Jak miewa się kapitan Falco? — zapytał Geary absolutnie obojętnym tonem, jakim powinien wyrażać się każdy oficer, pytając o stan zdrowia kolegi. Nie chciał, by ktokolwiek mógł powiedzieć, że nabija się z szalonego oficera.
Lekarz floty spoglądał na niego z ekranu, marszcząc lekko brwi.
— Czuje się szczęśliwy.
Oznaczać to mogło tylko jedno: Falco nadal pozostawał w objęciach szaleństwa. Gdyby dotarł do niego choć cień świadomości, że przebywa aktualnie w więziennym areszcie, zamiast dowodzić flotą, byłby z pewnością wściekły.
— Próbowaliście go z tego stanu wyciągnąć?
— Staramy się utrzymać go w stanie stabilnym — odparł lekarz. — Takie otrzymaliśmy rozkazy i takie też są procedury, jeśli nie ma możliwości kontaktu z kimś spokrewnionym, kto mógłby zdecydować o warunkach terapii. Staramy się nie dopuszczać do pogorszenia stanu pacjenta i pilnujemy, żeby nie zrobił sobie krzywdy w napadzie szału. Kapitan spędza większość czasu na planowaniu następnych kampanii i nadzorowaniu administracyjnych potrzeb wirtualnej floty, do której daliśmy mu dostęp.
— Ostatnim razem, kiedy sprawdzałem, konsylium lekarskie wciąż przeprowadzało badania oceniające stan pacjenta. Czy może mi pan już powiedzieć, jakie mamy szanse na wyleczenie kapitana Falco? — zapytał Geary, choć prawdę powiedziawszy, niespecjalnie miał ochotę na poznanie prawdy.
— Proszę o chwileczkę cierpliwości, sprawdzę jego kartotekę. — Postać lekarza zniknęła z ekranu, zastąpił ją obraz kontrolny przedstawiający grupę medyków w akcji. Geary robił wszystko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi zachowaniem rozmówcy, jakże bardzo przypominającym mu praktyki łapiduchów wobec chorych z jego czasów, a kto wie, czy nie na przestrzeni ostatnich kilku tysięcy lat.
Wreszcie doktor pojawił się znów na ekranie.
— Istnieje szansa na wyleczenie. Ale niewielka, jeśli mogę wyrazić swoją opinię. I raczej tylko w odniesieniu do niektórych symptomów. — Lekarz co rusz zmieniał zdanie. — Możemy stopniowo ograniczać omamy dręczące kapitana Falco, ale z tego co wyczytałem w historii choroby, pacjent cierpiał na nie na długo przed tym, zanim do nas trafił. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że tkwił w złudzeniach od tak dawna, iż jego świadomość może nie przyjmować nawet niewielkich korekt, które stanowią podstawę terapii.
— Cierpiał na tę chorobę na długo przedtem? Twierdzi pan, że przypadłość kapitana Falco rozwinęła się podczas jego pobytu w obozie jenieckim?
— Nie, nie… — Doktor poprawił komodora z typową nonszalancją charakteryzującą rozmowę specjalisty z kimś, kto nie ma pojęcia o medycynie, a usiłuje zgłębić jej tajniki. — Chodzi o naprawdę długi czas. Według mnie, kapitan Falco wykazywał pierwsze symptomy, zanim został schwytany przez Syndyków, jeszcze w czasach gdy dowodził flotą Sojuszu i twierdził, że zdoła wygrać dla nas tę wojnę. Ta choroba jest znacznie powszechniejsza, niż się panu wydaje. — Doktor pouczył Geary’ego, najwyraźniej zapominając, że rozmawia z dowódcą floty.
— Doprawdy? — zapytał Geary.
— O, tak. Te przypadki były tak częste, że kilkadziesiąt lat temu nadano im nawet osobną nazwę.
— Nazwę?
— Oczywiście! Nazywamy taką przypadłość kompleksem Geary’ego… — Lekarz przerwał, zmrużył badawczo oczy, po czym pochylił się do kamery. — To pan, nieprawdaż?
— Z tego co wiem, tak. — Geary zaczął się zastanawiać, u ilu oficerów floty zdiagnozowano podczas tej wojny kompleks nazwany jego imieniem.
Zamyślony doktor spoglądał na Geary’ego, jakby ten miał lada moment oszaleć.
— Cóż, w takim razie pan najlepiej powinien się orientować, o czym mówię.
Geary wybuchnął śmiechem, ale szybko się opanował. Mógł sobie wyobrazić, co Wiktoria Rione powiedziałaby w tym momencie, i częściowo miałaby rację. Jemu także wydawało się, że jest najlepszym dowódcą tej floty. Z drugiej jednak strony miał to przekonanie, ponieważ ciągnąca się za nim legenda umożliwiała trzymanie marynarzy w ryzach, a wyszkolenie, jakie odebrał w przeszłości, pozwalało na odnoszenie błyskotliwych zwycięstw. Na pewno nie polegał na wyolbrzymionym poczuciu własnej wielkości czy też wierze, że jest jedynym człowiekiem zdolnym do prowadzenia tej floty. I na pewno nie starał się dorównać Black Jackowi.
Nie jestem taki jak kapitan Falco i nawet nie chcę być jemu podobny. I na tym zasadza się różnica, która nas dzieli i która jest powodem, że chcę z nim porozmawiać.
— Być może, doktorze — wzruszył ramionami. — Tylko że ja nie chcę dowodzić tą flotą, ale muszę. Nie pozostawiono mi wyboru. Byłem najstarszym oficerem i na mnie spoczywał obowiązek…
Lekarz pokiwał głową w charakterystyczny sposób, jakby chciał pocieszyć pacjenta.
— Oczywiście. Wszyscy to mówią. Obowiązek… Ocalenie Sojuszu… I tak dalej.
Geary westchnął, ta niezbyt wygodna rozmowa przestała mu się podobać.
— Moim obowiązkiem było uratować życie tych ludzi, doktorze. Jeśli zajrzy pan do kartotek floty, zauważy pan na pewno, że byłem najstarszym oficerem, i to z naprawdę znaczną przewagą nad pozostałymi. — Mianowano go kapitanem przeszło sto lat temu. Oczywiście pośmiertnie, już po bitwie na Grendelu, ale regulamin floty nie precyzuje, że to była jakakolwiek przeszkoda. Skoro wrócił między żywych, wysługa lat się liczyła. — Czy mogę zlecić leczenie kapitana Falco? Przywrócenie go do rzeczywistości?
— Może pan wydać taki rozkaz jako dowódca floty. Ale pańska decyzja będzie zweryfikowana przez władze Sojuszu.
To powinna być taka prosta decyzja. Dlaczego miałby pozwolić temu człowiekowi na trwanie w szaleństwie? Ale z drugiej strony Falco pozostawał w areszcie, ciążyło na nim wiele poważnych zarzutów, za które groziła mu kara śmierci. Wyleczenie go było jednocześnie wyrokiem ściągającym na głowę kapitana znacznie gorszy los niż trwanie w błogiej nieświadomości. Problem w tym, czy jeden człowiek może zadecydować o nieleczeniu drugiego.
— Niełatwo podjąć taką decyzję — powiedział w końcu Geary.
— Osobiście byłbym temu przeciwny — odparł doktor. — Zważywszy na historię jego choroby, kapitan Falco mógłby szybko popaść zarówno w depresję, jak i podejmować próby samobójcze, gdyby zmuszono go do konfrontacji z rzeczywistością. Dlatego taką terapię należałoby przeprowadzić na specjalistycznym oddziale, przy pomocy lekarzy odpowiedniej specjalności, gdzie miałby należytą opiekę.
I to było rozwiązanie, na które Geary najbardziej liczył. Nie musiałby podejmować decyzji samodzielnie.
— Nie zamierzam sprzeciwiać się pańskim radom, doktorze. Proszę mnie jednak informować, gdyby zmienił pan zdanie w tej kwestii albo gdyby stan kapitana Falco uległ poważniejszym zmianom.
— Myślę, że to będzie możliwe. Tak, jest pan oficerem głównodowodzącym, ma pan więc prawo dostępu do takich informacji.
— Dziękuję, doktorze. Chciałbym odwiedzić kapitana Falco w trybie wirtualnym.
— Odwiedzić go? — Lekarz wydawał się zaskoczony żądaniem.
— Czy kapitana Falco nikt nie odwiedza?
— Przecież go aresztowano. Nie wiedział pan o tym?
— Wiedziałem — wyjaśnił cierpliwie Geary. — W końcu to ja wydałem nakaz jego zatrzymania.
— Ach, tak. A teraz chce się pan z nim zobaczyć?
— Zobaczyć i porozmawiać.
Doktor najpierw zamyślił się głęboko, a potem skinął głową.
