Pięć i pół dnia do Lakoty. Kolejne pięć i pół dnia gapienia się w nieskończoną szarość nadprzestrzeni.
— Wszystko w porządku? — zapytała Rione.
— Niepokoję się — odparł Geary, nie odrywając oczu od wyświetlacza.
Usiadła obok niego, teraz oboje spoglądali na ten sam widok.
— Opowiedz mi, jak ci było we wnętrzu tych światełek?
— Bardzo zabawne.
— Wcale nie żartowałam, wiesz przecież. — Rione wzięła głęboki wdech. — Czy pamiętasz cokolwiek?
Spojrzał na nią uważniej
— Chodzi ci o sen w hibernacji?
— Tak. Całe sto lat. Nie znam zbyt wielu ludzi, którzy spędziliby taki szmat czasu w letargu i powrócili do życia. Prawdę mówiąc, słyszałam tylko o jednym takim przypadku.
— Szczęśliwiec ze mnie… — Geary zaczął się zastanawiać nad pytaniem. — Nie wiem, naprawdę. Czasami wydaje mi się, że pamiętam jakieś sny, ale to mogą być równie dobrze wspomnienia snów sprzed bitwy o Grendel. Wskoczyłem do tej kapsuły ratunkowej dosłownie na sekundy przed tym, jak mój okręt wyleciał w powietrze, nie miałem czasu na zastanawianie się nad przebiegiem bitwy ani nad tym, co będzie dalej, a kiedy lekarze floty w końcu mnie wybudzili, czułem się, jakbym spał dosłownie chwilę. Z początku nie chciałem im wierzyć. Wydawało mi się, że to jakaś syndycka sztuczka. Nie mieściło mi się w głowie, że wszyscy, których znałem, już nie żyją, cały mój świat przepadł i nie ma go już od stu lat…
— A potem odkryłeś, że zostałeś Black Jackiem, legendarnym bohaterem Sojuszu — dokończyła za niego Rione.
— Tak. Gdyby nie objęcie dowództwa nad flotą… Dzięki niemu w końcu opadł pancerz, w którym się ukryłem. — Przypomniał sobie o lodzie, jaki jeszcze nie tak dawno temu wypełniał jego ciało, o chłodzie, którym starał się odgrodzić od otaczającego go świata. — Gdyby nie to… — Geary pokręcił głową.
— Nasze szczęście, twoje szczęście — stwierdziła Rione.
— Naprawdę jesteś szczęśliwa? — zapytał.
— Ja? — zdziwiła się Rione. — Zastanawiam się, czy mój mąż też jest jednym z tych światełek. Zastanawiam się, co moi przodkowie o mnie myślą. Zastanawiam się, co czeka nas na Lakocie i co stanie się z Sojuszem. Czy życie w takich czasach, w obliczu tak wielkich wyzwań, można nazwać szczęściem?
— Raczej nie.
— Zdecydowanie nie.
Geary mógł przynajmniej zabijać czas przy papierkowej robocie, tym sposobem odsuwał od siebie myśli o tym, co czeka go na Lakocie, aczkolwiek w tych czasach tak niewiele dokumentów powstawało na papierze, że miał też poważne wątpliwości co do zasadności nazwy tego zajęcia. Nagle dostrzegł meldunek z Gniewnego. Rutynowe transfery personalne pomiędzy jednostkami nie powinny trafiać na jego biurko nawet jako kopie zapasowe dokumentów. Utonąłby w biurokracji, gdyby się na to godził.
Rzucił jednak okiem na nazwiska i natychmiast wezwał do siebie kapitan Desjani
— Mam właśnie przed sobą rozkaz transferowy z Gniewnego i…
— Tak jest, sir! Zaraz zejdę do pana, aby omówić tę sprawę, sir.
Geary czekał, zastanawiając się, co jest grane, dopóki kapitan Desjani nie dotarła do jego kabiny. Wskazał jej fotel, na którym natychmiast usiadła, jak zwykle na baczność. Od czasu gdy zaczęto plotkować o ich romansie, Geary nie nalegał już, by poczuła się swobodniej. Zastanawiał się za to, czy ten transfer miał coś wspólnego z plotkami.
— Mam tutaj rozkaz transferu porucznika Casella Rivy z Gniewnego na Osłonę.
Desjani zachowała kamienną twarz, kiedy potwierdzała.
— Służba na ciężkim krążowniku bardziej mu odpowiada, ale w naszej sytuacji potrzeby floty mają bezwzględne pierwszeństwo.
— Rozumiem. — Nie, wcale nie rozumiem, pomyślał. — Wiedziała pani o tym?
— Kapitan Cresida poinformowała mnie, że ma zamiar dokonać przeniesienia porucznika Rivy, sir.
— I nie przeszkadza to pani?
— Sir, nie mogę się przejmować losem każdego podoficera z innej jednostki.
Geary z trudem opanował wielkie zaskoczenie jej słowami.
— W normalnej sytuacji nie widziałbym w tym niczego niezwykłego. I nie przejmowałbym się takimi szczegółami, gdyby nie to, że kiedy ostatni raz rozmawialiśmy na ten temat, miała pani nadzieję na odbudowanie związku, jaki was kiedyś łączył. — Ile czasu upłynęło od chwili, kiedy rozmawiał z Desjani na ten temat? Nie miał pewności. Zbyt wiele uwagi poświęcał swoim własnym problemom sercowym z Rione i wszelkim niedogodnościom z nich wynikającym, a także plotkom o rzekomym romansie z Desjani. Stanowczo zbyt długo nie interesował się tym, jak Tania radzi sobie w życiu prywatnym.
Kapitan wzruszyła jedynie ramionami.
— Pani współprezydent Rione i ja też mamy parę wspólnych cech, sir. — Teraz naprawdę zaskoczyła Geary’ego. Musiała to zauważyć, bo dodała już znacznie ostrożniej: — To duchy naszej przeszłości pobudzają dawno zapomniane uczucia i pozostawiają na swej drodze jedynie ludzkie wraki.
— Nie rozumiem, myślałem, że pani i porucznik Riva…
Desjani pokręciła głową.
— Porucznik Riva wzbudził spore zainteresowanie w oficerze służącym na Gniewnym i postanowił to wykorzystać.
— Ale to…
— Tak jest, sir! Kapitan Cresida mocno go przycisnęła w związku z poważnym naruszeniem zasad i dyscypliny. W każdym razie tak mi powiedziała. On sam nie raczył mnie poinformować o zmianie zainteresowań.
Zdaje się, że porucznik Riva nie był już „Casellem” dla Tani, ale tego Geary nie mógł jej mieć za złe. A niech to szlag, przecież to ja zasugerowałem Desjani, żeby odesłała go na Gniewnego, pomyślał.
— Przepraszam…
Wzruszyła ramionami raz jeszcze, jakby ta sprawa już jej nie obchodziła.
— Jego strata, sir!
— Ma pani całkowitą rację, kapitanie.
— Ale to jednak dziwne — ciągnęła tymczasem Desjani, spoglądając gdzieś nad ramieniem Geary’ego. — Wmawiałam sobie, że porucznik Riva przebywał w hibernacji cały ten czas, który naprawdę spędził w niewoli. Że pozostał takim samym człowiekiem, a jego życie i kariera także zostały zamrożone wtedy, gdy został pojmany, jakby czas spędzony w syndyckiej niewoli nigdy nie istniał. Że nic się nie zmienił, może prócz wieku… — przerwała, żeby się zastanowić. — Ale kiedy wyszedł już z szoku po uwolnieniu, kiedy dowiedział się, że ja też żyję, sądzę, że bardzo przeżył to, jak mocno się zmieniłam. Nie byłam już porucznikiem, którego kiedyś znał, porucznikiem, którego pamiętał, będąc w niewoli.
— Skoro tam nie zapomniał o pani, nie rozumiem, dlaczego tak łatwo mu poszło po uwolnieniu.
Desjani uśmiechnęła się ponuro.
— Nie mówiłam, że pozostał wierny mojemu wspomnieniu, sir. W tym obozie znajdowało się też wiele kobiet. Porucznik Riva przyznał się do kilku przelotnych znajomości. Opowiedział mi o nich, a ja nie miałam mu ich za złe, aczkolwiek zastanawiałam się, czy naprawdę były aż tak przelotne.
