Podróże na dużą odległość w atmosferze planetarnej nie leżały w zwyczajach społeczeństw zamieszkujących Osiedla. Odległości, jakie pokonywali mieszkańcy Osiedli w swym naturalnym środowisku, były tak niewielkie, że do przenoszenia się z miejsca na miejsce wystarczały nogi, windy, a w najgorszym razie elektryczne pojazdy kołowe. Transport pomiędzy Osiedlami odbywał się oczywiście za pomocą rakiet.
Większość Osadników — mieszkających w Układzie Słonecznym — podróżowała w kosmosie tak często, że ta forma transportu traktowana była niemal jak spacer. Jednak niewielu z nich przebywało kiedykolwiek na Ziemi, która jako jedyna wykorzystywała atmosferę do przenoszenia ludzi i rzeczy z miejsca na miejsce. Transport lotniczy mógł bowiem istnieć tylko w atmosferze ziemskiej.
Osadnicy, którzy traktowali próżnię jak dobrą znajomą, przeżywali katusze strachu, gdy przyszło im zetknąć się z gwizdem powietrza w pojeździe, który swobodnie unosił się w atmosferze.
Transport lotniczy stał się jednak koniecznością na Erytro, która — podobnie jak Ziemia — była dużą planetą o dosyć gęstej (i nadającej się do oddychania) atmosferze. Na szczęście na Rotorze znalazły się podręczniki lotnictwa, nie mówiąc już o kilku emigrantach z Ziemi, którzy mieli doświadczenie w pilotowaniu.
Mieszkańcy Kopuły posiadali dwa małe samoloty, nieco niezdarne i prymitywne maszyny, które nie mogły rozwijać oszałamiających szybkości i wykonywać zbyt skomplikowanych manewrów, lecz nadawały się dla skromnych potrzeb Osiedla.
Absolutna ignorancja Rotorian w sprawach technologii lotniczej miała jednak swoje zalety. Samoloty Osiedla były znacznie bardziej skomputeryzowane niż ich ziemskie odpowiedniki. Siever Genarr nazywał je nawet robotami, które przypadkowo posiadają kształt maszyny powietrznej. Klimat Erytro był znacznie łagodniejszy niż na Ziemi — niski poziom promieniowania Nemezis nie wywoływał tutaj długich gwałtownych burz — roboto-samolot mógt więc bezpiecznie przemieszczać się nawet na duże odległości bez obaw o pogodę. Praktycznie nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, a jeśli, to zupełnie innego rodzaju niż na Ziemi.
W rezultacie niemal każdy mógł latać niezdarnym i matowym samolotem należącym do skromnej flotylli Kopuły. Wystarczyło po prostu powiedzieć mu, co ma robić, i cała operacja była zakończona. Jeśli polecenie wydane samolotowi było niejasne lub niebezpieczne, według oceny automatycznego mózgu maszyny, robot prosił o weryfikację rozkazu.
Genarr z uwagą przyglądał się Marlenie wspinającej się do kabiny samolotu. W pewnym oddaleniu stała Eugenia Insygna nerwowo przygryzając wargi. („Nie podchodź bliżej” — ostrzegał ją ostrym tonem Genarr. — „Szczególnie jeśli masz zamiar zachować się tak, jak gdybyś uczestniczyła w pogrzebie. Wystraszysz tylko Marlenę.”). Insygna rzeczywiście bała się. Marlena była zbyt młoda, aby pamiętać świat, gdzie loty samolotami były chlebem powszednim. Podróż rakietą na Erytro nie przeraziła jej co prawda, ale kto wie, jak zareaguje na niesłychane emocje unoszenia się w powietrzu?
Marlena zajęła miejsce w kabinie z absolutnym spokojem na twarzy.
Czy możliwe, że nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji?
— Marleno, kochanie — powiedział Genarr — wiesz, co będziemy robić?
— Tak, wujku Sieverze. Pokażesz mi Erytro.
— Z powietrza, jak się domyślasz. Będziesz leciała w powietrzu.
— Tak, mówiłeś już o tym.
— Czy nic cię nie niepokoi?
— Nie, wujku Sieverze, ale widzę, że ty bardzo się martwisz.
— Tylko o ciebie, kochanie.
— Nic mi nie będzie — spojrzała na niego spokojnie, gdy zajmował miejsce w kabinie.
