Jedenaście

Najważniejsze było zgranie w czasie. Geary czekał, obserwując postępy ścigających go Syndyków, wróg przyśpieszył już do 0.14 świetlnej i powoli, ale nieustannie skracał dystans. Do punktu skoku z Ixiona mieli jeszcze ponad godzinę lotu, ale flota Syndykatu zbliży się na odległość strzału o wiele wcześniej.

Kiedy wystrzelą kartacze i rakiety? — myślał. — Poczekaj jeszcze chwilę. Właśnie znaleźliśmy się w odległości mniejszej niż maksymalny dystans ich broni. Oni także nie będą się śpieszyć, wolą zmniejszyć margines ryzyka, że unikniemy salwy, robiąc unik w ostatnim momencie. Jeszcze moment… teraz!

— Do wszystkich jednostek floty Sojuszu, zmiana formacji w kierunku jeden osiem zero stopni, zwrot w górę jeden cztery stopni, wyhamować do 0.05 świetlnej, czas cztery siedem. Wszystkie jednostki otwierają ogień w chwili uzyskania kontaktu bojowego z wrogiem.

W momencie gdy okręty Sojuszu odwróciły się dziobami w stronę nadlatujących Syndyków i odpaliły główne silniki, aby zredukować prędkość, wróg nadal przyśpieszał, dążąc do jak najszybszego starcia. Flota Geary’ego po chwili leciała już w stronę wroga, rozwijając 0.05 świetlnej, podczas gdy Syndycy poruszali się niemal trzykrotnie szybciej. W efekcie tej zmiany nie mogli przejąć floty Sojuszu z przewagą prędkości wynoszącą około 0.05 świetlnej, ale zbliżali się do niej znacznie szybciej, różnica wynosiła niemal 0.1 świetlnej, gdy obie formacje ruszyły na siebie.

Syndycy dali się ponownie zaskoczyć i nie mieli wystarczająco dużo czasu, aby zareagować, wystrzelili więc rakiety i wiązki kartaczy na ślepo, tak że wyłącznie te pociski, które zostały odpalone z okrętów znajdujących się najbliżej formacji Sojuszu, miały szanse na trafienie. Tarcze czołowe pancerników lecących na czele cylindra rozjarzyły się żywym ogniem od setek trafień.

Ale okręty Geary’ego nie pozostały dłużne. Ogień skoncentrowano na stosunkowo niewielkim wycinku syndyckiego muru. Teraz tarcze wrogich jednostek znajdujących się na wprost pędzącego cylindra zaczęły cierpieć od huraganowego ognia. A w samym sercu ostrzeliwanego kręgu znalazł się okręt flagowy wroga. Przy składowej prędkości liczonej w około trzydziestu tysiącach kilometrów na sekundę w jednym ułamku sekundy wroga formacja wydawała się strasznie odległa, a w drugim znajdowała się już za plecami potencjalnego obserwatora. Cylinder floty Sojuszu przebił się bowiem przez mur Syndykatu jak kartacz przez deskę.

Przejście trwało mniej niż mgnienie oka. Geary, który znów nieświadomie wstrzymał oddech, teraz mógł już odetchnąć z ulgą. Czuł wciąż drżenie kadłuba spowodowane trafieniami, jakie Nieulękły otrzymał podczas trwającego ułamki sekund przejścia, gdy obie strony znalazły się w zasięgu strzału.

— Niewielki spadek mocy tarcz, kilka sektorów zostało uszkodzonych, odnotowano niegroźne trafienia. Żaden system nie został zniszczony — meldowali pośpiesznie wachtowi z Nieulękłego.

— Do wszystkich jednostek floty Sojuszu, zmiana formacji w kierunku jeden osiem zero stopni, przyspieszenie do 0.1 świetlnej, czas pięć dziewięć.

— Przejdziemy przez nich raz jeszcze? — zapytała przerażona Rione.

— To właśnie zamierzam zrobić. Jeśli wyhamują do naszej prędkości, będziemy mieli problem, ale liczę na to, że postąpią wręcz przeciwnie i przyśpieszą, sądząc, że teraz będziemy chcieli im uciec. — Geary nie tracił z pola widzenia ekranu wyświetlacza, sprawdzając odczyty dotyczące strat poniesionych przez obie strony, a zarejestrowanych i przeliczanych właśnie przez systemy floty.

— Dwa pancerniki — mruknęła z podziwem Desjani. — I trzy okręty liniowe. Jeden z nich był najprawdopodobniej okrętem flagowym.

— Miejmy taką nadzieję.

Jeszcze dziesięć albo dwadzieścia podobnie owocnych przejść i może się okazać, że Sojusz wcale nie ma takich złych szans w tym systemie. Ale jeden sukces to jeszcze nie powód do zarozumiałości.

— Nie zanotowaliśmy żadnych strat, ale w następnym przejściu będzie znacznie gorzej.

Okręty Sojuszu znów wykonały pełny obrót wokół swoich osi, kierując się na punkt skoku na Ixiona i syndycką flotę. Geary obserwował posunięcia Syndyków, licząc, że wykonają najbardziej rozsądny z ich punktu widzenia manewr i zawrócą, by ścigać jego flotę.

Zrobili to, lecz odrobinę za wolno.

— Zawracają w naszą stronę, ale przejdziemy przez ich formację z prędkością 0.02 świetlnej — zameldowała Desjani.

To oznaczało znacznie dłuższy czas pozostawania w zasięgu ognia przeciwnika i o wiele lepsze warunki do celowania dla baterii rakiet i kartaczy, których Syndycy wciąż mieli w ładowniach o wiele więcej niż flota Sojuszu.

Geary bał się spoglądać na odczyty stanu ogniw paliwowych po tylu manewrach. Ale to i tak nie miało teraz znaczenia. Nie mógł teraz zacząć oszczędzać paliwa, skoro flocie groziła zagłada. Zniszczonym okrętom ogniwa paliwowe do niczego się nie przydadzą.

Szyk floty Syndykatu stawał się znów zwarty i o wiele grubszy w miejscu, gdzie powinny uderzyć okręty Sojuszu, ale na szczęście wróg nie miał wystarczająco dużo czasu, żeby zakończyć ten manewr.

