Trzy lata na Ziemi postarzyły Tessę Wendel. Jej cera nie była już taka gładka. Przybrała także na wadze. Pod oczami zaczęły pojawiać się ciemne worki. Jej piersi były odrobinę za ciężkie, a talia nieco za gruba. Krile Fisher wiedział, że Tessa dobiega pięćdziesiątki — była o całe pięć lat starsza od niego. Jednak jak na swój wiek i tak trzymała się dobrze. Ciągle miała wspaniałą figurę dojrzałej kobiety (jak ktoś kiedyś ją nazwał), lecz nie mogła uchodzić już za trzydziestolatkę, tak jak wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy na Adelii.
Tessa zdawała sobie sprawę z tego wszystkiego. Tydzień wcześniej poruszyła ten temat w rozmowie.
— To przez ciebie Krile — powiedziała, gdy byli w łóżku (wtedy najbardziej odczuwała brzemię wieku) — to twoja wina. Sprzedałeś mnie na Ziemię. „Cudowna” mówiłeś. „Olbrzymia” mówiłeś. „Różnorodna. Zawsze coś nowego. Niewyczerpane możliwości".
— A czy nie jest taka? — zapytał, wiedząc co jej się nie spodoba, lecz dając jej szansę na wygadanie się.
— Nie, jeśli chodzi o ciążenie. Na całej tej cholernej, niemożliwej planecie panuje takie samo ciążenie. W powietrzu i w kopalni, tu czy tam, wszędzie to samo jedno G — jedno G — jedno G. Kiedy wam się to wreszcie znudzi?
— Nie mamy niczego innego, Tesso.
— Macie! Odwiedzałeś Osiedla. Tam można sobie wybrać ciążenie, które najbardziej ci odpowiada. Możesz trenować w stanie nieważkości. Możesz od czasu do czasu zmniejszyć nacisk na tkanki. Jak mam żyć bez tego?
— Tutaj też ćwiczymy.
— Och, proszę cię… Ćwiczymy z ciążeniem, z tym wiecznym ciążeniem, gnącym cię do dołu. Przez cały czas trzeba je zwalczać, zamiast pozwolić swoim mięśniom na współdziałanie. Nie można skakać, nie można latać, nie można pływać! Nie można rzucić się w wir większego przyciągania i pozwolić unosić się mniejszemu. I to ciążenie, ciążenie; ciążenie gnie każdy twój mięsień i wszystko zaczyna ci obwisać, marszczyć się i starzeć. Spójrz tylko na mnie! Spójrz na mnie!
— Patrzę na ciebie przez cały czas — powiedział poważnie Fisher.
— W takim razie nie patrz na mnie. Gdybyś widział to co ja, już dawno byś mnie wyrzucił. A jeśli to zrobisz, wrócę na Adelię.
— Nie, nie wrócisz. Co robiłabyś po treningach w stanie nieważkości? Twoja praca badawcza, twoje laboratorium, twój zespół, wszystko jest tutaj.
— Zacznę od nowa i zbuduję nowy zespół.
— A czy Adelia sfinansuje cię w takim stopniu, do jakiego przywykłaś na Ziemi? Oczywiście, że nie. Musisz przyznać, że Ziemia nie oszczędza na tobie — dostajesz to, co chcesz. Czy nie mam racji?
— Czy nie masz racji? Zdrajca! Nie powiedziałeś mi, że Ziemia ma hiperwspomaganie. Nie powiedziałeś mi także o odkryciu Sąsiedniej Gwiazdy. Pozwoliłeś mi wymądrzać się o nieprzydatności Sondy Rotora i nigdy nawet słowem nie wspomniałeś, że znaleźli coś innego oprócz paru paralaks. Siedziałeś tam i wyśmiewałeś się ze mnie jak bezduszny bandyta, którym jesteś.
— Powiedziałbym ci, Tesso, ale co by się stało, gdybyś nie zechciała przylecieć na Ziemię? Nie mogłem zdradzać cudzych tajemnic.
— A gdy już byłam na Ziemi?
— Gdy tylko zabrałaś się do pracy, do rzeczywistej pracy, powiedzieliśmy ci.
