Pięć

W takich warunkach przelot do następnego punktu skoku, tym razem na Ixion, powinien zająć niecałe sześć dni. Spośród pięciu ciał niebieskich obiegających gwiazdę Daiquona cztery dało się zaliczyć do kategorii martwych głazów wielkości przeciętnej planety, a piąte było supermasywnym gigantem, któremu naprawdę niewiele zabrakło, żeby sam stał się gwiazdą. Niewielkie syndyckie instalacje znajdujące się na jednym z kamiennych globów były zimne i martwe, z pewnością opuszczono je bardzo dawno temu. Na Daiquonie nie znajdowało się nic, co byłoby warte dłuższego postoju, a co więcej — nie było też nikogo, kto mógłby opóźnić ruch floty.

Niestety Znakomity — jeden z ciężkich krążowników Sojuszu — został w niedawnej bitwie tak mocno uszkodzony, że Geary nakazał zwolnić całej flocie na czas napraw jego jednostki napędowej. Alternatywą było porzucenie Znakomitego, ale na to komodor nie chciał wyrazić zgody.

Kiedy przyszło do niszczycieli, Łamacza Mieczy i Maczety, Geary nie miał już takiej swobody wyboru. Oba okręty zostały tak bardzo uszkodzone, że jedynie wizyta w najlepszych stoczniach mogłaby im pomóc. Geary nakazał ewakuację załóg i przesterowanie rdzeni reaktorów, zamieniając oba niszczyciele w wolno rozprzestrzeniające się chmury szczątków, które dołączyły do istniejącego już na Daiquonie syndyckiego wrakowiska. Inne jednostki mogły spożytkować wiedzę oficerów i marynarzy z utraconych niszczycieli, ale zniszczenie dwóch własnych okrętów musiało źle wpłynąć na morale załóg.

Spora liczba innych niszczycieli, trzy lekkie krążowniki i jeden ciężki dołączyły do trzech pancerników, tworząc tymczasowy dywizjon składający się wyłącznie z okrętów uszkodzonych, stacjonujących w bezpośrednim pobliżu jednostek pomocniczych. Geary, nie chcąc odbierać ich załogom honoru, wyznaczył im oficjalne zadanie eskortowania i obrony wielkich wytwórni, ale i tak miał obawy, że utrzymanie tych ludzi na dłuższą metę w drugiej linii z dala od prawdziwej walki przysporzy mu w dalszej perspektywie kolejnych kłopotów.

Wściekną się — pomyślał — mimo że to jedyna sensowna decyzja w takiej sytuacji. Ale czy wojna ma jakikolwiek sens?

Przymknął oczy, starając się odpędzić obrazy ginących okrętów i ich załóg. W jego kabinie panowała niemal całkowita cisza, jedynymi dźwiękami, jakie tu docierały, były stłumione odgłosy zza grodzi, tak miłe dla ucha znaki, że Nieulękły wciąż istnieje i ma się dobrze. Wentylatory mruczały pompując orzeźwiająco chłodne powietrze, pompy mlaskały, tłocząc wodę do kolejnych sekcji, marynarze przechodzący korytarzem rozmawiali z trudem rozróżnialnymi głosami, którym chyba towarzyszyło ciche terkotanie wózków. Od jak wielu stuleci marynarze wsłuchiwali się w podobne dźwięki? A jeszcze wcześniej w trzeszczenie drewna, gdy ludzie podróżowali przez oceany na pokładach jednostek pływających, napędzanych wyłącznie siłą wiatru? Okręty nigdy nie były ciche, przynajmniej te, na których tętniło życie.

— Kapitanie Geary, mówi porucznik Iger z sekcji wywiadu.

Komodor nacisnął klawisz, akceptując przyjęcie rozmowy.

— Tutaj Geary, macie coś dla mnie?

— Przeprowadziliśmy analizy rozmów pomiędzy kapsułami ratunkowymi z syndyckich jednostek, które udało nam się zniszczyć. Wynika z nich, że wszyscy starsi oficerowie polegli na swoich stanowiskach. Żaden komunikat nie zawiera treści sugerujących, że jego nadawca wydaje rozkazy albo usiłuje zorganizować ocalałych.

Nie było zatem sensu wysyłać któregoś z okrętów, by podejmował kapsuły z jeńcami nie posiadającymi żadnej przydatnej wiedzy.

— Czy kapsuły nadal kierują się na opuszczone instalacje syndyckie tego systemu?

— Tak jest. — Iger potwierdził informację. — Zresztą gdzie indziej mogliby polecieć?

— Jak długo mogą przeżyć na minimalnym poziomie zasobów znajdujących się w kapsułach i bazie?

Na razie flota odnajdywała w każdym opuszczonym i pozbawionym atmosfery kompleksie zarówno zamrożone na kość racje żywnościowe, jak i inne rodzaje jedzenia.

— Kapsuły posiadają zaopatrzenie, które pozwoli im na kilka tygodni dryfu, zakładając nawet, że w każdej znajduje się komplet rozbitków. Oszczędzając, mogą oczywiście wytrzymać znacznie dłużej. Gdyby nawet większość z tych okrętów miała tu pozostać, aby sprawdzić, czy pojawimy się w tym systemie, syndyckie procedury i tak wymagają wysyłania co jakiś czas okrętów kurierskich z raportami o stanie wykonania misji. W tym wypadku powinni donieść o zakończeniu stawiania pól minowych. Jeśli władze Syndykatu w sąsiednich systemach nie otrzymają w terminie tych informacji, wyślą na Daiquona kolejne siły, aby sprawdzić, co się stało. Założę się, że jakiś okręt już tu leci.

— Dziękuję.

Nie było więc sensu zawracać i podejmować kapsuły z syndyckimi rozbitkami. Geary postanowił, że jak tylko flota dotrze na Ixion, osobiście dopilnuje, by Syndycy otrzymali stosowny komunikat informujący, iż na Daiquonie znajdują się marynarze wciąż czekający na ratunek.

Spróbował po raz kolejny wyrzucić z umysłu dręczące go obrazy, kiedy rozległo się buczenie dzwonka przy włazie.

— Proszę wejść — zawołał zrezygnowany, nie otwierając nawet oczu.

Po kilku sekundach ciszy usłyszał kilka słów wypowiedzianych oschłym tonem.

— Gratuluję kolejnego zwycięstwa.

Na ich dźwięk natychmiast otworzył oczy. Wiktoria Rione stała w progu. Gdy zobaczyła, że patrzy na nią, weszła do środka, zamknęła za sobą właz i przeszła na środek kajuty, aby usiąść naprzeciw Geary’ego. Rione w odróżnieniu od Desjani czuła się tutaj swobodnie, ale wyglądała przy tym jak kotka, która w każdej chwili może zerwać się do ucieczki.

— Czemu zawdzięczam tę wizytę? — zapytał Geary.

— Już mówiłam. Chciałam ci pogratulować.

— Akurat. — Geary machnął gniewnie ręką. — Całe tygodnie unikałaś spotkania ze mną. Dlaczego zdecydowałaś się na nie właśnie teraz?

Rione odwróciła wzrok.

— Mam swoje powody. W tej bitwie utraciliśmy okręt należący do Republiki Callas.

— Wiem. Glacis. Przykro mi. Zginęła niemal połowa załogi, ale resztę zdołano podjąć i uratować. Rozbitkowie zostaną przydzieleni na pozostałe okręty Republiki.

— Dziękuję. — Rione zacisnęła zęby. — Sama powinnam była o tym pomyśleć.

— Mylisz się, to na mnie spoczywa ten obowiązek, ja dowodzę tą flotą, chociaż z radością przyjąłbym twoje rady w tej kwestii. Ale skoro wywołaliśmy temat, powiem wprost: pani współprezydent, załogi okrętów Republiki Callas zastanawiają się, dlaczego nie utrzymuje pani z nimi kontaktu.

— Mam swoje powody — odparła Rione po dłuższej chwili milczenia.

— Możesz podzielić się nimi ze mną — zaproponował Geary. — Czyż to nie ty mówiłaś, że problemami należy się dzielić?

— Naprawdę?… Czułeś się samotny? — szorstko zmieniła temat.

— Tak, brakowało mi ciebie.

— Nie jestem jedyną kobietą na pokładzie tego okrętu, kapitanie.

— Ale jesteś jedyną, której mogę dotknąć — odparł Geary bez namysłu. — I wiesz o tym. Wszystkie pozostałe kobiety w tej flocie są moimi podwładnymi.

Spoglądała na niego, ukrywając — jak zwykle zresztą — wszystkie swoje uczucia.

— I nie masz z kim porozmawiać?

— Czasem mam. Z kapitanem Duellosem, z kapitan Desjani…

— Doprawdy? — Nadal nie był w stanie odgadnąć, co czuje Rione. — Kapitan Desjani? Czyżbyście omawiali rozmaite sposoby wyrzynania Syndyków?

Tym razem zabrzmiała jak stara dobra Rione, zgryźliwie, wręcz prześmiewcze Geary ważył przez chwilę odpowiedź, ale w końcu zdecydował się postawić sprawę jasno.

— Tak, mówimy głównie o sprawach operacyjnych. Ale raz rozmawialiśmy o Kosatce. Wspomniałem jej, że chciałbym tam pojechać, kiedy wrócimy do domu.

Rione uniosła brew.

— Dlaczego nie? To naprawdę piękna planeta. Może nie potrafiłbym tam zamieszkać, ale chciałbym ją zobaczyć raz jeszcze.

— Zmieniła się, kapitanie Geary.