Ściana syndyckich okrętów pojawiła się w polu widzenia i zniknęła. Tarcze Nieulękłego rozżarzyły się od nawały ognia.

— Uszkodzenia w kilku sektorach tarcz dziobowych i burtowych, niewielkie uszkodzenia od trafień kartaczy, trafiono kilka baterii piekielnych lanc na śródokręciu, wyrzutnie numer 3A i 5B wyłączone z walki, przewidywany czas napraw nieznany, liczba ofiar nieznana — zameldował wachtowy z Nieulękłego.

Geary tymczasem przebiegał wzrokiem po stanie całej floty. Nieulękły wypadał najlepiej na tle pozostałych okrętów liniowych. Odważny Duellosa odniósł poważne uszkodzenia, Śmiały stracił prawie połowę stanowisk ogniowych, Lewiatan i Smok raportowały uszkodzenia systemów napędowych, ale jak dotąd trzymały się na swoich pozycjach w szyku. Wspaniały i Niesamowity miały rozległe rozdarcia w poszyciu na śródokręciu. Nawet jego pancerniki tym razem oberwały, choć żaden z nich nie był tak poważnie uszkodzony jak okręty liniowe. Pancernik kieszonkowy Wzorowy został trafiony wielokrotnie, ale na szczęście nie odnotował żadnych liczących się uszkodzeń. Stracili za to dwa ciężkie krążowniki, Basineta i Salleta, jeden eksplodował pod huraganowym ostrzałem, drugi dryfował, oddalając się od floty. Z pozbawionego możliwości sterowania wraku odpalano właśnie dziesiątki kapsuł ratunkowych.

Lekkie krążowniki: Ostroga, Damasceński i Wymiatacz zostały kompletnie zniszczone lub wyeliminowane z wałki, a niszczyciele Młot, Prasa, Talwar i Xiphos podzieliły ich los pomimo osłony, jaką zapewniały im ciężkie jednostki na zewnątrz cylindra.

Także Tytan ponownie oberwał. Ta jednostka pomocnicza zdawała się przyciągać pociski wroga jak magnes żelazo. Ale uszkodzenia nie były poważne. Pomimo bólu, jaki odczuwał, przeglądając listę strat, Geary’ego ogarnęła też satysfakcja, gdy jego oczy spoczęły na stanie Wojownika, Oriona i Dumnego. Uszkodzone osłony i nowe uszkodzenia pancerza dawały dowód na to, że pancerniki nie zawiodły pokładanych w nich nadziei i obroniły eskadrę pomocniczą.

Ale i Syndycy nie wyszli z tego przejścia bez strat, a to dzięki przewadze skoncentrowanego ognia floty Sojuszu. Kolejny z ich pancerników dryfował poza szykiem, a trzy okręty liniowe albo eksplodowały, albo przełamały się wpół. Co najmniej tuzin ciężkich krążowników zostało bardzo poważnie uszkodzonych albo wręcz zniszczonych, a wraki nieprzeliczonych lekkich jednostek i ŁZ-etów znaczyły wektor lotu Syndyków.

— Jeszcze jedno przejście? — zapytała Desjani, ale jej zapał gasł w miarę zapoznawania się z danymi o uszkodzeniach jednostki.

— Nie. Musielibyśmy przechodzić przez nich dwa razy, a czwartego przejścia nie przetrzyma większość okrętów. Jesteśmy oddaleni o niespełna godzinę od punktu skoku. Kierujemy się w jego stronę.

Syndycki mur, zniekształcony i wygięty przez ostatnie manewry oraz niedawne dwa starcia z flotą Sojuszu, już zawracał i przyśpieszał, aby dopaść ich ponownie.

A może jednak powinien uderzyć na nich raz jeszcze? Spróbować ich osłabić? Geary sprawdził stan tarcz swojego okrętu, przeliczył ostatnie widma i resztki kartaczy a potem oszacował uszkodzenia, jakie odniósł Nieulękły, i już wiedział, że ocena, jaką przedstawił przed chwilą Desjani, jest prawdziwa. Kolejne dwa przejścia przez mur Syndyków byłyby samobójstwem. Nie miał przewagi prędkości ani dystansu potrzebnego do ataku z flanki na syndycką formację, która teraz była jeszcze grubsza, choć już nie tak szeroka czy wysoka, ale wciąż potrafiąca zablokować sporą przestrzeń wokół floty Sojuszu.

Czterdzieści pięć minut do punktu skoku, flota Sojuszu musi rozpocząć hamowanie, by ominąć pola minowe postawione u jego wylotu.

Ale Syndycy byli za blisko i lecieli za szybko. Brakowało czasu. Wyglądało na to, że wszystko, czego do tej pory dokonał, jednak nie wystarczy.

Geary wpatrywał się w dane napływające z systemów manewrowych, ale wszystkie prognozy uwzględniające aktualną prędkość i wektory flot niezmiennie kończyły się atakiem Syndyków na tyły formacji Sojuszu. Geary miał przed sobą cholernie trudny wybór: mógł albo porzucić na pewną zagładę okręty tworzące straż tylną floty, albo spowolnić lot wszystkich jednostek i doprowadzić do jeszcze większej rzezi, a może nawet zagłady całej floty. Stracić jedną trzecią czy całość floty? Wiedział, że gdyby nawet poświęcił te jednostki i zdołał uciec z pozostałymi, nie zyskałby pewności ocalenia reszty floty po dotarciu na Ixiona, ponieważ Syndycy z całą pewnością polecą za nim.

— Kapitanie Geary? — Na ekranie wyświetlacza pojawiło się niewielkie okienko, z którego spoglądał kapitan Mosko; był spokojny, ale w nienaturalny sposób. — Mój dywizjon znajduje się na samym końcu szyku, najbliżej Syndyków.

— Tak. — Siódmy dywizjon pancerników przyjął na siebie większość syndyckich rakiet i kartaczy w czasie pierwszego przejścia, z drugiego, gdy znalazł się na tyłach cylindra, wyszedł niemal bez szwanku, ale teraz, gdyby doszło do ponownego starcia z Syndykami, był znów najbardziej narażony. Geary jednak nic nie mógł na to poradzić.

