Sześć

Muszę z tobą porozmawiać. — Geary’emu łamał się głos, kiedy mówił do interkomu. Wiedział o tym. Ale nie mógł nic na to poradzić.

Rione nie odpowiadała.

— Niech to wszystko szlag, pani współprezydent, chodzi o los Sojuszu. Chodzi o Black Jacka.

Jej słowa, gdy w końcu dotarły do jego uszu, raniły niczym ostry nóż.

— Rozważę pana prośbę. A teraz proszę dać mi spokój.

Geary przerwał połączenie i wbił spojrzenie w grodź. Część jego floty gotowa była na bunt przeciw niemu, część chciała, by on zbuntował się przeciw Sojuszowi, a pozostali po prostu pragnęli walczyć pod jego rozkazami. Nie miał jednak pojęcia, jak ci ostatni się zachowają, jeśli przyjmie ofertę drugiej grupy oficerów. Czy ta flota skończy, walcząc ze sobą w trzech czy tylko w dwu frakcjach?

Sprawy przedstawiałyby się zupełnie inaczej, gdyby nie miał pojęcia o wrotach hipernetowych, o bardzo realnych szansach na to, że rząd Sojuszu dowie się o ich niszczycielskiej sile i przegłosuje użycie ich jako broni. Tu nie chodziło już o ocalenie Sojuszu, ale całej ludzkiej rasy.

Nie wiedział, czy wystarczy mu sił, aby przeciwstawić się tej pokusie, zwłaszcza że wciąż pozostawało dlań tajemnicą, które z wyjść zaprowadzi go na właściwą drogę, jeśli stawką w tej grze będzie przetrwanie ludzkości.

Nakaz aresztowania. Nie potrafił wyrzucić tych słów z pamięci. Czy politycy z rządu Sojuszu byliby w stanie wydać taki dokument? A zresztą — wszystko jedno, czy byliby w stanie to zrobić czy nie, już sam fakt, że oficer taki jak Badaya wierzył, iż jest to możliwe, uświadomił Geary’emu rzeczy, które wcale mu się nie spodobały.

Rozważał wezwanie kapitan Desjani, aby wypytać ją szczegółowo o te sprawy. Ale Desjani mogłaby bez zastanowienia poprzeć dążenia Badayi, a Geary nie miał ochoty mierzyć się na dodatek z jej bezgranicznym uwielbieniem. Z tego co pamiętał, nigdy nie okazywała szacunku politykom. Współprezydent Rione była tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Okazywany na pokaz szacunek to jedno, ale było wystarczająco jasne, że Desjani nigdy nie ufała liderom Sojuszu. A teraz na dokładkę okazało się, że nie jest osamotniona w tym uczuciu.

O przodkowie, co się dzieje? Wydawało mi się, że dobrze poznałem sposób myślenia ludzi służących w mojej flocie, że ustaliłem przyczyny zmian, jakich ta wojna dokonała w ciągu minionego stulecia, ale teraz uświadomiono mi, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana i o wiele gorsza, niż mogłem przypuszczać.

Zasnął w końcu, nie znajdując odpowiedzi na dręczące go pytania.


Geary nie wiedział, co go obudziło, dlatego szybko rozejrzał się po kabinie.

Ktoś siedział obok i spoglądał na niego. Zmrużył oczy, aby lepiej widzieć w półmroku.

— Pani współprezydent?

— Zgadza się — odpowiedziała zupełnie spokojnym głosem, co było pocieszające. — Szczerze mówiąc, zdziwiło mnie, że nie zmienił pan kodów pozwalających mi na swobodny dostęp do tej kabiny.

Geary usiadł, usiłując oczyścić umysł z resztek snu.

— Wydawało mi się, że lepszym rozwiązaniem będzie pozostawienie pani możliwości dostępu do mnie.

— Pamiętam część tego, co powiedziałam zeszłej nocy, mimo iż byłam pijana, John. Wiem dobrze, o czym mówiłam.

— Ja też to pamiętam. Zrobisz wszystko co w twojej mocy, by powstrzymać Black Jacka.

— Powiedziałam znacznie więcej — przypomniała.

— Powiedziałaś, że zabiłabyś mnie, gdyby to było konieczne — przyznał Geary. — Wydaje mi się, że taka groźba wisząca nad moją głową to jednak coś dobrego.

— Jesteś albo zbyt łatwowierny, albo naiwny, albo bardzo głupi. — Tym razem w jej głosie wyczuł rozdrażnienie.

— Dodaj jeszcze: przerażony — zaproponował.

— Sobą? — Rione nie czekała na odpowiedź. — Słyszałam, że coś ci proponowano.

Geary dałby wiele, by poznać teraz jej myśli. Zastanawiał się, czy jej szpiedzy dotrą także do tej informacji.

— Co jeszcze słyszałaś?

— Że rozważysz przyjęcie tej oferty w późniejszym czasie.

— Nie. Moja odpowiedź sugerowała, że to się nigdy nie stanie.

Rione roześmiała się.

— Och, John, nie znasz nawet podstaw pierwszej lekcji, jaką musi zaliczyć każdy polityk. Nie jest ważne, co powiedziałeś, tylko to, co usłyszeli ludzie. Żaden z oficerów, którzy proponowali ci przejęcie kontroli nad Sojuszem, nie chciał usłyszeć twojej odmowy… — Rione przerwała. — Chciałeś porozmawiać. Kusi cię ta propozycja, prawda?

— Tak — przyznał. — Ze względu na wrota hipernetowe.

— Nie ufasz politykom, którzy mogą poznać moc tej broni? Nie mogę cię za to winić, bo sama nie chciałabym, żeby rząd Sojuszu poznał tę tajemnicę. Ale ty przecież nie ufasz sam sobie w tym przypadku, prawda? To dlatego dałeś mi program skalujący moc energii uwalnianej przez kolaps wrót.

— Może to ty powinnaś zostać dyktatorem.

— Wydawało mi się, że dałam ci wystarczające dowody mojej słabości, John… — przerwała i westchnęła. — Usłyszałam od ciebie wiele ostrych słów, ale dostrzegłam w nich prawdę o sobie. Możesz teraz opowiedzieć kolejny żart o kobiecie przyznającej ci rację.

— Nie, dziękuję.

— Na przodków, jak niewiele zdołałeś się nauczyć o kobietach. Dlaczego flota mimo wszystko leci na Ixion?

Nagła zmiana tematu zaskoczyła Geary’ego.

— Bo to najlepsza spośród złych opcji.

— Spodziewasz się, że syndycka flota będzie tam na nas czekała.

— Tak. Spodziewam się także obecności sporych sił Syndykatu w każdym systemie, do którego dotrzemy. — Odrzucił narzutę i odwrócił się twarzą do Wiktorii. — Nie mogę mieć szczęścia w nieskończoność. Na Daiquonie mało brakowało. Mogliśmy stracić taką samą liczbę jednostek na dokończonym polu minowym i nie dopaść żadnego z syndyckich okrętów. Co jeszcze przekazali ci szpiedzy? Powinienem chyba wiedzieć tyle co ty.

— Ani Casia, ani Midea nie przewodzą oficerom sprzeciwiającym się twojemu dowodzeniu flotą. Nie zdołałam ustalić, kto jest ich przywódcą, ale z pewnością podlegają komuś ważniejszemu. Chyba możemy założyć, że Numos i Faresa pomimo aresztu i nadzoru komandosów znaleźli jakiś sposób na komunikowanie się ze swoimi poplecznikami.

