PRYŠELEC


A dzieviatnaccataj hadzinie bartavoha času ja prajšoŭ mima tych, chto sabraŭsia vakol šluzavoj kamiery, i pa mietaličnych prystupkach spusciŭsia ŭ kapsułu. Miesca ŭ joj było akurat stolki, kab padniać łokci. Ja ŭstaviŭ nakaniečnik šłanha ŭ štucer, jaki vytyrkaŭsia sa sciany, i skafandr napoŭniŭsia pavietram. Pasla hetaha ja nie moh užo navat pavarušycca. Ja stajaŭ — a dakładniej — visieŭ — u pavietranaj łožy, zjadnany ŭ adno cełaje z mietaličnaj škarłupinaj.

Uzniaŭšy vočy, ja ŭbačyŭ praz vypukłuju šybu iluminatara scieny šachty i schileny nad joj tvar Modarda. Pasla tvar znik i zapanavała ciemra, bo zvierchu začynili ciažki konusapadobny abciakalnik. Ja pačuŭ vaśmirazova paŭtorany visk elektramatoraŭ, jakija daciskali šruby. Pasla — šum pavietra, jakim napampoŭvali amartyzatary. Vočy pryvykli da ciemry. Ja ŭžo adroznivaŭ zielenavaty kontur adzinaha tabło-pakazalnika.

— Kielvin, ty hatovy? — pačułasia ŭ słuchaŭkach.

— Tak, Modard, hatovy, — adkazaŭ ja.

— Nie chvalujsia, Kielvin. Stancyja ciabie prymie, — pramoviŭ jon. — U dobry šlach!

Ja nie paspieŭ adkazać, bo niešta zaskryhatała ŭhary i kapsuła zdryhanułasia. Ja instynktyŭna napružyŭ muskuły, ale ŭsio supakoiłasia.

— Kali start? — spytaŭsia ja i pačuŭ šorhat, byccam zierniejki sama drobnaha piasku sypalisia ŭ miembranu.

— Ty ŭžo laciš, Kielvin. Byvaj zdarovy! — adkazaŭ Modard.

Pakul ja heta asensoŭvaŭ, nasuprać majho tvaru adčyniłasia vialikaja naziralnaja ščylina, praz jakuju ja ŭbačyŭ zorki. Daremna staraŭsia adšukać Alfu Vadaleja, da jakoj lacieŭ „Pramietej”. Nieba tych vakolic Hałaktyki było nieviadomaje, ja nie viedaŭ nivodnaha suzorja; u vuzkim akiency milhaŭ iskrysty pyl. Ja čakaŭ, kali zatrymcić pieršaja zorka. Nie dačakaŭsia. Jany pačali prosta hasnuć i znikali, raspłyvajučysia ŭ ryžavatym niebie. Ja zrazumieŭ, što znachodžusia ŭ vierchnich słajach atmasfiery. Nieruchomy, atuleny pnieŭmatyčnymi paduškami, ja moh pazirać tolki pierad saboj. Usio jašče nie było vidno haryzontu. Ja padaŭ, zusim hetaha nie adčuvajučy; cieła majo pastupova zalivała haračynia. Zvonku pačuŭsia nie nadta hučny, pranizlivy visk — nibyta pa mokrym škle drapali mietałam. Kali b nie ličby, što vyskokvali na tabło, ja navat nie mieŭ by ŭiaŭlennia pra imklivasć padziennia. Zorki ŭžo znikli. Naziralnaje akno sviaciłasia ryžym sviatłom. Ja adčuvaŭ hułkija ŭdary pulsu, tvar hareŭ, pa šyi hulali chałodnyja pavievy kandycyjaniera; ja paškadavaŭ, što nie ŭdałosia zirnuć na „Pramietej” — kali aŭtamaty adčynili naziralnaje akno, jon znachodziŭsia ŭžo za miažoj bačnasci.