— Nie widzę żadnych przeciwwskazań, przynajmniej jeśli chodzi o stan kapitana Falco, a skoro pan nie będzie tam obecny fizycznie, także panu nic nie grozi. Radziłbym jednak nie uświadamiać mu zbyt natarczywie jego aktualnego statusu.
— Nie mam zamiaru robić niczego takiego. Jak sądzę, możemy zaaranżować moją wizytę w kabinie kapitana Falco za pomocą sprzętu audiowizualnego z sali odpraw floty. Proszę podać mi wszystkie potrzebne kody.
Słowa te wywołały całą serię zatroskanych min i pouczeń o procedurach medycznych oraz prywatności, ale w końcu Geary wydusił z doktora wszystkie potrzebne mu informacje. Przerwał połączenie z poczuciem wielkiej ulgi i skierował się prosto do sali odpraw, starając się zwalczyć uczucie przygnębienia.
Nie zamierzał napawać się tym, co przydarzyło się kapitanowi Falco. Część jego umysłu nienawidziła starego oficera za to, że doprowadził do bezsensownej zagłady tak wielu okrętów i ich załóg. Część współczuła bądź co bądź schorowanemu człowiekowi. A reszta obawiała się tego, co jeszcze mógł zniszczyć szaleniec w kapitańskim mundurze, gdyby przywrócono mu poczucie rzeczywistości, tej prawdziwej lub choćby tej, którą Falco przez tak wiele lat pieczołowicie tworzył we własnej głowie.
Geary upewnił się, że zamknął dostęp do sali odpraw osobistymi kodami, po czym uruchomił oprogramowanie konferencyjne z wykorzystaniem najwyższego stopnia zabezpieczeń, a na koniec wprowadził kody dostępu do kapitana Falco.
Chwilę później zobaczył przed sobą jego sylwetkę. Kapitan wciąż nosił nienagannie skrojony mundur i wyglądał tak, jakby właśnie pełnił niezwykłej ważną misję. Rozglądał się przez chwilę, a potem skupił wzrok na Gearym.
— Słucham? — Dosłownie sekundę później irytujący wyraz twarzy został zastąpiony charakterystycznym, niemal automatycznym koleżeńskim uśmiechem, który Geary tak dobrze zapamiętał.
— Kapitanie Falco, zastanawiałem się, czy nie znalazłby pan chwili czasu, aby omówić ze mną ważną sprawę — zaczął ostrożnie Geary
— Przecież wie pan doskonale, że dowódca floty, taki jak ja, ma wiele spraw na głowie — pouczył go Falco i znów się Uśmiechnął. — Ale dla kolegi po fachu zawszę znajdę kilka chwil. Poinstruowałem komandosów z warty honorowej, która pilnuje drzwi mojej kabiny, żeby wpuszczano każdego oficera przychodzącego do mnie z ważnymi sprawami.
Jak powiedział doktor, Falco wciąż był przekonany, że dowodzi flotą, i nawet potrafił wyjaśnić sobie obecność komandosów pilnujących jego celi — według niego była to warta honorowa. Ciekawe, czy w ogóle rozpoznawał Geary’ego?
— Chodzi o kwestie operacyjne dotyczące ruchów floty.
— Tak. Oczywiście. Właśnie zapoznawałem się z aktualną sytuacją i zauważyłem, że nie mamy jeszcze decyzji w sprawie następnego skoku…
Niemal takich samych słów Geary użył wobec Rione, aby uniknąć odpowiedzi, ale teraz nie dał tego po sobie poznać.
— Czy mogę? — zapytał, a potem włączył holograficzny obraz tego sektora galaktyki. Falco spojrzał na wyświetlacz z miną wskazującą, że doskonale orientuje się w sytuacji. — Flota znajduje się na baonie.
— Oczywiście. Ostatnia ofensywa rozwija się w zadowalającym tempie — odpowiedział Falco.
— No… tak. Ale kierujemy się teraz z powrotem do przestrzeni Sojuszu.
— Hramra… — Falco uważniej przyjrzał się hologramowi i przez moment na jego twarzy pojawił się wyraz niepewności. — Hipernet. Syndycki hipernet.
— Moglibyśmy z niego korzystać — wyjaśnił Geary — ale Syndycy zniszczą każde wrota, zanim zdołamy do nich dotrzeć.
— Tak. Oczywiście — zgodził się Falco. — Na najprostszej drodze do przestrzeni Sojuszu znajduje się system T’negu. Ale tam nie polecimy
Geary spodziewał się, że Falco wskaże tę drogę jako jedyną możliwą.
— Nie polecimy tam?
— Oczywiście, że nie! — Falco podkręcił moc koleżeńskiego uśmiechu. — To pułapka! Czy pan tego nie widzi? — Geary skinął głową, nie odzywając się. — Miny. Cały system będzie nimi wyłożony. — Głos kapitana znów się załamał. — Miny. — Geary zaczął się zastanawiać, czy Falco pamięta, jak wielkie straty zadano mu na syndyckich polach minowych Vidhi.
Geary nie rozważał jeszcze problemu zaminowania T’negu, ale gdy wspomniał o tym Falco, myśl ta wydała mu się oczywista. Coraz mniej dróg wiodło do przestrzeni Sojuszu, a T’negu leżało na najkrótszej z nich. W systemie nie było ani jednej planety nadającej się do zamieszkania i zaledwie kilka syndyckich osad znajdujących się pod powierzchnią jednego z globów, zbyt odległego od gwiazdy, by panowała na nim rozsądna temperatura, i nie posiadającego niemal żadnej atmosfery. Każdy punkt skoku z tego systemu można było zaminować nie jednym polem, ale całym ich labiryntem, którego wielkość zależała wyłącznie od stanu posiadania Syndyków.
Falco wciąż wpatrywał się w holograficzne gwiazdy, ale milczał.
— Zatem możemy się udać… — podpowiedział mu komodor.
— Udać? — Falco mrugnął nagle, spojrzał przelotnie na Geary’ego, potem wrócił do obserwacji gwiazd. — Na Lakotę.
— Na Lakotę? Przecież tam są wrota hipernetowe… Syndykat może bez problemu wzmocnić obronę tego systemu.
— Właśnie! I wiedzą, że my też o tym wiemy! Dlatego nie wzmocnią obrony, bo sądzą, że posiadając taką wiedzę, będziemy się bali wykonać podobny ruch! — Falco uśmiechnął się tryumfująco. — A my ich zaskoczymy.
Geary usiłował dostroić się do trybu myślenia kapitana. I widział w nim jakiś sens. Na dokładkę był to ruch, jakiego Geary nigdy by nie wykonał. Ale czy Falco miał rację? Syndycy na pewno dokładnie podliczyli straty, jakie zadała im flota Sojuszu w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Stracili już całą masę okrętów. Czy zostawią słabo bronioną Lakotę tylko dlatego, że uwierzą, iż on nie ośmieli się wybrać tej drogi?
Falco nie wiedział o zniszczeniu wrót hipernetowych na Sancere, nie miał też pojęcia, że Syndycy woleli doprowadzić do ich kolapsu, byle tylko nie dopuścić do ucieczki floty Sojuszu. No ale wróg wiedział dzisiaj, że Geary ma tego pełną świadomość.
— Zastaniemy tam siły Syndykatu broniące wrót hipernetowych — zauważył Geary. — A to znaczy, że w systemie będzie się znajdowała spora liczba wrogich okrętów.
— Oczywiście. — W głosie kapitana Falco znów pojawiła się nuta pogardy. — Ale nic, z czym nie dalibyśmy sobie rady. Rozgromimy flotę wroga, zbombardujemy wszystkie zamieszkane planety, żeby kamień na kamieniu nie pozostał, a potem odlecimy, gdzie zechcemy.
Geary nie zamierzał bombardować cywilnych celów. Materiały zdobyte na Baldurze, z którymi zapoznał się dzięki porucznikowi Igerowi, wskazywały niedwuznacznie, że taktyka braku litości, jaką przyjął także Sojusz, nie sprawdziła się. Szarzy obywatele światów Syndykatu obawiali się Sojuszu, obawiali się, że ich rodzinne planety zostaną zniszczone, i dlatego walczyli, dając z siebie wszystko, by pokonać okrutnego wroga. Ale czyż reszta argumentacji Falca nie okazała się rozsądna? Czy Falco nie był jednak szczwanym lisem?
Geary także obserwował układ gwiazd. Poprzez studnie grawitacyjne mogli odlecieć z Lakoty do trzech innych systemów, nie licząc Ixionu.
Tak, to mogło się udać…
— Dziękuję, kapitanie Falco. Przepraszam, że panu przeszkodziłem. — Kapitan uśmiechnął się po raz kolejny, a Geary poczuł nagły przypływ poczucia winy za to, że wykorzystuje chorego psychicznie człowieka. — Czy poza tym wszystko w porządku?