— Oni mi powiedzieli i wyszłam na zaskoczoną idiotkę. Mogłeś chociaż wspomnieć o tym i nie robić ze mnie kompletnej kretynki. Powinnam cię zabić, ale nie mogłam. Jesteś jak narkotyk i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. A co najgorsze, wiesz o tym, wiedziałeś już, gdy tak bezdusznie uwiodłeś mnie i zmusiłeś do przyjazdu na Ziemię.
Tessa bardzo lubiła prowadzić tę nie kończąca się grę, a Fisher znał swoja rolę.
— Uwiodłem cię? Sama tego chciałaś. Sama powiedziałaś, że jest to konieczne.
— Kłamca. Zmusiłeś mnie do tego. To był gwałt, perwersyjny, zboczony gwałt. Bez przerwy mnie gwałcisz. Teraz też tego chcesz — widzę to po twoich obleśnych, pożądliwych oczach.
Od dawna już nie grali w ten sposób. Fisher wiedział, że zdarza się to wtedy, gdy Tessa zadowolona jest z wyniku swojej pracy.
Gdy było już po wszystkim, zapytał:
— Postępy?
— Tak. tak chyba można to określić — oddychała ciężko.
— Jutro zorganizujemy pokaz dla twojego starożytnego, rozkładającego się Ziemianina, Tanayamy. Bezlitośnie domaga się tego.
— Tak, to bezlitosny facet.
— To głupi facet. Myślałam, że nawet społeczeństwo analfabetów wie coś niecoś na temat nauki, a przynajmniej jak się do niej zabrać. A oni dają ci kredyt w wysokości miliona rankiem, a wieczorem oczekują wyników. Mogliby chociaż zaczekać do następnego ranka i pozwolić popracować w nocy. Czy wiesz, co mi powiedział ostatnim razem, gdy się z nim widziałam, wtedy, gdy poinformowałam go, że być może będziemy mogli mu się pokazać?
— Nie, nie wiem. Nie wspominałaś o tym.
— Napierw powiem ci, co powinien był powiedzieć: „To wspaniale, że w przeciągu trzech lat udało wam się opracować coś tak niezwykłego i bezprecedensowego. Zasługujecie na olbrzymią nagrodę, a nasza wdzięczność dla was jest trudna do opisania”. Tak właśnie powinien powiedzieć.
— Nie, nawet gdybyś mu groziła śmiercią, nie zdobyłby się na takie słowa. A co powiedział naprawdę?
— Brzmiało to tak: „A więc w końcu coś wreszcie macie po całych trzech latach. Jak jeszcze długo mam żyć? Czy myślicie, że popieram was, płacę wam i karmię armie asystentów i robotników po to, byście wyprodukowali coś po mojej śmierci? Gdy już nic mi z tego nie przyjdzie?” Tak właśnie powiedział. A ja powiem ci teraz, że z chęcią odwlekłabym pokaz i poczekała aż umrze, to tak, dla własnej satysfakcji. Jednak praca jest ważniejsza.
— Czy naprawdę macie coś, co go zadowoli?
— Tylko lot superluminalny. Prawdziwa szybkość superiuminalna, nie jakieś bzdury z hiperwspomaganiem. Mamy coś, co otworzy nam drzwi do Wszechświata.
Miejsce, gdzie pracował zespół badawczy Tessy Anity Wendei z zamiarem wstrząśnięcia posadami Wszechświata, przygotowane zanim jeszcze Tessa zgodziła się przybyć na Ziemię. Kompleks na naukowy usytuowano w trudno dostępnym dla postronnych paśmie górskim. Tuż obok powstało prawdziwe miasto dla pracowników. I tutaj właśnie zjawił się Tanayama, siedzący obecnie w swoim zmotoryzowanym fotelu. Tylko jego oczy zachowały młodzieńcza żywotność i dyrektor rzucał szybkie spojrzenia to tu, to tam zza swoich wąskich powiek. Tanayama nie był oczywiście najważniejszą postacią w ziemskim rządzie, nie był nawet najważniejszy pośród obecnych, z pewnością był jednak główną siłą napędową całego projektu i wszyscy automatycznie ustępowali mu miejsca. Jedynie Wendel nie chciała być gorsza. Tanayama mówił zgrzytliwym szeptem:
— I co mi pani pokaże, pani doktor? Statek? W zasięgu wzroku nie było żadnego statku.
