Skura na maich rukach i tvary była abpalenaja. Ja ŭspomniŭ, što kali šukaŭ snatvornaje dla Chery (kali b u mianie była siła, ja pasmiajaŭsia b nad svajoj naiŭnasciu), to zaŭvažyŭ u aptečcy butelečku z mazziu ad apiokaŭ, i pajšoŭ da siabie. Adčyniŭ dzviery i ŭ čyrvonym sviatle zachadu ŭbačyŭ, što ŭ kresle, la jakoha Chery stajała niadaŭna na kaleniach, niechta siadzić. Na niejkuju dolu siekundy mianie apanavaŭ strach, ja zapanikavaŭ i adskočyŭ, hatovy ŭciakać. Toj, chto siadzieŭ, padniaŭ hałavu. Heta byŭ Snaŭt. Zakłaŭšy nahu za nahu, spinaj da mianie (na im byli tyja ž šaračkovyja štany z plamami ad reaktyvaŭ), jon prahladaŭ niejkija papiery. Jany lažali na stoliku pobač. Pasla adkłaŭ papiery i pačaŭ zmročna razhladać mianie z-pad apuščanych na končyk nosa akularaŭ.
Nie kažučy ni słova, ja padyšoŭ da rukamyjnika, dastaŭ z aptečki maź i pačaŭ mazać joju łob i ščoki, tam, dzie byli sama mocnyja apioki. Na ščascie, ja paspieŭ tady zažmurycca, i vočy maje acaleli. Niekalki vialikich puchiroŭ na viskach i ščokach ja praparoŭ sterylnaj ihołkaj i šprycam vysmaktaŭ z ich vadkasć. Pasla nakleiŭ na tvar dzvie marlevyja nakładki z mazziu. Snaŭt pa-raniejšamu naziraŭ za mnoj. Mnie było ŭsio adno. Tvar moj hareŭ usio macniej. Ja zakončyŭ svaje pracedury i sieŭ u druhoje kresła, zniaŭšy z jaho sukienku Chery. Heta była sama zvyčajnaja sukienka, tolki biez usialakich zašpilek.
Snaŭt, skłaŭšy ruki na kascistym kalenie, krytyčna sačyŭ za maimi ruchami.
— Nu što, pahavorym? — pramoviŭ jon, kali ja sieŭ.
Ja pramaŭčaŭ, pryciskajučy marlu, jakaja spaŭzała sa ščaki.
— Byli hosci, praŭda?
— Praŭda, — adkazaŭ ja sucha.
Ja nie mieŭ nijakaj achvoty padładžvacca pad jaho ton.
— I pazbaviŭsia ad ich? Nu, nu, impetna ty za heta ŭziaŭsia.
Snaŭt pamacaŭ łob, na jakim łuščyłasia skura. Praz jaje sviaciłasia maładaja ružovaja skurka. I tady ja ŭsio zrazumieŭ. Čamu ja vyrašyŭ, što heta zahar? Na Salarys ža nichto nie zaharaje…
— Ale pačaŭ ty vielmi scipła, — praciahvaŭ Snaŭt, nie zviartajučy ŭvahi na majo chvalavannie. — Mahčymyja narkotyki, jady, amierykanskaja baraćba, chiba nie tak?
— Što ty chočaš? Davaj pahavorym surjozna. Kali ty chočaš błaznavać, lepiej idzi.
— Časam mižvoli davodzicca błaznavać, — adkazaŭ jon i padniaŭ na mianie prymružanyja vočy. — Ty ž nie budzieš zapeŭnivać, što nie karystaŭsia ni viaroŭkaj, ni małatkom? A čarnilicu ty vypadkam nie kidaŭ, jak Luter? Nie? O, — skryviŭsia jon, — tady ty prosta małajčyna! I rukamyjnik ceły, ty navat nie sprabavaŭ raskvasić hałavu, i ŭ pakoi ŭsio cełaje. Ty prosta raz, dva, i hatova pasadziŭ, zapusciŭ na arbitu, i kvity?!
Snaŭt zirnuŭ na hadzinnik.
— Značyć, hadziny dzvie, a mo i try ŭ nas josć, — zakončyŭ jon, niepryjemna ŭsmichajučysia. Pasla praciahvaŭ: — Tak, značyć, ty ličyš, što ja svinnia?
— Sapraŭdnaja svinnia, — skazaŭ ja cviorda.
— Aha, a ty pavieryŭ by, kali b ja tabie raskazaŭ? Pavieryŭ by choć adnamu majmu słovu?
Ja nie adkazaŭ.
— Spačatku heta adbyłosia z Hibaryjanam, — praciahvaŭ Snaŭt z toj ža niepryjemnaj usmieškaj. — Jon zamknuŭsia ŭ svajoj kabinie i havaryŭ z nami tolki praz dzviery. Ty viedaješ, što my vyrašyli?
Ja viedaŭ, ale pramaŭčaŭ.
— Nu viadoma. My dumali, što jon zvarjacieŭ. Jon raskazaŭ nam trochi praz dzviery, ale nie ŭsio. Mahčyma, ty navat zdahadvaješsia, čamu jon nie skazaŭ, chto ŭ jaho. Tak, ty ŭžo viedaješ: suum cuique.[3]Ale Hibaryjan byŭ sapraŭdny daslednik. Jon zapatrabavaŭ, kab my dali jamu šanc.
— Jaki šanc?
— Ion sprabavaŭ usio kłasifikavać, razabracca, zrazumieć, pracavaŭ nočču. Viedaješ, što jon rabiŭ? Viadoma, viedaješ!
— Razliki. U šufladzie. Na radyjostancyi. Heta jaho?
— Tak. Ale tady ja pra heta ničoha nie viedaŭ.
— Kolki heta praciahvałasia?
— Hasciavannie? Mo z tydzień. My viali razmovy praz dzviery. Što tam tvaryłasia! My dumali, u jaho halucynacyi, psichamoŭnaje ŭzbudžennie. Ja davaŭ jamu skapałamin.
— Jak heta… jamu?
— Tak. Jon braŭ, ale nie sabie. Ekspierymientavaŭ. Tak heta i praciahvałasia.
— A vy?..
— My? Na treci dzień my vyrašyli trapić da jaho, uzłamać dzviery, kali inakš nie atrymajecca. Dumali, što jaho treba lačyć.
— Dyk voś čamu! — vyrvałasia ŭ mianie.
— Tak.
— I tam… u toj šafie…
— Tak, moj ty chłopča. Tak. Jon nie viedaŭ, što tym časam i nas naviedali hosci. I my ŭžo nie mahli zajmacca im. Jon pra heta nie viedaŭ. Zaraz my da takich historyj… pryvykli.
Ion raskazvaŭ pra heta tak cicha, što ja chutčej zdahadaŭsia, čym pačuŭ apošnija słovy.
— Pačakaj, ja nie razumieju… — pramoviŭ ja. — Vy ž pavinny byli čuć. Ty sam kazaŭ, što vy padsłuchoŭvali. Vy pavinny byli čuć dva hałasy… a tamu…
— Nie. My čuli tolki jaho hołas, a kali ŭznikaŭ niejki dziŭny šum, my dumali, što heta jon…
— Tolki jaho hołas?.. Ale… čamu?
— Nie viedaju. U mianie, praŭda, josć na hety kont svaja viersija, ale ja liču, što nie varta spiašacca. Choć jana štokolviečy i vysviatlaje, ale vyjscia nie daje. Tak. Ty, vidać, jašče ŭčora niešta prykmieciŭ, inačaj paličyŭ by nas abodvuch za varjataŭ.
— Ja dumaŭ, što sam zvarjacieŭ.