— Musimy powstrzymać Syndyków przed dopadnięciem reszty floty, zanim nasze okręty dotrą do punktu skoku — kontynuował Mosko — My, czyli mój dywizjon. Wolałbym posłać samego Nieposłusznego, ale on nie podoła takiemu zadaniu. Niemniej jeśli będzie miał u boku Najśmielszego i Niestrudzonego, mamy szanse na powodzenie akcji.

Nagle do Geary’ego dotarł sens jego słów.

— Nie mogę wydać panu takiego rozkazu.

— Może pan — odparł Mosko. — Wiem, że trudniej wydać taki rozkaz, niż go wykonać. Wszyscy dorastaliśmy słuchając opowieści o Grendelu i przysięgając, że uczynimy to samo, jeśli zajdzie potrzeba. To jest jedno z zadań, do których stworzono pancerniki, kapitanie Geary — mówił, jakby chciał się usprawiedliwić, — jeśli zachodzi taka potrzeba, użyczamy naszych tarcz i siły ognia, aby osłonić słabsze jednostki. Wie pan o tym doskonałe. Jesteśmy ostatnią nadzieją osamotnionych. Dlatego zgłaszamy się na ochotnika, ja i moje załogi, do wypełnienia zadania, które należy do naszych podstawowych obowiązków. Musimy je wykonać. I nie potrzebujemy do tego pańskiego rozkazu. Jesteśmy ochotnikami wychowanymi w duchu bohaterskiego Black Jacka Geary’ego.

Geary znał termin „ostatnia nadzieja osamotnionych”, właśnie tak ochrzczono jego desperacką obronę konwoju na Grendelu przed stu laty. A teraz jego tylna straż, która nie przetrwa zbliżającej się bitwy, która wie doskonale, że zostanie poświęcona dla dobra reszty floty… Ta straż chce podjąć się samobójczego zadania na ochotnika, chce pójść za jego światłym przykładem.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że on sam kiedyś dokonał podobnego czynu, podjął dokładnie taką samą decyzję, jaką Mosko proponował mu teraz. Nie mógł więc odmówić odważnemu kapitanowi. Zwłaszcza że bardzo potrzebował tych trzech pancerników do powstrzymania Syndyków przed zniszczeniem jego floty na Lakocie.

Słowa przyszły same, stare słowa, te, które dawno temu, choć rzadko, sam słyszał.

— Kapitanie Mosko, zwracam się do pana, pańskich okrętów i ich załóg, oby żywe światło gwiazd powitało was blaskiem godnym waszej odwagi, oby przodkowie czuwali nad wami gotowi przyjąć was do swego grona, oby pamięć o was i waszych czynach pozostała w pamięci kolejnych pokoleń. Nie zostaniecie pokonani i zapomniani, pamięć o waszych czynach na zawsze wpisze się do ksiąg honoru i odwagi.

Mosko wyprostował się, gdy Geary cytował starożytny tekst błogosławieństwa żołnierzy w obliczu walki bez szans na zwycięstwo.

— Oby nasze czyny warte były honoru przodków — odparł. — Kapitanie Geary, kiedy pokona pan ostatnich Syndyków, na żywe światło gwiazd, dziś wierzę, że tak będzie, proszę zadbać, by wszyscy ocaleni z mojego dywizjonu zostali oswobodzeni i otoczeni opieką, na jaką sobie niedługo zasłużą. Do zobaczenia po tamtej stronie, w przyszłości. Czy chce pan przekazać jakieś wiadomości?

— Tak. Jeśli spotkacie ducha kapitana Michaela Geary’ego, przekażcie mu, że robię, co mogę. — Wnuk jego brata niemal na pewno poniósł śmierć na pokładzie Obrońcy w syndyckim Systemie Centralnym.

— Oczywiście. Kiedy powróci pan do przestrzeni Sojuszu, proszę opowiedzieć mojej rodzinie, czego tutaj dokonałem. — Mosko zasalutował i pożegnał się: — Na honor naszych przodków!

Okienko zniknęło, a z nim kapitan Mosko.

— Kapitanie? — Desjani spoglądała w stronę Geary’ego, nie mając pojęcia, co się właśnie wydarzyło.

Nie odpowiedział, wskazał jedynie palcem na wyświetlacz, gdzie Nieposłuszny, Najśmielszy i Niestrudzony wykonywały zwrot wokół osi, aby rozpocząć procedury hamowania.

— Siódmy dywizjon pancerników zawraca, aby bronić naszych tyłów. — Tyle zdołał powiedzieć. — Na ochotnika.

Skłoniła głowę przygnębiona.

— Oczywiście.

W tym momencie Geary pojął, że gdyby rola ta przypadła Nieulękłemu, ona także podjęłaby się jej bez wahania. Bez radości, bez wskakiwania w objęcia śmierci w imię źle pojętego bohaterstwa, ale z poczucia obowiązku wobec ludzi, którzy na nią liczyli. W końcu tak naprawdę tylko o to chodziło. Zrobić wszystko co w twojej mocy, by pomóc tym, którzy na ciebie liczą, albo ich zawieść.

— Spodziewam się — kontynuowała tymczasem Desjani — że kapitan Mosko wycofa się o jakieś trzy minuty świetlne i pozostanie na tej pozycji.

— Trzy minuty świetlne — powtórzył Geary.

Rione podeszła i stanęła obok jego fotela, pochyliła się i zapytała bardzo opanowanym głosem:

— Czy to konieczne?

— Tak.

Spojrzała na niego, bez trudu mogła wyczytać, jakim bólem była okupiona ta decyzja.

— Czy to coś zmieni?

— Jeśli cokolwiek może ocalić tę flotę, to tylko ich poświęcenie.

Nawet pojedynczy pancernik posiadał ogromną siłę ognia, do tego wyposażono go w naprawdę potężne tarcze i niezwykle gruby pancerz. A trzy takie jednostki współpracujące ze sobą stanowiły wyzwanie nawet dla tak potężnej formacji, jaka ścigała teraz flotę Sojuszu.