— Nie, dyrektorze — odpowiedziała Tessa. — Daleko nam jeszcze do statków. Będzie to tylko pokaz, ale zapewniam pana, że bardzo ekscytujący. Zobaczy pan pierwszą publiczną demonstrację prawdziwego lotu superluminalnego, czegoś, co znacznie przewyższa hiperwspomaganie.
— W jaki sposób to zobaczę?
— Wydawało mi się, dyrektorze, że poinformowano pana o tym wcześniej.
Tanayama zakaszlał straszliwie i przez chwilę łapał oddech.
— Próbowali mi coś powiedzieć — wykrztusił wreszcie — ale ja chcę usłyszeć wszystko od pani.
Spoglądał na nią ostro i jednocześnie nieszczęśliwie.
— Pani tu dowodzi — dodał. — To pani projekt i proszę mi go objaśnić.
— Nie mogę wyjaśniać panu teorii, zajęłoby to zbyt dużo czasu Zmęczyłby się pan, dyrektorze.
— Nie chcę żadnej teorii. Chcę wiedzieć, co zobaczę.
— Zobaczy pan dwa stożkowate, szklane pojemniki. Obydwa wypełnione są próżnią.
— Dlaczego akurat próżnią?
— Lot superiuminalny może rozpocząć się wyłącznie w próżni, dyrektorze. W innym wypadku obiekt mający poruszać się szybciej od światła ciągnąłby za sobą materię, a to zwiększyłoby wydatki energetyczne i zmniejszyło możliwości obiektu. Lot musi także zakończyć się w próżni, ponieważ mogłoby dojść do katastrofy ze względu…
— Zapomnijmy o tym „ze względu”. Jeśli ten pani lot superluminalny musi zacząć się i zakończyć w próżni, w jaki sposób będziemy mogli z niego korzystać?
— Na początku konieczne jest przeniesienie się w kosmos za pomocą zwykłego lotu, a potem wykonuje się skok do hiperprzestrzeni i pozostaje się w niej. Dolatuje się do wybranego miejsca i wchodzi się do zwykłej przestrzeni, po czym ląduje się znów normalnie.
— Na to potrzeba czasu.
— Na wszystko potrzeba czasu, nawet na loty superluminalne. Jeśli jednak będziemy mogli się przenieść z Układu Słonecznego do gwiazdy odległej o czterdzieści lat świetlnych w czterdzieści dni zamiast czterdziestu lat, to wydaje mi się, że niewdzięcznością byłoby narzekanie na czas.
— W porządku. Ma pani te dwa szklane pojemniki i co dalej?
— Są to projekcje holograficzne. W rzeczywistości pojemniki te znajdują się w odległości trzech tysięcy kilometrów od siebie — mierząc poprzez skorupę ziemską. Umieszczone są w schronach. Gdyby z jednego do drugiego pojemnika puścić promień świetlny — oczywiście poprzez próżnię — to promień ten podróżowałby 1/1000 sekundy, czyli jedną milisekundę. My, ze zrozumiałych i względów, nie będziemy używać światła. W pojemniku po lewej stronie, w samym jego środku, wisi maleńka kula podtrzymywana silnym polem magnetycznym. Kula ta jest w rzeczywistości niewielkim silnikiem hiperatomowym. Widzi ją pan, dyrektorze?
— Coś tam widzę — odpowiedział Tanayama. — Czy to jest wszystko, co macie?
— Jeśli przyjrzy się pan dokładnie tej kuli, zobaczy pan, że za chwilę zniknie. Odliczanie już się rozpoczęło.
Wszyscy powtarzali szeptem kolejne cyfry odliczania. Przy zerze kula zniknęła z jednego pojemnika i pojawiła się w drugim.
— Proszę pamiętać — powiedziała Tessa — że w rzeczywistości pojemniki oddalone są od siebie o trzy tysiące kilometrów. Mechanizm pomiarowy wykazuje, że od momentu zniknięcia do momentu pojawienia się kuli w drugim pojemniku upłynęło nieco ponad dziesięć mikrosekund, co oznacza, że przelot odbył się z szybkością sto razy większą od prędkości światła.