Nie zaskoczyła go takim stwierdzeniem.

— Ale Numos i Faresa także nie byli przywódcami opozycjonistów?

— Nie byli. — Głos Rione zmienił się, wyczuł w nim napięcie. — Zapewne słyszałeś już plotkę, że jestem chorobliwie zazdrosna o twój romans z kapitan Desjani.

Geary walnął pięścią we własne udo.

— Chyba mój hipotetyczny romans?

Rione odpowiedziała dopiero po chwili:

— W tej sytuacji najrozsądniej będzie, jeśli przestanę ciebie unikać i znów zacznę zachowywać się grzecznie wobec Desjani. Poza tym, jak słusznie zauważyłeś, zaniedbałam swoje obowiązki. Jeśli to co powiedziałeś o cenieniu sobie moich rad, było prawdą, możesz na nie liczyć i tym razem.

— Dziękuję. — Geary zawahał się, nie mając pojęcia, jak zadać następne, tak oczywiste pytanie.

— Co się stało, to się nie odstanie — oznajmiła Rione łagodnie. — To co ci powiedziałam za pierwszym razem, jest prawdą… Moje serce na zawsze należy do innego mężczyzny. Ale to tak naprawdę niczego nie zmienia. Jeśli nawet mój mąż żyje, i tak go straciłam, a on mnie, jakby naprawdę zginął. Moim obowiązkiem jest służba Sojuszowi. Wiem, że mnie potrzebujesz.

— Pani współprezydent… — To zabrzmiało naprawdę źle.

— Wiktorio…

Minęło sporo czasu, od kiedy przestała być dla niego Wiktorią.

— Wiktorio, potrzebuję twojej rady i cenię sobie twoje towarzystwo. O nic więcej nie ośmielam się prosić.

— Ja i tak nie mam już honoru, John. I będę robić to, co uznam za najlepsze dla nas. Mnie też ciebie brakowało. I wcale nie mówię o sprawach służbowych.

— Miło mi to słyszeć.

— Nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak bezosobowo. Czy mnie pragniesz? Nie, nie jestem pijana… Ja… pragnę ciebie.

Spoglądał na nią w półmroku, ledwie widząc zarysy twarzy. Zdawała się mówić szczerze. A skoro najwyższym priorytetem współprezydent Rione była ochrona Sojuszu przed Black Jackiem, tym bardziej musiała doprowadzić do sytuacji, by spał obok niej. Wiedziała już, że otrzymał ofertę, którą mu przepowiedziała. I zdawała sobie doskonale sprawę, że czuje pokusę sięgnięcia po zaszczyty. Chyba nieprzypadkowo postanowiła przeprosić się z nim tej samej nocy, której kapitan Badaya zaofiarował mu sięgnięcie po dyktaturę ze wsparciem, jak twierdził, sporej części floty.

Czy naprawdę potrzebowała go czy przygotowywała się już dzisiaj do podjęcia niezbędnych kroków, by móc zareagować, jeśli nadejdzie ten dzień, a może usiłowała wykorzystać jego ewentualną potęgę, co pozbawionemu skrupułów politykowi mogło zagwarantować w przyszłości nawet przewodzenie Sojuszem?

Wiktoria Rione wstała, pozwalając, by jej szata opadła na podłogę, potem kilkoma krokami pokonała dzieląca ich przestrzeń i bez słowa przytuliła się do niego. Gdy ich usta zetknęły się przy pierwszym pocałunku, Geary zdał sobie sprawę, choć nie całkiem świadomie, że dopóki ona leży obok niego w tym łożu, odpowiedź na najważniejsze pytanie się nie liczy. A gdy pchnęła go na poduszki i usiadła na nim okrakiem, pomyślał, że nie obchodzi go nawet, czy w drugiej, wolnej ręce dzierży dzisiaj nóż.


— Wszystkie jednostki, przygotować się do skoku.

Gwiazda zwana Daiquon była teraz zaledwie jasnym punktem, jednym z wielu podobnych widocznych gołym okiem. Flota leciała w szyku Kilo Jeden już od kilku dni, gotowa na wszystko, co może ją czekać na Ixionie. W każdym razie taką Geary miał nadzieję.

Wiktoria Rione znów zasiadła w fotelu obserwatora na mostku Nieulękłego, skąd obserwowała wydarzenia, jakby nigdy nie poróżniła się z komodorem. Desjani powitała ją bardzo grzecznie, aczkolwiek Geary dostrzegł w jej zachowaniu oznaki zaniepokojenia. Jeśli chodzi o Rione, to założyłby się, że w jej oczach dostrzegł błyski zwycięstwa, gdy ujrzała kłaniającą się Tanie. Ale równie dobrze mogło to być złudzenie spowodowane napięciem, z jakim oczekiwał tego, co czeka ich na Ixionie.

— Do wszystkich jednostek floty Sojuszu. Natychmiast po przybyciu do systemu Ixion wykonać wydane wcześniej rozkazy i wejść w kontakt z każdą jednostką wroga, jaka znajdzie się w polu widzenia. Wykonać skok na Ixion!


Do Ixionu mieli mniej niż cztery dni lotu. Niby nic wielkiego, ale Geary strasznie przeżywał czas spędzany bezczynnie w nadprzestrzeni. Pomimo ryzyka, jakie podejmowali, dotarcie na Ixion przybliży ich wreszcie do granic Sojuszu, i to najbardziej od początku tej ucieczki. Niestety, choć wcześniej liczył, że nadprzestrzeń zaoferuje flocie schronienie i da mu czas na przemyślenie sytuacji w miejscu, w którym nie ma szansy na niespodziewany atak Syndyków, to teraz coraz bardziej czuł, że traci tylko tak cenny czas. Całe godziny i dnie tkwili wśród niezmiennej szarości. Nigdy wcześniej nie zaobserwował zmian w nadprzestrzeni, ale dopiero teraz czuł się z tym źle. Chciał działać. Dopaść Syndyków, pokonać ich raz na zawsze w wielkiej bitwie, odkryć prawdę o rasie Obcych, którzy według niego i Rione przypatrywali się ludziom z drugiej strony syndyckiego pogranicza, no i przede wszystkim zakończyć tę cholerną wojnę.

To, że nawet przebywając w normalnej przestrzeni, nie był w stanie załatwić żadnej z tych rzeczy, nie wpływało na jego fatalne samopoczucie. Na dodatek odkrył, iż podczas lotów w nadprzestrzeni częściej śni mu się przeszłość, widział w tych snach ludzi zmarłych przed dziesiątkami lat, których niegdyś tak dobrze znał. Nie czuł się dobrze, gdy budził się po rozmowie z najlepszym przyjacielem i uświadamiał sobie, że już nigdy nie zamieni z nim słowa. Przynajmniej nie w tym życiu.

Tym razem nie miał zamiaru spędzać całego skoku na rozpamiętywaniu winy i sporadycznym poszukiwaniu Wiktorii, aby dowiedzieć się, czy dobrze się czuje. Przychodziła do niego każdego wieczoru i spędzali razem noc, a kiedy się kochali, wyczuwał w niej zarówno desperację, jak i prawdziwą pasję. Ale ledwie wychodziła z łóżka, nie potrafił przebić się przez pancerz, za którym skrywała wszystkie uczucia, nie było już w niej pasji, desperacji ani niczego innego.

