Rozdział 28 START



Oficjalna nazwa stacji była bardzo wymyślna i skomplikowana, jednak powszechnie nazywano ją po prostu Stacją Czwartą. Słowo „powszechnie” odnosi się do tych niewielu Ziemian, którzy w ogóle wiedzieli o jej istnieniu. Nazwa Stacja Czwarta wskazywała na istnienie trzech wcześniejszych obiektów tego typu — jednak żaden z nich nie był obecnie w użyciu, zostały pożarte przez kolejne konstrukcje. Istniała bowiem także Stacja Piąta, która nigdy nie została ukończona i wraz z upływem czasu zapomniano o niej.

Większa część mieszkańców Ziemi nigdy prawdopodobnie nie słyszała o Stacji Czwartej, która okrążała macierzystą planetę po orbicie, gdzieś za Księżycem.

Pierwsze stacje spełniały rolę rusztowań do budowy Osiedli, później jednak, gdy Osadnicy sami zabrali się za konstruowanie własnych siedzib. Stacja Czwarta zaczęła być wykorzystywana jako przystanek w ziemskich wyprawach na Marsa.

W zasadzie odbyła się tylko jedna taka wyprawa, okazało się bowiem, że osadnicy są o wiele lepiej przygotowani — psychologicznie — do długich lotów (mieszkając w obiektach, które same w sobie nie były niczym innym, jak dużymi statkami kosmicznymi) i Ziemia z ulgą pozbyła się kłopotliwego obowiązku.

Stacja Czwarta była obecnie bardzo rzadko wykorzystywana. Utrzymywano ją jedynie jako ziemski przyczółek w kosmosie, symbol oznaczający, że osadnicy nie są wyłącznymi właścicielami przestrzeni rozciągającej się poza atmosferą Ziemi.

W końcu jednak Stacja Czwarta znalazła swoje zastosowanie.

Wystrzelono w jej kierunku wielki statek transportowy. Plotki rozpowiadane pośród Osadników głosiły, że Ziemia po raz drugi (i pierwszy w tym wieku) chce wysłać swój zespół na Marsa. Niektórzy twierdzili, że ma to być zespół badawczy, inni, że będzie to początek kolonizacji Marsa — kolonizacji, która ma na celu prześcignięcie Osiedli orbitujących wokół planety. Jeszcze inni mówili o założeniu placówki na jakimś dużym asteroidzie, którego do tej pory nikt sobie nie przywłaszczył.

W rzeczywistości statek transportowy przenosił na Stację Czwartą Superluminal i jego załogę, przygotowującą się do podróży ku gwiazdom.

Tessa Wendel, która od ośmiu lat nie opuszczała Ziemi, potraktowała wyprawę ze spokojem właściwym wszystkim Osadnikom. Statki kosmiczne bliższe były jej sercu niż olbrzymie przestrzenie Ziemi. Krile — pomimo tego, że wielokrotnie podróżował w kosmosie — tym razem odczuwał pewien niepokój.

Na pokładzie transportowca napięcie wywołał nie tylko fakt przemieszczania się w przestrzeni. Fisher wyraził to tak:

— Nie zniosę już dłuższego czekania, Tesso. Przez całe lata marzyliśmy o tym, by wreszcie znaleźć się w kosmosie i kiedy Superluminal jest gotów do drogi, my ciągle musimy czekać.

Tessa spojrzała na niego uważnie. Nigdy nie chciała wiązać się z kimś takim jak Krile. Fisher miał zapewnić jej odpoczynek, relaks po wyczerpujących badaniach w początkowej fazie projektu, tak by w pełni sił mogła wrócić do dalszej pracy. Tak miało być… A stało się zupełnie inaczej.