— Ach, tak? I ty nikoha nie bačyŭ?
— Bačyŭ.
— Kaho?!
Jaho tvar skryviŭsia. Jon užo nie ŭsmichaŭsia. Ja ŭvažliva razhladvaŭ jaho, pasla adkazaŭ:
— Hetuju… čarnaskuruju…
Snaŭt maŭčaŭ. Ale jaho napružanyja zhorblenyja plečy krychu rassłabilisia.
— Ty moh by mianie choć papiaredzić, — praciahvaŭ ja ŭžo nie tak upeŭniena.
— Ja ciabie papiaredziŭ.
— Ale jak!
— Jak zdoleŭ. Zrazumiej, ja nie viedaŭ chto heta budzie! Hetaha nichto nie viedaje, hetaha nielha viedać…
— Pasłuchaj, Snaŭt, u mianie niekalki pytanniaŭ. Ty sutykaŭsia z takimi rečami… taja… heta… što budzie z toj?
— Ty chočaš viedać, ci vierniecca jana?
— Tak.
— Vierniecca i nie vierniecca.
— Što heta aznačaje?
— Vierniecca takaja samaja, jak była napačatku… pad čas pieršaha vizitu. Prosta jana nie budzie ničoha viedać abo, kali kazać dakładna, budzie pavodzić siabie tak, byccam ty nikoli ničoha nie rabiŭ, kab ad jaje pazbavicca. Jana nie budzie ahresiŭnaj, kali ty nie pastaviš jaje ŭ takoje stanovišča…
— Jakoje stanovišča?
— Heta zaležyć ad abstavin.
— Snaŭt!
— Što?
— My nie možam dazvolić sabie raskošu što-niebudź utojvać adzin ad adnaho!
— Heta nie raskoša, — pierapyniŭ jon sucha. — Kielvin, u mianie takoje ŭražannie, što ty ŭsio jašče nie razumieješ… abo… Pačakaj! — U jaho zabliščali vočy. — Ty možaš mnie skazać, chto ŭ ciabie byŭ?!
Ja prakaŭtnuŭ slinu. Apusciŭ hałavu. Mnie nie chaciełasia hladzieć na jaho. Ja chacieŭ, kab zaraz tut byŭ aby-chto, tolki nie Snaŭt. Ale vybaru nie zastavałasia. Šmatok marli adkleiŭsia i zvaliŭsia mnie na ruku. Ja zdryhanuŭsia ad jaje slizkaha dotyku.
— Žančyna, jakuju… — ja nie zakončyŭ. — Jana zahinuła. Zrabiła sabie… ukol…
Snaŭt čakaŭ.
— Učyniła samahubstva?.. — udakładniŭ jon, kali ŭbačyŭ, što ja maŭču.
— Tak.
— I ŭsio?
Ja maŭčaŭ.
— Heta nie ŭsio…
Ja padniaŭ hałavu. Snaŭt nie hladzieŭ na mianie.
— Adkul ty viedaješ?
Ion nie adkazaŭ.
— Ładna, — pačaŭ ja, ablizaŭšy huby, — my pasvarylisia. A zrešty, nie. Heta ja joj skazaŭ, sam viedaješ, što havorać u hnievie. Sabraŭ svaje rečy i pajšoŭ. Jana dała mnie zrazumieć, choć pra heta ničoha i nie skazała, ale kali z čałaviekam doŭha žyvieš, navošta i havaryć… Ja byŭ pierakanany, što pabaicca… jana prosta tak… što nie zrobić hetaha… ja vykłaŭ joj usio. Na nastupny dzień ja ŭspomniŭ, što pakinuŭ u šufladzie stała hety… preparat; jana viedała pra jaho ja prynios preparat z łabaratoryi i rastłumačyŭ, jak jon dziejničaje. Ja spałochaŭsia, chacieŭ pajsci i zabrać jaho, ale padumaŭ, što heta dasć padstavy ličyć, byccam ja ŭspryniaŭ jaje słovy ŭsurjoz, i… nie pajšoŭ. Ale na treci dzień ja ŭsio-tki pajšoŭ, bo heta nie davała mnie spakoju. Užo… kali ja pryjšoŭ, jana była miortvaja.
— Ach ty, niavinny chłopča…
Hetyja słovy ŭzrušyli mianie. Ale zirnuŭšy na Snaŭta, ja zrazumieŭ, što jon nie žartuje. Ja ŭbačyŭ jaho byccam upieršyniu. Na šerym tvary ŭ hłybokich marščynach zastyła pakuta, jon byŭ padobny na ciažkachvoraha čałavieka.
— Čamu ty tak havoryš? — spytaŭsia ja zdziŭlena.
— Tamu, što historyja heta trahičnaja. Nie, nie, — chucieńka dadaŭ jon, kali zaŭvažyŭ, što ja chaču jaho pierapynić, — ty pa-raniejšamu ničoha nie razumieješ. Viadoma, ty možaš pakutavać, navat ličyć siabie zabytym, ale… heta nie sama strašnaje.
— Što ty kažaš! — zjedliva vyhuknuŭ ja.
— Ciešu siabie tym, što ty nie vieryš. Toje, što adbyłosia, moža być strašnym, ale strašniej za ŭsio toje, što… nie adbyvałasia. Nikoli.
— Nie razumieju… — pramoviŭ ja.
Ja i na samaj spravie ničoha nie razumieŭ. Snaŭt pakivaŭ hałavoj.
— Narmalny čałaviek… — praciahvaŭ jon. — Što takoje narmalny čałaviek? Čałaviek, jaki nie ŭtvaryŭ ničoha strašnaha? I navat nikoli pra heta nie padumaŭ? A što, kali jon nie padumaŭ, ale ŭ jaho padsviadomasci dziesiać abo tryccać hadoŭ tamu tolki milhanuła heta? Mo jon zabyŭsia, nie bajaŭsia, bo viedaŭ, što nikoli nie zrobić ničoha drennaha. Tak, a zaraz ujavi sabie, što raptam, siarod biełaha dnia, u asiarodku inšych ludziej, ty sustrakaješ HETA najavie, prykutaje da ciabie, niezniščalnaje, što tady? Što maješ rabić tady?
Ja maŭčaŭ.
— Stancyja, — pramoviŭ jon cicha. — Maješ tady Stancyju Salarys.
— Ale… što heta ŭrešcie moža być? — spytaŭsia ja nierašuča. — Vy ž z Sartoryusam nie złačyncy…
— Ty ž psichołah, Kielvin! — nieciarpliva pierapyniŭ jon mianie. — Kamu choć raz u žycci nie sniŭsia taki son, nie zjaŭlaŭsia taki pryvid? Voźmiem… fietyšysta, jaki zakachaŭsia, skažam, u šmatok brudnaj bializny. Ryzykujučy žycciom, mietadam pahroz i prośbaŭ jon zdabyvaje svoj biascenny vyčvarny šmatok. Zabaŭna, praŭda? Jon i brydzicca pradmieta svajho imkniennia, i hatoŭ z-za jaho rozum stracić. I navat žyccio hatovy addać dziela jaho, jak Rameo dziela Džulety… Takoje časam zdarajecca. Ale ty, vidać, razumieješ, što byvajuć i takija rečy… takija situacyi… jakija nichto nie zachoča mieć najavie, pra jakija možna tolki padumać, i to pad čas apjaniennia, padziennia, varjactva — nazyvaj heta jak chočaš. I słova stanovicca ciełam. Voś i ŭsio.
— Voś… i ŭsio, — biazhłuzda paŭtaryŭ ja draŭlanym hołasam. U mianie šumieła ŭ hałavie. — A Stancyja? Pry čym tut Stancyja?