Tanayama spojrzał na Tessę.
— Skąd mogę wiedzieć? Cała rzecz mogła być sztuczką pomyślaną tak, aby oszukać starego, łatwowiernego człowieka.
— Dyrektorze — powiedziała ostro Wendel — są tutaj setki naukowców, każdy z nich posiada olbrzymi autorytet, a wielu z nich to Ziemianie. Pokażą panu wszystko, co chce pan zobaczyć, wyjaśnią pracę każdego instrumentu. My tutaj zajmujemy się prawdziwą nauką i robimy to uczciwie.
— Nawet gdyby było tak, jak pani mówi, to co to wszystko znaczy? Jakaś piłeczka? Piłeczka pingpongowa podróżująca parę tysięcy kilometrów. Czy to wszystko, co macie po trzech latach?
— To co pan zobaczył, to więcej niż ktokolwiek miałby prawo oczekiwać, mówię to z całym szacunkiem dla pana, dyrektorze. To, co pan zobaczył, rzeczywiście miało rozmiary piłeczki pingpongowej i podróżowało parę tysięcy kilometrów, lecz był to prawdziwy lot superiuminalny, taki jak przeniesienie statku międzygwiezdnego stąd do Arcturusa z szybkością sto razy większą od prędkości światła. To, co pan widział, było pierwszym publicznym pokazem superiuminalności w całej historii rasy ludzkiej.
— Ale ja chcę zobaczyć statek!
— Na to będzie musiał pan poczekać.
— Nie mam czasu. Nie mam czasu — dyszał Tanayama głosem, który był niczym więcej niż szeleszczący szept. I znów się rozkaszlał.
Tessa Anita Wendel odpowiedziała mu równie cicho:
— Nawet pan nie zdoła poruszyć Wszechświata.
Trzy dni, poświęcone na uroczystości oficjalne w mieście nazywanym potocznie Hiper City, dobiegły końca.
Władze udały siej w drogę powrotną do domu
— Potrzeba nam dwóch lub trzech dni — powiedziała Tessa Mendel do Krile Fishera — na ponowne zabranie się do pracy. Tessa wyglądała na zmęczoną i bardzo niezadowoloną.
— Co za złośliwy staruch — dodała.
Fisher domyślił się, że chodzi o Tanayamę.
— Schorowany staruch.
Wendel rzuciła mu gniewne spojrzenie.
— Bronisz go?
— Nie, po prostu stwierdzam fakt, Tesso. Pogroziła mu palcem.
— Jestem pewna, że ten kaszlący relikt był tak samo irracjonalny i nierozsądny w przeszłości, gdy był jeszcze zdrowy i — jeśli teraz o to chodzi — młody. Od jak dawna jest dyrektorem Biura?
— Od zawsze. Ponad trzydzieści lat. A przedtem był zastępcą niemal tak samo długo, nie mówiąc już o tym, że spełniał rolę szarej eminencji podczas kadencji trzech lub czterech poprzednich dyrektorów. I mogę cię zapewnić, że bez względu na jego stan zdrowia czy wiek zostanie dyrektorem do samej śmierci, i może nawet jeszcze trochę dłużej, dopóki nie upewnią się, czy nie powstanie z martwych.
— Sądzisz, że to jest śmieszne?
— Nie, chociaż w zasadzie nie pozostało nam nic innego oprócz śmiechu, gdy pomyśli się, że jeden człowiek, który nigdy nie dzierżył steru władzy, którego na dobrą sprawę nikt nie zna, zdołał zastraszyć i podporządkować sobie cały rząd; mało tego, robi to od półwiecza, tylko dlatego że sprawuje kontrolę nad ciemnymi sprawami wszystkich ludzi u władzy i nie zawahałby się zrobić z tych spraw użytku, gdyby zaszła taka konieczność.
— A oni znoszą to cierpliwie?
— O tak. W rządzie nie ma ani jednej osoby, która chciałaby uświęcić własną karierę tylko po to, by zniszczyć Tanayamę.
— Nawet teraz, gdy wszystko wymyka mu się z rąk?