Tessa czuła, że jest beznadziejnie związana z tym człowiekiem. Jego problemy były jej problemami, jego obawa, że lata czekania zakończą się niczym, była także jej obawą. Martwiła się na zapas rozpaczą Krile Fishera, gdy u kresu podróży spotka go rozczarowanie. Celowo wylewała na niego kubeł zimnej wody, gdy pogrążał się w marzeniach o spotkaniu córki, nigdy jednak nie udało się jej ostudzić zapału Fishera. Przeciwnie, w ciągu roku Krile stał się jeszcze bardziej optymistyczny, coraz bardziej wierzył w odnalezienie Marleny — i to zupełnie bez powodu, a przynajmniej bez żadnego znanego jej powodu.

Tessa cieszyła się (i oddychała z ulgą), że Fisher nie pragnie znaleźć żony. Co prawda, nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy mu na córce, którą widział po raz ostatni jako niemowlę, tym bardziej że Fisher nigdy niczego nie wyjaśniał a ona sama bała się zadawać pytania. Zresztą po co? Była pewna, że córka Fishera nie żyje, że cały Rotor był jedynie kupą martwego żelastwa, gigantycznym grobowcem krążącym wokół Sąsiedniej Gwiazdy — grobowcem, którego nigdy nie znajdą, chyba że zdarzy się jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności. Należało pomyśleć, co zrobić, by Krile nie załamał się ostatecznie, gdy jej przypuszczenia staną się rzeczywistością.

— Pozostały nam jeszcze tylko dwa miesiące — odpowiedziała uspokajająco na jego tyradę. — Najwyżej dwa miesiące. Czekaliśmy tak długo, że te dwa miesiące to prawie nic.

— Właśnie dlatego, że tak długo czekaliśmy, kolejne dwa miesiące są nie do zniesienia — odburknął Fisher.

— Powiedz sobie, że jest inaczej, Krile — powiedziała Tessa. -Naucz się znosić cierpliwie to, czego nie możesz zmienić. Kongres Globalny nie zgodzi się na wcześniejszy start. Osiedla przyglądają się nam. Musimy ich przekonać, że lecimy na Marsa. Chociaż i tak pewnie nie uwierzą, biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia Ziemi w podboju kosmosu. Zatrzymując się tutaj na dwa miesiące, damy im do zrozumienia, że mamy kłopoty — a w to są skłonni uwierzyć, nie bez satysfakcji zresztą. Tym samym odwrócimy ich uwagę.

Fisher gniewnie potrząsnął głową.

— Kogo to obchodzi, czy oni wiedzą co robimy, czy nie? Znikniemy, a oni nie będą w stanie nadrobić straconych lat. Może kiedyś uda im się opracować własny projekt statku superluminalnego, lecz do tego czasu my już będziemy mieli całą flotyllę, która otworzy dla nas Galaktykę.

— Nie bądź taki pewny. Zawsze łatwiej jest naśladować i prześcigać pierwowzór, niż pracować nad czymś od samego początku. A poza tym wasz rząd chce raz na zawsze ustalić sprawę pierwszeństwa w kosmosie i wcale mu się nie dziwię, biorąc pod uwagę względy psychologiczne i wasze dotychczasowe osiągnięcia — wzruszyła ramionami.

— Musimy także przeprowadzić kilka testów statku w warunkach małego przyciągania.

— Czy te testy w ogóle kiedyś się skończą?

— Nie bądź niecierpliwy. Mamy do czynienia z nową, nieznaną do tej pory technologią, z czymś absolutnie wyjątkowym w całej historii rozwoju cywilizacji. Z łatwością mogłabym tworzyć coraz to wymyślniejsze testy, tym bardziej że nie mamy jeszcze całkowitej pewności co do wpływu pola grawitacyjnego na wejście i wyjście z hiperprzestrzeni. A mówiąc poważnie, Krile, nie możesz winić nas za to, że jesteśmy ostrożni. Dziesięć lat temu lot superluminalny był przecież uważany za nawet teoretycznie niemożliwy.

— Z ostrożnością również nie można przesadzać.