— Ty što, prytvaraješsia? — pramoviŭ Snaŭt i ŭpieryŭ na mianie svoj pozirk. — Ja ž uvieś čas kažu pra Salarys, tolki pra Salarys i ni pra što inšaje. Ja nie vinavaty, što ŭsio tak rezka adroznivajecca ad tvaich spadziavanniaŭ. Zrešty, ty dastatkova pieražyŭ, kab choć vysłuchać mianie da kanca. My vypraŭlajemsia ŭ kosmas, hatovyja da ŭsiaho, heta značyć da adzinoty, da baraćby, da pakut i smierci. Z-za scipłasci my nie havorym pra heta ŭsłych, ale časam dumajem pra svaju vialikasć. A na samaj spravie, na samaj spravie hetaha mała, i naša padrychtavanasć — tolki poza. My zusim nie chočam zavajoŭvać kosmas, my chočam prosta pašyryć da jaho absiahaŭ Ziamlu. Na adnych płanietach pavinny być pustyni nakštałt Sachary, na druhich — ildy, jak na polusie, albo džunhli, jak u brazilskich tropikach. My humannyja i vysakarodnyja, nie chočam zavajoŭvać inšyja rasy, my tolki imkniomsia pieradać im našy dasiahnienni i ŭzamien atrymać ich spadčynu. My ličym siabie rycarami Sviatoha Kantaktu. Heta druhaja chłusnia. My nie šukajem nikoha, akramia čałavieka. Nam nie patrebny inšy susviet. Nam patrebna naša adlustravannie. My nie viedajem, što rabić z inšym susvietam. Nam chapaje i adnaho, my i tak u im zadychajemsia. My chočam znajsci svoj ułasny, idealizavany vobraz: płaniety z cyvilizacyjami, jakija bolš daskanałyja, čym naša, albo susviety našaha prymityŭnaha minułaha. Miž inšym, z taho boku josć niešta, što my nie prymajem, ad čaho abaraniajemsia, a tym časam z Ziamli pryviezli nie tolki kryštalnuju dabračynnasć, nie tolki ideal hieraičnaha Čałavieka! My prylacieli siudy takimi, jakija my na samaj spravie; a kali inšy bok pakazvaje nam našu realnuju isnasć tuju častku praŭdy pra nas, jakuju my chavajem, — my nie možam z hetym zmirycca!
— Nu i što? — spytaŭsia ja, ciarpliva vysłuchaŭšy jaho.
— Toje, što my chacieli: kantakt z inšaj cyvilizacyjaj. Voś jon, hety kantakt! Pavialičanaja jak pad mikraskopam naša strašennaja brydota, naša fihlarstva i soram!!!
Hołas Snaŭta ažno trapiataŭ ad złosci.
— Značyć, ty ličyš, što heta… Akijan? Što heta jon? Ale navošta? Zaraz ja mienš za ŭsio cikaŭlusia miechanizmam dziejannia, ale chaj Boh kryje, navošta?! Niaŭžo ty ŭsurjoz ličyš, što jon zabaŭlajecca z nami?! Albo karaje nas?! Heta ž sapraŭdnaje čarnaknižža! Płanieta, jakuju zavajavaŭ niejki djabal-vielikan, i voś zaraz jon, zychodziačy sa svajho djabalskaha adčuvannia humaru, padkidvaje siabram navukovaj ekspiedycyi hetkija brydoty! Sama sapraŭdny idyjatyzm. Niaŭžo ty sam vieryš u heta?!
— Hety djabal nie taki durny, — pracadziŭ Snaŭt praz zuby.
Ja zdziŭlena pahladzieŭ na jaho. Urešcie ŭ jaho mahli nie vytrymać niervy, padumaŭ ja, navat kali toje, što adbyvajecca na Stancyi, nielha vytłumačyć varjactvam. Reaktyŭny psichoz?.. — pramilhnuła ŭ mianie dumka, kali Snaŭt pačaŭ cichieńka smiajacca.
— Znoŭ staviš mnie dyjahnaz? Nie spiašajsia. Pa sutnasci ty sutyknuŭsia z hetym u takoj lohkaj formie, što ničoha nie zrazumieŭ!
— Aha! Djabal zlitavaŭsia z mianie.
Razmova pačynała niervavać.
— Što ty, ułasna, chočaš? Kab ja skazaŭ tabie, što rychtujuć suprać nas iks bilonaŭ kubamietraŭ mietafaryčnaj płazmy? Mahčyma, ničoha.
— Jak heta ničoha? — spytaŭsia ja zdziŭlena.
Snaŭt pa-raniejšamu ŭsmichaŭsia.
— Ty ž viedaješ: navuka zajmajecca tolki tym, jak adbyvajecca štości, a nie tym, čamu adbyvajecca. Jak? Usio pačałosia praz vosiem abo dzieviać dzion pasla ekspierymientu z apramieńvanniem renthienam. Mahčyma, Akijan adkazaŭ na naša apramieńvannie niejkim svaim, mahčyma, praščupvaŭ pramianiami naš mozh i vyvodziŭ z jaho peŭnyja psichičnyja pracesy, tak by mović — inkapaliravanyja.
— Inkapaliravanyja? Heta mianie zacikaviła.
— Tak, pracesy, adarvanyja ad usiaho inšaha, zamknutyja ŭ sabie, scisnutyja, zamuravanyja, niejkija zapalnyja astraŭki pamiaci. Jon paličyŭ ich za prajekt… za recept… Bo ty ž viedaješ, jakoje padabienstva majuć pamiž saboj asimietryčnyja kryštali chramasom i tych nukleinavych spałučenniaŭ carabrazidaŭ, jakija zjaŭlajucca asnovaj pracesaŭ zapaminannia… Spadčynnaja płazma heta płazma „zapaminannia”. Značyć, jon zdabyŭ heta z nas, zarehistravaŭ, a pasla — sam viedaješ, što było pasla. Ale čamu jon heta zrabiŭ? O! Va ŭsiakim vypadku nie dziela taho, kab zniščyć nas. Zniščyć nas možna značna prasciej. Naohul — z jaho technałahičnymi mahčymasciami — jon moh zrabić usio, što chacieŭ, naprykład, zamianić nas dvajnikami.
— Aha! — vyhuknuŭ ja. — Voś čamu ty tak spałochaŭsia mianie tym pieršym viečaram!
— Tak. Zrešty, — dadaŭ Snaŭt, — mahčyma, što jon tak i zrabiŭ. Adkul ty viedaješ, što ja sapraŭdy toje staroje dobraje Myšania, jakoje prylacieła siudy dva hady tamu…
Snaŭt chichiknuŭ, nibyta mieŭ asałodu ad majoj razhublenasci, ale adrazu ž staŭ surjozny.
— Nie, nie, — pramarmytaŭ jon, — i tak chapaje ŭsiaho, až zanadta… Vidać, adroznienniaŭ značna bolš, ale ja viedaju adno: i mianie i ciabie možna zabić.
— A ich nielha?
— Navat nie sprabuj. Strašny malunak!
— Ničym?
— Nie viedaju. Va ŭsiakim vypadku ich nielha ni atrucić, ni zarezać, ni zadušyć…
— A kali atamnym raskidalnikam pramianioŭ?
— A ty zdoleŭ by?
— Nie viedaju. Kali ličyć, što jany nie ludzi…
— U peŭnym sensie jany ludzi. Subjektyŭna jany ludzi. Jany nie razumiejuć sensu… svajho… pachodžannia. Ty, vidać, zaŭvažyŭ heta?
— Tak, zaŭvažyŭ. Ale… jaki heta maje vyhlad?