Falco lekko zmarszczył brwi.
— W porządku? Ależ oczywiście. Poza stresem związanym z dowodzeniem, rzecz jasna. Wie pan, jak to wygląda. Ale jestem zaszczycony, mogąc służyć Sojuszowi w każdy z możliwych sposobów. To przecież mój obowiązek. — Uśmiech powrócił na jego usta.
— Czy potrzebuje pan czegoś?
— Powinniśmy zwołać w najbliższym czasie odprawę dowódców floty. Może pan to zorganizować, kapitanie…
— Geary.
— Doprawdy? Jest pan może krewnym tego bohatera?
Geary przytaknął.
— W pewnym sensie jestem.
— Znakomicie. A teraz wybaczy pan, obowiązki wzywają. — Falco wstał i rozejrzał się niepewnie.
Geary przerwał połączenie i sylwetka szalonego kapitana zniknęła.
Szlag, szlag, szlag, szlag.
— Lakota? — Wiktoria Rione nieomal wrzasnęła. — Skąd ci to przyszło do głowy? — Nagle na jej twarzy pojawił się błysk zrozumienia. — Dzisiaj wieczorem rozmawiałeś z kapitanem Falco. Czy on ci to zasugerował? Słuchasz tego wariata?
— Ja… — Geary spojrzał na nią zdziwiony. — Wiesz o tym, że rozmawiałem z Falkiem? Opatrzyłem tę rozmowę najwyższą klauzulą tajności.
— Nie mam pojęcia, o czym rozmawialiście, jeśli to cię choć trochę uspokoi. — Rione odwróciła się, kręcąc głową. — Powiedz mi, proszę, że nie poszedłeś do niego po radę.
— Na pewno nie w tym sensie… — Geary przeszedł do defensywy, wiedząc, że Wiktoria ma pełne podstawy do takiej reakcji. — Chciałem wiedzieć, jak on by postąpił na moim miejscu.
— To co najmniej idiotyczne! Sama mogłam ci to powiedzieć.
— Nie chciał polecieć na T’negu.
Rione odwróciła się gwałtownie i wbiła w Geary’ego spojrzenie zza niemal zamkniętych powiek.
— Falco uważa, że na T’negu przygotowano pułapkę.
Rione wyrzuciła obie ręce w górę.
— Do czego to doszło! Zgadzam się z oceną kapitana Falco, przynajmniej w tym jednym punkcie. Nigdy bym nie uwierzyła, że dojdzie do czegoś podobnego…
Geary sprawdził raz jeszcze, czy właz do jego kajuty został odpowiednio zamknięty i zabezpieczony. Wolał, by nikt postronny nie był świadkiem tej wymiany zdań.
— Słuchaj, ja nie zamierzałem lecieć na Lakotę.
— Więc nie leć tam!
— Ale Syndycy najprawdopodobniej wiedzą, że nie miałem na to ochoty — zaczął wyjaśniać Geary z całą cierpliwością, na jaką go było jeszcze stać. — Mogą też wiedzieć, jaką drogę wybrałbym, aby wydostać się z tego systemu. A także to, gdzie uda się flota, utrzymując prosty kurs na przestrzeń Sojuszu, A Lakota nie leży na żadnej z tych tras.
— Bo lot do tamtego systemu to czysta głupota!
— Syndycy uważają dokładnie tak samo, głupotą byłoby kierować się na Lakotę, my też to wiemy, wcale nie gorzej od nich, i dlatego sądzę, że będzie to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewają!
— Mówisz poważnie. — Rione spoglądała na niego z przerażeniem.
— Tak — odparł Geary i odwrócił się, aby włączyć ekran wyświetlacza, a potem dostroił go tak, by Ixion znalazł się w samym środku holomapy. — T’negu jest zbyt oczywistym celem dla nas. Nie możemy tam lecieć bez założenia, że każdy punkt skoku został otoczony nieporównywalnie większą liczbą pól minowych, niż postawiono tutaj. Powrót na Daiquon nie da nam niczego prócz strat, ubytku w morale załóg i może konfrontacji z siłami Syndykatu zmierzającymi naszym tropem przez systemy, które minęliśmy. Lecąc na Vostę, odbijemy w górę i skierujemy się w głąb syndyckiego terytorium, nie wspominając o tym, że z tamtego systemu możemy wybrać tylko dwie drogi skoku. Copara to daleki wypad w bok, ani nie zyskamy, ani nie stracimy odległości od przestrzeni Sojuszu, tyle że z niej mamy już tylko jedną drogę dalej. Na Dansiku, zgodnie z danymi zdobytymi przez nasz wywiad, znajduje się dowództwo sektora, które z pewnością będzie doskonale chronione. I dlatego pozostaje nam wyłącznie Lakota.
Spojrzenie Wiktorii, wciąż pozbawione jakichkolwiek uczuć, przenosiło się z holomapy na Geary’ego i z powrotem.
— A gdzie by poleciał kapitan Geary?
— Na Vostę. — Komodor popatrzył gniewnie na mapę. — Aby zgubić pościg.
— Ale Syndycy widzieli, i to przynajmniej dwukrotnie, że wybierasz taką drogę odwrotu.
— Tak.
— A mogą założyć, że udasz się na Koparę?
— Wątpię. Musieliby rozmieścić swoje siły tylko w dwóch systemach, by nas otoczyć. Byłoby niezwykle miło z ich strony, gdyby przyjęli takie założenie, ale niestety nie mogę liczyć na aż tak wielką głupotę dowództwa Syndykatu.
— A jednak poprowadziłeś flotę na Ixion — Wiktoria wyraźnie spoważniała — chociaż żadna z dalszych opcji ci nie odpowiadała.
Omal nie krzyknął na nią w odpowiedzi, ale nagle zdał sobie sprawę, że miała rację.
— Nie sądziłem, że uda nam się dotrzeć na Ixion. Uważałem, że Syndycy zareagują znacznie szybciej i już na Daiquonie zmuszą nas do zejścia z kursu na przestrzeń Sojuszu.
— A teraz opierasz swój plan wyłącznie na nadziei, że Syndycy nie uważają cię za głupca? Sam siebie posłuchaj, a zobaczysz, czym kończy się chodzenie po radę do kapitana Falco. Ten człowiek zawsze był idiotą, a teraz na dokładkę jest szalonym idiotą. — Rione chodziła wokół holomapy z twarzą ukrytą w dłoniach. — John, proszę cię, nie rób tego. Nie każ flocie lecieć na Lakotę.
Nigdy wcześniej w takiej sytuacji nie zwróciła się do niego po imieniu.
— Inne opcje nie są nawet w połowie tak dobre. Jeśli uda nam się na Lakocie…
Ręce opadły i znów mógł zobaczyć jej twarz.
— Jeśli! A co będzie, jeśli się nie uda? Jaka opcja ci pozostanie?
— Możemy unikać walki, przedostać się do następnego punktu skoku i odlecieć.
Rione pokręciła głową.
— Naprawdę uważasz, że ta flota posłucha cię, gdy odmówisz jej możliwości walki? Wprawdzie po pogromie w syndyckim Systemie Centralnym, kiedy wszyscy byli jeszcze w szoku, ich pęd do samobójczych szarż gwałtownie zmalał, ale ten czas już minął. Ale jeśli na Lakocie padnie rozkaz odwrotu, część twoich okrętów go nie wykona. I co wtedy zrobisz?
Takiego rozwoju sytuacji nie rozważał. Spojrzał w przestrzeń, gdzieś za plecy Wiktorii.
— Naprawdę sądzisz, że niektórzy dowódcy mogą posunąć się do czegoś takiego? Moi dotychczasowi adwersarze, ludzie tacy jak kapitan Casia, nie wyglądają na herosów gotowych polec w szaleńczych szarżach na przeważające siły wroga.
— I nie o nich powinieneś się teraz obawiać! Co żywe światło gwiazd dało ci zamiast mózgu, Johnie Geary? — Rione podeszła bliżej i chwyciła go za ramiona. — Najgroźniejsi są ci, którzy wierzą w ciebie na tyle, by zaoferować ci dyktaturę, ale nie na tyle, by zrezygnować dla ciebie z własnego sposobu myślenia. Zapytaj oficerów, którym najbardziej ufasz. Zapytaj Roberta Duellosa. On ci to powie. Nawet Tania Desjani ci to powie. Jeśli nie wierzysz mnie, zapytaj ich!
Nie mógł odmówić jej słuszności.
— Wygląda na to, że czasem dobrze jest myśleć jak polityk.