— Rozumiem, że mama się niepokoi — powiedziała — lecz ty wyglądasz na bardziej przestraszonego od niej. Nie okazujesz tego w żaden całkiem oczywisty sposób, ale gdybyś zobaczył siebie oblizującego wargi raz po raz, poczułbyś się zażenowany. Wydaje ci się, że jeśli stanie się coś złego, to będzie twoja wina. Nie możesz pogodzić się z tą myślą. Zapewniam cię jednak, że nic złego się nie stanie.
— Jesteś tego pewna, Marleno?
— Całkowicie pewna. Nic mi nie grozi na Erytro.
— To samo mówiłaś o Pladze, teraz jednak rozmawiamy o czymś innym.
— Nieważne, o czym rozmawiamy. Nic mi nie grozi na Erytro. Genarr potrząsnął głową z niedowierzaniem i niepewnością. Od razu pożałował tego gestu, wiedział bowiem, że Marlena odczytała go z taką łatwością, jak napis dużymi literami na ekranie komputera. Jakie to jednak miało znaczenie? Wiedziałaby, co czuje, tak czy inaczej, nawet gdyby udawał odważnego i zachowywał się jak pomnik odlany z brązu.
— Wejdźmy do śluzy powietrznej — powiedział — i zatrzymamy się tam na chwilę. W tym czasie sprawdzę działanie mózgu maszyny. Następnie wyjedziemy ze śluzy i samolot uniesie się w powietrze. Poczujesz przyśpieszenie, powstanie nacisk kierujący się do tyłu. Będziemy poruszać się w atmosferze Erytro na pewnej wysokości. Mam nadzieję, że rozumiesz to wszystko?
— Nie boję się — odpowiedziała cicho Marlena.
Samolot leciał po wyznaczonym kursie ponad dzikimi wzgórzami tworzącymi krajobraz Erytro. Genarr wiedział, że Erytro była żywa geologicznie. Wiedział także — na podstawie geologicznych badań planety — że krajobraz Erytro był kiedyś bardziej górzysty. Teraz także tu i ówdzie pojawiały się góry — dotyczyło to szczególnie półkuli cismegańskiej, na której bez przerwy widoczny był nieruchomy okrąg Megasa — planety, wokół której krążyła Erytro — zawieszony na niebie.
Tutaj, po stronie transmegańskiej dominowały jednak rośliny i wzgórza, stanowiące główną cechę krajobrazową dwóch dużych kontynentów. Dla Marleny, która nigdy w życiu nie widziała góry, nawet najmniejsze wzgórze stanowiło nie lada atrakcję.
Na Rotorze stworzono sztuczne strumyki. Z wyżyn, z których spoglądali na Erytro, rzeki planety wyglądały niemal znajomo. Martena zdziwi się, gdy zobaczy je z bliska — pomyślał Genarr. Dziewczyna przyglądała się z uwagą Nemezis, która minęła już punkt oznaczający południe i kierowała się na zachód.
— Ona się nie porusza, prawda wujku Sieverze? — zapytała.
— Porusza się — odpowiedział Genarr — to znaczy, Erytro obraca się wokół Nemezis, jeden raz w ciągu dnia, podczas gdy na przykład Rotor obraca się raz co dwie minuty. Nemezis oglądana z Erytro porusza się z 1/700 szybkości, z jaką porusza się oglądana z Rotora. Tustaj wydaje nam się, że stoi w miejscu, co nie jest zgodne z prawdą.
Rzucił szybkie spojrzenie na gwiazdy i powiedział:
— Nigdy nie widziałaś ziemskiego Słońca, Słońca z Układu Słonecznego, wiesz? A nawet jeśli widziałaś, to nie pamiętasz, bo byłaś wtedy niemowlęciem. Słońce było znacznie mniejsze, gdy oglądało się je z Rotora.
— Mniejsze? — zapytała zaskoczona Martena. — Komputer powiedział mi, że mniejsza jest Nemezis.
— W rzeczywistości tak. Ale Rotor znajduje się bliżej Nemezis, niż kiedyś w stosunku do Słońca. Dlatego Nemezis wygląda na większą.
— Jesteśmy cztery miliony kilometrów od Nemezis, prawda?
— Tak. ale byliśmy sto pięćdziesiąt milionów kilometrów od Słońca. Gdyby Nemezis znajdowała się w takiej odległości, mielibyśmy tylko 1 % obecnego światła i ciepła. A gdyby dla odmiany ktoś odważył się zbliżyć do Słońca na odległość czterech milionów kilometrów, zostałaby z niego para. Słońce jest o wiele większe, jaśniejsze i gorętsze niż Nemezis.