Kapsuła zdryhanułasia, pasla jašče, jaje korpus mocna zavibravaŭ, hetaja niaznosnaja dryhotka pranizała ŭsie izalacyjnyja abałonki, pavietranyja paduški i pranikła ŭ hłybiniu majho cieła — zielenavaty kontur tabło raspłyŭsia. Ale strachu ja nie adčuvaŭ. Nie dziela taho prylacieŭ ja z hetkaj dalečyni, kab zahinuć la samaj celi.

— Stancyja Salarys, — pramoviŭ ja. — Stancyja Salarys, Stancyja Salarys! Zrabicie što-niebudź. Zdajecca, ja hublaju stabilizacyju. Stancyja Salarys, ja pryšelec. Pryjom.

I znoŭ ja pramarhaŭ važny momant — zjaŭlennie płaniety. Jana raptoŭna raspascierłasia pierada mnoj — vializnaja i plaskataja; pa pamierach pałos na jaje pavierchni ja vyznačyŭ, što znachodžusia jašče dalekavata. A dakładniej — vysakavata, bo minuŭ užo tuju niabačnuju miažu, pasla jakoj adlehłasć da niabiesnaha cieła stanovicca vyšynioj. Ja padaŭ. Imkliva padaŭ. Adčuvaŭ heta navat z zapluščanymi vačyma. Ale ja adrazu ž ich raspluščvaŭ, bo chacieŭ ubačyć jak maha bolš.

Troški pieračakaŭ i znoŭ paŭtaryŭ vyklik. I na hety raz nie atrymaŭ adkazu. U słuchaŭkach załpami paŭtaraŭsia tresk atmasfiernych razradaŭ. Ich supravadžaŭ šum, taki hłyboki i nizki, nibyta heta byŭ hołas samoj płaniety. Aranžavaje nieba ŭ naziralnym aknie zaciahnułasia bialmom. Škło stała ciomnym; ja mižvoli skurčyŭsia, abmiežavany pnieŭmatyčnymi bandažami, ale ŭ nastupnuju ž chvilu zrazumieŭ, što heta chmary. Byccam zdźmuchnutaja vietram, kupka ich palacieła ŭhoru. Ja šybavaŭ dalej, to na soncy, to chavajučysia ŭ cień, kapsuła kruciłasia vakol viertykalnaj vosi, i vializny, niby raspuchły, soniečny dysk mierna prapłyvaŭ pieried maim tvaram, zjaŭlajučysia z levaha boku i adychodziačy ŭprava. Raptoŭna praz šum i tresk prosta ŭ majo vucha ŭvarvaŭsia daloki hołas:

— Pryšelec, ja — Stancyja Salarys. Pryšelec, ja — Stancyja Salarys. Usio ŭ paradku. Vy pad kantrolem Stancyi. Pryšelec, ja — Stancyja Salarys. Padrychtujciesia da pasadki ŭ momant nul, paŭtaraju, padrychtujciesia da pasadki ŭ momant nul, uvaha, pačynaju. Dzviescie piaćdziesiat, dzviescie sorak dzieviać, dzviescie sorak vosiem…

Słovy byli padzieleny miž saboju rezkimi piskami — sviedčannie taho, što havoryć nie čałaviek. Ja zdziviŭsia. Zvyčajna ŭsie, chto žyvy, biahuć na pasadačnuju placoŭku, kali prylataje niechta novy, asabliva z Ziamli. Ale ja nie mieŭ času razvažać nad hetym, bo vializny kruh, jaki ŭtvaryła vakol mianie sonca, raptoŭna staŭ na dybki razam z raŭninaj, što lacieła mnie nasustrač; pasla kapsuła nachiliłasia ŭ supraćlehły bok; ja chistaŭsia, jak dysk vializnaha majatnika, zmahajučysia z hałavakruženniem; na ŭzdyblenaj, jak sciana, pavierchni płaniety, ssiečanaj brudna-liłovymi i čarnavatymi pałosami, ja zaŭvažyŭ nievialikuju šachmatku z biełych i zialonych kropak — aryjentacyjny znak Stancyi. I adrazu ž štości z treskam adarvałasia ad viaršyni kapsuły — doŭhi ašyjnik tarmaznoha parašuta, jaki hučna zafyrkaŭ; hety huk nahadvaŭ štości nievykazna ziamnoje — pieršy za hetulki miesiacaŭ šum sapraŭdnaha vietru.

