ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Rhabwar został zbudowany w układzie delty i miał charakterystyki lotne lekkiego krążownika Korpusu Kontroli, tyle, że nie zamontowano na nim uzbrojenia. Był największą jednostką zdolną do manewrowania w atmosferze i mógł lądować na powierzchni planety z minimalnymi skutkami dla środowiska. W tym wypadku nie było to akurat istotne, bo o ile Hewlitt zdołał się zorientować, okolica, którą pamiętał z dzieciństwa, nie zmieniła się wiele. Wciąż była zarośniętym chwastami rumowiskiem o rozrzuconych tu i ówdzie przerdzewiałych wrakach. W trakcie podchodzenia ku otwartemu obszarowi między jego dawnym domem a kępą drzew nad rozpadliną zdołał wytyczyć palcem na ekranie drogę przebytą podczas dziecięcej wyprawy.

Odprawę zorganizowano na pokładzie medycznym, ponieważ było to największe pomieszczenie na statku. Obecny był cały zespół medyczny, zjawił się kapitan Fletcher. No i był też Hewlitt. Z ekranu spoglądał na nich szarawy futrzak, pułkownik Shech-Rar, dowódca miejscowej bazy Korpusu. Orligianin sprawiał wrażenie bardzo zajętego i niecierpliwego oficera.

— Sława wyprzedza pana, doktorze — powiedział, zanim Prilicla zdołał dokończyć swe przyjacielskie powitanie. — Podobnie słyszeliśmy już sporo dobrego o Rhabwarze. Ale nie marnujmy czasu. Szpital zażądał, bym współpracował z wami ściśle podczas wszystkich prac. Na czym ma polegać wasza misja, jak długo potrwa i czego będziecie potrzebować?

Hewlitt, który został przedstawiony jako niemedyczny doradca, zastanowił się, czy oficer nie miał przypadkiem zbyt często kontaktu z Kelgianami, a zbyt rzadko z Cinrussańczykami. Chyba, że sam z siebie nie bardzo umiał się zachować.

— Niestety, pułkowniku, nie zostałem upoważniony do szczegółowego przedstawienia celów naszej misji — rzekł Prilicla tym samym przyjaznym tonem. — Mogę tylko powiedzieć, że to dochodzenie w sprawie pewnych zdarzeń, które rozegrały się ponad dwadzieścia lat temu i mogły się wiązać z projektem, jaki prowadzimy obecnie w Szpitalu. Nie chodzi o bezpieczeństwo Federacji, tajemnicę urzędową czy cokolwiek w tym rodzaju, do czego oczywiście winien pan mieć pełen dostęp, ale raczej o kwestie etyki lekarskiej, która nie pozwala wyjawiać spraw związanych z prywatnym życiem pacjentów. Gdy tylko zakończymy prace i sformułujemy wnioski, zostaną one panu przekazane.

— Czy istnieje ryzyko, że wasze działania narażą na szwank zdrowie mojego personelu albo mieszkańców? — spytał Shech-Rar. — Pamiętajcie, co tu się kiedyś stało. Już wiele lat temu zdołaliśmy usunąć ślady tamtych zaraz, ale nie przysłuży nam się ten, kto zacznie teraz przypominać ludziom o ponurych czasach. Samo zapewnienie, że chodzi o sprawy medyczne, to dla mnie za mało, doktorze. Może mi pan obiecać, że nie poczynicie żadnych nierozważnych kroków?

— Tak — odparł Prilicla.

Shech-Rar pokazał zęby, ale Hewlitt nie wiedział, czy miał to być uśmiech czy raczej skrzywienie.

— Prosta odpowiedź. Dobrze. Niemniej, gdy statek taki jak Rhabwar przybywa z tajną misją, musi to budzić ciekawość. Również moją. Ale nieważne, doktorze. Czego dokładnie pan ode mnie oczekuje?

Prilicla przeszedł do szczegółów. Gdy skończył po kilku minutach, oficer wyraźnie nie był zadowolony.