Martena nie przyglądała się Genarrowi, ale wystarczył jej ton jego głosu.
— Z tego co mówisz, wujku Sieverze, wynika, że chciałbyś być z powrotem w pobliżu Słońca.
— Urodziłem się tam. I tęsknię czasami…
— Ale Słońce jest tak gorące i jasne. Musi być niebezpieczne.
— Nie wpatrywaliśmy się w nie. A ty również nie powinnaś wpatrywać się zbyt długo w Nemezis. Patrz gdzie indziej, kochanie.
Sam jednak spojrzał ponownie na Nemezis wiszącą po zachodniej stronie nieba. Olbrzymi czerwony dysk o średnicy czterech stopni łuku był ośmiokrotnie większy od Słońca oglądanego z Rotora w Układzie Słonecznym. Nemezis świeciła czerwonym blaskiem, lecz Genarr wiedział, że niekiedy zdarza jej się rozbłyskać jasnym, mocnym światłem pochodzącym z białych plam na spokojnej normalnie powierzchni gwiazdy. Częściej pojawiały się na Nemezis czerwone plamy, które jednak z łatwością można było przeoczyć.
Wydał cichy rozkaz samolotowi, który skręcił lekko, zostawiając Nemezis z tyłu, poza bezpośrednim polem widzenia.
Marlena spojrzała po raz drugi na gwiazdę i przeniosła pełen zadumy wzrok na krajobraz Erytro roztaczający się pod nimi.
— Można się przyzwyczaić do tego różowego koloru — powiedziała. — Po jakimś czasie wszystko wygląda normalnie.
Genarr również to zauważył. Jego oczy reagowały na różnicę barw i odcieni, i otaczający go świat stracił swój monochromatyczny wygląd. Rzeki i małe jeziora były ciemniejsze niż lądy, kolor nieba był również mniej intensywny. Atmosfera Erytro rozpraszała czerwone światło Nemezis. Najgorszą rzeczą na Erytro był jednak dziki krajobraz. Rotor — pomimo niewielkich rozmiarów — posiadał zielone pola. które z czasem zmieniały swoją barwę na żółtą, kolorowe sady, hałaśliwe zwierzęta, wszystko to, co nadawało kształty i wdzięk siedzibom ludzkim od zarania ich istnienia.
Tutaj panowała pustka i bezruch.
— Na Erytro jest życie, wujku Sieverze — powiedziała nagle Marlena.
Genarr zastanawiał się, czy było to stwierdzenie, pytanie, a może odpowiedź na jego wątpliwości, które w jakiś sposób przeniknęły na zewnątrz. Podkreślała coś, czy szukała potwierdzenia?
— Oczywiście — powiedział. — Pełno życia. Wszechobecnego. Nie tylko w wodzie. Prokarioty żyją nawet w glebie.
Po chwili na horyzoncie pojawił się ocean. Zobaczyli najpierw ciemniejszą linię w oddali; linię, która wraz ze zbliżeniem się do niej samolotu, zmieniła się w szeroki pas wody.
Genarr rzucił szybkie spojrzenia na Marlenę. obserwował jej reakcje. Czytała o ziemskich oceanach, z pewnością widziała je w holowizji, lecz nic nie jest w stanie zastąpić rzeczywistego widoku morza. Genarr, który był na Ziemi tylko jeden raz (jeden raz!) jako turysta, widział już brzeg oceanu. Nigdy nie leciał jednak nad morzem — gdzie w pobliżu nie było nawet wspomnienia lądu — nie był więc pewien własnych reakcji.
Ocean falował pod nimi, a suchy ląd skurczył się do jasnej linii na horyzoncie, po czym zniknął. Genarr spojrzał na dół, czując pewien niepokój w żołądku. Przypomniał sobie frazę z archaicznej opowieści: „Morze koloru wina”. I rzeczywiście, falujący ocean wyglądał jak czerwone wino, z nalotem różowawej piany.
Na pomarszczonej powierzchni oceanu nie było żadnych punktów orientacyjnych, nie wspominając nawet o miejscu do lądowania. Jakakolwiek „orientacja” przestała mieć sens. Wiedział jednak, że gdyby zechcieli powrócić, wystarczyło wydać odpowiednie polecenie samolotowi, który skieruje się w drogę powrotną na ląd. Komputer zapisywał pozycję maszyny na podstawie szybkości i kierunku, wiedział więc, gdzie znajduje się Ziemia i Kopuła.