— Popełniasz błąd. Wszystko wymknie mu się z rąk dopiero, gdy umrze, a do tego czasu jego władza jest absolutna. Jest to ostatnia rzecz, która pozostanie mu na tym świecie i zniknie wraz z ostatnim uderzeniem jego serca.
— Po co ludzie to robią? — zapytała Tessa z niesmakiem — Czy nie pragną spokoju na starość i cichej, bezbolesnej śmierci?
— Tanayama z pewnością nie. Nigdy. Nie powiem, żebym należał do jego zaufanych, ale przez te piętnaście lat zetknąłem się z nim parokrotnie i zawsze wychodziłem od niego skopany. Znałem go, gdy był jeszcze pełen werwy i już wtedy wiadomo było, że nigdy nie przestanie działać. A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie: ludzie kierują się w życiu różnymi pobudkami, w przypadku Tanayamy pobudką tą jest nienawiść.
— Tak podejrzewałam — powiedziała. — To widać. Jest znienawidzony i sam nienawidzi. Tylko kogo?
— Osiedli.
— Naprawdę? — Tessa przypomniała sobie, że była Osadniczką z Adelii. — Faktem jest, że nigdy nie słyszałam, aby ktokolwiek urodzony w Osiedlach wyrażał się z zachwytem o Ziemi. Znasz zresztą moje zdanie na temat miejsc pozbawionych zróżnicowanego ciążenia.
— Ja nie mówię o zwykłych preferencjach, Tesso, ani nawet o niesmaku czy pogardzie. Mówię o ślepej, zapiekłej nienawiści. Niemal każdy Ziemianin nie lubi Osiedli, którym trafiło się wszystko co najlepsze: spokój, wygody, brak tłumów, zamożność. Osiedla mają dużo żywności, znakomite warunki do odpoczynku, stałą pogodę i żadnej biedy. Są na nich roboty trzymające się dyskretnie na uboczu, a na Ziemi… To całkiem naturalne, że ludzie, którzy czegoś nie mają, nie lubią tych, którzy mają wszystko. Lecz jeśli chodzi o Tanayamę. to jest to potworna nienawiść. Myślę, że z przyjemnością zniszczyłby wszystkie Osiedla, gdyby mógł.
— Ale dlaczego, Krile?
— Według mnie jemu nie chodzi o dobrobyt, o którym mówiłem, Tanayama nie może znieść kulturowej jednorodności Osiedli. Rozumiesz, o co mi chodzi?
— Nie.
— Ludzie na Osiedlach dobierają się. Dobierają sobie takich samych ludzi jak oni. Wszyscy wywodzą się z jednego kręgu kulturowego, są nawet podobni do siebie fizycznie. Na Ziemi zaś przez cały czas rozwoju ludzkości panowała dzika różnorodności kultur, które wzbogacały się wzajemnie, konkurowały ze sobą, a nawet ze sobą walczyły. Tanayama i wielu Ziemian — jak na przykład ja — uważamy, że taka mieszanina kulturowa może być źródłem siły. Zdajemy sobie sprawę, że jednorodność Osiedli osłabia je i w przyszłości może okazać się tragiczna w skutkach.
— Dlaczego więc nienawidzicie Osiedli za coś, co w waszych oczach działa na ich niekorzyść? Czy Tanayama nienawidzi nas za to, że lepiej nam się powodzi, i jednocześnie za to, że może nam być gorzej w przyszłości? To nie ma sensu.
— To nie musi mieć sensu. Nienawiść nigdy nie dała się wytłumaczyć racjonalnie. Być może — ale tylko być może — Tanayamie wydaje się, że Osiedlom się powiedzie i udowodnią w ten sposób wyższość jednorodności kulturowej? Albo obawia się, że Osiedlom zależy na zniszczeniu Ziemi, tak jak jemu na zniszczeniu Osiedli? Sprawa Sąsiedniej Gwiazdy doprowadziła go do szaleństwa.
— Mówisz o tym, że Rotor odkrył Sąsiednią Gwiazdę i nie poinformował nas o swoim odkryciu?
— Nie tylko. Nie ostrzegli nas, że Gwiazda zmierza w kierunku Układu Słonecznego.