— Desjani też tak mówi. — Geary wzruszył ramionami. — A może ja właśnie chcę zobaczyć, jak bardzo się zmieniła, żeby w końcu zaakceptować fakt, że nie było mnie na tym świecie przez sto lat?

— Wiesz dobrze, że nikt ci nie pozwoli na takie wałęsanie się bez celu. — Rione wykrzywiła usta. — Black Jack Geary nie może się zgubić w tłumie.

— Wiem. Dlatego Desjani zaoferowała się jako przewodniczka. Z jej pomocą na pewno mi to nie grozi. Wiesz, że jej rodzice nadal żyją? Pomogą nam wtopić się w otoczenie.

Wiktoria Rione znów milczała przez dłuższą chwilę, ale jej twarz pozostała nieruchoma.

— Jak rozumiem — odezwała się po chwili — Tania Desjani zaprosiła cię do swojego domu, abyś poznał jej rodziców.

Geary dotąd nawet nie pomyślał, że oferta złożona przez panią kapitan może być odebrana w taki sposób.

— O co ci chodzi? Jesteś zazdrosna?

Tym razem obie brwi Wiktorii powędrowały w górę.

— Nie.

— I dobrze, bo swatanie mnie z nią jest ostatnią rzeczą, jakiej mi teraz trzeba. — Czyżby Wiktoria słyszała te bezsensowne plotki na temat jego i Desjani, o których wspomniał niedawno Duellos? No tak, jakże miała nie słyszeć, skoro jej szpiedzy śledzili wszystko, co dzieje się we flocie.

W tym momencie przez usta Rione przemknął cień uśmiechu.

— Ależ oczywiście, John. Pomyśl jednak o korzyściach, jakie wynikają z posiadania kobiety, która wierzy, że zostałeś zesłany przez żywe światło gwiazd, aby ocalić nas wszystkich. Iluż mężczyzn modli się o kobietę, która by ich wielbiła. A ty masz tutaj jedną z nich podaną na talerzu.

Geary wstał, rozpierała go wściekłość.

— Nie widzę w tym niczego śmiesznego. Tania Desjani jest znakomitym oficerem. I nie życzę sobie, żeby ktokolwiek sugerował jej nieregulaminowe zachowania. Moi wrogowie nieustannie ryją pode mną. Tym razem usiłując podkopać mój wizerunek, rozpowiadają o romansie, jaki niby nas łączy. Chcę skończyć z tymi plotkami raz na zawsze. Nigdy bym jej czegoś takiego nie zrobił.

Uśmiech zniknął z twarzy Wiktorii, spuściła wzrok na chwilę. Kiedy podniosła głowę, na jej twarzy malował się spokój.

— Przepraszam. Masz rację.

— Wiem, do cholery! — Geary nie potrafił się opanować. — Mam kobietę, która uważa, że postępuję właściwie. O taką też wielu się modli.

— Jeśli nawet zachowuję się wobec ciebie wrednie, ty nie musisz zachowywać się wobec mnie jak ostatni łajdak!

Geary uciekł spojrzeniem.

— Wiem…

— Zresztą — ciągnęła Rione — ja jestem w tym lepsza. — Usiadła wygodniej, w jej pozie dało się wychwycić mieszaninę zaniepokojenia i zmęczenia.

Geary pochylił się.

— O co ci chodzi, Wiktorio? Widzę, że coś cię gnębi, ale wiem, że nie chodzi o mnie. Zastanawiałem się wiele razy, co takiego mogło spowodować, że zaniedbałaś swoje obowiązki względem Sojuszu i Republiki Callas, ale prawdę mówiąc, nie doszedłem do żadnych wniosków. — Wciąż siedziała cicho, nie zmieniając beznamiętnego wyrazu twarzy. — Czy chodzi o mnie? Nie dotknęłaś mnie od czasu odlotu z Ilionu. Niczego sobie nie przysięgaliśmy, ale do cholery nie rozumiem, co spowodowało tak naglą odmianę.

Rione skuliła się, odwróciła głowę.

— Jestem trudna w pożyciu. Wiedziałeś o tym. To był jedynie fizyczny związek.

— Nie, nie tylko. — Rione nie odwróciła się do niego, lecz Geary się nie poddawał. — Już ci to kiedyś mówiłem, ale powtórzę raz jeszcze. Lubię z tobą rozmawiać, lubię, kiedy jesteś ze mną.

— Więc nie zaprzeczasz, że jestem trudna w pożyciu.

— Znów zmieniasz temat. — Zauważył, że posmutniała. — Czy to dlatego ty i Desjani, za każdym razem kiedy staniecie obok siebie, zamierzacie poprzegryzać sobie gardła?

— Jaki z ciebie spostrzegawczy człowiek! — roześmiała się szyderczo. — Gdybyśmy były z Desjani dwiema formacjami syndyckiej floty, pewnie zorientowałbyś się wcześniej.

Geary nie dał się sprowokować.

— Obie was szanuję, obie was lubię, choć każdą w inny sposób. Mam także spory szacunek do tego, w jaki sposób rozumujecie. I dlatego wkurza mnie jak jasna cholera, że nie wiem, dlaczego tak na siebie reagujecie od czasu Ilionu.

Rione patrzyła przez dłuższą chwilę gdzieś w przestrzeń.

— Kapitan Tania Desjani obawia się — odpowiedziała wreszcie — że skrzywdzę człowieka, którego ona uwielbia.

— Do cholery, Wiktorio…

— Ja nie żartuję, John. — Westchnęła ciężko i wreszcie spojrzała mu prosto w oczy. — Pomyśl sam! — zażądała ostrym tonem. — Co zabraliśmy z Sancere?

— Sporo rzeczy.

— Łącznie z przestarzałą, ale bardzo długą listą jeńców wojennych Sojuszu. — Ku wielkiemu zdziwieniu Geary’ego Wiktoria zadrżała wyraźnie, mówiąc te słowa. — Wiesz doskonale, że Syndycy już dawno przestali się z nami wymieniać listami jeńców. Wiesz, jak wielu ludzi z tej listy uznanych zostało za poległych? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że są na niej nazwiska ludzi, którzy według nas na pewno zginęli? — Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała.

— Twój mąż. Jego nazwisko znajdowało się na tej liście? — W końcu Geary załapał.

Zacisnęła z całej siły obie pięści, ale mimo to wciąż się trzęsła.

— Tak.

— Ale przecież powiedziałaś, że byłaś stuprocentowo pewna jego śmierci.

— Ludzie, którzy uciekli z jego okrętu, byli pewni! — krzyknęła, jednakże Geary wiedział, że nie krzyczy na niego. Zresztą zaraz się uspokoiła, oddychała powoli, robiąc długie wdechy. — Ale na liście jeńców znalazłam jego nazwisko i numer identyfikacyjny. Wynika z tego, że był ciężko ranny, ale żył, gdy go pojmano.

Geary czekał jeszcze przez chwilę, ale nic więcej nie powiedziała.

— To wszystko?

— Tak, to wszystko, John. Wiem, że Syndycy pojmali go żywcem. Wiem, że był ciężko ranny. Nie wiem tylko, czy udało mu się przeżyć choć jeden dzień w niewoli. Nie wiem, czy syndyccy medycy w ogóle się nim zajęli. Nie wiem nawet, czy zesłano go do obozu pracy. Nie wiem, czy nie zmarł później z wycieńczenia… — przerwała. — Nic więcej nie wiem.

Wiktoria Rione, kobieta potrafiąca opanować każde emocje, teraz wprost emanowała bólem. Geary podszedł, wziął ją w ramiona, poczuł, jak wszystko w niej drży.

— Przepraszam. A niech mnie, przepraszam.

— Nie wiem, czy on nadal żyje — mówiła teraz ściszonym głosem. — Nie wiem, czy zginął. Jeśli jednak mu się udało i siedzi teraz w którymś z obozów pracy, szanse na to, że się o tym dowiem, że go jeszcze kiedyś zobaczę, są niemal równe zeru. Ale on może wciąż żyć. Mój mąż, człowiek, którego kocham…

Geary pojął w tej chwili, że dowiedziała się o liście kilka tygodni po tym, jak kochali się pierwszy raz. Co za ironia losu! Nie rozumiał, dlaczego żywe światło gwiazd pokarało Rione w tak okrutny sposób.

— Już dobrze… Nie musisz nic więcej mówić…

— Owszem, muszę. Przez dziesięć lat byłam wierna jego pamięci, potem oddałam się tobie, aby chwilę później otrzymać wiadomość, że on może nadal żyć. — Rione odepchnęła Geary’ego i znów odwróciła wzrok. — Kolejny figiel losu, nieprawdaż? Uważałam, że postępuję właściwie, John. Wydawało mi się, że nie uchybiłam swym postępkiem mojemu dawno zmarłemu mężowi, że postąpiłam zgodnie z jego wolą. Lecz teraz wiem, że pozbawiłam go tym czynem honoru. Siebie przy okazji też, ale przede, wszystkim jego.

— Nie!… — zaprzeczył żywiołowo Geary, nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Dopiero gdy przerwał zaskoczony własnym wybuchem, zaczął staranniej dobierać słowa. — Nikogo nie pozbawiłaś honoru. Ale… jeśli natkniemy się na obóz pracy w kolejnym systemie i on w nim będzie… odejdziesz z nim czy zostaniesz ze mną?