Usio adbyłosia nadzvyčaj chutka. Raniej ja tolki viedaŭ, što padaju. Zaraz ja heta ŭbačyŭ. Bieła-zialonaja šachmatka imkliva pavialičvałasia, ja zaŭvažyŭ, što jana namalavana na pradaŭhavatym, padobnym na kita, sierabrysta-ilsnianym korpusie, pa bakach jakoha vytyrkajucca ihołki radarnych anten. Halerei akonnych prajomaŭ byli ciomnyja. Ja adznačyŭ, što hety mietaličny hihant nie lažyć na pavierchni płaniety, a visić nad joj, ciahnučy na čarnilna-čornym fonie svoj cień — eliptyčnuju ciomnuju plamu jašče bolšaj čarnaty. Adnačasova ja zaŭvažyŭ achinutyja fijaletavym tumanam chvali-barozny Akijana, jakija marudna vahalisia, zatym chmary rvanulisia vysoka ŭhoru, achoplenyja pa bierahach aslaplalnym purpuram, nieba pamiž imi stała dalokim i plaskatym, bura-aranžavym, i ŭsio heta raptam straciła abrysy: ja ŭvachodziŭ u štopar. Nie paspieŭ apamiatacca, jak karotki ŭdar nadaŭ kapsule viertykalnaje stanovišča, u naziralnym aknie až da samaha haryzontu rtutnym sviatłom zaiskryŭsia ŭschvalavany Akijan; trosy i kupały parašuta imhnienna addzialilisia, i viecier panios ich nad chvalami. Kapsuła pačała miakka chistacca svojeasablivymi svabodnymi ruchami, jak heta zvyčajna byvaje ŭ štučnym siłavym poli, pasla absunułasia na dol. Apošniaje, što ja paspieŭ ubačyć, heta ŭkratavanyja ŭzlotnyja katapulty i dva, vieličynioj u niekalki pavierchaŭ, lustry ažurnych radyjoteleskopaŭ. Niešta prymusiła kapsułu spynicca, pačułasia pranizlivaje skryhatannie stali, jakaja pruhka stuknułasia ab stal, unizie niešta adčyniłasia, i mietaličnaja škarłupina, u jakoj ja siadzieŭ, z praciahłym uzdycham znieruchomieła, zakončyŭšy svajo stovaśmidziesiacikiłamietrovaje padarožža.

— Ja — Stancyja Salarys. Nul-nul. Pasadka zakončana. Kaniec, — pačuŭ ja niežyvy hołas robata.

Abiedzviuma rukami (ia adčuvaŭ niezrazumieły cisk na hrudzi, u žyvacie byŭ niepryjemny ciažar) paciahnuŭ na siabie ručki, što znachodzilisia na ŭzroŭni plačej, i razłučyŭ kantakty. Zasviaciŭsia zialony nadpis „ZIAMLA”, i sciana kapsuły adčyniłasia; pnieŭmatyčnaje łoža šturchanuła mianie ŭ spinu tak, što ja musiŭ zrabić krok napierad, kab nie ŭpasci.

Z cichim sykam, padobnym na samotny ŭzdych, pavietra vyjšła sa skafandra. Ja byŭ volny.

