Po raz pierwszy przeglądał ją szesnaście lat temu, w roku 2220. Był to niezwykły rok. wtedy bowiem otworzyły się przed nimi wrota Galaktyki.
Włosy Janusa Pitta były jeszcze ciemnobrązowe, a on sam nie zajmował stanowiska komisarza Rotora — chociaż mówiono o nim jako o przyszłym kandydacie. Kierował wtedy Wydziałem Badań i Handlu. Sonda Dalekiego Zasięgu należała do zakresu jego kompetencji, sam zresztą był po części odpowiedzialny za jej powstanie. Sonda była pierwszym obiektem materialnym, który poruszał się w przestrzeni kosmicznej za pomocą napędu z hiperwspomaganiem.
Wedle ich najlepszej wiedzy. Rotor był jedynym ośrodkiem, któremu udało się rozwinąć technologię hiperwspomagania. Pitt bardzo nalegał na utrzymanie tajemnicy.
Na spotkaniu Rady powiedział:
— Układ Słoneczny jest zatłoczony. Istnieje zbyt dużo Osiedli, zbyt dużo jak na nasz Układ. Jedynym wolnym miejscem jest pas asteroidów, ale i tam wkrótce zamieszkają ludzie. Co więcej, każde Osiedle posiada swoją własną równowagę ekologiczną i pod tym względem nasze drogi rozchodzą się. Handel zamiera na skutek obaw przed przeniesieniem obcych pasożytów czy patogenów.
— Jedynym rozwiązaniem, panowie radni, jest opuszczenie Układu Słonecznego, bez fanfar i bez ostrzeżenia. Znajdźmy sobie nowy dom, zbudujmy nowy świat, stwórzmy nową ludzkość, nowe społeczeństwo i nowy sposób życia. Oczywiście wszystko to. o czym mówię, byłoby niemożliwe bez hiperwspomagania, które na szczęście posiadamy. Inne Osiedla już wkrótce mogą także rozwinąć tę technologię i prawdopodobnie również zdecydują się na odlot. Układ Słoneczny stanie się mleczem, który wyda} nasiona; nasiona podróżujące w kosmosie.
— Jeśli wyruszymy pierwsi, być może uda nam się znaleźć nowy świat, zanim pojawią się inni. Do tego czasu zdołamy mocno stanąć na nogach i gdy inni podążą naszym śladem, będziemy wystarczająco silni, by odesłać ich w inne miejsce. Galaktyka jest olbrzymia i starczy w niej miejsca dla każdego.
Były oczywiście sprzeciwy, niekiedy bardzo gwałtowne. Niektórzy przeciwstawiali się ze strachu; ze strachu przed nieznanym. Inni ze względu na sentymenty — uczucia, które wiązały ich z miejscem przyjścia na świat. Jeszcze inni przeciwstawiali się z powodu własnych przekonań, często bardzo idealistycznych, które nakazywały im dzielenie się wiedzą z ludźmi.
Pitt nie obawiał się, że może przegrać. Miał w zapasie ostateczny atut, który dostarczyła mu Eugenia Insygna. Miał szczęście, że przyszła z nim właśnie do niego. Była wtedy jeszcze młoda — miała dwadzieścia sześć lat — wyszła za mąż, ale nie myślała o dziecku. Przyszła bardzo podniecona, zaczerwieniona i obładowana wydrukami komputerowymi. Jej wejście początkowo wzburzyło Pitta. Był przecież sekretarzem Wydziału, a ona — no cóż, była nikim, chociaż był to ostatni moment jej pozostawania w cieniu.