— Odejdę z nim — odparła bez zastanowienia. — Wybacz mi, John, taka jest prawda i ja jej nie zmienię. Już na samym początku uczciwie powiedziałam ci, do kogo na zawsze należy moje serce. — Raz jeszcze odetchnęła głęboko, starając się opanować emocje. — Desjani także o tym wie. To ona znalazła nazwisko mojego męża na liście i przyszła z tą informacją do mnie, mimo że to nie należało do jej obowiązków. Ta twoja kapitan Desjani jest naprawdę oddana flocie, przynajmniej w jej rozumieniu tego słowa. Ją również skrzywdziłam, nie mając do niej zaufania, i zaszokowałam, kiedy powiedziałam, że już widziałam tę listę, ale zachowałam to dla siebie. — Rione utkwiła spojrzenie w Gearym. — Uważała, że źle postąpiłam, że nie powinnam była przed tobą ukrywać czegoś równie ważnego. Nie chciała, żebyś poczuł się zraniony, kiedy się dowiesz.

Tak, to było podobne do Desjani. Geary nie miał powodu, by nie wierzyć Wiktorii.

— A kiedy odmówiłaś wyjawienia mi swojej tajemnicy…

— I tak nie powtórzyłaby nic tobie. To nie w stylu dumnej i szlachetnej kapitan Desjani. — Wiktoria skrzywiła się i pokręciła głową. — Nie zasłużyła sobie na to, żebym tak o niej mówiła. Po prostu chciała cię chronić. Tania Desjani jest osobą honorową. Jeśli zasługujesz na kogoś, to właśnie na nią.

— Słucham? — Wiktoria coraz szybciej przeskakiwała z tematu na temat. — Ja na nią zasługuję? Jest jedną z moich podwładnych. Nigdy nie dała najmniejszego znaku, że…

— Bo nie mogła… — przerwała mu Rione. — Jak już wspomniałam, ta kobieta ma honor. Ale nawet gdyby była gotowa narazić go na szwank, w tym wypadku nigdy tego nie zrobi, bo to ugodziłoby w twój honor. Ja to co innego. Jestem politykiem. Wykorzystuję ludzi. Ciebie też wykorzystałam.

— Niczego mi nie obiecywałaś — odparł Geary. — Do licha, Wiktorio, czy naprawdę powinienem czuć się uwiedziony? Teraz, kiedy ty wyglądasz jak ostatnie nieszczęście?

— Zostałeś wmanewrowany w paskudną sytuację, dzieliłeś łoże z kobietą, której mąż być może nadal żyje! — krzyknęła Rione, znów tracąc nad sobą kontrolę. — Splamiłam twój honor i dałam twoim wrogom doskonałą okazję do ataku na ciebie! Dlaczego nie wściekasz się na mnie?

— Kto jeszcze wie o tej sprawie? — zapytał zaskoczony Geary.

— No… — Rione machnęła gniewnie dłonią. — Ja, ty i szlachetna kapitan Desjani. To na pewno. Inni ludzie też mogli dotrzeć do tej informacji, tylko czekają z jej upublicznieniem na moment, w którym najmocniej cię to zaboli. Musisz przyjąć do wiadomości, że prędzej czy później twój honor zostanie zakwestionowany z mojego powodu.

— Przypominam sobie, że kiedyś powiedziałaś, iż potrafisz zadbać o własny honor. Ja też to potrafię.

— Naprawdę? — Rione wzięła długi, głęboki wdech. — Gdybyś chciał poznać moje zdanie w tej materii, powiedziałabym, że nie brzmisz specjalnie przekonująco. Dlaczego stajesz w mojej obronie?

— Bo żaden szanujący się człowiek nie mógłby cię oskarżać z powodu tak głupiej pomyłki…

— Żaden człowiek? Mówisz też w imieniu mojego męża, John? — Rione wbiła w niego spojrzenie. — I co ja mam mu powiedzieć? Co mam powiedzieć moim przodkom? Nie rozmawiałam z nimi od momentu, w którym odkryłam prawdę. Nie potrafiłam…

Geary obserwował ją przez chwilę, milcząc.

— Chcesz ze mną porozmawiać naprawdę szczerze?

— Czemu nie? Jedno z nas powinno się w końcu zdobyć na szczerość — odparła ze złością Rione.

— No to posłuchaj o paru rzeczach. — Geary trzymał nerwy na wodzy; przemówił głosem, jakim zazwyczaj wydawał rozkazy na mostku. — Po pierwsze, mój honor nie został splamiony. Twój zresztą też nie. Splamienie honoru wymaga świadomego uczestnictwa w niehonorowym akcie.

— To nie…

— Nie obchodzi mnie, jak to ludzie teraz widzą! Sto lat temu wszyscy to rozumieli! Nie macie większych problemów po całym stuleciu wojaczki? Chcecie uczynić życie jeszcze trudniejszym, próbując zachować niemożliwie wyśrubowane standardy? — Rione obserwowała go z otwartymi na całą szerokość oczami. — Nie mam prawa mówić ci, jak ty to powinnaś przyjmować, ale mogę ci wyjaśnić, co ja czuję. — Geary kontynuował wywód: — Po drugie, nie pomagasz w niczym, tak się upadlając. Cóż, w jakimś wyidealizowanym świecie honoru zapewne twoje zachowanie byłoby na miejscu. Tutaj nie jest.

Pokręciła głową.

— Takim sposobem nie przywrócę spokoju mojemu mężowi i jego przodkom.

— A co by się stało, gdyby odwrócić tę sytuację? — zapytał Geary. — Gdybyś to ty została ciężko ranna, uznano by cię za zmarłą i być może na zawsze rozdzielono z mężem? Czego byś wtedy chciała?

Rione stała długi czas ze wzrokiem wbitym w podłogę, nic nie mówiąc. Wreszcie podniosła głowę i powiedziała całkowicie spokojnym głosem:

— Chciałabym, żeby był szczęśliwy.

— Nawet gdyby miało to oznaczać znalezienie sobie kogoś innego, skoro miałby prawo uważać, że nie żyjesz?

— Tak.

— A gdyby dowiedział się później, że jednak żyjesz, ale być może nigdy więcej się nie zobaczycie? Chciałabyś, żeby obwiniał sam siebie?

— Nie wykorzystuj mojego męża przeciw mnie, John — odcięła się. — Nie masz do tego prawa.

Usiadł, starając się zachować spokój.

— Naprawdę? To dlaczego nie porozmawiasz ze swoimi przodkami? Może dadzą ci znak i dowiesz się, co o tym myślą?

— Myślisz o takim znaku jak napis „cudzołożnica”, który mógłby pojawić się na moim czole? — zapytała wciąż wściekła Rione.

— Na przykład. No bo skoro i tak uważasz, że on się tam cały czas znajduje… — Geary zrewanżował się pięknym za nadobne. — Ale może wcale cię nie przeklną. To twoi przodkowie, Wiktorio. Ludzie tacy jak ty, którzy żyjąc, popełniali błędy. Dlatego z nimi rozmawiamy. Rozumieją nas i może, ale tylko może, są w stanie wskazać nam, jaką drogę wybrać, gdzie szukać mądrości.

Zaprzeczyła ruchem głowy, znów uciekając wzrokiem.

— Nie mogę…

— Nawet człowiek zupełnie pozbawiony honoru może porozmawiać z przodkami!

— Nie o to mi chodziło. — Rione uparcie wpatrywała się w przeciwległą grodź.

Geary przyglądał się uważnie jej profilowi, zaciśniętym mocno szczękom i powoli zaczynał rozumieć, w czym tkwi problem.

— Boisz się z nimi rozmawiać? Boisz się tego, jak zareagują?

— Czy to cię zaskakuje, John? Oczywiście, że się boję. Robiłam w życiu wiele rzeczy, z których nie mogę być dumna, ale nigdy nie uczyniłam czegoś, co przyniosłoby wstyd moim przodkom.

Zastanowił się nad jej słowami.

— Nie musisz stawać przed nimi sama. Są jeszcze…

— Nie mam zamiaru dzielić z nikim mojej hańby!

— Prawdę mówiąc, dzieliłaś ją już z Desjani, a teraz dzielisz i ze mną! — wrzasnął Geary.

— I na tym koniec — szepnęła Wiktoria z wyrazem twarzy równie smutnym jak upartym.

— Mógłbym…

— Nie! — Rione z widocznym trudem próbowała zapanować nad sobą. — To rola mojego męża. Nie chcę, byś stał obok mnie, gdy zacznę rozmawiać z przodkami.

Zatem została tylko jedna opcja.

— A co powiesz o Desjani? Może poprosisz ją, żeby poszła z tobą do komnat?

Rione spoglądała na niego w niemym przerażeniu.

— Przecież ona i tak o tym wie.

— I nienawidzi mnie za to.

— Raczej za to, że nie chciałaś mi o niczym powiedzieć. Teraz już wiem. — Oczy Rione zamigotały. — Sama zresztą powiedziałaś, że Desjani to honorowa kobieta. Twoi przodkowie nie będą przeciwni jej obecności.

Rione pokręciła głową i znów odwróciła wzrok.

— Dlaczego miałaby zrobić dla mnie coś takiego?

— Bo ją o to poproszę. — Zła odpowiedź, od razu to zauważył po wyrazie jej oczu. — Albo ty sama możesz to zrobić. Naprawdę uważasz, że Desjani mogłaby ci odmówić?

Wiktoria westchnęła, chyba się poddała.

— Nie, skąd. Nie szlachetna kapitan Desjani. Ona stanęłaby murem nawet za politykiem. Zwłaszcza gdyby wiedziała, że zależy na tym samemu wielkiemu kapitanowi Geary’emu.