— Trafiłem tutaj pięć lat po opisanych przez pana zdarzeniach — powiedział. — Osobiście, więc się tym nie zajmowałem. Wypadek ślizgacza, o którym mowa, został dogłębnie zbadany. Komisja ustaliła, że po części był on skutkiem złych warunków atmosferycznych, na które nałożyła się awaria systemu zasilania i sterów maszyny. Błąd popełnił też pilot, gdyż nie zaczekał na poprawę pogody. Możecie otrzymać kopię raportu komisji do badania wypadków lotniczych. Na marginesie dodam, że nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego młodzi ludzie, mający przed sobą całe życie, bywają tak lekkomyślni i tak łatwo podejmują ryzyko, podczas gdy starsi są o wiele ostrożniejsi, chociaż zostało im mniej czasu. — Parsknął, zapewne poirytowany implikacjami własnej dygresji. — Niezależnie od niejawnego charakteru misji muszę dodać, że przybycie Rhabwara i waszego zespołu jest dobitnym świadectwem, iż chodzi o coś nad wyraz ważnego. Niemniej, jeśli wasze śledztwo doprowadzi do odkrycia zaniedbań albo innych uchybień w zachowaniu i pracy moich podkomendnych, nie zezwolę na ich przesłuchanie bez oficjalnego potwierdzenia, że Korpus Kontroli podejmuje się reprezentowania ich interesów. Czy to jasne, doktorze?

Kruche ciało empaty zadrżało, jakby Prilicla wyczuwał emanującą z ekranu złość Shech-Rara.

— Zapewniam pana, pułkowniku, że to nie ten rodzaj śledztwa. Potrzebujemy zgody na zbadanie okolic, w których nastąpiły interesujące nas wypadki. Chcielibyśmy także porozmawiać z osobami, które miały wówczas z nimi coś wspólnego, o ile przebywają jeszcze na Etli i cokolwiek pamiętają. Niczego więcej nie zamierzamy robić. Znamy orientacyjne daty wszystkich zdarzeń, ale pańska pomoc przyda się przy identyfikacji określonych osób. Na razie nie znamy nawet ich nazwisk.

— Te informacje znajdują się w notatkach sporządzonych przez mojego poprzednika — rzekł pułkownik. — Proszę zaczekać.

Na ekranie pojawił się emblemat Korpusu, sugerujący, że oczekiwanie nie powinno być długie. Wszyscy na pokładzie milczeli, nie chcąc zaczynać rozmowy, która mogła w każdym momencie zostać przerwana. I rzeczywiście, po chwili Shech-Rar powrócił.

— Interesujące was nazwiska to Stillman, Hamilton i Telford. Major Stillman, który był wówczas porucznikiem chirurgiem, przeszedł już na emeryturę, ale nadal jest zatrudniany przez bazę na Etli jako doradca do spraw kulturowych, podobnie zresztą jak doktor Hamilton, cywilny specjalista od stomatologii obcych. Kapitan Telford, w owym czasie starszy oficer medyczny bazy, został trzy lata temu przeniesiony na Duthę. Pełniący jego obowiązki porucznik Krack-Yar udostępni wam odpowiednie zapisy szpitalne.

— Sprawa nie wymaga aż tego, byśmy się udawali na Duthę — oznajmił Prilicla. — Wobec braku osoby zajmującej konkretne stanowisko zadowolimy się kopiami sporządzonych wówczas zapisów i raportów. Prosilibyśmy o ich dostarczenie, gdy tylko będzie pan mógł się tym zająć, pułkowniku.

Shech-Rar zwrócił się do kogoś, kto stał poza polem widzenia kamery, i pokiwał głową.

— Kwadrans to nie będzie za długo?

— Widzę, że nie marnuje pan czasu, pułkowniku — rzekł Prilicla. — Dziękuję, to będzie akurat.

— Wyślę wam wszystko, co potrzebne, ale jeszcze mniej czasu stracicie, jeśli poprosicie majora Stillmana, aby został waszym przewodnikiem. Może zabrać was w każde z tych miejsc i przedstawić odpowiednim osobom. A potem, mam nadzieję, powiedzieć mi, co właściwie tu robicie…

Hewlitt uznał, że bez dwóch zdań, pułkownik spędził sporo czasu między Kelgianami.

— Dom, o którym pan wspomniał, nie jest już zamieszkiwany przez Ziemian. Nadal chcecie go odwiedzić?

Wiszący w powietrzu Cinrussańczyk jakby się zachwiał, ale zaraz powrócił do równowagi.

— Tak, pułkowniku. Chociażby po to, aby przeprosić jego mieszkańców, że Rhabwar wylądował nieproszony zaraz za płotem.