Starał się o tym nie myśleć, opracowując kolejne symulacje, próbując odgadnąć, jak potoczą się losy bitwy na Ixionie, co flota będzie musiała zrobić, by się obronić. Wszystko to jednak były gdybania, prawdę pozna dopiero, kiedy okręty znajdą się w normalnej przestrzeni.


Gdy nadszedł czas wyjścia z nadprzestrzeni, Geary starał się skupić na danych płynących po wyświetlaczu. Na razie miał dostęp tylko do starych syndyckich zapisów, które wykradli tuzin skoków wcześniej. Dane sprzed kilku dziesięcioleci ukazywały relatywnie bogaty system gwiezdny, w którym znajdowała się bliska ideałowi planeta z dużą liczbą mieszkańców i całe mnóstwo orbitalnych instalacji przemysłowych. Niestety w zapiskach tych, przeznaczonych wyłącznie na potrzeby statków cywilnych, nie umieszczono żadnych danych dotyczących baz wojskowych i systemu obrony prócz kilku ostrzeżeń, sugerujących natychmiastowe i dokładne wykonanie wszystkich poleceń miejscowego dowództwa.

— Czy coś jest nie tak, sir? — zapytała Desjani.

— Po prostu wciąż zastanawiam się, co tam zastaniemy — przyznał Geary — i dlaczego tak bogaty system nie otrzymał wrót hipernetowych.

Odpowiedzi na drugie pytanie udzieliła mu Wiktoria Rione siedząca na fotelu obserwatora i wsłuchująca się we wszystko, czym aktualnie żył mostek Nieulękłego.

— Zapewne zadecydowały względy polityczne. W Sojuszu także znacznie więcej systemów żądało instalacji wrót, niż mogło je otrzymać. Funduszy nie starczało dla wszystkich. Początkowe wybory były proste, ale potem zaczęły się schody, trudno było określić różnice w wartości wielu systemów. I tu zaczęła się rola polityków, wygrywali sprytniejsi i lepiej ustawieni.

Desjani, odwrócona plecami do Rione, ale siedząca tak, że Geary mógł widzieć jej twarz, przewróciła oczami, milcząco komentując stwierdzenie o roli polityków. Komodor zachował kamienną twarz i skinął głową w taki sposób, żeby tylko Rione mogła odebrać ten gest jako uznanie.

— Przygotować się do wyjścia z nadprzestrzeni. — Głos wachtowego wypełnił mostek. — Pięć… cztery… trzy… dwa… jeden… wyjście!

Szarość została zastąpiona czernią nieba upstrzoną białymi punktami gwiazd, cisza — pulsującymi dzwonkami alarmów, gdy sensory Nieulękłego wykryły w pobliżu okręty wroga. W tym samym momencie Geary poczuł, jak potężna siła wtłacza go w fotel; to ogromny liniowiec rozpoczął wykonywanie zaplanowanego manewru ominięcia domniemanych pól minowych. Zwracając rufę w dół i dając pełen ciąg głównych silników, uzyskali takie przeciążenia, że nawet potężne kompensatory nie zdołały ich w pełni zneutralizować.

Następnym razem Syndycy rozmieszczą miny także ponad punktem wyjścia. Ale tym razem usta Geary’ego rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, gdy zobaczył, że jego flota wykonuje przepisowy manewr w górę, robiąc tak ciasny zwrot, jak to tylko możliwe przy takiej prędkości. Sensory już wykonały pełne skanowanie przestrzeni wokół floty, wykrywając kilka anomalii, które kryły w sobie niewidzialne miny, i szerokie pola minowe na prostym wektorze wyjścia z punktu skoku. Geary dokonał szybkich obliczeń w pamięci i doszedł do wniosku, że przy nieco większej prędkości jego okręty nie zdołałyby wykonać uniku przed wejściem w pola minowe.

Ignorując chwilowo resztę systemu gwiezdnego, skupił się na przestrzeni w promieniu kilku minut świetlnych od punktu wyjścia. Wystarczył moment, by uwierzył w to, co widzi: najgorszy scenariusz, którego tak się obawiał, pomimo iż był na niego przygotowany, realizował się na jego oczach. Tuż za polami minowymi czekały okręty Syndykatu. Cztery pancerniki i sześć okrętów liniowych, obok nich osiem ciężkich krążowników, ale tylko trzy lekkie i może z tuzin ŁZ-etów tworzących formacje w kształcie wklęsłego dysku skierowanego wprost na punkt skoku. Jeśli jakakolwiek jednostka przedarłaby się przez miny, musiałaby trafić wprost na te okręty, z wciąż osłabionymi tarczami i wieloma uszkodzeniami. Ale…

— Są tylko o minutę świetlną od nas, ustawieni dokładnie na punkt wyjścia — oznajmiła Desjani z entuzjazmem.

— Przecież widzieli, że kapitan Geary łamie wszelkie zasady — zauważyła chłodno Rione.

Desjani spojrzała na nią, a potem skinęła głową.

— Syndyckie dowództwo widziało nowy styl walki, ale widocznie nie zrozumiało jego zasad. My też pewnie niczego byśmy nie rozumieli, gdyby to oni znaleźli dowódcę posiadającego dawno zapomnianą wiedzę o taktyce na polu bitwy. Zapewne Syndycy uważają teraz, że jedynym sposobem na pokonanie nas jest kopiowanie tych rozwiązań, ale wydaje mi się, że zechcą naśladować nas w sposób jeszcze bardziej spektakularny.

— Myśli pani, że z czymś takim mamy tutaj do czynienia? — zapytał Geary.

— Ja to wiem — oświadczyła Desjani. — My postąpilibyśmy tak samo. Jestem tego pewna. Ale oni przesadzili, idąc aż tak daleko. Jedną rzeczą jest ustawienie się tak blisko punktu skoku, żeby móc zniszczyć każdą jednostkę z niego wychodzącą, zanim zdąży uciec, a zupełnie inną zatrzymanie się w miejscu zbyt blisko, by móc na cokolwiek zareagować, na przykład dzięki przewadze prędkości.

— To prawda — przyznał Geary zadowolony z tego, że Desjani nie tylko dokonała analizy syndyckiego punktu widzenia, ale i wykazała zaniepokojenie, że i siły Sojuszu mogłyby popełnić ten sam błąd. — Nasza flota zyskała już przewagę prędkości. Niewielką, ale przy tak małych odległościach żadna ze stron nie ma szans na uzyskanie sporej przewagi, zanim dojdzie do pełnej konfrontacji.

Przednie formacje okrętów Sojuszu znalazły się już ponad polami minowymi. Geary zauważył, że Syndycy przyspieszają, a potem zaczynają wykonywać zwrot, aby ustawić się prostopadle do aktualnego kursu jego floty. Postanowił nie ułatwiać im tego zadania i wydał kolejny rozkaz.

— Do wszystkich jednostek floty Sojuszu, przyśpieszyć do 0.1 świetlnej i wykonać zwrot góra dwa zero stopni.

Formacja Sojuszu, tworząca teraz coraz bardziej widoczny łuk, leciała już niemal prostopadle do płaszczyzny ekliptyki Ixionu. Okręty znajdujące się najdalej, te, które dopiero wchodziły w normalną przestrzeń i wciąż wykonujące pierwszy manewr, nie otrzymały jeszcze nowych rozkazów i powoli zaczynały oddalać się od głównych sił, ale to nie było teraz ważne.