Kapitan Mosko skierował Nieposłusznego, Najśmielszego i Niestrudzonego prosto na nadlatujących Syndyków, pancerniki utworzyły szyk w kształcie pionowego trójkąta z Nieposłusznym na szczycie. Leciały blisko siebie, aby zapewnić sobie wzajemną osłonę i prowadzić wspólny ostrzał wybranych celów. Po osiągnięciu odpowiedniej odległości straż tylna ponownie przyśpieszyła, starając się wyrównać tempo marszu z nadlatującymi Syndykami, aby wróg musiał ich mijać z niewielką tylko przewagą prędkości, co dawało szanse na dłuższą i celniejszą wymianę ognia.

Nie ulegało jednak wątpliwości, że tym sposobem pancerniki Sojuszu stawały się też o wiele łatwiejszym celem dla okrętów Syndykatu.

Mosko nakazał wystrzelić ostatnie widma i kartacze, gdy pierwsza fala syndyckich lekkich krążowników i ŁZ-etów zrównała się z trzema pancernikami Sojuszu. Wiele lekkich jednostek syndyckich zmieniło kurs, odlatując daleko na boki, unikając ostrzału z potężnej broni pancerników, ale i tracąc szanse na dotarcie do floty Sojuszu.

Około dwudziestu ŁZ-etów i pół tuzina lekkich krążowników spróbowało przelecieć pomiędzy pancernikami siódmego dywizjonu. Kiedy znalazły się w zasięgu strzału, ożyły wyrzutnie piekielnych lanc, setki głowic cząsteczkowych pomknęły w przestrzeń, spadając na lekkie jednostki Syndykatu ze wszystkich stron.

Kosmos rozświetliły błyski eksplozji, tarcze okrętów trafiane raz po raz słabły i poddawały się, a kolejne głowice wbijały się w cienkie pancerze, niszcząc kolejne okręty i zabijając ich załogi. ŁZ-ety i krążowniki eksplodowały, jeden po drugim zamieniając się w obłoki plazmy i gazu, rozpadając się na kawałki, które mknęły dalej przez pustkę albo wpadały w całkowitej ciszy w dryf, gdy ich ostatnie systemy przestawały działać, a wypalone kadłuby tańczyły w takt kolejnych trafień.

Żadna z lekkich jednostek Syndykatu nie przedarła się przez linię obrony, ale tuż za nimi mknęły ciężkie krążowniki i okręty liniowe. Żaden z nich w pojedynkę nie miałby szans z pancernikiem, ale z taką przewagą liczebną nie musiały się niczego obawiać.

Zaciskając pięści, Geary patrzył z poczuciem bezradności, jak główne siły Syndykatu nacierają na dywizjon kapitana Mosko.

— Widma — powiedziała nagłe Desjani.

Miała rację. On też mógł coś dla nich zrobić. Systemy bojowe potwierdziły, że okręty straży tylnej pozostają wciąż w zasięgu widm, którymi jeszcze dysponowała flota.

— Do wszystkich jednostek, wystrzelcie każde widmo, jakie jeszcze macie na pokładzie, celując w syndyckie okręty znajdujące się w pobliżu Nieposłusznego, Najśmielszego i Niestrudzonego. Powtarzam: wszystkie widma, jakie macie jeszcze na pokładzie.

Widział, jak rakiety startują, kołują w przestrzeni, wyszukując cele, a potem przyśpieszają, by pomknąć w stronę walczących pancerników Sojuszu i otaczającego ich wroga. Nie było ich tak wiele, by zmieniły losy bitwy, ale powinno wystarczyć do odwrócenia uwagi Syndyków i zmuszenia ich do przeniesienia choć części ognia w inną stronę. Ale i tak udało im się posiać spustoszenie; jeden ciężki krążownik otrzymał tak wiele trafień, że eksplodował, a okręty liniowe, które utraciły już tarcze w starciu z piekielnymi lancami wystrzeliwanymi z Nieposłusznego, Najśmielszego i Niestrudzonego, zaliczyły sporo dodatkowych trafień. Jednakże nawet mimo tych sukcesów wiele nowych okrętów Syndykatu nadal mknęło na pancerniki Sojuszu.

Nieposłuszny ucierpiał najwięcej, cały jego kadłub lśnił od setek trafień. Najśmielszy wyeliminował właśnie kolejny ciężki krążownik, a potem skierował zmasowany ogień na syndycki okręt liniowy. Niestrudzony manewrował pod silnym ostrzałem całego dywizjonu liniowców wroga, ale i odgryzał się celnie, jego pole zerowe wpiło się w kadłub okrętu, który przeleciał zbyt blisko.

Geary odczuwał niemal fizyczny ból, gdy patrzył na te trzy pancerniki masakrowane przez coraz to nowe jednostki Syndykatu, ale wiedział już, że wykonały swoją misję. Straż przednia floty wroga została spowolniona, zdziesiątkowana albo zepchnięta z kursu, co pozwoli okrętom Sojuszu na dotarcie do punktu skoku. Za cenę trzech pancerników i ich załóg kupili czas potrzebny do ocalenia reszty floty. Flota Sojuszu zbliżała się do punktu skoku nieco powyżej jego osi, aby uniknąć wejścia na syndyckie pole minowe.

— Do wszystkich jednostek, zwolnić do 0.04 i wykonywać manewry w ślad za Nieulękłym — rozkazał Geary. Teraz, kiedy liczyła się każda sekunda, nie chciał wydawać złożonych rozkazów dotyczących zmiany kursów ani pilnować, czy okręty zachowują pozycje w szyku.

Nieulękły wykonał obrót wokół osi, kierując się dziobem w stronę Syndyków, aby wyhamować jak najszybciej za pomocą głównych silników. Wszystkie otaczające go okręty wykonały ten sam manewr, jednakże w różnym tempie, zależnie od stanu i funkcjonalności jednostek napędowych. Ekrany pokazywały Syndyków, którzy już minęli walczące pancerniki siódmego dywizjonu i zbliżali się z ogromną szybkością, podczas gdy flota Sojuszu musiała wciąż hamować.

Desjani nie odrywała wzroku od tych obrazów, dopóki Nieulękły nie dotarł do punktu, za którym nie było już pól minowych blokujących dostęp do punktu skoku.

