ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Hewlitt oparł się na łokciu, aby dojrzeć Morredetha ponad łóżkami innych pacjentów. Liczne odgłosy na oddziale sugerowały, że większość obcych śpi. Zastanowił się, ile powinien odczekać, zanim podejdzie do Kelgianina. Jego łóżko otaczał parawan, na suficie ponad nim widać było lekką poświatę. Blask nie migotał, była to więc zapewne lampka nocna, nie ekran z kanałem rozrywkowym. Możliwe, że Morredeth czytał albo zasnął przy włączonym świetle i w chórze różnych dźwięków pobrzmiewało również jego chrapanie. Jeśli tak, mógłby nie być zbyt miły dla Ziemianina, który go obudził.

Na wszelki wypadek Hewlitt postanowił zaczekać, aż Kelgianin odbędzie swoją conocną wędrówkę do toalety, i podejść dopiero wtedy, gdy wróci do łóżka. Jednak czas płynął, a nikt nie wychodził za potrzebą. Ziemianin zaczynał mieć dość nudnego wpatrywania się w rząd pogrążonych w mroku łóżek i plamę światła nad posłaniem Kelgianina. Nawet melfiański program rozrywkowy byłby lepszy, pomyślał i uznał, że spróbuje przeprosić już teraz, a potem położy się wreszcie spać.

Usiadł, opuścił nogi na podłogę i poszukał w ciemnościach pantofli. Były zbyt duże i człapał nimi miękko przy każdym kroku, co brzmiało teraz o wiele donośniej niż za dnia. Jeśli Morredeth nie spał, powinien go usłyszeć. Jeśli wszakże zasnął, przyjdzie podwójnie go przepraszać.

Kelgianin leżał na zdrowym boku wygięty w wielki, futrzany znak zapytania. Jego jedynym nakryciem był ogromny opatrunek nałożony na zranione miejsce. Hewlitt pomyślał, że z taką naturalną izolacją, jaką zapewniało futro, gąsienicowaci chyba rzeczywiście nie potrzebują zwykle koców. Oczy miał zamknięte, podkurczone kończyny niemal chowały się w futrze, które nadal lekko falowało. Być może jednak nie spał.

— Morredeth — powiedział Hewlitt tak cicho, że sam ledwie się usłyszał. — Śpisz?

— Nie — odparł tamten, nie otwierając oczu.

— Jeśli nie możesz zasnąć, może porozmawiałbyś ze mną chwilę?

— Nie — rzucił Kelgianin, ale zaraz się poprawił. — Tak.

— O czym chciałbyś rozmawiać?

— O czymkolwiek — powiedział, otwierając oczy. — O czymkolwiek, tylko nie o mnie.

Hewlitt stwierdził, że nie będzie łatwo. Jak tu rozmawiać o tak złożonych sprawach z kimś, kto nie potrafi kłamać? Ktoś taki za nic ma przecież uprzejme kłamstwa, które mogą czasem poprawić samopoczucie. Musiał uważać, bo inaczej mógł zacząć gadać tak samo jak Kelgianin — do bólu szczerze. Z drugiej strony czuł, że musi jednak spróbować, chociaż sam nie wiedział, skąd się wziął ten imperatyw.

Co się ze mną dzieje? — pomyślał nie po raz pierwszy. Co mi przychodzi do głowy? Przecież to całkiem dla mnie nietypowe.

— Przede wszystkim chcę cię przeprosić — rzekł głośno. — Nie powinienem tak szczegółowo rozprawiać o moim pokrytym futrem przyjacielu. Nie przy tobie. Nie miałem zamiaru sprawić ci przykrości i dopiero po fakcie dowiedziałem się, jakie długofalowe skutki może spowodować twoja rana. Teraz wiem, że był to głupi postępek, przykład braku wrażliwości. Bardzo przepraszam, pacjencie Morredeth.

Przez kilka sekund Kelgianin nie odpowiadał, chociaż futro zafalowało o wiele gwałtowniej, aż pokrywające je brzegi opatrunku zaczęły się marszczyć.

— Nie miałeś zamiaru mi dokuczyć. Zrobiłeś to z niewiedzy, nie z głupoty. Siadaj na materacu. A jaki jest drugi powód twojej wizyty?

Hewlitt nie odpowiedział od razu.

