Miałem już odpowiedzieć na pytanie, kiedy koło naszej alkowy przeszli mężczyzna i kobieta, on ubrany w sanbenito, ona przebrana za służącą. Zaledwie zerknęli w naszą stronę, ale coś — być może wyraz ich oczu albo nagłe zbliżenie głów — powiedziało mi, że oboje wiedzą, lub przynajmniej podejrzewają, iż mój strój nie jest maskaradowym kostiumem. Udałem jednak, że niczego nie zauważyłem i odparłem:
— W moje ręce przypadkowo trafiło coś, co stanowi ich własność. Teraz pragnę im to oddać.
— A więc nie zamierzasz wyrządzić im krzywdy? Możesz mi powiedzieć, co to takiego?
Nie odważyłem się wyznać prawdy, wiedziałem jednak, iż zostanę poproszony o pokazanie przedmiotu, którego nazwę wymienię.
— Książka. Bardzo stara książka z pięknymi ilustracjami. Nie znam się na tym, ale jestem pewien, że ma nie tylko wielką wartość materialną, lecz także religijną.
Mówiąc to wyjąłem z sakwy książkę w brązowych okładkach, którą przyniosłem Thecli z biblioteki mistrza Ultana, następnie zaś wziąłem ze sobą na wędrówkę.
— Istotnie, jest stara — powiedziała Cyriaca. — I chyba miewała częste kontakty z wodą. Mogę ją obejrzeć?
Wyjęła mi książkę z ręki i zaczęła przerzucać kartki. Zatrzymała się na stronie, na której znajdowała się ilustracja przedstawiająca rogatych satyrów i sylfidy. W migotliwym blasku lampy oświetlającej naszą alkowę narysowane postaci zdawały się pląsać przy dźwiękach muzyki.
— Ja także nie znam się na książkach — powiedziała oddając mi ją — ale mam wuja, który jest ich wielkim znawcą. Przypuszczam, że byłby gotów wiele zapłacić za ten egzemplarz. Szkoda, że nie ma go tutaj… chociaż z drugiej strony, może to i dobrze, ponieważ będę miała okazję spróbować, czy uda mi się uzyskać ją od ciebie w inny sposób. Wuj co pięć lat wyrusza w długą podróż tylko po to, by powiększyć swoją kolekcję starych książek. Kiedyś trafił nawet do zaginionych archiwów. Słyszałeś o nich?
Pokręciłem głową.
— Wiem tylko tyle, ile usłyszałam od niego, kiedy pewnego razu wypił trochę więcej wina niż zwykle. Przypuszczam, iż nie powiedział wszystkiego, ponieważ przez cały czas miałam wrażenie, że obawia się, bym nie spróbowała powtórzyć jego wyczynu. Nie spróbowałam, choć czasem mam o to do siebie pretensję. Tak czy inaczej, w Nessus — a dokładniej na południowych krańcach miasta, gdzie nie docierają już turyści, tak daleko w dole rzeki, że wielu ludzi uważa, iż jest to właściwie poza miastem — wznosi się starożytna forteca. Wszyscy dawno o niej zapomnieli (może jedynie z wyjątkiem Autarchy, oby jego dusza odradzała się bez końca w następnych pokoleniach), niektórzy zaś sądzą, że mieszkają w niej upiory. Stoi na wzgórzu nad brzegiem Gyoll, przy zrujnowanym cmentarzu, niczego już nie strzegąc.
Umilkła, bezwiednie poruszając przed sobą rękami, jakby chciała nakreślić w powietrzu zarysy wzgórza i warownego grodu. Odniosłem wrażenie, iż opowiadała tę historię wiele razy, być może własnym dzieciom. Dopiero teraz zauważyłem, iż rzeczywiście mogła mieć dzieci, może nawet na tyle duże, żeby przysłuchiwać się tej, a także innym opowieściom. Co prawda zmarszczki nie poorały jeszcze gładkiej, zmysłowej twarzy, lecz płomień młodości, który tak żywo płonął w Dorcas, a nawet rzucał nieziemski blask na Jolentę, który dawał niespożyte siły Thecli i rozświetlał zasnute mgłą ścieżki nekropolii, kiedy przy rozkopanym grobie Thea wzięła pistolet z rąk Vodalusa, wygasł w niej bardzo dawno, nie pozostawiając nawet zapachu dymu. Zrobiło mi się jej żal.