— Dziękuję ci, John. — Rione cofnęła się, nie spuszczając go z oka i wskazała na holomapę. — Wydaje mi się, że skoro Syndycy nie sądzą, byś mógł polecieć na Koparę…
— Nie! Jeśli zostaniemy zablokowani na Koparze, nie będziemy mieli drogi ucieczki. Lakota daje nam takie możliwości. — Przyjrzał się układowi gwiazd, potem podniósł wzrok na Rione. — Dlaczego mi tego jeszcze nie powiedziałaś?
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Czego?
— Dlaczego nie zagroziłaś, że okręty Republiki Callas i Federacji Szczeliny nie wykonają moich rozkazów? Dlaczego jeszcze nie ostrzegłaś mnie, że je wycofasz?
— Dlatego, że nie rzucam gróźb, których nie mogę spełnić — odparła gniewnie Rione. — I proszę, nie udawaj, że nie zorientowałeś się jeszcze, iż lojalność moich oficerów sypie się na potęgę. Bez względu na to, co powiem, wielu z nich pójdzie za tobą.
— Naprawdę? — Musiała dostrzec jego zaskoczenie. — Nigdy nie próbowałem odciągać ich od…
— Dość! — Rione ryknęła ze wściekłości, znów podeszła do Geary’ego i zdzieliła go pięścią w brzuch. — Przestań wreszcie udawać takiego głupka! Oni w ciebie wierzą, John! Dlatego, że doprowadziłeś tę flotę tak daleko, przy okazji zwyciężając w wielkim stylu, i to nie jeden raz! Oni już wierzą, że jesteś Black Jackiem i że ocalisz cały Sojusz! Wierzą też, że nie jesteś politykiem, w czym akurat mają rację. Zdobyłeś ich zaufanie. — Wymierzyła gniewnie palec wskazujący w środek holomapy. — Ale nie odpłacaj im za to zaufanie, wiodąc ich na Lakotę.
— Do diabła! — Geary usiadł na najbliższym fotelu, nagle poczuł się piekielnie zmęczony. — Naprawdę uważasz, że nie spędziłem każdej minuty, każdego cholernego dnia na robieniu wszystkiego, by ludzie, którzy mi zaufali, mogli przeżyć?
Jej wściekłość wyraźnie słabła, teraz mogła jedynie spoglądać na niego z bezsilnością.
— Co masz zamiar teraz zrobić?
— Zwołać kolejną odprawę. Zobaczyć, jak zareagują na wiadomość o Lakocie.
— Spodoba im się, i to bardzo. To przecież klasyczne zachowanie Black Jacka. — Rione także opadła na najbliższy fotel.
Po minucie, którą spędzili w ciszy, Geary w końcu spojrzał na nią.
— Czy mówi ci coś wyrażenie: „kompleks Geary’ego”?
Rione uniosła głowę i spojrzała na niego, charakterystycznie unosząc brew.
— Tak. Pierwszy raz usłyszałam ten termin, kiedy kolega senator opowiadał mi o kapitanie Falco. W końcu i do pana to dotarło?
— Ciekawi mnie, dlaczego jeszcze nikt z was nie oskarżył mnie o tę chorobę.
— Chyba dlatego, że nie da ci się zarzucić, byś uważał się za kapitana Johna Geary’ego.
— Wydaje mi się, że co najmniej jeden z lekarzy tej floty nosi się z takim podejrzeniem — odparł chłodno Geary. — Nie rozumiem tego, ale jesteś dzisiaj jakaś inna…
— Słucham? Co chciałeś przez to powiedzieć?
— Między innymi to, że nie przestrzegłaś mnie ani razu przed Black Jackiem ani przed tym, co może się wydarzyć, jeśli uwierzę, że naprawdę nim jestem.
Rione wzruszyła ramionami.
— Ostrzegałam się wystarczająco dużo razy. Kolejne powtórzenia mogłyby zepsuć efekt.
— Wcześniej nigdy cię to nie powstrzymywało.
— Może nadszedł już czas, żebym cię zaczęła przestrzegać przed pokrętnym poczuciem humoru, które posiadasz — powiedziała Rione głosem, w którym wyczuwał groźbę. — Do czego właściwie zmierzasz?
Geary przyjrzał się jej dokładnie, zanim odpowiedział:
— Bardzo silnie przeciwstawiasz się pomysłowi, aby flota poleciała na Lakotę. Uważasz, że się mylę, nadal też sądzisz, że tym sposobem chcę sobie zasłużyć na reputację Black Jacka. Ale nie wykrzyczałaś mi tego w twarz. Nie wybiegłaś z kajuty z furią w oczach, nie miotasz typowych dla takiej sytuacji ostrzeżeń, co to niby stanie się ze mną, jeśli zacznę się zachowywać jak Black Jack. Dlaczego?
Znów wzruszenie ramion i odwrócony wzrok.
— Może też staram się zachowywać nieprzewidywalnie? Ty wiesz, jak normalnie postępuję, a ja wiem, że ty to wiesz, więc tym razem robię coś innego. Ale to wcale nie oznacza, że działam w głupi sposób.
— Też masz niezgorsze poczucie humoru. — Geary postarał się, aby w tych słowach nie było nawet śladu kpiny. — Naprawdę. Co się zmieniło?
Teraz Rione potrzebowała dłuższej chwili na przygotowanie odpowiedzi. W końcu jednak spojrzała mu w twarz.
— Mówiąc prosto z mostu, kilka razy starałam się odwieść cię od zrobienia tego, co planowałeś. Za każdym razem gdy to robiłam, byłam święcie przekonana, że postępuję dobrze, ale zawsze okazywało się na koniec, że się myliłam, a racja była jednak po twojej stronie. Sancere należało do moich największych pomyłek w tym względzie. Nie da się stwierdzić, gdzie byłaby dzisiaj ta flota, gdybyś słuchał moich zaleceń, ale nawet ja nie potrafiłam sobie wmówić, że znajdowałaby się w lepszym stanie albo zadała wrogowi większe straty niż pod twoim dowództwem.
— Zaczęłaś mi ufać? — nie potrafił ukryć zaskoczenia.
Rione uśmiechnęła się smutno.
— Obawiam się, że tak. Ale w dalszym ciągu uważam, że lot na Lakotę to błąd. Powiedziałam ci o tym i wyłuszczyłam swoje argumenty. Wysłuchałeś ich. Tak, widziałam, że nawet je przemyślałeś. Ale zważywszy na historię naszej dotychczasowej współpracy, nie sądzę, bym miała prawo działać wbrew twojemu instynktowi. Nigdy cię przecież nie zawiódł… — przerwała szukając jego oczu. — Zastanawiasz się teraz, czy twój instynkt nie myli się także, kiedy chodzi o mnie. Nie wiesz, dlaczego w ogóle zdecydowałam się dzielić z tobą łoże i dlaczego później do niego wróciłam.
— To prawda — przyznał.
— Ale nie zapytałeś o to, ponieważ nie jesteś pewien, czy zdołałbyś uwierzyć w moje wyjaśnienia. Nie zaprzeczaj. Widzę twoje wahanie. Zasłużyłam sobie na nie.
— Nie powiedziałem, że…
— Nie musiałeś. — Rione rozłożyła ręce. — Chcesz, żebym powiedziała: kocham cię? Nie powiem. Wiesz, do kogo należy moje serce.
— Ale dlaczego? — zapytał w końcu Geary. — Dlaczego śpisz ze mną?
— Jesteś tak męski, że trudno ci się oprzeć. Nie wiedziałeś o tym? — Rione roześmiała się. — Szkoda, że nie widziałeś teraz wyrazu swojej twarzy.
Uśmiechnął się do niej, zdając sobie sprawę, że Rione nigdy tak naprawdę nie odpowiada na pytania, wyrzuca za to z siebie całą masę słów, których prawdziwości nie sposób dowieść.
— Przemyślę sobie ten aspekt naszej znajomości.
— A co z Lakotą? Też to przemyślisz? — Uśmiech Rione nagle zgasł. — Może właśnie dlatego przyszłam do ciebie, John. Może właśnie dlatego spędzimy razem tę noc.
— A co zrobisz, kiedy wrócimy do przestrzeni Sojuszu? Zakładając, że taka chwila kiedyś nadejdzie. Zejdziesz z tego okrętu wsparta na moim ramieniu? Nadal będziesz spędzać noce u mojego boku?
Spoglądała na niego przez dłuższą chwilę, milcząc.
— Pytasz polityka, co będzie robił w odległej przyszłości? — Pokręciła głową. — Mimo to odpowiem ci. Tak. Wierzysz mi?
— Nie wiem.
— Dobra robota. Wreszcie nauczyłam cię podstaw politycznego myślenia. Przydadzą ci się, kiedy wrócimy do domu. — Wstała i wyciągnęła przed siebie rękę. — Chodź. Zjedzmy coś. Oficjalnie. Razem. Pokażmy całej flocie, że jej bohater jest szczęśliwy.