Mijali obszar przesłonięty grubą warstwą chmur, ocean zmienił barwę na czarną. Genarr wypowiedział polecenie i samolot wzbił się ponad chmury. Zobaczyli czerwoną Nemezis, ą w powietrzu unosiły się różowe krople wody, fragmenty mgły pojawiającej się za oknem.
Nagle chmury rozstąpiły się, ą pomiędzy nimi dostrzegli morze koloru wina.
Marlena przyglądała się oceanowi z otwartymi ustami. Oddychała szybko.
— To wszystko woda, prawda wujku Sieverze? — wyszeptała.
— Tysiące kilometrów we wszystkich kierunkach, Marleno, i dziesięć kilometrów w głąb.
— Jeśli wpadniemy w nią, to utopimy się.
— Nie martw się o to. Ten samolot nie wpadnie do wody.
— Wiem, że nie — odpowiedziała spokojnie Marlena. Genarrowi przyszło do głowy, że warto byłoby pokazać Marlenie jeszcze jeden interesujący widok.
Już miał to zrobić, gdy Marlena odezwała się ponownie:
— Znowu się denerwujesz, wujku Sieverze. Bawiła go myśl, z jaką łatwością zgodził się na wgląd Marteny we własne uczucia.
— Nigdy nie widziałaś Megasa — powiedział — i zastanawiałem się, czy powinienem ci go pokazać. Megas widoczny jest tylko po jednej stronie Erytro. Kopuła została zbudowana na półkuli, z której nie można go zobaczyć. Na naszym niebie Megas nigdy się nie pokazuje. Jeśli będziemy dalej lecieć w tym kierunku, wkrótce znajdziemy się na pólkuli cismegańskiej i zobaczymy Megasa wznoszącego się nad horyzontem.
— Bardzo chciałabym go zobaczyć.
— W takim razie zobaczysz. Ale przygotuj się, Megas jest olbrzymi, naprawdę olbrzymi. Jest niemal dwukrotnie większy od Nemezis i wygląda tak, jak gdyby zaraz miał na nas spaść. Niektórzy ludzie nie mogą znieść tego widoku. Oczywiście Megas nie spadnie. Nie może. Zapamiętaj to.
Zwiększyli wysokość i szybkość lotu. Chmury przesłaniały od czasu do czasu pomarszczony obszar oceanu.
— Spójrz prosto, Marleno, a teraz odrobinę w prawo — powiedział w końcu Genarr. — Zobaczysz Megasa wznoszącego się ponad horyzontem. Skręcimy ku niemu.
Najpierw na horyzoncie ukazała się niewielka plama światła, pęczniejąca z każdą chwilą. Wkrótce plama zmieniła się w ciemnoczerwony łuk wznoszący się nad horyzontem. Czerwień Megasa miała głębszy odcień niż kolor Nemezis, która ciągle była i widoczna — zawieszona nisko nad powierzchnią planety — z tyłu za samolotem.
Megas rósł z każdą chwilą, lecz jego dysk nie tworzył okręgu — to, co widzieli, było jedynie jego większą częścią.
— To właśnie nazywa się „fazą”, prawda? — zapytała Marlena z zainteresowaniem.
— Dokładnie tak. Widzimy tylko tę część Megasa, która oświetlona jest przez Nemezis. Gdy Erytro okrąża Megasa, Nemezis pozornie zbliża się do niego, a my widzimy coraz mniejszą część z oświetlonej połowy planety. Następnie Nemezis przesuwa się pod lub nad Megasem, a my widzimy maleńki sierp światła na jego krawędzi — to wszystko, co zostaje z jego oświetlonej półkuli. Czasami Nemezis chowa się za Megasem i mamy wtedy do czynienia z zaćmieniem Nemezis. Na niebie pojawiają się odległe gwiazdy, a nie tylko te jasne, które świecą nawet wtedy, gdy widać Nemezis. Podczas zaćmienia można dostrzec wielki okrąg ciemności, gdzie nie ma żadnych gwiazd — i to jest właśnie Megas. Gdy kończy się zaćmienie i Nemezis wynurza się spoza tarczy Megasa, na jego krawędzi ponownie pojawia się świetlany sierp.