— Zmienić kurs, dół jeden osiem zero stopni, bakburta zero pięć stopni, teraz! — rozkazała.

Nieulękły skręcił i pomknął w dół, jakby nurkował w stronę studni grawitacyjnej, a tuż za nim mknęły pozostałe okręty floty Sojuszu.

Syndycka eskadra, którą ostatni raz widzieli na Ixionie, składająca się z czterech pancerników i tyluż okrętów liniowych, w tym właśnie momencie wyszła z nadprzestrzeni i wykonała natychmiastowy zwrot w górę, co postawiło ją dokładnie na wektorze podejścia okrętów Sojuszu.

Tym co ocaliło flotę Geary’ego od ostatecznej zagłady, była niewiedza Syndyków; nie spodziewali się napotkania wroga w tym samym momencie, w którym wrócili do normalnej przestrzeni. Załogi syndyckich jednostek potrzebowały kilku sekund na rozpoznanie sytuacji i wydanie rozkazów użycia broni, ale w tym czasie okręty Sojuszu już przemknęły obok nich, uwalniając istny ognisty deszcz piekielnych lanc, które zmiotły z przestrzeni całą eskortę i zniszczyły trzy z czterech okrętów liniowych.

Problemem były jednak pancerniki, które nie tylko przetrwały starcie, nie odnosząc poważniejszych uszkodzeń, ale i szybko odpowiedziały ogniem, wprawdzie chaotycznym, niemniej wciąż niebezpiecznym, kierowały się bowiem prosto na eskadrę pomocniczą. Oddalone zaledwie o sekundy lotu Tytan, Wiedźma, Dżinn i Goblin nie miały szansy na zmianę kursu i ucieczkę.

Ale Wojownik, Orion i Dumny nadal trwały na straży, nadal trzymały się tak blisko eskadry pomocniczej, jak to tylko było możliwe. Orion tuż przed wejściem w kontakt z wrogiem zaczął wykonywać lekki zwrot, a Dumny leciał w pewnym oddaleniu, ale Wojownik znalazł się dokładnie pomiędzy nacierającymi pancernikami a bronionymi okrętami. Utrzymał tę pozycje do końca, ostrzeliwując piekielnymi lancami z funkcjonujących jeszcze wyrzutni nadlatujące pancerniki, które natychmiast skupiły na samotnie lecącym okręcie własny ogień.

Gdyby ta walka trwała dłużej niż ułamki sekund, Wojownik zostałby zniszczony, jednakże pancerniki Syndykatu nie działały systematycznie, raczej uciekały w panice, dwa po przebiciu się przez formację Sojuszu były dość poważnie uszkodzone i tylko dlatego Wojownik, ponownie zmasakrowany syndyckim ostrzałem, zdołał dolecieć do punktu skoku wraz z eskortowanymi okrętami i resztą floty.

Całe zdarzenie rozegrało się w ciągu kilku sekund, flota Sojuszu napotkała syndycka eskadrę, zdziesiątkowała ją, potem minęła, sama obrywając, i pozostawiła niedobitki zaszokowanych Syndyków własnemu losowi.

Z siódmego dywizjonu pancerników też niewiele zostało. Syndycka flota wciąż systematycznie ostrzeliwała Nieposłusznego, Najśmielszego i Niestrudzonego. Temu ostatniemu pozostała jedyna działająca jeszcze bateria piekielnych lanc. Najśmielszy milczał, był już tylko bryłą martwego metalu obracającą się wokół własnej osi. Nieposłuszny otrzymał niemal jednocześnie kilka pełnych salw w burty i eksplodował rozerwany dwiema gigantycznymi eksplozjami na śródokręciu i przy rufie.

— Kapitanie Geary? Kapitanie Geary! Flota dotarła do punktu skoku!

Komodor oderwał oczy od ostatnich chwil Nieposłusznego, starając się zapomnieć o milionach ton odłamków będących pozostałościami tej bitwy, które wypełniły niemal cały wszechświat, o syndyckich rakietach mknących ku ciągnącym się z tyłu okrętom Sojuszu, o uszkodzonych jednostkach, które ostatkiem sił usiłowały nadążyć za towarzyszami broni, o wypalonych wrakach okrętów wroga, które choć martwe, wciąż leciały prosto na jego flotę, mimo że punkt skoku był tuż-tuż.

— Do wszystkich jednostek, natychmiast wykonać skok!

Zniknęły gwiazdy. Zniknęła czerń wypełniająca przestrzeń pomiędzy nimi. Zniknęły szczątki Najśmielszego, Nieposłusznego i Niestrudzonego. Tak samo jak odległy i porzucony wrak Paladyna i równie daleka konstelacja rozpalonych fragmentów, które kiedyś były Sławą. Zniknęły wrota hipernetowe, a wraz z nimi syndycka flotylla. Tam gdzie jeszcze przed chwilą widać było wir bitwy i morze wraków, teraz rozciągała się wyłącznie bezkresna szarość, cisza i wędrujące tajemnicze światła.

Geary nigdy jeszcze nie dokonał skoku wprost z pola bitwy, nigdy nawet nie wyobrażał sobie bitwy na progu studni grawitacyjnej. Czuł, że serce wali mu jak oszalałe, ciężki oddech rozbrzmiewał w niesamowitej ciszy, jaka zapadła na mostku Nieulękłego. Wszyscy marynarze siedzieli, milcząc, oszołomieni tak nagłym przejściem od piekła walki do całkowitego spokoju. Geary przymknął oczy, aby raz jeszcze zmierzyć się z ostatnimi wydarzeniami. Stracił kolejne trzy pancerniki. W sumie cztery okręty tej klasy i jeden liniowiec. Dwa ciężkie krążowniki, wiele lekkich i niszczycieli. Kolejnych dwanaście okrętów było poważnie uszkodzonych. Reszta ścigającej ich floty Syndykatu nadal miała miażdżącą przewagę liczebną.

Ale wróg potrzebuje czasu, żeby ponownie się przegrupować, żeby wykończyć Najśmielszego, Nieposłusznego i Niestrudzonego — pocieszał się Geary. — Potem jednak także dokona skoku. Nie będzie mógł dopaść floty Sojuszu podczas skoku. Nie będzie nawet w stanie dostrzec jej obecności w tym miejscu, gdzie każda grupa okrętów zdaje się zajmować osobną szarą rzeczywistość.