Syndycki dysk zaczął się spłaszczać, gdy wielkie okręty w centrum szyku przyśpieszyły o wiele bardziej niż ich eskorta zgromadzona na obrzeżu formacji.

— Powinni ustawić pancerniki i okręty liniowe na skraju formacji — zauważył Geary. — Nie w samym centrum.

— Spodziewali się przecież, że wyjdziemy prosto na to centrum — zaprotestowała Desjani. — Dowódcy najpotężniejszych okrętów nigdy nie zaakceptują odesłania ich na peryferie szyku, oddając tym samym honor przyjęcia na siebie uderzenia przez mniejsze jednostki.

No tak, nawet Desjani wciąż myśli, że taktyka koncentrująca się na usatysfakcjonowaniu oficerów jest lepsza niż wygranie bitwy. Dzięki ci, żywe światło gwiazd, że Syndycy są równie głupi w tej materii jak oficerowie Sojuszu.

Wróg, widząc kolejny manewr Geary’ego, natychmiast zaczął reagować, skręcając i ustawiając się na linii, którą powinien przeciąć prawy dolny róg formacji Sojuszu. Usiłowali wykonać miażdżące uderzenie na nieosłoniętą część floty przeciwnika w niemal identyczny sposób, jak zrobiła to kapitan Cresida, dowodząc zespołem uderzeniowym Gniewnego na Sancere. Geary widział to dokładnie, ale wiedział też, że nie mają przewagi prędkości, która pozwoliła jej na osiągnięcie takiego sukcesu. Desjani miała całkowitą rację: Syndycy usiłując skopiować manewr Geary’ego, ustawili się bardzo blisko punktu wyjścia, ale najwyraźniej nie rozumieli podstaw tej taktyki. Przy tak małej prędkości, jaką aktualnie rozwijali, sami wystawili się na uderzenie.

A on miał wielką chęć wykorzystać ten błąd. Poczekał jednak do momentu, w którym najbardziej oddalone formacje minęły granicę pól minowych.

— Do wszystkich jednostek, wykonać zwrot jeden jeden zero stopni w dół, czas jeden siedem. Zmiana kursu jeden jeden zero stopni w dół, zwrot na bakburtę zero dwa stopni, czas zero osiem.

Syndycy wciąż koncentrowali się na miejscu, w którym powinna znaleźć się dolna część formacji Sojuszu, rozwijając przy tym prędkość o połowę mniejszą niż siły przeciwnika, gdy okręty Geary’ego wykonały kolejny rozkaz, robiąc ciasny zwrot i idąc prosto na przecięcie kursu Syndyków. Gdy okręty Sojuszu przyśpieszyły na nowym kursie, płaska strona prostopadłościanu składającego się z tuzina zespołów uderzeniowych wymierzona była idealnie w miejsce, do którego właśnie zbliżały się jednostki Syndykatu.

Syndycki dowódca, bez względu na to, czy był głupcem czy też nie, niewiele mógł zrobić w obecnej sytuacji taktycznej, a każda z opcji, jaką rozważał (czy też rozważała — jeśli dowodziła kobieta), nie należała do kategorii dobrych.

— Sądzi pan, że wykonają kolejny zwrot? — zapytała rozradowana Desjani, w momencie gdy systemy celownicze Nieulękłego namierzyły zbliżający się wrogi liniowiec. Zważywszy na zmiany, jakie zajdą jeszcze w szykach okrętów Sojuszu, zespół uderzeniowy Nieulękłego, stanowiący samo centrum formacji, znajdzie się w miejscu, w którym jednostki Syndykatu przetną kurs floty Geary’ego. Wydawało się niemal pewne, że flagowiec tym razem upuści im krwi.

— Jeśli zaczną manewrować wewnątrz naszej formacji, stracą możliwość celnego strzelania… — Geary nagle zamilkł. — Co u licha?

Syndycy rozpoczęli kolejny zwrot wokół własnej osi, równocześnie zmieniając kurs w dół i skręcając, ale jeden z ciężkich krążowników i lecący obok niego okręt liniowy nie zsynchronizowały wystarczająco dobrze tego manewru i musiały wykonać gwałtowne zwroty, by uniknąć zderzenia. Kolejny desperacki manewr sprawił, że ciężki krążownik zmusił jeszcze jeden okręt liniowy do morderczego poderwania się w górę przy równoczesnym wykonywaniu skrętu. Tym samym olbrzym znalazł się na kursie najbliższego z syndyckich pancerników.

Dowódca gigantycznego pancernika miał wystarczającą ilość czasu na uniknięcie zderzenia, ale zareagował zbyt późno i za słabo. Pancernik otarł się burtą o ciężki krążownik, co nawet przy tak niewielkiej prędkości okrętu, liczonej wciąż w setkach kilometrów na sekundę, zakończyło się zmienieniem mniejszej jednostki w rosnącą kulę plazmy i parujących szczątków, które nie tylko pozbawiły olbrzyma tarcz ochronnych, ale i wytrąciły go całkowicie z dotychczasowego kursu.

Lekki krążownik, usiłując ominąć gwałtownie skręcający pancernik, wykonał jeszcze ostrzejszy manewr i wbił się w jednego z ŁZ-etów, unicestwiając tym samym obie jednostki.

W ciągu niespełna minuty syndycka formacja straciła trzy okręty (czwarty utracił zdolność do walki) i zmieniła się w bezładną masę wciąż przyśpieszającą na spotkanie sił Sojuszu.

— Czy nikt z nich nie uczył się sterowania okrętem? — zapytał na głos Geary, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, co na jego oczach stało się z wrogiem.

— Chyba nie — odparła z uśmiechem na twarzy Desjani. — Zostali przeszkoleni tylko w podstawowym stopniu. Zadaliśmy Syndykom tak wielkie straty, że musieli wprowadzić do akcji nawet rezerwę. Gratuluję, sir.

Gratulacje. Nie takim słowem powinno się określać coś, co z jednostronnej przewagi w bitwie zaraz zmieni się w zwyczajną rzeźnię. Syndyckie jednostki nawet nie próbowały powrócić do dawnego szyku, po prostu szły w rozsypkę. Gdyby znajdowały się dalej od floty Sojuszu albo posiadały o wiele większą prędkość, być może zdołałyby uciec. Ale niestety, leciały zbyt blisko wysuniętych formacji, którym ustępowały prędkością ponad dwukrotnie.

— Do wszystkich jednostek, atakować cele według uznania. Otwierać ogień, gdy przeciwnik znajdzie się w polu rażenia waszej broni. Oszczędzać amunicję.