Pitt nie wiedział jeszcze wtedy o tym i bardzo zdenerwowało go jej wtargnięcie. Skurczył się w sobie, widząc podniecenie Eugenii. Nie miał zamiaru wysłuchiwać niekończących się rewelacji na temat jakiegoś drobiazgu, który właśnie udało jej się obliczyć na komputerze, i w dodatku udawać zainteresowanie. Powinna była najpierw skontaktować się z jednym z jego asystentów i przedstawić mu streszczenie wniosków, do jakich doszła. Z nagłą desperacją Pitt postanowił, że powie jej tak: „Widzę, pani doktor, że zamierza pani przedstawić ml jakieś dane. Z przyjemnością zapoznam się z nimi w odpowiednim czasie. Proszę zostawić je w sekretariacie”. I rzeczywiście tak uczynił, wskazując drzwi z nadzieją, że odwróci się i wyjdzie. (Później zastanawiał się niekiedy, co by się stało, gdyby rzeczywiście wyszła — i myśl ta napawała go strachem).
— Nie, nie, panie sekretarzu — odpowiedziała. — Muszę porozmawiać z panem i z nikim innym.
Glos trząsł się jej, gdy to mówiła, tak jak gdyby podniecenie odbierało jej siły.
— Dokonałam największego odkrycia od… od… — nie zdołała dokończyć. — Po prostu największego!
Pitt spojrzał z powątpiewaniem na wydruki, które trzymała w ręku. Papiery drgały — podobnie jak ciało Insygny — Pitt jednak nie znajdował w sobie zrozumienia dla stanu młodej odkrywczym. Ci wąscy specjaliści zawsze przekonani, że jakiś mikropostęp w ich mikrodziedzinie jest w stanie poruszyć gwiazdy.
— Dobrze — powiedział z rezygnacją w głosie. — Czy mogłaby pani wyjaśnić w prostych słowach, o co chodzi?
— Czy jesteśmy zabezpieczeni, proszę pana?
— Po co mamy się zabezpieczać?
— Nie chcę, by ktokolwiek usłyszał to, co mam do powiedzenia, zanim się upewnię… upewnię…, muszę jeszcze wszystko sprawdzić i przetestować, dopiero wtedy pozbędę się wątpliwości, ą zresztą już w tej chwili nie mam cienia wątpliwości. Mówię od rzeczy, prawda?
— Zgadza się — powiedział chłodno, przełączając wyłącznik tarczy. — Jesteśmy zabezpieczeni. Słucham?
— Mam to wszystko tutaj. Pokażę panu…
— Nie. Proszę mi powiedzieć. Własnymi słowami. Krótko. Wzięła głęboki oddech.
— Panie sekretarzu, odkryłam najbliższą gwiazdę. Jej oczy rozszerzyły się. Oddychała gwałtownie.
— Najbliższą gwiazdą jest Alfa Centaur! — powiedział. — Fakt ten znany jest już od stuleci.
— To jest najbliższa gwiazda, którą znamy, co nie znaczy, że nie ma innej, którą możemy poznać. Odkryłam bliższą gwiazdę. Słońce ma towarzysza, czy jest pan w stanie w to uwierzyć?
Pitt rozważał jej słowa. Była wystarczająco młoda, wystarczająco entuzjastyczna, wystarczająco niedoświadczona, by wybuchać za każdym razem, gdy coś jej się powiedzie — jakże to typowe.
— Jest pani pewna? — zapytał.
— Jestem. Naprawdę. Pozwoli pan, że pokażę dane. To najbardziej niezwykła rzecz, jaka zdarzyła się w astronomii od…
— Jeśli w ogóle się zdarzyła. I proszę nie pokazywać mi tych obliczeń, przejrzę je później. Niech pani posłucha; jeśli istnieje gwiazda bliższa niż Alfa Centauri, dlaczego nie odkryto jej wcześniej? Dlaczego zostawiono ją dla pani, pani doktor? — zdawał sobie sprawę, że mówi sarkastycznie, ale ona nie zwracała na to uwagi. Była za bardzo podniecona.
— Jest pewien powód. Gwiazda jest przesłonięta chmurą, czarną chmurą pyłu, która znajduje się pomiędzy nami a nią. Gdyby nie chmura, gwiazda miałaby ósmą wielkość i z pewnością widzielibyśmy ją. Chmura pochłania jej światło i sprawia, że gwiazda widoczna jest jako ciało dziewiętnastej wielkości, ledwo dostrzegalne pośród milionów słabych gwiazd. Nie mogliśmy zwrócić na nią uwagi: nikt jej się nie przyglądał. Na ziemskim niebie znajduje się daleko na południu, tak, że większość teleskopów pochodzących z okresu przed powstaniem Osiedli nie mogłaby nawet zostać skierowana na tę gwiazdę.