— Z pewnością znasz historię o tym, jak dawno temu ludzie polecieli ku gwiazdom, ale by to osiągnąć, zaprzedali dziką część duszy, tak że potem nie pragnęli już czuć we włosach powiewów wiatru, nie znali miłości ani pożądania, nie śpiewali starych pieśni i nie układali nowych, i w ogóle zatracili upodobanie do przyzwyczajeń, które — jak wierzyli — w zamierzchłych czasach zabrali ze sobą z ciepłego wnętrza wilgotnych lasów tropikalnych, chociaż mój wuj twierdzi, że to właśnie te przyzwyczajenia pozwoliły im wydostać się stamtąd. Jak wiesz — a przynajmniej, jak powinieneś wiedzieć — w głębi serca nienawidzili tych, którym sprzedali tę część siebie, a którzy stanowili wytwór ich własnych rąk i umysłów. Istoty te miały nawet serca, choć ich autorzy nie chcieli tego przyznać. W każdym razie stworzeni postanowili zniszczyć tworzących, dokonali zaś tego wówczas, kiedy ludzkość rozprzestrzeniła się już na planetach wokół tysiąca słońc, zwracając jej to, czego pozbyła się dawno temu.
Wuj opowiadał mi o tym tak, jak teraz ja opowiadam tobie, dowiedział się zaś wszystkiego z jednej z książek, jakie miał w swojej kolekcji. Głęboko wierzył, że jest pierwszym od co najmniej chiliady, który przewracał jej karty.
Znacznie mniej wiadomo o sposobie, w jaki wprowadzili swój zamiar w życie. Pamiętam, że jako dziecko wyobrażałam sobie te złe maszyny zajęte kopaniem — kopały pod osłoną ciemności, odsłaniając splątane korzenie wiekowych drzew, aż wreszcie dotarły do żelaznej szkatuły, którą ukryły wtedy, kiedy świat był jeszcze młody. Otworzyły ją, a wówczas wszystkie te rzeczy, o których mówiłam, wyleciały w świat niczym rój złotych pszczół. Wiem, że to głupie, ale nawet teraz nie wiem, jak naprawdę mogły wyglądać te myślące urządzenia.
Pomyślałem o Jonasie, którego ciało składało się w znacznej mierze z metalowych części, ale nie potrafiłem wyobrazić go sobie, jak uwalnia plagi mogące doprowadzić do zagłady ludzkości, potrząsnąłem więc tylko głową.
— Jednak w książce mego wuja napisano, że tak właśnie postąpiły, to zaś, co wyleciało ze szkatuły, nie było rojem owadów, lecz zbieraniną najróżniejszych przedmiotów, które miały skłonić ludzi do zajęcia się sprawami, o których dawno temu przestali myśleć, gdyż nie dało się wyrazić ich cyframi. Maszyny zajmowały się wówczas dosłownie wszystkim, od budowania miast poczynając, na produkowaniu żywności kończąc, a po tysiącach lat wznoszenia miast przypominających ogromne mechanizmy zaczęły tworzyć takie, co wyglądały jak burzowe chmury albo szkielety smoków.
— Kiedy to było? — zapytałem.
— Bardzo dawno temu, na długo przed tym, jak położono pierwszy kamień pod fundamenty Nessus.
Objąłem ją ramieniem, ona zaś położyła rękę na moim udzie. Czułem jej ciepło i powolną wędrówkę.
— Tą samą zasadą kierowały się we wszystkim, co robiły, na przykład projektując meble i ustalając obowiązujący krój strojów. Ludzie byli zachwyceni, ponieważ zdążyli już zapomnieć o swoich przywódcach z odległej przeszłości, którzy zarządzili, aby ich poddani odrzucili precz wszelkie myśli i pomysły znajdujące symboliczne odzwierciedlenie właśnie w kształtach mebli i kroju ubrań. Imperium, u którego podstaw legły te zasady, przestało istnieć, planety natomiast zaczęły powoli umierać.
Początkowo, aby uzyskać pewność, że ludzie nie odrzucą tego wszystkiego, co zostało im ofiarowane, maszyny tworzyły żywe obrazy i fantasmagorie, ci zaś, którzy je oglądali, zaczynali coraz więcej czasu poświęcać myślom o bogactwie, zemście lub niewidzialnym świecie. Później przydzieliły każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie niewidzialnego towarzysza doradcę. (Dzieci miały takich doradców już od dawna).