Formacja Sojuszu przemknęła przez bezładne skupisko okrętów Syndykatu. Kilka salw widm oderwało się od burt pancerników i pomknęło w kierunku wroga. Okręt liniowy namierzony przez Nieulękłego usiłował przedrzeć się przez formację Sojuszu, nadal przyspieszając, jego sternicy nie usiłowali nawet robić uników, czyniąc tym samym ze swojej jednostki idealną tarczę strzelecką dla kartaczy miotanych z wyrzutni Nieulękłego, Śmiałego i Zwycięskiego. Skomasowany ostrzał dziobowych ekranów liniowca pokrył całą jego powierzchnię tysiącami rozbłysków, w których stalowe kule zamieniały się w obłoczki pary. Tarcze nie mogły tego wytrzymać, a gdy padły, ostatnia salwa ze Zwycięskiego trafiła w niechroniony pancerz syndyckiej jednostki, zdobiąc ją jeszcze gęstszym wzorem rozbłysków, gdy roztopiony metal zamieniał się w gaz. Lecące za nimi salwy piekielnych lanc wystrzelonych przez wszystkie jednostki tego zespołu uderzeniowego dosłownie rozerwały na strzępy olbrzymi okręt, prując jego kadłub aż po rufę, niszcząc wiele systemów i zabijając niemal całą załogę.

Geary wypuścił z płuc powietrze, nawet nie wiedział, że wstrzymał oddech na tak długo, a potem zaklął pod nosem, gdy zorientował się, że zamiast obserwować wydarzenia na całym polu bitwy, skupił się na pojedynczym liniowcu.

Ale większa część okrętów wroga już została wyłączona z akcji. Trzy ocalałe z pogromu ŁZ-ety usiłowały przebić się przez szeregi Sojuszu, robiąc nieustannie skomplikowane manewry, aby uniknąć ostrzału niemal z każdej strony. Dwa pancerniki mijające centrum floty Sojuszu straciły wszystkie tarcze ochronne, a na ich zdewastowanych kadłubach raz po raz pojawiały się kolejne wybuchy trafień. W chwili gdy Geary spoglądał na te okręty, jeden z nich otrzymał podwójne trafienie widmami w rufę, które praktycznie biorąc, pozbawiły go resztek napędu.

Geary wiedział, że nie zdoła rozgromić reszty przeciwników, jeśli zachowa aktualny szyk floty. Dlatego natychmiast uruchomił komunikator, nadając komunikat na pasmach wroga:

— Do wszystkich jednostek Syndykatu, wzywam was do poddania. Natychmiast wyłączcie tarcze ochronne i dezaktywujcie wszystkie systemy broni na pokładach albo wydam rozkaz zniszczenia każdego okrętu. — Przełączył się na kolejną częstotliwość. — Do wszystkich jednostek Sojuszu z wyjątkiem formacji Kilo Jeden Dziewięć i Kilo Jeden Dziesięć. Rozpocząć fazę pościgową. Zezwalam na opuszczenie szyku i akcje indywidualne.

Geary miał świadomość, że rozkaz ten nie spodoba się formacjom Kilo Jeden Dziewięć, w której znajdowały się uszkodzone okręty przydzielone do jednostek pomocniczych, i Kilo Jeden Dziesięć, składającej się z pancerników drugiego dywizjonu, co potwierdziła niemal natychmiastowa prośba o połączenie, jaka nadeszła z Nieposkromionego.

— Dlaczego nie pozwala nam pan na przyłączenie się do pościgu, sir?

— Dlatego, że nie mam pewności, czy Syndycy nie dokonają próby samobójczego ataku na nasze uszkodzone okręty z Kilo Jeden Dziewięć. Zostaliście wyznaczeni do obrony tych jednostek, a ich załogi mogą liczyć wyłącznie na was. — Jednostki pomocnicze również mogły liczyć wyłącznie na tę osłonę, ale Geary zdawał sobie doskonale sprawę, że dowódcy pancerników prędzej zaakceptują rolę eskorty swoich kolegów.

Orion, Dumny i Wojownik mogą stawić czoło wszystkim Syndykom, jacy zdołają do nich dotrzeć, sir — zaoponował dowódca Nieposkromionego.

Geary nie miał ochoty na dyskutowanie swoich rozkazów, zwłaszcza że drugi dywizjon pancerników znajdował się w odległości sześciu sekund świetlnych, co czyniło tę konwersację nader rozwlekłą. Ale jak miał uciszyć tego człowieka?

— Obrona rannych towarzyszy broni na polu bitwy jest większym honorem niż najzacieklejszy nawet atak, kapitanie — oświadczył Geary. — Ufam, ze Nieposkromiony i pozostałe pancerniki z drugiego dywizjonu zasłużyły sobie na ten zaszczyt i nie zawiodą pokładanych w nich nadziei, wykonując to zadanie z największym poświęceniem.

Zaskoczony kapitan Nieposkromionego zmrużył oczy.

— Ja…

— Dziękuję, kapitanie — dodał szybko Geary. — Zapewniam pana, że w następnej bitwie drugi dywizjon znajdzie się na pierwszej linii, i dziękuję za podjęcie się tak ważnego zadania.

Syndycki pancernik, który przed chwilą utracił napęd, wciąż walczył. Kilka baterii piekielnych lanc wciąż strzelało do przelatujących raz po raz jednostek Sojuszu, które zamieniały wielki okręt w stertę złomu. Znajdujący się w pobliżu drugi pancernik właśnie odpalił kapsuły ratunkowe, a po chwili zniknął w oślepiającym wybuchu.

Geary poczuł mocne szarpnięcie, gdy Desjani wydała rozkaz ostrego zwrotu umożliwiającego Nieułękłemu rozpoczęcie pościgu za jednym z ocalałych po pogromie pancerników. Słowo „ostry” może niezupełnie oddawało obraz manewru wykonywanego przez wielki okręt wojenny poruszający się z dziesiątą częścią prędkości świetlnej, ale nawet pokonanie tak wielkiej przestrzeni po łuku wymagało ustawienia wszystkich kompensatorów przeciążeń na maksimum.

Dwa z trzech uciekających ŁZ-etów zostały już zniszczone. Trzeci właśnie trafiło widmo, więc także wystrzeliwał kapsuły ratunkowe. Odrywając oczy od pancernika, który znajdował się na sterburcie pod Nieulękłym, Geary starał się odgadnąć, który z syndyckich okrętów może jeszcze przysporzyć mu problemów. Przy takiej przewadze liczebnej okrętów Geary’ego Syndycy nie mogli mieć żadnej nadziei na ucieczkę albo zadanie znaczących strat formacjom Sojuszu, tym bardziej że ich szyki już dawno przestały istnieć. Tylko jeden lekki krążownik miał szansę na oderwanie się od pościgu. Jednostka przyśpieszała w takim tempie, że Geary musiał dwukrotnie sprawdzić odczyty, zanim w nie uwierzył. Włączyli wszystkie dopalacze na pełną moc. Jak długo ich systemy napędowe i kompensatory mogą wytrzymać takie przeciążenia?

Nie za długo. Gdy Nieulękły przymierzał się do oddania pierwszej salwy do ściganego pancernika, Geary zobaczył, że niewielka syndycka jednostka rozpada się na części, i zrozumiał, że właśnie zawiodły pierwsze kompensatory, a pozbawiony ich kadłub okrętu nie był w stanie wytrzymać tak wielkich przeciążeń. Nie chciał nawet myśleć, co się stało z Syndykami.

Kapitan Desjani nie zważała na nic, skupiła się całkowicie na wrogim pancerniku, który właśnie przetrwał minięcie z Gniewnym i strzelał ze wszystkich wyrzutni, jakie mu pozostały, aby odeprzeć powtarzające się ataki lekkich krążowników i niszczycieli, unicestwiających za każdym przelotem kolejną baterię lanc albo nawet dwie.

— Skupić ogień na funkcjonujących wciąż systemach uzbrojenia — rozkazała Desjani. — Otworzyć ogień natychmiast po wejściu w pole rażenia.