— Możliwe. W końcu to ja zadecyduję o tym, czy zrobiliśmy wszystko, co do nas należało. A potem wystartujemy. Obiecuję ci, Krile, że nie będziemy czekać dłużej niż trzeba. Nie będę przesadzać z ostrożnością.

— Mam nadzieję.

Tessa spojrzała na niego podejrzliwie. Musi go o to zapytać.

— Wiesz, Krile, ostatnio nie jesteś sobą. Przez kilka miesięcy aż płonąłeś z niecierpliwości, potem uspokoiłeś się, a teraz nagle znowu jesteś podniecony. Czy stało się coś, o czym nie wiem?

— Nic się nie stało — Fisher spuścił z tonu. — Co mogło się stać?

Zmiana w zachowaniu Fishera nie uszła uwagi Tessy. Krile zbyt szybko zaczął udawać spokój, niemal zmuszał

się do spokoju.

— To ja pytam, co mogło się stać — powiedziała. — Posłuchaj, Krile wielokrotnie próbowałam ostrzec cię, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo odnalezienia funkcjonującego normalnie Rotora, a w ogóle mamy małe szansę na znalezienie czegokolwiek. Nie znajdziemy twojej… Jest mało prawdopodobne, że znajdziemy jakichś żywych ludzi — przerwała czekając na jego reakcję. — Mówiłam ci o takiej ewentualności, prawda?

— Często — odpowiedział Fisher.

— No, właśnie. A ty zachowujesz się teraz jak gdybyś nie mógł doczekać się szczęśliwego powrotu do córki. Bardzo niebezpiecznie jest mieć nadzieję na coś, co nie ma szans realizacji, chwytać się takiej nadziei z całych sił. Skąd nagle wziął się twój optymizm? Rozmawiałeś z kimś, kto zaraził cię niczym nie uzasadnioną pewnością, że odnajdziesz córkę?

Fisher zaczerwienił się.

— Po co miałbym z kimś rozmawiać? Dlaczego sam nie miałbym dojść do własnych wniosków w tej sprawie? To, że nie znam się na fizyce teoretycznej, którą ty masz w małym palcu, wcale nie oznacza, że jestem cofnięty w rozwoju czy zgoła nienormalny.

— Nie. Wcale tak nie uważam, Krile, nigdy nie sugerowałam czegoś podobnego. Powiedz mi w takim razie, jakie są twoje wnioski dotyczące Rotora?

— Nie spodziewaj się rewelacji. Przyszło mi jedynie do głowy, że w pustej przestrzeni nie istniało w zasadzie żadne zagrożenie dla podróżującego Osiedla. Łatwo jest mówić, że wokół Sąsiedniej Gwiazdy krąży teraz martwy kadłub Rotora, jeśli w ogóle tam jest, ale znacznie trudniej jest odpowiedzieć na pytanie, co mogło spowodować zniszczenie Osiedla w trakcie lotu lub już po przybyciu na miejsce? Zaprzeczę każdej wersji katastrofy, jaką mi podasz: nie było zderzenia, obcych inteligencji, czy co tam jeszcze…

— Krile, wiesz, że nie mogę podać ci żadnej stuprocentowo pewnej wersji wydarzeń — odpowiedziała z przekonaniem. — Nie mam mistycznych wizji dotyczących przeszłości. Mogę jednak powiedzieć ci co nieco o hiperwspomaganiu. To bardzo ryzykowna technika. Wierz mi na słowo, Krile. Hiperwspomaganie nie wykorzystuje ani normalnej przestrzeni, ani hiperprzestrzeni — ślizga się pomiędzy nimi, przechodząc to na jedną, to na drugą

stronę w krótkich odstępach czasowych, nawet kilka razy na minutę. Zanim Rotor doleciał do Sąsiedniej Gwiazdy, mógł wykonać milion albo i więcej skoków pomiędzy dwoma przestrzeniami.

— I co z tego?