Ja stajaŭ pad vysokaj, jak sklapienni chrama, sierabrystaj lejkaj. Pa scienach vilisia puki kalarovych trub, što znikali ŭ kruhłych kałodziežach. Ja paviarnuŭsia. Huli vientylatary, usmoktvajučy reštki atrutnaj płanietnaj atmasfiery, jakaja pranikła siudy pad čas pasadki. Pustaja, jak tresnuty kokan, sihara kapsuły stajała na dnie kruhłaj čašy stalnoha ŭzvyšennia. Jaje vonkavaja abšyŭka absmaliłasia i mieła brudna-barvovy koler. Ja spusciŭsia pa nievialikim schile. Dalej na mietale byŭ navarany słoj šurpataha płastyku. Tam, dzie zvyčajna kacilisia kalaski padjomnikaŭ rakiet, płastyk byŭ praciorty až da stali. Raptam vientylatary scichli, i ŭstalavałasia hłybokaja cišynia. Ja biezdapamožna aziraŭsia, čakajučy zjaŭlennia jakoha-niebudź čałavieka, ale nichto nie padychodziŭ. Tolki sviaciłasia nieonavaja strełka, pakazvajučy na biasšumny eskałatar. Ja stupiŭ na jaho stužku. Parabaličnyja sklapienni zały pastupova pierachodzili ŭ cylindryčny tuniel. U jaho nišach lažała mnostva bałonaŭ sa scisnutym hazam, kantejnieraŭ, parašutaŭ, skrynak. Heta mianie taksama zdziviła. Eskałatar zakančvaŭsia la kruhłaj placoŭki tuniela. Tut panavaŭ jašče bolšy kavardak. Z-pad kučy blašanak raspłyłasia alejnaja łužyna. Niepryjemny, rezki pach stajaŭ u pavietry. U roznyja baki razychodzilisia slady ad botaŭ, vyrazna adcisnutyja ŭ hetaj lipučaj ciečy. Pamiž blašankami, byccam vyniesienyja z kabin, valalisia skrutki biełych telehrafnych stužak, šmatki papiery, smieccie. I znoŭ zasviaciŭsia zialony pakazalnik, skiroŭvajučy mianie da siaredziny dzviarej. Za imi byŭ taki vuzki kalidor, što dva čałavieki naŭrad ci zdoleli b tut razminucca. Sviatło traplała siudy praz vysokija, z padvojna vypukłymi šybami, iluminatary, nacelenyja ŭ nieba. Jašče adny dzviery, razmalavanyja bieła-zialonymi kletkami, byli pračynieny. Ja ŭvajšoŭ usiaredzinu. Paŭkruhłaja kabina mieła adno vialikaje panaramnaje akno; u im pałymnieła zatumanienaje nieba. Unizie biasšumna chistalisia čarnavatyja hrabiani chvalaŭ. U scienach było šmat adčynienych škapčykaŭ. U ich lažali instrumienty, knihi, brudnyja šklanki, zapylenyja termasy. Na brudnaj padłozie stajała piać ci šesć miechaničnych samachodnych stolikaŭ, pamiž imi niekalki panikłych nadzimanych kresłaŭ — pavietra z ich było častkova vypuščana. Tolki adno, z adchilenaj uniz spinkaj, było zapoŭniena. Na im siadzieŭ mały chudarlavy čałaviek z abpalenym na soncy tvaram. Skura pałosami złaziła z jaho nosa i skułaŭ. Heta byŭ Snaŭt, namiesnik Hibaryjana, kibiernietyk. Kaliści jon nadrukavaŭ u „Salarystyčnym almanachu” niekalki nadzvyčaj aryhinalnych artykułaŭ. Ja nikoli raniej nie bačyŭ Snaŭta. Jon byŭ u sietkavataj kašuli, praz vočki jakoj vytyrkalisia asobnyja vałasiny, što kuscilisia na zapałych hrudziach, i kaliści biełych zrebnych štanach, z plamami na kaleniach i prapalenych reaktyvami, z mnostvam kišeniaŭ, jak u mantažnika. U rukach jon trymaŭ płastykavuju hrušu, takuju, z jakich natalajuć smahu na karablach, pazbaŭlenych štučnaj hravitacyi. Snaŭt paziraŭ na mianie jak aslepleny jarkim sviatłom. Z rastapyranych palcaŭ vypała hruša i, niby miač, niekalki razoŭ padskočyła. Z jaje vylilisia reštki prazrystaj vadkasci. Pastupova ŭsia kroŭ adchłynuła ad tvaru Snaŭta. Ja byŭ nadta razhubleny, kab pramović choć słova, i hetaja maŭklivaja scena doŭžyłasia da taho času, pakul jaho strach niejkim niezrazumiełym čynam nie pieradaŭsia i mnie. Ja stupiŭ napierad. Jon skurčyŭsia ŭ kresle.