— Mogli nie wiedzieć.
— Tanayama nigdy by w to nie uwierzył. Jest przekonany, że wiedzieli i celowo nas nie ostrzegli w nadziei, że nie zdołamy się przygotować i że Ziemia z całą swoją cywilizacją zostanie zniszczona.
— Czy stwierdzono już, że Sąsiednia Gwiazda przeleci na tyle blisko, by doszło do katastrofy? Nie słyszałam o tym. Słyszałam natomiast, że większość astronomów przekonana jest, że Gwiazda ominie nas w bezpiecznej odległości. Masz jakieś inne wieści?
Fisher wzruszył ramionami.
— Nie, nie mam. Ale wydaje mi się, że ewentualność katastrofy podsyca nienawiść Tanayamy. I stąd bierze się jego przekonanie, że potrzebne nam są loty superluminalne, które pozwolą nam na zlokalizowanie i zasiedlenie jakiejś podobnej do Ziemi planety. Jemu chodzi o ewakuowanie jak największej liczby ludzi na ten nowy świat w przypadku, gdyby doszło do najgorszego. Musisz przyznać, że brzmi to rozsądnie.
— Rzeczywiście, ale do tego nie potrzeba żadnego zagrożenia, Krile. Ludzkość powinna się rozprzestrzeniać, nawet gdyby Ziemia była absolutnie bezpieczna. My przenieśliśmy się na Osiedla, kolejnym logicznym przedsięwzięciem byłoby sięgnięcie po gwiazdy i właśnie dlatego potrzebne są nam loty superluminalne.
— Tak, ale Tanayama myśli inaczej. Kolonizację Galaktyki chce zostawić następnym pokoleniom. Sam zaś chce odszukać Rotora i ukarać go za to, że porzucił Układ Słoneczny nie oglądając się na przyszłe losy ludzkości. Chce żyć tylko po to, by zobaczyć to na własne oczy i dlatego tak naciska na ciebie.
— Może to robić, ile tylko mu się podoba, to i tak niczego nie zmieni. On umiera.
— Nie wiem. Współczesna medycyna dokonuje cudów, jestem przekonany, że lekarze zrobią wszystko dla Tanayamy.
— Nawet współczesna medycyna nie powstrzyma śmierci. Rozmawiałam z lekarzami.
— I co ci powiedzieli? Wydawało mi się, że sprawa zdrowia Tanayamy jest tajemnicą państwową.
— Nie dla mnie, nie w tych warunkach, Krile. Poszłam do zespołu medycznego, który zajmował się tutaj Tanayama, i powiedziałam, że bardzo zależy mi na zbudowaniu statku zdolnego do przenoszenia ludzi do gwiazd zanim umrze Tanayama. Zapytałam ich, ile mam jeszcze czasu.
— I co powiedzieli?
— Że mam tylko rok. Tak brzmiała ich odpowiedź. Co najwyżej rok. Nalegali, abym się pospieszyła.
— Możesz to zrobić przez rok?
— Przez rok? Oczywiście, że nie, Krile, i cieszę się z tego. Duża przyjemność sprawia mi fakt, że ten złośliwy staruch nie doczeka pierwszego statku superluminalnego. Dlaczego się krzywisz? Martwi cię to, że jestem taka okrutna?
— To nieistotne, Tesso. A staruch, o którym mówisz — jakkolwiek rzeczywiście złośliwy — sprawił, że wszystko to jest możliwe. to on zbudował Hiper City.
— Tak, ale dla własnych celów, a nie dla Ziemi czy dla ludzkości. Mam prawo być zła. Jestem pewna, że dyrektor Tanayama nigdy nie ulitował się nad nikim, kogo uważał za wroga, i zawsze chwytał przeciwników za gardło.
Wyobrażam sobie także, że sam nie oczekuje litości czy współczucia. Każdy, kto okazałby mu litość czy współczucie, potraktowany zostałby jako godny pogardy słabeusz.
Fisher w dalszym ciągu wyglądał na niezadowolonego.
— Ile czasu ci to zajmie, Tesso?
— Skąd mogę wiedzieć? Może wieczność? A nawet gdyby przyjąć optymalny wariant rozwoju wydarzeń, z pewnością nie zajmie mi to mniej niż pięć lat.