— Dlaczego inne gatunki marnują tyle czasu na obmyślanie długich odpowiedzi, kiedy wystarczyłoby parę słów — rzekł Morredeth. — Zadałem proste pytanie.

I dostaniesz prostą, kelgiańską odpowiedź, postanowił Hewlitt.

— Ciekawiła mnie sprawa twojej rany. Ale zabroniłeś o tym rozmawiać. Mam wrócić na swoje posłanie?

— Nie — odparł Morredeth.

— Czy jest coś jeszcze, o czym chciałbyś pomówić?

— Ty.

Hewlitt ponownie się zawahał.

— Mam czuły słuch i wyłapuję niemal każde słowo, jakie zamieniasz z personelem medycznym — powiedział Kelgianin. — Jesteś zdrowy i nie dostajesz lekarstw, jeśli nie liczyć tego jednego razu, kiedy zemdlałeś i wzywali do ciebie zespół reanimacyjny. Nikt nie wie, co ci jest. Słyszałem, jak ziemski psycholog wspominał o zatruciu i upadku z drzewa, które powinny cię zabić. Jednak Szpital jest dla rannych i chorych, nie dla tych, którzy doszli już do siebie. Zatem co jest z tobą? Czy to coś tak osobistego albo zgoła wstydliwego, że nie możesz o tym opowiedzieć nawet przedstawicielowi innej rasy, który ma całkiem inne pojęcie na temat wstydu?

— Nie o to chodzi — odparł Hewlitt. — Problem w tym, że gdybym miał ci opowiedzieć wszystko od początku, zabrałoby to wiele czasu, szczególnie, że co rusz konieczne byłyby dygresje na temat ziemskich norm i zwyczajów. Poza tym byłoby to dla mnie przykre, bo przypomniałoby ze wszystkimi szczegółami, jak ziemscy lekarze zlekceważyli mój przypadek, upierając się, że jestem całkiem zdrowy. Wróciłyby dawne frustracje i zapewne zacząłbym przede wszystkim narzekać.

Futro Kelgianina zafalowało w całkiem nowy, nawet atrakcyjny sposób. Czy mógł to być znak rozbawienia?

— Ty też? To dlatego i ja nie chcę mówić o swoim problemie. Zacząłbyś narzekać na moje narzekanie.

— Masz do niego więcej powodów niż ja — rzekł Hewlitt, ale umilkł, gdy Morredeth nastroszył sierść, a przez pierścienie mięśni przebiegł jakby spazm. — Przepraszam, zaczynam mówić o tobie zamiast o mnie. Co chciałbyś wiedzieć w pierwszym rzędzie?

Kelgianin uspokoił się, chociaż futro nadal mocno falowało.

— Opowiedz o pozostałych wypadkach związanych z twoją chorobą. Szczególnie o takich, których z różnych osobistych powodów wolałbyś nie przedstawiać Medalontowi albo stażystom. Może twój świat okaże się wystarczająco ciekawy, abym na chwilę zapomniał o moich problemach. Zrobisz to dla mnie?

— Tak, ale nie oczekuj niczego szczególnie zabawnego ani pikantnego. Gdy mieszkałem z dziadkami na Ziemi, nie mieli w domu zwierzaka, z którym mógłbym się bawić. Niemniej niektóre z tych wydarzeń rzeczywiście były kłopotliwe. Czy Kelgianie wiedzą, czym jest próg dojrzałości?

— Jasne — rzucił Morredeth. — Sądzisz, że jesteśmy aktywni seksualnie już w chwili narodzin?

— To może być trudny okres — powiedział Hewlitt, uznawszy pytanie za retoryczne. — Trudny nawet dla osób w pełni zdrowych.

— No to opisz ze wszystkimi szczegółami swoje zakłopotanie oraz uszczerbki na zdrowiu, jeśli nie masz już ciekawszych tematów.

Mogłem wybrać coś mniej osobistego, pomyślał Hewlitt, ale ku własnemu zdumieniu nie zawahał się, tylko zaczął mówić. Być może zdecydował o tym fakt, że rozmówca należał do innego gatunku i przebywał tu jako pacjent. To było zupełnie, co innego niż medyczny wywiad prowadzony przez melfiańskiego starszego lekarza czy hudlariańską pielęgniarkę. Z drugiej strony Morredeth był naprawdę ciekaw całej historii, chociaż z osobistych powodów.