— Sądzi pani, że był zazdrosny? — zapytał Geary. — O to, że awansowała pani na kapitana i dowodzi własnym okrętem?
— Wyczuwałam także to. Na pewno odczuwał frustrację, widząc tak wielu młodszych od siebie oficerów, którzy byli jego przełożonymi. Mówiłam mu, że teraz awansuje się bardzo szybko, ale on zdawał się tego nie pojmować. Wyglądało to tak, jakby ktoś przewinął jego życie w bardzo szybkim tempie, aby doszlusował do świata, który zmienił się podczas jego nieobecności. — Desjani wykrzywiła usta. — Kobieta, którą uwiódł na Gniewnym, była dwa razy młodszym od niego chorążym.
— Wybrał niezbyt rozsądny sposób na podbudowanie swojego ego — zauważył Geary. — Ale i tak jest mi przykro z pani powodu.
Tym razem na ustach Desjani pojawił się cień prawdziwego uśmiechu.
— Wydaje mi się, że zasługuję na kogoś lepszego niż on, sir.
— Nie wątpię, że racja w tej sprawie jest po twojej stronie. Dziękuję ci, Taniu. I przepraszam, że zawracałem ci głowę.
— Dziękuję za zainteresowanie, jakie pan mi okazał, sir. — Uśmiech Desjani rozszerzył się. — Na przyszłość będę o wiele ostrożniejsza w zawieraniu bliższych znajomości. W końcu jestem związana z niejakim panem Nieulękłym, który wymaga maksymalnego poświęcenia z mojej strony.
— Znam to uczucie — przyznał Geary. — Pełnienie funkcji głównodowodzącego nie pozostawia wiele czasu na życie prywatne. Jest pani naprawdę dobrym dowódcą okrętu.
— Dziękuję, sir! — Desjani wstała, odwróciła się, by wyjść, ale jeszcze spojrzała na Geary’ego. — Sir, czy mogę zadać panu osobiste pytanie?
— Zasłużyła pani na takie prawo — powiedział Geary. — Przecież przed chwilą rozmawialiśmy o pani prywatnych sprawach. O co chodzi?
— Jak układają się panu sprawy ze współprezydent Rione?
Geary nie potrafił się zdecydować, jaka reakcja będzie najodpowiedniejsza w tej sytuacji. W końcu poszedł na kompromis i uśmiechnął się, jednocześnie marszcząc brwi.
— Sądzę, że na razie idzie nam całkiem dobrze.
— Bo… Widzi pan, ta sytuacja zupełnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że ona wróci do pana, sir.
— Ja też — odparł kiwając głową.
— Zależy panu na niej? — zapytała Desjani po chwili wahania.
— Tak sądzę. — Geary zaśmiał się krótko. — Sam nie wiem, u licha. Ale tak sądzę.
— A jej zależy na panu?
— Tego nie jestem pewien… — Jeśli miał na tym okręcie kogoś, przed kim mógł się otworzyć, z pewnością była to właśnie Desjani. — Nie wiem. Naprawdę ciężko odgadnąć, co ona naprawdę myśli.
— Ale raz się odsłoniła, sir — powiedziała bardzo cicho Desjani — Nie potrafię powiedzieć, co czuje teraz, ale fakt, że tak bardzo cierpiała, gdy dowiedziała się, że jej mąż może jeszcze żyć, świadczy niedwuznacznie, że nie był pan dla niej obojętny. Ale to tylko moja osobista opinia, sir.
Nad tą kwestią Geary nigdy wcześniej się nie zastanawiał.
— Dziękuję, że mi pani o tym powiedziała… Nie mogę wciąż… Cóż…
— Nie może pan zawsze zakładać, że ona mówi prawdę — podsunęła Desjani z lekkim uśmiechem.
Geary odpowiedział tym samym.
— Tak. Rione to rasowy polityk. Ale teraz przynajmniej coś wiem.
— Jedni politycy są gorsi od drugich, co oznacza, że inni muszą być od nich lepsi. Ale są jeszcze zawody, które są znacznie gorsze od polityków.
— Naprawdę? Myśli pani pewnie o prawnikach.
— Tak jest, sir! — przyznała Desjani. — Albo agenci literaccy. Kiedyś chciałam zostać jednym z nich.
— Żartuje pani. — Geary spojrzał na Tanie, starając się wyobrazić sobie dowódcę Nieulękłego, która siedzi za biurkiem gdzieś na zapyziałej planecie, czytając i sprzedając opowieści o przygodach, zamiast naprawdę w nich uczestniczyć.
— Mój wuj oferował mi pracę w jego agencji, zanim wstąpiłam do floty — wyjaśniła Desjani. — Ale kiedy pomyślałam sobie, że poza wszystkim innym praca ta polega na obcowaniu z pisarzami… Wie pan przecież, jakie to typy.
— Co nieco słyszałem. — Geary nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu. — Czy to co mi pani właśnie opowiedziała, wydarzyło się naprawdę?
— Być może, sir. — Desjani roześmiała się.
Wyszła, ale Geary nie spuszczał wzroku z włazu jeszcze przez dłuższą chwilę. Przydała mu się ta chwila wytchnienia w towarzystwie Desjani. Dzieliła się z nim swoimi doświadczeniami, niektóre z nich wynikały z odmiennych warunków służby we flocie, chociaż pomimo stuletniej przepaści, która ich dzieliła, nadal zauważali wiele wspólnych elementów, z jakimi każdy oficer czy marynarz musiał mieć do czynienia od samego zarania dziejów. Inaczej mówiąc, razem prowadzili ten okręt, współpracując w łańcuchu dowodzenia, i walczyli u swojego boku. Teraz Geary doszedł do wniosku, że także dobrze mu się rozmawia z Desjani.
Ciekawe, co by się stało, gdybym nie dowodził Desjani, ale przebywał na jej okręcie. Gdyby nie ograniczały nas służba i honor… Nawet o tym nie myśl. Nawet nie zabieraj się do roztrząsania tego tematu. To się nie zdarzy, to nie może się nigdy zdarzyć.
Obudził się, wiedząc, że dopiero minęła północ czasu pokładowego. Idealnie, flota wyjdzie z nadprzestrzeni w naprawdę odpowiednim czasie, kiedy ludzie będą wyspani i zaspokoją poranny głód śniadaniem. Zakładając rzecz jasna, że ktokolwiek zdoła zasnąć w noc poprzedzającą dotarcie do systemu gwiezdnego, w którym znajduje się bliżej nieznana liczba okrętów wojennych wroga, i strawić śniadanie przed zbliżającą się bitwą, mając nerwy napięte jak postronki. Ale już sama możliwość zaznania tych przyjemności wydawała mu się dobrą rzeczą.
Niestety pomimo tego, że ludzkość zdołała złamać kilka praw natury, na przykład takich, które pozwalały na pokonywanie przestrzeni międzygwiezdnej z prędkością większą od świetlnej, podróże te rządziły się kolejnymi zestawami praw, których złamać już się nie dawało. I tak lot pomiędzy Ixionem a Lakotą musiał trwać określony czas — ani sekundy więcej, ani jednej mniej. Flota Sojuszu wyłoni się z nadprzestrzeni w punkcie wyjścia systemu Lakota dokładnie o godzinie czwartej rano według dobowego czasu pokładowego, który utrzymywano na wszystkich jednostkach, by usatysfakcjonować ludzkie biorytmy.
Cztery godziny spokojnego leżenia po przebudzeniu tuż obok Wiktorii Rione — a widział, że śpi ufna jak dziecko — wydawały się Geary’emu całą wiecznością. Ale nie miał ochoty jej przeszkadzać. Jakiekolwiek miała teraz myśli, wiedział — jako ten, który dzielił z nią łoże — że nawet w nocy nie dawały jej spokoju.
Zsunął się z łóżka niemal bezszelestnie, ubrał po cichu i wyszedł, zatrzymując się jedynie na chwilę, by raz jeszcze spojrzeć na jej twarz, zanim zamknie za sobą właz, ale w tym właśnie momencie usłyszał, że Wiktoria mówi do niego zupełnie rozbudzonym głosem.