— To musi być wspaniale — powiedziała Marlena. — Prawdziwy! teatr na niebie. Wujku, spójrz na Megasa, na te przesuwające i się pasma…
Miejsca wskazane przez Marlenę rozciągały się na całej oświetlonej części globu. Były dosyć szerokie, czerwonobrązowe, z domieszką pomarańczu. Przemieszczały się wolno.
— To są pasma burzowe — powiedział Genarr. — Wieją tam potężne wiatry. Jeśli przyjrzysz im się dłużej, zauważysz formujące się plamy, które następnie rozpływają się, rozwlekają na wszystkie strony i znikają.
— To naprawdę wygląda jak w holowizji — powiedziała rozentuzjazmowana Marlena. — Dlaczego ludzie nie chcą tego oglądać?
— Robią to za nich astronomowie. Przyglądają się burzom Megasa poprzez skomputeryzowane instrumenty umieszczone na tej półkuli Erytro. Ja sam oglądałem Megasa w naszym obserwatorium. Wiesz, w Układzie Słonecznym też jest taka planeta. Nazywa się Jowisz i jest nawet większa od Megasa.
Megas uniósł się nad horyzontem. Przypominał nadmuchany balon, którego lewa połowa zapadła się z braku gazu.
— Jest cudowny — powiedziała Marlena. — Gdyby Kopułę zbudowano na tej półkuli, wszyscy mogliby go podziwiać.
— Chyba nie, Marleno. Nie wszyscy myślą tak jak ty. Większość ludzi nie lubi Megasa. Wydaje im się, że Megas jest niebezpieczny — mówiłem ci już o tym — wygląda tak, jak gdyby miał za chwilę spaść. Ludzie boją się go.
— Trudno uwierzyć, że rozsądni ludzie mogą być tak niemądrzy — odpowiedziała gniewnie Marlena.
— Nie wszyscy. Ale głupota bywa zaraźliwa. Obawy rozprzestrzeniają się. Niektórzy ludzie nie boją się sami z siebie, lecz dlatego, że boją się ich bliźni. Nigdy tego nie zauważyłaś?
— Tak, chyba tak — odpowiedziała Marlena z goryczą w głosie.
— Jeśli na przykład jeden chłopak stwierdzi, że jakiś podlotek jest ładny, to potem uważają tak wszyscy. Zaczynają konkurować ze sobą… — przerwała zakłopotana.
— Zaraźliwy strach jest tylko jedną z przyczyn, dla których zbudowaliśmy Kopułę na drugiej półkuli. Kolejną przyczyną było to, że z powodu ciągłej obecności Megasa na niebie, nie można było tutaj prowadzić badań astronomicznych. Ale chyba już czas wracać, Marleno. Znasz swoją matkę — na pewno jest już zaniepokojona.
— Wezwij ją przez radio i powiedz, że wszystko jest w porządku.
— Nie muszę tego robić. Nasz samolot bez przerwy wysyła sygnały do Kopuły. Ona wie, że nic nam nie jest — przynajmniej fizycznie. Ale ona martwi się o nasz stan psychiczny — Genarr popukał się w skroń.
Marlena wcisnęła się w fotel, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
— To okropne. Wiem, że wszyscy powiedzą „ale ona cię kocha” — a mnie to męczy. Dlaczego nie może mi po prostu uwierzyć, kiedy mówię, że nic mi się nie stanie?
— Ponieważ cię kocha — odpowiedział Genarr i wydał komendę powrotu.
— Tak jak ty kochasz Erytro… Twarz Marleny pojaśniała.
— O tak.
— Tak, to zrozumiałe, widzę jak reagujesz na ten świat. I Genarr zaczął zastanawiać się, jak zareaguje na to Eugenia Insygna. Zareagowała z furią.
— Co to znaczy, że kocha Erytro? Jak można kochać martwy świat? Czy ty może poddałeś ją praniu mózgu? Czy jest jakiś powód, dla którego przekonałeś ją, żeby pokochała tę planetę?
— Eugenio, bądź rozsądną! Naprawdę uważasz, że Marlenę można poddać praniu mózgu? Czy kiedykolwiek udało ci się to?
— No więc, co się stało?