Hewlitt opowiedział, jak przeszedł od samotnej nauki przy domowym komputerze do edukacji w szkole, gdzie spotkał się z większą grupą rówieśników i zaczął uprawiać sport. Lekkoatletyka stała się jego wielką pasją i zaowocowała nowymi przyjaźniami oraz znajomością z dziewczynami.

Nagle Morredeth przerwał jego wywód.

— Narzekasz czy chwalisz się, jaki byłeś dobry?

— Narzekam — wyjaśnił Hewlitt, podnosząc nieco głos. — Narzekam, bo wszystko poszło na marne. Do niczego nigdy nie doszło. Nawet, gdy któraś z młodych kobiet bardzo mi się podobała i ja też, zapewne, nie byłem jej obojętny… kończyło się to źle, frustrująco i boleśnie.

— Bo ktoś inny interesował cię bardziej? — spytał Kelgianin. — Może kobieta, która nie chciała patrzeć na ciebie? A może czułeś się silniej związany z którymś z twoich pokrytych futrem przyjaciół?

— Nie! — rzucił Hewlitt i zaraz spojrzał na śpiących na sąsiednich łóżkach. — Za kogo mnie masz?!

— Za bardzo chorego Ziemianina — odparł Kelgianin. — Czy nie dlatego tu jesteś?

— Aż tak chory nie byłem — powiedział Hewlitt i nie zdołał powstrzymać śmiechu. — Według lekarzy uniwersyteckich w ogóle nie byłem chory. Powiedzieli, że jestem zdrowym pod każdym względem okazem młodego mężczyzny. Po wielu uciążliwych testach i eksperymentach orzekli brak anatomicznych czy hormonalnych powodów, dla których moje podniecenie nie może się skończyć wytryskiem. Uznali na dodatek, że najpewniej podświadomie ingeruję w mechanizm ejakulacji, sprawiając, iż w chwili wytrysku blokuję przepływ nasienia, co powoduje silny ból, ustający dopiero wówczas, gdy materiał tkwiący w nasieniowodach zostanie zaabsorbowany przez organizm. Nie potrafili jednak powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Sugerowali, że może chodzić o jakieś wydarzenie z wczesnego dzieciństwa, które zaszczepiło mi silne poczucie wstydu manifestujące się aż na poziomie fizjologicznym.

— Co to jest poczucie wstydu? — spytał Morredeth. — Mój autotranslator twierdzi, że w naszej mowie podobne pojęcie nie występuje.

Hewlitt pomyślał, że ktoś, kto zawsze mówi, co myśli, rzeczywiście nie zrozumie tego pojęcia. Wyjaśnianie komuś takiemu, czym jest wstyd, mogło przypominać rozmowę ze ślepym o kolorach, ale mimo wszystko spróbował.

— To rodzaj psychicznej bariery występującej w interakcjach społecznych — powiedział. — Uniemożliwia ona powiedzenie albo zrobienie czegoś, co bardzo chciałoby się powiedzieć lub zrobić. Blokada ta może wynikać z braku odwagi, pewności siebie czy doświadczenia albo z nadmiernej wrażliwości. Wśród Ziemian pojawia się szczególnie w okresie dojrzewania, kiedy dochodzi do pierwszych kontaktów społecznych związanych z życiem erotycznym.

— To dziwne — mruknął Morredeth. — Na Kelgii nie sposób ukryć seksualnego zainteresowania drugą osobą. Gdy bywa nieodwzajemnione, można albo próbować do skutku, albo od razu skierować się gdzie indziej. Najlepsze związki tworzą zwykle ci uparci. Czy terapia psychologiczna pozwoliła ci przełamać tę barierę i rozpocząć normalne spółkowanie?

— Nie — odparł Hewlitt i po raz pierwszy ujrzał Kelgianina, który prawie przestał ruszać sierścią. Jednak po chwili zafalowała jeszcze mocniej.

— Przykro mi. To musi być dla ciebie bardzo frustrujące.

— Owszem.

— Może ci tu pomogą — dodał Morredeth, próbując pocieszyć go mimo szczerości rozmowy. — Jeśli Medalontowi nie uda się nic z tym zrobić, uzna to za osobistą porażkę. Ten szpital cieszy się reputacją miejsca, w którym potrafią leczyć wszystko i wszystkich. No, prawie wszystkich.