Geary także wstał, choć nadal czuł się potwornie zmęczony.
— Sądzę, że mogę spróbować choć przez parę godzin poudawać, iż jestem szczęśliwy.
— Dobrze ci to zrobi. — Znów się uśmiechnęła, ale zupełnie inaczej tym razem. — A potem, jak już wrócimy do twojej kabiny, sprawimy oboje, że naprawdę poczujemy się przez chwilę szczęśliwi.
Pomimo podniecenia, jakie poczuł słysząc tę obietnicę, Geary dałby wiele, żeby tylko dowiedzieć się, co Wiktoria naprawdę myśli w tej chwili.
— Wierzcie mi, że nie było mi łatwo podjąć decyzję o naszym następnym kroku — obwieścił Geary szeregom wirtualnych wyobrażeń oficerów floty zgromadzonych wokół stołu w sali odpraw. Wyczuwał wśród nich napięcie równe temu, jakie towarzyszyło flocie przed bitwą. Miał jednak świadomość, że jego adwersarze, kapitanowie Casia i Midea, a także komandor Yin, są gotowi skontrować każdą propozycję, która wyda im się zbyt mało agresywna.
Sprzymierzeńcy Geary’ego, czyli kapitanowie Duellos, Tulev i Cresida, również wyglądali na zaniepokojonych kolejną propozycją komodora, która mogła mieć na celu zjednanie sobie większej liczby dowódców, a mogła oznaczać tylko większe niebezpieczeństwo dla floty. Rozmawiał z nimi wszystkimi, zanim zwołał to spotkanie, starając się ich przekonać, że to dokładnie przemyślany plan. Miał nadzieję, że mu się udało.
Tuż obok niego siedziała kapitan Desjani, wbijając wzrok w jawnych oponentów Geary’ego, jakby była jego osobistym ochroniarzem. Nieco dalej, w miejscu, które zazwyczaj zajmowali oficerowie należący do Republiki Callas i Federacji Szczeliny, widział hologram współprezydent Rione zasiadającej dokładnie pośrodku tej grupy. Wybrała ten rodzaj obecności zamiast fizycznej, obok niego, aby dać znać załogom okrętów wysłanych przez Republikę Callas, że wciąż jest jedną z nich. Geary zastanawiał się, czy zdecyduje się włączyć w tę dyskusję i raczej będzie go głośno popierała czy też pozostanie cichym obserwatorem, a może wręcz opowie się przeciwko jego pomysłowi.
Nad środkiem stołu pojawił się rozgwieżdżony hologram sektora.
— Wszyscy zapewne doskonale pamiętacie, jakie mamy opcje. T’negu, chociaż wygląda atrakcyjnie, jest na pewno śmiertelnie niebezpieczną pułapką…
— Jak do tej pory bez większych problemów udało nam się znacznie zmniejszyć dystans dzielący nas od przestrzeni Sojuszu, i to lecąc cały czas prosto — przerwał mu kapitan Casia.
— Tworząc tym samym wzorzec zachowania, który Syndycy mogą rozpoznać nawet z zamkniętymi oczami — skontrował go Duellos. — T’negu to idealne miejsce na położenie ogromnych pól minowych.
— Też tak myślę — poparł go Geary i natychmiast przyszpilił Casię groźnym spojrzeniem, zanim kapitan zdołał cokolwiek odpowiedzieć. — Pozostałe systemy, do których możemy skoczyć, także posiadają swoje wady i mogą na nich czyhać na nas rozmaite zagrożenia. Dlatego po długim zastanowieniu i szeregu konsultacji z innymi oficerami doszedłem do wniosku, że najlepszym celem będzie Lakota.
Kapitan Midea poderwała się do głosu jako następna, ale zakrztusiła się własnymi słowami, gdy dotarło do niej, co tak naprawdę powiedział Geary.
— Lakota? — zdołała w końcu wydusić.
— Tak. — Nie wiedział, czy zdoła tym posunięciem zaskoczyć Syndyków czy też nie, ale kapitan Mideę z pewnością załatwił. A to było pocieszające, oznaczało bowiem, że szpiedzy jego przeciwników nie byli w stanie odkryć jego planów z wyprzedzeniem. — Zastaniemy tam syndycka flotę strzegącą dostępu do wrót hipernetowych. Ale Syndykat nie spodziewa się naszego przybycia do tego systemu, więc nie powinien tam zgromadzić sił mogących nas powstrzymać.
— Wykorzystamy tamtejsze wrota? — zapytał ktoś łamiącym się głosem.
— Jeśli to będzie możliwe — odparł Geary najspokojniej, jak tylko potrafił. Nie chciał dawać im fałszywej nadziei. — Wiecie jednak doskonale, że Syndycy wolą zniszczyć własne wrota hipernetowe, niż pozwolić nam z nich skorzystać, a flotylla okrętów strzegących Lakoty z pewnością otrzymała stosowne rozkazy w tym względzie. Lecz jeśli będziemy mieli trochę szczęścia i zaskoczymy wroga w momencie, gdy będzie sporo oddalony od wrót, być może uda nam się go wyprzedzić. Ale to na pewno nie będzie łatwe. Jeśli Syndycy zaczną niszczyć wrota… — pozwolił, by to zdanie zawisło nad nimi, by każdy z obecnych tutaj oficerów przypomniał sobie, czym zakończył się kolaps wrót hipernetowych na Sancere.
— Nawet w takiej sytuacji możemy uderzyć na wrota i spróbować ich powstrzymać — zaprotestowała komandor Yin.
— Mówię za siebie — wtrącił dowódca Śmiałego — ale wolałbym nie znajdować się w pobliżu zapadających się wrót hipernetowych.
— Ja też — dodał kapitan Diamenta. — Jeśli Orion chce wziąć na siebie to odpowiedzialne zadanie, nie mam nic przeciw temu.
Komandor Yin zmierzyła groźnym wzrokiem obu dowódców, ale nic nie powiedziała, widocznie zdawała sobie sprawę, że dalsza dyskusja z nimi może ją jeszcze bardziej ośmieszyć.
— Jak wielkich sił Syndykatu możemy się spodziewać na Lakocie? — zapytał kapitan Gniewu. — Daliśmy im poważnego łupnia w kilku ostatnich bitwach i zniszczyliśmy sporo budowanych dopiero okrętów na Sancere, nie mówiąc już o tamtejszych stoczniach. Jeśli ta banda, która czekała na nas na Ixionie, może stanowić jakikolwiek punkt odniesienia, Syndykat zaczyna gonić w piętkę.
Kapitan Tulev odpowiedział bardzo ponurym głosem:
— Przypomnijcie sobie, jakiego łupnia my dostaliśmy w Systemie Centralnym Syndykatu. Każde straty, jakie zadajemy wrogowi od tamtej pory, jedynie zmniejszają niekorzystny bilans powstały po tamtej pułapce.
Nad stołem obrad zapadła ponura cisza. Nikt nie mógł zaprzeczyć prawdziwości słów Tuleva.
— Ale syndyckie jednostki, które zniszczyliśmy tutaj, miały na pokładach całkowicie zielone załogi — zauważył w końcu komandor Neeson z Zajadłego. — Takich ludzi nie należy wysyłać na misje bojowe.
— To prawda — przyznał kapitan Duellos. — Przedyskutowałem ten problem z kapitanem Gearym i obaj doszliśmy do wniosku, że Syndycy uważali nasze przybycie na Ixion za tak mało prawdopodobne, że bardziej doświadczone załogi wysłali do pozostałych systemów.
— A to oznacza, że zaczyna im brakować okrętów — wyciągnął wniosek Neeson.
— Zaczyna ich im brakować tylko dlatego, że muszą utrzymywać spore siły w kilku miejscach na raz, ponieważ nie mają pojęcia, dokąd się udamy. — Duellos zbił jego argument. — Tym sposobem sprawiamy im coraz więcej problemów.
— Przy odrobinie szczęścia — wtrącił Geary — napotkamy podobnie niewielkie siły na Lakocie.
— Czy rozmawiał pan o tej sprawie z senator Rione? — zapytała kapitan Midea.
Geary przyjrzał się jej beznamiętnie, ta wymuskana kobieta coraz bardziej przypominała mu syndyckiego DONa.
— Właściwym tytułem pani Rione jest współprezydent Republiki Callas, kapitanie Midea, choć jest ona także członkinią senatu Sojuszu. Tak, rozmawiałem z nią o tej sprawie.
— Zatem skok na Lakotę jest jej decyzją?
