— Nie był to szczyt dobrego wychowania — zauważyła Teela.
— Najwyraźniej chciał uniknąć spotkania z Nessusem. Nie mówiłem? Laleczniki uważają go za niespełna rozumu.
— Oni wszyscy są zdrowo stuknięci.
— No, oni akurat tak nie uważają, ale to wcale nie znaczy, że nie masz racji. Ciągle chcesz lecieć?
Teela odpowiedziała takim samym spojrzeniem, jakim obdarzyła go wtedy, gdy próbował jej wyjaśnić, co to takiego „nagłobicie serca”.
— A wiec chcesz — stwierdził ze smutkiem Louis.
— Oczywiście. Kto by nie chciał? Dlaczego te laleczniki aż tak się tego boją?
— Ja to rozumiem — powiedział Mówiący-do-Zwierząt. — Są tchórzami. Ale dlaczego w takim razie upierają się, by dowiedzieć się czegoś więcej? Minęły już przecież Pierścień z prędkością niewiele mniejszą od prędkości światła, a jego budowniczowie z całą pewnością nie znali napędu nadprzestrzennego. Czyli nie stanowią ani nigdy nie będą stanowić dla laleczników żadnego niebezpieczeństwa. Nie bardzo rozumiem, jaką role mamy w tym wszystkim my odegrać.
— Nic dziwnego.
— Czy mam to odebrać jako zniewagę?
— Co? Nie oczywiście, że nie. Chodzi mi tylko o to, że to my mamy ciągle problemy z przeludnieniem, nie wy. Skąd wiec mielibyście to rozumieć?
— Chyba, że tak. Wyjaśnij wiec, jeśli możesz.
Louis rozglądał się dookoła w poszukiwaniu Nessusa.
— Nessus zrobiłby to chyba lepiej ode mnie. No, ale trudno. Wyobraź sobie bilion laleczników zamieszkujących tę planetę: Potrafisz?
— Mogę wyczuć każdego z nich. Na samą myśl zaczyna mnie wszystko swędzić.
— A teraz wyobraź je sobie na Pierścieniu. I co, już lepiej?
— Mmm. Tak. Mając do dyspozycji osiem do siódmej razy więcej miejsca… Ale to nie me sensu. Czy przypuszczasz, że laleczniki planują zbrojny podbój? A jak miałyby potem przenieść się na Pierścień?
Przecież wiesz, że nie mają zaufania do statków kosmicznych.
— To rzeczywiście problem. Poza tym, one przecież nie walczą. Ale nie o to tutaj chodzi. Pytanie brzmi tak: Czy Pierścień jest bezpieczny?
— Rozumiesz? Może chcą zbudować swoje własne Pierścienie? Może spodziewają się, że tam, w Obłokach Magellana, znajdą puste, czekające na zasiedlenie? Wcale nie musi to się okazać tylko pobożni życzeniem. Ale zanim zdecydują się na cokolwiek, muszą wiedzieć, czy to jest bezpieczne.
— Idzie Nessus. — Teela wstała z miejsca i podeszła do niewidzialnej ściany. — Wygląda, jakby był pijany. Czy laleczniki piją?
Nessus nie truchtał, jak zwykle. Posuwał się krok za krokiem na czubkach swoich kopytek z przesadną ostrożnością okrążając każdą przeszkodę. Jego dwie głowy obracały się we wszystkie strony, omiatając okolicę przerażonym spojrzeniem. Był ledwie kilka kroków od kopuły, kiedy coś przypominającego dużego, parnego motyla usiadło mu na zadzie. Nessus wrzasnął jak przerażona kobieta i wykonał rekordowy skok wzwyż z miejsca. Upadając przetoczył się kilkanaście stóp, po czym zamarł w bezruchu, zwinięty w ciasną kule:
Louis już biegł.
— Depresyjna faza cyklu! — krzyknął przez ramie. Trochę dzięki dobrej pamięci, a trochę dzięki szczęściu trafił na wyjście z kopuły i po chwili był już na zewnątrz.
Wszystkie kwiaty pachniały jak laleczniki. (jeżeli całe życie na planecie opierało się na tych samy podstawowych związkach chemicznych, to w jaki sposób Nessus przyswajał sobie odżywcze składniki z ciepłego soku z marchwi? ) Louis ominął jaskrawopomarańczowy krzak i przyklęknął koło lalecznika.