Przez chwilę Hewlitt wpatrywał się w sierść Kelgianina, która zdawała się płynąć niczym rtęć.

— Starszy lekarz Medalont zna historię mojej choroby, ale nie pytał mnie jeszcze o ten przymusowy celibat. Może jest podobnego zdania, co uniwersytecki psycholog, mianowicie, że problem tkwi w moim umyśle. Pojawiał się jednak tylko wtedy, gdy próbowałem kontaktów z kobietami. Poza tym jakby nie istniał. Psycholog nie miał żadnego pomysłu i ostatecznie uznał, że złośliwie stawiam opór terapii. Usłyszałem, że najwyżej będę żył bez towarzystwa kobiet, co może jest rzadkie, lecz na pewno nie zagraża zdrowiu. Wielu szanowanych ludzi wybrało w przeszłości taką drogę, a mimo to znacznie przyczynili się do rozwoju filozofii czy nauki. Nawet ci, którzy zdecydowali się na celibat z powodów religijnych, mogli być dobrymi nauczycielami czy pisarzami. Inni po prostu poświęcali całą energię pracom badawczym…

Przerwał, ponieważ futro Kelgianina znowu ożywiło się ponad miarę, ciałem zaś zaczęły targać spazmy, przez co istota zwinęła się na łóżku.

— Dobrze się czujesz? — spytał z niepokojem. — Mam wezwać pielęgniarkę?

— Nie — odrzekł Kelgianin, chociaż górną częścią ciała wisiał już poza materacem i lada chwila mógł spaść. — Ale nie gadaj więcej podobnych głupot.

Hewlitt zastanowił się, czy nie unieść parawanu, aby łóżko było widoczne z dyżurki, ale przypomniał sobie o mikrofonach. Spojrzał znowu na wijące się ciało.

— Chciałem ci tylko pomóc.

— Dlaczego jesteś wobec mnie taki okrutny? — spytał Morredeth. — Kto kazał ci to robić?

— Nie… nie rozumiem — wykrztusił zdumiony Hewlitt. — Co takiego powiedziałem?

— Nie jesteś Kelgianinem, zatem nie możesz w pełni zrozumieć, jak mnie zraniłeś. Najpierw opowiadałeś o głaskaniu kota, potem przeprosiłeś za mimowolny brak wrażliwości. Teraz zaś zacząłeś mówić o swoim braku szans na znalezienie partnerki, ale przecież tak naprawdę odnosisz się do mnie i mojego problemu. Na pewno o tym wiesz. Gdy Lioren chciał przekazać mi coś podobnego, nie słuchałem go. Kto podpowiedział ci, jak masz ze mną rozmawiać? Lioren? Braithwaite? Starszy lekarz? I dlaczego?

W pierwszej chwili Ziemianin chciał wszystkiemu zaprzeczyć, ale byłoby to nie w porządku, bo Kelgianin za żadne skarby nie wyczułby kłamstwa. Należało albo milczeć, albo powiedzieć prawdę.

— To hudlariańska pielęgniarka — wyznał. — To ona poprosiła, bym z tobą porozmawiał.

— Ale ona nie jest psychologiem — zdziwił się Morredeth. — Dlaczego miałaby zaplanować coś tak dziwnego? Nie ma kwalifikacji, aby zajmować się moimi odczuciami. Powinienem zgłosić jej niesubordynację starszemu lekarzowi.

— Każdy, kogo tu spotykam, ma się za wprawnego i doświadczonego psychologa — powiedział Hewlitt, odnosząc te słowa również do siebie. — Podobnie jak każdy ma się za świetnego kierowcę czy istotę obdarzoną wielkim poczuciem humoru. Sęk w tym, że psychologowie rzadko aprobują terapie amatorów. Nadal jest ci przykro?

— Nie. Jestem zły.

W wypadku Kelgianina należało chyba rozumieć to dosłownie. Jego sierść falowała w sposób, który mógł być odpowiednikiem ludzkich przekleństw.