— Jany rehienierujuć u nievierahodnym tempie. U niemažlivym tempie, prosta na vačach, pavier mnie, i znoŭ pačynajuć pavodzić siabie jak… jak…
— Jak?
— Jak ich vobrazy, jakija žyvuć u našaj pamiaci, na asnovie jakoj…
— Tak, heta praŭda, — zhadziŭsia ja.
Na maich abharełych ščokach rastavała maź i kapała na ruki. Ja nie zviartaŭ na heta ŭvahi.
— A Hibaryjan viedaŭ?.. — niečakana spytaŭsia ja.
Snaŭt zirnuŭ na mianie ŭvažliva.
— Ci viedaŭ jon toje, što i my?
— Aha.
— Ja amal što ŭpeŭnieny.
— Adkul ty viedaješ? Jon tabie kazaŭ?
— Nie. Ale ja znajšoŭ u jaho adnu knihu…
— „Mały Apokryf”?! — zakryčaŭ ja i sarvaŭsia z miesca.
— Tak. A adkul ty viedaješ? — zaniepakojena spytaŭsia Snaŭt i vyłupiŭsia na mianie.
Ja admoŭna pakivaŭ hałavoj.
— Nie chvalujsia. Ty ž bačyš, što ja apiečany i zusim nie rehienieruju, — supakoiŭ ja. — Viedaješ, jon pakinuŭ mnie piśmo. Jano było ŭ kabinie.
— Heta praŭda?! Piśmo? Što ŭ im napisana?
— Nie nadta šmat. Heta chutčej zapiska, a nie piśmo. Biblijahrafičnaja daviedka da „Salarystyčnaha dadatku” i da hetaha „Apokryfa”. Što heta takoje?
— Daŭniaja historyja. Mo jana nam što-niebudź dasć. Trymaj.
Snaŭt dastaŭ z kišeni tonieńkuju knihu ŭ skuranym pieraplocie z patrapanymi vuhałkami i praciahnuŭ mnie.
— A Sartoryus?.. — spytaŭsia ja, chavajučy knihu.
— Što Sartoryus? U takoj situacyi kožny pavodzić siabie jak… umieje. Jon imkniecca trymacca narmalna, dla jaho heta aznačaje — aficyjna.
— Nu, ty viedaješ!
— Ale ž heta tak. Ja adnojčy trapiŭ z im u situacyju, padrabiaznasci jakoj nie majuć asablivaha značennia, dastatkova skazać, što ŭ nas na vosiem čałaviek zastałosia piaćsot kiłahramaŭ kisłarodu. Adzin za adnym pakidali my svaje zvykłyja štodzionnyja zaniatki, u rešcie rešt my ŭsie chadzili niaholenyja, tolki jon haliŭsia, čysciŭ tufli. Taki ŭžo jon čałaviek. Viadoma, što b zaraz ni zrabiŭ Sartoryus, usio budzie abo prytvorstvam, abo kamiedyjaj, abo złačynstvam.
— Złačynstvam?
— Nu niachaj nie złačynstvam. Možna prydumać jakoje-niebudź inšaje słova. Naprykład, „reaktyŭny razvod”. Padabajecca?
— Ty vielmi dascipny, — pramoviŭ ja.
— A ty chacieŭ, kab ja płakaŭ? Prapanuj što-niebudź sam.
— At, nie čapaj ty mianie.
— Nie, ja surjozna: ty viedaješ ciapier amal toje, što i ja. U ciabie josć jaki-niebudź płan?
— Jaki tam płan? Ja nie ŭiaŭlaju, što budu rabić, kali… znoŭ zjavicca. Pavinna ž zjavicca?
— Vidać, pavinna.
— A jak jany traplajuć na Stancyju, Stancyja ž začyniena hiermietyčna? A mo abšyŭka…
Snaŭt pakruciŭ hałavoj.
— Sprava nie ŭ abšyŭcy. Nie maju paniaccia jak. Časciej hosci zjaŭlajucca, kali pračynaješsia, ale ž čas ad času treba i paspać.
— A kali zamknucca?
— Dapamahaje nie vielmi doŭha. Josć inšyja sposaby… sam viedaješ jakija.
Snaŭt ustaŭ. Ja taksama.
— Pasłuchaj, Snaŭt… Ty hatovy likvidavać Stancyju, ale chočaš, kab takaja prapanova zychodziła ad mianie?
Snaŭt pakruciŭ hałavoj:
— Usio nie tak prosta. Viadoma, my zaŭsiody možam uciačy, choć by na Satełoid, i adtul padać sihnal SOS. Nas paličać, viadoma, varjatami — jaki-niebudź sanatoryj na Ziamli, až da toj pary, pakul usie my spakojna nie admovimsia ad svaich słoŭ, — bo zdarajucca ž vypadki masavaha psichozu na hetkich izalavanych učastkach… Heta było b nie sama horšaje. Sad, cišynia, biełyja pakoi, prahułki z sanitarami…
Snaŭt havaryŭ nadzvyčaj surjozna, trymajučy ruki ŭ kišeniach, upieryŭšysia nieviduščymi vačyma ŭ kut. Čyrvonaje sonca ŭžo schavałasia za haryzontam, i hryvastyja chvali Akijana pierapłavilisia ŭ čarnilnuju pustyniu. Nieba pałymnieła. Nad hetym dvuchkolernym, nievyrazna zmročnym piejzažam płyli vobłaki z liłovymi bierahami.
— Ty chočaš uciačy? Chočaš? Ci pakul što nie?
Snaŭt usmichnuŭsia:
— Niazłomny zavajoŭnik… ty jašče nie ŭsio pakaštavaŭ, inačaj ty nie prystavaŭ by. Sprava nie ŭ tym, čaho ja chaču, a ŭ tym, jakaja josć mahčymasć.
— Jakaja mahčymasć?
— Nie viedaju.
— Značyć, zastajomsia tut? Ty dumaješ, my znojdziem sposab…
Snaŭt zirnuŭ na mianie, chudarlavy, z marščynistym tvaram, na jakim łuščyłasia skura.
— Chto viedaje. A mo ŭsio akupicca, — pramoviŭ narešcie. — Badaj, pra Akijan my nie daviedajemsia ničoha, ale, mahčyma, pra siabie…
Snaŭt paviarnuŭsia, uziaŭ svaje papiery i vyjšaŭ. Ja chacieŭ spynić jaho, užo i rot adkryŭ, ale nie pramoviŭ ni słova. Rabić nie było čaho; zastavałasia tolki čakać. Ja padyšoŭ da iluminatara i paziraŭ na kryvava-čorny Akijan, choć amal nie bačyŭ jaho. U mianie zjaviłasia dumka — a mo schavacca ŭ jakoj-niebudź rakiecie na kasmadromie — dumka niesurjoznaja, navat nierazumnaja: usio adno, rana ci pozna mnie daviałosia b vyjsci adtul. Ja sieŭ kala iluminatara, dastaŭ knihu, jakuju daŭ mnie Snaŭt. Było jašče davoli svietła. Uvieś pakoj hareŭ čyrvonym sviatłom, staronki taksama pačyrvanieli. Kniha ŭiaŭlała składzieny niejkim Ota Ravincaram, mahistram pa fiłasofii, zbornik artykułaŭ i prac, pa praŭdzie kažučy, sumnicielnych. Kožnuju navuku supravadžaje jakaja-niebudź psieŭdanavuka — dziŭnaje skažennie navuki ŭ hałovach peŭnaha koła ludziej: astrałohija — karykatura na astranomiju, u chimii niekali była ałchimija; zrazumieła, viadoma, što naradžennie salarystyki supravadžałasia sapraŭdnym vybucham vučonasci dzivakoŭ. U knizie Ravincara było mienavita takoje psieŭdanavukovaje varyva, ad jakoha, varta pryznacca, sam składalnik rašuča admiažoŭvaŭsia ŭ svajoj pradmovie. Jon prosta ličyć, i nie biez padstaŭ, što taki zbornik moža słužyć kaštoŭnym dakumientam epochi jak dla historykaŭ, tak i dla psichołahaŭ navuki.