— To ja, Louis — powiedział. — Jesteś bezpieczny.
Wyciągnął rękę i zaczął delikatnie gładzić zmierzwioną grzywę lalecznika. Nessus szarpnął się, po czym powrócił do poprzedniej pozycji.
Nie wyglądało to zbyt dobrze. Cóż, na razie nie było potrzeby, by zmuszać lalecznika do stanięcia oko w oko z nieprzyjaznym światem.
— Czy to było coś niebezpiecznego? To, co na tobie usiadło?
— To? Nie. — Uwodzicielski kontralt był może nieco przytłumiony, niemniej jednak ciągle piękny. — był tylko… wąchacz kwiatów.
— Jak ci poszło z Tymi-Którzy-Rządzą?
Nessus drgnął nerwowo.
— Wygrałem.
— Świetnie. Co wygrałeś?
— Prawo do rozmnażania się i parę partnerów.
— I właśnie dlatego tak się boisz? — Nie było to wcale niemożliwe, pomyślał Louis. Nessus mógł być przecież odpowiednikiem samca Czarnej Wdowy, dla którego miłość równała się wyrokowi śmierci albo Nerwowej Dziewicy. Którejkolwiek płci. Czy raczej: jakiejkolwiek.
— Mogłem przegrać, Louis — powiedział lalecznik. — Sprzeciwiłem się im. Zagroziłem im.
— Mów dalej.
Podeszli do nich Teela i kzin. Louis cały nas gładził potarganą grzywę, ale lalecznik nie poruszał się.
— Ci-Którzy-Rządzą — podjął Nessus — obiecali przyznać mi prawo do spłodzenia potomka, oczywiście wtedy, jeśli uda mi się powrócić cało z ekspedycji. Ale to było za mało. Aby mieć potomstwo, musiał najpierw mieć partnerów. A kto z własnej woli połączy się z szalonym lalecznikiem?
Musiałem blefować. Znajdźcie mi partnera, powiedziałem, albo wycofuje się z udziału w wyprawie.
Jeżeli ja to zrobię, tak samo uczyni kzin. Tak powiedziałem,
Wprawiło ich to we wściekłość.
— Wyobrażam sobie. Musiałeś chyba być w stanie maniakalnym.
— Specjalnie się do niego doprowadziłem. Zagroziłem im unicestwieniem ich planów. Ustąpili. Musi się znaleźć ochotnik, powiedziałem, który zdecyduje się zostać moim partnerem.
— Znakomicie. Świetnie to rozegrałeś. I co, znaleźli się ochotnicy?
— Jedna z naszych płci stanowi… własność. Jej przedstawiciele są nieinteligentni; głupi. Potrzebowałem tylko jednego ochotnika. Ci-Którzy-Rządzą…
— Dlaczego nie powiesz po prostu „przywódcy” albo „rządzący”? — przerwała mu Teela.
— Staram się dokładnie tłumaczyć nasze terminy — odparł lalecznik. — Właściwie, to powinno się tlumaczyć jako „Ci-Którzy-Dowodzą-Z-Tyłu”. Spośród nich wybierany jest jeden przewodniczący; czy Mówiący-Za-Wszystkich… W dokładnym przekładzie jego tytuł brzmi: Najlepiej Ukryty.
To właśnie Najlepiej Ukryty zgodził się być moim partnerem. Powiedział, że takiego poświecenia nie może oczekiwać od nikogo innego.
Louis gwizdnął przeciągle.
— No, tak. To rzeczywiście coś. Rzeczywiście. Lepiej, żebyś trząsł się teraz, kiedy już po wszystkim.
Nessus jakby się trochę odprężył.
— Tylko ten zaimek — mówił dalej Louis. — Teraz albo o tobie, albo o Najlepiej Ukrytym musze zacząć myśleć jako o niej , nie o nim .
— To bardzo niedelikatnie z twojej strony, Louis. Nie dyskutuje się o sprawach płci z przedstawicielem obcej rasy. — Pojawiła się jedna pytonowa głowa i spojrzała z dezaprobatą na Louisa. — Ty i Teela nie kopulowalibyście chyba w mojej obecności, prawda?
— Ciekawe, kiedyś zaczęliśmy rozmawiać na ten temat i Teela powiedziała…
— Jestem urażony — oznajmił lalecznik.