Ale za kilka dni flota Sojuszu wyjdzie z nadprzestrzeni na Ixionie. A Syndycy pojawią się zaraz po niej.

Geary wstał, czuł się teraz, jakby spędził w fotelu głównodowodzącego kilka dni. Spojrzał na kapitan Desjani, w jej oczach był jedynie smutek. Chyba powinien coś powiedzieć, żeby ją pocieszyć.

— Dziękuję, kapitanie. Nieułękły spisał się świetnie. Proszę się teraz zająć uszkodzeniami okrętu i załogą.

Podnosząc wzrok, napotkał spojrzenia wachtowych, którzy gapili się w niego tak, jak tonący wypatrują koła ratunkowego. Co im miał powiedzieć?

— Dobra robota.

Zebrał się do wyjścia, ale zatrzymał go młody porucznik. Pytania zabrzmiały dramatycznie.

— Co my tam poczniemy? Na Ixionie?

Żebym to ja wiedział — pomyślał Geary.

— Muszę się nad tym zastanowić. — Zmusił się do uśmiechu. — Jeszcze nas nie pokonali. — Technicznie biorąc, przynajmniej to było prawdą.

Wydawali się znacznie spokojniejsi, kiedy Geary opuszczał mostek. Rione, milcząc, szła obok niego.


Szarość wypełniająca nadprzestrzeń chyba zawładnęła jego duszą. Geary siedział w swojej kabinie skulony w fotelu, a przed oczyma miał tylko jeden obraz: zapętloną, powtarzaną w nieskończoność wizję ginących okrętów.

— To był ciężki dzień — powiedziała ostro Rione. — Daj już temu spokój. Musimy przygotować się na Ixion.

— Ixion? — Geary zaśmiał się złowieszczo. — I niby co takiego mam zrobić na Ixionie?

— Nie mam pojęcia. Nie jestem głównodowodzącym tej floty. A jeśli ty także nic nie zrobisz, pewnie nie zagrzejesz długo miejsca na tym stanowisku.

— Skoro i tak czeka mnie ta przyjemność, kiedy flota zostanie zniszczona na Ixionie…

— Nie! — Rione uniosła dłonie, jakby chciała go udusić. — Nie zostanie! Mamy jednak naprawdę poważny problem, przy którym nie jestem w stanie ci pomóc, bo nie znam się na dowodzeniu flotą. Wydaje mi się jednak, że Syndycy nie będą twoim wyłącznym problemem — oświadczyła. — Twoja przyszłość, twoje stanowisko zależy wyłącznie od losu tej floty. Wróg zadał nam ostatnio poważne straty, zatem i ciebie musiał boleśnie ranić. Wiesz, John, co się dzieje z rannym jeleniem?

Wizja wywołana jej słowami nie należała do najprzyjemniejszych, ale czuł, że jest prawdziwa.

— Staje się łakomym kąskiem dla wilków, które go tropią, atakują i dobijają.

— Znasz większość wilków w tej flocie, ale nie wszystkie. Mierzyły się z tobą od momentu, gdy objąłeś dowodzenie. Próbowały cię powalić. Ale ty zawsze zwyciężałeś, zawsze je przechytrzałeś, dlatego nie mogły zebrać wystarczającego poparcia. Ale dzisiaj krwawisz, zostawiasz wyraźny ślad na wodzie, więc naskoczą na ciebie przy najbliższej okazji.

— Coś ci się pochrzaniło z tymi metaforami — zauważył ze smutkiem Geary.

— Dla ofiary to bez różnicy, jaki rodzaj drapieżnika ją dopadnie. A pierwsza nadarzająca się okazja dla twoich przeciwników pojawi się zaraz po przylocie na Ixiona. Wystąpią przeciwko tobie, a po tym, co stało się na Lakocie, nie otrzymasz już takiego wsparcia od rozczarowanych i przerażonych popleczników.

Geary zdołał już na tyle zebrać się w sobie, że podniósł wzrok.

— Jeśli zamierzałaś zachęcić mnie tym krótkim przemówieniem do działania, to muszę przyznać, że twoja umiejętność motywowania ludzi nie jest wcale taka beznadziejna.

Ona również spojrzała mu w oczy.

— Naprawdę uważasz, że będziesz jedynym celem? Ci ludzie traktują mnie jako twojego sprzymierzeńca i zarazem kochankę. I co najmniej kilku z nich wie już, że mój mąż może wciąż przebywać w syndyckiej niewoli. Czekali jednak, żeby wykorzystać tę informację w najdogodniejszym dla nich momencie. A on nadejdzie, gdy tylko dolecimy na Ixiona. Tam zapewne ogłoszą, że twoja kochanka jest wredną i pozbawioną honoru kurwą, a ty będziesz musiał podzielić ze mną tę hańbę albo osłabić swoją pozycję, odrzucając mnie i skazując się na izolację. Nawet broń, która nie jest wycelowana prosto w ciebie, może zadać ci potworne rany.

Nie potrafił wymyślić niczego sensownego, aby jej odpowiedzieć, pozostał mu więc najbardziej wyświechtany zwrot.

— Przepraszam.

— I ja mam być ci za to wdzięczna? — Rione spojrzała na niego gniewnie, a potem wstała i zaczęła się nerwowo przechadzać tam i z powrotem. — Sama potrafię się obronić. To ja do ciebie przyszłam. Na mnie spada cała hańba.

— Stanę w twojej obronie.

— Schowaj sobie gdzieś tę rycerskość! — Wycelowała w niego gniewnie palec. — Stań w obronie tej floty! Ona ciebie potrzebuje! Ja jej nie zdołam ocalić. Mogę jedynie powiedzieć kobietom i mężczyznom w niej służącym, jak bardzo ich podziwiam i szanuję, mogę im powiedzieć, w jaki sposób Sojusz wynagrodzi im to poświęcenie, ale nie mogę nimi dowodzić! Nie wiem, jak to się robi. I żaden z twoich sprzymierzeńców też tego nie wie. Wiem, że chciałeś przekazać stanowisko dowodzenia kapitanowi Duellosowi, ale on nie zdoła osiągnąć takiej pozycji jak ty i też przegra.