Rapart Biertana zajmaŭ u knizie značnaje miesca. Jon składaŭsia z niekalkich častak. Spačatku išli nadta łakaničnyja zapisy ŭ bartavym žurnale.
3 14.00 da 16.40 umoŭnaha času ekspiedycyi zapisy byli karotkija i adnastajnyja.
Vyšynia 1000 — albo 1200 — albo 800 mietraŭ — ničoha nie zaŭvažana — Akijan pusty.
Zapis paŭtaraŭsia niekalki razoŭ.
16.40: padymajecca čyrvony tuman. Bačnasć 700 mietraŭ. Akijan pusty.
17.00: tuman zhuščajecca, štyl, bačnasć 400 mietraŭ, josć prajasnienni. Znižajusia da 200 mietraŭ.
17.20: znachodžusia ŭ tumanie. Vyšynia 200 mietraŭ. Bačnasć 20–40 mietraŭ. Štyl. Padymajusia na 400.
17.45: vyšynia 500. Sucelny tuman da samaha haryzontu. U tumanie lejkapadobnyja adtuliny, praz jakija trochi bačna pavierchnia Akijana. U ich niešta adbyvajecca. Sprabuju ŭvajsci ŭ adnu z lejkapadobnych adtulin.
17.52: baču padabienstva viru — jon vykidaje žoŭtuju pienu. Vir akružaje sciana tumanu. Vyšynia 100. Znižajusia da 20.
Na hetym kančaŭsia bartavy žurnal Biertana. Praciah tak zvanaha raparta składali vytrymki z historyi chvaroby, a bolš dakładna — tekst pakazanniaŭ Biertana i pytanni siabraŭ kamisii.
„Biertan: Kali ja zniziŭsia na tryccać mietraŭ, trymacca na takoj vyšyni stała ciažka, bo ŭ kruhłym, volnym ad tumanu prasviecie dźmuŭ paryvisty viecier. Mnie daviałosia ŭvažliva sačyć za kiravanniem, tamu ja niejki čas — chvilin 10 abo 15 — nie vyhladvaŭ z kabiny. U vyniku ja, sam taho nie žadajučy, uvajšoŭ u tuman, mianie zahnaŭ tudy mocny paryŭ vietru. Heta byŭ nie zvyčajny tuman, a niešta nakštałt kałoidnaj suspienzii: usie vokny byli zaciahnuty joj. Ich było vielmi ciažka ačyscić. Suspienzija vielmi lipučaja. Tym časam u vyniku supraciŭlennia taho, što ja nazyvaju tumanam, abaroty vinta zmienšylisia adsotkaŭ na tryccać, i ja pačaŭ hublać vyšyniu. Lacieŭ zusim nizka i bajaŭsia, kab nie kapatavać na chvalu, tamu daŭ poŭny haz. Mašyna pierastała znižacca, ale vyšyni nie nabirała. U mianie zastavałasia jašče čatyry patrony rakietnych paskaralnikaŭ. Ja nie skarystaŭ ich, bo ličyŭ, što situacyja moža ŭskładnicca i jany mnie jašče spatrebiacca. Na poŭnych abarotach uznikła vielmi mocnaja vibracyja, vidać, niezvyčajnaja suspienzija ablapiła vint, adnak strełka zamieru vyšyni pa-raniejšamu stajała na nuli, i ja ničoha nie moh zrabić. Sonca ja nie bačyŭ z toj chviliny, jak uvajšoŭ u tuman, ale tam, dzie jano pavinna było znachodzicca, tuman čyrvona sviaciŭsia. Ja rabiŭ kruhi, spadziejučysia ŭ rešcie rešt vyjsci ŭ prasviet, svabodny ad tumanu, i sapraŭdy, prykładna praz paŭhadziny mnie heta ŭdałosia. Ja apynuŭsia na čystym učastku ŭ formie amal što pravilnaha kruha dyjamietra niekalki socień mietraŭ, vakol jakoha kłubiŭsia tuman, byccam tam byli mocnyja pavietranyja strumieni. Tamu ja imknuŭsia, jak heta dazvalali abstaviny, trymacca ŭ centry „dzirki”: tam było cišej. Ja zaŭvažyŭ, što pavierchnia Akijana zmianiłasia. Chvali amal znikli, a vierchni słoj vadkasci, z jakoj składajecca Akijan, staŭ napałovu prazrystym, z dymčatymi plamami. Jany pastupova znikali. Nieŭzabavie vierchni słoj staŭ zusim prazrystym, i praz jaho toŭšču, jakaja mieła niekalki mietraŭ, ja moh zazirnuć uhłybiniu. Tam zbirałasia niešta nakštałt žoŭtaj kałamuci, jakaja tonkimi viertykalnymi strumieniami padymałasia ŭhoru; kali jana ŭspłyvała na pavierchniu, to hetaja substancyja pačynała bliščać, burliła, pieniłasia i zastyvała, nahadvajučy husty padhareły cukrovy sirop. Hetaje rečyva — ci to hraź, ci to sliź — utvarała pataŭščenni, narasty na pavierchni, jakija byli padobny na kalarovuju kapustu, i pastupova prymała sama raznastajnyja formy. Mianie pačało znosić u tuman, ja musiŭ zaniacca vintom i rulom, a kali praz niekalki chvilin vyhlanuŭ, to ŭbačyŭ unizie niešta nakštałt sadu. Tak, nakštałt sadu. Ja bačyŭ karlikavyja drevy, žyvy płot, sciažynki — nie sapraŭdnyja, a z taho ž samaha rečyva, jakoje, kali zusim zastyła, nahadvała žaŭtlavy hips. Tak heta vyhladała; usia pavierchnia ilsniłasia, ja apusciŭsia, jak tolki zdoleŭ, kab daskanała ŭsio heta ahledzieć.
Kamisija: Ci było na drevach i raslinach, jakija ty bačyŭ, liscie?
Biertan: Nie. Heta było niešta nakštałt makieta. Tak, heta nahadvała makiet. Ale badaj što makiet u naturalnuju vieličyniu. Minuła chvilina, i ŭsio pačało kryšycca i łamacca, praz absalutna čornyja treščyny na pavierchniu palezła hustaja sliź, častka jaje sciakała, a častka zastavałasia i zastyvała, usio zaburliła, pakryłasia pienaj, ja ničoha bolš nie bačyŭ, akramia pieny. Adnačasova na mianie pačaŭ nastupać tuman, ja pavialičyŭ abaroty i padniaŭsia na trysta mietraŭ.
Kamisija: Ty cviorda pierakanany, što ŭbačanaje taboj nahadvała sad — i bolš ničoha?
Biertan: Tak. Ja ž zaŭvažyŭ tam roznyja detali: naprykład, u adnym kutku, pamiataju, stajali pobač kvadratnyja skrynački. Pazniej mnie stuknuła ŭ hałavu, što heta mahła być pasieka.
Kamisija: Pazniej stuknuła tabie ŭ hałavu? A chiba nie ŭ toj momant, kali ty ŭbačyŭ?
Biertan: Nie, bo ŭsio heta było jak z hipsu. Ja bačyŭ i inšyja rečy.
Kamisija: Jakija rečy?