Kiedy władza maszyn osłabła jeszcze bardziej, zresztą dokładnie tak, jak sobie tego życzyły, nie były w stanie utrzymywać tych zjaw i ułud w umysłach ludzi ani budować nowych miast, tym bardziej że miasta, które już istniały, świeciły pustkami. Miały nadzieję, że ludzkość zwróci się przeciwko nim i zniszczy je, ale tak się nie stało, ponieważ one, do tej pory pogardzane jako niewolnicy lub wynoszone na ołtarze jako diabły, stały się obiektem powszechnego uwielbienia. Dlatego też zgromadziły wokół siebie tych, co najbardziej je kochali i przez długie lata uczyły ich wszystkiego, co powinni wiedzieć, a co zostało skazane na zapomnienie, potem zaś umarły.
Wówczas ci, którzy je kochali, i których one darzyły miłością, zebrali się, aby podjąć decyzję, w jaki sposób zachować zdobytą wiedzę dla potomnych, gdyż doskonale zdawali sobie sprawę, że maszyny nigdy już nie pojawią się na powierzchni Urth. Doszło jednak do wielu sprzeczek i nieporozumień, ponieważ okazało się, iż nie uczyli się razem, tylko każdy mężczyzna i każda kobieta słuchali swojej maszyny tak, jakby na świecie pozostali tylko oni dwoje. Nieporozumienia wynikły stąd, że wiedzy było mnóstwo, słuchaczy zaś niewielu, więc każda z maszyn przekazywała wiadomości w odmienny sposób.
Ludzie podzielili się na grupy, które z kolei podzieliły się na mniejsze, te zaś na jeszcze mniejsze, aż wreszcie okazało się, że każdy jest zupełnie sam, przekonany o tym, że tylko on ma rację, zionący nienawiścią do innych i tak samo przez nich nienawidzony. Każdy więc ruszył w swoją stronę, poza granice miast lub w ich głąb, z wyjątkiem bardzo nielicznych, co postanowili zostać w pałacach zamieszkanych przez maszyny, by pełnić straż przy ich martwych ciałach.
Lokaj przyniósł nam wino przejrzyste jak woda i równie jak ona nieruchome. Trzeba było poruszyć kieliszkiem, aby obudzić je do życia, pachniało jak te niezwykłe kwiaty, które mogą odnaleźć jedynie ludzie pozbawieni wzroku, a pijąc je odnosiło się wrażenie, iż zawierają ekstrakt czystej siły prosto z serca byka. Cyriaca łapczywie chwyciła puchar, opróżniła go do dna, po czym cisnęła w kąt.
— Opowiedz mi coś jeszcze o zaginionych archiwach — poprosiłem.
— Kiedy wszystkie maszyny były już martwe, a każdy z tych, co uzyskali dzięki nim dostęp do pokładów zakazanej wiedzy, którą ludzkość postanowiła kiedyś ukryć w mrocznych studniach niepamięci, znalazł się z dala od pozostałych, w ich serca wkradł się lęk. Wszyscy doskonale wiedzieli, że są śmiertelni, większość zaś nie była młoda. Każdy zdawał sobie sprawę, iż wraz z jego śmiercią zginie wszystko, czego udało mu się dowiedzieć i co cenił najbardziej na świecie. Zaczęli więc spisywać swoją wiedzę — nikt nie przypuszczał, żeby na taki sam pomysł mogli wpaść także pozostali. Niektórzy nie zdołali dokończyć dzieła, ale wielu się to udało, choć zdarzało się, że prawie kompletne zapiski dostawały się w ręce obcych ludzi, którzy albo wzbogacali je o własne doświadczenia, albo zubożali, usuwając obszerne ustępy… Pocałuj mnie, Severianie.
Choć maski stanowiły pewną przeszkodę, nasze usta jednak się spotkały. Kiedy Cyriaca przerwała pocałunek, wezbraną falą ogarnęły mnie wspomnienia Thecli o niepoważnych miłostkach i obłapywaniach w buduarach Domu Absolutu.
— Czy nie wiesz, że coś takiego wymaga od mężczyzny pełnej koncentracji? — zapytałem.