Geary także zaczynał odczuwać złość.

— Nagle okazało się, że jestem niezastąpiony, tak? Czy to usiłujesz mi teraz powiedzieć? Jestem jedyną osobą, która jest w stanie dowodzić tą flotą? Pomimo tego że od naszego pierwszego spotkania cały czas powtarzałaś, iż nie powinienem nawet o czymś takim myśleć! Podobno taka myśl miała oznaczać zagładę tej floty, mnie samego, a nawet całego Sojuszu. Możesz mi wierzyć albo i nie, Wiktorio, ale zawsze słuchałem tego, co mówisz, i rozważałem każde twoje słowo bardzo uważnie. Nie jestem Black Jackiem.

— Owszem, jesteś nim. — Rione podeszła do Geary’ego, ujęła jego głowę w obie ręce, aby móc spojrzeć mu prosto w oczy. — Jesteś Black Jackiem. Naprawdę nim jesteś. Nie jakimś mitem, ale człowiekiem, który jedyny jest w stanie ocalić tę flotę i Sojusz. Nie wierzyłam w to przez naprawdę długi czas. Nie wierzyłam w twoją legendę. Może i nie jesteś legendarnym bohaterem, ale mit pozwolił ci inspirować i prowadzić innych ludzi. Najistotniejsze było to, że przyniosłeś nam wiedzę o tym, jak walczyć, dzięki czemu ta flota ocalała już wiele razy i zadała Syndykom ogromne straty. I możesz tego jeszcze nieraz dokonać, ponieważ tak wielu ludzi wierzy, że jesteś Black Jackiem, i dlatego, że robisz rzeczy, do których tylko on byłby zdolny.

— Wcale nie…

— Możesz! — Cofnęła się ponownie. — To co mówię, wcale mnie nie cieszy. Dzieliliśmy łoże, znamy swoje ciała na wylot, ale żadne z nas nie odsłoniło przed drugim duszy. Potrzebujesz kogoś, komu możesz zaufać, kogoś, kto będzie do ciebie mówił językiem zrozumiałym dla oficera floty.

Gniew zniknął, teraz zastąpił go niepokój.

— Słowami niczego się nie zmieni bez względu na to, kto je wypowiada. Słowa nie zmienią stanu technicznego tej floty, nie uzupełnią strat, jakie ponieśliśmy na Lakocie, nie zmniejszą potęgi syndyckiej floty, która nas ściga.

— Zobaczymy. — Rione wyszła, właz nie trzasnął za nią tylko dlatego, że posiadał mechanizm oporowy.

Jakiś czas później rozległ się kolejny dzwonek, co oznaczać mogło tylko jedno: to nie Wiktoria wróciła, aby dokończyć tę bezsensowną rozmowę. Ona mogła wejść bez dzwonienia.

— Proszę!

— Kapitanie Geary? — W przejściu stanęła niezdecydowana kapitan Desjani.

Komodor zmusił się do przyjęcia nieco bardziej wyprostowanej pozycji i poprawił wymięty mundur.

— Przepraszam, pani kapitan. — Nie to miał przecież powiedzieć. — Co panią do mnie sprowadza?

— Czy… Czy mogę usiąść, sir?

Nigdy wcześniej nie pytała. Zatem nie przyszła w rutynowej sprawie. Cóż, mógł się tego spodziewać.

— Oczywiście, proszę się rozgościć. — Zapytaj ją o okręt, idioto, przemknęło mu przez głowę. — Co z Nieulękłym?

Desjani usiadła, ale do rozgoszczenia się jak zwykle było jej daleko.

— Udało nam się naprawić wszystkie baterie piekielnych lanc. Kartaczy nie wystarczy nawet na jedną salwę, a widm nie mamy w ogóle. Nie zdołamy naprawić wszystkich uszkodzeń pancerza, dopóki nie dotrzemy na Ixiona, ale jesteśmy gotowi do podjęcia dalszej walki… — przerwała. — Straciliśmy siedemnastu ludzi, dalszych dwudziestu sześciu zostało rannych w tak poważnym stopniu, że przez dłuższy czas nie będą mogli brać udziału w walkach.

Siedemnastu zabitych. Ciekaw był, ilu z nich zdołałby rozpoznać po twarzy. Prawdopodobnie większość.

— Przyjdę na pogrzeby. Proszę tylko powiedzieć kiedy. — Nie mogli pochować zwłok zgodnie z obyczajem, dopóki znajdowali się w nadprzestrzeni. Nikt nie zazna ostatecznego spoczynku, dopóki nie dotrą na Ixiona.

— Oczywiście, sir. — Desjani patrzyła gdzieś poza plecy Geary’ego, a potem szybko dodała: — Pani współprezydent Rione poprosiła mnie, abym z panem porozmawiała. Stwierdziła, że wysokość strat, jakie ponieśliśmy na Lakocie, bardzo źle na pana wpływa i powinniśmy przedyskutować ten problem.

Wspaniale. Zupełnie jakby chciała, aby Desjani zobaczyła go w takim stanie. Dlaczego Rione zawsze musi rozgrzebywać jego rany? A może raczej: dlaczego nie pozwoli rannemu pogrążyć się w depresji?

— Dziękuję, Taniu, ale nie sądzę, żeby to było konieczne.

Desjani spojrzała na Geary’ego, omiotła jego twarz, potem mundur i w końcu opuściła wzrok.

— Sir, z całym szacunkiem, ale mam odmienne zdanie.

Mógł się na nią wściec, ale to byłoby nie fair wobec niej, a poza tym musiałby się znowu męczyć.

— Dobrze, zrozumiałem.

Nie odpowiedziała od razu, jakby czekała na wyraźniejsze potwierdzenie jego zgody, ale gdy nie nadeszło, zaczęła mówić z nieoczekiwaną werwą.

— Wiem, że przeżywa pan każdą naszą stratę, sir. Taki już pan jest. I to chyba jest powód, dla którego jest pan tak doskonałym dowódcą. Ale rozumie pan także potrzebę dalszej walki. Wiele razy to widziałam. I nie potrzebuje pan słów moich czy kogoś innego. Sam pan dojdzie, jak nie teraz, to za jakiś czas, do tego, co musimy zrobić, żeby znowu dokopać Syndykom.