Biertan: Nie mahu skazać jakija, ja nie paspieŭ ich jak sled razhledzieć. Zdajecca, pad niekatorymi kustami lažali niejkija pradmiety, daŭhavatyja, z zubami, jany byli padobny na hipsavyja zlepki z maleńkich sadovych mašyn. Ale ŭ hetym ja nie ŭpeŭnieny. A ŭ tym, što kazaŭ raniej, nie sumniavajusia.
Kamisija: A ty nie dumaŭ, što ŭ ciabie halucynacyi?
Biertan: Nie. Ja dumaŭ, što heta miraž. Pra halucynacyi nie moža być i havorki: pa-pieršaje, ja adčuvaŭ siabie narmalna, pa-druhoje, ich u mianie naohul nikoli nie było. Kali ja padniaŭsia na vyšyniu 300 mietraŭ, tuman unizie pada mnoj, pranizany lejkami, byŭ padobny na syr. Adny z hetych dzirak byli pustyja, praz ich bačny chvali Akijana, u inšych niešta kłubiłasia. Ja zniziŭsia ŭ adnu z lejek i z vyšyni saraka mietraŭ ubačyŭ, što pad pavierchniaj Akijana — zusim niehłyboka lažyć jak byccam sciana vielmi vialikaha budynka; jana vyrazna bačyłasia praz chvali, u joj znachodzilisia radki pravilnaj formy adtulin, padobnych na vokny; u niekatorych voknach, pa-mojmu, niešta ruchałasia, ale ŭ hetym ja nie całkam upeŭnieny. Sciana stała pakrysie padymacca i vystupać z Akijana, z jaje cełymi vadaspadami sciakała sliź i zvisali niejkija pražyłki. Raptam sciana razvaliłasia na dzvie častki i pačała chutka apuskacca ŭ hłybiniu, a pasla znikła. Ja znoŭ nabraŭ vyšyniu i lacieŭ prosta nad tumanam — šasi amal dakranalisia da jaho. Nastupny lejkapadobny prasviet byŭ u niekalki razoŭ bolšy za pieršy. Jašče zdaloku ja ŭbačyŭ: tam płavaje niešta svietłaje, amal biełaje, abrysy nahadvali fihuru čałavieka. Ja padumaŭ — mo heta skafandr Fiechniera? Bajučysia zhubić hetaje miesca, ja kruta razviarnuŭ mašynu. Fihura krychu pryŭzniałasia: zdavałasia, jana płyvie abo staić da pojasa ŭ chvalach. Ja zanadta paspiešna likvidavaŭ vyšyniu i adčuŭ, jak šasi začapilisia za niešta miakkaje — napeŭna, za hrebień chvali, davoli vysokaj u hetym miescy. Čałaviek — tak, mienavita čałaviek — byŭ biez skafandra, i ŭsio adno jon šavialiŭsia.
Kamisija: Ty bačyŭ jaho tvar?
Biertan: Bačyŭ.
Kamisija: Chto heta byŭ?
Biertan: Dzicia.
Kamisija: Jakoje dzicia? Ty bačyŭ jaho kali-niebudź raniej?
Biertan: Nie. Nikoli. Va ŭsiakim vypadku ja hetaha nie pamiataju. Jak tolki ja nabliziŭsia — napačatku mianie addzialała ad jaho mietraŭ sorak, a mo krychu bolš, ja adrazu zrazumieŭ, što tut štości nie tak.
Kamisija: Što ty maješ na ŭvazie?
Biertan: Zaraz rastłumaču. Spačatku ja razhubiŭsia, a pasla zrazumieŭ: dzicia było niezvyčajna vialikaha rostu. Mała skazać — vielikan. Jano było mietry čatyry. Pomniu dakładna: kali šasi stuknułasia ab chvalu, tvar dziciaci znachodziŭsia krychu vyšej za moj tvar, a ja, choć i siadzieŭ u kabinie, byŭ, vidać, mietry za try ad pavierchni Akijana.
Kamisija: Kali jano było takoje vialikaje, čamu ty ličyš, što heta dzicia?
Biertan: Tamu, što jano było zusim maleńkaje.
Kamisija: Ci nie zdajecca tabie, što tvoj adkaz niełahičny?
Biertan: Nie. Nie zdajecca. Ja bačyŭ jaho tvar. Dy i skład cieła byŭ dziciačy. Jano zdałosia mnie amal… amal hrudnym. Nie, nie toje. Jamu mahło być dva albo try hady. U jaho byli čornyja vałasy i błakitnyja vočy — vializnyja! Jano było hołaje, zusim hołaje, nibyta tolki što naradziłasia. I mokraje, a bolš dakładna pakrytaje slizziu, skura jaho bliščała.
Hety malunak strašna padziejničaŭ na mianie. Bolš ja nie vieryŭ nijakim miražam. Bo ja razhledzieŭ dzicia nadta dobra. Chvali chistali jaho, i, akramia taho, jano samo ruchałasia, heta było ahidna!
Kamisija: Čamu? Što jano rabiła?
Biertan: Jano było padobna na muziejny ekspanat, na niejkuju lalku, tolki žyvuju. Adkryvała, zapluščvała vočy, vykonvała roznyja ruchi — ahidnyja ruchi! Voś imienna, ahidnyja. Bo ruchi byli nie jaho.
Kamisija: Jak heta zrazumieć?
Biertan: Ja byŭ mietraŭ za piatnaccać ad jaho, nu mo za dvaccać. Ja ŭžo kazaŭ, jakoje jano vialikaje, tamu ja vielmi dobra jaho bačyŭ. Vočy jaho bliščali, jano zdavałasia žyvym, ale voś ruchi… Nibyta niechta sprabavaŭ… byccam niechta pravodziŭ vyprabavanni…
Kamisija: Što ty maješ na ŭvazie? Pastarajsia rastłumačyć dakładna.
Biertan: Nie viedaju, ci ŭdasca. Tak mnie padałosia. Intuityŭna. Ja nie imknuŭsia razabracca ŭ svaich uražanniach. Ruchi byli nienaturalnyja.
Kamisija: Ty maješ na ŭvazie, što ruki, naprykład, ruchalisia tak, byccam u ich naohul nie było sustavaŭ?
Biertan: Nie. Nie toje. Prosta… Ruchi nie mieli nijakaha sensu. Bo kožny ruch maje svoj sens, niečamu słužyć…
Kamisija: Ty tak ličyš? Ruchi hrudnoha dziciaci nie zaŭsiody metanakiravanyja.
Biertan: Viedaju. Ale ruchi niemaŭlaci biazładnyja, nie skaardynavanyja. A hetyja… tak, hetyja ruchi byli mietadyčnyja. Jany čarhavalisia, paŭtaralisia. Niby niechta sprabavaŭ vysvietlić, što imienna dzicia moža zrabić rukami, a što — tułavam i rotam. Ale strašniej za ŭsio byŭ tvar, vidać, tamu, što tvar zvyčajna nadta vyrazny, a tut jon byŭ jak… nie, nie mahu rastłumačyć. Tvar byŭ žyvy, ale nie čałaviečy, razumiejecie, rysy tvaru, vočy, skura — usio jak u čałavieka, a vyraz, mimika — nie.
Kamisija: Mo dzicia korčyła hrymasy? Ci viedaješ ty, jaki vyhlad maje tvar čałavieka pad čas prystupu epilepsii?
Biertan: Viedaju. Ja naziraŭ taki prystup. Razumieju pytannie. Nie, tut było inšaje. Pad čas epilepsii — sutarhi i kanvulsii, a tut — absalutna płaŭnyja i biespierapynnyja ruchi, z pieralivami, kali tak možna skazać. I tvar, z tvaram było toje samaje. Nie byvaje tak, kab adna pałova tvaru była viasiołaja, a druhaja samotnaja, adna častka vyjaŭlała pahrozu abo spałoch, a druhaja ŭračystasć abo što-niebudź padobnaje, a tut było mienavita tak. Akramia taho, i ruchi, i mimika zmianialisia niezvyčajna chutka. Ja byŭ tam nie vielmi doŭha, siekund dziesiać. Nie viedaju navat, ci dziesiać.