— Skoki są znacznie bardziej niebezpieczne niż normalny lot, zarówno w kosmosie jak i w hiperprzestrzeni. Nie wiem, jak daleko zaawansowani byli Rotorianie w badaniach nad hiperprzestrzennością, ale wydaje mi się, że byli dopiero na początku drogi, poznali podstawy — w przeciwnym razie zajęliby się prawdziwymi lotami superluminalnymi. Podczas badań prowadzonych przeze mnie — a nasz projekt zajął się hiperprzestrzennością bardzo szczegółowo — zdołaliśmy ustalić, jaki wpływ ma na obiekt materialny przechodzenie z normalnej przestrzeni do hiperprzestrzeni, i odwrotnie. Jeśli obiekt jest punktem, przejście nie nastręcza żadnych trudności. Jeśli jednak obiekt nie jest punktem — jeśli jest to na przykład większy kawałek materii, taki jak statek — istnieje zawsze pewien skończony okres czasu, w którym część obiektu przebywa w przestrzeni normalnej, a inna część w hiperprzestrzeni. Na skutek tego obiekt podlega działaniu sił — ich wielkość zależy od rozmiarów obiektu, jego budowy fizycznej, szybkości przejścia i tak dalej. Jeśli mówimy o jednym przejściu, a nawet kilkunastu przejściach, to niebezpieczeństwo związane z oddziaływaniem wspomnianych przeze mnie sił jest tak niewielkie, że może zostać zignorowane, nawet w przypadku tak dużego obiektu jak Rotor.

Superluminal podczas lotu do Sąsiedniej Gwiazdy wykona kilkanaście przejść, a może nawet tylko dwa. Dlatego nasz lot będzie całkowicie bezpieczny. Z drugiej strony mamy Rotora, który posiadał hiperwspomaganie i wykonywał miliony przejść w ciągu swojej podróży… Rozumiesz teraz, jak bardzo zwiększyło się prawdopodobieństwo fatalnego w skutkach oddziaływania sił, o których mówiłam.

— Czy to jest pewne? — zapytał przerażony Fisher.

— Nie, nic nie jest pewne. To sprawa statystyki. Statek może wykonać milion przejść, a nawet miliard i nic się nie stanie. Ale równie dobrze może zostać zniszczony przy pierwszej próbie przejścia. Prawdopodobieństwo katastrofy zwiększa się oczywiście wraz z ilością wykonywanych przejść. Podejrzewam, że Rotor wyruszył w podróż wiedząc bardzo niewiele o niebezpieczeństwach związanych z przejściem. Gdyby wiedzieli więcej, nigdy nie zdecydowaliby się na takie ryzyko. Dlatego twierdzę, że istnieje pięćdziesięcioprocentowa szansa na to, że Rotor „dokuśtykał” do Sąsiedniej Gwiazdy, mimo działania sił podczas przechodzenia z przestrzeni do hiperprzestrzeni, oraz taka sama szansa, że został zniszczony na skutek działania tych samych sił. I dlatego twierdzę dalej, że możemy równie dobrze znaleźć kadłub, jak i nic.

— Zapomniałaś, że możemy znaleźć żywe Osiedle — powiedział z przekorą w głosie Fisher.

— Zgoda — powiedziała Tessa. — Ty natomiast zapominasz, że nam również mogą przydarzyć się jakieś niespodzianki, że my także możemy zginąć, a wtedy na pewno nic nie znajdziemy. Proszę cię tylko, abyś zapomniał o pewnikach i zaczął myśleć o prawdopodobieństwach. I zapamiętaj sobie, że ci, którzy zabierają się do rozważań nad hiperprzestrzenią bez odpowiedniego przygotowania, z reguły nie dochodzą do rozsądnych wniosków.

Fisher milczał. Ogarniała go depresja, a Tessa przyglądała mu się z niepokojem.