— Jak więc pani ją dostrzegła?
— Dzięki Sondzie Dalekiego Zasięgu. Widzi pan, Sąsiednia Gwiazda i Słońce zmieniają relatywnie swoje położenie wobec siebie. Zakładam, że Gwiazda i Słońce obracają się wokół wspólnego środka grawitacji. Robią to bardzo wolno, raz na kilka milionów lat. Przed wiekami pozycja Gwiazdy mogła być taka, że z łatwością można ją było dostrzec w pełnej jasności na krawędzi chmury — do tego jednak potrzeba teleskopu, a teleskop wynaleziono dopiero sześćset lat temu, nie mówiąc już o tym, że miejsca, z których widoczna jest Gwiazda, były wtedy białymi plamami na mapie świata. Za kilka stuleci Gwiazda ponownie ukaże się z drugiej strony chmury, ale wcale nie trzeba czekać długo. Dzięki Sondzie widzimy ją teraz.
Htt poczuł wzbierające podniecenie. Zalewała go delikatna fala ciepła.
— Czy to oznacza — powiedział — że Sonda zrobiła zdjęcia tej części nieba, w której znajduje się Gwiazda, i że była wystarczająco daleko w przestrzeni, by chmura nie stanowiła przeszkody w ujrzeniu pełnej jasności Gwiazdy?
— Dokładnie tak. Dostrzegaliśmy gwiazdę ósmej wielkości, tam gdzie nie powinno być żadnej gwiazdy. Spektrum wykazywało, że jest to czerwony karzeł. Gwiazdy tego rodzaju widoczne są z niewielkiej odległości, a więc nasza Gwiazda nie mogła być daleko.
— Zgoda, ale dlaczego bliżej niż Alfa Centauri?
— Zbadałam oczywiście tę część nieba, w której znajduje się Gwiazda, tutaj, na Rotorze. Nie dostrzegłam żadnej gwiazdy ósmej wielkości. Zauważyłam jednak gwiazdę dziewiętnastej wielkości, której z kolei nie było na zdjęciu przysłanym przez Sondę. Założyłam, że gwiazda ósmej wielkości i gwiazda dziewiętnastej wielkości są jednym i tym samym ciałem, pomimo przesunięcia w przestrzeni. Na obydwu zdjęciach porównawczych gwiazda jest w nieco innym miejscu, co wynika z przesunięcia paralaktycznego.
— Tak, rozumiem. Bliskie obiekty wydają się relatywnie zmieniać swoje położenie w stosunku do odległego tła, gdy obserwuje się je z różnych punktów.
— To prawda, jednak gwiazdy są tak odległe, że nawet gdyby Sondzie udało się przebyć duży ułamek roku świetlnego, zmiana pozycji nie spowodowałaby przesunięcia dalekich gwiazd, natomiast przesunęłyby się gwiazdy bliskie. Sąsiednia Gwiazda przesunęła się najbardziej, to znaczy w porównaniu z innymi. Sprawdziłam różne pozycje Sondy na niebie podczas podróży w przestrzeń. Obejrzałam trzy fotografie zrobione wtedy, gdy Sonda przebywała w zwykłej przestrzeni. Sąsiednia Gwiazda stawała się coraz jaśniejsza, co spowodowane było ruchem Sondy w kierunku krawędzi chmury. Z przesunięcia paralaktycznego wynika, że Sąsiednia Gwiazda znajduje się w odległości nieco większej od dwóch lat świetlnych. Jest to połowa dystansu, jaki dzieli nas od Alfa Centauri.
Pitt spojrzał na nią w zamyśleniu. Zapadła długa cisza, podczas której Insygna poczuła się bardzo niepewnie.
— Panie sekretarzu — powiedziała w końcu — czy chce pan teraz przejrzeć dane?