— Do zobaczenia na mostku.
— Tak. — Cholera. Nie potrafił nawet odgadnąć, kiedy ona naprawdę śpi. Udawała sen do momentu, w którym zechciał opuścić kabinę, żeby pokazać mu, jak bardzo potrafi go oszukać.
Kapitan Desjani nie musiała niczego udawać, siedziała w swoim fotelu bez śladu rozespania i przygotowywała Nieulękłego do nadchodzącej bitwy. Rzuciła w jego stronę przeciągłe spojrzenie, w którym dało się zauważyć ogrom zaufania.
— Za wcześnie pan przyszedł, sir.
— Nie mogłem spać. — Sprawdził po raz kolejny te same odczyty dotyczące stanu floty, a potem wstał. — Przejdę się po okręcie.
Tak jak przypuszczał, niemal wszyscy członkowie załogi także już wstali. Nawet ci, którzy zakończyli swoje wachty o północy, już byli na nogach i kłębili się pomiędzy innymi marynarzami w mesach, sektorach wypoczynkowych i na stanowiskach. Geary, kiedy wkraczał między nich, witał się albo potwierdzał, że tym razem także skopią tyłki Syndykom czekającym na Lakocie, dbał, żeby na jego twarzy wciąż był obecny niosący nadzieję spokój i pewność w spojrzeniu. A jeśli gdziekolwiek rozmowy zbaczały na temat powrotu do domu, starał się zachować szczerość. Nie miał pojęcia, kiedy flota dotrze do przestrzeni Sojuszu, ale zamierzał zrobić wszystko co w jego mocy, by ten czas nadszedł jak najszybciej.
A oni mu ufali. Ufali mu, kiedy mówił takie rzeczy. Kładli na szali tego zaufania własne życie. Wierzyli, że jest w stanie ocalić Sojusz, choć to ocalenie wcale nie gwarantowało im przeżycia w nadchodzącej bitwie, która musiała pochłonąć kolejne ofiary.
Zwracał tym razem o wiele więcej uwagi na sposób, w jaki marynarze z załogi Nieulękłego mówią o swoich domach, o Sojuszu, starając się wysondować, czy także oni dzielą z oficerami niechęć do polityków. I tak, znalazł ją także tutaj. Ci ludzie mieli za złe rządzącym, że skazali ich na niekończącą się wojnę. Być może był przeczulony na tym punkcie, ale mógłby przysiąc, że usłyszał dzisiaj o wiele więcej skarg niż kiedykolwiek wcześniej. Rione słusznie zauważyła: nieważne, co powiesz, ważne, co chcą usłyszeć od ciebie ludzie. Nigdy nie wsłuchiwałem się w takie sprawy. Nic dziwnego, że ci ludzie tak gorąco powitali cudem ocalonego Black Jacka Geary’ego. Oni nie czekali na kolejnego wodza dla armii, ale na kogoś, kto potrafiłby poprowadzić cały Sojusz. O przodkowie, wspomóżcie mnie.
Wrócił na mostek na godzinę przed czasem i spotkał tam Rione, która już zasiadła w fotelu obserwatora; obie, zarówno ona, jak i Desjani, były dla siebie nad wyraz, choć sztucznie uprzejme.
Jedynym sposobem na zabicie czasu było wywołanie holomapy okolicznych systemów gwiezdnych i ponowne przeanalizowanie sytuacji, jaka wystąpi, jeśli siły Sojuszu nie zdołają wykorzystać wrót hipernetowych, co wydawało się niemal pewne. Niestety, brak danych wywiadu na temat tego sektora był już nie tylko irytujący, ale wręcz frustrujący. Branwyn wydawał się dość bezpiecznym rozwiązaniem, ale nie było w nim zbyt wielu ludzi, a wszystkie istniejące tam kopalnie zamknięto całe dekady przed czasami, z których pochodziły raporty znajdujące się w posiadaniu Geary’ego. Pytanie brzmiało, czy są tam Syndycy, którzy mogą przeszkodzić eskadrze pomocniczej w pozyskaniu potrzebnych surowców. Kierując się na Branwyna, znów ruszyliby prosto w stronę przestrzeni Sojuszu. Ciekawe, czy punkty skoku w tamtym systemie też zostały zaminowane? I czy okręty blokady Syndykatu już ustawiły się na swoich pozycjach?
Co do pozostałych opcji, mogli skoczyć na T’negu, który był osiągalny zarówno z Lakoty, jak i z Ixionu. Ciekawe, czy punkt wyjścia z Lakoty też został tam zaminowany czy pozostawiono go w spokoju, skoro nikt nie spodziewał się, że flota Sojuszu dotrze w to miejsce z innego kierunku. Seruta była takim sobie rozwiązaniem, nie posiadała wrót hipernetowych, a sam system oferował jedynie niegościnną, choć zamieszkaną planetę, której ludność liczona była w dziesiątkach milionów mieszkańców, oraz rozproszone orbitalne instalacje przemysłowe. Nie powinni trafić tam na większe zagrożenia, ale Seruta oddalała ich znacznie od przestrzeni Sojuszu. No i pozostawał Ixion, system, który właśnie opuścili.
Nie podobały mu się te opcje, ale i tak były lepsze od pozostałych miejsc, w które mogła zawędrować jego flota.
— Pięć minut do wyjścia z nadprzestrzeni — zameldował wachtowy, wyrywając Geary’ego z zamyślenia.
Kapitan Desjani nacisnęła klawisz na konsoli komunikacyjnej.
— Wszystkie stanowiska, przygotować się do walki w punkcie wyjścia. Pamiętajcie, że wzrok kapitana Geary’ego spoczywa na was.
Starał się nie wzdragać na te słowa, ale tym razem nie wytrzymał i odwrócił się, by zobaczyć reakcję Wiktorii Rione. Odpowiedziała spojrzeniem, z którego trudno było cokolwiek wyczytać, ale jej oczy zdradzały pewną nerwowość.
— Jedna minuta do punktu skoku.
Geary starał się uspokoić oddech, skupiając się na holomapie systemu Lakota, która pojawiła się tuż przed nim, pokazując jedynie to, co wiedzieli o systemie i obecności Syndyków z przestarzałych baz danych wroga. Za moment obraz ten zostanie uzupełniony o aktualne dane pozyskane przez sensory okrętów, które ożyją, jak tylko flota znajdzie się w normalnej przestrzeni.
— Uwaga… Wychodzimy!
Szarość zamieniła się w czerń, a zaraz potem jakaś siła popchnęła Gearyego na prawo, gdy Nieulękły rozpoczął ostry, już dawno zaplanowany zwrot. Wszystkie jednostki otaczające okręt flagowy wykonały dokładnie taki sam manewr. Wysoko przed nimi straż przednia już kończyła zwrot, tak samo jak lecące tuż za nią boczne zgrupowania, które poprzedzały główne siły floty. Kilka sekund później w oślepiającym błysku pojawiła się ostatnia formacja Sojuszu i natychmiast rozpoczęła wykonywanie identycznego zwrotu na bakburtę.
— Gdzie są miny? — zapytała Desjani, a potem uśmiechnęła się ponuro, gdy na ekranach wyświetlaczy zaroiło się od oznaczeń. Tak jak się tego spodziewali, gęste pola minowe znajdowały się na wprost wylotu z punktu skoku. Flota Sojuszu już wykonała manewr zwrotu, tak że wszystkie monetopodobne zgrupowania przeleciały obok płaszczyzny zajmowanej przez miny. Najdalej wysunięta formacja niemal otarła się o najwęższy skraj jednego z nich. Ale teraz pozostające daleko w tyle, na sterburcie, zapory nie stanowiły dla nich większego zagrożenia.
Geary odwrócił wzrok od zagrożenia, jakie mogło ich spotkać w pierwszej fazie bitwy, i poszukał wrogich okrętów. Żaden nie blokował wyjścia z punktu skoku. Żaden nie znajdował się w najbliższym jego otoczeniu. Jego oczy przebiegały po coraz dalszych sektorach systemu, ale Geary czuł, że natknie się na wroga, zanim zdoła dotrzeć do wrót hipernetowych.