— Próbowałem postawić ją w sytuacjach, które mogłyby ją zniechęcić lub przestraszyć. Rzeczywiście próbowałem „prania mózgu”, wmawiałem jej okropności Erytro. Wiem z doświadczenia, że Rotorianie — wychowani w małym, ciasnym Osiedlu — nienawidzą olbrzymich równin Erytro. Nie podoba im się czerwone światło, nie podoba im się ocean, ciemne chmury, Nemezis, a przede wszystkim Megas. Wszystko to przygnębia i przeraża ich. Pokazałem większość tych rzeczy Marlenie. Zabrałem ją nad ocean, a potem na drugą półkulę, gdzie pokazałem jej Megasa wznoszącego się nad horyzontem.
— I?
— I nic jej nie przeraziło. Powiedziała, że przyzwyczaiła się do czerwonego światła, i że z czasem przestaje się zwracać na nie uwagę. Ocean absolutnie jej nie przestraszył, a Megas jest według niej zabawny i interesujący.
— Nie mogę w to uwierzyć.
— Musisz. Taka jest prawda.
Insygna zamyśliła się, a potem powiedziała drżącym głosem:
— Może to oznacza, że zaraziła się tą… tą…
— Plagą. Gdy tylko wróciliśmy, Marlena poddana została kolejnemu badaniu mózgu. Nie mam jeszcze pełnej analizy wyników, ale wstępne nie wykazują żadnych zmian. A nawet lekkie przypadki Plagi gwałtownie zmieniały wyniki badań. Marlena jest po prostu zdrowa. Przyszła mi jednak do głowy pewna myśl. Wiemy, że Marlena ma zwiększoną percepcję, że zauważa te wszystkie drobiazgi, odgaduje uczucia innych. Czy zauważyłaś kiedykolwiek coś, co nazwałbym odwrotnością jej talentu? Czy potrafi wzbudzić pewne stany i uczucia innych?
— Nie rozumiem, o czym mówisz?
— Marlena wie, kiedy czuję się niepewnie, kiedy jestem przestraszony, bez względu na to, jak bardzo staram się ukryć te uczucia, bez względu na to, jak bardzo staram się pokazać, że wszystko jest w porządku. Zastanawiam się, czy ona może również zmusić mnie do tego, abym czuł się niepewnie lub żebym się bał. Albo odwrotnie, żebym czuł się dobrze i spokojnie? Czy potrafiąc stwierdzać stan rzeczy, umie także go narzucać?
Insygna przyglądała mu się z niedowierzaniem.
— To, co mówisz, jest szalone! — powiedziała krztusząc się niemal.
— Być może. Ale czy kiedykolwiek zauważyłaś takie zachowanie Marleny? Pomyśl.
— Nie muszę myśleć. Nigdy nie zauważyłam czegoś takiego.
— Nie — powtórzył Genarr. — Może rzeczywiście nie zauważyłaś… Marlena z pewnością chciałaby, żebyś była mniej zatroskana jej osobą i jakoś nie może na ciebie wpłynąć… Wracając jednak do jej umiejętności percepcyjnych — stwierdzam, że zwiększyły się one od waszego przylotu na Erytro. Zgadzasz się ze mną?
— Tak. Zgadzam się.
— Ale to nie wszystko. Marlena posiada teraz silną intuicję. Wie, że jest odporna na Plagę. Jest przekonana, że nic jej nie grozi na Erytro. Spoglądała na ocean i była pewna, że samolot nie wpadnie do wody i nie utopimy się. Czy zachowywała się w ten sposób na Rotorze? Czy może jak wszystkie młode osoby w jej wieku, przeżywała chwile niepewności i niepokoju?
— Ależ tak! Oczywiście.
— A tutaj jest zupełnie inną dziewczyną. Absolutnie pewną siebie. Dlaczego?
— Nie wiem, dlaczego?
— Czy ma to jakiś związek z Erytro? Nie, nie chodzi o Plagę. Być może istnieje jakiś inny rodzaj wpływów planety? Coś całkowicie odmiennego? Powiem ci, dlaczego pytam. Sam to czułem.
— Sam co czułeś?
— Jakiś optymizm w stosunku do Erytro. Nie przejmowałem się osamotnieniem ani niczym innym. Co prawda, nigdy przedtem również nie czułem niechęci do Erytro, zawsze było mi tutaj dobrze, ale nigdy nie podobało mi się tu. Podczas podróży z Marlena poczułem jednak, że lubię ten świat — a nie zdarzyło mi się to nigdy przez dziesięć lat pobytu tutaj. Być może radość Marleny jest zaraźliwa, a może zmusiła mnie do bycia zadowolonym. Cokolwiek to jest, pozytywne oddziaływanie Erytro na Marlenę wpłynęło również na mnie… w jej obecności.