— Masz rację, może z wyjątkiem tego bezsensownego wtrętu o „wielkim kapitanie Gearym”. Staram ci się pomóc, a kapitan Desjani pomoże ci z pewnością, jeśli ją o to poprosisz, dlatego możesz już przestać odpalać werbalne rakiety w naszym kierunku.

Rione wstała i spojrzała na Geary’ego z góry, jakby czegoś szukając.

— Nie będziesz dowodził tą flotą w nieskończoność. Któregoś dnia doprowadzisz ją do domu. Tylko żywe światło gwiazd wie, jak tego dokonasz, ale ja nie wątpię, że ci się uda. Następnego dnia możesz już być emerytem, to zależy wyłącznie od ciebie. Nikt w Sojuszu nie będzie ci mógł odmówić. I tego dnia, kiedy nie będzie na tobie spoczywała odpowiedzialność dowódcy, kiedy ani regulamin, ani honor nie będą już przeszkodą w bliższych kontaktach z innymi oficerami, czy wtedy będziesz potrzebował związku z kimś takim jak ja czy może raczej wybierzesz wolność, aby dowiedzieć się, co kryje serce kobiety takiej jak Tania Desjani?

— Ja nigdy…

— Nie. I nie będziesz. Żeby cię cholera… — Rione odwróciła się na pięcie i wyszła.


***

Geary otworzył oczy w chwili, gdy ktoś otwierał właz jego kabiny. Widział, jak metalowa płyta znów przywiera do framugi. Nacisnął klawisz lampy i w przydymionym świetle zobaczył Wiktorię Rione stojącą przy wejściu, milczącą i wpatrującą się w niego.

— Witaj, John. — Ruszyła w jego stronę nieco chwiejnym krokiem i usiadła na krawędzi łóżka, nie spuszczając go z oka. — Nie masz zamiaru zapytać?

Nawet z tak dużej odległości rozpoznawał zapach wina w jej oddechu.

— O co mam pytać?

— Jak mi poszło. — Rione machnęła niezdarnie ręką. — Mnie, moim przodkom i kapitan Desjani. Na pewno chcesz wiedzieć.

— Wiktorio…

— Nic. — Potrząsnęła gwałtownie głową, raczej niezbornie, mówiła też mało wyraźnie. — Wyjaśniłam im, co się stało. Wyraziłam też skruchę. Zapytałam o wskazówki. I nic. Nic nie poczułam. Nie odpowiedzieli. Nawet moi przodkowie już nie chcą mnie znać, John.

Musiał usiąść.

— To nieprawda.

— Zapytaj szlachetnej kapitan Desjani! Do cholery z nią i z tobą też!

Rione klęknęła na łóżku i zaczęła się rozbierać. Geary aż podskoczył.

— Co ty wyprawiasz?

— To, do czego zostałam stworzona. — Zrzuciła z siebie ostatnią rzecz i opadła bezwładnie na pościel, nie spuściła jednak Geary’ego z oczu. — No dalej.

— Chyba oszalałaś, jeśli sądzisz, że wykorzystam cię w takim stanie.

— Jesteś na to zbyt honorowy? Nie oszukuj sam siebie. Bądź Black Jackiem choć przez chwilę. Zrób ze mną, co chcesz.

Patrzył na nią z politowaniem, szukając słów.

Rione tymczasem znów przemówiła, patrząc gdzieś przez Geary’ego, jakby miała wizję.

— Zabiłabym go, gdybym musiała, wiesz o tym dobrze. Gdyby Black Jack chciał zaszkodzić Sojuszowi i nie byłoby innego sposobu na jego powstrzymanie, zabiłabym drania. Zbyt dużo istnień ludzkich zostało utraconych, nie mogłabym pozwolić na zmarnowanie tak wielkiej ofiary. Może to właśnie wtedy utraciłam honor, w momencie, w którym oznajmiłam, że uczynię wszystko, aby powstrzymać Black Jacka… — Jej oczy z trudem skupiły się na jego twarzy. — Wszystko.

Ciężko było mu to powiedzieć na głos, ale czuł, że musi wysłowić myśl, która właśnie przyszła mu do głowy.

— Czy to dlatego zaczęłaś ze mną sypiać?

Otworzyła usta, a potem lekko potrząsnęła głową.

— Nie — wyszeptała w końcu. — Nie sądzę, żeby nawet ktoś taki jak ja był zdolny do podobnego czynu.

— Ktoś taki jak ty? W jednym momencie mówisz o rzeczach, do których ja bym się nie posunął, a za chwilę jesteś dla siebie nazbyt ostra. — Geary pochylił się, by okryć ją prześcieradłem, a ona wciąż nie spuszczała go z oczu i ani drgnęła. — Nie będę cię wykorzystywał, Wiktorio. Zasługujesz na lepszy los, nawet jeśli sama w to nie wierzysz.

Usiadł obok niej ze wzrokiem wbitym w gwiazdy lśniące na grodzi.

— Jesteś twardą kobietą, mocną, i wymagasz od siebie tyle samo co od innych. A może nawet jeszcze więcej. Wątpię, żeby twoi przodkowie mogli ci wybaczyć, skoro sama sobie nie umiesz odpuścić.

Milczenie trwało dłuższą chwilę, a kiedy Geary spojrzał na Wiktorię, zauważył, że zasnęła. Ale nawet w tej chwili, gdy cały świat dla niej nie istniał, na jej twarzy wciąż malowało się cierpienie.

Kiedy Geary po raz pierwszy obudził się na pokładzie Nieulękłego, był zbyt oszołomiony, by zwracać uwagę na marynarzy, potomków tych, których znał i między którymi żył. Ale gdy objął stanowisko dowodzenia, dość szybko zrozumiał, jak wielkie zmiany zaszły w ciągu całego stulecia i tej okrutnej wojny, i nigdy później nie opuszczało go poczucie, że znajduje się pośród zupełnie obcych ludzi, którzy nie tylko nie rozumieją, ale i nie akceptują tego, co robił. Mijały kolejne tygodnie, a on coraz lepiej ich poznawał i wreszcie doszedł do wniosku, że chyba zbyt surowo ich ocenił, i wydało mu się, iż znalazł kilka fundamentalnych prawd, które go z nimi łączyły. Lecz dzisiaj jego wątpliwości znów powróciły. Honor mógł być zarówno brzemieniem, jak i orężem. Zbyt łatwo można go było stracić. Z tego co widział, współcześni mieszkańcy Sojuszu po zaledwie jednym stuleciu potrafili wykorzystywać honor wyłącznie przeciw sobie samym, czyniąc go tak mało elastycznym i nieracjonalnym, że prędzej ranił jego wyznawcę niż wroga, do tego często zacierając granice pomiędzy niegodziwością a uczciwością.

Geary westchnął, wstał ostrożnie, żeby nie narobić hałasu, i ubrał się w całkowitej ciszy. Obróciwszy się w drzwiach, raz jeszcze rzucił okiem na Wiktorię.

Pamiętam swój wielki ból, kiedy zrozumiałem, że wszyscy ludzie, których znałem i kochałem, od dawna nie żyją. Ale ilu jest ludzi w społeczeństwie Sojuszu, którzy tak jak Rione nie wiedzą, czy ich bliscy żyją czy są już martwi, i mimo to próbują żyć dalej z rozdartym sercem? Ilu mieszkańców światów Syndykatu odczuwa to samo? Po raz pierwszy uświadomił sobie, że brutalna prawda, z którą musiał się mierzyć, jest niczym wobec ogromu tych cierpień. Po prostu niczym.

Przemierzał puste korytarze i pomieszczenia Nieulękłego, pozdrawiając wszystkich marynarzy, którzy pełnili o tej porze służbę w mrocznych czeluściach okrętu, próbując znaleźć choć odrobinę ukojenia w wojskowych rytuałach.

Wychodząc zza zakrętu, trafił wprost na kapitan Desjani.

— Kapitanie Geary? — Desjani nie potrafiła ukryć zaskoczenia. — Czy wszystko w porządku?

— Tak. Dziękuję.

Jego ton i zachowanie z pewnością wskazywały na coś zupełnie innego. Desjani skrzywiła się.

— Rozmawiał pan z współprezydent Rione?

Geary przytaknął.

— Tak myślałam… — Desjani przerwała i zaczęła z innej beczki. — Byłam na nią bardzo zła. Pewnie panu o tym powiedziała. Uważałam, że nie chce się przyznać, bo brak jej honoru. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo cierpiała z powodu lęku przed jego utratą.

— Co tam się wydarzyło? Czy przodkowie naprawdę odrzucili jej modły?

Desjani opuściła głowę, jakby chciała dokładniej przemyśleć odpowiedź.

— Poczułam tam coś. Nie mam pojęcia, co to było. Ale poczułam to. Ona jednak nie była w stanie tego zaakceptować.

— Też miałem takie wrażenie.

— Ona… hmm… — Desjani wyglądała na zakłopotaną, ale i złą. — Widziałam ją jeszcze raz, przed chwilą. Piła i wygadywała różne bzdury.

— Tak, wiem.

— Sir, mam nadzieję, że nic, co powiedziałam albo zrobiłam, nie zostało przez pana odebrane jako…

Podniósł dłoń, aby ją uciszyć.

— Zachowywała się pani naprawdę profesjonalnie. Nie mogłem trafić na lepszego oficera.

Desjani wciąż wyglądała na strapioną.

— Jeśli nawet nie ma pan wielkiej misji do spełnienia, jeśli to nie żywe światło gwiazd zesłało nam pana w czas największej potrzeby, to i tak nie powinnam…

— Kapitanie, proszę. — Geary miał nadzieję, że jego głos nie brzmi równie głupio jak jej. — Wszystko rozumiem. Będziemy musieli jeszcze porozmawiać na ten temat.