— Niby czemu? — zawołała Teela. Głowa dała momentalnie nura do bezpiecznego schronienia. — Oj, daj spokój! Przecież nic ci nie zrobie!
— Prawdziwie?
— Prawdzi… To znaczy, naprawdę. Uważam, że jesteś niezłym spryciarzem.
Lalecznik rozprostował się,
— Czy mi się zdawało, czy nazwałaś mnie spryciarzem?
— Aha. — Spojrzała w górę, na pomarańczowe cielsko Mówiącego-do-Zwierząt. — I ty też — dodała wielkodusznie.
— Nie chciałbym, żebyś odebrała to jako obrazę — powiedział kzin — ale nigdy więcej tego nie mów. Nigdy.
Na twarzy Teeli pojawił się wyraz autentycznego zdumienia.
Park otoczony był wysokim na jakieś dziesięć stóp, pomarańczowym płotem wyposażonym w zwisające bezwładnie macki. Sądząc po ich wyglądzie, płot musiał być kiedyś mięsożerny. Nessus kroczył zdecydowanie w jego stronę.
Louis oczekiwał, że w płocie lada moment ukaże się jakaś przerwa, toteż oniemiał ze zdumienia widząc, że Nessus kieruje się prosto na pomarańczową ścianę. Ściana rozstąpiła się, przepuszczając lalecznika, po czym natychmiast się zamknęła.
Nie zwlekając poszli w jego ślady.
Przed chwilą niebo nad ich głowami miało barwę jasnobłękitną; kiedy znaleźli się po drugiej stronie, było czarno-białe. Na parnym tle wiecznej nocy błyszczały, rozświetlone blaskiem miasta, białe obłoki: Znajdowali się bowiem w mieście.
Na pierwszy rzut oka jedynym, co różniło je od ziemskich miast, była wielkość. Budynki były większe, bardziej klockowe i zuniformizowane; przede wszystkim były wyższe, niebotycznie wysokie, tak że oświetlone okna i balkony wznosiły się, zdawało się, bez końca, by dopiero gdzieś na jakiejś straszliwej wysokości zakończyć się poszarpaną linią tego, co tutaj było horyzontem, a co znajdowało się prawie w zenicie. Tutaj można już było dostrzec kąty proste, których na próżno by szukać we wnętrzach. Tutaj kąty te były już po prostu zbyt duże, by rozbić o nie kolano.
Jak się jednak działo, że miasto nie zdominowało skrawka nieba nad parkiem? Na Ziemi znajdowało się niewiele budowli myjących ponad mile wysokości; tutaj żadna nie miała mniej. Louis domyślił się, że park musi być otoczony całym pierścieniem pól uginających światło. Nie pofatygował się jednak, by o to zapytać — i tak był to najmniejszy z cudów planety laleczników.
— Nasz pojazd znajduje się po drugiej stronie wyspy — powiedział Nessus. — Korzystając z dysków transferowych możemy dotrzeć tam w ciągu niespełna minuty. Pokaże wam.
— Już nic ci nie jest?
— Nic, Teelo. Jak powiedział Louis, najgorsze już minęło. — Lalecznik podskakiwał lekko kilka metrów przed nimi. — Będę się kochać z Najlepiej Ukrytym. Musze tylko wrócić z Pierścienia.
Ścieżka była miękka i wygodna. Wyglądała jak zrobiona z betonu, ale szła się po niej jak po sprężystej, wilgotnej ziemi. Doszli wreszcie do końca niezwykle długiej ściany i znaleźli się na czymś w rodzaju skrzyżowania.
— Idziemy tędy — powiedział Nessus, wskazując przed siebie. — Nie wchodźcie na pierwszy dysk. Idźcie za mną.
Na środku skrzyżowania znajdował się duży, niebieski czworokąt. U każdego z jego boków, dokładnie naprzeciwko wylotu ulicy, widniał niebieski dysk.
— Jeśli chcecie, możecie stanąć na czworokącie — zwrócił się do nich Nessus — ale uważajcie, żeby nie wejść na niewłaściwy dysk.
Ominął najbliższy z nich, przeciął po przekątnej czworokąt, wszedł na dysk po drugiej stronie i zniknął.
Przez chwilę nikt się nie poruszył. Potem Teela wydała dziki wrzask uszczęśliwionego wilkołaka, wbiegła na ten sam dysk i również zniknęła.