I rzeczywiście, syndycka flotylla czekała na nich, krążąc blisko wrót po wyznaczonej orbicie patrolowej.
— Syndycka flotylla Alfa, skład: sześć pancerników, cztery okręty liniowe, dziewięć ciężkich krążowników, trzynaście lekkich krążowników oraz dwadzieścia ŁZ-etów — zameldował wachtowy z działu uzbrojenia w tym samym czasie, gdy symbole oznaczające poszczególne jednostki pojawiały się na holomapie.
— Mamy ich — powiedziała Desjani, najwyraźniej nie posiadając się z radości. — Taką liczbę okrętów rozgromimy bez trudu. — Uśmiechnęła się groźnie w kierunku Geary’ego, tak jak uśmiecha się towarzysz broni, gdy wróg popełni fatalny błąd i zwycięstwo nad nim wydaje się pewne.
Geary starał się zachować spokój, sprawdzając pozostałe rejony systemu gwiezdnego w poszukiwaniu innych formacji syndyckich okrętów. Ale nie spostrzegł żadnych liczących się sił prócz kilku ŁZ-etów lecących w pobliżu jedynej zamieszkanej planety, oddalonej od aktualnych pozycji floty o pięć godzin świetlnych. Wszystko wskazywało na to, że jedynym wrogiem, z którym muszą się liczyć, są okręty krążące w pobliżu wrót.
— Mają wystarczająca siłę ognia, by zniszczyć wrota, zanim zdążymy do nich dotrzeć — zauważyła Rione.
— Tak — przyznał Geary. Ale nie mogli przecież odrzucić nadarzającej się okazji. Po prostu nie mogli. Desjani z pewnością nie była jedynym oficerem w tej flocie, który uważał, że ci Syndycy będą naprawdę łatwą zdobyczą. — Jeśli rozpoczniemy szarżę prosto na wrota, Syndycy natychmiast przystąpią do ich niszczenia. Musimy spróbować odciągnąć ich z zajmowanych pozycji, a potem dotrzeć do wrót, zanim zdążą wrócić.
— Jeśli je zniszczymy… — zaczęła Desjani.
— Wiem. Ale naszym nadrzędnym zadaniem jest dotarcie do tych wrót, kiedy jeszcze będą całe.
Desjani niechętnie skinęła głową.
— Jak zamierzasz ich odciągnąć? — zapytała Wiktoria.
— A masz jakieś sugestie? — zapytał Geary.
Rione myślała przez chwilę.
— Może zaoferujemy im coś cennego. Coś, czemu nie będą potrafili się oprzeć?
— Tak — poparła ją Desjani. — Każmy im myśleć, że nie jesteśmy zainteresowani wrotami, i podstawmy im cel, na który się połakomią.
Niestety istniał tylko jeden cel będący wystarczająco łakomym kąskiem dla wroga.
— Formacja Echo Pięć Pięć. Jednostki pomocnicze i wszystkie uszkodzone okręty.
Były jak chore zwierzęta ciągnące się za stadem. Ale Geary nie chciał ich utracić. Jednostki pomocnicze były niezbędne dla przetrwania floty, a wszystkie pozostałe okręty nie tylko stanowiły o znacznej wartości bojowej, którą można było odzyskać po remontach, ale były także urzeczywistnieniem słów Geary’ego, który przyrzekł, że nie pozostawią żadnego okrętu na pastwę wroga. Używanie ich jako przynęty kłóciło się z tą zasadą.
Raz jeszcze przyjrzał się całej sytuacji. Lakota wydawała się bardzo bogatym systemem, zwłaszcza na tle opustoszałych miejsc, które flota ostatnio odwiedzała. Jedyna zamieszkana planeta, znajdująca się w tej chwili w odległości dziewięciu godzin świetlnych po drugiej stronie gwiazdy, wykazywała wszystkie cechy rozwijającej się cywilizacji. Zależne od niej kolonie znajdowały się na kilku innych planetach układu, a od instalacji przemysłowych wprost roiło się nie tylko na powierzchniach planet i księżyców, ale i na ich orbitach. Pomiędzy nimi istniał dość intensywny ruch cywilny, statki handlowe przylatywały tutaj z towarami i odlatywały do innych systemów, zabierając tutejsze dobra; ogromne masowce niosły w swoich ładowniach urobek z kopalń mieszczących się na bogatych, acz niezamieszkanych globach i w pasach asteroid. Stanowiska obrony orbitalnej wykryto na kilku planetach, ale Geary nie zwracał na nie specjalnej uwagi. Zarówno one, jak i bazy wojskowe krążące wokół zamieszkanej planety były łatwymi celami dla bombardowań pociskami dalekiego zasięgu.
Gdyby tylko udało się dopaść kilka z tych masowców i zgarnąć ich ładunki prosto do ładowni jednostek pomocniczych Sojuszu…
Systemy manewrowe nie miały większych problemów z wykonywaniem zadań zaplanowanych przez Geary’ego.
— Druga i siódma eskadra niszczycieli, zezwalam na odłączenie się od zgrupowania i nakazuję przejęcie masowców Syndykatu znajdujących się w pobliżu gazowego giganta, w odległości jednej i dwóch dziesiątych godziny świetlnej na sterburcie. Przejmijcie nad nimi kontrolę i doprowadźcie w pobliże naszych pozycji, abyśmy mogli zarekwirować ich ładunki.
Przerwał, zastanawiając się, czy to wszystkie rozkazy, jakie powinien wydać w tym momencie, ale po chwili uznał, że trzeba ułatwić sobie tę robotę. Wskazał systemom uzbrojenia Nieulękłego, co chce zniszczyć, i poprosił o wybór najefektywniejszych sposobów. Uzyskał odpowiedź dosłownie po ułamku sekundy — tyle potrzebowały potężne komputery do przeanalizowania problemu. Geary sprawdził plan osobiście, a potem przesłał go na mostek Odwetu.
— Ósmy dywizjon pancerników, rozpocznijcie bombardowanie wyznaczonych celów pociskami kinetycznymi według dostarczonego planu.
Zanim Geary sprawdził swoje kolejne obliczenia, cztery pancerniki wystrzeliły ogromne kule metalu, które wciąż przyspieszając, będą gromadziły energię kinetyczną aż do momentu, kiedy trafią w cel. A kiedy dotrą do wyznaczonych celów, ich prędkość będzie tak wielka, że nie tylko one same wyparują podczas uderzenia, ale i spora część terenu, na który spadną. Okręty z daleka dostrzegą nadlatujące pociski tego rodzaju, wystarczy minimalna zmiana kursu albo prędkości, by przestały one stanowić zagrożenie, przelatując w odległości milionów kilometrów, ale instalacje znajdujące się na stałych orbitach, które bez problemu da się przeliczyć, stanowiły naprawdę łatwe cele, i to już od momentu, w którym człowiek wyniósł w kosmos pierwszą broń.
— Do wszystkich jednostek — rozkazał Geary. — Zwrot na sterburtę, siedem dwa stopni, dół zero trzy stopni, czas jeden sześć.
Wykonanie tego rozkazu sprawi, że wszystkie okręty zmienią jednocześnie kurs i flota, zachowując dotychczasowe ustawienie, poleci w zupełnie innym kierunku, tak by tarcze monetopodobnych formacji znów były skierowane czołami do przodu.
Desjani już po kilku sekundach przeanalizowała rozkaz.
— Rozważa pan przejście przez dwa punkty skoku, polecimy albo na Branwyna, albo na Tnegu.
— Chcę, żeby Syndycy tak właśnie odebrali nasze intencje — wyjaśnił Geary wstając. — Jesteście gotowe na następną odprawę?
— Jeśli pan jest w stanie stawić czoło tym ludziom, ja tym bardziej — odparła.
Desjani podążyła za Gearym, aby opuścić mostek, ale gdy mijali Rione, ta też wstała i znalazła się pomiędzy komodorem a jego podwładną.
— Zamierzasz pojawić się na odprawie osobiście? — zapytał zaskoczony Geary. Wciąż skupiał się na przemyśleniu kolejnych posunięć.