— Słyszałam plotki, kapitanie Geary… — wysyczała Desjani. — O panu i o mnie. Wiedziałam o nich od dawna.

— To tylko plotki, kapitanie Desjani. Wymyślane i rozpowszechniane przez oficerów, którzy nie mają pojęcia, czym naprawdę jest honor. Ze swojej strony zrobię wszystko, by zachowywać się wobec pani jak oficer i przełożony, wiem, że mogę też liczyć na podobną odpowiedź z pani strony.

— Tak, sir! Dziękuję, sir! Wiedziałam, że pan zrozumie — powiedziała z radością, a potem zasalutowała i oddaliła się. Geary patrzył, jak odchodzi, wiedząc doskonale, że bez względu na to, co powiedzą i zrobią, i tak widmo tego pomówienia zawsze będzie nad nimi wisiało.

Postanowił wrócić do swojej kabiny. Rione wciąż spała, więc Geary usiadł przy stoliku i uaktywnił ostatnią symulację. Za trzy dni przejdą przez system Daiquona i flota rozpocznie przygotowania do skoku na Ixion.

Czy powinien tam teraz lecieć? Syndycy z pewnością przejrzeli jego plany na tyle, by zaminować tamto wyjście. Co jeszcze czeka na niego na Ixionie?

Niestety nie miał alternatywy. I mimo wszystko zdołał zaskoczyć Syndyków błyskawicznym pojawieniem się na Daiquonie. Jeśli jego flota zdoła utrzymać to tempo i będzie poruszać się szybciej, niż Syndycy mogą reagować, być może przeleci przez Ixion, zanim wróg zdoła zablokować drogę.

A może nie zdoła…

Zgodnie z najnowszymi danymi Syndykatu, zdobytymi na Sancere, Ixion posiadał gęsto zamieszkaną planetę i wiele orbitalnych kolonii oraz fabryk, które nadal były czynne. Tym razem nie będą mieli do czynienia z opustoszałym systemem.

Musi być gotowy, naprawdę gotowy, kiedy wyskoczą z nadprzestrzeni na Ixionie. Musi przyjąć założenie, że punkt skoku, którym przybędą, jest już zaminowany, musi przyjąć do wiadomości, że syndycka flota przygotowała tam zasadzkę. I musi upewnić się, że flota Sojuszu będzie umiała sobie z tym poradzić.

Kiedy o tym myślał, wydawało się to takie proste. Ale wiele dałby za to, żeby wiedzieć, jak się potoczą ich losy.

W końcu zasnął przy stole, marząc o tym, żeby Rione wróciła między żywych i po raz kolejny udzieliła mu ważnej rady.


Kiedy się obudził, zesztywniały od tkwienia na niewygodnym fotelu, zauważył, że Rione nadal leży na jego łóżku. Nie spała już, ale jej wzrok był utkwiony gdzieś w suficie. Wstał bez słowa i podszedł do niewielkiej umywalki, wyjął z szafki kilka tabletek przeciwbólowych, nabrał wody do kubka i zaniósł wszystko Wiktorii.

Przyjęła lekarstwa, nadal nie patrząc na niego. Dopiero kiedy usiadł, odezwała się:

— Nie pamiętam wszystkiego, co powiedziałam minionej nocy.

— Tym lepiej dla ciebie — odparł Geary neutralnym tonem.

— Nie pamiętam też wszystkiego, co robiłam minionej nocy.

— Do niczego między nami nie doszło, jeśli o to pytasz.

Rione skinęła głową, potem westchnęła i skrzywiła się. Zapewne czuła ból przy każdym ruchu.

— Dziękuję. Czy mógłbyś się teraz odwrócić, proszę? Chciałabym pozbierać moje rzeczy i te resztki godności, które mi jeszcze zostały. Zaraz zniknę sprzed twoich oczu.

— A jeśli nie chcę się od ciebie odwracać?

— Oszczędź mi swojej rycerskości, John. Chyba że zwyczajnie chcesz popatrzeć na moją nagość. Tego nie mogę ci zabronić. — Brzmiała i wyglądała na pokonaną.

Geary poczuł nagłe, jak ogarnia go złość, ale zdołał ją opanować — do momentu, w którym uświadomił sobie, że sympatią niewiele wskórał.

— Dobrze, pani współprezydent. Być może nie wyraziłem się wystarczająco jasno. — Jego ostry ton zdziwił ją. — Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, co pani o sobie teraz myśli. Ale czuję się osobiście zawiedziony, że osoba o takiej charyzmie i inteligencji woli się nad sobą użalać, kiedy tak desperacko jest mi potrzebna jej rada i zdrowy osąd, abym mógł wreszcie ocalić tę flotę i zacząć chodzić z podniesioną głową. Za mniej niż trzy dni wykonamy skok na Ixion, a ja nie mam bladego pojęcia, co nas tam czeka. Czy może zdecydowała już pani, że Black Jack nie będzie potrzebował pani rad przy kolejnych wyborach?

Zdziwienie na twarzy Rione pogłębiło się, Geary zaczął dostrzegać też przebłyski strachu. Czyżby zastanawiała się, co takiego palnęła tej nocy? Prawdę mówiąc, wygarnęła mu przecież, do czego by się posunęła, aby ochronić Sojusz przed zagrożeniem ze strony Black Jacka.

— Powtarzała mi pani w kółko, jaki to Sojusz jest dla pani ważny. — Geary nie zmienił tonu ani odrobinę. — Sojusz, który potrzebuje tej floty jak płuca powietrza. A ja, jeśli mam ocalić tę flotę, potrzebuję pani rozsądnych rad i ocen. Czuję się już niemal swobodnie w fotelu głównodowodzącego i naprawdę z coraz większym trudem powstrzymuję się od podejmowania pewnych decyzji i działań, które mógłbym bez większego problemu podjąć. A powstrzymuję się dlatego, że Black Jack Geary mógłby zrobić coś, w co John Geary nie wierzy. Co dla pani jest ważniejsze, pani współprezydent? Pani własne bolączki czy los Sojuszu, o którym tyle pani mówi?

Rione usiadła, prześcieradło zsunęło się z jej ciała. Ale chyba nie zwróciła na to uwagi, wpatrując się w niego szeroko otwartymi przekrwionymi oczami.

— I tyle na temat uczuć dowódcy floty — rzuciła.

— Jeśli chce się pani wyleczyć z depresji, sugerowałbym coś skuteczniejszego niż zwykły alkohol — ciągnął Geary, tym razem z nieskrywaną furią. — Coś mi mówi, że zdecydowała pani nie wybaczyć sobie i nie pozwolić na to nikomu innemu. Nie mogę nakazać pani zmiany zdania. Ale mogę i będę nalegał, aby służyła mi pani najlepiej, jak potrafi, radą i wsparciem i powstrzymała się od zachowań, które nie tylko mogą zaszkodzić Sojuszowi jako całości, ale i Republice Callas. Ufam, że potrafi pani sprostać wymaganiom i nadal będzie pani godnie reprezentować funkcje senatora Sojuszu i współprezydenta republiki.

Zacisnęła pięść, wyglądając przy tym, jakby zamierzała za moment rzucić się do gardła Geary’ego.

— Czy to już wszystko, kapitanie Geary? — wysyczała.

— Nie… — zamilkł, zdając sobie sprawę, że Wiktoria wciąż siedzi przed nim półnaga i wściekła. Przypominała w tym momencie starożytną boginię, która dysząc żądzą zemsty, szykuje się do zmiażdżenia niewiernych. Mimo wyraźnych oznak gniewu wydawała mu się o wiele bardziej ponętna niż kiedykolwiek wcześniej. — Możemy zapomnieć o minionej nocy. Możemy zapomnieć o tym, co było między nami. Możemy zapomnieć o wszystkim, byle wreszcie stanęła pani na nogi.

Wstała, pusząc się swoim nagim ciałem, choć wciąż wypełniała ją wściekłość.

— Naprawdę tak niewiele dla pana znaczyłam? Czy to chciał mi pan uzmysłowić?

— Nie. — On również wstał, walcząc z pokusą przytulenia jej i rzucenia się z nią na łóżko. — Starałem się dać wyraz tego, jak wiele pani dla mnie znaczy.

Nie wiedząc, czy zdoła się jeszcze długo powstrzymywać, obrócił się na pięcie i wyszedł z kabiny.


Miał do swojej dyspozycji cały okręt liniowy — wróć, miał do swojej dyspozycji całą flotę okrętów liniowych i pancerników — a nie potrafił znaleźć takiego miejsca, w którym mógłby usiąść z dala od wzroku ludzi zastanawiających się, dlaczego wygląda, jakby spędził minioną noc śpiąc w fotelu. W końcu wpadła mu do głowy myśl, że idealnym miejscem odizolowania może być sala odpraw, ruszył więc w jej stronę bez namysłu i chwilę później zamknął za sobą właz i zanurzył się w wygodnym kabłąku siedzenia przy szczycie stołu.

Czuł się dziwnie, siedząc tutaj samotnie, widząc jedynie puste fotele, gdy sala i stół nie miały gigantycznych rozmiarów pozwalających na jednoczesną obecność wszystkich dowódców floty. Wywołał holograficzną mapę sektora, potem informacje o stanie floty i zaczął przegląd jednostek.

Tak. Moje okręty. Jestem za nie odpowiedzialny. I wiem doskonale, że Syndycy będą na nas czekali na Ixionie. Będą też czekali wszędzie tam, gdzie mogę skoczyć z tego systemu.