Jako istota nad wyraz czuła na cudze emocje Prilicla zawsze starał się tak postępować, aby nie zrobić ani nie powiedzieć niczego, co mogłoby u kogoś wywołać złość albo niepokój. Sam by wtedy ucierpiał. Pułkownik był wprawdzie bardzo daleko, jednak odruch był chyba u Prilicli silniejszy. Z drugiej strony, jak kilka razy już zauważył Hewlitt, skrzydlaty potrafił niekiedy naginać prawdę do swoich potrzeb. Zdaje się, że to była jedna z tych sytuacji.

— Major Stillman stawi się w śluzie statku za trzy godziny — oznajmił pułkownik. — Czy jest coś, czego ode mnie oczekujecie, doktorze?

Prilicla nie zdążył się nawet odezwać, gdy połączenie zostało przerwane.

— Mógłbym was tam zaprowadzić i bez pomocy Stillmana — powiedział Hewlitt. — A swoją drogą, dlaczego chcecie zajrzeć do domu? Tak naprawdę, nie biorąc pod uwagę tej uprzejmej formułki, którą usłyszał pułkownik.

— Gdybyśmy zrezygnowali z pomocy miejscowego oficera Korpusu, przyjacielu Hewlitt, pułkownik byłby pewien, że próbujemy coś ukryć — wyjaśnił Prilicla. — A tymczasem niczego nie ukrywamy, bo sami nie wiemy nawet, co by to mogło być. Może poza naszym zakłopotaniem. Nie mam żadnych istotnych powodów, aby odwiedzać dom, jeśli nie liczyć nadziei, że może coś komuś tam przyjdzie do głowy. Albo się przypomni. Wyczuwam twoje niedowierzanie połączone z niezadowoleniem. Być może oczekiwałeś konkretniejszego powodu, ale naprawdę nie mam pojęcia, co tam znajdziemy. Jeśli cokolwiek. A teraz powróćmy do zasadniczej odprawy…

Może i nie wiedzą, czego szukają, pomyślał Hewlitt, ale są jak nikt wyposażeni i przygotowani do wszelkich poszukiwań. Z jego autotranslatora dobiegała w zasadzie zwykła mowa, ale przez nasycenie terminami fachowymi była dlań w znacznej części niezrozumiała. Nie odzywał się, więc, aż w pewnej chwili usłyszał dolatujący z głośnika komunikat.

— Tu łączność. Przyszły materiały obiecane przez pułkownika Shech-Rara. Co z nimi zrobić?

— Daj je, proszę, na nasz ekran, przyjacielu Haslam. Najpierw raport z wypadku — rzekł Prilicla i podleciał nieco niżej, aż podmuch wzburzył włosy Hewlitta. — Proszę cię, byś pozostał z nami, przyjacielu Hewlitt, ale jeśli uznasz, że cokolwiek w tym materiale burzy twój spokój, albo nie będziesz chciał słuchać naszych rozmów na ten temat, możesz w każdej chwili wrócić do łóżka i włączyć ekran akustyczny.

— To się zdarzyło bardzo dawno temu — odparł Hewlitt. — Dziecku nie wszystko się mówi. Dziękuję, ale sądzę, że mogę zostać.

— Będę wyczuwał twoje prawdziwe reakcje, przyjacielu Hewlitt — dodał Prilicla. — Proszę zaczynać, przyjacielu Haslam.

Raport otwierały reprodukcje zdjęć rodziców Hewlitta pochodzące z akt Korpusu. Zdziwił się, ujrzawszy ich w tym wieku, który on już osiągnął. W pamięci przechowywał obrazy ojca i matki znacznie większych i starszych niż on. Tutaj spoglądali poważnie w obiektyw aparatu. Obok przewijały się dane na ich temat. Nie widywał ich takimi, całkiem bez uśmiechu. Chwilę później pojawił się szczegółowy raport przedstawiający przebieg katastrofy ślizgacza. Wspomnienia zaczęły wracać…

Ojciec był zbyt zajęty, aby na niego spojrzeć, matka jednak uśmiechnęła się, powiedziała, aby się nie bał, przeszła nad oparciem fotela drugiego pilota do tyłu i usiadła obok niego. Przytuliła go mocno, drugą ręką zapinając wokół obojga pas bezpieczeństwa. Za szybami kabiny wirowały pokryte lasem góry i niebo. Drzewa były coraz bliżej, dawało się już dostrzec pojedyncze gałęzie. Nagle matka pchnęła go do przodu, praktycznie składając we dwoje na swoich kolanach, i wcisnęła jego głowę między swoje piersi. Poczuł silny wstrząs i ślizgacz został odrzucony na bok. Rozległ się ogłuszający trzask i jęk rozdzieranego metalu. Chłopiec poczuł deszcz na twarzy. I silny prąd powietrza. Spadał.