Wszyscy zgromadzeni nagle zesztywnieli. Geary nie miał problemu z odczytaniem reakcji na zawartą w tym pytaniu sugestię. Wiedział też doskonale, że jeśli Wiktoria miała zamiar przeciwstawić się jego pomysłowi, teraz podarowano jej idealną okazję na zademonstrowanie swojego zdania.
— Jak już wcześniej wspominałem, pani współprezydent Rione nie podejmuje decyzji dotyczących ruchów tej floty — oznajmił przyjaznym tonem.
Rione przyszła mu w sukurs.
— Nie mam zwierzchności nad flotą, nawet będąc członkinią senatu, kapitanie Midea. Czyżby pani nie wiedziała o takich rzeczach?
Twarz Midei poczerwieniała.
— Skoro pani współprezydent Rione ma tak wielki wpływ na decyzje głównodowodzącego, wychodzi na jedno.
Rione uśmiechnęła się ciepło.
— Jestem w stanie przysiąc tutaj na honor moich przodków, że kapitan Geary niezwykle rzadko słucha moich rad dotyczących ruchów tej floty.
— Honor polityka… — mruknął ktoś z dali.
Na twarzach większości, jeśli nie wszystkich oficerów z Republiki Callas pojawiły się grymasy niezadowolenia. Paru innych kapitanów zgromadzonych przy stole zareagowało jednak na tę zniewagę półuśmieszkami. Większość pozostała niewzruszona.
Geary zdawał sobie doskonale sprawę, że jego uczucia można teraz bez trudu odczytać.
— Czy mój honor satysfakcjonuje osobę, która nie wierzy w słowa pani współprezydent? — rzucił wyzwanie. Poczuł wielką ulgę, gdy Rione nie wykorzystała okazji, by otwarcie przeciwstawić się jego pomysłowi, za co był jej też niezmiernie wdzięczny.
Odpowiedziała mu wyłącznie cisza, ale po chwili odezwał się kapitan Mosko.
— Spodziewałem się, że będzie pan jej bronił, kapitanie Geary — mówił opryskliwym tonem. — Co jest zrozumiałe, zważywszy na związek, jaki was łączy. Ale jest to też akt godny człowieka honoru i oficera.
— Pani współprezydent Rione nie wydaje rozkazów kapitanowi Geary’emu, a jeśli nawet usiłuje to robić, nie jest wysłuchiwana — oznajmiła kapitan Desjani głośno. — Takie są moje wnioski wynikające z bezpośredniej obserwacji poczynań kapitana Geary’ego na mostku Nieulękłego. Zaświadczam to moim honorem, a chyba nie ma tu osoby, która uwierzy, że panią współprezydent i mnie łączą jakiekolwiek związki.
— Za to czuje się pani zobligowana do obrony kapitana Geary’ego — odparła kapitan Midea tonem sugerującym, że za tą obroną musi kryć się coś więcej niż tylko stosunki służbowe.
Desjani spojrzała na nią z pogardą.
— Kapitanie Midea, będę bronić każdego oficera, który może pokonać naszych wrogów, a zwłaszcza takiego, który robi to tak skutecznie jak kapitan Geary. To dowódca mojej floty i człowiek honoru. A moim wrogiem są Syndycy i każdy, kto ich wspiera.
Cisza, jaka zapadła po tych słowach, była niezwykle głęboka. Przerwał ją dopiero kapitan Casia, choć widać było, że niechętnie odnosi się do porywczego wystąpienia swojej koleżanki.
— Dyskusje i debaty pomiędzy oficerami należą do tradycji tej floty. Ale nie powinny być okazją do zarzucania komukolwiek zdrady.
— A czy ja zarzuciłam komuś zdradę? — zapytała Desjani.
Geary przerwał niezręczną ciszę, która zapanowała po jej słowach.
— Otwarta dyskusja i debaty są dopuszczalne, ale nie o decyzjach, które zostały już podjęte. Wiem doskonale, że w tej flocie są oficerowie, którzy mówią co innego w prywatnych rozmowach, a co innego na forum publicznym. Mówiłem to już wcześniej, ale teraz powtórzę: zachęcam każdego z was do wypowiadania konstruktywnych myśli i sugestii, ale to ja jestem głównodowodzącym i na mnie spoczywa obowiązek podejmowania ostatecznych decyzji i wydawania rozkazów.
— I tego się po panu spodziewamy — przytaknął kapitan Badaya, rzucając pogardliwe spojrzenie w stronę malkontentów. — Gdzie się skierujemy, jeśli nie będziemy mogli wykorzystać wrót hipernetowych na Lakocie?
Geary, wdzięczny losowi za to, ze będzie mógł wrócić do prawdziwego tematu tej dyskusji, zamiast skupiać się na faktycznych i wydumanych relacjach pomiędzy nim a kobietami, wskazał na holomapę.
— Mamy kilka ciekawych opcji. Ale to, gdzie się udamy, zależeć będzie od sytuacji zastanej na Lakocie i liczby walk, które będziemy musieli stoczyć. — Spojrzał na koniec stołu, gdzie siedziała kapitan Tyrosian i pozostali dowódcy jednostek pomocniczych. — Dzięki znakomitym wynikom pracy naszej eskadry pomocniczej już wkrótce będziemy mogli uzupełnić w pełni stany ogniw paliwowych i amunicji, nawet tych, które zostały całkowicie wyczerpane. Niestety proces ten pochłonął niemal wszystkie pierwiastki śladowe, jakie zdobyliśmy do tej pory. Musimy znaleźć nowe źródła zaopatrzenia, żeby zapełnić ładownie naszych wytwórni. A stopień potrzeb będzie zależny od tego, ile paliwa zużyjemy podczas akcji na Lakocie i ile pocisków tam wystrzelimy.
— Tracimy naprawdę wiele czasu na pilnowanie jednostek pomocniczych podczas lotu i akcji wydobywczych — wyrzucił z siebie dowódca Chrobrego.
— Gdybyśmy tego nie robili — skontrował go ze śmiechem kapitan Duellos — siedziałbyś teraz, człowieku, w obozie pracy Syndyków, chyba że potrafisz walczyć bez paliwa i amunicji.
Dowódca Naramiennika skinął głową.
— Mój okręt odniósł poważne uszkodzenia podczas starcia na Daiquonie. Mechanicy pracują z nami ramię w ramię, bez wytchnienia, aby dokończyć naprawy. Zarówno ja, jak i moja załoga będziemy zaszczyceni, mogąc eskortować jednostki pomocnicze, dopóki nie odzyskamy pełnej sprawności operacyjnej wszystkich systemów.
Wielu oficerów odwróciło się w stronę komandor Yin i dowódców Dumnego oraz Wojownika. Choć ich pancerniki były aktualnie remontowane, żadne nie powiedziało jednego dobrego słowa o mechanikach floty.
— My także jesteśmy im wdzięczni — zadeklarował w końcu komandor Suram z Wojownika. — Osiągniemy pełną gotowość operacyjną przed przylotem na Lakotę.
Dowódca Zemsty roześmiał się.
— Czwarty dywizjon nie byłby taki sam bez was. — Jego uśmiech nagle zgasł. — Mamy z Syndykami rachunek do wyrównania, muszą zapłacić za Tryumfa. Będziemy wdzięczni, jeśli Wojownik także przyłoży się do tej roboty.
Uszkodzenia. Geary zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie listę najpoważniej uszkodzonych jednostek. Tytan został już naprawiony po wejściu na minę. Wojownik również był prawie naprawiony, ale Orion i Dumny wciąż wymagały sporo pracy, nie mówiąc już o sporej liczbie lekkich okrętów, które remontowano na potęgę. Gdyby tylko miał dwa miesiące spokoju w bogatym w surowce układzie planetarnym… takim ze stoczniami… dużymi stoczniami…
Równie dobrze mógłbym pomarzyć o niestrzeżonych wrotach hipernetowych — pomyślał. — Na które prędzej czy później trafię.
— Odpłacimy Syndykom tak, że nas popamiętają — wtrącił się do rozmowy. — Flota będzie kontynuowała teraz lot w kierunku punktu skoku na Lakotę. Wejdziemy w studnię grawitacyjną z nieco mniejszą prędkością niż poprzednio, a po powrocie do normalnej przestrzeni natychmiast wykonamy zaplanowany wcześniej zwrot na bakburtę, aby uniknąć wejścia na pola minowe położone przez Syndyków. Musimy być przygotowani na natychmiastową walkę tuż po opuszczeniu nadprzestrzeni, aczkolwiek nie sądzę, żeby wróg broniący Lakoty czekał na nas tak blisko.
— Jeśli władze Ixionu przesłały dalej raport mówiący o tym, jak łatwo rozbiliśmy siły broniące punktu wyjścia na Daiquonie, sztab generalny Syndykatu na pewno nie powtórzy tego błędu — zauważył Tulev.