Kamisija: I ty zajaŭlaješ, što ŭsio razhledzieŭ za niekalki siekund? Darečy, jak ty vyznačyŭ, kolki minuła času? Ty hladzieŭ na hadzinnik?
Biertan: Nie. Na hadzinnik ja nie hladzieŭ. Ale ja lotaju ŭžo šasnaccać hadoŭ. U majoj prafiesii hałoŭnaje — umieć adčuvać čas z dakładnasciu da siekundy, ja maju na ŭvazie chutkasć reakcyi. Heta patrebna pad čas pasadki. Piłot, jaki nie moža, niezaležna ad abstavin, zaryjentavacca, kolki minuła siekund — piać abo dziesiać, nikoli nie stanie majstram svajoj spravy. Heta datyčyć i naziranniaŭ. Čałaviek z hadami pryvykaje ŭsio łavić na chadu.
Kamisija: Heta ŭsio, što ty bačyŭ?
Biertan: Nie. Ale astatniaha ja dakładna nie pomniu. Vidać, usio tak padziejničała na mianie, što moj mozh prosta vyklučyŭsia. Tuman pačaŭ nasoŭvacca, i mnie daviałosia nabirać vyšyniu. Jak i kali ja nabraŭ jaje, nie pamiataju. Upieršyniu ŭ žycci ja ledź nie kapatavaŭ. Maje ruki kałacilisia, ja nie moh jak sled trymać ryčah kiravannia. Zdajecca, ja niešta kryčaŭ i vyklikaŭ Bazu, choć i viedaŭ, što suviazi niama.
Kamisija: Ci sprabavaŭ ty viarnucca?
Biertan: Nie. Kali narešcie vybraŭsia z tumanu, ja padumaŭ, što Fiechnier, mahčyma, u niejkaj lejcy. Biazhłuzdzica? Viadoma. Ale ja tak dumaŭ. Kali tut hetkaje tvorycca, ličyŭ ja, to, mažliva, mnie ŭdasca znajsci i Fiechniera. Tamu ja vyrašyŭ, što dasleduju stolki dzirak u tumanie, kolki zdoleju. Ale trecim razam ja ŭbačyŭ takoje, što, kali nabraŭ vyšyniu, zrazumieŭ: bolej ja nie vytrymaju. Nie vytrymaju! Pavinien skazać, zrešty, vam heta viadoma. Mnie stała błaha, mianie vanitavała. Dahetul ja nikoli nie adčuvaŭ ničoha padobnaha. Mianie nikoli tak nie nudziła.
Kamisija: Heta byŭ simptom atručennia, Biertan.
Biertan: Mahčyma. Ale toje, što ja ŭbačyŭ trecim razam, ja nie vydumaŭ. Heta nie było simptomam atručennia.
Kamisija: Na jakoj padstavie ty heta scviardžaješ?
Biertan: Heta była nie halucynacyja. Bo halucynacyju stvaraje moj ułasny mozh, praŭda?
Kamisija: Praŭda.
Biertan: Voś imienna. A takoje jon nie moh stvaryć. Ja nikoli ŭ heta nie pavieru. Moj mozh na takoje nie zdatny.
Kamisija: Pastarajsia raskazać, što heta było.
Biertan: Spačatku ja pavinien daviedacca, jak adniasiecca kamisija da taho, što ja ŭžo skazaŭ.
Kamisija: CHiba heta maje značennie?
Biertan: Dla mianie maje. Pryncypovaje. Jak ja ŭžo kazaŭ, ja bačyŭ niešta takoje, čaho nikoli nie zabudusia. Kali kamisija pryznaje ŭsio, što ja paviedamiŭ, praŭdzivym choć na adzin adsotak i vyrašyć, što treba raspačać adpaviednaje vyvučennie Akijana mienavita ŭ hetym nakirunku, to ja raskažu ŭsio. Ale kali kamisija maje namier paličyć maje zviestki tryznienniem, ja nie skažu bolš ničoha.
Kamisija: Čamu?
Biertan: Tamu što maje halucynacyi, niachaj navat sama strašnyja, heta maja pryvatnaja sprava. Zatoje vopyt majho znachodžannia na Salarys — nie.
Kamisija: Ci pavinna heta aznačać, što pakul kampietentnyja orhany ekspiedycyi nie prymuć rašennia, ty admaŭlaješsia adkazvać? Ty, viadoma, razumieješ, što kamisija nie ŭpaŭnavažana prymać rašenni?
Biertan: Tak, razumieju”.
Na hetym kančaŭsia pieršy pratakol. Byŭ jašče frahmient druhoha, składzienaha praz adzinaccać dzion.
„Staršynia: Bieručy pad uvahu ŭsio skazanaje vyšej, kamisija ŭ składzie troch lekaraŭ, troch bijołahaŭ, adnaho fizika, adnaho inžyniera-miechanika i namiesnika načalnika ekspiedycyi pryjšła da vysnovy, što padziei, pra jakija paviedamiŭ Biertan, ujaŭlajuć saboj prajavy halucynaternaha sindromu, jaki razviŭsia pad upłyvam atručennia atmasfieraj płaniety, z simptomami zaciamniennia sviadomasci, jakim spadarožničała ŭzbudžennie asacyjatyŭnych zon kary hałaŭnoha mozhu, i što ŭ sapraŭdnasci nie było ničoha abo amal ničoha, što adpaviadała b hetym padziejam.
Biertan: Vybačajcie, što aznačaje „ničoha abo amal ničoha”? Jak heta zrazumieć?
Staršynia: Ja jašče nie ŭsio skazaŭ. U pratakole zapisana votum sieraratum asabistaje mierkavannie fizika, doktara Arčybalda Miesiendžara, jaki zajaviŭ, što raskazanaje Biertanam mahło, jak jon ličyć, adbyvacca realna i zasłuhoŭvaje ŭvažlivaha dasledavannia. A ciapier — usio.
Biertan: Ja nastojvaju na svaim pytanni.
Staršynia: Usio vielmi prosta. „Amal ničoha” aznačaje, što niejkija realnyja zjavy mahli pasłužyć zychodnym punktam tvaich halucynacyj, Biertan. Pad čas vietranaj nočy navat sama narmalny čałaviek moža paličyć za čałavieka kust, jaki chistajecca. A tym bolš na čužoj płaniecie, kali na mozh naziralnika ŭzdziejničaje jad. Heta nie paprok tabie, Biertan. Jakoje tvajo rašennie?
Biertan: Spačatku ja chacieŭ by daviedacca, ci budzie mieć vynik votum separatum doktara Miesiendžara.
Staršynia: Praktyčna nie budzie, heta značyć dasledavanniaŭ u hetym napramku nichto viesci nie budzie.
Biertan: Naša havorka pratakalirujecca?
Staršynia: Tak.
Biertan: U takim vypadku ja chacieŭ by zajavić, što kamisija prajaviła niepavahu nie da mianie — ja tut ni pry čym, — a da samoha duchu ekspiedycyi. Ja chaču jašče raz padkreslić, što admaŭlajusia adkazvać na dalejšyja pytanni.
Staršynia: U ciabie ŭsio?
Biertan: Usio. Ale ja chacieŭ by sustrecca z doktaram Miesiendžaram. Heta mažliva?
Staršynia: Viadoma”.