Nie cierpiał sytuacji, w których nie potrafił dostosować szyku floty do nadchodzącej bitwy.

Ale czy mogę cokolwiek zrobić, skoro nie mam pojęcia, co czeka nas na Ixionie? Do tej pory miałem co najmniej kilka godzin, jeśli nie dni, a nawet tygodni, żeby obserwować wrogie siły i opracowywać odpowiednią strategię. Nie mogę przecież liczyć, że zawsze uda mi się opanować sytuację jak podczas przylotu do systemu Daiquona.

Nie wiedział, gdzie jest teraz Rione. Mógł wrócić do swojej kabiny i zastać ją w niej, mógł także natknąć się na Wiktorię gdziekolwiek na okręcie. I co wtedy? Może zareagować pierwszy albo czekać, ryzykując, że to ona rzuci mu się do gardła w spóźnionej reakcji na mowę, którą jej palnął, zanim wyszedł?

Uderz pierwszy. Cholera! Jakie to proste. Chyba jednak za bardzo przyzwyczaiłem się do bitew w przestrzeni kosmicznej, gdzie na zaplanowanie każdego ruchu mam mnóstwo czasu. Muszę jedynie przyjąć założenie, że czeka tam na nas duża flota Syndykatu. Że u wylotu studni grawitacyjnej postawiono pola minowe. Że zastawiono na nas pułapkę. Tyle wiem na pewno. Ale i tak nie mam wyjścia. Flota będzie musiała rozpocząć manewrowanie i walkę natychmiast po wyjściu z punktu skoku…

Za czasów Geary’ego flota nie wykonywała takich zadań. Nie dlatego, że przekraczało to jej zdolności bojowe, chodziło raczej o odmienną taktykę i podejście do samej walki. Wtedy wszystko musiało się zazębiać, być częścią większej całości, mieć elegancję, nie dopuszczano nawet myśli o chaotycznej walce na własną rękę. Ale ta flota, ci oficerowie, którzy pragną zawsze natychmiast ruszyć do szarży na wroga, nie tylko będą mogli wykonać taki manewr, ale będą nim także zachwyceni. Będą potrzebowali jedynie dobrego planu, który skanalizuje ich wolę walki, aby rozgromić siły Syndykatu.

No dobrze… Jak może wyglądać pułapka na Ixionie? Najgorsza możliwość. Taka, w której nie będę miał nawet chwili czasu na obmyślenie sensownej taktyki. Zatem analizujmy… Pola minowe na samym wyjściu z punktu skoku. Tuż za nimi główne siły Syndykatu, gotowe do uderzenia na nas zaraz po tym, gdy wpadniemy na pierwsze miny. Będą próbowali zrobić to samo, co my zrobiliśmy z nimi na Ilionie, tyle że będą czekali znacznie bliżej punktu skoku niż my wtedy. Jeśli będą dalej, tym lepiej dla nas. Łatwiej będzie opanować sytuację, jeśli założę najgorszy scenariusz…

Gdyby przeprowadzili analizę moich dotychczasowych posunięć, powinni rozmieścić flotę także poniżej, powyżej i po obu stronach punktu skoku, aby wziąć nas w krzyżowy ogień, kiedy ruszymy na główne siły ich formacji. Ale chyba jednak tego nie zrobią. To by wymagało użycia ogromnej liczby okrętów. Muszę im pomieszać szyki, wymyślając coś, czego okręty zazwyczaj nie robią, czego flota do tej pory nie zastosowała w walce.

Manipulował wyświetlaczem, próbując wciąż nowych formacji i manewrów, aż w końcu zadowolony z osiągniętego efektu mógł wrócić do swojej kabiny. Wciąż jednak nie był pewien, czy chce w niej zastać Wiktorię czy też nie.

Kabina była pusta. Zatrzymał się tuż za progiem, przywołując z pamięci wyraz twarzy Wiktorii Rione, gdy odwracał się, by wyjść, i nagle całkiem poważnie zaczął się zastanawiać, gdzie powinien poszukać pułapek zastawionych przez nią. Tylko jego przodkowie mogli wiedzieć, do jakich kroków jest zdolna ta kobieta, zwłaszcza w tak nietypowej sytuacji.

Nie popadaj w paranoję z jej powodu — pomyślał. — Wystarczy, że podejrzewasz o spisek dowódców swoich okrętów.

Geary wysłał zawiadomienie o zwołaniu kolejnej odprawy za pół godziny, a potem doprowadził się wreszcie do porządku. Kiedy wracał na salę odpraw, zastanawiał się, czy wiadomość o jego zerwaniu z Rione dotarła już do najdalszych jednostek floty i czy nie będzie miał z tego powodu kolejnych problemów.

Kapitan Desjani siedziała już na swoim miejscu, ale gdy wszedł, natychmiast poderwała się z fotela.

— Czy to coś pilnego, sir?

— Wydaje mi się, że tak. Nie chodzi o aktualne zagrożenia, ale chciałbym coś wyjaśnić, zanim wykonamy skok na Ixion.

Czekali, obserwując kolejne pojawiające się w głębi sali hologramy; w miarę jak zbliżał się czas rozpoczęcia narady, stół i samo pomieszczenie rozrastały się coraz szybciej, aby pomieścić wszystkich obecnych.

Gdy minęła wyznaczona godzina, Geary wstał, aby przemówić, ale uprzedziła go kapitan Midea z Paladyna.

— Zdecydował pan, że jednak nie lecimy na Ixiona? — zapytała. — Znowu zaczniemy oddalać się od granic Sojuszu?

Zdawać się mogło, że wszyscy obecni wstrzymali oddech, czekając na odpowiedź Geary’ego. On sam poczuł, że narasta w nim trudna do opanowania furia. Wypruwał z siebie flaki, żeby odkryć sposób, w jaki ta flota może skopać tyłki czyhającego na nią wroga i jednocześnie przetrwać starcie przy minimalnych stratach, a jedyne co go spotyka, to połajanki ze strony starszych oficerów, którzy powinni mu być wdzięczni, że nie muszą dzisiaj rozbijać wielkich kamieni na małe kamyczki w jednym z obozów pracy Syndykatu na jakimś zapomnianym przez wszystkich globie. I nie uznawał za okoliczność łagodzącą faktu, że kapitan Midea nie zabierała do tej pory głosu na odprawach, nie pomagał jej też idealnie skrojony mundur, w którym tak udatnie imitowała syndyckiego DONa widzianego przez Geary’ego jakiś czas temu.

Dobrą chwilę zajęło mu sprawdzenie danych kapitan Midei, choć podejrzewał, a oprogramowanie konferencyjne szybko to potwierdziło, że Paladyn musi należeć do niechlubnego trzeciego dywizjonu pancerników, tego samego, w którym służyli kapitan Casia i komandor Yin. Tego samego, w którym nakazał aresztowanie kapitanów Numosa i Faresy.

Kombinacja wielkiego braku szacunku okazanego przez pytającą, zmęczenia wydarzeniami ostatniej nocy, emocjonalnego napięcia z powodu Wiktorii Rione i frustracją, jaką wywoływał w nim ten cholerny dywizjon z piekła rodem, sprawiła, że Geary nieomal wybuchnął, tutaj i teraz. Na szczęście wciąż pamiętał, dlaczego zwołał tę odprawę, i nagle pojął, że niespodziewany występ kapitan Midei może być bardzo pomocny w osiągnięciu właściwego celu.

Dlatego zamiast porazić Mideę ogniem piekielnym, Geary po prostu się do niej uśmiechnął.

— Lecimy na Ixion, kapitanie. Lecimy na Ixion i co więcej, musimy wyjść z punktu skoku w pełnej gotowości bojowej, ponieważ przypuszczam, że siły Syndykatu zastawiły tam na nas pułapkę. Zwołałem tę naradę, aby przekazać wam wszystkim szczegółowe instrukcje dotyczące zbliżającej się bitwy

Zmiażdżył ją tą odpowiedzią. Oczekiwała, że wciągnie go w debatę o jej obawach, a tu nie dość, że flota nie zmieni kursu, to jeszcze miała wkrótce stoczyć następną bitwę. A tego żaden z jego oponentów nie ośmieli się oprotestować. Kapitan Casia, który już szykował się do słownego wsparcia swojej koleżanki, zacisnął zęby i opadł na oparcie fotela.

Geary także usiadł i zaczął wydawać rozkazy. Wyświetlacz umieszczony nad blatem ożył, pokazując szyk, nad którym Geary pracował tego ranka.

— Musimy ustawić flotę w formacji Kilo Jeden, zanim wykonamy skok w nadprzestrzeń. To szyk bojowy, który wymaga podzielenia sił na wiele mniejszych zgrupowań taktycznych, zbudowanych na bazie poszczególnych dywizjonów pancerników i okrętów liniowych rozlokowanych w taki sposób, by mogły osłaniać się wzajemnie. — Włączył obracanie wizualizacji, aby wszyscy mogli dokładnie jej się przyjrzeć i zobaczyć na własne oczy powiązania pomiędzy poszczególnymi zespołami bojowymi, a było ich w sumie dwanaście i tworzyły kształt nieregularnego prostopadłościanu.

Kapitan Desjani przestudiowała ten obraz razem z innymi oficerami i jak często bywało, odezwała się pierwsza.

— Podejmujemy takie działania na wypadek zaistnienia podobnej sytuacji jak na Daiquonie?