— Nie — odpowiedział. — Wystarczy mi to, co usłyszałem. Muszę teraz zadać pani kilka pytań. Jeśli dobrze zrozumiałem treść pani wywodu, istnieją bardzo niewielkie szansę, że ktoś zacznie obecnie badać gwiazdę dziewiętnastej wielkości i obliczy jej paralaksę, a co za tym idzie odległość, jaka nas od niej dzieli?
— Szansę te są niemal równe zeru.
— Czy w takim razie jest jeszcze jakiś inny sposób, by dostrzec, że nieważna gwiazda jest w rzeczywistości gwiazdą najbliższą?
— Nasza gwiazda ma prawdopodobnie dosyć dużą szybkość właściwą, to znaczy jak na gwiazdę. Chodzi o to, że jeśli obserwuje się ją w sposób ciągły, jej ruch na niebie będzie przebiegał mniej więcej po linii prostej.
— Czy w takim razie ktoś może ją dostrzec?
— Nie jest to wykluczone, ponieważ nie wszystkie gwiazdy mają dużą szybkość właściwą, nawet te bliskie.
Gwiazdy poruszają się w trzech wymiarach, my natomiast obserwujemy ich ruch w projekcji dwuwymiarowej. Mogę to wyjaśnić…
— Nie trzeba, wierzę w to, co pani mówi. Jak duża jest szybkość własna naszej gwiazdy?
— Obliczenie jej zabierze trochę czasu. Mam kilka starych zdjęć tej części nieba i na ich podstawie da się, być może, ocenić wielkość, o której mówimy. Wymaga to jednak dużo pracy.
— Czy sądzi pani, że wspomniana przed chwilą wielkość rzuci się w oczy astronomom, jeśli przez przypadek zauważą gwiazdę?
— Nie, nie sądzę.
— W takim razie jest wielce prawdopodobne, że my na Rotorze jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy wiedzą o Sąsiedniej Gwieździe, ponieważ to my właśnie wysłaliśmy Sondę Dalekiego Zasięgu. To jest pani dziedzina, pani doktor. Czy zgadza się pani ze stwierdzeniem, że jesteśmy jedynymi, którzy wysłali Sondę?
— Sonda nie jest całkowicie tajnym projektem, panie sekretarzu. Zgodziliśmy się na udział badań eksperymentalnych z innych Osiedli, a także dyskutowaliśmy na temat tej części projektu ze wszystkimi, nawet z Ziemią, która obecnie nie interesuje się za bardzo astronomią.
— Tak, Ziemianie zostawiają to Osiedlom, co jest bardzo rozsądne. Pytam jednak o to, czy inne Osiedla wysłały Sondę Dalekiego Zasięgu, o której nic nie wiemy?
— Bardzo wątpię, panie sekretarzu. Potrzebowaliby do tego hiperwspomagania, a wiemy, że technologia ta objęta jest u nas całkowitą tajemnicą. Gdyby posiadali ten rodzaj napędu, z pewnością wiedzielibyśmy o tym. Musieliby prowadzić badania w przestrzeni, a to nie uszłoby naszej uwagi.
— Zgodnie z Konwencją o Powszechnej Dostępności Nauki, wszystkie dane zdobyte przez Sondę muszą być opublikowane.ogólnie. Czy znaczy to, że poinformowała już pani… — Insygna przerwała mu natychmiast.
— Oczywiście, że nie. Zanim opublikuję cokolwiek, muszę jeszcze dużo się dowiedzieć. To, o czym mówimy, jest tylko wstępnym rezultatem badań powierzonym panu w zaufaniu.
— Jednak nie jest pani jedynym astronomem pracującym nad danymi z Sondy. Przypuszczam, że pokazała pani wyniki badań innym?
Insygna zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. A następnie zaczęła mówić i w jej głosie dało się wyczuć napięcie.
— Nie, nie zrobiłam tego. Sama prowadziłam obserwacje. Sama wyciągałam wnioski. Sama odkryłam znaczenie wyników. Sama. I chcę mieć pewność, że sama odbiorę zaszczyty z tych faktów płynące. Jest tylko jedna gwiazda najbliższa Słońcu i chcę figurować w annałach jako jej odkrywczyni.