Tessa Wendel w życiu nie widziała czegoś tak niesamowitego jak Stacja Czwarta, która wyglądała tak jak małe, nieukończone Osiedle, które później zamieniono w laboratorium, obserwatorium i platformę startową. Na Stacji nie było farm ani domów, niczego, co normalnie znajdowało się w każdym Osiedlu bez względu na jego wielkość. Poza tym Stacja nie obracała się, a w związku z tym nigdzie nie było nawet pseudociążenia.

Był to po prostu nadmiernie rozrośnięty statek kosmiczny. Co prawda, można było od biedy mieszkać na nim — zakładając, że ktoś zajmie się dostawami żywności, powietrza i wody (istniejący na Stacji system uzdatniania powietrza i wody był absolutnie nieefektywny) — lecz niezbyt długo.

Krile Fisher porównywał złośliwie Stację Czwartą do pierwszych stacji kosmicznych. Twierdził wręcz, że jest to właśnie jedna z takich stacji, która w niewyjaśniony sposób dotrwała do dwudziestego trzeciego stulecia.

Stacja Czwarta była wyjątkowa również z innego względu: z jej pokładu roztaczał się panoramiczny widok na system Ziemia-Księżyc. Z Osiedli orbitujących wokół Ziemi rzadko kiedy można było obserwować te dwa ciała w ich całej okazałości. Ziemia i Księżyc oglądane ze Stacji Czwartej znajdowały się zaledwie o piętnaście stopni od siebie. A ponieważ Stacja krążyła wokół środka grawitacji systemu (który z grubsza rzecz biorąc znajdował się na Ziemi), ciągłe zmiany ustawienia i faz obydwu ciał, a także zmieniający się kształt Księżyca (w zależności od tego, czy znajdował się on po tej samej stronie Ziemi co Stacja, czy po odwrotnej), stanowiły dla obserwatora przepiękny, nigdy nie kończący się spektakl.

Dostęp Słońca do Stacji był automatycznie blokowany za pomocą urządzenia o wdzięcznej nazwie „sztuza” (na pytanie Tessy o pochodzenia nazwy odpowiedziano jej, że jest to nic innego jak sztuczne zaciemnienie). Widok z pokładu ulegał pogorszeniu jedynie wtedy, gdy Słońce znalazło się zbyt blisko Ziemi lub Księżyca.

Pochodzenie Tessy dało o sobie znać wtedy, gdy przyglądała się spektaklowi na niebie, głównie dlatego, że jak twierdziła, ma teraz całkowitą pewność, że w końcu opuściła Ziemię. Fisher słysząc to uśmiechnął się krzywo. Zauważył jej szybkie spojrzenia w prawo i w lewo, gdy wypowiadała swoją kwestię.

— Widzę — powiedział — że nie obawiasz się mówić mi tego, chociaż jako Ziemianin mógłbym się obrazić. Ale bądź spokojna, nie powtórzę tego nikomu.

— Mam do ciebie całkowite zaufanie, Krile — uśmiechnęła się do niego zadowolona. Fisher bardzo się zmienił od ich ostatniej rozmowy o Rotorze. Był ponury — to prawda, lecz lepsze to niż rozgorączkowana niecierpliwość i nadzieja bez pokrycia.

— Myślisz, że oni ciągle obawiają się twojego pochodzenia? — zapytał po chwili Fisher.

— Oczywiście, że tak. Nigdy o nim nie zapomną. Są tak samo ograniczeni jak ja, a ja nigdy nie zapominam, że jesteście Ziemianami.

— Mnie to również dotyczy?

— Niezupełnie. Ty jesteś Krile i należysz do kategorii, na którą składa się wyłącznie Krile. Ja jestem Tessa i to wszystko.

— Czy nie martwi cię czasem — zaczął ostrożnie Fisher — że opracowałaś loty superluminalne dla Ziemi, a nie dla twojego rodzinnego Osiedla, Adelii?

— Nie zrobiłam tego dla Ziemi i nie zrobiłam tego dla Adelii. Zrobiłam to dla siebie. Miałam problem, który musiałam rozwiązać, i udało mi się. Przejdę do historii jako wynalazca statku superluminalnego i to niewątpliwie będzie mój sukces. A teraz być może to, co powiem, zabrzmi pretensjonalnie, ale zrobiłam to również dla ludzkości.