Nieulękły minął wrogi pancernik w czasie krótszym od mgnienia oka, ale jego systemy celownicze odpaliły w momencie, gdy oba okręty znalazły się na odległość strzału; posypało się istne mrowie piekielnych lanc. Syndycy trafili flagowiec Sojuszu tylko jedną głowicą, ale tarcze okrętu liniowego nie miały problemu z absorpcją tej ilości energii.

Za to większość pocisków wystrzelonych z Nieulękłego trafiła prosto w cel. Syndyckiemu pancernikowi pozostała już tylko jedna funkcjonująca bateria piekielnych lanc. Gdy Nieulękły rozpoczął kolejny nawrót, Paladyn dobił uszkodzony okręt kilkoma pełnymi salwami burtowymi, uciszając ostatnie stanowisko obrony i pozbawiając go możliwości wykonania jakiegokolwiek manewru.

Poddaj się. — Geary zachęcał w myślach dowódcę uszkodzonej wrogiej jednostki, ale mimo że z wraku odpalano coraz więcej kapsuł ratunkowych, sygnał poddania wciąż nie nadchodził.

Chociaż syndycki pancernik nie mógł już walczyć, Paladyn zbliżył się do niego na minimalną odległość, by odpalić projektor pola zerowego. Ogromna opalizująca kula wyryła gigantyczną szramę na kadłubie bezbronnego giganta.

Za Paladynem leciał pancernik Zdobywca — on również odpalił salwę widm w dygoczący wyraźnie wrak, z którego wciąż odpalano kapsuły ratunkowe. Geary patrzył na te obrazy i narastał w nim gniew na ludzi, którzy masakrowali bezbronnego wroga. Nawet Desjani odczuwała niesmak widząc tę zbrodnię. Po odpaleniu pola zerowego Zdobywca posłał w stronę wraku jeszcze dwa widma.

Geary zyskał wreszcie sposobność na reakcję.

Zdobywca, oszczędzaj amunicję na jednostki, które stanowią prawdziwe zagrożenie — warknął.

Ale w zasięgu floty nie było już okrętów mogących zagrozić komukolwiek. Szybkie sprawdzenie danych na wyświetlaczach potwierdziło ten stan rzeczy. Geary zmniejszył skalę powiększenia, mieszcząc w polu widzenia cały układ planetarny Ixionu, i to co zobaczył, sprawiło, że wpadł w gniew.

— Teraz już wiemy, dlaczego te okręty miały tak małą eskortę.

Desjani rzuciła okiem na wyświetlacz.

— Jest ich dziewięć, po trzy na każdy punkt skoku, rozmieszczone tak, by mogły skorzystać z pozostałych punktów skoku tego systemu.

Geary sprawdził pozycje.

— Najbliższy klucz znajduje się o trzy godziny świetlne od nas. Oni jeszcze nie wiedzą, że już tu jesteśmy.

— I nie spodoba im się widok, jaki zobaczą, gdy fale świetlne dotrą tam z obrazem bitwy — poparła jego słowa Desjani, wciąż się śmiejąc.

— Nie jestem pewien, czy coś takiego można określić mianem bitwy. Ale niech będzie, w promieniu trzech godzin świetlnych nie ma żadnego zagrożenia. Możemy zatem wrócić do normalnego szyku, o ile uda mi się nakłonić dowódcę trzeciego dywizjonu pancerników do zaprzestania wyżywania się na wrakach.

— Proszę wysłać mu rozkaz nadzorowania zespołów saperskich wysadzających te okręty — poradziła Desjani. — To naprawdę nudna robota.

— Dlaczego mam karać załogi tych okrętów? — zapytał Geary, choć wiedział, że ktoś i tak musi zadbać, żeby Syndycy nie odzyskali ocalałego wyposażenia. — A może lepiej znajdę jakieś zajęcie dla moich ulubionych krnąbrnych dowódców? — Przygotował rozkaz, ale zanim go wysłał, sprawdził jeszcze listę uszkodzonych jednostek. Nie była zbyt długa, złamanie wrogiej formacji sprawiło, że okręty wroga nie mogły się wzajemnie osłaniać, gdy trafiły pod skoncentrowany ogień o wiele liczniejszych jednostek Sojuszu, ale… — A niech mnie. Kto uszkodził Tytana? Dlaczego ze wszystkich jednostek, które posiadamy, akurat Tytan musiał zostać uszkodzony?

— Trafił na minę — wyjaśniła Desjani. — Nie potrafił wykonać tak ciasnego zwrotu, jak pozostałe jednostki floty, i nie ominął pola minowego.

— Kapitan Tyrosian ostrzegała mnie, że Tytan nawiguje gorzej od pijanej świni, zwłaszcza gdy jego ładownie pełne są surowców. — Geary westchnął. Ujął się pod ramiona i czytał dalej raporty. — Nie jest źle, ale będziemy musieli spowolnić lot do czasu, aż ekipy remontowe nie usuną najpoważniejszych uszkodzeń. — Nadszedł najlepszy czas, żeby wydać flocie kolejne rozkazy. — Do wszystkich jednostek, przerwać natychmiast ostrzał i sformować szyk Delta Dwa wokół okrętu flagowego.


Geary siedział na mostku Nieulękłego, obserwował formowanie nowego szyku floty i zastanawiał się, co go tak denerwuje. Nie chodziło o pozostałe okręty Syndykatu w tym systemie. Mimo że te dziewięć ŁZ-etów irytowało wszystkich, nie mogli nic im zrobić. Było jasne, że ich misją jest wyłącznie obserwowanie ruchów floty, więc uciekną, zamiast stanąć do beznadziejnej walki. Zresztą dwa z trzech zespołów ŁZ-etów znajdowały się zbyt daleko, żeby wiedzieć o przybyciu floty Sojuszu na Ixion. W całym systemie nie było prócz nich nikogo, kim mogliby się przejmować. Niewielki ruch frachtowców wewnątrz systemu nie stanowił żadnego zagrożenia, na dodatek wszyscy kupcy, ledwie odebrali pierwsze obrazy pokazujące flotę Sojuszu, natychmiast uciekali do pierwszego lepszego portu, który mógł stanowić dla nich osłonę.

Flota wyszła z nadprzestrzeni w odległości sześciu godzin świetlnych od centralnej gwiazdy systemu. Oprócz wielu orbitalnych instalacji przemysłowych i kopalni, rozsianych praktycznie po całym układzie, większość aktywności Syndyków skupiała się wokół jedynej zamieszkanej planety, krążącej w odległości dziewięciu minut świetlnych od Ixionu. Zgodnie z oczekiwaniami Geary’ego system ten mocno ucierpiał na pominięciu przez sieć syndyckich wrót hipernetowych, choć nie w takim stopniu jak te miejsca, przez które ostatnio przelatywali. Wciąż wydawał się miejscem pełnym życia, a analizy atmosfery i powierzchni zamieszkanej planety wskazywały niezbicie, ze pozostało na niej nie tylko wielu mieszkańców, ale i sporo czynnych zakładów przemysłowych.