— Ale dlaczego? Macie już przecież lot superluminalny. Tessa wyprostowała się.
— Nie bądź naiwny, Krile. Wszystko, co mamy, to pokaz laboratoryjny. Mogę wziąć lekki obiekt — piłeczkę pingpongową, w której dziewięćdziesiąt procent masy stanowi silnik hiperatomowy — i przenieść go superluminalnie. Jednak statek, i to w dodatku z ludźmi, to zupełnie coś innego. Musimy mieć absolutną pewność co do wszystkiego, a to zajmie nam przynajmniej pięć lat. Powiem ci jeszcze, że gdyby nie współczesne komputery i symulacje, które i na nich wykonujemy, nawet te pięć lat byłoby jedynie marzeniem. Nawet pięćdziesiąt lat byłoby za mało.
Krile Fisher potrząsnął głową i nic nie powiedział. Tessa Wendel przyglądała mu się uważnie, a potem powiedziała z ociąganiem.
— O co ci chodzi? Czy tobie także się spieszy?
— Wszystkim nam zależy na czasie — odpowiedział pojednawczo Fisher — a jeśli chodzi o mnie, to rzeczywiście chciałbym polecieć twoim statkiem.
— Zależy ci na tym bardziej od innych?
— Tak, chyba tak.
— Dlaczego?
— Chciałbym polecieć na Sąsiednią Gwiazdę. Spojrzała na niego.
— Marzysz o powrocie do porzuconej żony? Fisher nigdy nie rozmawiał z Tessa o Eugenii. Teraz także nie miał zamiaru dać się schwytać w pułapkę.
— Zostawiłem tam córkę — odpowiedział. — Myślę, że potrafisz to zrozumieć, Tesso. Masz przecież syna.
Rzeczywiście miała syna — dwudziestolatka studiującego na Uniwersytecie Adeliańskim, który pisywał do niej od czasu do czasu listy. Twarz Tessy złagodniała.
— Krile, na twoim miejscu przestałabym się łudzić. Co prawda, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Rotor poleciał na Sąsiednią Gwiazdę, lecz sama podróż zajęła im przynajmniej dwa lata — dysponowali jedynie hiperwspomaganiem. Nie wiadomo, czy przetrwali tak długą podróż. A nawet jeśli, to szansa znalezienia odpowiedniej dla ludzi planety w pobliżu czerwonego karła jest niemal równa zeru. Mogli więc wyruszyć w dalszą drogę w poszukiwaniu jakiejś planety. Dokąd? Gdzie ich szukać?
— Wiedzieli chyba, że nie znajdą odpowiedniej planety w pobliżu czerwonego karła. Czy w takim razie nie zdecydowali się na pozostawanie na orbicie wokół gwiazdy?
— Nawet jeśli przetrwali lot i nawet jeśli zdecydowali się na pozostanie na orbicie, pomyśl, jaki rodzaj życia muszą prowadzić. Nie wytrzymają długo, a przynajmniej nie w tak cywilizowanej formie, do jakiej przywykli. Krile, musisz być silny. Musisz przygotować się na to, że nawet jeśli zorganizujemy ekspedycję, która poleci na Sąsiednią Gwiazdę, to może ona wrócić z niczym lub w najlepszym razie z fotografiami z martwego kadłuba Rotora.
— Liczę się z tym — odpowiedział Fisher. — Wydaje mi się jednak, że mają jakąś szansę na przetrwanie.
— Chodzi ci o dziecko? Mój drogi Krile, to są mrzonki. Nawet jeśli Rotor przetrwał, to twoja córka miała rok, gdy ją opuściłeś w roku 22. Gdyby teraz pojawiła się nagle przed tobą, miałaby dziesięć lat. Za pięć lat — bo dopiero wtedy możesz myśleć o podróży na Rotora — będzie piętnastoletnią panienką. Nie pozna cię. Ty również jej nie poznasz.
— Dziesięć lat czy piętnaście, a nawet pięćdziesiąt — dla mnie to nie ma znaczenia, Tesso. Poznam ją, gdy tylko ją zobaczę — odpowiedział Fisher.