— Nie złość się na nią — rzekł Hewlitt. — Powiedziała mi, że Lioren uzgodnił z Medalontem stopniowe zmniejszanie dawek twoich środków nasennych, byś miał więcej czasu na rozmyślanie nad swoją sytuacją. Sądzą, że w ten sposób szybciej odzyskasz równowagę. Personel medyczny ma współpracować, nie angażując się nocą w długie rozmowy z tobą, nawet gdybyś tego chciał. Hudlarianka nie uważa takiego traktowania pacjentów za właściwe, ale nie może nie wykonać polecenia przełożonych. Martwi się o ciebie. Gdy usłyszała, że chciałbym cię przeprosić, poprosiła, abym to ja z tobą porozmawiał. Nie podpowiadała mi niczego. Stwierdziła tylko, że dobrze byłoby, gdybym pomógł ci przestać myśleć ciągle o najgorszym. Niestety, nie udało mi się, ale to moja wina, nie jej.

— Zatem nie będę o niczym meldował — zgodził się Morredeth. — Ale nadal jestem wściekły.

— Rozumiem — oświadczył Hewlitt. — Znam tę złość, frustrację i smak gorzkich rozczarowań. Zazdrość wobec przyjaciół, którzy mogli cieszyć się życiem i szeptali różne rzeczy za moimi plecami, nazywając mnie seksualnym kaleką…

— Ale twoje okaleczenie nie było widoczne — przerwał mu Morredeth, znowu dając się ponieść spazmom. — Moi przyjaciele nie będą szeptać ani śmiać się. Będą uprzejmie mnie unikać, abym nie mógł spostrzec ich obrzydzenia. Tego nie zrozumiesz.

— Postaraj się leżeć spokojnie, do licha! — rzucił Hewlitt. — Jeszcze trochę, a spadniesz i zrobisz sobie krzywdę.

— Jeśli ten widok sprawia ci przykrość, zostaw mnie samego. Kelgianin potrafi czasem kontrolować swoje zachowanie, ale nigdy nie ukrywa emocji. Te najsilniejsze są powiązane z mimowolnym falowaniem futra oraz skurczami ciała. Nie wiedziałeś o tym?

Nie, ale już wiem, pomyślał Hewlitt.

— Nawet ziemska psychologia twierdzi, że lepiej czasem wyładować negatywne odczucia, niż tłumić je w sobie — rzekł. — Ale nie chcę odchodzić. Miałem porozmawiać z tobą i pomóc ci. Tymczasem na razie chyba nie radzę sobie najlepiej?

— Straszny jesteś — rzucił Morredeth. — Zostań jednak, jeśli chcesz.

Zaczął się z wolna uspokajać, więc Hewlitt postanowił zaryzykować i nie zmieniać tematu.

— Dziękuję — powiedział. — Oczywiście masz rację. Twoja sytuacja jest o wiele gorsza niż moja, ponieważ chodzi o stan trwały i widoczny dla każdego. Nie znaczy to wszakże, że nijak nie mogę zrozumieć, co czujesz, bo wiele lat cierpiałem przez coś podobnego, chociaż na mniejszą skalę. Nie sądzę, aby moje emocjonalne rany, przez które żyłem i pracowałem sam, mogły się kiedyś do końca wygoić. Domyślam się, jak musisz się czuć, ale wiem też, że nie zawsze będzie tak źle. Poza tym, czy przyszło ci do głowy, że pielęgniarka może się mylić i to Lioren ma rację? A jeśli jednak lepiej byłoby stawić czoło problemowi teraz i tutaj, w Szpitalu, gdzie jest wiele osób, które zawsze mogą pomóc, nie zaś w domu, gdzie, jak mówisz, będziesz całkiem sam? Może naprawdę nie zawsze będzie ci tak źle jak teraz. Wszystkie istoty potrafią adaptować się z czasem do różnych warunków…

— Z Liorenem też rozmawiałeś… — zaczął Morredeth, gdy stało się to, na co zanosiło się od paru dobrych minut.

Gąsienicowaty zaczął się już jakby uspokajać, wskutek czego kolejny spazm, który targnął jego cylindrycznym ciałem, był tym bardziej nieoczekiwany. Gdy Kelgianin stoczył się z łóżka, Hewlitt nie zastanawiał się, tylko złapał go obiema rękami, aby pchnąć z powrotem na materac. Naparł przy okazji dłońmi na opatrunek, aż taśmy mocujące nie wytrzymały i materiał został mu w rękach.