— A co stanie się, jeśli ktoś odkryje gwiazdę jeszcze bliższą? -Pitt po raz pierwszy pozwolił sobie na mały żart.
— Niemożliwe, wiedzielibyśmy o niej wcześniej. Podobnie byłoby z moją gwiazdą, gdyby nie owa niezwykła mała chmurka. Inna, bliższa gwiazda po prostu nie istnieje.
— A więc nasza dyskusja sprowadza się do stwierdzenia, że pani i ja jesteśmy jedynymi osobami, które wiedzą o Sąsiedniej Gwieździe. Czyż nie tak? Nikt inny nie wie o niej?
— Zgadza się. Jak na razie wiemy o niej tylko my dwoje.
— Co to znaczy „na razie”? Cała rzecz musi pozostać w tajemnicy do momentu, kiedy będę gotów wyjawić ją kilku wybranym osobom.
— Ale Konwencja… Konwencja o Powszechnej Dostępności Nauki…
— Musi zostać zignorowana. Zawsze istnieją wyjątki od reguł. Pani odkrycie wiąże się z bezpieczeństwem Osiedla. A jeśli mówimy o bezpieczeństwie, to trudno wymagać od nas ogłaszania odkrycia. Podobnie uczyniliśmy w przypadku hiperwspomagania, nieprawdaż?
— Ale przecież istnienie Sąsiedniej Gwiazdy nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem Osiedla?
— Przeciwnie, pani doktor. Ma, i to wiele. Być może nie zdaje sobie pani z tego sprawy, ale odkryła pani coś, co może całkowicie zmienić losy rodzaju ludzkiego.
, Stała osłupiała, wpatrując się w niego.
— Proszę usiąść. Pani i ja jesteśmy konspiratorami i powinniśmy zachować się po przyjacielsku w stosunku do siebie. Od tego momentu jesteś dla mnie Eugenią, a ja dla ciebie Janusem, oczywiście wtedy, gdy będziemy sami. — Insygna postanowiła sprzeciwić się.
— Nie sądzę, aby było to właściwe.
— Będzie właściwe, Eugenio. Nie można uprawiać konspiracji zachowując zbędne formalności.
— Lecz ja nie chcę konspirować z kimkolwiek przeciwko czemukolwiek, i to wszystko. I nie widzę potrzeby zachowania w tajemnicy faktu istnienia Sąsiedniej Gwiazdy.
— Obawiasz się o zaszczyty…
Insygna zawahała się przez moment, a potem odpowiedziała:
— Możesz się założyć o swój ostatni procesor komputerowy, że tak. Chcę zaszczytów, Janus.
— Zapomnij przez chwilę — powiedział — o istnieniu Sąsiedniej Gwiazdy. Wiesz, że od jakiegoś czasu toczą się boje o to, by Rotor opuścił Układ Słoneczny. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Czy chciałabyś odlecieć stąd?
Wzruszyła ramionami.
— Nie jestem pewna. Sądzę, że przyjemnie byłoby zobaczyć z bliska jakiś obiekt astronomiczny, z drugiej strony jednak to trochę przerażające…
— Myślisz o opuszczeniu domu…?
— Tak.
— Ale my przecież nie opuścimy domu. To jest nasz dom: Rotor. Jego ramię zatoczyło duży łuk.
— Dom poleci z nami.
— Nawet jeśli tak będzie, panie sek…, Janus, Rotor to nie wszystko. Mamy sąsiadów, inne Osiedla, Ziemię, cały Układ Słoneczny.
— Bardzo zatłoczone sąsiedztwo. W końcu ktoś będzie musiał stąd odlecieć, czy tego chcemy, czy nie. Kiedyś na Ziemi również były takie czasy, że niektórzy musieli wędrować przez góry i przepływać oceany. Dwieście lat temu mieszkańcy Ziemi opuścili swoją planetę po to, by zakładać Osiedla. To, co chcemy zrobić, jest kolejnym krokiem w odwiecznej wędrówce.