— Być może — odparła Rione lodowatym tonem. — Chciałabym dowiedzieć się z pierwszej ręki, co planujesz, chyba że to tajemnica.
— Nie ma sprawy.
Przez całą drogę do sali odpraw Rione szła u jego boku. Desjani postępowała za nimi w milczeniu.
— Zamierzam poinformować wszystkich, że chcę odciągnąć okręty Syndykatu od wrót hipernetowych. Musimy przeprowadzić to w taki sposób, żeby wróg myślał, iż naszym celem jest przelot do kolejnego punktu skoku w tym systemie i jak najszybszy odlot.
— A nie zamierzałeś tego zrobić naprawdę? — naciskała Rione.
— Cóż, jeśli odciągniemy syndycką flotyllę na wystarczającą odległość, będziemy mogli wykorzystać wrota hipernetowe. Jeśli nie zdołamy, nie pozostanie nam nic innego niż skok.
— I naprawdę uważasz, że zaryzykują pozostawienie wrót niestrzeżonych? — Rione nawet nie próbowała ukrywać sceptycyzmu.
— Jeśli tego nie zrobią, zawsze możemy skoczyć na Branwyna.
Sala odpraw została już wirtualnie powiększona przez oprogramowanie holokonferencyjne, większość dowódców znajdowała się na swoich miejscach. Gdy Geary zasiadał na swoim fotelu u szczytu stołu, nad wieloma głowami obecnych widział dymki z ostrzegawczymi znakami, które miały mu przypomnieć o opóźnieniach w dyskusji, jakie mogą wystąpić ze względu na duże rozśrodkowanie jednostek floty.
— Witajcie na Lakocie — zagaił Geary, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że musi rozpocząć tę naradę w zupełnie inny sposób. — Wygląda na to, że znów przechytrzyliśmy Syndyków.
— Dlaczego nie kierujemy się wprost na wrota hipernetowe? — zapytał bez ogródek kapitan Casia.
To ustawiczne przerywanie przez Casię zaczynało męczyć Geary’ego, dlatego wstał i wbił weń groźne spojrzenie, którego nie odwrócił, dopóki kapitan nie zaczął się nerwowo wiercić.
— Zamierzam to wyjaśnić w najbliższym czasie — oświadczył komodor tak bardzo wypranym z emocji tonem, na jaki go było stać — o ile pozwoli mi pan przedstawić plany, zamiast komentować coś, o czym jeszcze pan nie wie. Czy to jasne, kapitanie Casia?
— Ja tylko…
— Czy wyraziłem się dostatecznie jasno, kapitanie Casia? Czy zrozumiał pan, co powiedziałem? — O, tak. Tak postąpiłby Black Jack. I John Geary czuł się z tym naprawdę dobrze. Musiał się jedynie pilnować, żeby nie dotrzeć do punktu, którego sam nigdy by nie przekroczył.
— Zrozumiałem… — Twarz Geary’ego stężała i Casia dodał: — Sir!
— Dziękuję. — Siadając, komodor spróbował podjąć mowę w miejscu, w którym mu przerwano. — Zastaliśmy w tym systemie niewielkie siły Syndykatu, ale posiadają one wystarczającą siłę ognia, by bez problemu zniszczyć wrota hipernetowe, gdybyśmy zdecydowali się na szarżę w ich kierunku w czasie, gdy pozostają na pozycjach. I dopóki ich nie opuszczą, nie mamy co marzyć o skorzystaniu z wrót.
Wskazał na wyświetlacz, gdzie pojawiły się symbole obrazujące ustawienie floty Sojuszu i długa łukowata linia przecinająca system Lakota na dwie niemal identyczne części, a zarazem łącząca dwa punkty skoku. — Jeżeli nie uda nam się odciągnąć Syndyków od wrót hipernetowych, skorzystamy ponownie z punktu skoku. W takim wypadku naszym kolejnym celem będzie Branwyn. — Po tych słowach zauważył, że ludzie się uśmiechają; Branwyn to był kolejny krok przybliżający ich do przestrzeni Sojuszu. — Chcę jednak zafundować Syndykom trochę niepewności, więc nie obierzemy właściwego kierunku od razu, niech myślą, że naszym celem będzie Tnegu.
— Oni za nic nie opuszczą wrót — zauważył Tulev. — Syndykat na pewno wydał wyraźne rozkazy, żeby uniemożliwiono nam skorzystanie z nich, i to za każdą cenę.
— Prawdopodobnie — przyznał Geary. — Ale istnieje taka szansa, jeśli uznają, że naprawdę kierujemy się do punktu skoku, i dostrzegą okazję zdobyczy, która wyda im się warta ruszenia za nami.
Zauważył, że siedząca w głębi kapitan Tyrosian nagłe się wzdrygnęła. Ostatnim razem gdy Geary potrzebował przynęty, padło właśnie na okręt z eskadry pomocniczej. Z pewnością znacznie mniej spodoba jej się pomysł, żeby tym razem użyć do tego celu wszystkich czterech okrętów.
Geary zmienił tryb wizyjny hologramu unoszącego się nad stołem, robiąc powiększenie wizerunku floty Sojuszu.
— Syndycy zauważą na pewno, że zgrupowanie Echo Pięć Pięć składa się głównie z jednostek pomocniczych i poważnie uszkodzonych okrętów wojennych. Z tego właśnie względu formacja ta została przeze mnie umieszczona na tyłach floty. W czasie przelotu przez ten system zgrupowanie Echo Pięć Pięć zacznie powoli tracić kontakt z resztą floty, za którą nie będzie mogło nadążyć.
— Jak bardzo musi pozostać w tyle? — zapytała kapitan Midea. Jej nastawienie nieznacznie się zmieniło, co nie uszło uwagi Geary’ego. Jeśli nie czuła zagrożenia, robiła się naprawdę irytująca, ale wystarczyło, że na horyzoncie pojawiał się wróg, i już zaczynała zachowywać się znacznie bardziej profesjonalnie, wyglądało nawet na to, iż walka pochłania ją bardziej niż knowania przeciw komodorowi.
— Zgrupowanie Echo Pięć Pięć pozostanie w strefie wsparcia reszty floty — zapewnił ją Geary.
— Skoro tak, Syndycy na pewno nie połkną przynęty — zaprotestowała Midea. — Musimy znaleźć się tak daleko od głównych sił, żeby pomyśleli, że odsiecz nie nadejdzie na czas.
Duellos zmierzył Mideę badawczym wzrokiem, Casia spojrzał na nią z gniewem, a kapitan Cresida jedynie przytaknęła.
— Kapitan Midea ma rację, sir.
Geary pokręcił głową.
— Nie mogę aż tak ryzykować…
— Paladyn może walczyć — naciskała Midea. — Dołączcie go do Oriona, Dumnego i Wojownika. Dodajcie okręty z siódmego dywizjonu pancerników, a będziemy mieli siedem okrętów tej klasy w zgrupowaniu. To powinno wystarczyć do pokonania flotylli wroga.
Komandor Yin z Oriona patrzyła na Mideę z nie dającym się ukryć przerażeniem w oczach. Dowódca Dumnego pokręcił głową przepraszająco.
— Nie mamy jeszcze pełnej zdolności bojowej. Podobnie jak Wojownik.
— Wojownik jest już w pełni sprawną jednostką — sprostował komandor Suram.
Geary spojrzał na komandora z uznaniem, naprawdę zaskoczony jego postawą, i nie opuścił wzroku, dopóki Suram nie zrozumiał jego intencji.
— Od kiedy to flota Sojuszu potrzebuje miażdżącej przewagi do wygrania bitwy? — zapytała Midea. — Wojownik jest gotowy do walki, więc jeśli nawet odpadną Orion i Dumny, nadal będziemy mieli niemal połowę jednostek wyższych klas posiadanych przez Syndyków. A flota Sojuszu bez problemu pokona dwukrotnie silniejszego wroga — odwróciła oskarżycielski wzrok w stronę Geary’ego. — Black Jack pokonał dziesięciokrotnie większe siły.
Czyżby naprawdę przewaga Syndyków na Grendelu wynosiła dziesięć do jednego? Dziwne, że nie zapamiętał tak ważnych rzeczy, a jedynie zupełnie niepotrzebne szczegóły samego starcia.