— Snaŭt… — šapnuŭ ja.

Ion zdryhanuŭsia jak ad udaru. Pazirajučy na mianie z nievykaznaj ahidaj, jon prachrypieŭ:

— Ja nie viedaju ciabie, ja nie viedaju ciabie, što ty chočaš?..

Razlitaja vadkasć chutka vyparyłasia. Zapachła ałkaholem. Snaŭt piŭ. Jon byŭ pjany? Ale čaho jon tak baicca? Ja pa-raniejšamu stajaŭ pasiarod kabiny. Kaleni maje dryžali, a vušy byli niby zatknutyja vataj. Padłoha chistałasia pad nahami. Za vypukłaj šybaj akna mierna kałychaŭsia Akijan. Snaŭt nie spuskaŭ z mianie nalitych kryvioju vačej. Strach znikaŭ z jaho tvaru, ale nie znikała nievierahodnaja ahida da mianie.

— Što z taboj?.. — spytaŭsia ja cicha. — Ty chvory?

— Ty turbuješsia?.. — hłucha skazaŭ jon. — Aha. Ty budzieš turbavacca, praŭda? Ale čamu pra mianie? Ja nie viedaju ciabie.

— Dzie Hibaryjan? — spytaŭsia ja.

Na siekundu jon pierastaŭ dychać, jaho vočy znoŭku stali šklanymi, štości ŭ ich uspychnuła i patuchła.

— Hi… Hiba… — vycisnuŭ jon. — Nie! Nie!!!

Snaŭt zatrossia ad biazhučnaha, idyjockaha smiechu, jaki raptoŭna ž i spyniŭsia.

— Ty pryjšoŭ da Hibaryjana?.. — pramoviŭ jon amal spakojna. — Da Hibaryjana? Što ty chočaš z im zrabić?

Ion paziraŭ na mianie tak, niby ja adrazu pierastaŭ ujaŭlać dla jaho niebiaspieku; u jaho słovach, a chutčej u ich tonie hučała nievynosnaja ahida.

— Što ty kažaš… — vycisnuŭ ja, ahłušany. — Dzie jon?

Snaŭt asłupianieŭ.

— Ty nie viedaješ?..

Ion pjany, padumaŭ ja. Pjany da nieprytomnasci. Ja razzłavaŭsia. Viadoma, ja musiŭ by pajsci, ale majo ciarpiennie łopnuła.

— Apamiatajsia! — vyhuknuŭ ja. — Adkul ja mahu viedać, dzie jon, kali ja tolki što prylacieŭ! Što z taboj robicca, Snaŭt!!!

U jaho advisła skivica. Na chvilinu jon znoŭ pierastaŭ dychać, ale niejak inakš, čym pieršy raz, raptoŭny blask zjaviŭsia ŭ jaho ŭ vačach. Dryhotkimi rukami jon schapiŭsia za poručni kresła i ŭstaŭ z takoj ciažkasciu, što až zatraščali sustavy.

— Što? — pramoviŭ jon amal cviaroza. — Prylacieŭ? Adkul prylacieŭ?

— Z Ziamli, — adkazaŭ ja sa złosciu. — Ty mo čuŭ pra jaje? Ale mnie zdajecca, što nie čuŭ!

— Z Zia… o, nieba… Dyk ty — Kielvin?!

— Aha. Čaho ty tak paziraješ? Što tut dziŭnaha?

— Ničoha, — pramoviŭ jon, časta pluskajučy vačyma. — Ničoha.

Snaŭt pačuchaŭ łob.

— Prabač, Kielvin, heta tak, viedaješ, prosta tuman niejki. Ja nie čakaŭ…

— Jak nie čakaŭ? Vy ž atrymali paviedamlennie niekalki miesiacaŭ tamu, a Modard telehrafavaŭ jašče i sionnia, z borta „Pramieteja”…

— Tak. Tak… viadoma, tolki bačyš, tut panuje hetki raschejdus.