Mówiący-do-Zwierząt parsknął coś w języku Bohaterów i skoczył. Żaden tygrys nie zdołałby dokładniej wymierzyć. Louis został sam.
— Na wszystkie demony Krainy Mgieł — mruknął ze zdumieniem. — Mają otwarte kabiny transferowe.
I ruszył przed siebie.
Stał w obrębia niebieskiego kwadratu na następnym skrzyżowaniu, dokładnie miedzy lalecznikiem i kzinem.
— Twoja partnerka wysforowała się do przodu — powiedział Nessus.
— Mam nadzieje, że poczeka na nas.
Lalecznik zszedł z kwadratu i po trzech krokach stanął na kolejnym dysku. Po czym już go nie było.
— Co za pomysł! — wykrzyknął z podziwem Louis. Nikt go nie słuchał, bowiem kzin poszedł już w ślady Nessusa. — Po prostu idziesz, to wszystko. Trzy kroki i skaczesz. I możesz skakać tak daleko, jak zechcesz. To czary!
Po czym zrobił trzy kroki.
Zupełnie, jakby miał na nogach siedmiomilowe buty. Biegł lekko przed siebie i co trzy kroki zmieniał się roztaczający się dokoła niego widok. Okrągłe znaki na rogach budynków były kodami adresowymi, dzięki którym każdy podróżujący mógł się łatwo zorientować, gdzie jest.
Wzdłuż ulic znajdowały się szeregi wystaw, które Louis z ciekawością by obejrzał. A może to wcale nie były wystawy, tylko coś zupełnie innego? Pozostali jednak znacznie już go wyprzedzili, toteż przyśpieszył kroku, próbując ich dogonić.
W pewnej chwili znalazł się twarzą w twarz z dwoma obcymi.
— Obawiałem się, że nie będziesz wiedział, kiedy skręcić — powiedział Nessus i wskoczył na dysk po lewej stronie.
— Poczekajcie… — kzin również zniknął. Gdzie, u diabła, była Teela?
Z pewnością gdzieś z przodu. Louis zrobił krok w lewo…
Siedmiomilowe buty. Miasto przepływało obok niczym sen. Louis biegł, a po głowie tańczyły mu dzikie myśli. Różnokolorowe dyski transferowe, działające na różne odległości. Te długodystansowe, co sto mil, każdy w środku miasta i te krótkodystansowe, co skrzyżowanie. Ze skrzyżowania na skrzyżowanie, z miasta do miasta, z wyspy na wyspę, z kontynentu na kontynent…
Otwarte kabiny transferowe. Laleczniki osiągnęły przerażająco wysoki stopień rozwoju. Każdy dysk miał niespełna jard średnicy i zaczynał działać jeszcze zanim do końca się na nim stanęło. Jeden krok i lądowało się w zupełnie innym miejscu. Jak śmiesznie wyglądały przy tym ruchome chodniki!
W wyobraźni Louisa powstawał obraz olbrzymiego lalecznika, wysokiego na kilkaset mil, przeskakującego ostrożnie i z wdziękiem z wyspy na wyspę, nawet bardzo ostrożnie, bo gdyby nie trafił, mógłby zamoczyć sobie kopytka… Monstrualny lalecznik rósł i rósł… Teraz przeskakiwał już z planety na planetę…
Laleczniki naprawdę osiągnęły przerażająco wysoki stopień rozwoju.
Dyski skończyły się. Louis stał nad brzegiem spokojnego, czarnego oceanu. Nad horyzontem wznosiły się afery olbrzymie księżyce. W połowie drogi miedzy nim a horyzontem jarzyła się miliardami świateł następna wyspa. Obcy czekali na niego.
— Gdzie jest Teela?
— Nie mam pojęcia — odparł Nessus.
— Na grube łapy finagla! Nessus, jak ją teraz znajdziemy?
— To ona musi nas znaleźć. Nie ma powodu do obaw. Kiedy…
— Zgubiła się na zupełnie obcej planecie! Wszystko może się zdarzyć!
— Nie tutaj, Louis. W całym Wszechświecie nie istnieje miejsce bezpieczniejsze od tego. Kiedy Teela dotrze do brzegu wyspy przekona się, że dyski, które powinny przenieść ją na następną, nie działają.
Ruszy wtedy wzdłuż brzegu, aż trafi na ten właściwy, który będzie działał.