Nie ma znaczenia, na jakim świecie dokonuje się wynalazku, wiesz? Ktoś na Rotorze odkrył hiperwspomaganie, które obecnie mają już wszyscy. Podobnie będzie z lotami superluminalnymi. Osiedla prędzej czy później opanują tę technologię. Ważny jest postęp, z którego w efekcie korzysta cała ludzkość.

— Jednak Ziemi jest on bardziej potrzeby niż Osiedlom.

— Chodzi ci o Sąsiednią Gwiazdę, która w znacznie mniejszym stopniu zagraża Osiedlom. To prawda, że Osiedla mogą uciec, a Ziemia nie. Ja jednak zostawiam ten problem waszym przywódcom. Dostarczyłam wam narzędzia, do nich należy reszta.

— Tak. A więc lecimy jutro — powiedział Fisher.

— Tak, w końcu. Odlecimy w świetle reflektorów, będzie holowizja i te rzeczy. Chociaż nie wiem kiedy, i czy w ogóle, pokażą to szerokiej publiczności i Osiedlom.

— Sądzę, że dopiero po naszym powrocie — odpowiedział Fisher. — Nie ma sensu wystawiać nas na widok publiczny nie mając pewności, czy kiedykolwiek wrócimy. Dla nich będzie to śmiertelnie długie oczekiwanie, tym bardziej że nie mamy żadnych środków łączności. A nawet pierwsi ludzie na Księżycu mieli przez cały czas kontakt z Ziemią.

— To prawda — powiedziała Tessa — ale gdy Kolumb wypłynął w swoją podróż przez Atlantyk, monarchowie hiszpańscy usłyszeli o nim dopiero, kiedy wrócił siedem miesięcy później.

— Pomyśl jednak, że Ziemia ryzykuje teraz znacznie więcej niż Hiszpania siedemset pięćdziesiąt lat temu. To rzeczywiście duże niedopatrzenie, że nie zajęto się rozwojem łączności superluminalnej w odpowiednim czasie.

— Ja również tak uważam. Koropatsky zresztą też. Namawiał mnie nawet do zajęcia się telekomunikacją, ale powiedziałam mu, że nie jestem dobrą wróżką, czyniącą cuda na każde życzenie. Przenoszenie obiektów materialnych przez hiperprzestrzeń to zupełnie co innego niż przenoszenie promieniowania: w jednym i w drugim przypadku obowiązują całkowicie różne zasady, nawet w normalnej przestrzeni. Maxwell wymyślił swoje równania elektromagnetyczne dwieście lat po równaniach grawitacyjnych Newtona. W hiperprzestrzeni materia i promieniowanie nie mają ze sobą nic wspólnego, udało nam się zapanować nad materią — promieniowanie ciągle wymyka nam się z rąk. Musimy jeszcze poczekać na łączność superluminalną.

— To niedobrze — powiedział Fisher — ponieważ bez łączności loty superluminalne mogą okazać się nieprzydatne.

— Dlaczego?

— Brak łączności oznacza przecięcie pępowiny. Czy Osiedla są w stanie przetrwać znajdując się daleko od Ziemi… daleko od reszty ludzkości?

Wendel spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Stałeś się nagle wyznawcą jakiejś nowej filozofii?

— Nie, to tylko taka myśl. Ty jesteś Osadniczką, Tesso, znasz zupełnie odmienny od naszego model życia i dlatego być może nie potrafisz zrozumieć w pełni faktu, że życie w Osiedlach nie jest czymś naturalnym dla rodzaju ludzkiego.

— Naprawdę? Moje życie nigdy nie wydawało mi się nienaturalne.