— Właśnie dlatego to zrobiłam — odparła z uśmiechem Cyriaca — Chciałam się przekonać, czy mnie słuchasz.
Przez bardzo długi czas — nikt dokładnie nie wie jak długi, tym bardziej że wtedy słońce było jeszcze młode, a lata dłuższe — zapiski krążyły wśród ludzi lub powoli obrastały pleśnią w grobowcach, gdzie ukryli je ich autorzy. Były fragmentaryczne, wzajemnie sprzeczne i niejasne. Wreszcie jeden z autarchów (choć wówczas nie nazywano ich jeszcze autarchami) postanowił odtworzyć potęgę unicestwionego imperium, zaczął zaś od tego, że rozkazał swoim odzianym w białe szaty sługom, by plądrowali strychy i piwnice, obalali androsfinksy wzniesione dla upamiętnienia maszyn oraz przeszukiwali groby zmarłych przed wieloma laty kobiet i mężczyzn. Wszystkie przekazy trafiały na wielki stos w mieście Nessus, gdzie miał je strawić ogień.
Jednak wieczorem, zaledwie kilka wacht przed podpaleniem stosu, autarcha, który do tej pory tylko śnił na jawie sny o potędze, zasnął prawdziwym snem i ujrzał w nim przerażającą wizję: śmierć i życie, nieujarzmione żywioły, rośliny i zwierzęta wymykające się na zawsze z jego rąk.
Kiedy nadszedł ranek, a władca przebudził się ze snu, rozkazał, aby zgaszono przygotowane pochodnie i wybudowano ogromny loch, j w którym spoczną dokumenty, zapiski i relacje zgromadzone przez służących odzianych w białe szaty. Podjął bowiem decyzję, że jeśli istotnie nie uda mu się zbudować nowego imperium, zejdzie do tego lochu i zajmie się poznawaniem światów, które, tak jak jego starożytni przodkowie, postanowił na zawsze odrzucić.
Rzeczywiście, jego wysiłki spełzły na niczym, przeszłości bowiem nie da się odszukać w przyszłości, gdzie jej po prostu nie ma — przynajmniej do czasu, kiedy świat metafizyczny, tylekroć większy od naszego, w którym wszystko dzieje się w wolniejszym tempie, wykona pełen obrót i umożliwi nadejście Nowemu Słońcu. Jednak autarcha nie przeszedł na drugą stronę ogromnego muru i nie skrył się w lochu, gdyż nikomu jeszcze nie udało się odnaleźć tego, co pozostawił za sobą, skazując na wieczne zapomnienie.
Powiada się jednak, że wyznaczył strażnika i przykazał mu strzec lochu, ten zaś, kiedy jego czas na Urth zbliżał się ku końcowi, wyznaczył następnego, ten zaś jeszcze następnego i tak trwają aż po dziś j dzień, wierni rozkazowi autarchy, ponieważ do szpiku kości przesiąkli! naukami maszyn, a niewzruszona wiara jest jedną z rzeczy, jakich one najchętniej uczyły.
Byłem zajęty rozbieraniem kobiety i całowaniem jej piersi, ale jej przerwałem na chwilę, by zapytać:
— Czy wszystkie myśli i nauki, o których wspominałaś, zniknęły ze świata w chwili, kiedy autarcha zamknął je w lochu? Czy nie mogłem w jakiś sposób zetknąć się z nimi?
— Mogłeś, ponieważ przez całe wieki przekazywano je z ust do ust, dzięki czemu znamy je wszyscy, nie zdając sobie z tego sprawy, a poza tym strażnik podobno co jakiś czas wypuszcza w świat księgi, w których są spisane, i choć prędzej lub później wracają do niego, to jednak w trakcie swojej wędrówki trafiają do wielu rąk, by ponownie zniknąć w otchłani mrocznego lochu.
— To bardzo piękna historia — powiedziałem. — Wydaje mi się, że znam ją lepiej od ciebie, choć z pewnością nigdy jej nie słyszałem.
Miała długie nogi o niezwykle delikatnej, atłasowej skórze. Całe jej ciało było stworzone po to, by dawać rozkosz. Wyciągnęła rękę ku sprzączce spinającej mi płaszcz na ramionach.
— Możesz go zdjąć, żebyśmy mogli się przykryć? — zapytała.
— Mogę — odparłem.