— Nie pokonaliśmy ich tym razem — musiał jej to powiedzieć.

Desjani zachmurzyła się i pokręciła głową.

— To nieprawda, sir. Chcieli nas złapać w potrzask i zniszczyć. Nie udało im się. Chcieliśmy wydostać się z Lakoty i dokonaliśmy tego.

Teraz i on posmutniał, głównie dlatego, że Desjani miała rację. Jeśli spojrzeć na sytuację z tego punktu wodzenia, Syndycy przegrali, a flota Sojuszu ocalała i uciekła… więc zwyciężyła. Ale…

— Dziękuję, ale… Taniu, straciliśmy wiele okrętów. Liniowiec, cztery pancerniki…

— Wiem, sir — przerwała mu. — Chciałabym, aby to zwycięstwo było tak wielkie jak poprzednie, kiedy wychodziliśmy z bitwy niemal bez szwanku. Ale przecież nie każda bitwa może się kończyć takim wynikiem, zwłaszcza gdy wróg ma wielką przewagę.

Tego akurat nie musiała mu mówić. Geary odkrył przed nią, choć tylko na moment, uczucia, które go teraz przepełniały, żal oraz cierpienie, i zobaczył jej reakcję.

— Ci ludzie ufali mi, wierzyli, że zawiodę ich do domu. A teraz spoczywają w obcej przestrzeni.

— Sir. — Desjani pochyliła się do przodu, jej twarz płonęła. — Nie każdy może wrócić z bitwy. Nauczyliśmy się tej prawdy już dawno, każdy z nas stracił wielu przyjaciół i towarzyszy broni w walce, — tak samo jak nasi ojcowie i matki, dziadowie i babki, jak kilka dalszych pokoleń naszych przodków. Ale pan został nam zesłany na ratunek. Wiem o tym. Tak samo jak wielu oficerów i niemal każdy marynarz tej floty. Otrzymał pan od żywego światła gwiazd misję ocalenia tej floty i doprowadzenia jej do przestrzeni Sojuszu, a to oznacza, że nie może pan przegrać. Wszyscy o tym wiedzą. Niedługo sam pan to zrozumie i odnajdzie właściwą drogę do zwycięstwa.

Przerażała go jej wiara, ponieważ zdawał sobie doskonale sprawę, jak zawodnym jest człowiekiem, i nie wyobrażał sobie, żeby jakaś wyższa moc wybrała właśnie jego do takiej misji.

— Jestem takim samym człowiekiem jak ty, Taniu.

— Oczywiście! Żywe światło gwiazd i nasi przodkowie przemawiają tylko przez żywych ludzi! Wszyscy o tym wiedzą!

— Ta flota mnie nie potrzebuje. Sojusz mnie nie potrzebuje. Ja nie jestem…

— Potrzebujemy pana, sir! — Desjani nieomal błagała go tym razem. — Nie wiem, co ja bym zrobiła… Co by się stało z tą flotą, gdyby pana z nami nie było. Co by było z Sojuszem, gdyby nie pana powrót. Wrócił pan do nas z określonego powodu. Gdyby nie pan, flota zostałaby doszczętnie zniszczona w syndyckim Systemie Centralnym, a Sojusz przegrałby tę wojnę. Poszliśmy za panem, bo ufaliśmy panu. A pan swoimi czynami i słowami nieustannie udowadniał, że jest wart naszego zaufania.

Geary otworzył usta, żeby zaprotestować, ale nagle uświadomił sobie, że to jeden z jego przodków może podpowiadać jej słowa. Zawiódł ludzi poległych na Lakocie. I było to naprawdę niegodne. Ale o wiele bardziej niegodną rzeczą byłoby zawiedzenie załóg wszystkich okrętów, które przetrwały bitwę i nadal znajdowały się w jego flocie, czy też odebranie im wiary w niego, tej samej, która popychała wszystkich do tak wielkiego wysiłku. Ci ludzie liczyli na niego, miał tego świadomość tak samo, jak załoga Najśmielszego, Nieposłusznego i Niestrudzonego wiedziały, że reszta floty pokłada w nich wszelkie nadzieje. W końcu musiał to zaakceptować, a Desjani i Wiktoria miały rację, że mu to uświadamiały.

Ta wiara, którą w nim pokładali wszyscy marynarze, znaczyła jednak tylko tyle, że łatwiej mu było utrzymać flotę w całości, ale ocalenie jej przed zniszczeniem nie miało z nią nic wspólnego. To była wyłącznie jego robota. I dlatego musiał zdecydować o następnym posunięciu.

Wyprostował się w końcu, skinął głową i odezwał się spokojniejszym tonem.

— Ciąży na mnie wielka odpowiedzialność. — Czy mi się to podoba czy nie, pomyślał. — Dziękuję, że pani mi o tym przypomniała.

Usiadła wygodniej i uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.

— Nie potrzebował pan mnie do tego.

— Cóż, prawdę mówiąc, obawiam się, że jednak potrzebowałem. — Chciał się zmusić do uśmiechu, ale nagle poczuł, że wcale nie musi. — Dziękuję. Cieszę się, że wylądowałem na pani okręcie.

Znów obdarzyła go uśmiechem, a potem nagle przełknęła ślinę, rozejrzała się niepewnie i gwałtownie wstała.

— Dziękuję, sir. Chyba powinnam wracać na mostek.

— Oczywiście. Jeśli spotka pani współprezydent Rione, proszę jej powiedzieć, że mam się dobrze.

— Tak zrobię, sir. — Desjani szybko zasalutowała i zniknęła za pokrywą włazu.

Geary siedział jeszcze przez chwilę, rozmyślając, a potem sięgnął powoli do klawiatury wyświetlacza. Nad stołem pojawiła się holomapa systemu Ixion, a na niej flota Sojuszu w miejscu, z którego odleciała na Lakotę i w którym znajdzie się, gdy wróci do normalnej przestrzeni po skoku.

Powinienem chyba coś wymyślić. Ale co?

Загрузка...