Wokół jedynej zamieszkanej planety krążyła stacja orbitalna, którą komputery zakwalifikowały jako potencjalny cel militarny, ale nawet ona nie powinna stanowić zagrożenia dla okrętów jego floty. Geary nakazał wysłanie do wszystkich miejsc, w których przebywali Syndycy, krótkiego komunikatu ostrzegającego potencjalnych przeciwników, by nie podejmowali żadnych wrogich działań wobec przelatującej floty, i informującego o rozbitkach czekających na pomoc na Daiquonie.

Na czym więc polegał problem? Przecież pokonał, i to bez większego trudu, główne siły Syndykatu strzegące tego systemu. Ale za łatwo mu poszło. I chyba właśnie to go zaniepokoiło…

— Załogi tych syndyckich okrętów były zbyt zielone i nieprzygotowane do walki.

— To jasne jak słońce. — Kapitan Desjani spojrzała na niego z zaciekawieniem, nim przytaknęła.

— Ale znajdowali się na pozycji sugerującej, że Syndycy spodziewali się naszego przybycia na Ixion.

— Ma pan rację, sir. — Teraz i Desjani poczuła niepokój. — Ale takie działania są przecież pozbawione sensu. Skoro wiedzieli, że pan tutaj przybędzie, dlaczego pozostawili na straży punktu skoku jedynie niedoświadczone załogi?

— Dobre pytanie. I to nie w krypach, które można odżałować, ale w pancernikach i okrętach liniowych. Dlaczego Syndycy zaryzykowali utratę tak wielu dobrych okrętów, pozwalając tym ludziom na starcie z nami? — Geary obejrzał się na tyły mostku. — Pani współprezydent? Co pani o tym sądzi?

— Sądzę, że powinniście mi coś najpierw wyjaśnić — odparła Rione. — Zorientował się pan, że załogi syndyckich okrętów nie są dobrze wyszkolone, dzięki ich zachowaniu, prawda? Pamiętam coś podobnego z Sancere. Tam też kilka okrętów Syndykatu o mało co nie wpadło na siebie. Ale tym razem sytuacja była o wiele groźniejsza.

— Na Sancere mieliśmy do czynienia z flotyllą nowych okrętów, których załogi były dopiero szkolone — wyjaśniła Desjani. — Na Ixionie trafiliśmy na podobną sytuację, tyle że chłopcy z Sancere byli nieco lepiej wyszkoleni.

— I co z tego wynika? — przycisnęła ją Rione. — Dlaczego coś takiego ma mieć znaczenie? Co załoga może zepsuć, jeśli do komputerów zostaną wprowadzone prawidłowe rozkazy manewrowe? Czy ruchu okrętów wojennych nie kontrolują automatyczne systemy sterowania?

Geary pokiwał z podziwem głową, to było idealnie postawione pytanie.

— Ma pani rację. Przy prędkościach, z jakimi poruszają się okręty, sterowanie ręczne jest czystym szaleństwem.

— Zatem dlaczego stopień wyszkolenia ma mieć jakiekolwiek znaczenie?

Rozdrażniona słowami Rione Desjani odpowiedziała tonem instruktora przemawiającego do uczniów.

— Istnieją trzy stopnie wyszkolenia, a co za tym idzie i doświadczenia dotyczącego manewrowaniem okrętami wojennymi w przestrzeni. Najsłabiej wyszkoleni marynarze nie mają zaufania do zautomatyzowanych systemów sterowania, ponieważ według nich potrafią być bardzo zawodne. Największym problemem jest jednak to, że gdy mamy do czynienia z efektem relatywistycznym, zniekształcenia czasoprzestrzeni uniemożliwiają jakiekolwiek działania istot żywych. Wydaje nam się wtedy, że systemy popełniają błędy, ponieważ nasze zmysły przyzwyczajone do funkcjonowania w środowisku, gdzie nie występują tak wielkie prędkości, po prostu szaleją, kiedy w grę wchodzą przyspieszenia dochodzące do dziesiątej części prędkości światła. Słabo wyszkolone załogi mogą w takich przypadkach wpaść w panikę i najczęściej przechodzą na sterowanie ręczne. — Desjani machnęła ręką w stronę ekranu. — Widziała pani, co się stało. Trzeba naprawdę wiele czasu, żeby zaakceptować fakt, że systemy sterowania wiedzą, co robią, i zrozumieć, czym grozi odebranie im kontroli nad okrętem. To jest drugi poziom doświadczenia. Ci marynarze, którzy przetrwają w przestrzeni wystarczająco długo, pojmują, że także systemy automatyczne potrafią się mylić albo ulegać awariom i czasem, choć zdarza się to niezwykle rzadko, naprawdę trzeba je wyłączyć. A kiedy ktoś jest w stanie ocenić, kiedy wyłączyć komputery, i wie, jak tego dokonać, osiąga trzeci stopień doświadczenia. — Desjani uśmiechnęła się do Geary’ego. — Nie mylę się, sir?

— Za moich czasów wyglądało to tak samo. Trzeba sporo razy przyśpieszyć z 0.1 do 0.2 świetlnej, żeby rozwinąć w sobie reakcje potrzebne do prawidłowej oceny pracy systemów sterowania. — Wskazał ekran wyświetlacza. — Powiedziałem: reakcje, ponieważ wypadki zachodzą w takich sytuacjach zbyt szybko, by zaufać rozumowi. Nasze mózgi nie mają czasu na przetworzenie tylu informacji. Ale gdyby nawet miały, tylko idiota może wyłączyć automatyczne sterowanie w momencie, gdy dwie formacje okrętów wchodzą w bezpośrednie starcie. Zanim człowiek zrozumie, że dotknął przełącznika, już nie żyje, stając się cząstką kuli plazmy pozostałej po kolizji.

— Dziękuję — odparła Rione głosem wypranym z emocji. — Zatem odpowiedź na pańskie pytanie wydaje się jasna. Syndycy wiedzieli, że może pan tutaj przylecieć, ale nie byli tego całkowicie pewni, może nawet to miejsce znajdowało się najniżej na ich liście. Zostawili więc tylko małą niespodziankę na wypadek, gdyby jednak obrał pan tę drogę. Z pewnością nie była to flota zdolna pana powstrzymać, gdyby doszło do starcia.

Geary rzucił okiem na Desjani, a ta przytaknęła.

— To brzmi wiarygodnie. Tylko dlaczego uważali, że to najmniej prawdopodobna droga naszej floty?

Rione wykonała pompatyczny gest i przemówiła z widoczną przesadą:

— Ponieważ wielki Black Jack Geary swoimi dotychczasowymi dokonaniami udowodnił, że wcale nie zmierza prostą drogą do przestrzeni Sojuszu. Porusza się ostrożnie, starając się unikać najoczywistszych rozwiązań, które Syndycy mogliby odgadnąć.

To też miało sens.

— Starali się odgadnąć mój następny ruch na podstawie wzorca dotychczasowych posunięć, ale tym razem wykonałem ruch nie pasujący do układu.

— Delikatnie mówiąc — przyznała sarkastycznie Rione.

— Grunt, że to zadziałało — wtrąciła Desjani dość ostro, natychmiast stając w obronie Geary’ego.

— Ale nie możemy liczyć, że zadziała po raz kolejny — odparła Rione równie gniewnym tonem. — Widzieliście, pierwsze ŁZ-ety już ruszyły w stronę punktu skoku. Doniosą komu trzeba, gdzie jest flota Sojuszu, i wzorce postępowań, z których korzystają, zostaną natychmiast zmienione.