— Tak. Jak widzicie, każda z tych formacji jest samowystarczalna. Żaden z małych okrętów nie znajdzie się za daleko od wsparcia ogniowego dużych jednostek, a wszystkie wielkie będą miały wokół siebie pełną eskortę. Nieważne, na co tam natrafimy, każdy zespół uderzeniowy będzie mógł poradzić sobie z wrogiem na własną rękę, a współdziałając z sąsiednimi, uzyska możliwość rozgromienia największych nawet sił Syndykatu jednoczesnym uderzeniem z wielu stron. Nie możemy wykorzystać najodpowiedniejszej formacji, nie wiemy bowiem, jak Syndycy rozmieszczą swoje siły, ale dzięki takiemu ustawieniu będziemy w stanie uderzyć na każdy syndycki okręt, jaki znajdzie się w pobliżu punktu skoku i damy osłonę wszystkim jednostkom do momentu, gdy uzyskam wystarczające dane o polu walki, by sformować szyk do drugiej fazy bitwy.

— Zakłada pan rozpoczęcie walki natychmiast po wyjściu ze studni grawitacyjnej? — zapytał kapitan Tulev. — Na Daiquonie mieliśmy szczęście, nigdy wcześniej nie praktykowaliśmy takiej metody walki.

— Ale teraz zaczniemy. — Geary uśmiechnął się do Tuleva, a potem do pozostałych zgromadzonych. — Wyjdziemy z nadprzestrzeni gotowi do walki z głównymi siłami wroga, dopadniemy ich i ugodzimy naprawdę boleśnie, zanim zdołają się zorientować, że przybyliśmy. — Widział wyraźnie, jak wiele twarzy jaśnieje entuzjazmem. Ci marynarze uwielbiali ruszać do akcji. Większość wysiłku, jaki wkładał w ich szkolenie od momentu objęcia stanowiska dowodzenia, kierunkował na przyzwyczajenie tych ludzi do równie intensywnego myślenia co strzelania. A to oznaczało rezygnację z szarż na złamanie karku, czego wielu z jego dowódców nie potrafiło zaakceptować. Ale teraz oferował im możliwość powrotu do tej tradycji i cieszyli się z możliwości wzięcia udziału w kolejnej krwawej jatce.

— Wszystkie okręty zajmą pozycje w szyku Kilo Jeden do godziny trzy zero — kontynuował Geary. — Przydziały do poszczególnych zespołów uderzeniowych zostaną rozesłane natychmiast po zakończeniu tej konferencji. Dodatkowo przekażę wam rozkazy manewrowe, które muszą być wykonane natychmiast po przybyciu na Ixion. Wyjdziemy z nadprzestrzeni przy prędkości zaledwie 0.05 świetlnej. W momencie gdy znajdziecie się w normalnej przestrzeni, wszystkie okręty i zespoły wykonają zwrot sześć zero stopni w górę.

— Miny? — zapytała kapitan Cresida.

— Tak. Tak duża zmiana kursu powinna pozwolić nam na ominięcie pułapki zastawionej na okręty wychodzące zazwyczaj po prostej. Syndycy minowali wyjście z punktu skoku tutaj, na Daiquonie, zakładam więc, że postąpią podobnie w każdym systemie, do którego możemy stąd dotrzeć. Gdy tylko oczyścimy teren z min, zmienimy kurs, kierując się ponownie w dół, i przyśpieszymy, aby wejść w kontakt bojowy z wrogiem.

— Muszą postawić ogromną liczbę min — zauważył kapitan Duellos. — Stracą na tę operację mnóstwo materiałów rozszczepialnych.

— Co dodatkowo zmniejszy wymianę handlową z systemami nie podłączonymi do hipernetu — dodał Geary.

— Robią się coraz bardziej zdesperowani — podsumowała kapitan Cresida. — Wszystko, czego próbowali, aby powstrzymać tę flotę, zawiodło, a my znajdujemy się coraz bliżej domu.

Oświadczenie to było tak oczywiste, że nikt nie odważył się zaprotestować, choć na paru twarzach pojawiły się złowrogie miny.

— Czy ktoś ma jakieś wątpliwości? — zapytał Geary

— Gdzie polecimy z Ixiona? — Kapitan Casia najwyraźniej odzyskał tyle animuszu, by zadać choć jedno pytanie.

Odbierz mu dowodzenie i każ aresztować — podpowiadał Geary’emu Black Jack. Ale komodor zaczerpnął jedynie tchu i odparł spokojnym, a nawet przyjaznym tonem:

— Jeszcze nie zdecydowałem. To zależy od sytuacji na Ixionie. Mamy do wyboru aż cztery możliwości skoku, a nawet pięć, jeśli liczyć Daiquon, choć nie mam ochoty tutaj wracać. Czy są jeszcze jakieś pytania?

Komandor Yin zgłosiła się jako następna.

— Dlaczego pani współprezydent Rione nie bierze już udziału w naszych naradach?

Geary po raz kolejny nie pomylił się w ocenie szybkości rozchodzenia się płotek. Zastanawiał się tylko, kto obserwuje osoby wchodzące i wychodzące z jego kabiny i jakim sposobem mu się to udaje.

— Proszę o to zapytać samą panią współprezydent Rione. Wie przecież doskonale, że jest tutaj mile widziana. Ja z kolei zdaję sobie sprawę, iż wszyscy dowódcy jednostek należących do Republiki Callas i Federacji Szczeliny informują ją szczegółowo o przebiegu odpraw. — Wymienieni kapitanowie potwierdzali jego słowa, aczkolwiek widział po ich twarzach, że się przy tym wahają.

— Dlaczego nie możemy usłyszeć jej opinii podczas odpraw? — dochodziła dalej kapitan Midea. — Wiemy, że pan korzysta z jej rad.

Przeciwnicy Geary’ego podnosili poprzednio szum, że cywil i do tego polityk ma zbyt wiele do powiedzenia w sprawach floty. A teraz rozpoczynali podobną krucjatę, tyle że w przeciwnym kierunku. Geary postanowił nie tracić nerwów na tę rozgrywkę i potraktować ich tym razem z humorem.

— Gdyby pani kapitan znała choć trochę współprezydent Rione, wiedziałaby, że nie ma takiej siły, która byłaby zdolna do powstrzymania jej przed wyrażeniem jakiejkolwiek opinii, gdzie i kiedy uzna to za stosowne. — Zauważył uśmiechy na wielu twarzach. — Pani współprezydent Rione faktycznie informuje mnie o swoich przemyśleniach i wielokrotnie dostarcza nieocenionej pomocy.

Kapitan Desjani wtrąciła się w tym momencie:

— Pani współprezydent znajduje się na mostku Nieulękłego podczas niemal wszystkich operacji bojowych.

— Pani współprezydent Rione służyła nam pomocą podczas operacji naziemnych na Baldurze — dodała pułkownik Carabali. — Nie widzę powodu, aby ukrywać jej zaangażowanie w te działania.

— Ale dlaczego nie ma jej tutaj? — zapytała ponownie komandor Yin tonem sugerującym, że coś się musi za tym kryć.

— Nie wiem — chłodno odparł Geary. — Członkini senatu Sojuszu nie podlega moim rozkazom. A pani jako obywatelka Sojuszu ma pełne prawo do rozmowy z senatorami, kiedy tylko zechce. Dlaczego więc nie skorzysta pani z tego przywileju?

— Polityk, który ma nieustanny i nieograniczony dostęp do ucha głównodowodzącego… — ostrożnie wtrącił dowódca Determinacji. — Powinien pan zrozumieć nasze obawy, kapitanie Geary.

Komodor starał się odpowiadać w stonowany sposób, chociaż nie podobał mu się ani wydźwięk, ani ton prowadzonej rozmowy.

— Przypominam, że współprezydent Rione jest politykiem Sojuszu, nie Syndykatu. Ona stoi po naszej stronie.

— Politycy stoją wyłącznie po swojej stronie — odparował dowódca Nieustraszonego. — Wojsko poświęcą się w imię Sojuszu, a politycy, nawet jak podejmą złe decyzje, biorą za to dobre pieniądze.

— W takich dyskusjach musimy uwzględniać czynniki polityczne — uspokoił go Geary. — Ale nie będziemy teraz debatować o wadach i zaletach naszego rządu. Jeszcze raz podkreślę, że pani współprezydent nie miała i nie będzie mieć decydującego wpływu na flotę, ale ma pełne prawo, a nawet obowiązek informować mnie o swoich opiniach i rekomendacjach. Przypominam też, że to my pracujemy dla niej, ponieważ ona jest reprezentantką narodów Sojuszu. — Czy to nie zabrzmiało zbyt pompatycznie? Z drugiej strony, nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu pouczać oficerów floty o tak podstawowych prawdach.

Cisza po jego wystąpieniu przedłużała się, nikt się jakoś nie kwapił z komentarzem, dopiero kapitan Duellos zabrał głos.

— Kapitanie Geary, pan naprawdę uważa, że zwierzchność cywilna nad flotą jest absolutna?

Na tak proste pytania odpowiedź może być tylko jedna, ale wypadało się zastanowić, dlaczego ten człowiek zadał je właśnie w tym momencie.