— Wydaje mi się, Sieverze, że powinieneś poddać się badaniu mózgu — powiedziała sarkastycznie Insygna. Genarr uniósł brwi w zdumieniu.
— Myślisz, że tego nie zrobiłem? Przechodzę okresowe badania, odkąd tu jestem. Nie stwierdzono żadnych zmian oprócz tych, które związane są z procesem starzenia się.
— A czy robiłeś sobie badanie mózgu po powrocie z wyprawy?
— Oczywiście. Była to pierwsza rzecz, jaką zrobiłem. I znów nie mam jeszcze kompletnej analizy, ale badania wstępne nie wykazują żadnych zmian.
— Co w takim razie zamierzasz robić dalej?
— Naszym kolejnym logicznym posunięciem będzie wyjście z Kopuły na powierzchnię Erytro.
— Nie!
— Zabezpieczymy się. Poza tym ja wychodziłem już wcześniej.
— Może ty — powiedziała uparcie Insygna. — Ale nie Marlena. Ona nigdy nie była na zewnątrz.
Genarr westchnął. Odwrócił się na krześle i wbił wzrok w sztuczne okno na ścianie biura, tak jak gdyby chciał przebić spojrzeniem mury odgradzające go od czerwonego krajobrazu Erytro. A potem przeniósł wzrok na Eugenię.
— Tam na zewnątrz jest olbrzymi, nowy świat — powiedział — świat, który nie należy do nikogo i niczego, oprócz nas. Możemy wziąć go sobie i zrobić z nim to, co będziemy chcieli, a robiąc to możemy uniknąć wszystkich głupich błędów, jakie popełniliśmy na Ziemi. Tym razem może uda nam się zbudować dobry, czysty świat, świat godny ludzi. Przyzwyczaimy się do czerwieni. Ożywimy Erytro naszymi roślinami i zwierzętami. Ożywimy lądy i morza, rozpoczniemy nową ewolucję na tej planecie.
— A Plaga? Co zrobisz z Plagą?
— Zlikwidujemy Plagę. Sprawimy, że Erytro stanie się rajem.
— Gdyby zlikwidować wysokie temperatury i przyciąganie, Megas także mógłby stać się rajem.
— Zgadzam się, Eugenio. Jednak Plaga to nie to samo, co wysokie temperatury i przyciąganie.
— Ale jest tak samo niebezpieczna.
— Eugenio, chyba wspominałem ci już, że Marlena jest naszą najważniejszą osobą.
— Dla mnie na pewno tak.
— Dla ciebie jest ważna, ponieważ jest twoją córką. Dla wszystkich innych jest ważna ze względu na swoje umiejętności.
— A co ona takiego potrafi? Odczytywać język ciała? Robić sztuczki?
— Jest przekonana o swojej odporności na Plagę. Być może potrafi nas nauczyć…
— Jeśli rzeczywiście jest odporna! A co, jeśli jej odporność okaże się dziecięcym wymysłem? Zachowujesz się jak tonący, który chwyta się wszystkiego.
— Tam na zewnątrz jest świat i ja chcę go mieć.
— Nie masz pojęcia, jak bardzo przypominasz mi Pitta. Dla swojego świata chcesz ryzykować zdrowiem mojej córki…
— W historii ludzkości ryzykowano znacznie więcej dla mniej wartych celów.
— Tym gorzej dla historii ludzkości. W każdym razie decyzja należy do mnie. Ona jest moją córką.
Nagle Genarr ściszył głos, głos pełen od dawna skrywanego smutku.
— Kocham cię, Eugenio. Kiedyś przed laty już raz cię straciłem. Marzyło mi się odzyskać ciebie, ale obawiam się, że stracę cię ponownie, i tym razem na zawsze. Ponieważ chcę ci powiedzieć, że decyzja nie należy do ciebie. Nie należy także do mnie. Należy do Marleny. Zrobi to, co postanowi, zawsze tak robiła. A ponieważ może pomóc ludzkości w zdobyciu nowego świata, ja będę pomagał jej z całych sił w tym przedsięwzięciu. Na przekór tobie. Przyjmij to do wiadomości, Eugenio.