— Rozumiem, ale są ludzie, którzy nigdy nie wędrowali. Są ludzie, którzy nigdy nie opuszczali Ziemi i wreszcie są również tacy, którzy nigdy nie wyjechali ze swojego małego skrawka lądu.
— I ty chcesz być jedną z nich?
— Sądzę, że mój mąż. Krile, życzy sobie tego. Ma swoje odrębne zdanie na temat twoich poglądów, Janus.
— No cóż, na Rotorze panuje swoboda myśli i wypowiedzi, twój mąż może więc nie zgadzać się ze mną, jeśli ma na to ochotę. Chciałem jednak zapytać cię o coś innego… Gdy ludzie, na Rotorze albo gdziekolwiek indziej, mówią o opuszczaniu Układu Słonecznego, jak myślisz, dokąd chcą polecieć?
— Oczywiście na Alfę Centauri. Wszyscy wierzą, że jest to najbliższa gwiazda. Lecz nawet za pomocą hiperwspomagania nie można rozwinąć prędkości znacznie przekraczającej szybkość światła, co sprawia, że podróż na Alfę zajęłaby około czterech lat. Inne gwiazdy są tak daleko, że nie ma nawet co myśleć o podróży, cztery lata to wystarczająco długo.
— Przypuśćmy jednak, że istniałby sposób na szybsze podróżowanie, a co za tym idzie, możliwa byłaby wyprawa znacznie dalej niż Alfa Centauri. Jaką gwiazdę wybrałabyś wtedy?
Insygna zamyśliła się, a potem szybko odpowiedziała:
— Sądzę, że także Alfa Centauri. Jest to w dalszym ciągu sąsiedztwo. Gwiazdy w nocy wyglądałyby niemal tak samo. Myślę, że czulibyśmy się dobrze. Bylibyśmy ciągle blisko domu, gdyby przyszła nam ochota powrócić. Poza tym. Alfa Centauri A — największa z trójgwiazdowego systemu Alfa Centauri — jest praktycznie bliźniakiem Słońca.
Alfa Centauri B jest mniejsza, lecz nie za mała. Nawet jeśli pominie się Alfę Centauri C, która jest czerwonym karłem, mamy dwie gwiazdy w cenie jednej, jeśli można tak powiedzieć, a także dwa układy planetarne.
— Przypuśćmy w takim razie, że jedno z Osiedli wyruszyło na Alfę Centauri, znalazło tam znośne warunki do życia, osiedliło się na dobre i zaczęło budować nowy świat. W Układzie Słonecznym rozeszła się wieść o powodzeniu wyprawy. Gdzie w takim razie skierują się następne Osiedla w momencie, gdy podejmą decyzję o odlocie?
— Oczywiście na Alfę Centauri — powiedziała Insygna bez zastanowienia.
— Tak więc rodzaj ludzki będzie kierował się ku znanym już miejscom i jeśli powiedzie się jednemu Osiedlu, wkrótce pojawią się następne, aż nowy świat stanie się tak ciasny jak stary i wszędzie będzie mnóstwo ludzi z mnóstwem odrębnych kultur l systemów ekologicznych.
— I wtedy przyjdzie czas. by wyruszyć ku kolejnym gwiazdom.
— Lecz powodzenie w jednym miejscu, Eugenio, zawsze przyciągnie innych. Przyjazna gwiazda, dobra planeta ściągnie prawdziwe hordy…
— Tak przypuszczam.
— Ale jeśli polecimy na gwiazdę, która znajduje się w odległości niewiele większej niż dwa lata świetlne — co jest polową dystansu do Alfy Centaur! — o której nikt nie wie oprócz nas, istnieją duże szansę, że zostawią nas w spokoju.
— Zgadza się. Nikt nie poleci za nami, dopóki nie odkryją Sąsiedniej Gwiazdy.
— A to może zabrać im dużo czasu, przez który wszyscy będą lecieli na Alfę Centauri lub w jakieś inne miejsce.