— Dlatego, że nigdy nie mieszkałaś w jednym Osiedlu. Twoje życie związane było z całym systemem Osiedli krążących wokół planety zamieszkanej przez miliardy ludzi. A spójrzmy teraz na Rotorian znajdujących się w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy — czy życie w izolowanym Osiedlu może ich w pełni zadowolić? Chyba nie. Co w takim razie powinni zrobić? Wrócić na Ziemię. Ale nie zrobili tego, a wiesz, co to oznacza? Znaleźli planetę nadającą się do zamieszkania.

— Planetę nadającą się do zamieszkania w pobliżu czerwonego karła? Wielce nieprawdopodobne.

— Przyroda nieraz płatała nam figle i obalała nasze pewniki. Załóżmy, że znajdziemy jakąś planetę, czy nie sądzisz, że powinniśmy ją zbadać?

— Zaczynam rozumieć, do czego zmierzasz — powiedziała Tessa. — Wydaje ci się, że po przybyciu na miejsce znajdziemy w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy jakąś planetę, odnotujemy ten fakt, stwierdzimy, że nie nadaje się do zamieszkania i polecimy dalej. Ty natomiast chciałbyś wylądować, przeprowadzić dokładne badania, a przede wszystkim sprawdzić, czy nie ma tam twojej córki. Ale mamy przecież detektory neuroniczne: jeśli nie wykryją żadnej inteligencji w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy, to w dalszym ciągu mamy badać poszczególne planety? Zakładając, że są tam planety…

Fisher zawahał się.

— Tak. Jeśli dojdziemy do wniosku, że nadawałyby się do zamieszkania. Musimy je zbadać, takie jest moje zadanie. Powinniśmy wiedzieć wszystko o każdej takiej planecie. Wkrótce być może będziemy musieli ewakuować Ziemię, powinniśmy wiedzieć, dokąd posyłamy naszych ludzi. Wam nie robi to żadnej różnicy, Osiedla odlecą sobie w kosmos, nikt nikogo nie będzie ewaku…

— Krile! Nie traktuj mnie jak wroga! Dlaczego nagle przypomniało ci się, że jestem Osadniczką? Jestem Tessą. Jeśli znajdziemy jakąś planetę, zbadamy ją, obiecuję ci. Ale jeśli rzeczywiście ją znajdziemy i okaże się, że zajęli ją Rotorianie… To co wtedy? Mieszkałeś na Rotorze, Krile. Znasz Janusa Pitta.

— Nie znam go, słyszałem o nim. Nigdy go nie spotkałem, ale moja żo… moja była żona pracowała z nim. Wedle jej słów Pitt był bardzo zdolny, bardzo inteligentny i bardzo potężny.

— Bardzo potężny. My też słyszeliśmy o nim co nieco. Nie był lubiany w innych Osiedlach. I jeśli to on wymyślił plan ukrycia Rotora przed resztą ludzkości, nie mógł znaleźć lepszego miejsca niż Sąsiednia Gwiazda — tak bliska, a jednocześnie nieznana wówczas nikomu poza Rotorem. I jeśli z jakichś powodów doszedł do wniosku, że chce mieć cały system dla siebie, to będąc sobą potężnym Janusem Pittem. zabezpieczył się przed innymi, którzy mogliby ewentualnie mieć ochotę na jego gwiazdę. A jeśli znalazł planetę, którą Rotor skolonizował, to sprawa bezpieczeństwa stała się dla niego zagadnieniem o pierwszorzędnym znaczeniu.

— Do czego zmierzasz? — spytał Fisher. domyślając się, co chce powiedzieć Tessa.

— Jutro startujemy i już wkrótce znajdziemy się w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy. Jeśli jest tam planeta — a ty wydajesz się przekonany, że jest — i jeśli planetę tę zajęli Rotorianie, to nasze spotkanie z nimi nie odbędzie się według starej, dobrej zasady: „A kuku! Niespodzianka!”… Myślę, że gdy tylko nas zobaczą, ich powitanie będzie jednocześnie pożegnaniem z nami. Na zawsze.



Загрузка...