Kelgianin jęknął niczym fałszująca syrena mgłowa i chciał przebiec po Hewlitcie na drugą stronę materaca, ale Ziemianin ześliznął się z łóżka i wylądował na podłodze. Chwilę później poczuł na sobie ciężar Morredetha.

— Siostro! — krzyknął.

— Jestem — powiedziała Hudlarianka, która cały czas śledziła ich na ekranie. — Nic się panu nie stało, pacjencie Hewlitt?

— Nie — wyjąkał Ziemianin. — Chyba nie.

— I dobrze — mruknęła siostra. — DBLF nigdy nie używają nóg jako naturalnej broni, więc najpewniej pan nie ucierpiał. Potrzebuję pomocy, ale nie chciałabym marnować czasu na wzywanie pielęgniarki z sąsiedniego oddziału. Mogę na pana liczyć?

Na mnie? — zdumiał się Hewlitt, wydając przy tym pomruk, którego sam nie zrozumiał. Hudlarianka musiała jednak uznać, że właśnie wyraził zgodę.

— Świetnie się składa, że leży pan akurat na podłodze — powiedziała. — Przytrzyma pan pacjenta, aby się nie ruszał. Proszę objąć go rękami. Mocniej, jeśli łaska. Nie sprawi mu pan bólu. Niestety, potrzebuję czterech kończyn do utrzymania masy mego ciała, co zostawia tylko jedną ich parę do przygotowania miejsca iniekcji i podania zastrzyku. Dobrze, dokładnie o to chodzi.

Przyciskał Morredetha do siebie, podczas gdy jedna z macek Hudlarianki unieruchomiła kark Kelgianina, który nadal wydawał urywane dźwięki i próbował się wyswobodzić, przebierając licznymi odnóżami po brzuchu, piersi i twarzy Hewlitta. Szczęśliwie były one krótkie, słabo umięśnione i nie kończyły się nawet pazurami. Poduszeczki przypominały małe, twarde gąbki. Kontakt z nimi nie był bolesny. Nagły wysiłek musiał spowodować u pacjenta silne wydzielanie potu, w powietrzu, bowiem unosił się coraz silniejszy zapach przypominający lekko woń mięty.

Nagle Hewlittowi zrobiło się słabo, jakby uszły z niego wszystkie siły. Poczuł dziwne, łaskoczące ciepło rozchodzące się wszędzie tam, gdzie jego naga skóra stykała się z futrem. Uczucie było tak dziwne, że omal się nie roześmiał. Niespodziewanie Morredeth znowu się szarpnął i omal się nie wyrwał.

— Przepraszam, ręce mi się pocą — rzekł Ziemianin.

— Dobrze pan sobie radzi, pacjencie Hewlitt — powiedziała pielęgniarka, odkładając strzykawkę ciśnieniową do saszetki. — Jeszcze kilka sekund i będzie po wszystkim. Pański kłopot z utrzymaniem pacjenta może się wiązać z oleistą substancją stosowaną jako podkład pod opatrunki. Wiem też, że ziemscy DBDG mogą się pocić również wtedy, gdy nie występuje u nich podwyższona temperatura ciała ani nie są szczególnie aktywni. Przypuszczam, że chodzi raczej o reakcję emocjonalną na coś, co może być stresujące…

— Ale ręce pocą mi się aż do łokci — przerwał jej Hewlitt.

— Tak czy owak, nic panu nie grozi. Kelgiańskie patogeny nie przejdą na pana. Poza tym pacjent Morredeth zaczyna się już uspokajać.

Kelgianin przestał ruszać nogami i zległ nieruchomo na piersi Hewlitta. Mając dwie wolne macki, pielęgniarka objęła pacjenta i przeniosła go z powrotem na łóżko. Zanim Hewlitt wstał, Morredeth leżał już niczym płaskie S, co było chyba naturalną pozą Kelgian, Hudlarianka zaś zakładała mu nowy opatrunek. Najpierw jednak przyjrzała się bliźnie i porastającym ją mizernym włosom.