— Czy tobie się zdaje, że mówisz o komputerze? To dwudziestoletnia dziewczyna!
Tuż obok niego pojawiła się Teela.
— Hej. Trochę się zgubiłam. Coś się stało?
Mówiący-do-Zwierząt obdarzył go kpiącym, wyszczerzonym uśmiechem.
Louis, starając się uniknąć pytająco-zaciekawionego spojrzenia Teeli poczuł, że się rumieni.
Ale Nessus powiedział tylko:
— Idźcie za mną.
I poszli. Nad samym brzegiem znajdował się ciemnobrązowy pięciokąt. Weszli na niego…
Stali na nagiej, rzęsiście oświetlonej skale. Była to właściwie skalista wyspa wielkości prywatnego kosmodromu. Na jej środku wznosił się wysoki budynek, a obok samotny statek kosmiczny.
— Oto nasz pojazd — oznajmił Nessus.
Teela i Mówiący-do-zwierząt musieli poczuć się zawiedzeni, bowiem uszy kzina niemal zupełnie zniknęły w pomarańczowym futrze, Teela zaś obejrzała się żałośnie na wyspę, z której dopiero co przybyli. Natomiast Louis wreszcie się rozluźnił. Miał już dosyć cudów. Dyski transferowe, olbrzymie miasto, cztery planety wiszące nad horyzontem…, wszystko to działało na niego przygnębiająco. Statek zaś nie. Byt to kadłub General Products nr 2 osadzony na trójkątnym skrzydle, z którego sterczały znajome dysze silników. Wreszcie coś swojskiego.
Kzin zatroszczył się o to, by błogie uczucie swojskości zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.
— Jeżeli spojrzeć na to z punktu widzenia laleczników, to jest to dosyć dziwaczna konstrukcja. Czynie czułbyś się bezpieczniej, gdyby wszystkie urządzenia statku znajdowały się pod osłoną kadłuba?
— Nie. Ten statek to coś zupełnie nowego. Chodźcie, to wam pokaże.
Uwaga kzina nie była pozbawiona słuszności. General Products, korporacja kontrolowana w całości przez laleczniki, handlowała najróżniejszymi rzeczami, ale głównym towarem były od niepamiętnych czasów kadłuby statków kosmicznych. Istniały nich cztery rodzaje: od kuli o wymiarach piłki do koszykówki do kuli o ponad tysiącstopowej średnicy. W taki właśnie kadłub wyposażony był „Szczęśliwy Traf'. Kadłub nr 3, obły cylinder, nadawał się znakomicie do uniwersalnych statków pasażerskich. Taki właśnie statek wysadził ich kilka godzin temu na planecie laleczników. Kadłub nr 2 przypominał kształtem wąskie, zaostrzone na końcach cygaro; z reguły przeznaczony był tylko dla jednej osoby.
Kadłuby General Products przepuszczały swobodnie widzialne światło.
Dla energii elektromagnetycznej w każdej innej postaci, a także dla wszystkich rodzajów materii, stanowiły zaporę nie do pokonania.
Korporacja ręczyła za to swoją reputacją i reputacja ta przetrwała już setki lat i miliony statków. Kadłub General Products sam w sobie stanowił najpewniejszą z możliwych gwarancji bezpieczeństwa.
Stojący przed nr statek miał kadłub General Products nr 2.
O ile jednak Louis mógł dostrzec, w jego wnętrzu znajdowały się jedynie systemy podtrzymywania życia i zespól napędu nadprzestrzennego. Cała reszta — małe i duże silniki plazmowe, aparatura nawigacyjna, miotacze ciągu i silniki hamujące — umieszczone były na wielkim skrzydle w układzie delta.
Ponad połowa koniecznych dla funkcjonowania statku układów znajdowała się poza kadłubem. Dlaczego nie użyć większego i wsadzić wszystko do środka?
Lalecznik podprowadził ich pod zwężającą się rufę statku.
— Chodziło nam o to, by prawie nie naruszać kadłuba — powiedział.
Przez przezroczystą powłokę Louis dostrzegł grubą jak jego udo wiązkę kabli, wychodzących z zewnątrz i rozpełzających się po skrzydle; wyglądało to dosyć skomplikowanie. Dopiero potem zauważył silnik, który mógł wciągnąć całą tą plątaninę do środka i luk, gotowy w każdej chwili do zamknięcia niepotrzebnego otworu.