— Badaj što tak, — adkazaŭ ja sucha. — Ciažka hetaha nie zaŭvažyć.

Snaŭt abyšoŭ vakol mianie, byccam praviaraŭ, jak vyhladaje moj skafandr, sama zvyčajny na sviecie skafandr — sa šłanhami i pravadami na hrudziach. Niekalki razoŭ kašlanuŭ. Datknuŭsia da vostraha nosa.

— Mo chočaš pamycca?.. Heta ciabie ŭzbadzioryć. Błakitnyja dzviery na supraćlehłym baku.

— Dziakuju. Ja viedaju, dzie što na Stancyi.

— Ty mo hałodny?..

— Nie. Dzie Hibaryjan?

Snaŭt padyšoŭ da akna, prapusciŭšy mima vušej majo pytannie. Paviarnuŭsia spinaj da mianie. Zaraz jon zdavaŭsia značna starejšym. Karotkija vałasy byli sivyja, šyja, abpalenaja soncam, zdratavanaja hłybokimi marščynami. Za aknom bliskali vializnyja hrabiani chval, jakija padymalisia i apuskalisia tak marudna, nibyta Akijan zastyvaŭ. Hledziačy na heta, zdavałasia, što Stancyja pakrysie pierasoŭvajecca bokam, byccam spaŭzaje z niabačnaj apory. Pasla jana viartałasia na raniejšaje miesca i hetaksama laniva nachilałasia ŭ inšy bok. Ale heta było, vidać, aptyčnym padmanam. Šmatki slizkaj kryvava-čyrvonaj pieny zbiralisia va ŭpadzinach pamiž chvalami. Praz imhniennie mnie stała błaha. Strohi paradak na „Pramietei” ja zhadaŭ jak niešta darahoje, biezzvarotna stračanaje.

— Pasłuchaj… — niespadziavana azvaŭsia Snaŭt, — časova tolki ja… — Jon paviarnuŭsia. Niervova paciraŭ ruki. — Ty musiš zadavalniacca tolki maim tavarystvam. Pakul što. Nazyvaj mianie Myšaniom. Ty viedaješ mianie tolki pa fotazdymku, ale heta nie važna, mianie ŭsie tak zavuć. Pryznajusia, što ad hetaha niama rady. Prydumka baćkoŭ, jakija zachaplalisia kasmičnymi spravami, taksama nie lepšaja, zrešty, i Myšania hučyć nie nadta…[1]

— Dzie Hibaryjan? — nastojliva spytaŭ ja jašče raz.

Snaŭt zapluskaŭ vačyma.

— Mnie prykra, što ja tak sustreŭ ciabie. Heta… nie tolki maja vina. Ja zusim zabyŭsia, viedaješ, tut takoje adbyvałasia…

— At, jakoje heta maje značennie, — pierapyniŭ ja. — Nie budziem pra heta. Što z Hibaryjanam? Jaho niama na Stancyi? Jon niekudy palacieŭ?

— Nie, — adkazaŭ Snaŭt. Jon paziraŭ u kut, zastaŭleny špulami kabielu. Nikudy jon nie palacieŭ. I nie palacić. Imienna tamu, ułasna… miž inšym…

— Što? — spytaŭsia ja. Maje vušy pa-raniejšamu byli załožanyja, i mnie zdavałasia, što ja drenna čuju. — Što heta aznačaje? Dzie jon?

— Ty ž usio viedaješ, — pramoviŭ jon zusim inšym tonam.

Ion tak choładna paziraŭ mnie ŭ vočy, što ja až sciepanuŭsia. Mo jon i byŭ pjany, ale viedaŭ, što kaža.

— Štości zdaryłasia?..

— Aha.

— Niaščascie?

Snaŭt kiŭnuŭ hałavoj. Jon nie tolki padtakvaŭ, a i praviaraŭ maju reakcyju.

— Kali?

— Sionnia na svitanni.