Geary zdał sobie nagłe sprawę, że Midea mogłaby być wrzodem na tyłku każdego dowódcy floty, nie tylko jego. Kiedy nie miała możliwości walki z wrogiem, robiła się trudna i wyzywająca, a kiedy dostrzegała szansę na walkę, natychmiast chciała ruszać do frontalnego ataku. Nie mógł zakwestionować jej odwagi, ale taki pęd do wojaczki bez względu na okoliczności nie należał do zalet oficera. Zastanawiał się, jak Numos zdołał ją okiełznać.
Czy szansa na skorzystanie z wrót hipernetowych warta była utraty jednej lub nawet dwu jednostek pomocniczych? Z drugiej strony, jeśli flota odleci stąd tymi wrotami, nie będzie już potrzebowała kolejnych uzupełnień paliwa i amunicji.
Do licha, skoro jest bliski uznania, że poświęcenie jednostek pomocniczych jest dobrym pomysłem, po co ma do nich dołączać trzy w pełni sprawne pancerniki z siódmego dywizjonu? Dlaczego nie pozostawić osamotnionych przetwórni i uszkodzonych okrętów na pastwę wroga i nie uciec z resztą floty w czasie rzezi?
Geary pokręcił głową.
— Zamierzam odciągnąć Syndyków od wrót, ale nie pozwolę przy tym na zniszczenie jednostek pomocniczych albo uszkodzonych okrętów ze zgrupowania Echo Pięć Pięć. Musimy im zapewnić wystarczającą osłonę.
— Marynarze Sojuszu są gotowi oddać życie za ojczyznę — naciskała kapitan Midea, ale jej słowom towarzyszyły spojrzenia świadczące o tym, że jednak nie wszyscy są chętni do umierania, jeśli nawet są na to gotowi.
— A ja wolałbym — podkreślił Geary — aby każdy Syndyk, który zapragnie polec w walce, uzyskał na to szanse. — Na twarze dowódców wypełzły uśmiechy oznaczające ulgę. Zatem po tym wszystkim co zrobił, jak poprowadził tę flotę, wciąż było całkiem sporo ludzi dopuszczających do siebie myśl, że byłby w stanie poświęcić bezbronne okręty. — Przeprowadziłem szereg symulacji, aby sprawdzić wszystkie możliwe wyniki, i w chwili obecnej mogę się zgodzić jedynie na trzy minuty świetlne dystansu pomiędzy zgrupowaniem Echo Pięć Pięć a resztą floty.
— Czy Paladyn może dołączyć do formacji? — zapytała kapitan Midea. — Dwa pozostałe okręty z mojego dywizjonu już do niej należą.
Geary zwrócił się do kapitana Zdobywcy.
— Jest pan oficerem dowodzącym dywizjonu, w którego skład wchodzi aktualnie Paladyn. Jakie jest pańskie zdanie na ten temat?
Casia obrzucił Mideę grobowym spojrzeniem.
— Uważam, że Paladyn może dołączyć do Oriona i Dumnego.
— Kapitanie Mosko? — Geary zwrócił się teraz do dowódcy zgrupowania Echo Pięć Pięć. — Czy potrzebuje pan Paladyna?
Mosko wzruszył ramionami.
— Czy potrzebuję? Nie. Ale Niestrudzony, Śmiały i Nieposłuszny z radością powitają bratnią jednostkę w swoich szeregach i pod moim dowództwem. — Postawił akcent na ostatnie trzy słowa, co sprawiło, że Midea spojrzała na niego nienawistnie spod na wpół przymkniętych powiek. Ale nie wyraziła sprzeciwu.
— A co ze Zdobywcą? — zapytał kapitan Duellos niewinnym tonem. — Jeśli on też dołączy do zgrupowania Echo Pięć Pięć, połączymy tym sposobem trzeci dywizjon pancerników, aby znów mógł walczyć razem.
Gdyby wzrok mógł zabijać, kapitan Casia w tym momencie położyłby trupem Duellosa.
— Zdobywca powinien pozostać na dotychczas zajmowanej pozycji, aby… koordynować działania z dowództwem floty.
Geary spojrzał na niego, próbując jednocześnie zdecydować, czy dołączenie tylu zakał do trzeciego dywizjonu pancerników i utworzenie z nich jednej formacji przyniesie mu coś więcej niż tylko dodatkowe problemy czy też wręcz przeciwnie, tym sposobem pozbędzie się wreszcie napastliwego buntownika. Ale w jednym Duellos miał rację: odsyłanie Paladyna do zgrupowania Echo Pięć Pięć przy jednoczesnym zatrzymaniu Zdobywcy w Echo Pięć Cztery nie miało sensu.
Nie. Jeśli odeślę tam Casię, będę musiał cały czas mieć na niego oko, a to zbytnio odciągałoby mnie od ważniejszych zadań.
Kapitan Mosko zmarszczył brwi.
— Jeśli kapitan Casia dołączy do naszego zgrupowania, może dojść do pewnych zawirowań w łańcuchu dowodzenia Pięć Pięć.
Geary przytaknął jego słowom wdzięczny, że znalazł się kolejny argument na odrzucenie kuszącej propozycji Duellosa.
— To prawda. Nie wolno nam także dopuścić do tego, by formacja Echo Pięć Pięć stała się zbyt mocna. To mogłoby zniechęcić Syndyków. Paladyn powinien załatwić sprawę ich przewagi liczebnej. Czy są jeszcze jakieś pytania?
— A co z Syndykami, którzy pozostali na Ixionie? — zapytał komandor Neeson z Zajadłego. Może nie była to najbardziej paląca kwestia, ale niepokoiła wielu. — Cztery pancerniki i cztery okręty liniowe. Jeszcze się tutaj nie pojawili, ale z pewnością niedługo to nastąpi.
— Na razie czekają — oznajmił kapitan Tulev. Wszyscy na niego spojrzeli, oczekując wyjaśnień. Stary kapitan wzruszył ramionami i kontynuował beznamiętnym tonem: — Lakota nie była miejscem, w którym spodziewano się nas zobaczyć. Zgadza się? Dlatego będą się spodziewali, że przylecieliśmy tutaj tylko po to, by zaraz zawrócić na Ixion i tym sposobem zmylić pościg.
Duellos poparł tę opinię.
— Zatem będą czekali.
— Tak — potwierdził Tulev. — Skok tutaj trwa pięć i pół dnia, tyle samo potrzeba, by wrócić. Zatem muszą czekać co najmniej dwanaście dni. Jeśli w tym czasie nie pojawimy się na Ixionie, skoczą za nami.
— To powinno dać nam czas na zgubienie ich z ogona — wtrąciła kapitan Cresida.
— Doprawdy? Mamy syndycka flotyllą strzegącą wrót hipernetowych. Mamy też sporo syndyckich instalacji wokół zamieszkanej planety. Jeśli dokonamy skoku, wiadomość o tym dotrze do pościgu, jeśli zostaniemy, żeby zrobić porządek w systemie, dopadną nas tutaj.
— Mogą też czekać na posiłki, które powinny do nich dołączyć na Ixionie — zaprotestował kapitan Badaya.
Tulev zmarszczył brwi, ale po chwili przytaknął.
— To prawda. Jednakże tak czy inaczej pojawią się tutaj, tyle że nie tuż za nami.
— I to jest dobra wiadomość — ucieszył się Geary. — Nie możemy zapominać o tamtych siłach Syndykatu, ale nie wiemy też, kiedy one się tutaj pojawią. W każdym razie powinniśmy do tego momentu oddalić się, i to znacznie, od punktu wyjścia z Ixiona. Czy są jeszcze jakieś pytania?
Tym razem odezwała się kapitan Tyrosian. Mówiła z wyraźną niechęcią, jakby nie chciała zwracać uwagi pozostałych oficerów na stan jednostek znajdujących się pod jej rozkazami.
— Znów zaczyna nam brakować pierwiastków śladowych, ale mamy już sporą liczbę ogniw paliwowych i amunicji gotowych do rozesłania.