Nigdy nie domyślą się, że jesteśmy na czerwonym karle tuż pod ich nosem, a nawet, jeśli zauważą tę gwiazdę, zrezygnują z niej i potraktują ją jako nie nadającą się do zamieszkania. Nikt nigdy nie wpadnie na pomyśl, że ludzie od dawna mieszkają na Sąsiedniej Gwieździe.
Insygna spojrzała niepewnie na Pitta.
— Ale jakie to ma znaczenie? Przypuśćmy, że rzeczywiście polecimy na Sąsiednią Gwiazdę i nikt się o tym nie dowie. Co na tym zyskamy?
— Zyskamy świat, który będziemy mogli zasiedlić. Nadającą się do zamieszkania planetę…
— Niemożliwe. Nie w pobliżu czerwonego karła.
— W takim razie możemy wykorzystać w dowolny sposób wszystkie zasoby naturalne istniejące w tym systemie po to, by zbudować większą liczbę Osiedli.
— Chodzi ci o to, że będzie więcej miejsca dla nas.
— Tak. Znacznie więcej niż w przypadku wspólnego zasiedlenia.
— Będziemy mieli trochę więcej czasu, Janus. W końcu i tak zapełnimy całą przestrzeń na Sąsiedniej Gwieździe — nawet, jeśli będziemy sami. Być może zajmie nam to pięćset lat zamiast dwustu. Co za różnica?
— Bardzo istotna różnica, Eugenio. Gdyby pozwolić Osiedlom na dowolny sposób kolonizacji przestrzeni, wkrótce powstaną tysiące różnych kultur niosących ze sobą wszystkie nieszczęścia i tragedie godnej pożałowania historii planety Ziemi.
Mając wystarczająco dużo czasu zbudujemy system Osiedli o podobnej kulturze i ekologii. Znajdziemy się w znacznie lepszej sytuacji, bez niepotrzebnego chaosu i anarchii.
— Bez zróżnicowania, bez życia, bez sensu.
— Niezupełnie. Zróżnicujemy się — tego jestem pewny. Nasze Osiedla będą całkiem inne, mimo to wszystkie będą miały wspólne korzenie. Będą to znacznie lepsze Osiedla od tych, które mamy obecnie. I nawet, jeśli się mylę, z pewnością zdajesz sobie sprawę, że jest to ten rodzaj eksperymentu, który należy sprawdzić. Dlaczego nie mielibyśmy poświęcić jednej gwiazdy na nasz przemyślany rozwój? Sprawdźmy, jak to wygląda. Weźmy jedną gwiazdę, jednego niechcianego czerwonego karła, którym do tej pory nikt się nie interesował, i zobaczmy, czy uda nam się zbudować nowe, być może lepsze społeczeństwo.
— Zobaczymy, co uda się nam zdziałać — kontynuował Pitt — w sytuacji, gdy nie trzeba będzie marnować naszej energii i zasobów na niwelowanie bezsensownych różnic kulturowych i zwalczanie obcych dewiacji biologicznych ciągle atakujących nasz ekosystem.
Insygna poczuła, że argumenty Pitta trafiają jej do przekonania. Nawet, jeśli nie uda im się, ludzkość nauczy się czegoś dzięki ich porażce. A jeśli się uda?
Potrząsnęła głową.
— To są mrzonki. Ktoś w końcu odkryje Sąsiednią Gwiazdę niezależnie ode mnie, bez względu na to, czy zachowamy tajemnicę, czy nie.
— Musisz jednak przyznać, Eugenio, że zawdzięczasz swoje odkrycie przypadkowi. Bądźmy szczerzy: udało ci się zauważyć tę gwiazdę, udało ci się porównać to, co zauważyłeś, z inną mapą nieba. Równie dobrze mogłaś niczego nie dostrzec. Podobnie zresztą jak inni w zbliżonych okolicznościach.
Insygna nie odpowiedziała, jednak wyraz, jaki pojawił się na jej twarzy, zadowolił Pitta.
Jego głos stał się teraz bardziej miękki, niemal hipnotyczny.