— Powtórzy, jeśli będziemy mieli odrobinę szczęścia — zapewnił go Geary, wywołując tym sporo uśmiechów na twarzach zebranych. — Czy są jeszcze jakieś pytania? Nie widzę. W takim razie do zobaczenia na Lakocie.
Tym razem w sali odpraw spośród holograficznych wizerunków dowódców, oczywiście oprócz Geary’ego, pozostały cztery. Desjani, co było oczywiste, ale prócz niej Badaya, Duellos i Tyrosian.
Ta ostatnia spojrzała podejrzliwie na pozostałych, a potem szybko się odezwała:
— Chciałam panu podziękować, kapitanie Geary, za docenienie roli, jaką pełnimy we flocie. Służyłam pod wieloma dowódcami, którzy widzieli w nas jedynie problemy. Naprawdę dobrze jest pracować z kimś, kto rozumie, jak bardzo jesteśmy potrzebni.
— Ja również cieszę się, że mamy we flocie Wiedźmę, Tytana, Goblina i Dżinna — zapewnił ją Geary. — Oddaliście nam nieocenione usługi, a poświęcenie waszych załóg jest naprawdę nadzwyczajne. Proszę przekazać te słowa swoim podwładnym.
Tyrosian skinęła głową, zasalutowała sprężyście i zniknęła.
Kapitan Badaya spojrzał na Desjani.
— Nie powinna pani przejmować się tymi nonsensami, zwłaszcza gdy wygaduje je ktoś taki jak Midea. Trzy lata temu omal nie trafiła pod sąd polowy za nieprzepisowe stosunki ze swoim dowódcą, a teraz sama imputuje podobne zachowania innemu oficerowi.
Desjani skrzywiła się.
— Ona nie jest w stanie mnie obrazić.
— Ta flota byłaby o wiele lepsza, gdyby pozbawiono kapitan Mideę stanowiska — kontynuował Badaya. — Jeśli nie czuje bata na tyłku, zawsze jest skłonna do porywczych działań, zanim zdąży pomyśleć. Nie spotka się pan z wielkim oporem, jeśli zechce ją pan zdegradować, kapitanie Geary. Ta kobieta nie ma dobrej reputacji, podobnie zresztą jak kapitan Casia.
— Numos też jej nie miał — wtrącił Duellos — a jak wielu go słuchało.
— To prawda — przyznał Badaya. — Ale liczba takich oficerów nie zwiększa się. Nie jestem dowódcą tej floty, nie zamierzam mu też dyktować, co ma robić, ale chcę, żeby wiedział, że nie musi tolerować wyskoków Midei. Chciałbym również wyrazić moje poparcie dla kapitan Desjani, choć jak sądzę, bycie kochanicą kapitana Gearyego nie należy do najgorszych posądzeń.
Tania zaczerwieniła się, najwyraźniej ostatnia uwaga nie przypadła jej do gustu, ale Badaya tego nie zauważył.
— Dziękuję panu, kapitanie — odparła chłodnym tonem.
Badaya uśmiechnął się blado, zasalutował i jego hologram rozpłynął się w powietrzu. Desjani potrząsnęła głową i westchnęła ciężko.
— Wydaje mi się, że nie powinnam zostawać z panem sam na sam — odezwała się do Geary’ego głosem, w którym dało się wyczuć wiele złości. — Dlatego wyjdę przed kapitanem Duellosem.
Duellos postąpił krok do przodu.
— Taniu, ci, którzy cię znają, nie uwierzą w takie plotki.
— Dziękuję — skinęła głową. — Ale muszę liczyć się też ze zdaniem tych, którzy mnie jeszcze nie poznali. — Zasalutowała przepisowo i szybko wyszła z sali.
Geary obserwował ją z zaciśniętymi zębami.
— Nie zasłużyła sobie na to.
— Nie zasłużyła — przyznał Duellos — ale wbrew opinii wygłoszonej przez kapitana Badayę usunięcie Midei wcale nie załatwi problemu. Obawiam się nawet, że tego typu krok może doprowadzić do powstania plotki, iż tym sposobem chce ją pan uciszyć.
— Chyba ma pan rację. Czy to co powiedział Badaya o trzymaniu mocną ręką, pasuje do pańskiego wyobrażenia o niej?
Duellos skinął głową.
— Ironiczne, nieprawdaż? Kapitan Numos, człowiek, który mało kogo potrafił przekonać do swoich zdolności oficerskich, zdołał usidlić Mideę do tego stopnia, że nie mieliśmy nawet pojęcia o jej lekkomyślności w czasach, gdy on dowodził dywizjonem pancerników.
— Tak, to czysta ironia. Nigdy bym nie przypuszczał, że ktoś taki jak Numos posiada jakiekolwiek zdolności przywódcze. — Geary westchnął ciężko, spoglądając na miejsce zajmowane do niedawna przez Desjani. — Jak mogę ukrócić te plotki? Jedyne co przychodzi mi do głowy, to traktowanie Desjani jak każdego innego oficera, choć nie wiem, czy to wystarczy, by ją ochronić.
— Też tak myślę, chociaż nie na wiele może się to zdać, skoro nawet Badaya w niezręczny sposób namaścił ją na pańską kochanicę. I chociaż nie powiedział tego na głos, utrzymywanie bliskich stosunków z politykiem w opiniach wielu oficerów jest nie do zaakceptowania.
— To, z kim utrzymuję bliskie stosunki, jest wyłącznie moją sprawą! Dopóki nie naruszam w ten sposób regulaminu floty albo dobrych obyczajów, mogę robić, co chcę — rzucił Geary.
— Nie mam zamiaru odbierać panu tego prawa. Ale nie jest pan pierwszym lepszym dowódcą floty, a politykom, nawet tak prawym jak współprezydent Rione, nikt już dzisiaj nie ufa. Ludzie myślący jak Badaya nie mają żadnych wątpliwości, że powinien pan ją porzucić dla Desjani, gdyż jest to dla nich najrozsądniejsze z możliwych rozwiązań, dwoje wysokich rangą oficerów floty stanie na czele Sojuszu… — Duellos przerwał na chwilę. — Zrobiłby pan coś takiego?
— Słucham? — Geary spojrzał niedowierzająco na Duellosa. — Jak pan w ogóle śmie mnie pytać, czy byłbym w stanie zrobić coś podobnego? Przecież dopiero co powiedziałem, że nie potraktuję Desjani w sposób, na jaki nie zasługuje.
Jeden z kącików ust Duellosa uniósł się w kpiącym uśmieszku.
— Przepraszam. Przyjąłem do wiadomości pańskie oświadczenie w sprawie kapitan Desjani. Tym razem miałem na myśli ofertę przedstawioną niedawno przez kapitana Badayę.
— Ach tak. — Komodor pokręcił mocno głową. — Nie. Nie przyjąłem jej i nie zamierzam tego robić, co jasno dałem do zrozumienia kapitanowi. Ilu ludzi wie o tej sprawie?
— Najprawdopodobniej wszyscy oficerowie dowodzący. — Duellos patrzył Geary’emu prosto w oczy. — Cieszę się, że jest pan tak pewien swojego zdania w tej kwestii. Ja też mam chwile zwątpienia, kiedy pomyślę o naszych politykach, ale nadal traktuję słowa przysięgi na wierność Sojuszowi z wielką powagą. Nie mógłbym wspierać pana w tej sprawie. Musiałbym wystąpić przeciw panu.
Geary nie odpowiedział, wiedział, że ktoś taki jak Duellos pozostałby wierny rządowi do końca.
— Czy Badaya ma rację? Czy naprawdę większość oficerów floty poparłaby takie rozwiązanie? Mam nadzieję, że pan tego nie potwierdzi.
— Niestety nie mogę temu zaprzeczyć. Zapewne około dwóch trzecich bezwarunkowo zaakceptowałoby pańską dyktaturę, choć każdy z oficerów miałby inne powody do wspierania pana. — Duellos na moment odwrócił wzrok. — A ci kapitanowie, którzy nie poparliby tego posunięcia, a przynajmniej spora ich część, zostaliby odsunięci od dowodzenia przez własne załogi i zastąpieni osobami wskazanymi przez pana.
Geary pocierał czoło obiema dłońmi, starając się maksymalnie skupić.
— Boję się zapytać pułkownik Carabali o jej opinię w tej sprawie, żeby przypadkiem nie pomyślała, że tym sposobem sprawdzam jej poparcie.
— Komandosi? — Duellos intensywnie przemyślał tę kwestię. — Mamy tutaj wielką niewiadomą. Są panu naprawdę oddani, temu nie da się zaprzeczyć, ale ich wierność wobec Sojuszu jest wręcz legendarna. — Wzruszył ramionami. — Ale to nie będzie miało znaczenia. Jeśli załogi okrętów pójdą za panem, zabraknie komandosów do ich spacyfikowania.