— Pacjencie Hewlitt, proszę zmyć kelgiański środek z rąk. Nie zaszkodzi panu, ale może nieprzyjemnie pachnieć. Potem proszę wrócić do łóżka i spróbować zasnąć. Sprawdzę jeszcze, czy nie odniósł pan żadnych pomniejszych obrażeń, których w obecnym stanie może nie odczuwać. Ale zanim pan pójdzie, muszę przeprosić, że zjawiłam się tak późno. Sygnał z pańskich czujników zawiera przekaz dźwiękowy, który jest zawsze nagrywany, na wypadek gdyby trzeba było dokładniej go zbadać. Widziałam, jak rozwija się sytuacja, i zdawałam sobie sprawę, że potrzebny będzie zastrzyk uspokajający. Niestety, środek, którym obecnie dysponujemy, należy do nowych i jeśli na oddziale nie ma akurat lekarza, muszę za każdym razem skonsultować jego użycie z patologią. Dlatego właśnie nie zjawiłam się, dopóki nie zawołał pan o pomoc.

Hewlitt się roześmiał.

— A ja myślałem, że zareagowała pani naprawdę szybko. Jeśli jednak moja rozmowa z Morredethem została nagrana, czy może to oznaczać dla pani kłopoty? I jak on się teraz czuje? Na pewno nic mu nie będzie?

Trudno było odgadnąć odczucia Hudlarianki, miał wszakże wrażenie, że nieco się zaniepokoiła.

— Parę osób, w tym Medalont, Leethveeschi i Lioren, na pewno zapozna się z tym nagraniem i usłyszę wiele przykrych słów. Musi pan jednak wiedzieć, że Hudlarianie mają grubą skórę. Dziękuję za troskę, pacjencie Hewlitt. Teraz proszę wracać do łóżka. Morredeth czuje się dobrze i śpi…

Przerwała nagle, spostrzegłszy, że odruchowe falowanie sierści Kelgianina zwolniło i ustało. Sięgnęła szybko macką do podstawy jego czaszki, następnie zaś gwałtownym ruchem wydobyła skaner i przyłożyła go do dwóch miejsc na tułowiu pacjenta. Drugą macką wystukała równocześnie prosty kod na komunikatorze. Lampa ponad łóżkiem Kelgianina zaczęła mrugać niepokojącą czerwienią.

— Zespół reanimacyjny, oddział siódmy, łóżko dwunaste, klasyfikacja DBLF, Kelgianin — powiedziała. — Szacowany czas około pięciu sekund od zatrzymania akcji obu serc. Pacjencie Hewlitt, proszę natychmiast wracać do siebie.

Ziemianin wycofał się, ani na chwilę nie odrywając wzroku od nieruchomego ciała. Nie wrócił jednak do łóżka, a tylko cofnął się za parawan, by poczekać tam na zespół reanimacyjny. Ten przybył po niecałej minucie. Czerwone światło przestało mrugać i zapadła cisza. Zespół uruchomił parawan dźwiękowy wokół posłania Kelgianina.

Zapewne chodzi o to, aby nie przeszkadzać śpiącym pacjentom, pomyślał Hewlitt i tak próbując nasłuchiwać, co się dzieje. Nie wiedział, jak długo stał w ciemności, obserwując przesuwające się po parawanie cienie. W końcu zespół wyszedł i bez słowa opuścił oddział, co w najmniejszym stopniu nie zaspokoiło ciekawości Ziemianina. Hudlarianka, wielka i nieruchoma, trwała nadal przy łóżku.

Odczekał kilka chwil, ale siostra chyba nie miała jeszcze zamiaru wracać do dyżurki. Smutny i trawiony poczuciem winy, Hewlitt ruszył do swego łóżka. Po drodze skręcił do łazienki, aby umyć dłonie i ramiona, po czym położył się i zamknął oczy.

Dwa razy słyszał jeszcze, jak Hudlarianka obchodziła oddział. Udawał tylko, że śpi, ale widać nie chciała z nim rozmawiać. Może też czuła się odpowiedzialna za to, co zaszło. Nie było mu jednak przez to wcale lżej. W sumie bał się nawet trochę takiej rozmowy. Leżał cicho i spokojnie, zastanawiając się, czy zwykłą rozmową nie przyczynił się do czyjejś śmierci. Nigdy jeszcze nie było mu tak źle.

Nadal nie spał, gdy światła się zapaliły i na oddziale nastał kolejny dzień.

Загрузка...