłopotów? — spytała ze zdumieniem, ale i sympatią. — Co w ciebie wstąpiło, Cha?

Prilicla zadrżał lekko, ale nic nie powiedział.

Загрузка...