— Czy możemy zaryzykować przeprowadzenie uzupełnień, skoro mamy Syndyków na karku? — zapytał Tulev.
Geary nacisnął kilka klawiszy i sprawdził ponownie stan wszystkich okrętów floty. Nie był idealny, ale zadowalający.
— Proszę rozdysponować wszystkie zapasy ogniw paliwowych i amunicji pomiędzy okręty zgrupowania Echo Pięć Pięć — rozkazał. — To może dać wam usprawiedliwienie, dlaczego zostajecie w tyle za głównymi siłami, i być może zadziała jako dodatkowy wabik na Syndyków. Kapitanie Tyrosian, wysłałem dwie eskadry niszczycieli, aby przejęły wrogie masowce z urobkiem wywożonym z tutejszych kopalń, które znalazły się w pobliżu naszego wektora lotu. Mam nadzieję, że uda nam się je zająć i przenieść zawartość ich ładowni na wasze okręty.
Miał nadzieję, że tym zamknął dyskusję, ale odezwała się kapitan Midea.
— Kapitanie Geary, jeśli chce pan uczynić ze zgrupowania Echo Pięć Pięć naprawdę łakomy kąsek, proszę dołączyć do nas osobiście, i to w taki sposób, żeby wróg się o tym dowiedział. Nic tak bardzo ich nie podnieci jak możliwość wyeliminowania samego Black Jacka Geary’ego.
W tych słowach było wiele prawdy. Zwłaszcza że właśnie poprosił innych, by ryzykowali swoje życie w charakterze przynęty. Z drugiej strony Nieulękły miał na swoim pokładzie klucz hipernetowy. Wielu ludzi nadal o tym nie wiedziało, ale Geary był tego aż nadto świadom. Musiał pozostać na pokładzie Nieulękłego. Tylko czy klucz hipernetowy jest wystarczającą wymówką? Nie chodziło wcale o to, że Nieulękły był bezpieczniejszym miejscem niż jakakolwiek inna jednostka znajdująca się w ariergardzie floty, raczej o to, że ten liniowiec, jak i jego załoga były wszystkim, co Geary znał i do czego się przyzwyczaił w tym obcym, późniejszym o sto lat świecie. Być może była to jego największa słabość, ale naprawdę nie chciał po raz kolejny przechodzić wewnętrznego chaosu wynikającego z przenosin i przyzwyczajania się do nowego otoczenia, a już na pewno nie zamierzał tego robić w obliczu nadchodzącej bitwy i nawału prac, jakie miał przed sobą. Dwa istotne powody do pozostania na pokładzie Nieulękłego, o jakich nie miał najmniejszego zamiaru rozmawiać ze swoimi ludźmi.
— Dziękuję za pani sugestie, kapitanie Midea, ale wydaje mi się, że najrozsądniej będzie dowodzić flotą z pokładu Nieulękłego lecącego w głównym zgrupowaniu.
Ku jego zdumieniu po twarzy Midei przemknął szybki, ale zauważalny wyraz tryumfu, jakby powiedział coś, na co czekała.
— Czy flota może być dobrze dowodzona przez człowieka, który podejmuje decyzje na podstawie złych przesłanek?
Desjani przesłała Midei zabójcze spojrzenie.
Geary pokręcił głową.
— Czy może mi pani wyjaśnić sens tych słów, kapitanie Midea?
Odpowiedzi towarzyszyło lekkie wzruszenie ramion.
— Mamy świadomość, że istnieją ważne powody, dla których nie zechce pan opuścić tej jednostki — oznajmiła kapitan Midea, mówiąc o liniowcu w taki sposób, jakby chciała dać do zrozumienia, że nie o niego tu chodzi.
Desjani wściekła się nie na żarty i Geary już wiedział, co Midea miała na myśli. Teraz, w odpowiedzi na czytelną insynuację, albo Geary, albo Desjani powinni odnieść się do plotek o ich rzekomym romansie.
— Nie pozwolę… — Głos Desjani był równie rozpalony jak jej twarz.
— Kapitanie Midea, czy pani wie o czymś, o czym ja nie mam pojęcia? — Głos Wiktorii Rione był zimny jak lód. — Czy też chodziło pani o moją osobę?
Może i kapitan Midea przypominała syndyckiego DONa, kiedy patrzyło się na jej nienaganny mundur i butne zachowanie, ale współprezydent Rione górowała nad nią zarówno chłodem autorytetu, jak i wyniosłością, które Geary zapamiętał z ich pierwszego spotkania. Słowo „zastraszająca” nie oddawało całości wrażenia, jakie towarzyszyło Rione w takich sytuacjach.
Najwidoczniej kapitan Midea odebrała to w identyczny sposób, bowiem szukała nerwowo sposobu, który pozwoliłby jej wycofać się z niefortunnych sugestii. Casia spojrzał na nią w charakterystyczny sposób, jak dowódca na podwładnego, który właśnie totalnie spieprzył sprawę. Ku niezadowoleniu Geary’ego jego najbliżsi poplecznicy w oficerskim gronie, Duellos, Tulev i Cresida, także milczeli, owszem — obserwując porażkę Midei z wyrazem niezdrowej satysfakcji na twarzach, ale i nie zamierzając zmienić tematu, mimo że jego kontynuowanie mogło jedynie otworzyć kolejne pola konfliktu.
Na szczęście wtrącił się kapitan Badaya, przemawiając tonem nauczyciela mówiącego o czymś, o czym jego uczniowie powinni doskonale wiedzieć.
— Wszyscy oficerowie we flocie zdają sobie sprawę z tego, że kapitan Geary utrzymuje znakomite służbowe stosunki z oficerem dowodzącym okrętem flagowym. To bardzo ważny i przynoszący wiele korzyści układ. I jest dla mnie absolutnie zrozumiałe, dlaczego kapitan Geary tak niechętnie podchodzi do pomysłu zrywania tych więzów i odbudowywania ich na innej jednostce, zwłaszcza że znajdujemy się we wrogim systemie gwiezdnym tuż przed bitwą.
Badaya wypowiedział swoje oświadczenie w taki sposób, jakby to była prawda objawiona, z którą nie można dyskutować. Zaoferował też Midei wyjście, z którego natychmiast skorzystała.
— Oczywiście, oczywiście. Wyrażałam jedynie troskę, że w tej sytuacji nasz głównodowodzący nie wykorzystuje do maksimum swojego potencjału, ale zgadzam się w pełni z tezą, że nie mamy w tej chwili czasu na przeprowadzanie zmian.
Wydawało się, że wszyscy obecni odetchnęli z ulgą, ale w tym samym momencie Geary zauważył, że lodowate spojrzenie Rione znów jest wymierzone w Mideę. Patrzył w stronę Wiktorii, mając nadzieję, że dostrzeże jego błagalny wzrok i odpuści. Rione jednak obdarzyła go podobną dawką chłodu, jak zawsze w takich sytuacjach, ale na szczęście zmilczała.
— To wszystko na ten temat — wtrącił szybko Geary. — Znajdujemy się w odległości siedmiu dni lotu od punktu skoku na Branwyna i tam właśnie się udamy, jeśli Syndycy nie dadzą się złowić na naszą przynętę. A na razie obserwujmy wydarzenia i bądźmy czujni.
Niemal wszystkie hologramy zniknęły w jednej chwili, tylko Badaya pozostał sekundę dłużej, żeby przesłać Geary’emu porozumiewawcze spojrzenie. Mając nadzieję, że Desjani nie dostrzegła tego gestu, odwrócił się w jej kierunku, ledwie wizerunek Badayi rozpłynął się w powietrzu.
— Tak mi przykro, kapitanie Desjani.
— To nie pana wina, sir — odparła ciepłym głosem. — Za pozwoleniem, muszę wracać na mostek. — Wymaszerowała szybkim krokiem, sztywniejąc, kiedy mijała Rione.
W tym momencie w sali prócz Geary’ego znajdowali się tylko Wiktoria i wirtualna sylwetka kapitana Duellosa. Kapitan ukłonił się z szacunkiem Rione, a potem odwrócił do komodora.
— Przepraszam. Chyba nieco skomplikowałem panu życie.