— Wprost nie mieści mi się w głowie, że omawiamy taki rozwój wypadków. — Geary niedowierzająco zamrugał oczami i przeszedł wolnym krokiem pod jedną ze ścian, a potem zawrócił. Musiał podjąć stanowczą decyzję w tej sprawie, i to zarówno we własnym sumieniu, jak i ogłosić ją tak, by wszyscy usłyszeli. — Nigdy nie przyjmę oferty Badayi.
Duellos uśmiechnął się.
— Cieszy mnie to, chociaż nigdy bym nie uwierzył, że może pan coś podobnego zrobić. Jednak stawka w tej grze była naprawdę wysoka. Dlatego popieram pańskie wyraźnie zadeklarowane stanowisko. Naprawdę nie chciałbym znaleźć się po przeciwnej stronie barykady niż pan.
— Zatem jest nas dwóch — odparł Geary z uśmiechem na ustach. — I mam nadzieję, że zawsze pozostaniemy po tej samej stronie.
— Tania Desjani poszłaby za panem. Na pewno czułaby się rozdarta, ale pozostałaby lojalna wobec pana.
— Dlaczego pan mi to mówi?
— Dlatego, że wątpię, by kiedykolwiek doszło do sytuacji, w której poprosi ją pan o złamanie przysięgi, czego ona nie zrobiłaby pod żadnym innym pozorem, oraz dlatego, że musi pan wreszcie zrozumieć, że ta kobieta wykona bez szemrania każdy pański rozkaz.
— Dziękuję — powiedział Geary, chociaż nadal nie było dla niego jasne, dlaczego Duellos chciał, aby o tym wiedział. — A co pan teraz myśli o locie na Lakotę? Nadal ma pan obawy?
Kolejny lekki uśmiech ozdobił twarz kapitana.
— A pan nie ma obaw? To ryzykowne posunięcie. Ale gdziekolwiek stąd polecimy, wszędzie może być ryzykownie. Sądzę jednak, że to ryzyko warte jest podjęcia. Prędzej czy później, bez względu na to jak dobrze będziemy planowali i odgadywali ruchy wroga, ta flota znajdzie się w opałach. A wtedy lepiej zginąć jak wojownicy sięgający odległych gwiazd niż myszy kryjące się po norach.
— Jeśli nawet spotkamy na Lakocie ogromne siły Syndykatu, nie oznacza to wcale, że nasza flota zostanie zniszczona.
— Też mam taką nadzieję. Ale jeśli nawet do tego dojdzie, i tak dokonał pan naprawdę niezwykłych rzeczy dla nas po pogromie w Systemie Centralnym. Jeśli zdołamy w tej bitwie zabrać ze sobą do piekła wystarczającą liczbę Syndyków, Sojusz odzyska szanse na zwycięstwo. — Duellos zasalutował. — Do zobaczenia na Lakocie.
— Mamy towarzystwo, sir.
Słowa Desjani wyrwały Geary’ego ze snu. Znajdował się w swojej kabinie, światła były przygaszone, ale bez problemu trafił w klawisz potwierdzający przyjęcie komunikatu.
— Ile kontaktów?
— Osiem syndyckich jednostek najwyższych klas przybyło na Ixion punktem skoku z Dansik. Cztery pancerniki i cztery krążowniki liniowe. Towarzyszy im sześć ciężkich krążowników i standardowa mieszanina niszczycieli oraz ŁZ-etów. Znajdują się aktualnie w odległości dwu godzin świetlnych od nas, lecą kursem prostopadłym po naszej sterburcie z prędkością 0.1 świetlnej. Przynajmniej taką rozwijali dwie godziny temu.
— Do tej pory na pewno wykonali zwrot na wektor równoległy.
— Tak jest, sir! Właśnie otrzymałam nowe dane. Widzimy, że rozpoczynają wykonywanie zwrotu, ale nie sądzę, by szli na kurs przechwytujący. Za cztery godziny i dziesięć minut dotrzemy do punktu skoku na Lakotę.
— Ma pani rację — przyznał Geary. Z prędkością 0.1 świetlnej pokonanie dzielącego ich dystansu będzie wymagało dwudziestu godzin. A skoro Syndycy wyszli pod tak wielkim kątem do wektora lotu okrętów Sojuszu, odległość, jaką będą musieli pokonać, może być o wiele większa. — Chcą się dowiedzieć, z którego punktu skoku skorzystamy, a potem ruszą w ślad za nami. — Dostrzegli jednostki wroga, ale nie mogli nic więcej zrobić. Zawracanie, aby przejąć Syndyków, mijało się z celem, nadlatująca flotylla mogła bez problemu unikać starcia do momentu pojawienia się posiłków. — Dziękuję za informację. Utrzymujemy kurs na punkt skoku na Lakotę.
— Tak jest, sir! — odparła Desjani.
Geary położył się, mając poczucie winy. Desjani przebywała na mostku, monitorując sytuację i obserwując ruchy wroga, podczas gdy on wylegiwał się we własnym łóżku. Z drugiej strony i tak nie miałby nic do roboty na mostku, ale nadal czuł się z tym niezręcznie.
Rione przesunęła wolno jedną rękę po jego klatce piersiowej.
— Polecą za nami na Lakotę? — wyszeptała mu do ucha.
— Tak. Przepraszam, że cię obudziłem.
— Nic się nie stało. — Jej dłoń zsunęła się nieco niżej. — Pewnie nie będziesz mógł teraz zasnąć… Chyba nie powinniśmy zmarnować tej okazji, skoro oboje i tak już nie śpimy?
Wiadomość o tym, że syndyckie okręty przybyły na Ixion, wcale nie wzburzyła Wiktorii. A może po prostu starała się odciągnąć jego myśli od tego problemu? Albo tak bardzo martwiło ją to, co wydarzy się na Lakocie, że rzeczywiście nie zamierzała marnować żadnej okazji do bycia z nim?
Kilka minut później przestał się zamartwiać motywami, jakie nią kierowały.
Geary zasiadł na mostku Nieulękłego i wbił spojrzenie w wyświetlacz pokazujący jego flotę. Zarządził zmianę szyku na stare dobre Echo Pięć, formację zawierającą w sobie pięć zgrupowań przypominających kształtem monety; każdy z dysków ustawiony był prostopadle do wektora lotu, ale nie znajdował się w jednej linii z pozostałymi. Zgrupowanie wiodące Echo Pięć Jeden składało się z pozostałości po piątym dywizjonie liniowców kapitan Cresidy, wzmocnionych jednostkami siódmego dywizjonu okrętów liniowych. Dwa połączone dywizjony, ale zaledwie pięć jednostek tej klasy. Ta myśl nieodmiennie wprawiała go w depresję. Ale jeśli liczyć ciężkie i lekkie krążowniki oraz pozostałe okręty eskorty, straż przednia nadal posiadała sporą siłę rażenia.
Na obu skrzydłach floty znajdowały się formacje Echo Pięć Dwa i Echo Pięć Trzy. W skład Dwójki wchodziło osiem okrętów liniowych z pierwszego i drugiego dywizjonu oraz spora liczba lżejszych jednostek, podczas gdy trzon Trójki stanowiło osiem pancerników z drugiego i piątego dywizjonu. W trzeciej linii znajdowało się Echo Pięć Pięć, a w nim cztery jednostki pomocnicze i wszystkie uszkodzone okręty wojenne, w tym pancerniki Orion, Wojownik i Dumny oraz Niestrudzony, Nieposłuszny i Śmiały z siódmego dywizjonu pancerników.
Pozostałe pięć okrętów liniowych, w tym Nieulękłego, oraz trzynaście pancerników i dwa kieszonkowe okręty tej klasy tworzyły trzon floty oznaczony kryptonimem Echo Pięć Cztery, cała reszta ciężkich oraz lekkich krążowników i niszczycieli stanowiła eskortę tego właśnie zgrupowania. W takim ustawieniu flota Sojuszu powinna dać sobie radę z każdą siłą wroga, jaka może na nią czekać przy wyjściu ze studni grawitacyjnej na Lakocie.
— Wszystkie jednostki zwolniły do 0.04 świetlnej — zameldowała Desjani. — Wszystkie jednostki zgłosiły gotowość do wykonania skoku.
Geary skinął powoli głową, mając nadzieję, że nie popełnił właśnie ogromnego błędu, którego tak się obawiał od chwili objęcia dowodzenia nad flotą.
— Do wszystkich jednostek, przygotujcie się do podjęcia walki natychmiast po wyjściu z punktu skoku na Lakocie. Rozpoczynamy procedury skokowe.