Tak zakančvajecca druhi pratakol. Unizie drobnym šryftam była nadrukavana zaŭvaha, u jakoj paviedamlałasia, što doktar Miesiendžar na druhi dzień amal try hadziny havaryŭ z Biertanam z voka na voka, a zatym zviarnuŭsia ŭ Radu ekspiedycyi, dabivajučysia vyvučennia pakazanniaŭ piłota. Miesiendžar scviardžaŭ, što na karysć takoha vyvučennia dadatkovyja zviestki, atrymanyja ad Biertana, jakija mohuć być abjaŭleny tolki tady, kali Rada prymie stanoŭčaje rašennie. Rada ŭ asobie Šenahana, Cimolisa i Traje adniesłasia da zajavy Miesiendžara admoŭna, i sprava była spyniena.
U knizie pryvodziłasia taksama fotakopija adnoj staronki piśma, znojdzienaha pasla smierci Miesiendžara siarod jaho papier. Vidać, heta byŭ čarnavik; Ravincaru nie ŭdałosia vysvietlić, da čaho pryviało hetaje piśmo i ci było jano naohul adpraŭlena.
„…ich zdziŭlajučaja tupasć, — tak pačynaŭsia tekst. — U kłopacie pra svoj aŭtarytet siabry Rady — a kankretna Šenahan i Cimolis (hołas Traje nie ličycca) adchilili maje patrabavanni. Zaraz ja zviartajusia niepasredna ŭ Instytut, ale ty ž sam razumieješ, što heta tolki biezdapamožny pratest. Zviazany słovam, ja nie mahu, na žal, pieradać tabie, što raskazaŭ mnie Biertan. Na rašennie Rady, viadoma, mieła ŭpłyŭ toje, što z takimi nievierahodnymi zviestkami pryjšoŭ čałaviek biez vučonaj stupieni. A mnohija ž dasledniki mahli b pazajzdroscić cviarozasci rozumu i naziralnasci hetaha piłota. Kali łaska, paviedami mnie sa zvarotnaj poštaj nastupnaje:
1) bijahrafiju Fiechniera z samaha dziacinstva;
2) usio, što tabie viadoma pra jaho siamju i siamiejnyja abstaviny; zdajecca, u jaho zastałosia małoje dzicia;
3) tapahrafičny płan nasielenaha punkta, dzie ros Fiechnier.
Mnie chaciełasia b vykazać tabie svajo mierkavannie pra ŭsio heta. Ty viedaješ, praz niejki čas pasla taho, jak Fiechnier i Karučy vypravilisia ŭ palot, u centry čyrvonaha sonca zjaviłasia plama, karpuskularnaje vypramieńvannie jakoj, zhodna z dadzienymi Satełoida, pierapyniła radyjosuviaź u rajonie paŭdniovaha paŭšarja — tam znachodziłasia naša Baza. Z usich dasledčych hrup na sama vialikuju adlehłasć ad Bazy addalilisia Fiechnier i Karučy.
Takoha hustoha i ŭstojlivaha tumanu pry absalutnym štyli my nie nazirali ni razu za ŭvieś čas našaj pabyŭki na płaniecie, až da samaha dnia katastrofy.
Ja liču, što ŭsio ŭbačanaje Biertanam było častkaj „apieracyi Čałaviek”, jakuju vykanała hetaja klejkaja pačvara. Sapraŭdnaj krynicaj usich utvarenniaŭ, jakija zaŭvažyŭ Biertan, byŭ Fiechnier, jaho mozh, nad jakim było praviedziena niezrazumiełaje nam „psichičnaje ŭskryccio”; u jakasci ekspierymienta ŭznaŭlalisia, rekanstrujavalisia niekatoryja (vidać, najbolš ustojlivyja) adbitki ŭ jaho pamiaci.
Viedaju, heta hučyć jak fantastyka; viedaju, ja mahu pamylicca. Tamu i prašu ŭ ciabie dapamohi. Zaraz ja znachodžusia na Ałarychu i tam budu čakać tvajho adkazu.
Tvoj A.”.
Ja ŭžo ledźvie razbiraŭ litary, bo zrabiłasia tak ciomna, što knižka ŭ majoj ruce stała šeraj, radki raspłyvalisia ŭ vačach, ale pustaja častka staronki sviedčyła, što ja dabraŭsia da kanca hetaj historyi, jakaja ŭ sviatle svaich pieražyvanniaŭ zdavałasia mnie vielmi praŭdzivaj. Ja paviarnuŭsia da iluminatara. Jon staŭ husta-fijaletavym, na haryzoncie jašče tleli vuholčyki vobłakaŭ. Akijan, zachinuty ciemraj, byŭ niabačny. Ja čuŭ šelest kalarovych pałos la vientylatara. Nahretaje pavietra, jakoje krychu pachła azonam, zdavałasia niežycciovym. Vakol ni huku. Ja padumaŭ, što ŭ našym rašenni zastacca niama ničoha hieraičnaha. Pieryjad biezzapavietnaj baraćby, advažnych ekspiedycyj, ciažkich strat — jak hibiel Fiechniera, pieršaj achviary Akijana, daŭno minuŭsia. Mnie było amal abyjakava, chto „ŭ hasciach” u Snaŭta abo Sartoryusa. Chutka, padumaŭ ja, my pierastaniem saromiecca i chavacca adzin ad adnaho. Kali my nie zdolejem pazbavicca ad hasciej, to pryvykniem da ich i budziem žyć z imi, a kali ich stvaralnik zmienić praviły hulni, my prystasujemsia da novych, choć spačatku pačniom adbrykvacca, kidacca, mažliva, niechta z nas skončyć samahubstvam, ale ŭ rešcie rešt usio ŭraŭnavažycca. U pakoi ciamnieła, ciemra nahadvała mnie ziamnuju. Ničoha nie było vidać, akramia svietłych konturaŭ rukamyjnika i lusterka. Ja ŭstaŭ, vobmackam znajšoŭ na palicy vatu, vycier vilhotnym tamponam tvar i loh na łožak. Šum kandycyjaniera nada mnoj to narastaŭ, to scichaŭ, nibyta tam biŭsia načny matylok. Ale ja navat nie adroznivaŭ abrysaŭ vientylatara, usio zaliła čarnata, tolki tonieńkaja pałoska sviatła, jakoje nieviadoma adkul brałasia, milhała pierada mnoj, ci to pa scianie, ci to dzieści daloka, u hłybini akijanskaj pustyni. Ja ŭspomniŭ, jak napałochaŭ mianie ŭčora viečaram niežycciovy pozirk salarysnych prastoraŭ, i mnie stała smiešna. Zaraz ja jaho nie bajaŭsia. Ja naohul ničoha nie bajaŭsia. Ja padniaŭ ruku da vačej. Fasfaryčnym sviatłom bliščaŭ cyfierbłat. Praz hadzinu ŭzydzie błakitnaje sonca. Ja raskašavaŭ u ciemry, hłyboka dychaŭ, ni pra što nie dumaŭ.
U niejki momant, kali ja zvaruchnuŭsia, to adčuŭ na sciahnie plaskaty mahnitafon. Aha, Hibaryjan. Jaho hołas, zapisany na plonku. Mnie navat u hałavu nie pryjšło adnavić jaho, vysłuchać. A heta ž było adzinaje, što ja moh zrabić dla Hibaryjana. Ja dastaŭ mahnitafon i chacieŭ schavać jaho pad łožak. Pačuŭsia šelest, zarypieli dzviery.
— Krys?.. — pačuŭsia cichi, amal što šept, hołas. — Ty tut, Krys? Jak ciomna.
— Ničoha, — adkazaŭ ja. — Nie bojsia. Chadzi siudy.