Pamiętał jeszcze eksplozję bólu w chwili, gdy uderzył o ziemię, ale to było wszystko. Potem ujrzał dopiero kogoś z zespołu ratunkowego wezwanego automatycznym sygnałem alarmu. Mężczyzna pytał go, gdzie jest ranny.

Według raportu osłona kabiny ślizgacza została przeszyta na wylot przez wierzchołek drzewa i zawieszona na jednym z najwyższych konarów. Kadłub spadł na ziemię i stoczył się po zboczu jakieś czterdzieści pięć metrów, aż wreszcie rozpadł się i zapalił. Mokra od padających przez ostatnie dni deszczów roślinność nie zaczęła się nawet tlić, ogień nie dotarł, zatem do leżącego wyżej siedmioletniego Hewlitta. Raport przedstawiał jeszcze szczegółowe dowody zebrane w czasie śledztwa, ale Prilicla pominął je na razie, przekazując kapitanowi Fletcherowi. Na końcu znajdował się fragment poświęcony autopsji ofiar i temu, co zrobiono z ich ciałami.

Jego rodzice odnieśli rozległe obrażenia i wiele wskazywało na to, że umarli, zanim jeszcze ogień ogarnął wrak. Na pewno zaś nie odzyskali przytomności. Hewlitta znaleziono we wstrząsie, ale poza tym całego i zdrowego, i uznano, że małe plamy krwi na jego ubraniu musiały być krwią matki. Mimo to trzymano go dziewięć dni na obserwacji w szpitalu, a potem przekazano babce, która przybyła, aby go zabrać oraz wydać dyspozycje w sprawie ciał jego rodziców.

Nie pozwoliła mu ich zobaczyć. Teraz zrozumiał, dlaczego. Kremacja tylko dokończyła to, co zaczął pożar szczątków ślizgacza.

Nagle poczuł ukłucie dawnego, ale nigdy niezaleczonego bólu wywołanego stratą. Żal powrócił niczym rozległa, ciemna pustka. Spróbował opanować swoje uczucia ze względu na Priliclę, który zaczął się nieco zataczać w powietrzu. Odsunął przykre wspomnienia, aby skupić się na reszcie raportu.

— Dziękuję, przyjacielu Hewlitt — powiedział empata i podjął zasadniczy wątek. — Jak widać, raport zdaje relację ze stanu zdrowia ocalonego i dalszego medycznego postępowania, które wobec niego podjęto. Opisuje jego zachowanie podczas dziewięciu dni spędzonych w szpitalu i możemy się przekonać, że nawet bardzo młody Hewlitt sprawiał lekarzom kłopoty. Zaczęły się w chwili, gdy oficer medyczny, kapitan Telford, przepisał chłopcu doustne środki uspokajające. Pacjent nie był ranny, ale zdradzał oznaki silnego wyczerpania i stresu wywołanego utratą rodziców. Nie mógł przez to spać. Jego organizm zareagował na podanie środków nietypowo: bólami brzucha, trudnościami z oddychaniem i wysypką w dolnych partiach klatki piersiowej i pleców. Zanim kapitan ustalił przyczyny, objawy ustąpiły. Przepisano inne środki i na wszelki wypadek najpierw podano minimalną ich dawkę. Tym razem chwilę po zastrzyku doszło do zatrzymania akcji serca, które trwało dwie minuty i sześć sekund. Towarzyszyły mu zaburzenia pracy układu oddechowego. Później wszystkie objawy znowu ustąpiły, najwyraźniej bez jakichkolwiek długofalowych skutków. — Prilicla wskazał widoczne u dołu podsumowanie. — Jak widzicie, doktor Telford zdiagnozował wówczas reakcję hipoalergiczną o nieznanej przyczynie i zabronił dalszej medykacji. Zamiast tego zajęto się problemami emocjonalnymi, podejmując terapię słowną. Prowadziła ją pewna starsza pielęgniarka, która zbliżała się do emerytury. W jej ramach pozwalano dziecku wydatkować wiele sił w zabawie, aby zmęczone nie myślało o przykrych rzeczach. Uznano też, że może odwiedzać innych pacjentów i rozmawiać z nimi. Dotyczyło to również oficerów służby kosmicznej, którzy zawsze mieli wiele do powiedzenia…