— Potrzeba nam stu lat. Jeśli dostaniemy tylko sto lat na zbudowanie nowego społeczeństwa, staniemy się wystarczająco duzi, silni, by bronić się przed innymi i sprawić, by zostawiono nas w spokoju. Po tym czasie nie będziemy już zmuszeni do ukrywania miejsca naszego pobytu.
I znów nie usłyszał odpowiedzi Insygny.
— Przekonałem cię? — zapytał.
Potrząsnęła głową, jak gdyby budząc się ze snu.
— Niezupełnie.
— Przemyśl więc to wszystko. Ja ze swej strony proszę cię o jedną przysługę: myśląc o tym nie mów nikomu o Sąsiedniej Gwieździe i przyślij mi wszystkie dane związane z tą sprawą na przechowanie. Nie zniszczę ich. Obiecuję. Będą nam potrzebne, jeśli chcemy polecieć na tę gwiazdę. Czy zgodzisz się przynajmniej na to, Eugenio?
— Tak — odpowiedziała słabym głosem, który wkrótce nabrał jednak mocy. — Mam jednak warunek: musisz pozwolić mi na nazwanie gwiazdy. Dam jej imię i wtedy będzie moja.
Pitt uśmiechnął się.
— Jak chcesz ją nazwać? Gwiazdą Insygny? Gwiazdą Eugenii?
— Nie, aż taka głupia nie jestem. Chcę nazwać ją Nemezis.
— Nemezis? N-E-M-E-Z-I-S?
— Tak.
— Ale dlaczego?
— Pod koniec dwudziestego wieku toczyła się krótka dyskusja nad ewentualnością istnienia Sąsiedniej Gwiazdy w pobliżu Słońca. Rozważania zakończyły się fiaskiem. Nie znaleziono żadnej Sąsiedniej Gwiazdy, jednak w artykułach na ten temat nazywano ją „Nemezis”. Chciałabym uhonorować tych, którzy byli przede mną.
— Nemezis? Zdaje się, że była to jakaś grecka bogini? I chyba niezbyt miła?
— Uosobienie zemsty bogów, sprawiedliwej zapłaty i kary. Funkcjonuje w języku jako dosyć kwieciste określenie. Komputer nazwał je „archaicznym”, gdy sprawdzałam.
— Ale dlaczego w dawnych czasach chciano nazwać ją Nemezis?
— Prawdopodobnie ze względu na chmurę kometową. Nemezis okrążając Słońce przechodzi przez chmurę, co wywołuje kosmiczne katastrofy, które niszczyły część życia na Ziemi, co dwadzieścia sześć milionów lat.
Pitt wyglądał na zaskoczonego.
— Naprawdę?
— Nie, niezupełnie. Była to jedynie sugestia, która nie przetrwała. Niemniej jednak chcę, aby gwiazda nazywała się Nemezis. Chcę, żeby wiedziano, że to ja tak ją nazwałam.
— Obiecuję ci to, Eugenio. Jest to twoje odkrycie i nikt nie ma zamiaru kwestionować tego faktu. Gdy reszta ludzkości odkryje w końcu system Nemezis — czy dobrze go nazywam? — dowie się, komu należy się pierwszeństwo i dlaczego. Twoja gwiazda, twoja Nemezis, będzie drugim Słońcem oświetlającym drogę ludzkiej cywilizacji. I pierwszym Słońcem, które oświetli cywilizację powstałą poza Ziemią.
Pitt przyglądał się wychodzącej Insygnie i poczuł się bardzo pewnie. Miał ją w garści. Zgoda na nazwanie przez nią gwiazdy była doskonałym posunięciem. Teraz z pewnością zapragnie polecieć na swoją gwiazdę. Zapragnie zbudować nową, logiczną i uporządkowaną cywilizację wokół swojej gwiazdy; cywilizację, która da początek nowej Galaktyce.
Nagle, w momencie gdy zaczął delektować się wspaniałymi widokami na przyszłość, poczuł delikatne ukłucie przerażenia, którego źródła nie potrafił określić.
Dlaczego Nemezis? Dlaczego nazwala gwiazdę imieniem boskiej zemsty?
Pomyślał, że to zły znak.