— Tak. Zauważyłem. Ale proszę nie zapominać, że kiedy zginę, a panu przypadnie w udziale dowodzenie tą flotą, mój duch będzie ryczał ze śmiechu, kiedy zajmie się pan dyscyplinowaniem tych ludzi.
Duellos uśmiechnął się dyskretnie.
— Zapamiętam to sobie. Świadomość, że pański duch obserwuje moje poczynania, będzie mi niezwykle pomocna, nawet jeśli te obserwacje posłużą wyłącznie jego rozrywce. — Uśmiech został zastąpiony spojrzeniem pełnym zatroskania. — Czy nie uważa pan, że tutaj jest za spokojnie?
— Skoro pan o tym wspomina… Tak, uważam — przyznał Geary. — Zastanawiam się tylko, czy nie jest tak dlatego, że spodziewaliśmy się wielkich problemów, które nie nadeszły.
— Jak dotąd. — Duellos pohamował jego optymizm. — Mam przeczucie, że nasze problemy w tym systemie nie ograniczą się jedynie do utarczek na odprawach floty.
— Jesteśmy w stanie poradzić sobie ze wszystkim — przypomniał mu Geary. — Mimo to też jestem nieco zaniepokojony. A skoro mowa o kłopotach, zna pan jakiś dobry powód, który posłużyłby do usunięcia kapitan Midei z zajmowanego stanowiska?
— Hmm… — Duellos się zawahał. — Midea była zastępcą Numosa, zanim otrzymała nominację na kapitana i przejęła dowodzenie Paladynem. Może pan pamięta, wspominałem kiedyś, że Numos potrafił ją krótko trzymać. Może więc warto by zapytać jego?
— Nie, dziękuję. Wątpię, żebym uwierzył choć w jedno słowo, które wypowie ten człowiek. Do diabła, przecież on może jej wciąż wysyłać wiadomości.
— To możliwe… — Duellos przerwał na moment, zastanawiając się nad czymś. — Numos mógłby nakłonić Mideę do takich zachowań. Mam tylko nadzieję, że nie nakłania jej do niczego gorszego niż pyskówki.
— Tak. To coś, czego powinniśmy się obawiać, chociaż prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, jak moglibyśmy czemuś takiemu przeciwdziałać, gdyby było faktem. — Geary spojrzał z troską na Duellosa. — Na wszelki wypadek proszę na następnej odprawie powstrzymać się od wyśmiewania się z kolegów.
Duellos roześmiał się, zasalutował i zniknął.
Rione, nadal siedząc w swoim fotelu, odwróciła się do Geary’ego niewzruszona, jakby nic się nie wydarzyło.
— Powinieneś mi pozwolić na rozprawianie się z takimi ludźmi jak ta Midea. Nie jestem oficerem floty i nie muszę dyskutować o jej ruchach na każdej odprawie, ale jeśli ktoś zechce zabawiać się w polityka, chętnie zatoczę parę kręgów wokół niego.
Przemyślał jej ofertę i skinął głową.
— Zgoda.
— Na twoim miejscu martwiłabym się raczej wysyłaniem jej w miejsce, w którym będzie trudniejsza do kontroli — dodała Rione. — Jak wspomniał kapitan Duellos, albo tak nasiąknęła zachowaniami swojego mentora Numosa, albo ktoś inspiruje ją do takich szalonych działań. Zauważ, że od czasu gdy zamknęliśmy Numosa, robiła się na odprawach coraz bardziej agresywna i kłótliwa.
— Myślisz, że ona zachowuje się w ten sam sposób na swoim okręcie?
— Jestem tego pewna. Nie powinieneś jej przydzielać do innej formacji. To osoba, która może działać wbrew wydanym rozkazom. Jestem pewna, że może pociągnąć za sobą kilka innych jednostek.
Ta uwaga Rione przeniosła temat ich rozważań z kategorii „kłopoty” do kategorii „wielki problem”.
— U licha, możesz mieć rację. Chciałbym… — Kolejne słowa nie mogły mu przejść przez gardło.
Ale Rione doskonale wiedziała, co miał na myśli.
— Chciałbyś, żebym powiedziała to podczas odprawy? Tej samej odprawy, na której dałeś mi wyraźny znak, żebym usiadła na tyłku i milczała.
— Nie chciałem, żebyś siedziała na tyłku i milczała!
— Dawałeś mi do zrozumienia, że mam zamilknąć — oświadczyła Rione niezwykle spokojnym, ale i pozbawionym jakiegokolwiek ciepła głosem. — Nie mam o to pretensji. To mogło cię postawić pomiędzy czarną dziurą a wybuchem supernowej.
— Dlaczego? — zapytał Geary, zastanawiając się, w której roli widziała się Wiktoria.
— Gdybym opowiedziała się przeciw przeniesieniu okrętu Midei do innego zgrupowania, bez względu na to, jaką podjąłbyś później decyzję, wyszłoby, że ja, paskudny polityk, mam na ciebie zbyt duży wpływ. — Rione machnęła ręką ze złością. — A gdybym w ogóle nie przemówiła, nie spojrzałbyś na tę sprawę z innej, kto wie, czy nie cenniejszej perspektywy.
Geary zamyślił się.
— Czyż nie do tego dążą moi przeciwnicy we flocie? Do wbijania klinów pomiędzy mnie a ludzi, którzy służą mi dobrą radą? Jesteś tego doskonałym przykładem. Co mam począć w sprawie plotek rozsiewanych tylko dlatego, że tak dobrze nam się współpracuje z Desjani? Jak mam im przeciwdziałać?
— Chodzi ci o kapitan Desjani czy o mnie? — Pytanie Rione znów przepełniał chłód.
— O was obie! Ona jest kapitanem mojego okrętu flagowego, a ty jesteś moim doradcą i… no…
— Kochanką. To chyba najodpowiedniejsze określenie. Jeśli nazwiesz mnie swoją metresą, przyrzekam, że tego pożałujesz.
— Ostrzeżenie zostało przyjęte. Zatem co mi sugerujesz?
— Upewnij się, iż twoje zachowania wobec kapitan Desjani są tak czyste, że nie będą mogły posłużyć do powstania plotek, w które uwierzy choć jeden rozsądny człowiek. Zakładam, że co najmniej kilku takich znajdzie się w gronie dowódców tej floty? Jeśli chodzi o moją osobę, nadal podkreślaj swoją niezależność ode mnie na forum publicznym. Możesz mi wierzyć, że nie byłam jedyną osobą, która zauważyła twój rozkaz zamykający mi usta.
— Ja nie…
— Jestem też pewna, że większość z tych, którzy to widzieli, podzieliła mój punkt widzenia. — Jeden z kącików ust Wiktorii powędrował w górę. — Dowód na to, że mnie zdominowałeś, powinien ci pomóc w uspokojeniu tych oficerów, którzy do tej pory uważali, że mam na ciebie zbyt wielki wpływ.
— Zdominowałem cię? — Geary nie potrafił powstrzymać się od śmiechu. — Tego jednego chyba nie można o mnie powiedzieć.
Rione uniosła brew.
— Nie należysz do osób, które można zdominować — dodał Geary.
— Wreszcie się czegoś o mnie dowiedziałeś — podsumowała oschle.
— Dostałem kilka lekcji na ten temat — usprawiedliwił się Geary. — Chyba powinienem udać się na mostek i przejrzeć najnowsze raporty o stanie floty. Może też przeprowadzę kilka kolejnych symulacji.
— Dlaczego na mostku? Przecież równie dobrze możesz zrobić to w swojej kajucie.
— To prawda. — Przyjrzał się jej uważniej, nie rozumiejąc, dlaczego mu o tym przypomniała. — Ty też tam idziesz?
Rione wzruszyła ramionami.
— Być może. Ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
— Jeśli ktoś znajdzie kapitan Mideę z nożem w plecach, chyba wiem, do kogo będą należały odciski na trzonku i pozostawione DNA — zażartował Geary, starając się rozładować niezrozumiałe napięcie, jakie znów pojawiło się między nimi.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
— Jeśli to ja ją zabiję, na narzędziu zbrodni nikt nie znajdzie odcisków palców ani śladów DNA, John. Możesz być tego pewien.