— Ta pielęgniarka była dla mnie bardzo miła — wtrącił się Hewlitt. Mówił cicho, nie kryjąc smutku, którego nie czuł od lat. — A co do opowieści, teraz rozumiem, że niektóre z nich mogły nie być prawdziwe. Niemniej terapia zadziałała i… Przepraszam, że przerwałem, doktorze. Nie chciałem wspominać głośno.

— Nie przepraszaj, przyjacielu Hewlitt. Twoje wspomnienia są dla nas bardzo cenne — rzekł Prilicla i po chwili wrócił do sprawy. — Mamy tu wpis porucznika chirurga Telforda, który nie był w stanie pojąć przyczyn tak tajemniczych i nietypowych reakcji na dwa proste, szeroko stosowane środki uspokajające. Mimo prób nie udało mu się ustalić, jaki obecny w nich czynnik okazał się tak silnym alergenem. Potem miał już pan odlecieć na Ziemię, a doktor Telford nie widział istotnych powodów, by zatrzymywać w szpitalu ogólnie zdrowe dziecko. A teraz, czy ktoś ma coś do powiedzenia o raporcie?

Hewlittowi przyszło do głowy kilka rzeczy, ale wiedział, że pytanie nie było adresowane do niego. Pierwsza odezwała się patolog Murchison.

— Wprawdzie objawy były nietypowe i pojawiły się niezwykle szybko, jednak sama diagnoza Telforda wydaje się słuszna w tym, że chodziło o niespecyficzną i silną alergię wywołaną nieznanym czynnikiem. Uzasadniona była również jego decyzja o odłożeniu leczenia farmakologicznego do chwili, gdy uda się ustalić dokładnie, na co pacjent jest uczulony. Tak samo decydowali potem lekarze na Ziemi oraz w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Jednym słowem, niczego…

— Pani patolog, pani tylko podsumowuje problem — zauważyła Naydrad, strosząc sierść. — Nie proponuje pani rozwiązań.

— Możliwe — powiedziała Murchison, która aż za dobrze znała zwyczaje Kelgian, by się oburzyć. — Staram się jednak podkreślić, że objawy alergiczne pojawiły się już w bardzo młodym wieku i powtarzały, w różnych postaciach, przez wiele lat, podobnie jak widzieliśmy to w Szpitalu. To każe mi się zastanawiać, czy nie chodzi o jakąś wrodzoną cechę pacjenta i czy nie powinniśmy raczej szukać jakichś anomalii genetycznych. Nic nie wiadomo o tym, aby ktokolwiek był uczulony na syntetyczne jedzenie, co zresztą jest czynnikiem bardzo dogodnym. Nie zdarzają się też uczulenia na pożywienie dla małych dzieci. Nie ma reakcji alergicznej, jeśli… Hewlitt, czy był pan karmiony piersią?

— Jeśli byłem, to nie pamiętam — odparł Ziemianin.

Murchison uśmiechnęła się.