— Zgadza się. Wykonuję rozkazy rządu albo rezygnuję z zajmowanego stanowiska. Tak działa flota. — Niewiele osób skinęło głowami na te słowa. Znacznie mniej, niż na to liczył Geary. Wyglądało na to, że oprócz innych szkód przeciągająca się wojna zniszczyła także relacje pomiędzy flotą a rządem Sojuszu. Niedawne doświadczenia z kapitanem Falco uświadomiły Geary’emu, że dzisiejsi żołnierze nie widzą problemu w przeciwstawianiu się nadzorowi władz cywilnych. Może mistycyzm Black Jacka zdoła odmienić ten tryb myślenia, zanim dojdzie do naprawdę nieodwracalnych strat, pocieszył się w duchu. — Na takich zasadach opiera się Sojusz. Odpowiadamy przed rządem, a rząd odpowiada przed obywatelami. Jeśli ktokolwiek z tu obecnych wątpi w zalety tego systemu, polecam mu zapoznanie się z rozwiązaniami stosowanymi przez wroga. Światy Syndykatu są idealnym przykładem na to, co dzieje się, kiedy jednostki zyskują władzę absolutną.

Przemyślana odpowiedź Geary’ego była tylko trochę mniej bolesna dla jego przeciwników niż publiczne uderzenie w twarz i widział to wyraźnie po reakcjach niektórych z nich.

— Dziękuję. Następną odprawę zwołam na Ixionie.

Większość zebranych zniknęła błyskawicznie, ale ku zaskoczeniu Geary’ego w sali pozostał kapitana Badaya, a raczej jego hologram. Oficer spojrzał znacząco na Desjani, ta mierzyła się z nim przez chwilę wzrokiem, wreszcie odpuściła i wstała.

Ledwie minęła drzwi, Badaya odwrócił się do Geary’ego.

— Panie kapitanie, byłem jednym z tych, którzy w pana wątpili. Jak wielu innych oficerów tej floty dorastałem w przekonaniu, że Black Jack jest wyłącznie uosobieniem cech dobrego oficera Sojuszu, czymś w rodzaju niedoścignionego wzoru, który raz już uratował naszą ojczyznę i kiedyś może powrócić, aby znów ją ratować.

Geary nienawidził takiej gadki.

— Kapitanie Badaya…

Oficer poniósł rękę w ostrzegawczym geście.

— Proszę pozwolić mi dokończyć. Kiedy znaleźliśmy pana, byłem jednym z tych, którzy uważali, że nie należy obdarzać pana pełnym zaufaniem. Nie należałem wprawdzie do pańskich wrogów, ale i nie byłem sojusznikiem. Po tylu latach spędzonych na wojnie przestałem wierzyć w bajki o cudach, które nas ocalą.

Geary uśmiechnął się pod nosem.

— Zapewniam pana, że nie podpadam pod kategorię cudów, kapitanie Badaya.

— Wiem — przyznał oficer. — Jest pan tylko człowiekiem. I właśnie to sprawiło, że przyłączyłem się do ludzi, którzy w pana wierzą. Nie podzielam ich abstrakcyjnych wierzeń w pana pochodzenie, ale zgadzam się co do jednego: dowiódł pan nie raz, że jest wyjątkowym dowódcą. Nie spotkałem jeszcze oficera, który tak prowadziłby flotę i odnosił tak błyskotliwe zwycięstwa. I dlatego muszę z panem poważnie porozmawiać. Jeśli dotrzemy do przestrzeni Sojuszu, będzie to wyłącznie pana zasługą. Dokonał pan czegoś, co jeszcze nikomu się nie udało.

Geary nagłe pojął, ku czemu może zmierzać ta rozmowa, i zaczął się modlić, by jego domysły okazały się mylne.

— Jakże wielką pomyłką byłoby, gdyby pan, człowiek, który posiada tak wielki talent, człowiek, który może rzeczywiście doprowadzić do zakończenia tej wojny, chodził na pasku głupców z Rady Najwyższej i senatu Sojuszu, tych samych, którym zawdzięczamy wiele dziesięcioleci wyniszczających walk — stwierdził Badaya. — W panu zachował się idealizm z przeszłości, ten, który tak dobrze nam służył, ale powinien pan przyjrzeć się uważniej temu wszystkiemu, co wydarzyło się w Sojuszu w ciągu ostatnich stu lat. Powiedział pan, że politycy powinni odpowiadać przed narodem, ale oni od wielu lat nie dbają o nic, tylko o własne interesy. Bawią się polityką, igrając nie tylko z losem Sojuszu, ale i wszystkich broniących go żołnierzy. Ilu już zginęło w tej niekończącej się wojnie, zarówno cywili, jak i wojskowych, tylko dlatego, że pozbawieni wyobraźni rządzący nie potrafili podjąć decyzji, które tak naprawdę powinny zapadać wśród ludzi narażających własne życie na frontach?

Geary pokręcił głową.

— Kapitanie Badaya…

— Proszę mnie wysłuchać! Pan może to jeszcze zmienić. Może pan wyzwolić Sojusz rąk polityków, którym narody nie wierzą i nie ufają. Kiedy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, może pan zażądać władzy potrzebnej do podjęcia decyzji, które zakończą tę wojnę i towarzyszącą jej krwawą łaźnię. — Badaya skłonił się komodorowi. — W tej flocie jest wielu dowódców, którzy wierzą w takie rozwiązanie. Zostałem poproszony, abym zapewnił pana, że ich wiara nie opiera się na pańskiej legendzie. No tak, są też tacy, którzy się panu wiecznie przeciwstawiają. Ale poradzimy sobie z nimi dla dobra nas wszystkich.

Jeszcze nigdy Geary nie otrzymał tak jasnego i wyraźnego zaproszenia do objęcia dyktatury. Oficer tej floty właśnie otwarcie nawoływał go do zdrady, a on nic z tym nie mógł zrobić, albowiem bez takich ludzi jak Badaya nie doprowadziłby tej floty do domu.

— Popieram… tok pańskiego rozumowania. Jestem… wdzięczny za tak wysoką ocenę mojej osoby. Ale niestety nie mogę przyjąć pańskiej oferty. Stałoby to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzę jako oficer Sojuszu.

Badaya raz jeszcze się ukłonił.

— Nie spodziewałem się, że przyjmie pan naszą ofertę od razu. Nie należy pan do ludzi, którzy dokonują znaczących zmian bez stosownego namysłu. Chcieliśmy jedynie, aby pan był świadomy, czego można dokonać z poparciem, jakie pan posiada. Może pan spokojnie rozważać tę propozycję, dopóki nie dotrzemy do przestrzeni Sojuszu. Wtedy, gdy zobaczy pan, jacy naprawdę są politykierzy zasiadający w Radzie Najwyższej i senacie, sam pan poczuje potrzebę zmian.

— Kapitanie Badaya, bardzo podobnie wypowiadał się kapitan Falco, chociaż w jego przypadku chodziło raczej o ustanowienie jedynym władcą jego.

Badaya skrzywił się.

— Kapitan Falco znany był z tego, że pokłada zaufanie wyłącznie w sobie. Nigdy go nie lubiłem. Ale pan jest inny. Tak inny, jak pańskie błyskotliwe zwycięstwo na Ilionie w porównaniu z klęską, jaką poniósł Falco na Vidhi.

Powiedz to. Powiedz to wprost — krzyczał do siebie w duchu. Nie mógł przecież pozwolić, by ktokolwiek pomyślał, że kiedykolwiek rozważy tę propozycję na poważnie.

— Kapitanie Badaya, nie jestem kapitanem Falco, więc nie potrafię sobie nawet wyobrazić okoliczności, w których odebrałbym władzę cywilnemu rządowi Sojuszu.

Badaya nie wyglądał na urażonego tymi słowami, po prostu skinął głową z szacunkiem.

— Spodziewaliśmy się, że odpowie pan w podobny sposób. W końcu jest pan Black Jackiem Gearym. Ale Black Jack służy Sojuszowi, prawda? Prosimy pana, aby rozważył pan możliwość zrobienia czegoś dobrego dla naszej ojczyzny. Narody Sojuszu potrzebują pańskiej pomocy, kapitanie Geary, musi je pan ocalić, tak jak ocalił pan tę flotę. Nie wierzyłem w to, kiedy widziałem, jak pana ratowano, ale swoimi czynami sprawił pan, że teraz w to wierzę. Proszę jednak nie oczekiwać pochwał ze strony polityków, kiedy wróci pan z tą flotą do przestrzeni Sojuszu. Kiedy zauważą, że może pan stanowić dla nich zagrożenie, zrobią wszystko, by pana usunąć. Zapewniam jednak, że każdy nakaz aresztowania pana spotka się z ostrą reakcją sporej części tej floty. Dziękuję panu za poświęcony czas, sir. — Badaya zasalutował, poczekał, aż Geary odpowie tym samym, a potem przerwał połączenie.

Komodor opadł ciężko na fotel i złapał się za głowę. Cholera. „Prosimy pana, aby rozważył pan możliwość zrobienia czegoś dobrego dla naszej ojczyzny.” O przodkowie, ocalcie mnie przed tymi, którzy mnie wielbią, z wrogami poradzę sobie sam. Kiedy odkryłem na Baldurze, że ludność Syndykatu zaczyna się buntować przeciw swoim władcom, sądziłem, że to wspaniała wiadomość. Że Syndycy mogą się zwrócić przeciw własnemu rządowi. A teraz dowiaduję się, i to w tak czytelny sposób, że spora część oficerów floty Sojuszu także nienawidzi rządu. Czyż nie byłoby ironią losu, gdyby oba rządy, Sojuszu i Syndykatu, upadły z powodu niepokojów społecznych wywołanych ciągnącą się w nieskończoność wojną? Ale czym by się to skończyło? Wieloma lokalnymi wojenkami o zagarnięcie sąsiednich systemów gwiezdnych? Co będzie, jeśli stanę przed takim wyborem? Albo będę obserwatorem upadku obu cywilizacji, albo wybiorę rodzaj dyktatury, którą proponuje mi Badaya w imieniu swoich przyjaciół.

Загрузка...