— Kadłub zwykłego statku musi być poprzecinany w wielu miejscach — podjął lalecznik. — W tym znajdują się tylko dwa otwory: śluza wejściowa i ten, który właśnie widzicie. Przez pierwszy z nic wchodzą i wychodzą pasażerowie, przez drugi informacje. Obydwa mogą być w razie potrzeby szczelnie zamknięte.
Nasi inżynierowie pokryli wewnętrzną stronę kadłuba warstwą przezroczystego przewodnika. Kiedy zamknie się obydwa wejścia, tworzy się jednolita, przewodząca powierzchnia.
— Pole statyczne — domyślił się Louis.
— Otóż to. W razie niebezpieczeństwa całe wnętrze kadłuba zostaje objęte na kilkanaście sekund działaniem pola statycznego Slavera. Zostaje wstrzymany upływ czasu, dzięki czemu pasażerom nie może stać się nic złego. Nie jesteśmy tak głupi, by ufać wytrzymałości samego kadłuba. Promień lasera działającego w zakresie widzialnego światła może bez przeszkód przejść przez powłokę, zabijając pasażerów i nie wyrządzając najmniejszej szkody samemu statkowi. To samo z antymaterią; sam kadłub nic tutaj nie pomnie.
— Nie miałem o tym pojęcia.
— Bo też nikt tego specjalnie nie rozgłasza.
Louis przyłączył się do kzina, który cały czas badał leje skierowanych w dół dysz.
— Po co aż tyle silników?
— Chyba ludzie nie zapomnieli Lekcji Kzinów? — prychnął Mówiący-do-zwierząt.
— Hm. — Każdy lalecznik zajmujący się historią ludzi lub kzinów musiał także o tym wiedzieć. Każdy rodzaj napędu jest jednocześnie środkiem niszczenia o skuteczności działania wprost proporcjonalnej do swojej sprawności. Te dysze mogły służyć dla celów jak najbardziej pokojowych, ale drzemała w nich niszczycielska siła.
— Teraz już wiem, dlaczego umiesz pilotować statek o napędzie plazmowym.
— Chyba nic w tym dziwnego, że przeszedłem normalne, wojenne przeszkolenie, prawda, Louis?
— Na wypadek następnej wojny z ludźmi.
— Czy mam zademonstrować, jak mnie wyszkolono?
— Będziesz miał okazję — przerwał im Nessus. — Nasi inżynierowie przystosowali urządzenia sterujące do wymagań kzina. Czy chcesz je obejrzeć?
— Zerknę na nie. Potrzebuję też wszystkich danych na temat lotów próbnych, zapisów działania urządzeń i tak dalej. Daliście standardowy napęd hiperprzestrzenny?
— Tak. Nie było żadnych lotów próbnych.
To typowe, pomyślał Louis, gdy zbliżali się już do śluzy wejściowej.
Zbudowali statek i postawili go tutaj, żebyśmy przylecieli i go sobie zabrali. Musieli tak zrobić.
Żaden lalecznik nie odważyłby się go sprawdzić.
Gdzie podziała się Teela? Otwierał już usta, by zapytać o to głośno, kiedy dziewczyna pojawiła się znikąd na dysku transferowym. Cały czas gdzieś sobie skakała, zupełnie nie interesując się statkiem. Weszła z nimi na pokład, ale cały czas zerkała przez ramię na błyszczące na horyzoncie miasto laleczników.
Louis czekał na nią przy śluzie. Miał zamiar porządnie ją obsztorcować. Zgubiła się już raz i to powinno jej wystarczyć.
Drzwi otworzyły się i weszła przez nie rozpromieniona Teela.
— Och, Louis, tak się cieszę, że tutaj przyleciałam! To miasto! Jest… jest… cudowne! — Chwyciła jego dłonie w swoje i ścisnęła z całej siły. Jej uśmiech był jak promień słońca.
Nie mógł jej tego zrobić.
— Cieszę się — powiedział i pocałował ją mocno. Objąwszy ją ramieniem podszedł do pulpitu sterowniczego.
Teraz był już pewien; Teela Brown nigdy jeszcze nie została przez nikogo ani przez nic skrzywdzona. Po prostu nie wiedziała, że czasem można i należy się bać. Pierwszy ból, jakiego zazna, będzie stanowił dla niej szokujące i niezrozumiałe przeżycie. Niewykluczone, że ją po prostu zniszczy.