— Tak. — Geary wolał załagodzić konflikt, zanim przybierze na sile. — Obie macie rację. — Jak zauważył, nie uszczęśliwił tym stwierdzeniem żadnej z nich. — Muszę zastanowić się nad naszym kolejnym krokiem. Kapitanie Desjani, pani współprezydent, dziękuję za przedstawienie waszych punktów widzenia. — Wstał, gdyż poczuł, że zdrętwiał. Tkwił w tym fotelu od momentu przybycia na Ixion.

Rione również wstała, towarzysząc Geary’emu podczas opuszczania mostka. Odczekała do momentu, w którym znaleźli się sami w korytarzu, i powtórzyła:

— To nie zadziała następnym razem.

— Powiedziałem ci już, że muszę przemyśleć tę sprawę — odparł Geary nieco ostrzej, niż zamierzał.

— Ale nie powinieneś myśleć zbyt długo. Wiem, że następną gwiazdą w prostej linii do przestrzeni Sojuszu jest T’negu. Jeśli się tam skierujemy, trafimy na pułapkę znacznie bardziej niebezpieczną niż ci szaleni chłopcy, na których natknęliśmy się tutaj.

— Jesteś tego pewna?

— Jestem! Nawet jeśli nie znam wszystkich idiotycznych detali, którymi z taką radością wymieniacie się między sobą z kapitan Desjani!

Zatrzymał się i zmierzył wzrokiem Wiktorię.

— Chodzi ci o pytanie dotyczące wyszkolenia załóg? Zapytałaś, więc ci odpowiedzieliśmy. A podobno miałaś popracować nad oddaleniem podejrzeń, że jesteś zazdrosna o Tanie Desjani!

— Zazdrosna? — Rione pokręciła głową i roześmiała się, chociaż w jej oczach z pewnością nie kryła się radość. — Niezupełnie. Chcę, żebyś zrozumiał, że kapitan Desjani wielbi nawet podłogi, po których stąpasz. A to wpływa na rady, jakich ci udziela. Ona nie wierzy, że możesz zawieść.

— To… — Geary pohamował złość. — Masz rację, postaram się to zapamiętać. I nie zapomnieć, że to ważne. Ale powtarzam, nie zdecydowałem jeszcze, gdzie polecimy z Ixionu. I proszę, powstrzymaj się z krytyką, dopóki nie usłyszysz, jakie wyjście wybrałem.

— Z przyjemnością poczekam na ten moment. — Rione westchnęła i przeczesała dłonią włosy. — Nie staram się wam dokuczyć. Martwi mnie ta sprawa. Ten marsz w stronę przestrzeni Sojuszu okazał się o wiele łatwiejszy, niż mieliśmy prawo przypuszczać. Ty także jesteś tym zaskoczony, prawda? Dziękuję, że przyznajesz mi rację. Pomiędzy pewnością siebie, pozwalającą na efektywne dowodzenie tą flotą, a zbytnią pewnością siebie, która może nas wszystkich zgubić, jest naprawdę cienka linia.

W jej głosie nie było już ślady kpiny czy złości, Geary wyraźnie to wyczuwał, więc i on zaczął mówić znacznie spokojniejszym tonem.

— Rozumiem. I cieszę się, że ktoś mnie na tym polu sprawdza.

— Ktoś, kto wie, że jesteś człowiekiem — podkreśliła Rione.

— Wiem tylko, że nie jestem tym Black Jackiem, za którego biorą mnie ludzie.

— Rozumiem… — Rione nagle zrobiła się poważna. — A nie jesteś o niego zazdrosny?

Zaskoczyła go tym pytaniem.

— Słucham?

— Czy nie jesteś zazdrosny o Black Jacka? Wielkiego bohatera, który wygrywa wszystkie bitwy? Nigdy nie chciałeś udowodnić, że jesteś od niego lepszy?

— Skądże! Nie bądź śmieszna!

— Naprawdę? — Rione obserwowała Geary’ego przez kilka sekund. — Wielu z twoich wyznawców, zwłaszcza kapitanów, idealizuje postać Black Jacka, ale ciebie… niekoniecznie. Wielu ludzi uznałoby taką sytuację za nader frustrującą.

— Kilku kapitanów wie doskonale, kim jestem — powiedział, ale wątpliwość została zasiana. Złościł się, kiedy wywlekano Black Jacka, zupełnie jakby miał do czynienia nie z legendą, ale żywym człowiekiem. — Nie sądzę, żebym usiłował czegokolwiek dowieść.

— Dziękuję ci za to oświadczenie woli. Ale proszę cię o jedno: nie daj się ponieść zazdrości o Black Jacka. — Rione pokręciła głową. — Nadal uważam, że posuwanie się w stronę przestrzeni Sojuszu było bardzo niebezpieczne. Do tej pory się udawało, ale Syndycy przyuważyli nas na Ixionie. Wciąż się zastanawiam, czy nie zdecydowałeś się na taki ruch, bo Black Jack tak właśnie by postąpił.

Może i tak. Ale z drugiej strony — czy kapitanowie nie naciskali, nie chcieli w końcu ruszyć w stronę domu? Dokonać czegoś niebezpiecznego, ale i brawurowego? Wiedział o tym i dał im, czego chcieli.

— Nie mogę udawać, że nie widzę, czego chcą oficerowie mojej floty. Wiesz o tym doskonale.

— Wiem. Ale oni potrzebują rozważnego i rozsądnego kapitana Geary’ego, nie Black Jacka. — Cofnęła się o krok. — Przemyśl to, co ci powiedziałam. Muszę się teraz zająć okrętami Republiki Callas. Zobaczymy się wieczorem, jeśli wszystko będzie w porządku.

— Dobrze. — Patrzył, jak Wiktoria odchodzi, potem zawrócił do swojej kajuty.

Czy naprawdę starałem się dorównać albo nawet przewyższyć dokonania Black Jacka? — zapytał się w myślach. — Nie. Nieustanne zmaganie się z jego legendą dało mi siły, które pozwoliły na doprowadzenie tej floty tak daleko. Wcale nie starałem się przechytrzyć Black Jacka. Od momentu przejęcia dowodzenia nad tą flotą starałem się przechytrzyć wyłącznie Syndyków. A teraz oni, mając w pamięci tak wiele moich posunięć, starają się przechytrzyć mnie w identyczny sposób. Jak mógłbym przechytrzyć zarówno siebie, jak i Syndyków? Muszę z kimś porozmawiać na ten temat. Ale z kim? Duellos, Tulev, Cresida… oni wszyscy zawsze służyli mi dobrą radą, ale ich opinie będą skażone wyszkoleniem wojskowym, które nie jest obce także Syndykom. Rione jest ostrym politykiem, ale gdy przychodzi do podejmowania decyzji o losie floty, zaczynają się schody. Desjani… cóż, Wiktoria ma rację. Tania nie wierzy, że mogę się mylić. Kto zatem mi pozostaje? Nie mogę przecież iść do moich przeciwników, aby zapytać o radę, przecież tacy ludzie jak Midea, Casia, Numos albo Faresa nie są w stanie mi pomóc. Albo Falco. Falco! Rione by mnie chyba zabiła za coś takiego. Mimo to ciekaw jestem, co doradziłby mi Falco. Ten człowiek jest naprawdę szalony, ale… skoro szukam opinii całkowicie różniącej się od mojego punktu widzenia…

Загрузка...