— Szkoda, ale może nie jest to ważne. Jeśli pan był i dopiero potem został przestawiony na syntetyczne pożywienie, to może wyjaśniać, dlaczego pierwsza odnotowana reakcja alergiczna miała związek z lekami. Jest jeszcze inna możliwość. Objawy wystąpiły w izbie przyjęć szpitala kilka godzin po katastrofie. Nie był pan ranny, ale należy założyć, że zderzenia z gałęziami podczas spadania i sam upadek na wilgotną ziemię pozbawiły pana przytomności. Wstrząs, w którym pana znaleziono, był typowy dla takiej sytuacji. Trudno jednak wykluczyć, że odniósł pan obrażenia, które były zbyt drobne, aby zostały w tych okolicznościach uwzględnione w raporcie. Otarcia czy drobne rany. Niewykluczone, że przy tej okazji dostało się do pańskiego krwiobiegu coś, co wywołało późniejszą reakcję alergiczną. Na przykład na skutek ukąszenia przez jakieś stworzenie, które żyło na drzewie lub na ziemi. Mógłby to być owad albo jakiś odpowiednik gryzonia. Mógł pan też trafić na zarodniki jakiegoś grzyba, zawierające taką czy inną toksynę. Albo zadrapać się o pokryte czymś gałęzie. Sugerowałabym przeszukanie miejsca katastrofy. Jeśli było to coś typowego dla ekosystemu Etli, nadal powinno się tam znajdować. I przestań wiązać sierść w węzełki, Naydrad — dodała. — Wiem, że patogeny z jednego świata nie mogą porażać istot zrodzonych gdzie indziej, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę z faktu, że przyroda Etli jest bardzo podobna do ziemskiej. Kiedyś pojawiły się nawet teorie sugerujące, że obie planety zostały zasiedlone przez tych samych, pradawnych kolonizatorów. Niemniej próby rozmnażania, podejmowane przez tych, którzy poczuli się silnie emocjonalnie związani z konkretnymi tubylcami, spełzły na niczym. Jeśli wszakże wspomniane genotypy mają jakiś, choćby bardzo mały wspólny fragment, trzeba będzie zbadać sprawę dokładniej. Mam nadzieję, że pacjent Hewlitt wyrazi zgodę na udział w testach z użyciem minimalnych dawek etlańskich lekarstw, abyśmy mogli potwierdzić lub wykluczyć ten związek. Zapewniam, że zachowamy wszelkie możliwe środki ostrożności.

— Żadnych testów, przyjaciółko Murchison — oznajmił Prilicla, zanim Hewlitt zdążył wyrazić to samo ostrzejszymi słowami. — Nie będziemy podawać pacjentowi żadnych lekarstw, etlańskich czy innych, dopóki nie dowiemy się, czego właściwie szukamy. Chyba zapomniałaś, że przyjaciel Hewlitt ucierpiał już raz wskutek zjedzenia miejscowego owocu.

— Przede wszystkim pamiętam, że młody Hewlitt przetrwał dwa poważne upadki — powiedziała Murchison. — Miał nadzwyczajne szczęście i to również może coś znaczyć, jeśli założymy, że właśnie zjedzenie owocu wywołało późniejszą alergię. W wypadku drugiego incydentu mamy do dyspozycji pełny zapis obrazu klinicznego, jednak o pierwszym nie wiemy właściwie nic. Znamy go tylko ze wspomnień pacjenta, a to niewiele, bo nie jesteśmy w stanie określić chociażby tego, z jak wysoka naprawdę spadł. Pacjent był wówczas dzieckiem i mógł mało precyzyjnie szacować miary odległości. Zjedzony owoc mógł być odmianą jedynie podobną do tego toksycznego. Późniejszy czas utraty przytomności też znamy wyłącznie z szacunków, mógł się zresztą wiązać z silnym zmęczeniem po całym dniu zabawy. Dzieci opowiadają różne rzeczy, a potem potrafią nawet same w nie wierzyć, ale póki nie mamy obiektywnych dowodów… Pacjencie Hewlitt, proszę się opanować!

Hewlitt bardzo starał się zachować spokój, ale Prilicla i tak trząsł się cały od emocjonalnej wichury. Murchison, chociaż była jedynym ziemskim lekarzem na pokładzie, zawodowo niewiele miała w sobie z człowieka. Owszem, poza rolą zimnego, analizującego wszystko patologa potrafiła być ciepła i przyjazna, Hewlitt zaś nawet ją lubił. Dotąd uważał też, że Murchison mu ufa, a tymczasem okazała się taka sama jak wszyscy.

— Nie powiedziałam, że pan kłamie — odezwała się, jakby czytała mu w myślach. — Chodzi tylko o to, że nie mamy dowodów, iż mówi pan prawdę.

Już miał odpowiedzieć, gdy głośnik znowu ożył.

— Dostaliśmy zgłoszenie, że pojazd naziemny z kapitanem Stillmanem właśnie opuścił bazę — rzekł porucznik Haslam. — Będzie tu za jakieś osiemnaście minut.

Загрузка...