Dziŭna, ale ja nie adčuŭ tryvohi. Hetaja karotkaja pieramova adnaskładovymi pytanniami i adpaviednymi adkazami supakoiła mianie svajoj pradmietnasciu. Mnie zdałosia, što ja razumieju jaho dziŭnyja pavodziny.

— Jak heta adbyłosia?

— Pieraapranisia, uładkuj svaje rečy i viartajsia siudy… skažam… praz hadzinu.

Chvilinu ja vahaŭsia.

— Dobra.

— Pačakaj, — pramoviŭ jon, kali ja nakiravaŭsia da dzviarej.

Ion paziraŭ na mianie niejak dziŭna. Ja bačyŭ, što jon nie moža vymavić toje, što jaho chvaluje.

— Nas było troje, i ciapier, razam z taboj, nas znoŭ troje. Ty viedaješ Sartoryusa?

— Jak i ciabie, pa fotazdymku.

— Ion naviersie ŭ łabaratoryi, i ja nie dumaju, što jon da nočy vyjdzie adtul, ale… va ŭsiakim razie ty jaho paznaješ. Kali ty ŭbačyš kaho-niebudź jašče, razumieješ, nie mianie i nie Sartoryusa, razumieješ, dyk…

— Dyk što?

Ja nie ŭpeŭnieny, što heta nie son. Na fonie čornych chvalaŭ, jakija kryvava ilsniacca pad promniami nizkaha sonca, jon usieŭsia ŭ kresła, jak i raniej, z apuščanaj hałavoj, i paziraŭ ubok, na špuli navitaha kabielu.

— To… ničoha nie rabi.

— Kaho ja mahu ŭbačyć? Pryvid?! — razzłavaŭsia ja.

— Razumieju. Ty dumaješ, što ja zvarjacieŭ. Nie. Nie zvarjacieŭ. Ja nie mahu tabie heta rastłumačyć… pakul što. Zrešty, mahčyma… ničoha i nie zdarycca. Va ŭsiakim razie pamiataj. Ja ciabie papiaredziŭ.

— Ab čym?! Što ty havoryš?

— Trymaj siabie ŭ rukach, — Snaŭt uparta davodziŭ svajo. — Pavodź siabie tak, nibyta… Budź hatovy da ŭsiaho. Heta niemažliva, ja viedaju. Ale ty ŭsio-tki pasprabuj. Heta adzinaja parada. Inšaj ja nie viedaju.

— Ale ŠTO ja ŭbaču!!! — ja amal kryčaŭ. Ja ledźvie strymlivaŭsia, kab nie schapić jaho za kaŭnier i nie strasianuć jak sled. Ja nie moh hladzieć, jak jon siadzić, upieryŭšysia vačyma ŭ kut, sa spakutavanym, spalenym na soncy tvaram i z ciažkasciu vyciskaje z siabie słova za słovam.

— Ja nie viedaju. U peŭnym sensie heta zaležyć ad ciabie.

— Halucynacyi?

— Nie. Heta — realna. Nie… atakuj. Pamiataj.

— Što ty kažaš?! — azvaŭsia ja nie svaim hołasam.

— My nie na Ziamli.

— Paliteryi? Ale ž jany naohul nie padobnyja na ludziej! — uskliknuŭ ja.

Ja nie viedaŭ, što rabić, kab vyviesci jaho z taho stanu, u jakim jon znachodziŭsia i ad jakoha styła kroŭ u žyłach.

— Imienna tamu heta tak strašna, — pramoviŭ jon cicha. — Pamiataj: budź asciarožny!

— Što stałasia z Hibaryjanam?

Snaŭt nie adkazaŭ.

— Što robić Sartoryus?

— Prychodź praz hadzinu.

Ja paviarnuŭsia i vyjšaŭ. Adčyniajučy dzviery, pahladzieŭ na jaho jašče raz. Jon siadzieŭ, skurčyŭšysia, zakryŭšy tvar rukami, maleńki, u zaplamlenych štanach. Ja tolki ciapier zaŭvažyŭ, što na kostačkach jaho palcaŭ zapiakłasia kroŭ.


Загрузка...