Louis Wu postanowił zrobić wszystko, żeby nic takiego nigdy jej nie spotkało.
Bogowie nie opiekują się głupcami. Głupcami opiekują się silniejsi głupcy.
Kadłub General Products nr 2 ma dwadzieścia stóp szerokości, sto stóp długości i zwęża się na obu końcach.
Większość urządzeń statku znajduje się poza kadłubem, na cienkim, zbyt dużym skrzydle. Sam kadłub jest wystarczająco duży, by pomieścić trzy kabiny, długi, rozszerzony w jednym miejscu korytarz, sterownie, kuchnie i całą masę schowków, baterii, wszelkich pomocniczych urządzeń i tak dalej, i tak dalej. Tablica przyrządów została przygotowana z myślą o tym, że pilotem statku będzie kzin. Louis co prawda odniósł wrażenie, że w razie niebezpieczeństwa dałby sobie radę, ale to niebezpieczeństwo musiałoby być naprawdę duże.
W schowkach znajdowało się nie przebrane bogactwo najróżniejszego sprzętu eksploracyjnego. Nie było tam nic takiego, co Louis mógłby wskazać palcem i powiedzieć: „To jest broń”, ale wiele rzeczy mogło właśnie jako broń służyć. Oprócz tego Louis dostrzegł cztery skutery powietrzne, cztery plecaki odrzutowe, zestawy do testowania żywności, zestawy medyczne, zestawy do analizowania powietrza, filtry… Ktoś był cholernie pewien, że ten statek jednak gdzieś wyląduje.
Właściwie, czemu by nie? Istoty tak potężne jak budowniczowie Pierścienia, a jednocześnie zamknięte jak w puszce z powodu braku napędu nadprzestrzennego, mogą przecież zaprosić ich do siebie. Może właśnie tego oczekiwały laleczniki.
Na pokładzie nie znajdowało się nic, co Louis mógłby wskazać palcem i powiedzieć: „To na pewno nie jest broń”.
Załoga statku składała się z przedstawicieli trzech gatunków; czterech, jeżeli kobietę i mężczyznę uznać by za nie spokrewnione ze sobą istoty, a tak właśnie mogli uważać zarówno kzin, jak i lalecznik.
(Przypuśćmy; że Nessus i Najlepiej Ukryty byli tej samej płci. Czy nie mogło być tak, że do zapłodnienia potrzeba dwóch samców i jednej, bezrozumnej, samicy?) Dzięki temu budowniczowie Pierścienia mogli od pierwszej chwili stwierdzić, że różne rasy mogą jednak ze sobą pokojowo współ egzystować.
Jednak zbyt wiele przedmiotów z wyposażenia statku mogło służyć jako broń.
Wystartowali na napędzie inercyjnym, by przypadkiem nie zniszczyć wysepki. Po pół godzinie znaleźli się poza zasięgiem przyciągania rozety laleczników. Dopiero wtedy Louis zdał sobie sprawę, że oprócz Nessusa i transmitowanego do kopuły obrazu Chirona nie zobaczyli ani jednego lalecznika.
Po wejściu w nadprzestrzeń Louis spędził ponad półtorej godziny przeglądając dokładnie całą zawartość schowków. Lepiej zdziwić się teraz, niż później, powiedział sobie.
Jednak cały ten arsenał i pozostałe wyposażenie wywołały u niego najpierw niesmak, a potem jakieś niedobre przeczucie:
Zbyt wiele broni. A jednocześnie każda z nich mogła być użyta jako coś innego. Lekkie lasery. Silniki plazmowe. Kiedy pierwszego dnia lotu z napędem hiperprzestrzennym urządzili chrzest statku, Louis zaproponował, by nazwać go „Cholerny Kłamca”. Teela i Mówiący, kierując się jakimiś swoimi motywami, przystali na to. Nessus, kierując się jakimiś swoimi motywami, nie zaprotestował.
Byli w nadprzestrzeni cały tydzień, pokonując w tym czasie odległość ponad dwóch lat świetlnych.
Kiedy powrócili do normalnej przestrzeni, znajdowali się w pobliżu otoczonej błękitnym pierścieniem gwiazdy typu G2; niedobre przeczucie nie opuszczało Louisa ani na moment.
Ktoś był cholernie pewien, że jednak wylądują na Pierścieniu.